Klub kłamców - ebook
Klub kłamców - ebook
Zemsta, zbrodnia i szokujące sekrety. Losy trzech kobiet połączone przez zagmatwaną sieć kłamstw.
Natalie, asystentka administracyjna w elitarnej prywatnej szkole położonej w górskim miasteczku w stanie Kolorado, marzy o życiu takim jak to prowadzone przez matki uczniów, z którymi codziennie ma do czynienia. Kobiety pokroju Brooke – zabójczej dziedziczki fortuny, która szaleńczo kocha swoją córkę i regularnie zdradza męża – czy Ashy, nadopiekuńczej mamy podejrzewającej swojego męża o romans. Losy wszystkich trzech bohaterek splatają się za sprawą przystojnego wicedyrektora do spraw sportowych, Nicholasa, którego Natalie kocha, Brooke pożąda, zaś Asha – potrzebuje.
Pewnego ranka ze szkoły zostają wyniesione dwa ciała. Napięcia pomiędzy kobietami rywalizującymi o względy mężczyzn oraz mroczne sekrety skrywane przez wszystkich roztrzaskują piękną fasadę położonego na uboczu, zamożnego miasteczka, którego mieszkańcy nie mają żadnych hamulców w pogoni za tym, na czym najbardziej im zależy.
Jeśli pokochaliście Wielkie kłamstewka/Małe ogniska, dostaniecie na punkcie tej książki obsesji. Dziko uzależniający, inteligentny i trzymający w napięciu Klub kłamców sprawi, że przez całą lekturę będziecie siedzieć jak na szpilkach, do ostatniej strony próbując się domyślić rozwiązania zagadki.
Kim Liggett, autorka bestsellera NYT
Annie Ward ukończyła studia licencjackie z literatury angielskiej na UCLA oraz studia magisterskie ze scenopisarstwa w Amerykańskim Instytucie Filmowym. Jest autorką bestsellerowego thrillera psychologicznego pt. Piękne zło. Mieszka z mężem i synami w Kansas.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8015-935-8 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Natalie wciąż ściskała w dłoni krawat swojego eks, kiedy się ocknęła. Głowa pulsowała jej z bólu, w ustach miała niesmak, jakby poszła spać bez mycia zębów. Dręczyło ją też okropne, mgliste przeczucie, że zrobiła coś złego, tylko za cholerę nie mogła sobie przypomnieć co.
Nie była u siebie w domu. Siedziała wyprostowana, w zapiętym pasie bezpieczeństwa. Przed oczami miała przednią szybę swojego samochodu pokrytą warstewką szronu, ze stacyjki zwisał kluczyk na breloku w barwach stanu Kolorado.
Natalie zrozumiała, że urwał jej się film. Już jej się to kiedyś zdarzyło, gdy była dużo młodsza, i wspomnienie tamtego okropnego przebudzenia przeszyło ją niczym prąd. Gorączkowo sprawdziła, czy ma na sobie kompletny strój: żadna część jej garderoby nie była porwana ani zniszczona. Schowała krawat do kieszeni płaszcza.
Przysunęła lusterko do twarzy; jej orzechowe oczy były szeroko otwarte, źrenice przypominały łebki od szpilek, a tusz do rzęs się rozmazał. Dolną wargę miała tak spierzchniętą, że w jednym miejscu pękła, ale poza tym wszystko było w porządku, żadnych stłuczeń czy zadrapań. Chyba nie wjechała w żaden budynek ani drzewo. Nie słyszała też syren.
Otworzyła okno i do środka zsunęła się cienka warstewka szronu, mocząc wełniane rajstopy, które miała pod kraciastą spódnicą. Na dworze było już prawie ciemno.
Praca. Była w pracy. Po przeciwnej stronie zaśnieżonego parkingu majaczyły tylne drzwi do wschodniego skrzydła prywatnej szkoły, gdzie pracowała jako asystentka administracyjna w sekretariacie.
Wciągnęła na głowę włóczkową czapkę, otworzyła drzwiczki i dostrzegła ślady stóp, przyprószone śniegiem, prowadzące od auta do wejścia na salę gimnastyczną. Identyczny zestaw śladów – ale nie w linii prostej – biegł od drzwi hali sportowej do samochodu. Układały się w zygzak, poza tym w śniegu widać było spore zagłębienie, którego wielkość wskazywała na niedużą osobę, taką jak ona. Natalie ostrożnie przyłożyła stopę do pierwszego śladu, żeby sprawdzić, czy pasuje. I owszem, pasował. Zagłębienie w kształcie ludzkiego ciała mogło świadczyć o tym, że się przewróciła, a gdy pomacała płaszcz, rzeczywiście okazał się wilgotny.
Wysiadła z auta, mrużąc oczy przed wiatrem. Nogi miała osłabione jak po długim biegu.
Ruszyła po własnych śladach w kierunku szkoły. Niebo zmieniało kolor z burzowej szarości zmierzchu w nocną czerń, a ponieważ kochała sztukę, uderzyła ją myśl, że wirujące tumany bieli między nią a gwiazdami przypominają monochromatyczny obraz van Gogha. Ze wszystkich stron otaczały ją ośnieżone szczyty. Na zboczu góry rozciągało się centrum miasteczka pełne migoczących świateł. Budynki mieszkalne, domki letniskowe i staroświeckie sklepiki ułożone były jeden nad drugim wzdłuż ciemnej, wijącej się rzeki niczym sterta gwiazdkowych prezentów.
Ciężkie tylne drzwi do hali sportowej były uchylone. Kiedy za nie pociągnęła, otworzyły się z przeciągłym jękiem. Weszła do środka z duszą na ramieniu.
W czasie lekcji halę sportową wypełniały odgłosy odbijających się od podłogi piłek do koszykówki, śmiechy, gwizdy, pisk sneakersów trących o parkiet. Teraz gdzieś z góry dobiegały buczące dźwięki muzyki pop, ale nikt nie nucił sobie pod nosem ani nie odkładał ze szczękiem ciężarów.
Natalie niepewnym krokiem podeszła do podwójnych drzwi prowadzących na boiska do koszykówki.
Zwykle przytrzymywały je szare gumowe kliny. Teraz drzwi były zamknięte, ale w każdym z nich znajdowało się prostokątne okienko. Zrobiła z dłoni daszek i przyłożyła je do czoła.
Przez chwilę nic nie widziała. Boisko było ciemne, oświetlał je tylko blask zielonych lampek awaryjnych rozmieszczonych nad drzwiami i w kątach sali. Powoli jej wzrok zaczął się przyzwyczajać do ciemności. Coś tam jednak było.
Nagle odskoczyła od drzwi jak oparzona. Zasłoniła usta dłonią. Prawie wyrwał się z nich krzyk, ale zdusiła go ze stłumionym piskiem. Niedaleko drzwi dostrzegła coś, co przypominało stertę ubrań i powykręcanych części ciała leżących nieruchomo w kałuży krwi.
