Kolekcjoner tajemnic - opowiadania sensacyjne - ebook
Kolekcjoner tajemnic - opowiadania sensacyjne - ebook
Kolekcjonerem tejemnic jest dojrzały mężczyzna z bogatym bagażem kobiecych doświadczeń, które barwnie opisuje w dwunastu sensacyjnych opowiadaniach. Bohaterką każdego z nich jest kobieta oraz jej nieznana nikomu tajemnica. Wyznania "Kolekcjonera tajemnic" wciągają juz od pierwszego akapitu, mają specyjiczny nastrój oraz zaskakujące zakończenie. Wszystkie osadzone są w malowniczej scenerii Wysp Brytyjskich oraz przemysłowych pejzarzy Śląska.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-936842-4-3 |
Rozmiar pliku: | 529 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ben jest mężczyzną wysokim trochę przygarbionym ze względu na wiek. Ale wciąż ma powodzenie u kobiet i zwraca na siebie uwagę, szczególnie tych, które wolą mężczyzn dojrzałych, a nawet o wiele starszych od siebie, przy których zawsze mogą zaznać poczucia szczęścia i to nawet wówczas, gdy tak naprawdę wcale ich nie kochają. Ma jasne, lekko siwiejące włosy zaczesane do tyłu, nosi długą pelerynę i kapelusz Z szerokim rondem, który zasłania mu prawie połowę twarzy.
Mieszka w drewnianym domku, za którego oknami dwa razy na dobę przejeżdża pociąg z węglem, wywołując drżenie podłogi w kuchni i brzęk szklanego żyrandola w pokoju gościnnym. Każdego wieczora tuż przed zaśnięciem czeka na jego przybycie stojąc w oknie naprzeciw ściany ogrodu botanicznego, który rozpościera się po drugiej stronie nasypu kolejowego. Kładzie się spać dopiero w chwili, kiedy pociąg znika w oddali, wywołując cichutkie drżenie zasłon w oknie jego sypialni. Słyszy go jeszcze przez chwilę, kiedy zasypia. Ale już nie tak wyraźnie. Wciąż jednak czuje go pod powiekami w postaci czerwonej smugi światła, która przygasa, to znów rozpala się, aż wreszcie gaśnie gdzieś w zakamarkach jego usypiającej wyobraźni.
Budzi się bardzo wcześnie rano i natychmiast wychodzi do ogrodu. Kilkakrotnie przemierza tam wąską ścieżkę pomiędzy krzewami dzikiej róży, a potem zatrzymuje się przed gęstymi krzakami czarnej porzeczki, którą hoduje na jesienną nalewkę. Obmyśla wtedy sposób, w jaki ma ją przyrządzić, aby nie była za słodka. Jednocześnie obserwuje postacie węglarzy skupionych wokół ciemnych gabarytów kolejowego transformatora, oraz przytłumione światło ich gasnącego ogniska.
Jego domowymi towarzyszami oprócz kotów są pies i jeż. Ten ostatni zaraz po śniadaniu przenosi się do kryjówki pod stosem drewna przy garażu, zaś koty zaszywają się na stryszku. Tylko pies kładzie się u jego stóp i towarzyszy mu w rozmyślaniach.
Są to rozmyślania o kobietach, które kiedyś pojawiały się w jego życiu i odchodziły, jak pory roku. Każdego dnia odnajduje je w pamięci za sprawą niby nic nieznaczących drobiazgów; czy to zapomnianych części garderoby porzuconych w sypialni; czy też kosmetyków w łazience. Czasem jest to niedoczytana książka na szafce przy łóżku; a czasem pusty wazon po imieninowych kwiatach, czy otwarta koperta z niewysłanym listem.
Wszystkie te przedmioty skrupulatnie odnajduje w czasie każdego porannego obchodu, i to zawsze w tym samym, ściśle ustalonym porządku. Potem bezbłędnie przyporządkowuje je właściwym kobietom i wspomina je bardzo ciepło, jakby był gotów raz jeszcze doświadczyć tego wszystkiego, co mu się przytrafiło u ich boku. Niektóre z nich zapisały się w jego pamięci tak dokładnie, jak rodzinna fotografia, do której powraca się wciąż na nowo i odkrywa tajemnice ukryte gdzieś tam, na drugim, czy trzecim planie.
W przypadku jego kobiet kolekcja owych tajemnic wydaje mu się tak samo długa, jak nitka wagonów, na które czeka tuż przed zaśnięciem, i równie nieodgadniona, jak one same. W jego wspomnieniach, jako pierwsza zawsze pojawia się Krysta.1.
Najpierw zauważył ją w kolejce do odprawy celnej, a potem przed bezcłowym stoiskiem z drogimi kosmetykami, jak w skupieniu pochyla się nad kolekcją drogich perfum w niebieskich buteleczkach i jak przymykając powieki głęboko wchłania ich zapach. Dość długo obserwował ją z daleka, nie mając odwagi podejść i po prostu przywitać się z nią, a potem zadać jakieś najbardziej banalne pytanie; na przykład, czy aby nie przypomina sobie, kiedy to widzieli się po raz ostatni.
