- promocja
Kaznodzieja - ebook
Kaznodzieja - ebook
Patrik Hedström i jego koledzy z komisariatu w Tanumshede stają przed skomplikowaną zagadką. Próbują odkryć, jaki związek może mieć morderstwo młodej kobiety, której zwłoki odnaleziono w Wąwozie Królewskim, ze sprawą zaginięcia dwóch dziewczyn przed dwudziestu pięciu laty. Prawda okazuje się okrutniejsza, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać…
Saga kryminalna Camilli Läckberg osiągnęła światowy sukces czytelniczy. To nie tylko mroczne thrillery, ale również doskonałe powieści obyczajowe, znakomicie oddające klimat współczesnej szwedzkiej prowincji. Od lat zajmują czołowe miejsca na europejskich listach bestsellerów. Książki Läckberg przetłumaczono na ponad 35 języków. Jesienią 2011 roku rozpoczęły się zdjęcia do międzynarodowej produkcji filmowej „Morderstwa we Fjällbace”, osnutej na kanwie jej powieści.
Camilla Läckberg, jedna z najciekawszych szwedzkich pisarek, uznawana za mistrzynię skandynawskiego kryminału. Jest także autorką książeczki dla dzieci i dwóch książek kulinarnych.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-700-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nazwa wąwozu wzięła się od wizyty króla Oskara II we Fjällbace pod koniec dziewiętnastego wieku. Chłopiec nie miał o tym pojęcia. Zresztą mało go to obchodziło, kiedy skradał się wśród cieni z wycelowanym do ataku drewnianym mieczem. Wiedział za to, bo opowiadał mu tata, że w Wąwozie Królewskim kręcono sceny z Diabelskiej Czeluści do filmu o Ronji, córce zbójnika. Widział ten film i kiedy Mattis, herszt zbójców, przejeżdżał przez wąwóz, poczuł jeszcze mocniejsze łaskotanie w żołądku. Czasami bawił się tutaj w zbójców, ale dzisiaj był rycerzem Okrągłego Stołu z dużej kolorowej książki, którą dostał od babci na urodziny.
Stąpając ostrożnie po głazach pokrywających dno wąwozu, skradał się z wyciągniętym mieczem i szykował do ataku na wielkiego, zionącego ogniem smoka. Promienie słońca nie docierały tak głęboko. Było chłodno i mroczno. W sam raz dla smoków. Zaraz zada smokowi cios w szyję. Tryśnie krew i po długim, śmiertelnym boju potwór padnie u jego stóp.
Kątem oka zobaczył coś, co zwróciło jego uwagę. Zza sporego głazu wystawał kawałek czerwonego materiału. Ciekawość zwyciężyła. Smok poczeka, może jest tam jakiś skarb. Wskoczył na głaz i spojrzał w dół. Zachwiał się i mało brakowało, a poleciałby do tyłu, ale zamachał rękami i odzyskał równowagę. Później nie przyznawał się, że się przestraszył, ale prawda była taka, że bał się jak nigdy w całym swoim sześcioletnim życiu. Za głazem czaiła się jakaś pani. Wytrzeszczała na niego oczy. Leżała na wznak. W pierwszym odruchu chciał uciec, żeby go nie złapała. Mogła się domyślić, że nie wolno mu bawić się w wąwozie. Zacznie wypytywać, gdzie mieszka, i zaprowadzi do domu, a mama i tata będą się gniewać i wypominać: ile razy mówili, że nie wolno chodzić do Wąwozu Królewskiego bez opieki dorosłych?
Dziwne, ale pani się nie poruszyła. W dodatku była bez ubrania. Na chwilę się zawstydził, że gapi się na gołą panią. To, co wziął za czerwony materiał, okazało się torebką. Leżała obok, ale żadnego ubrania nie mógł się dopatrzyć. Dziwne, że leży taka goła. Przecież jest zimno.
Nagle uderzyła go straszna myśl. Może ta pani nie żyje?! Nie potrafił sobie inaczej wyjaśnić, dlaczego leży bez najmniejszego ruchu. Kiedy to do niego dotarło, zeskoczył z głazu i zaczął się wycofywać w kierunku wylotu wąwozu. Odwrócił się dopiero, gdy od nieżywej pani dzieliło go kilka metrów. Pobiegł do domu najprędzej, jak potrafił. I wcale się nie przejmował, że będą na niego krzyczeć.
Prześcieradła kleiły się do spoconego ciała. Erika przewracała się w łóżku, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Jasna letnia noc nie ułatwiała zaśnięcia. Erika po raz nie wiadomo który notowała w pamięci, że trzeba kupić ciemne zasłony i zawiesić je w sypialni, a raczej skłonić do tego Patrika.