_Co ja, u licha, zrobiłam?_
* * *
Na parkingu przed Falcon Academy migotały światła bezpieczeństwa. Był wczesny poniedziałkowy ranek, ale jeszcze się nie rozwidniło. Poobijany pathfinder zostawił ślady w śniegu podczas parkowania na jednym z miejsc przeznaczonych dla pracowników szkoły.
Harry Doyle wysiadł z auta i wdeptał niedopałek w ziemię. Chwycił leżącą na desce rozdzielczej starą baseballówkę i wcisnął ją sobie na głowę, przygładzając resztki włosów. Zatrzasnąwszy drzwiczki, spojrzał w niebo, które na wschodzie zaczęło przybierać odcień różu i pomarańczu. Parking przykrywała imponująca warstwa puszystej bieli. W nocy przeszła pierwsza w tym sezonie potężna śnieżyca i część rodziców na pewno usprawiedliwi nieobecność swoich pociech, żeby mogły pozjeżdżać z górek na sankach.
Sześćdziesięcioośmioletni woźny podreptał w stronę tylnego wejścia do hali sportowej. Zamontowane w korytarzu jarzeniówki zalały go poświatą w niezdrowym odcieniu żółci. Nucąc pod nosem, wszedł do męskiej szatni, schował do szafki drugie śniadanie i kurtkę, po czym ruszył do składziku. Chwycił kij z włókna szklanego od wysokiej klasy mopa i zaniósł go, razem z wiadrem, przez korytarz prowadzący w kierunku boisk do koszykówki. Wszedł przez podwójne drzwi i jednym ruchem nacisnął wszystkie dziewięć włączników światła. Masywne, zwisające z sufitu lampy klatkowe zbudziły się z brzękiem.
– Co u licha?! – krzyknął, wypuszczając z ręki mop.
Kij upadł z trzaskiem na klonowy parkiet.
– Dobry Boże – dodał cicho.
Wyciągnął telefon z zapinanej na suwak kieszeni w spodniach.
– Halo? – zdołał z siebie wydusić po wybraniu numeru alarmowego. Coraz trudniej mu się oddychało. – Falcon Academy. Przy zjeździe z siedemdziesiątki. Na zachód od Blackswift. O Jezu. Jezusie, Maryjo i Józefie. Potrzebujemy pomocy. Ile tu krwi…KBEV 16, WIADOMOŚĆ Z OSTATNIEJ CHWILI:
„Mówi do państwa Melissa O’Hare, pierwsza na miejscu zdarzenia, do którego doszło w jednej z lokalnych szkół. Na razie wiemy tylko, że poranną ciszę na osiedlu Big Elk Estates przerwał niedawno dźwięk syren. Jak państwo widzicie za moimi plecami, do Falcon Academy, prywatnej, renomowanej uczelni położonej w bezpiecznej i zamożnej okolicy, zjechało mnóstwo policji. Chociaż władze szkoły odmówiły komentarza na temat tożsamości dwóch osób wyniesionych z budynku na noszach parę godzin wcześniej, rzecznik placówki przyznał, że jest w tej sprawie prowadzone dochodzenie. Jedna z osób podejrzanych o bycie zamieszaną w sprawę została już zabrana na przesłuchanie. Nasze źródła w szpitalu Colorado Mountain twierdzą, że najbliższe dwanaście godzin będzie kluczowe dla ustalenia, czy mamy do czynienia z wypadkiem, napaścią kwalifikowaną, czy zabójstwem. Melissa O’Hare, będę państwa informować na bieżąco o dalszych postępach w sprawie”.Rozdział 1
Honda civic wjechała na ogrodzony teren Big Elk Estates za zgodą młodego ochroniarza, który obserwował ją bacznie z dwóch powodów. Po pierwsze, w tej okolicy widywało się głównie lexusy, hummery i rovery, a ta konkretna honda była nie tylko tania i stara, lecz także miała poodpryskiwany lakier i wgniecioną w kilku miejscach karoserię. Po drugie, siedząca za jej kierownicą dwudziestoparolatka była atrakcyjna, miała kasztanowe włosy ostrzyżone na boba, pomalowane jaskrawoczerwoną szminką usta, a na nosie okulary przeciwsłoneczne w komicznie dużych oprawkach. Gdy do niego pomachała, ochroniarz radośnie odwzajemnił jej gest. Za kierownicą pozostałych samochodów, które wjechały tego dnia na teren strzeżonego osiedla, siedzieli marszczący czoło emeryci w sportowych daszkach.
Natalie zaparkowała przed domem, gdzie stał już tuzin innych aut. Była to zapierająca dech w piersiach współczesna górska posiadłość z wielkimi oknami i pięknym skalnym ogrodem z głazami w rozmaitych odcieniach ochry i koralu. Przez chwilę stała na rozległym trawniku, chłonąc widok, a materiał jej sukienki z obniżoną talią łopotał wokół ud.
Po wejściu do korytarza zdjęła botki i przez moment stała boso, rozkoszując się chłodnym dotykiem marmurowej podłogi, i patrzyła w witrażowe okna nad wejściem. Scena przedstawiała łanię z jelonkiem tulące się do siebie na łące pełnej żółtych kwiatów z lasem w tle. Natalie wyjęła telefon i szybko cyknęła fotkę. Później sięgnęła po parę ochraniaczy wymaganych podczas oględzin domu, włożyła je na stopy i zabrała się do zwiedzania.
W głównej sypialni na górze niska, ponętna brunetka z długimi ciemnymi włosami opisywała grupie potencjalnych klientów charakterystyczny, zabytkowy żyrandol. Natalie zdążyła już poznać Ashę, pośredniczkę w handlu nieruchomościami, ponieważ od kilku miesięcy pojawiała się na otwartych dniach prezentowanych przez nią domów. Dzieci Ashy, Oliver i Mia, chodziły do Falcon Academy. Oliver nigdy nie sprawiał problemów, ale Mia była pyskata, zarozumiała i pewna siebie. Część nauczycieli opisywała ją jako tę, która „nie daje sobie w kaszę dmuchać”, inni określali ją jako „wrzód na tyłku”. Natalie lubiła Mię.
– Proszę zwrócić uwagę na patynę w odcieniach miedzi, złota, zieleni i kości słoniowej – mówiła Asha – idealnie współgrającą z górskim krajobrazem widocznym przez okna ciągnące się od podłogi aż po sufit.
Pośredniczka z zapałem opisywała kryształy w kształcie kropli zwisające nad głowami oglądających, gdy nagle zauważyła Natalie i zamilkła. Obecność dwudziestoparolatki w stroju bardziej odpowiednim na koncert niż oglądanie posiadłości wartej dziewięć milionów dolarów w grupie zamożnych potencjalnych kupców była co najmniej podejrzana.
Ułamek sekundy później Asha kontynuowała prezentację. Poruszała dłońmi z ekspresją i gracją, prawie jakby tańczyła. Pomachała do starszej pary, która właśnie wchodziła do sypialni z przyległej łazienki.
– Przepraszam na chwilę – zwróciła się do oczarowanej publiczności. – Zwiedzajcie dalej. – Westchnęła z rozkoszą, jakby chciała zasugerować, że już sam zapach domu wystarczy, by się w nim zakochać. – Chłońcie każdy szczegół.