Z tego, co zapamiętał, było to dobrych parę lat temu, zaraz po tym, jak podjęła pracę w Luton, jako pomoc w pubie, który jej polecił. Była wtedy o wiele młodsza i nie tak bardzo zadbana, jak teraz. A poza tym wtedy nie przypominała eleganckiej kobiety, którą stać na bardzo drogie perfumy. Była wtedy skromną i całkiem urodziwą dziewczyną zza baru, jedną z wielu, do których uśmiechał się zamawiając kieliszek wódki na stojąco.
Od chwili, kiedy stracił ją z oczu, nawet nie zastanawiał się, czy wciąż jeszcze pracuje w tamtym pubie, który jej polecił, czy też może zmieniła pracę i otworzyła własną herbaciarnie, o której zawsze marzyła. Nie odczuwał takiej potrzeby. Ale teraz, kiedy zobaczył ją na lotnisku w Luton, zupełnie niespodziewanie zaczęło go to interesować. Kiedy po raz kolejny natknął się na nią w kolejce do samolotu, uśmiechnął się do niej i pomachał ręką, na co ona odpowiedziała niezwykle spontanicznie i bez żadnego wahania, jakby zauważyła go już nieco wcześniej.
Wkrótce potem zajęli miejsca niemal tuż obok siebie i wymienili ze sobą pierwsze, bardzo skąpe słowa powitania.
Potem przez długi czas milczeli, aż wreszcie Krysta pierwsza zaczęła rozmowę. Ale dopiero w chwili, kiedy samolot wzbił się w powietrze i zawisł ponad bielusieńkim dywanem chmur, rozpostartym w bezbarwnej przestrzeni.
– Co u ciebie, Ben? – zapytała.
Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością, słysząc swój osiedlowy pseudonim, o którym prawie już zapomniał. Anglicy nie mieli pojęcia o jego istnieniu i posługiwali się tylko jego nazwiskiem Bentkowski, nie mogąc wymówić imienia Krzysztof, które stanowiło dla nich zbyt trudną, językową łamigłówkę.
– W porządku – bąknął. – Nie może być lepiej.
Przez chwilę obserwował, jak odgarnia z policzków kosmyki jasnych włosów, a potem dyskretnie zdejmuje czerwone pantofelki na wysokich obcasach i wsuwa je pod siedzenie. Zauważył, że ma wciąż tak samo zgrabne i szczupłe nogi, jak kiedyś, tyle tylko, że teraz bardziej wypielęgnowane, a ich zadbana gładkość podkreślona była lekko brązową opalenizną.
Kiedy już wygodnie usadowiła się w fotelu, podsunął jej torebeczkę z prażonymi orzeszkami, jakby dając znak, że jest gotów do podjęcia rozmowy. Niestety nie miał pojęcia, od czego mógłby ją zacząć, gdyż podejmowanie pierwszego z brzegu tematu po kilku latach niewidzenia wydawało mu się zbyt banalne.
Na szczęście ona pierwsza odezwała się, wspominając pobyt w Luton oraz hotel, w którym zaraz po przyjeździe wynajęła maleńki pokoik na piętrze.
– To była bardzo fajna dziupla – powiedziała.
– Znam ją – oznajmił z namysłem. – Prowadził ją kiedyś mój znajomy z Sosnowca. Pokoje trochę małe, jak w więziennej celi, ale za to wszystko pod ręką.
Hotel w Luton zapamiętał jeszcze z czasów pierwszej wizyty na wyspach i zachował po nim całkiem miłe wspomnienie. Jakkolwiek pokoik, który wynajął wówczas na piętrze, był tak mały, że starczał zaledwie na tyle, aby w nim usiąść na maleńkiej kanapce, albo też stanąć nieruchomo przy kuchennym blacie, aby przygotować kanapki do pracy. Mimo wszystko od razu go polubił. Miał w nim wszystko to, czego mu było trzeba. A co najważniejsze, miał go tylko i wyłącznie dla siebie i traktował, jak kawałek intymnego świata, do którego nikt nie mógł wtargnąć. Zawsze po pracy wracał do niego z ogromną ochotą, mając świadomość, że nie będzie musiał dzielić go z kimkolwiek, kto mógłby zakłócić jego specyficzną, choć ciasną intymność.
Niestety oprócz ciasnoty tamten pokoik miał jeszcze jedną wadę. Sąsiadował bowiem z pubem i każdego piątkowego popołudnia wypełniał się wrzaskami pijanych klientów, którzy nie ucichali do białego rana. Leżał wówczas z otwartymi oczami i obserwował kolorowe światła startujących do lotu samolotów, odliczając je kolejno – jeden po drugim.
Bardzo łatwo mógł teraz wyobrazić sobie Krystę, jak bezsennie spędza w nim piątkowe noce, czekając, kiedy ucichną pijane wrzaski dochodzące z pubu. Chciał nawet zapytać, czy w czasie nieprzespanych nocy również i ona uważnie obserwowała pulsujące na niebie światła samolotów, ale zamiast tego, zapytał, gdzie mieszkała, kiedy już się wyprowadziła z Luton.
– Różnie – odparła, wzruszając ramionami.