Ależ ją złościło jego pełne zadowolenia sapanie. Jak śmie tak sobie pochrapywać, kiedy ona kolejną noc nie może spać? Przecież to także jego dziecko. Mógłby solidarnie czuwać razem z nią. Szturchnęła go lekko, licząc, że się obudzi. Nawet nie drgnął. Szturchnęła trochę mocniej. Chrząknął, naciągnął kołdrę i odwrócił się do niej plecami.
Erika westchnęła. Położyła się na wznak, skrzyżowała ręce na piersi i wbiła wzrok w sufit. Brzuch wznosił się przed nią jak wielki globus. Próbowała wyobrazić sobie maleństwo. Jak pływa w wodach płodowych, może ssie kciuk. Ciągle jednak wszystko wydawało jej się nierealne. Już ósmy miesiąc, a ona wciąż nie może pojąć, że nosi w sobie dziecko. Niedługo to dziecko stanie się aż nadto rzeczywiste. Erika raz tęskniła za tą chwilą, innym razem truchlała ze strachu. Nie umiała wybiec w przyszłość poza moment porodu. Tak samo jak nie potrafiła uwolnić się od myśli, że nie może spać na brzuchu. Spojrzała na świecące wskazówki budzika. Czwarta czterdzieści dwie. Może zapalić lampę, poczytać chwilę?
Po przeszło trzech godzinach czytania kiepskiego kryminału miała właśnie zwlec się z łóżka, kiedy zadzwonił telefon. Odruchowo podała słuchawkę Patrikowi.
– Halo, mówi Patrik – wymamrotał zaspanym głosem. – Jasne, o cholera, tak, będę za kwadrans. Do zobaczenia na miejscu. – Odłożył słuchawkę. – Wezwanie. Muszę lecieć.
– Przecież masz urlop. Nie mógłby tego wziąć ktoś inny? – Erika była świadoma, że w jej głosie słychać narzekanie, ale nieprzespana noc nie poprawiła jej humoru.
– Chodzi o morderstwo. Mellberg już jedzie na miejsce i chce, żebym też przyjechał.
– Morderstwo? Gdzie?
– U nas, we Fjällbace. Jakiś chłopczyk znalazł ciało kobiety w Wąwozie Królewskim.
Patrik ubrał się pośpiesznie. Przyszło mu to tym łatwiej, że był środek lata i wystarczyło narzucić coś lekkiego. Miał już pędzić, ale ukląkł jeszcze na łóżku i pocałował Erikę w brzuch, w miejsce, które kiedyś, jak pamiętał, było jej pępkiem.
– No to pa, dzidzia. Bądź grzeczna dla mamusi, niedługo wrócę.
Jeszcze szybki całus w policzek i wybiegł pośpiesznie. Erika z westchnieniem wygrzebała się z łóżka i narzuciła na siebie ciuch rozmiarów namiotu. Tylko to mogła teraz nosić. Wbrew temu, co podpowiadał jej rozsądek, przeczytała całe stosy książek o pielęgnacji niemowląt i stwierdziła, że autorów opisujących ciążę jako istny błogostan powinno się poddawać publicznej chłoście. W rzeczywistości ciąża to bezsenność, bóle stawów, rozstępy, hemoroidy i huśtawka hormonalna. Z pewnością też Erika nie miała wrażenia, że płonie wewnętrznym ogniem. Postękując, zeszła powoli po schodach po pierwszą tego dnia kawę. Oby rozjaśniła poranek.
Kiedy Patrik przybył na miejsce, trwał tam gorączkowy ruch. Wylot Wąwozu Królewskiego zamknięto żółtą taśmą. Patrik doliczył się trzech samochodów policyjnych i karetki. Ekipa techniczna z Uddevalli już przystąpiła do pracy. Nie było po co się tam pchać. To typowy błąd nowicjuszy. Ale komisarzowi Mellbergowi nie przeszkadzało to kręcić się wśród techników. Z rozpaczą obserwowali, jak szef wnosi na butach i ubraniu tysiące rozmaitych mikrowłókienek. Ulżyło im dopiero, gdy Patrik przystanął przed taśmą i kiwnął Mellbergowi ręką. Wreszcie się wyniósł, przełażąc na drugą stronę.
– Cześć, Hedström.
Zabrzmiało to serdecznie, niemal radośnie. Patrik drgnął ze zdziwienia. Brakuje tylko, żeby go uściskał. Na szczęście było to jedynie chwilowe wrażenie. Facet był zupełnie odmieniony! Minął zaledwie tydzień, odkąd Patrik poszedł na urlop, a stojący przed nim człowiek zupełnie nie przypominał skwaszonego gościa mamroczącego znad biurka, że urlop to wymysł, z którym należałoby skończyć raz na zawsze.
Mellberg energicznie potrząsnął jego ręką i poklepał po plecach.
– Jak tam nasza ciężarna? Będzie niedługo coś z tego?
– Mówią, że dopiero za półtora miesiąca.