Pokierowała elegancką starszą parę w stronę spektakularnego widoku i stanęła między kobietą a mężczyzną, tłumacząc im, jak wielkie mają szczęście, mogąc mieszkać w Górach Skalistych.
Przez kolejne pół godziny Natalie krążyła po domu, który wkrótce miał zostać sprzedany, należącym do pewnej wpływowej pary rodziców z Falcon Academy. Oboje byli niesympatyczni, więc dziwiło ją, że mieli tak wyszukany gust. Pani domu wynajęła pewnie dekoratora wnętrz z któregoś wybrzeża. Natalie wiedziała, że tej parze się nie układa, ponieważ Yvonne, koleżanka z sekretariatu w Falcon, opowiedziała jej, jak któregoś razu wpadła na męża tej kobiety podczas wyjścia do baru. Yvonne przywitała się z nim uprzejmie, a on władczym gestem położył dłoń na ścianie, nie chcąc jej przepuścić do toalety. „Zawsze miałem słabość do Azjatek” – stwierdził, a wtedy ona dała nura pod jego ramieniem i szybko się stamtąd zmyła.
Natalie nie była zatem zdziwiona, że mając takiego męża, właścicielka domu – opróżniwszy większość łazienek i szaf – zostawiła w głębi szafki w łazience dla gości kilka tabletek xanaxu do kompletu z korkociągiem, zapalniczką i połową paczki marlboro lights.
Natalie schowała do kieszeni tylko pigułki.
Pięć minut później siedziała na dole głównych schodów i zdejmowała elastyczne ochraniacze ze stóp. Asha stanęła nad nią.
– Wychodzisz? – spytała.
– Tak – odparła Natalie. – Mam sprawę do załatwienia.
– Jakąś miłą? – Asha przysiadła się do niej. Większość oglądających zdążyła już opuścić dom. Dzień otwarty miał potrwać jeszcze parę minut.
– Jadę się spotkać z bratem i wyprowadzić mu psa.
– Dobra pogoda na spacer – zauważyła Asha. – Ja wybieram się na mecz piłki nożnej córki.
– Mii, tak?
– Och, kojarzysz ją?
– Oczywiście. Jest gwiazdą szkolnej drużyny.
– Miło, że tak mówisz. – Asha skromnie pokiwała głową. – Tak, gra całkiem nieźle. Nie odziedziczyła tego po mnie. Ja ledwo potrafię iść przed siebie i żuć gumę w tym samym czasie. Ale mój mąż był typem sportowca. Za młodu.
– Myślałam, że sezon piłkarski zaczyna się jesienią.
– Tak. Ale niektóre zawodniczki grają przez cały rok: zimą na hali, a wiosną w drużynach klubowych.
– Masz też syna, prawda? – zagadnęła Natalie. – Olivera? W szóstej klasie? Gra na puzonie?
– Owszem. – Asha uważnie przyjrzała się Natalie, krzywiąc twarz w kształcie serca. – Byłaś już na kilku dniach otwartych.
– Konkretnie sześciu. – Natalie zerknęła na wyświetlacz telefonu. – Nie licząc tych z konkurencyjnych agencji. Twoje prezentacje są z reguły dużo lepsze. Odwalasz kawał dobrej roboty.
– Dziękuję. – Asha zamilkła na moment. – Mogę cię o coś zapytać?
– Strzelaj.
Pośredniczka zaczęła niepewnie skubać kolczyk. Natalie spodziewała się pytania z gatunku: _A właściwie co tutaj robisz?_, po chwili usłyszała jednak:
– Lubisz sztukę, prawda?
– Tak. – Natalie schowała telefon do torebki i założyła ją sobie na ramię, dając sygnał, że jest gotowa do wyjścia.
– Widziałam, że długo oglądałaś obrazy.
– Czasem lubię się otaczać pięknymi rzeczami. – _A także je kraść. I udawać przez chwilę, że to również moje życie. –_ Natalie wstała i ruszyła w stronę drzwi po buty.
– Kto nie lubi pięknych przedmiotów? – odparła retorycznie Asha. Po szkole krążyły plotki, że była krewną jakiegoś dawno nieżyjącego maharadży, miała pieniędzy jak lodu i pracowała wyłącznie dla przyjemności. – Podobał ci się dom?
_Głupie pytanie. Wprost przeciwnie, każdy z tych luksusowych dziewięciuset metrów kwadratowych wzbudził we mnie odrazę._
– Owszem – odrzekła Natalie. – Ale wiesz co? Wszystkie mi się podobają. Te domy na pewno ogląda się przyjemniej niż cztery ściany mojej kawalerki.
– Och, no cóż. – W głosie Ashy nie było już słychać wcześniejszej serdeczności. – Przy odrobinie szczęścia znajdziesz wreszcie to, czego szukasz. Trzymam kciuki.
Natalie przez chwilę milczała, wyczuwając w słowach pośredniczki zawoalowaną aluzję. Zsunęła okulary przeciwsłoneczne na nos.
– Też będę trzymać kciuki – odparła.
– Słucham?
– Za drużynę piłkarską twojej córki. – Natalie wyrzuciła pięść w powietrze. – Do boju, Sokoły!
– A no tak. – Asha skrzywiła się i szybko zasłoniła usta ręką.
– Wszystko w porządku? – upewniła się Natalie.
– Tak, dziękuję. Problemy z żołądkiem. To pewnie stres przed meczem. Po tylu latach nadal nie przywykłam do tych sportowych emocji.
– Mhm – mruknęła bez przekonania Natalie. Wychodząc z domu w jasnych promieniach słońca, zawołała jeszcze przez ramię: – Będzie dobrze. Na pewno wygracie. Jak zawsze!Rozdział 2
– Pięknie – rzuciła pod nosem Brooke Elliman, obserwując swoją córkę Sloane krążącą po boisku, robiącą serię zwodów i wymijającą zawodniczki przeciwnej drużyny z rzadko spotykaną szybkością i zwinnością.
Brooke filmowała występ swojej córki najnowszym modelem kamery Panasonic wysokiej rozdzielczości i jakość nagrania była niesamowita. Mogła zrobić zbliżenie na Sloane, uchwycić malującą się na jej twarzy koncentrację oraz naprężone mięśnie silnych nóg. Kamera łapała wszystko, począwszy od szeleszczących na wietrze liści na krańcu boiska aż po kropelki potu na koszulce zawodniczki.
Sloane ruszyła do przodu. Dłoń Brooke zadrżała lekko z podekscytowania i nerwów; kobieta zerwała się na równe nogi, starając się nie wyrżnąć o elegancki daszek z logo REI¹ nad jej głową.
– Masz to, Sloane! Dajesz!
Dziewczyna podała piłkę środkowej, a ta strzeliła. Piłka poszybowała nad bramką i obie zawodniczki wycofały się, czekając na podanie przeciwniczek. Brooke przestała nagrywać. Z irytacją zakręciła obrączką na palcu prawej ręki, na której nosiła go od czasu odejścia Gabe’a. Zaręczynowy pierścionek z brylantem leżał w domowym sejfie.