– To znaczy?
– Jak się dało. Raz na zapleczu w sklepie, gdzie sprzedawałam używane ciuchy, a raz w szkole, gdzie sprzątałam.
– Ile za nocleg?
– Za taniochę.
Przez chwilę milczał, wspominając miejsca swoich pobytów na wyspach; tych za taniochę i tych bardziej ekskluzywnych, ale natychmiast uznał, że bynajmniej nie są warte wspominania, tym bardziej, że teraz bardziej interesowało go to, czy Krysta tęskniła za domem, kiedy pracowała na wyspach, i czy wciąż jeszcze o nim pamięta.
– Prawie całkiem zapomniałam jak wygląda – rzuciła, spoglądając na kosmaty dywan chmur, wyłożony tuż pod skrzydłem samolotu. – Ale myślę, że ma się całkiem dobrze.
Powiedziała to z zaskakującą pewnością, a jednocześnie z prawdziwą nostalgią, jakby miała zamiar wrócić do niego już na zawsze, nie zdając sobie sprawy, jak wiele czasu upłynęło od chwili, kiedy go opuściła, i jak wiele zdążyło się od tego czasu zmienić w ich starej dzielnicy, którą nazywano Abisynią.
Niestety, jej domek wcale nie miał się dobrze. Nawet pomimo tego, że kiedyś był jednym z bardziej zadbanych domków w całym osiedlu, a przynajmniej pośród tych, usytuowanych wzdłuż kopalnianej trakcji kolejowej. Jako jeden z nielicznych kryty był czerwoną dachówką, a nie papą, a ponadto wyróżniał się tym, że miał przedziwne wzorki na frontowej ścianie, ułożone z rzecznych kamieni i kawałków zielonego szkła z butelek po piwie. Według jej męża, miały podobno symbolizować podwodny świat oceanu, albo też fale rzeki Sekwany.
Niestety od tamtego czasu jej domek zmarniał i teraz właściwie nie nadawał się do zamieszkania. Był niemalże ogołocony przez złodziei dokładnie ze wszystkiego, co można było sprzedać. Począwszy od mebli i wszelkich domowych sprzętów, a skończywszy na przewodach instalacji elektrycznej, które po prostu zostały wyrwane ze ścian. Stanowił teraz nocny przytułek dla bezdomnych, a także polnych myszy.
– Myślę, że należałoby go porządnie przewietrzyć – zauważył dyplomatycznie, nie chcąc jej mówić całej prawdy.
– Oj tak – przytaknęła Krysta, nie odrywając wzroku od widoku za oknem. – I to koniecznie.
– Poza tym czeka cię porządny remont – dodał.
Mówiąc o remoncie, miał na myśli kompletne jego wyburzenie i postawienie na nowo. Byłoby to przedsięwzięcie o wiele bardziej kosztowne, aniżeli samo przewietrzenie, ale na szczęście Krysta wyglądała na osobę, której się powiodło. Potwierdzały to chociażby złote pierścienie na palcach obydwu jej rąk, a także złoty naszyjnik, zwisający pomiędzy piersiami. A co najważniejsze – czerwony kostium, zakupiony na sezonowej wyprzedaży w jednym z najdroższych sklepów na głównym pasażu w Luton, w którym wyglądała nie tylko zgrabnie, ale i bogato.2.
Zupełnie inaczej wyglądała tuż przed wyjazdem, kiedy odwiedziła go z prośbą o napisanie życiorysu oraz listu polecającego w języku angielskim. A przy okazji, aby dowiedzieć się czegoś więcej na temat jej docelowego miejsca podróży, o którym wiedziała zaledwie tylko tyle, że jest to wyspa, na którą niełatwo się dostać. Można polecieć tam samolotem, co jest niezwykle drogie, albo popłynąć promem, tak wielkim, jak kilkupiętrowa kamienica.
Kiedy zapytał o jej umiejętności zawodowe, które mógłby wpisać do listu polecającego, wzruszyła bezradnie ramionami.
– Żadnej roboty się nie boję i wezmę każdą, byleby ją tylko dali – powiedziała, unosząc dumnie głowę.
Niestety, niewiele mógł jej pomóc. Okazało się, że jej dotychczasowe doświadczenie zawodowe było tak bardzo marne, że nie można go było zakwalifikować do żadnej listy zawodów, nawet tych najmniej atrakcyjnych na rynku. Przez długi czas pracowała w szkole, jako pomoc do wszystkiego, zamieniając się od czasu do czasu w szkolnego gońca, donoszącego urzędowe listy na pocztę, czy też w zaopatrzeniowca od pierogów, które uwielbiała szkolna sekretarka. Jedyne poważniejsze zajęcie, jakie jej się przytrafiło, to praca w punkcie przyjęć garderoby do prania, tuż przy targu na Jagiełły. Do jej obowiązków należało tam wypisanie pokwitowania i oznakowanie spodni, czy marynarki za pomocą szmacianego numerka. Nic poza tym. Oczywiście posiadała też wiele innych, uniwersalnych umiejętności, takich jak na przykład; cerowanie, pranie, czy gotowanie. Jednakże te, nie predysponowały jej do żadnej, dobrze brzmiącej nazwy zawodu, który mógłby wpisać w jej życiorysie.