Patrik nadal nie mógł zrozumieć, co wywołało tę ostentacyjną życzliwość Mellberga. Ale darował sobie ciekawość i spróbował skupić się na tym, po co go wezwano.
– Co znaleźliście?
Mellberg starł z twarzy uśmiech i wskazał palcem na pogrążony w cieniu wąwóz.
– Chłopczyk, sześciolatek, wymknął się z domu o świcie, gdy rodzice jeszcze spali, i przybiegł bawić się w rycerza na tych skałkach. Znalazł martwą kobietę. Zawiadomienie wpłynęło kwadrans po szóstej.
– Od jak dawna pracują technicy?
– Od godziny. Najpierw przyjechała karetka. Ratownicy od razu stwierdzili, że nic tu po nich, więc technicy mogli przystąpić do pracy. Ale wiesz, jacyś są marudni… Chciałem podejść, popatrzeć, mówię ci, straszne z nich gbury. Może człowiek robi się taki od dupy strony, jak cały dzień spędza na czworakach, szukając z pęsetą jakichś włókien.
Dawny, dobrze znany Mellberg. Patrik wiedział z doświadczenia, że nie ma co prostować jego poglądów, nie warto nawet próbować. Lepiej wpuścić jednym uchem i wypuścić drugim.
– Co o niej wiemy?
– Na razie nic. Miała około dwudziestu pięciu lat. Z ubrania, jeśli tak można powiedzieć, ma tylko torebkę. Poza tym jest golusieńka. Niezłe ma cycki.
Patrik zamknął oczy, powtarzając w duchu jak mantrę: Jeszcze trochę, a odejdzie na emeryturę. Jeszcze trochę…
Mellberg niewzruszony mówił dalej:
– Na pierwszy rzut oka nie da się podać przyczyny zgonu, ale widać, że została mocno zmasakrowana. Sińce na całym ciele, sporo skaleczeń, które wyglądają na rany kłute. Tam leży, na szarym kocu. Jest lekarz sądowy, właśnie ją ogląda, chyba zaraz powie, co ustalił.
– Są jakieś zgłoszenia o zaginięciu osób w tym wieku?
– Nie, ani w podobnym. W zeszłym tygodniu było zgłoszenie o zaginięciu jakiegoś dziadka, ale okazało się, że znudziło mu się siedzieć w przyczepie z żoną, więc nawiał z laską, którą poznał w restauracji Galären.
Patrik widział, jak ekipa ostrożnie przenosi zwłoki do worka. Dłonie i stopy okrywały plastikowe torebki – chodziło o zachowanie ewentualnych śladów. Sprawnie włożyli ciało do worka. Również koc, na którym leżała, miał trafić do plastikowej torby, a potem do szczegółowego badania.
Nagle znieruchomieli. Wyglądali na zdumionych. Patrik domyślił się, że wydarzyło się coś nieoczekiwanego.
– Co jest?
– Nie do wiary, tu są kości, w tym dwie czaszki. Sądząc po liczbie kości, mamy dwa szkielety.Lato 1979
Rower chwiał się pod nią, gdy w noc świętojańską wracała do domu. Zabawa okazała się huczniejsza, niż się spodziewała, ale to nie szkodzi. Przecież jest dorosła, może robić, co jej się podoba. Najważniejsze, że choć na chwilę mogła się oderwać od małej. Od jej wrzasku, potrzeby przytulania się i czułości, której nie potrafi zaspokoić. Przez nią wciąż musi mieszkać u matki. Chociaż skończyła dwadzieścia lat, stara nie puszcza jej z domu. Cud, że wypuściła na dzisiejszą zabawę.
Gdyby nie dziecko, mieszkałaby sama i zarabiała własne pieniądze. Wychodziłaby, kiedy by chciała, i wracała, kiedy by jej się podobało. I nikt by się nie wtrącał. Ale z dzieckiem się nie da. Oddałaby małą, ale stara się nie zgadza, i teraz ona za to płaci. Niech się sama nią zajmie, skoro jej tak chce.
Stara będzie się złościć, że wraca nad ranem. Jedzie od niej alkoholem cały dzień, będzie musiała za to pokutować. Ale było warto. Odkąd bachor przyszedł na świat, nie bawiła się tak dobrze.
Przejechała skrzyżowanie przy stacji benzynowej i jeszcze kawałek. Skręciła w lewo, w kierunku Bräcke, i o mało nie wpadła do rowu. Odzyskała równowagę i przyśpieszyła, żeby z rozpędu wjechać pod górkę. Pęd powietrza rozwiewał jej włosy. Noc była cicha i jasna. Na chwilę przymknęła oczy i przypomniała sobie tamtą jasną noc, kiedy Niemiec zrobił jej dziecko. Zakazana, cudowna noc, ale niewarta tej ceny.
Nagle otworzyła oczy. Rower stanął w miejscu. W ostatnim przebłysku świadomości ujrzała zbliżającą się szybko ziemię.