Tuż za boczną linią stał Nicholas Maguire, trener szkolnej drużyny piłki nożnej Falcon Academy, a także kilku innych miejscowych klubów; poświęcał się tej funkcji w sposób może nie do końca ortodoksyjny, za to z wielkim zaangażowaniem. Klaskał i krzyczał:
– Ładne podanie! Dobra robota! Było blisko! – Zerknął w stronę Brooke i pomachał do niej, a ta szybko odwzajemniła gest. W myślach zaczęła już układać treść SMS-a, którego wyśle mu po meczu.
Przeniosła wzrok na chodnik i zobaczyła, że Asha Wilson wreszcie przyjechała. Córka Ashy, Mia, grała w klubie razem ze Sloane od pierwszej klasy i tylko one dwie z najmłodszego rocznika dostały się do reprezentacji szkoły. Asha i Brooke nie były może bliskimi przyjaciółkami, ale spędziły wiele przyjemnych godzin, siedząc ramię w ramię na trybunach i kibicując dziewczynkom. Często utyskiwały na kontuzje swoich córek i weekendy spędzone w przypadkowych hotelach na Środkowym Zachodzie podczas meczów wyjazdowych. Przy kilku takich okazjach wypiły w barze parę drinków. Brooke zwierzyła się kiedyś Ashy, że chętnie poznałaby ją lepiej. Nie miała ani jednej prawdziwej przyjaciółki.
Próbowała zbliżyć się do niej, zapraszając ją razem z mężem, Philem, na kolację, ale jej dobre intencje zostały opacznie zrozumiane. Asha nie była zadowolona, kiedy Brooke dolewała Philowi wina, aż zaczął bełkotliwie ględzić o giełdzie i możliwościach inwestowania w Telluride. A tym bardziej wtedy, gdy nakryła ich oboje palących jointa na patiu przy basenie, po tym jak Phil rzekomo poszedł do toalety.
Od tamtej pory widywały się już tylko na meczach.
Brooke pomachała do Ashy i poklepała sąsiednie krzesło.
– Cześć! – Asha padła na nie z cichym jękiem, przykładając rękę do brzucha. Omiotła wzrokiem boisko. – Gdzie Mia?
– Siedzi na ławce.
Wyraźnie ją to zmartwiło.
– Naprawdę? Dlaczego? – Chociaż były najmłodsze w drużynie, Mia i Sloane radziły sobie najlepiej ze wszystkich zawodniczek.
– Nie jestem pewna – odparła Brooke. – Ale chyba lekko kulała.
Asha klepnęła dłonią w podłokietnik.
– Pewnie znowu dokuczają jej piszczele.
– To chyba nic poważnego. – Brooke przyjrzała się strojowi koleżanki. – Aleś się odstawiła. – Sama była ubrana w strój sportowy, który miała na sobie wcześniej na zajęciach cardio kick-boxingu dla zaawansowanych. – Wyglądasz świetnie. Mnie nie chce się już nawet malować na mecze. – Nieprawda. Brooke dbała o swój wygląd na meczach, ponieważ uczestniczyli w nich dwaj najważniejsi dla niej mężczyźni: jej mąż Gabe oraz trener Nick. Potraktowane keratyną włosy Brooke były rozdzielone pośrodku głowy i opadały na piersi lśniącą kurtyną w stylu Demi Moore. Chociaż rzeczywiście wyglądała na nieumalowaną, przedłużone rzęsy i powiększone usta sprawiały, że i tak wyglądała olśniewająco.
– Zwykle mnie też się nie chce – odparła Asha. – Ale przyjechałam tu prosto z dnia otwartego.
Sędzia dmuchnął w gwizdek.
– Przerwa – oznajmiła Brooke, sięgając po stojący na ziemi przezroczysty kubek mrożonej zielonej herbaty.
Asha wyprostowała się i wskazała na leżący obok stóp jej koleżanki przedmiot.
– Fajna kamera.
– Tak. Uwielbiam ją. Obejrzyj. – Podała ją Ashy, która przyłożyła obiektyw kamery do oka. – Kupiłam ją, żeby filmować najlepsze fragmenty występów Sloane. Trener Nick powiedział, że większość rodziców używa do tego celu iPhone’ów, ale chciałam mieć pewność, że jakość nagrania będzie pierwszorzędna.
Po chwili milczenia Asha zapytała:
– Masz na myśli te nagrania, które wysyła się do trenerów ze szkół wyższych w czasie rekrutacji? Nie jest jeszcze za wcześnie, by o tym myśleć?
– Wcale nie. Trener Nick twierdzi, że większość college’ów z dywizji pierwszej² ma zapełnione listy przed końcem drugiej klasy, więc niedługo powinnam zacząć rozsyłać maile i umawiać się na spotkania.
Asha wydała z siebie dziwny dźwięk przypominający stęknięcie, gdy rozsiadła się wygodniej na składanym krześle.
– Dobrze się czujesz?
Asha nie odpowiedziała.
Brooke położyła jej dłoń na ramieniu.
– Chcesz o tym pogadać? Nie nalegam. Ale mnie możesz powiedzieć wszystko.
Asha zastanowiła się przez chwilę, a później szepnęła:
– Mam dziwne przeczucie, że mogę być w ciąży.
Tego Brooke się nie spodziewała.
– O rany – odparła zaskoczona.
– No. „O rany” nie było moją pierwszą reakcją. Już prędzej: „Dobry Boże, co się ze mną, u licha, dzieje?”.
Po chwili Brooke wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Cóż, gratulacje!
– Sęk w tym, że… – Asha pogłaskała się po brzuchu i dokończyła cicho: – mamy z Philem pewne problemy.
– Nie, tylko nie wy. Tak mi przykro. – Brooke czekała na dalszy ciąg, ale Asha tylko w milczeniu przygryzała wargę. – Niezależnie od tego, co was trapi, nie może to być nic gorszego niż moje problemy, prawda? – parsknęła śmiechem. – Spójrz tylko. Widzisz Gabe’a z tą jego parasoleczką z logo Broncos³ i pilotkami na nosie? Siedzi po drugiej stronie boiska, żeby ze mną nie rozmawiać. Twój mąż chyba się nie wyprowadził i nie zaczął sypiać ze swoją instruktorką spinningu, co?
– Nie, ale… – Asha pokręciła głową. – Ostatnio pracuje dużo więcej niż kiedyś, a gdy już wraca do domu, marzy tylko o tym, żeby położyć się do łóżka. I to nie ze mną, tylko sam. Schodzi do sypialni w piwnicy, bo tam jest cicho, wyłącza światło, kładzie się i śpi. A potem budzi się w paskudnym nastroju. Próbowałam wszystkiego. Więcej rozmów. Mniej rozmów. Więcej dotyku. Zero dotyku. Przez żołądek do serca. Albo nie gotowałam w ogóle, bo i tak nie był głodny. – Asha ukryła twarz w dłoniach.
– O nie, musi ci być ciężko – odparła Brooke. – Ale skoro spodziewasz się dziecka, to jednak coś między wami styka. – Spojrzała na nią chytrze. – Chyba że…
Asha usiadła prosto, przecierając oko.