Ostatnio piastowała funkcję pomocy w osiedlowym barze, który niestety nie cieszył się zbyt dobrą renomą. Już od wejścia zalatywało tam lizolem i męską uryną, a jego podstawowymi klientami byli osiedlowi pijaczkowie, a także studenci medycyny, którzy w drodze na zajęcia w pobliskim prosektorium, wpadali na jednego, aby dodać sobie odwagi. Na poły przypominał on wiejską klubokawiarnię, a na poły westernowy zajazd. Niestety w żadnym wypadku nie nadawał się do tego, aby wspominać o nim w jej zawodowym życiorysie. Nawet pomimo tego, że jako barmanka sprawdzała się doskonale i przydawała mu niezasłużonego blasku. Do tego stopnia, że niektórzy przychodzili tam tylko dla niej. Po prostu po to, aby się do niej uśmiechnąć i od czasu do czasu podziwiać jej biust, kiedy pochylała się nad kuflami.
Przyszło mu wówczas do głowy, że przecież mógłby ją zatrudnić kolega z Sosnowca, który oprócz hotelu w Luton, prowadził również i niewielki pub. Już od dawna pracowała w nim jego sąsiadka z osiedla, córka Milicjantowej.
– Może chciałabyś pracować w pubie – zaproponował.
– W pubie? – wykrzyknęła, klaszcząc z radości. – Mówisz poważnie?
– Całkiem poważnie – potwierdził, wzruszając ramionami. – Tyle tylko, że musiałbym cię poduczyć angielskiego. Jesteś gotowa?
Słysząc to, pochyliła się do niego tak nisko, że bez żadnych przeszkód mógł zajrzeć w jej dekolt.
– Chociażby teraz, zaraz – oświadczyła. – Zrobię wszystko, byleby stąd wyjechać.
– A co z Józkiem? – zapytał.
Krysta natychmiast spoważniała.
– Tylko mu o tym nie mów – powiedziała z trwogą. – Gdyby się dowiedział, zatłukłby mnie na śmierć.
– Boisz się go? – zapytał.
– Pewnie, że się boję. Ale mu się nie dam. Nigdy się nie dawałam.
– Co zrobisz, jak się dowie?
Krysta wyprostowała się i spojrzała przed siebie.
– Nie ważne, co zrobię. On dawno już przestał dla mnie istnieć.
Powiedziała o nim z goryczą, lecz jednocześnie szacunkiem należnym dla kogoś, kto dawno już odszedł z tego świata. A przecież Józek żył jeszcze, choć Bóg jeden wiedział, ile mu pozostało. Mogły to być zaledwie miesiące, albo też i długie lata. Podobnie jak to się działo ze wszystkimi w Abisynii, którzy umierali z przepicia, i którzy niemal każdego dnia siadywali przed progiem osiedlowego sklepiku i czekali na jego otwarcie, odsypiając noc spędzoną na czuwaniu przy torach na przybycie wagonów z węglem.
Ale przecież nie zawsze tak bywało. Pamiętał go jeszcze za czasów, kiedy Józek piastował całkiem intratną posadę magazyniera w pobliskim zakładzie produkującym sklepowe wagi. Był wówczas przystojnym mężczyzną, za którym oglądały się prawie wszystkie kobiety w osiedlu. Często z nim przebywał, słuchając jego opowieści o dzieciństwie, a także i matce, która podobno w czasie wojny była agentką obcego wywiadu. Albo o tym, jak to milicjant gonił milicjantową, grożąc jej pistoletem, i jak potem postrzelił się we własny palec u nogi.
Niestety z czasem ich zażyłość przeobraziła się jednak w krótkie, zupełnie przygodne spotkania w sąsiedztwie osiedlowego sklepu, w czasie których, Józek coraz bardziej natrętnie prosił o wsparcie niewielką sumą na butelkę wódki, czy chociażby piwo.
Krysta poznała go jeszcze za czasów, kiedy był ozdobą każdego kobiecego towarzystwa. Popisywał się wtedy grą na gitarze, naśladując pewnego francuskiego piosenkarza, który śpiewał o miłości i o paryskich bulwarach. Niestety, zaraz po ślubie w jej małżeństwie wszystko się nagle zmieniło: Józek zaczął pić, aż w końcu utonął na dobre w alkoholowym nałogu i zaczął się awanturować, a potem wyrzucać ją z domu. W końcu doszło do tego, że zupełnie straciła z nim jakikolwiek kontakt. Co jakiś czas musiała staczać z nim prawdziwą walkę, kiedy po pijanemu próbował się do niej zbliżyć.
Nawet i teraz miała kilka zadrapań na policzku po ostatniej utarczce.
– Bądź spokojny – powiedziała. – Józek o niczym się nie dowie.
– Ale pamiętaj, nie pozwól, żeby cię zatrzymał – powiedział, grożąc jej palcem.