– Nie spałam z innym. Nie potrafiłabym. Ale ostatnio robiliśmy to z Philem jakieś dwa miesiące temu.
Brooke nie wiedziała, jak na to zareagować. Na szczęście z opresji wybawił ją sędzia, który wszedł na boisko i dmuchnął w gwizdek, przywołując do siebie obie drużyny.
– Och! – westchnęła z wyraźną ulgą. – Koniec przerwy. Druga połowa.
– Do boju, dziewczyny! – zawołała Asha raczej znużonym niż podekscytowanym głosem. – Boże, mogłabym spać bez przerwy. Boli mnie brzuch, padam z nóg i ciągle o czymś zapominam. Dziś na przykład zgubiłam swoją ulubioną bransoletkę.
– Była ubezpieczona? – Brooke nie posiadała ani jednego świecidełka, które nie byłoby warte polisy.
– Nie.
– A to pech. – Zaklaskała lekko, gdy dziewczyny rozbiegły się na swoje pozycje. – Gdzie ją zgubiłaś?
– Na dniu otwartym.
– W takim razie ktoś ją ukradł – stwierdziła stanowczo. – Na bank. Kiedy sprzedawaliśmy z Gabe’em nasz drugi dom, jeden z oglądających gwizdnął z półki w bibliotece niezwykle rzadki i cenny egzemplarz książki. Złapali go, dopiero gdy próbował go sprzedać.
– Całkiem możliwe – przyznała Asha. – Wieczorem pojechałam do Sherwood, żeby go odpicować przed dzisiejszym dniem. Zdjęłam bransoletkę i odłożyłam ją na półmisek stojący na blacie w kuchni, a później wyleciało mi to z głowy. Przypomniałam sobie dopiero dziś po południu, gdy już miałam zamykać dom, ale bransoletki nie było. – Asha smutno popatrzyła na swój nadgarstek. Zgubiona bransoletka była jej ulubioną. Po chwili dodała: – Nie wydaje ci się dziwne, że jedna z sekretarek regularnie przyjeżdża na prezentacje domów?
– Która?
– Ta z naszej szkoły. Asystentka dyrektora.
Brooke zmarszczyła brwi.
– Koreanka z kolczykiem w nosie?
– Nie. Ta druga. Są dwie. Siedzą obok siebie.
– Aaa. Już wiem. Rudzielec z grzywką à la Bettie Page. Zawsze wygląda, jakby miała lepsze rzeczy do roboty.
– Nazywa się Bellman. Natalie Bellman.
– Dlaczego miałaby oglądać posiadłości warte miliony dolarów? Pewnie to ona gwizdnęła ci bransoletkę. Och, spójrz. Już grają. Mia zeszła z ławki. – Brooke włożyła palce w kąciki ust i gwizdnęła. – Dalej, dziewczyny! – Włączyła kamerę i zaczęła nagrywać.
Ich córki od lat nosiły podczas meczów tę samą fryzurę: przedziałek pośrodku i dwa francuskie warkocze, których końce opadały im na plecy. Obie były skrzydłowymi. Tuż po rozpoczęciu gry Mia przejęła piłkę i ruszyła z nią w stronę bramki. Sloane biegła po drugiej stronie boiska, a środkowa krzyczała:
– Masz czas! Masz czas!
Mia dobiegła do narożnika, wyminęła zawodniczkę obrony przeciwnej drużyny i kopnęła piłkę. Sloane wyskoczyła w górę i posłała piłkę czołem w prawy górny róg bramki. Idealny strzał.
Brooke nagrała jeszcze kilka sekund aplauzu i wyłączyła kamerę. Odłożyła ją na krzesło za swoimi plecami i wrzasnęła:
– Dobra robota, dziewczyny! – Stojący po drugiej stronie boiska trener Nick zerknął w jej stronę. Brooke przyłożyła dłonie do ust i posłała mu wielkiego, gratulacyjnego buziaka. Opadła na krzesło uszczęśliwiona. A później przeszedł ją zimny dreszcz. Ten całus to był nic nieznaczący gest pozbawiony drugiego dna. Nikt na trybunach nie dopatrzyłby się niczego złego w zwykłym odruchu… poza Gabe’em. Czy on w ogóle to widział?
Brooke spojrzała w miejsce, gdzie siedział jej mąż. Ciemne pilotki wciąż zasłaniały jego oczy, siedział z nogą przerzuconą swobodnie przez kolano, jakby gol córki nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia.
– Brooke? Brooke?
– Przepraszam, co mówiłaś?
– Nagrałaś to? – zapytała Asha, cała rozpromieniona. – Powiedz, że nagrałaś tę wspaniałą akcję!
– Oczywiście – odparła Brooke, starając się zapomnieć o tym głupim buziaku. – Od początku do końca.
– Mogłabyś mi przesłać filmik?
– Jasne, z przyjemnością. Mam twojego maila.
– Świetnie. Dzięki. Chyba też powinnam zacząć pracować nad zgłoszeniem Mii.
– Czekaj. – Brooke odwróciła się na krześle, twarzą do Ashy. – Ty też zastanawiasz się nad college’em z dywizji pierwszej? Mówiłaś, że wolałabyś mieć Mię bliżej domu.
– Rzeczywiście. I nadal wolę. Ale ona myśli inaczej. Bez przerwy zmienia zdanie. W jednej chwili marzą jej się studia psychologiczne w prywatnej szkole, a w drugiej wyszukuje college oferujący semestr na morzu, bo chce zostać biologiem morskim. Ostatnio zaczęła opowiadać o porządnych uczelniach z programami dla przyszłych filmowców. W Kalifornii. Trudno za nią nadążyć.
– W Kalifornii? – powtórzyła Brooke. Nie wyglądała na zachwyconą.
– Tak. Czemu tyle dzieciaków nakręca się na Kalifornię?
– Bo to niesamowite, piękne i ekscytujące miejsce.
Asha się roześmiała.
– Zapomniałam. Ty też studiowałaś w Kalifornii, prawda?
– UCLA – odparła Brooke. – Jestem Bruinką⁴.
– Właśnie o tej szkole Mia wspomina najczęściej.
– Pewnie papuguje po Sloane.
Asha zignorowała zaczepny ton Brooke.
– Może i tak. W każdym razie będę wdzięczna za to nagranie. W tym tygodniu kupię własną kamerę.
Brooke kiwnęła głową.
– Jasne, nie ma sprawy.
W tym momencie zadzwonił telefon Ashy.
– Oferta! – powiedziała bezgłośnie, wstając, i odeszła, żeby odebrać. Gdy wróciła, było już praktycznie po meczu. Do samego końca prawie się do siebie nie odzywały.
– Do zobaczenia, Brooke! – zawołała Asha. – Trzymaj się!
– Ty też – odrzekła chłodno tamta, nie podnosząc głowy znad krzesełka, które nerwowo usiłowała złożyć, a później wepchnęła do torby.
Sloane najwyraźniej była w kiepskim nastroju, gdy matka przyszła ją uściskać.
– Świetna robota, skarbie.
– Dzięki.
– Gdzie tata? – Jego krzesło zniknęło. Brooke zasłoniła sobie oczy od słońca i rozejrzała się dookoła. Gabe powinien na nich czekać na chodniku.
– Pojechał.
– Co? Miał cię zabrać na kolację.
– Spytałam go, czy nie moglibyśmy tego przełożyć. Jakoś nie jestem w nastroju.
– Okej. Nic się nie stało. Mam zamówić dla nas stolik w Café Provence? Możesz zabrać przyjaciółkę. Na przykład Mię.
– Nie chcę zapraszać Mii. – Sloane spojrzała przed siebie i pomachała wysokiemu, barczystemu chłopakowi z rozwichrzoną grzywką, który stał oparty o słupek bramki. – Mogę spędzić ten wieczór z Reade’em?
Reade był starszym chłopakiem, o którym Sloane mówiła od miesięcy. Chyba niedawno zostali parą.
– A może zaproszę na kolację ciebie i Reade’a? – zaproponowała Brooke. – Poznam go trochę lepiej. Będzie fajnie.
– Co? – Sloane pokręciła głową. – Nie. Fuj. Mogę z nim jechać? Czeka na mnie. Proszę, mamo?
– Ale byłoby miło, gdyby…
– Mamo! Nie byłoby. – Mina Sloane okazała się decydującym argumentem. Było widać, że się nie ugnie.
– W porządku – zgodziła się Brooke. – Jedź.
Sloane odwróciła się na pięcie, a jej matka rozejrzała się nerwowo, sprawdzając, czy nikt ich nie słyszał.
Na szczęście nie, więc Brooke pomachała córce i zawołała z uśmiechem:
– Świetny mecz! No to na razie! Dobrej zabawy.
Brooke patrzyła, jak jej córka podchodzi do Reade’a. Nie podobał jej się sposób, w jaki chłopak chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie, żeby mogli iść biodro przy biodrze. Reade był dwa lata starszy od Sloane. Parę lat wcześniej Brooke chodziła na jogę z jego „wyzwoloną” mamą Lindą. Któregoś razu po zajęciach wypiły razem herbatę i wymieniły się numerami telefonów. Mimo to, praktycznie rzecz biorąc, Brooke puszczała swoją córkę samą z nieznajomym. Dopadło ją niewyraźne wspomnienie. Linda, na zajęciach jogi, opowiadająca instruktorce przez łzy o nagłej śmierci jednej z koleżanek Reade’a. Brooke niewiele usłyszała z tej rozmowy i dalej rozciągała się w swoim kącie sali. Nie znała matki Reade’a zbyt dobrze, a później Linda przestała przychodzić na zajęcia. Szczerze mówiąc, praktycznie zniknęła z lokalnego radaru.
Tracąc z oczu Reade’a i swoją córkę, którzy właśnie zniknęli za wzgórzem, Brooke miała nadzieję, że ten chłopak jakoś sobie poradził. Pewnie trudno jest się pozbierać po tragicznej śmierci koleżanki.FRAGMENT POLICYJNEGO NAGRANIA SALA KONFERENCYJNA FALCON ACADEMY PRZESŁUCHIWANA: BELLMAN, NATALIE MARIE GODZ. 13.25
Kamera omiata wnętrze pokoju z wielkim stołem pośrodku i regałem z książkami w głębi, a po chwili widać zbliżenie palców majstrujących przy obiektywie. Rozlega się głos młodej kobiety:
– Będziecie mnie nagrywać?
Inna kobieta, detektyw Beth Larson, odpowiada:
– Tak. Potrzebuję chwili, żeby umieścić telefon na statywie.
Obraz przestaje drżeć. Palce detektyw Larson odsuwają się od obiektywu.
Na ekranie widać już tylko Natalie Bellman siedzącą po przekątnej do detektywa Kena Bradleya. Na stole przed nim znajdują się: długopis, notatnik, jego komórka, butelka wody oraz niewielka brązowa puszka zawierająca podwójne espresso ze Starbucksa.
Natalie nie ma nic. Jej łokcie spoczywają na podłokietnikach, ręce ma napięte, trzyma je blisko ciała. Klatka piersiowa wyraźnie unosi się i opada, ale dziewczyna oddycha przez nos.
Detektyw Bradley unosi wzrok i woła do detektyw Larson:
– Telefon gotowy?
– Gotowy – pada odpowiedź. – Nagrywa się.
Detektyw kładzie na stole plik papierów spiętych klipsem.
– Mam jej notatnik z Kubusiem Puchatkiem, gdybyś chciała od tego zacząć – mówi. Uśmiecha się do Natalie sarkastycznie, jakby ten motyw wydał mu się zabawny. Albo żenujący.
Dziewczyna nie odwzajemnia spojrzenia.
Detektyw Larson zwinnym ruchem sięga po papiery.
Trudno cokolwiek wyczytać z twarzy Natalie, ale jej pierś zaczyna falować jeszcze szybciej. Wzrok podąża za wysoką detektyw, która znika z kadru. Natalie wpatruje się w głąb pokoju i mruży oczy w sposób, który różnie można interpretować. Wrogość? Podejrzliwość? Strach?
– Detektyw Ken Bradley – odzywa się mężczyzna na potrzeby nagrania. – Jestem w sali konferencyjnej Falcon Academy razem z moją partnerką, detektyw Beth Larson. Oboje pracujemy w Wydziale Poważnych Przestępstw w Denver. – Wskazuje na Natalie. – Czy może pani podać swoje pełne imię i nazwisko, adres oraz datę urodzenia?
– Natalie Marie Bellman, jeden jeden osiem cztery sześć Blacktail Mountain Road, mieszkania dwanaście. Osiemnasty lipca dziewięćdziesiątego czwartego roku.
– Jaką pani pełni funkcję w Falcon Academy?
– Asystentki administracyjnej.
– Czy może pani opowiedzieć – tym razem bardziej szczegółowo – co robiła pani w hali sportowej Falcon Valley wczoraj po południu i wieczorem?
– Szukałam…
Detektyw Bradley wzdycha ze znużeniem i kładzie swoją wielką dłoń na stole konferencyjnym, wywracając plastikową butelkę wody Poland Springs.
Natalie podskakuje nerwowo i milknie.
– Przepraszam – mówi policjant. – Proszę kontynuować.
– Już mówiłam. Szukałam słuchawek, które zostawiłam na siłowni poprzedniego dnia, i w końcu znalazłam je leżące za bieżnią.
Odpowiedź sprawia wrażenie wyćwiczonej. Marna z niej aktorka.
Detektyw Bradley kręci głową i otwiera puszkę espresso.
– Zamierza się pani trzymać tej wersji? W porządku. Czeka nas długi dzień, Natalie. Co się naprawdę wydarzyło?
– Już mówiłam. Jeśli pan chce, mogę to powtórzyć.
Detektyw Bradley zwraca się w stronę stojącej za obiektywem kamery partnerki.
– Beth, czy ty też odnosisz wrażenie, że ktoś tu ściemnia, czy tylko ja?