Krysta rzuciła mu krótkie spojrzenie, w którym zauważył iskierkę kobiecej zawziętości. Niemal natychmiast zniknął z jej twarzy wyraz łagodności, który zdawał się być przyklejony raz na zawsze, a na jego miejsce pojawił się szary cień, który zaczynał się gdzieś pod oczami, a kończył wokół krawędzi mocno zaciśniętych ust.
– Już o tym pomyślałam – powiedziała. – Tym razem mu się nie uda.
– Lekcje będziemy odbywać u ciebie w barze – oświadczył zdecydowanym tonem. – Tak będzie najbezpieczniej.
– W takim razie, kiedy zaczynamy? – zapytała bez namysłu.
– Jak najprędzej – odparł.
Starał się ją ponaglić, zdając sobie sprawę, że prędzej czy później Józek wszystkiego się domyśli. Wtedy jeszcze nie miał najmniejszego pojęcia o tym, jak bardzo jej czas zbliżającego się wyjazdu został policzony.3.
Już od samego początku traktował lekcje z Krystą równie poważnie, jak wszystkie inne i zawsze był do nich odpowiednio przygotowany, jednakże nie przynosił ze sobą ani podręczników, ani też innych pomocy, chcąc w ten sposób uniknąć wszelkich podejrzeń ze strony Józka. Dlatego też w tym szczególnym przypadku za wszystko musiała mu wystarczyć tylko i wyłącznie konwersacja.
Również i jej tematy nie mogły wynikać z jakichkolwiek dydaktycznych przemyśleń, ponieważ były tak samo przypadkowe i nieumówione, jak terminy ich spotkań. Najczęściej skupiały się wokół czynności dnia codziennego, a czasami wokół rzeczy, które zdaniem Krysty, były najbardziej dla niej frapujące. Dotyczyły na przykład przewidywań wysokości dziennego przychodu w barze, albo też ilości sprzedanych butelek wina. Czasami dotyczyły też koloru zasłon, jakie zamierzała powiesić w oknach.
Od czasu do czasu proponował jej coś bardziej osobistego i opowiadał o tym, co dzieje się w jego domu, czy też w ogrodzie. Mówił wtedy o chwastach i mchu, z którym nie potrafił sobie poradzić, a także o krzakach ogrodowej róży, które posadził właśnie obok ścieżki, i które jakoś nie chciały się przyjąć.
Czasami wspominał również o chorobie kota, który przestał jeść. Krysta nalewała mu wówczas darmowy kieliszek wina, aby ukoić jego rozterki i nie odrywając od niego wzroku słuchała jego opowieści z najwyższym skupieniem.
Zgodnie z umową mówił tylko i wyłącznie po angielsku, choć Krysta wciąż miała z nim poważne kłopoty. Ale tylko na początku, gdyż z każdym następnym spotkaniem przyswajała sobie coraz to więcej słówek, a potem nawet i całe zdania, aż wreszcie zaczęła bardzo wprawnie śledzić tok jego monologu i doskonale orientowała się, o czym w danej chwili mówił. Po jakimś czasie zaczęła nawet zadawać pytania: na początku bardzo proste, a właściwie tylko pojedyncze słówka, poparte odpowiednią mimiką, aby z czasem zastąpić je pełnymi, zupełnie poprawnymi konstrukcjami.
Od tej chwili coraz częściej poruszał temat podróży, aby przygotować ją do sytuacji, w których mogłaby się znaleźć. Opowiadał wówczas o tym, jak na lotnisku w Luton zgubił się i nie potrafił znaleźć wyjścia, i jak odbył pierwszą kontrolę bagażową, a także rozmowę z podejrzliwym, angielskim urzędnikiem. Potem wspomniał w jaki sposób starał się unikać policji, kiedy już był na miejscu, i co mówił, kiedy wypytywano go pozwolenie na pracę.
Czasami puszczał wodze wyobraźni i snuł opowieści o zupełnie innych podróżach. Były to barwne historie o wyprawach do nieznanych zakątków świata; historie o żegludze przez morza i oceany, oraz o lataniu w przestworzach. Pomagał mu w tym widok z barowego okna, skąd można było podziwiać ocean dachów pokrytych papą, a także wysokie wieże kopalnianych szybów, które na horyzoncie przeistaczały się w maszty okrętów, podróżujących w nieznane.
Krysta uśmiechała się wtedy marzycielsko i jeszcze bardziej pochylała do niego przez kontuar, nie bacząc na względy bezpieczeństwa. Potrafiła go wtedy słuchać godzinami, dolewając mu troskliwie do kieliszka i prosząc od czasu do czasu, aby powtórzył jakiś wybrany fragment jego marzeń, którego niestety nie potrafiła zrozumieć.
Kiedy w końcu przyszło jej opisać swoje własne marzenia, oświadczyła, że chciałaby założyć w Luton swój własny pub, a może nawet i herbaciarnię, do której schodziliby się wszyscy znajomi Polacy. Powiedziała o tym z tak wielkim przekonaniem, jakby już była na miejscu, i jakby nic nie było w stanie przeszkodzić jej w zrealizowaniu swego przedsięwzięcia.
– Zabiorę się do tego zaraz, jak tylko stanę na nogi – oznajmiła.
– Pomogę ci we wszystkim – zapewnił.
– Przyrzekasz? – podchwyciła.