Stojąca za kamerą detektyw Larson odpowiada:
– Nie tylko ty.
Natalie z westchnieniem odwraca wzrok.
– To się nazywa kłamstwo, Natalie. – Detektyw Bradley nachyla się w jej stronę na tyle blisko, by straciła pewność siebie. – Spójrz na mnie.
Natalie wykonuje polecenie.
Policjant celuje palcem prosto w jej twarz.
– Sądzę, że kłamiesz.Rozdział 3
Praca asystentki administracyjnej nie była ekscytująca. To fakt.
Natalie całymi dniami odbierała telefony, wklepywała newslettery, wysyłała maile, wycinała dekoracje do powieszenia w korytarzu, przeglądała kącik rzeczy znalezionych, wypatrując plakietek z imionami wszytych w marynarki, plotkowała z Yvonne i piła po parę kubków rumianku.
Wcześniej imała się różnych zajęć, które nie były aż tak monotonne. Dostarczała paczki na rowerze. Rozwoziła posiłki. Prowadziła warsztaty typu „pij wino i maluj” w Denver; jej specjalnością były sobotnie popołudniowe zajęcia „Namaluj swojego pupila”. Nadal zresztą dorabiała sobie sprzedażą zwierzęcych portretów na Etsy.
Nie można powiedzieć, że była nieszczęśliwa, pracując w szkolnym sekretariacie. Wieczory i weekendy mogła poświęcać pieszym wędrówkom, jeździe na rowerze, malowaniu, czytaniu i oglądaniu telewizji, a mieszkanie wśród gór odpowiadało jej bardziej niż zgiełk miejskiej dżungli Denver. Lubiła też być bliżej swojego brata, Jaya.
Na początku, półtora roku wcześniej, kiedy Jay zapytał ją, czy zechciałaby przyjechać i pomóc mu dojść do siebie po wypadku rowerowym, nie była pewna. Owszem, mógł jej dobrze zapłacić dzięki ugodzie z pijanym bogaczem, który w niego wjechał, ale Natalie miała własne życie: paczkę przyjaciół, mamę i wtedy jeszcze wakacyjną pracę kelnerki w barze na dachu hotelu Le Méridien w centrum miasta. Dlatego odmówiła.
Jay odparł: „Jasne, nie ma problemu”, ale tydzień później ponowił swoją propozycję.
– Wiem, że dostajesz dobre napiwki w tym swoim barze, Nat, ale dostałem naprawdę niezłe odszkodowanie. Za parę miesięcy powinienem znowu chodzić. To nie jest opcja na stałe. A opiekunka z care.com jest bardzo miła, ale jeśli mam płacić komuś dwadzieścia dolców na godzinę za robienie zakupów i opróżnianie kaczki, wolałbym, żebyś to była ty.
– Ohyda – odparła, ale w końcu się zgodziła. Przez całe życie byli ze sobą blisko, szczególnie że tata porzucił ich rodzinę, gdy byli mali.
Cztery miesiące później Jay chodził już o lasce i stał się bardziej samodzielny. Natalie zastanawiała się nad powrotem do Denver, ale jej brat nadal potrzebował pomocy i szczerze mówiąc, wolała mieszkać w Falcon Valley. Matka miała mieszane uczucia: tęskniła za córką, ale podobało jej się to, że rodzeństwo trzyma się razem. W końcu Natalie postanowiła zostać i szukała pracy w różnych miejscach, aż w końcu zaczepiła się na stanowisku asystentki dyrektora Dilly’ego.
Szybko odkryła, że ponieważ mieszkańcy okolicznych przedmieść byli bardzo zamożni, a czesne w Falcon Academy – niebotycznie wysokie, uczyły się tu dość specyficzne dzieciaki. Większość z nich była nieprzyzwoicie bogata. Najczęściej zaczynali oczekiwać specjalnego traktowania już w piątej klasie, za to tych młodszych chciało się schrupać, tacy byli uroczy i słodcy.
Oczywiście żadna praca nie była idealna. Natalie pogodziła się już z faktem, że to ona zostanie pociągnięta do odpowiedzialności, jeśli kosztowna kurtka marki Patagonia nie trafi do kącika rzeczy znalezionych. Nie podobało jej się to, ale nauczyła się z tym żyć. Czasami spotykała się po pracy z Yvonne i paroma nauczycielami, żeby obgadywać i wyśmiewać rodziców za ich plecami. Sprawiało jej to satysfakcję.
Natalie czuła się nieco rozczarowana tym, że jej życie stało się takie przewidywalne, bo zawsze odnosiła wrażenie, że tuż za rogiem czai się coś wspaniałego. Marzyła o zobaczeniu opery w Sydney, kościoła Sagrada Familia w Barcelonie i Wielkiego Muru Chińskiego. Chciała sobie kupić loft w Chicago, wystarczająco duży, by pomieścić pracownię artystyczną z prawdziwego zdarzenia.
Jednak poczucie bezpieczeństwa też miało swoją wartość. Ubezpieczenie zdrowotne było ważne, podobnie jak stała pensja i uczciwy pracodawca. Od czasu do czasu Natalie chodziła na randki. Umawiała się też z Yvonne, by pożartować i wymienić ploteczki. W piątkowe wieczory oglądali z Jayem seriale na Netflixie, zamawiali nachosy i skrzydełka z kurczaka. Kiedy ogarniała ją melancholia i zaczynała się użalać nad sobą – po tym, jak zostawił ich ojciec, na pewien czas straciła grunt pod nogami – zawsze mogła łyknąć tabletkę albo dwie vicodinu Jaya i malować w stanie sennego upojenia do czasu, aż wszystkie złe emocje oraz wspomnienia jej wybryków odejdą w niepamięć.
Nie miała pojęcia, że to jej spokojne w większości życie wkrótce miało się zmienić.
* * *
Deszczowe wiosenne popołudnie w górach. Wszystkie pozalekcyjne zajęcia sportowe w Falcon Academy przeniesiono pod dach. Natalie kończyła pracę o czwartej. Pół godziny później weszła do hali sportowej uzbrojona w słuchawki, telefon, ręcznik i butelkę wody.
Robiła to po raz pierwszy. Dopiero niedawno dowiedziała się od Larsa Jaegera, dyrektora do spraw sportowych, że wolno jej korzystać z najnowocześniejszego sprzętu do ćwiczeń w gmachu sportowym po lekcjach i w weekendy.
W drodze do schodów prowadzących na antresolę, gdzie mieściła się siłownia, minęła Nicholasa Maguire’a. Rodzice i nauczyciele zwracali się do niego per „panie Maguire”, ale dzieciaki nazywały go trenerem Nickiem. Ćwiczył z tuzinem dziewcząt na skraju boiska do koszykówki. Salę wypełniał odgłos ich ciężkich oddechów, gdy biegały z jednego końca boiska na drugi.
– No dalej, drogie panie! – wołał trener, przechadzając się wzdłuż linii. – Jeśli nie przyszłyście tu dać z siebie wszystkiego, marnujecie mój i swój czas.
Natalie zatrzymała się na końcu trybun, żeby popatrzeć. Dziewczyny miały rumiane policzki i zadyszkę, krople pachnącego balsamem do ciała potu kapały na boisko. Jedna z nich, Mia Wilson, w pewnej chwili przestała biec, pochyliła się do przodu i oparła ręce na kolanach.
Trener Nick dmuchnął w gwizdek, który miał zawieszony na szyi.
– Albo jednak napijcie się wody. – Podbiegł do Mii i przykucnął przed nią. Przez chwilę rozmawiali po cichu, a w końcu zaprowadził Mię na trybuny, gdzie usiadła, zwieszając głowę między kolanami. Przez cały czas trzymał się blisko niej.
Natalie podeszła do nich i wyciągnęła w stronę dziewczyny butelkę wody.
– Czasami nie ma siły, żeby iść do poidełka.
Mia uniosła głowę i wzięła butelkę. Wypiła kilka łyków, po czym oddała ją Natalie ze słowami:
– Dziękuję, panno Bellman.
– Tak – włączył się trener Nick. – Dziękujemy. Na wszelki wypadek zaprowadzę ją do pokoju trenerów. Ostrożności nigdy za wiele. – Wstał, podał Mii rękę i pomógł jej się podnieść.
– Zdrówka, Mia! – zawołała za nią Natalie.
Oczywiście, że o nim słyszała. Nicholas Maguire był jednym z filarów Falcon. Na wysmaganej wiatrem twarzy wciąż było widać zarys wyrzeźbionych kości policzkowych i szczęki, a jego oczy miały atrakcyjny odcień błękitu pomimo kurzych łapek. Ciało trenera nie poddaje się upływowi czasu – pomyślała Natalie, patrząc, jak mężczyzna odchodzi z Mią. Nawet w nudnych szortach koloru khaki i wpuszczonej w nie trenerskiej koszulce polo ze szkolnym logo jego mięśnie prezentowały się perfekcyjnie.
Rodzice uczniów Falcon, którym niełatwo było zaimponować, gdyż uważali się za niewiele gorszych od członków rodziny królewskiej, lubili się nim chwalić. Podczas jednej ze szkolnych uroczystości Natalie słyszała rozmowy w rodzaju:
– Wiedziałaś, że trener Nick grał przez cztery lata w męskiej reprezentacji piłki nożnej UCLA?
– Tak! Mąż mi mówił, że grał też w inauguracyjnym sezonie ligi w drużynie z San Jose. Chyba nazywali się Clash.
– Czy przypadkiem nie spotyka się z jakąś sławną modelką?
– Nie, przez ostatnich kilka lat był w związku na odległość z kanadyjską aktorką. Grała w serialu _Degrassi_. Zdaje się, że od tamtej pory niewiele osiągnęła.
Osobiste nieszczęście trenera Nicka okazało się prawdziwym zrządzeniem losu dla świata sportu amatorskiego. Podczas pierwszego roku zawodowej gry w piłkę nożną naderwał sobie bowiem więzadło krzyżowe przednie. Nie mógł już wrócić na boisko, więc został trenerem.
Ojcowie z Falcon lubili go, bo przybijał z nimi żółwiki i klepał ich po plecach. Potrafił znaleźć wspólny język z facetami. Matki lubiły go, bo przyjemnie się na niego patrzyło, ale też trzymał swoich podopiecznych żelazną ręką. Dużo od nich wymagał. Zawsze pojawiało się kilkoro rodziców liczących na to, że ich pociechy dostaną się do prestiżowych college’ów bez wymaganych stopni, a w ciągu dwudziestu lat swojej kariery trener Nick dochrapał się chlubnego rekordu. Dziesiątki prowadzonych przez niego sportowców dostało się na studia i grało w reprezentacjach UCLA, USC, Pepperdine i Loyola Marymount. Był niesamowicie wysoko ustosunkowany w swojej rodzinnej Kalifornii.
Natalie wyszła z sali i wspięła się po schodach na antresolę, gdzie garstka uczniów odbywała treningi osobiste pod okiem różnych trenerów. Oznaczyła swój teren, wieszając ręcznik na poręczy bieżni i wkładając butelkę z wodą do uchwytu. Jednak zamiast włączyć urządzenie, podeszła do balustrady z widokiem na boiska. Trener Nick wrócił na salę bez Mii i właśnie był zajęty rozstawianiem pomarańczowych pachołków, piłek i mat, żeby stworzyć tor przeszkód dla dziewcząt.
Natalie patrzyła, jak biega po boisku, dopingując swoje zawodniczki. Czuła do niego dziwny pociąg. Był wspierający i pomocny. Przez kolejnych dziesięć minut, gdy dłużej niż zwykle rozciągała się przy barierce, nie mogła oderwać wzroku od trenera Nicka. Kiedy Sloane Elliman-Holt, jedna z najlepszych sportsmenek w szkole, wygrała wyścig, trener krzyknął:
– Brawo, rakieto! Tak trzymaj!
Natalie ogarnęło uczucie tęsknoty i pustki, jakiego nie czuła od lat.
Wieczorem po powrocie do domu zastanawiała się, czy nie powinna przygarnąć kota. Albo zadzwonić do mamy. Wybrała numer. Nikt nie odebrał. Wpadła też na pomysł założenia konta w LuvByrd, nowej randkowej aplikacji dla wielbicieli aktywności na świeżym powietrzu, ale ostatecznie stchórzyła. Myślała też o swoim byłym chłopaku z Denver – ciekawe, z kim się teraz spotyka? – i o tacie. Minęło dużo czasu, odkąd dostała rozmokłą kopertę pełną gotówki z nabazgranym na niej adresem zwrotnym gdzieś w Nevadzie.
Postanowiła, że następnego dnia po pracy odwiedzi swojego brata Jaya, a później położyła się do łóżka z książką o samotnej, nieszczęśliwej Szkotce, która zakochała się z wzajemnością w mężczyźnie będącym jej całkowitym przeciwieństwem. Nie ma to jak szczęśliwe zakończenie dla samotnej damy.
Tej nocy Natalie połknęła aż dwie tabletki vicodinu.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
Nazwa popularnej amerykańskiej firmy produkującej m.in. sprzęt sportowy, turystyczny i kempingowy (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
2.
Division One – najwyższa z trzech dywizji, na jakie podzielony jest główny system międzyuczelnianych rozgrywek sportowych w USA (NCAA). O przydziale do danej dywizji decyduje budżet przeznaczany na sport, liczba oferowanych stypendiów sportowych oraz poziom posiadanej infrastruktury na danej uczelni; najczęściej do dywizji pierwszej należą największe i najzamożniejsze szkoły wyższe – obecnie jest ich 342.
3.
Denver Broncos – zawodowa drużyna futbolu amerykańskiego z siedzibą w Denver w stanie Kolorado.
4.
UCLA Bruins to zbiorcza nazwa drużyn sportowych Uniwersytetu Kalifornijskiego biorących udział w rozgrywkach akademickich.
5.
Z ang. _dilly-dally_, żart z nazwiska dyrektora szkoły.