– Wystarczy tylko jeden twój telefon – oznajmił z dumą. – Ale najpierw musisz bezpiecznie wyjechać.
Nie spodziewał się wówczas, że jej czas wyjazdu nastąpi zaledwie kilka dni potem. Stało się to pewnego wieczora, tuż po ich sobotnim spotkaniu, które zakończyło się o wiele później aniżeli powinno. Właściwie na kilkanaście minut przed północą. Krysta była wtedy w doskonałym nastroju, a bar wciąż jeszcze tętnił sobotnim gwarem, o wiele bardziej niespokojnym, aniżeli w pozostałe dni tygodnia. Żegnając się zastrzegła, aby kolejnym tematem ich konwersacji była wysokość dochodów w jej barze i obiecała, że zadzwoni w tej sprawie na początku tygodnia.
Gdy tymczasem zadzwoniła zaraz po jego powrocie do domu i łamiącym się głosem oświadczyła, że właśnie był u niej Józek.
– Wygląda na to, że wszystkiego się domyślił – jęknęła. – Przyjdź jak najszybciej.
– Będę za chwilę – obiecał, odkładając słuchawkę.
Kiedy dotarł na miejsce, Krysta siedziała na podłodze w otoczeniu poprzewracanych krzeseł i wywróconych stolików. Wokół niej poniewierały się odłamki szkła, połamane części drewnianej balustrady i skrawki papierowych serwetek. W całym barze panowała niemal grobowa ciemność, gdyż jedynym źródłem światła była teraz biurowa lampka, ustawiona na okiennym parapecie.
– Nigdy mu tego nie wybaczę – załkała, dotykając koniuszkiem języka opuchniętej i zakrwawionej wargi.
– Co masz zamiar zrobić? – zapytał. – Najlepiej będzie zadzwonić na policję.
– Tylko nie to – zaprotestowała i z trudem zapaliła papierosa.
Zachowywała się teraz tak, jakby to, co ją spotkało, nie było niczym innym, jak tylko z góry przewidzianym ciągiem zdarzeń, które niestety należało przyjąć z najwyższą pokorą. Nalała sobie kieliszek wina z jedynej ocalałej butelki i oznajmiła zdecydowanym tonem, że nie pozostało jej nic innego, jak tylko przygotować się do wyjazdu.
– Myślisz, że jesteś gotowa? – zapytał.
Skinęła bezwiednie głową.
– Myślę, że tak – odparła. – A poza tym nie mam innego wyjścia.
– W takim razie do czasu wyjazdu zamieszkasz ze mną – powiedział stanowczym tonem.
Jeszcze tego samego wieczora wprowadziła się do niego i zajęła nieduży pokoik tuż przy kuchni, który miał połączenie z jego sypialnią. Pierwszej nocy spali oddzielnie, ale już następnego wieczora, tuż przed zaśnięciem, uchylił do niej drzwi i cicho wsunął się do jej łóżka. Od tej chwili zasypiali już razem.
W noc, która poprzedziła jej wyjazd, usłyszał Józka, dobijającego się do okna. Był pijany, ale nie na tyle, aby nie zdawać sobie sprawy, co się wokół niego dzieje. Zupełnie przytomnie zapytał o Krystę.
– Wiem, że tu jest – bąknął. – I wiem, że chce uciec, suka, ale nigdy na to nie pozwolę.
Widząc, że Józek próbuje wtargnąć do środka, zagrodził mu drogę.
– Nie ma jej tutaj – skłamał, trzymając go w bezpiecznej odległości od siebie. – Lepiej poszukaj gdzie indziej.
Józek rozejrzał się wokół półprzytomnie.
– Niech będzie, że jej tu nie ma – powiedział. – Ale pamiętaj, że i tak ją odnajdę.
Jeszcze przez chwilę przypatrywał mu się podejrzliwie, a potem powlókł w kierunku kolejowego wiaduktu, aby dołączyć do tych, którzy czekali tam na pociąg z węglem.
Zaraz jak tylko zniknął za zakrętem Krysta szybko wstała i w pospiechu ubrała się. Próbował ją zatrzymać, kiedy drżącymi palcami zapinała bluzkę. Ale na próżno.
Wróciła tuż nad ranem, zaraz jak tylko przejechał pociąg z węglem i bez słowa wsunęła się pod kołdrę. Długo wsłuchiwał się w jej niespokojny oddech, nie mając odwagi zapytać, co wydarzyło się, kiedy pośpieszyła za Józkiem.
Rano zaopatrzył ją we wszystko to, co miało jej się przydać do samodzielnej nauki angielskiego. Był to jeden z jego podróżnych słowników, ten najczęściej używany, wytarty na brzegach od ciągłego noszenia w kieszeni. Do tego dołożył rozmówki, które nieuchronnie miały jej się przydać na miejscu, począwszy od chwili, kiedy miała stanąć przed obliczem urzędnika na lotnisku, a skończywszy na rozmowie o pracę. Na koniec podarował jej kieszonkowy odtwarzacz, oraz dwie płyty z nagraniami angielskich lektorów, którzy mieli ją ukoić w chwilach, kiedy bardzo chciałaby mieć kogoś przy sobie.
Pożegnali się bez specjalnych ceremonii, które mogłyby nadać ich rozstaniu niepotrzebnej i tkliwej romantyczności. Był przeświadczony o tym, że Krysta bardzo chciała takiego właśnie pożegnania, dlatego też postanowił, że nie będzie jej towarzyszył w drodze na dworzec. Przypomniał tylko o tym, aby nie zapominała napisać zaraz po przyjeździe i przekazać wszystko to, co się wokół niej wydarzy. Poprosił także Milicjantową, aby towarzyszyła jej w drodze na przystanek autobusowy. Sam postanowił poczekać na pojawienie się Józka, który zwykle o tej porze wstawał, aby podlać dawno już uschnięte pomidory w swoim ogrodzie.
***
Niestety Józek nie pojawił się tamtego ranka, ani też potem w ciągu całego dnia. Nie pojawił się również przez kilka następnych dni, ale jakoś nikt nie zauważył jego zniknięcia. Dopiero po upływie tygodnia jego najbliżsi kumple zaczęli go szukać. Najpierw nad stawem, gdzie mógł zaplątać się w zaroślach i utonąć, a potem przy torach, gdzie mógł wpaść pod koła rozpędzonego pociągu. Niestety, bez powodzenia. Na koniec Milicjantowa postanowiła zawiadomić Krystę o jego zniknięciu.
Krysta zareagowała w sposób bardzo praktyczny i napisała w liście do Milicjantowej, że jeżeli do tej pory go nie odnaleziono, to nie ma powodu, aby miała wracać i wydawać pieniądze na podróż.
Wkrótce potem, zarówno o niej jak i o Józku przestano w ogóle rozpamiętywać. Nawet ich niszczejący domek przestał być przedmiotem zainteresowań kogokolwiek z osiedla. Jakby go w ogóle nie było, i jakby jego historia nigdy się nie wydarzyła.4.
Ich lot układał się bez jakichkolwiek zakłóceń. Nie rozmawiali już więcej ani o domu, ani też o czymkolwiek innym, co mogłoby im zmącić przyjemność podróżowania. Krysta zajęła się teraz siedzącą obok niej dziewczynką, która do tej pory nie odezwała się ani słowem. Mogła mieć najwyżej cztery lata, może pięć, ale znamionowała ją bardzo szczególna dojrzałość, ponieważ tylko ona jedna spośród wszystkich, rozkrzyczanych dzieci na pokładzie samolotu, zachowywała się bardzo spokojnie i powściągliwie.
Kiedy do niej zagadnął, okazało się, że ma na imię Sylwia i już po kilku zdaniach rozmowy zwierzyła mu się, że bardzo lubi malować. Od razu wręczyła mu gruby brulion wypełniony jednobarwnymi rysunkami, które w większości przedstawiały postacie bajkowych zwierząt wylegujących się na poduszkach, a także drzewa i kwiaty. Ale przede wszystkim polne drogi, otoczone wysokimi żywopłotami, charakterystycznymi dla brytyjskiego krajobrazu.
Szybko przeliczył w pamięci czas, który upłynął od chwili, kiedy Krysta wyjechała z Abisynii, podejrzewając, że Sylwia może być córką Józka i przez chwilę próbował nawet dopatrzyć się w jej dziecięcej twarzy podobieństwa do ojca, nawet pomimo tego, że przecież twarz Józka, taka, jaką zapamiętał, była do tego stopnia oszpecona alkoholem, że nie sposób było dostrzec w niej jakichkolwiek naturalnych rysów. Wkrótce jednak okazało się, że Sylwia jest córką pewnej kobiety z Luton i podróżuje, aby spotkać się z ojcem.
Krysta pomogła jej opuścić stoliczek i ustawiła na nim kubek z herbatą. Potem troskliwie pogłaskała ją po głowie i na koniec wcisnęła jej pod głowę maleńką poduszkę, zachęcając, aby się trochę zdrzemnęła. Ona sama opuściła posępnie głowę i wlepiła wzrok w koniuszki zbielałych palców, zaciśniętych na plastikowej tacce z napojami, a potem przymknęła powieki. Odezwała się do niego dopiero w chwili, kiedy puszysty dywan pod skrzydłem samolotu zaczął rzednąć, i kiedy ukazała się pod nim wąska wstążka rzeki, obłożona po obu stronach miniaturowymi klockami zabudowań, co oznaczało, że zbliżają się do końca podróży. Niespodziewanie podniosła wtedy wzrok i zapytała o Józka.
– Podobno odnaleźli jego ciało – powiedziała niemalże bezgłośnie.
Ben kiwnął głową. – Znaleźli go tuż przed moim wyjazdem – powiedział, nie patrząc na nią.
– Czy to prawda, że zgłosiłeś się, aby go rozpoznać?
Jeszcze raz potwierdził skinieniem głowy i spojrzał za okno, gdzie szaroniebieska szachownica pól, przesuwała się właśnie, jak na mechanicznie poruszanym ekranie.
Wizytę w prosektorium zapamiętał doskonale. Czekał tam na niego mężczyzna w gumowym kombinezonie, oraz kobieta w białym fartuchu. Oboje stali obok metalowego stołu, na którym leżały przedmioty wciąż jeszcze pokryte zaschniętą mazią węglową. Rozpoznał je bez najmniejszego trudu: był wśród nich scyzoryk Józka z pordzewiałą rękojeścią; był tam również jego portfel z rybią łuską, którą Józek przechowywał na szczęście; były też wycinki z gazet, przedstawiające jego ulubionego piosenkarza, a także kilka pożółkłych fotografii. Na jednej z nich prezentował się, jako przystojny mężczyzna, bez widocznych śladów nałogu, u boku swej żony Krysty, która trzymając go pod rękę pochylała się nad nim, jakby chciała mu powiedzieć coś bardzo czułego.
Mężczyzna w gumowym kombinezonie bez słowa otworzył szufladę biurka i wyjął z niej szary skoroszyt. Szybkim ruchem przerzucił w nim kilka zapisanych kartek i zaraz potem zaczął je na głos odczytywać, ale w taki sposób, jakby na pamięć znał wszystko, co było tam zanotowane. Z owych notatek wynikało, że ciało Józka zostało odnalezione na wysypisku węgla, gdzieś pod niemiecką granicą, i że prawdopodobnie trafiło tam po długiej podróży pociągiem.
Słuchając go stał wyprostowany z wysoko uniesioną głową, a kiedy tamten skończył, odwrócił się i wyszedł bez słowa.
Zaraz potem wsiadł do czekającej na niego taksówki i długo nie mógł się zdecydować, w którą stronę pojechać. Wreszcie postanowił odwiedzić te miejsca w starej Abisynii, które Józek odwiedzał najczęściej. Zaczął od targowiska na Jagiełły.
Aby tam dotrzeć, należało przedostać się przez zatłoczone centrum, a potem, tuż za wiaduktem kolejowym, skręcić w wąską uliczkę, skąd widać było rzędy straganów, skleconych ze starych desek i pordzewiałych blach. Wysiadając z taksówki poczuł ich zapach, oraz woń gorącego asfaltu, która mieszała się tutaj z aromatem kopru i ogórków, a także ze słodkawą wonią prażonej kukurydzy. Z obskurnej piwiarni, która znajdowała się nieopodal, wydobywały się kłęby papierosowego dymu, a zaraz obok, w witrynie sali bilardowej, wysiadywali czerwoni od piwa bilardziści, z którymi Józek często grywał na pieniądze. Tuż za rogiem usytuowany był dawny punkt przyjęć garderoby, w którym kiedyś pracowała Krysta. Stanął przed jego witryną i przez chwilę obserwował kobietę, która siedziała wewnątrz, jednakże nie zdecydował się, aby wejść do środka. Na koniec wrócił ponownie do taksówki i kazał się zawieść nad staw, gdzie Józek często łowił ryby.
Teraz, kiedy Krysta zapytała go o tamte wydarzenia, opowiedział jej tylko o podróży szlakiem miejsc, które jej mąż odwiedzał najczęściej. Nie wspomniał jednak ani słowem o wizycie w prosektorium i o tym, co wyczytał mu mężczyzna w gumowym kombinezonie.
Krysta wysłuchała go bardzo uważnie, a potem przetarła dłonią twarz, jakby wciąż jeszcze nie mogła otrząsnąć się z bezsennego letargu, w którym pogrążona była przed chwilą.
– Bardzo jestem ci wdzięczna – powiedziała.
– Niby za co? – bąknął wzruszając ramionami.
– Za to, że tam byłeś.
– Gdzie?
– W tych miejscach, do których chodził – oznajmiła, uśmiechając się do niego z wdzięcznością.
Zaraz potem widok za oknem nagle zaczął się zmieniać, aż wreszcie pod skrzydłami samolotu pojawiła się szara linia pasa startowego. Oboje wstali i zaczęli przygotowywać się do wyjścia.
Rozstali się w hali przylotów bez jakichkolwiek słów pożegnania, jakby byli pewni tego, że niebawem znów się spotkają.
***
Stało się to dopiero po kilku latach. Krysta pojawiła się na głównej alei osiedla w eleganckim samochodzie, jednym z tych bezszelestnie poruszających się krążowników szos, które nigdy się nie psują i zawsze pachną lawendą oraz skórzaną tapicerką. Zatrzymała go tuż przy splantowanej niemalże do czysta parceli, na której kiedyś stał jej domek. Wyjęła z bagażnika japoński aparat fotograficzny i zaczęła robić zdjęcia: jedno po drugim, ale bez większego zainteresowania, jakby nigdy nie miała zamiaru ich wywoływać, ani też umieszczać w albumie.
Stała przez chwilę nieruchomo, przyglądając się małym, karłowatym roślinkom, które pleniły się wzdłuż krawężnika, potem rozejrzała się jeszcze raz wokół siebie, aż wreszcie pośpiesznie usiadła za kierownicą i natychmiast ruszyła gwałtownie, wzbijając za sobą czerwoną chmurę ceglanego pyłu. Przejeżdżając obok Bena uśmiechnęła się lekko, poprawiając ciemne okulary.