Kraj najszczęśliwszych kobiet. O czym szepczą omańskie ściany - ebook
Kraj najszczęśliwszych kobiet. O czym szepczą omańskie ściany - ebook
Hasina ma sprecyzowany plan na życie, z kuzynem w roli męża – byle nie jako druga żona! Naiema co prawda nigdy nie poczuła motyli w brzuchu, ale wie, że one czekają w niebie. Lea, do niedawna walcząca feministka, z zapałem neofitki studiuje od kilku miesięcy w szkole koranicznej. Amira jest nowoczesną, wyzwoloną kobietą, nie bagatelizuje jednak nigdy
zagrożeń ze strony złych duchów…
Autorka „Kraju najszczęśliwszych kobiet” spędziła w Omanie dwa lata. W swojej książce bez oceniania obserwuje sytuację mieszkanek tego regionu i z uwagą wsłuchuje się nie tylko w to, o czym się głośno mówi, lecz także w to, co pada między wierszami.
Jej przewodniczkami jest sześć kobiet, ale rozmawia też z wieloma innymi. Jedne urodziły się w Omanie, dla pozostałych stał się on drugim domem. Jest wśród nich córka wodza dużego omańskiego plemienia, jest wnuczka arabskiej niewolnicy, są służące, biznesmenki, wolontariuszki z Wielkiego Meczetu oraz uczennice szkoły szariatu. Ich odmienne doświadczenia
ukazują islamski świat z różnych perspektyw, dając niejednoznaczny obraz kraju uznawanego przez mieszkańców za wyjątkowo szczęśliwy.
• Co się dzieje za zamkniętymi drzwiami kobiecych hosteli?
• Na czym polega nauka w szkole szariatu i czy każdy może ją podjąć?
• Co Omańczycy robią z dziećmi grzechu?
• Czy za cudzołóstwo w Omanie nadal grozi chłosta?
• Jak wyglądają arabskie wesela?
• Co grozi za praktykowanie magii?
• Dlaczego czasem życie w kraju najszczęśliwszych kobiet jest niemożliwe?
To tylko część spośród wielu pytań, na które odpowiada ta książka.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67604-65-9 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Opowiem ci historię o hurysach, rajskich dziewicach o wielkich czarnych oczach. Każda z nich ma trzydzieści trzy lata i jest nieskazitelna duchowo oraz cieleśnie. Hurysy żyją ukryte w namiotach, za zasłonami podobnymi do tych, za którymi skrywają swe twarze muzułmanki. Stworzone są z szafranu, piżma, ambry i kamfory. Są piękne jak rubiny i hiacynty. To niebiańskie małżonki, wieczne dziewice, które nasi mężczyźni otrzymają po śmierci.
Aby je poślubić, mężczyźni muszą jednak spełnić pewien warunek – być dobrymi za życia. Muszą o nas dbać, utrzymywać nas i szanować. Muszą być dobrymi synami, mężami i ojcami. Tylko wtedy otrzymają nagrodę w niebie.
Allah dał naszym mężczyznom kilka rad, jak powinni odnosić się do kobiet, aby zasłużyć na szczęście wieczne. Pierwsza z nich dotyczy tych najmłodszych – dziewczynek. Traktuj dobrze córki, którymi obdarował cię Allah, a pójdziesz do nieba. Kolejna wskazówka dotyczy żon. Prorok, który jest posłańcem Allaha, powiedział, że najlepsi mężczyźni, to ci, którzy dobrze odnoszą się do swoich żon. Następny przekaz adresowany do mężczyzn dotyczy wdów. Ten, który pomaga wdowom, robi to w imieniu Allaha. Ostatnie przesłanie, o którym chcę ci powiedzieć, dotyczy matek. Pewien mężczyzna zapytał proroka: kto jest w moim życiu najważniejszy i kto zasługuje na najlepsze traktowanie? Prorok odparł: po trzykroć matka. Dopiero potem ważny jest dla ciebie ojciec.
Nasi mężczyźni zrobią wszystko, by po śmierci dostać obiecane dziewice. Muszą więc być dla nas dobrzy. Nie wiedzą tylko jednego – że hurysy prawdopodobnie nie są żadnymi dziewicami, tylko… zwykłymi rodzynkami.
Czarne metalowe wrota zdobione złotym ornamentem otwierają się powoli. Z oddali wyłania się rezydencja wybudowana na wzór Pałacu Elizejskiego, choć ten omański twór jest nieco mniejszy od oryginału. Bliżej, po prawej stronie znajduje się okazały dom. Zostawiam go jednak za sobą, ponieważ maleńka postać stojąca w drzwiach pałacu położonego na wprost macha do mnie, bym podjechała właśnie tam. Mijam parking. Stoją na nim w równym rządku lamborghini, porsche, mercedesy, lexusy i terenowe toyoty. Zataczam koło pod rezydencją i hamuję. Kiedy wysiadam z samochodu, trafiam prosto w pięćdziesięciostopniowy upał. Nie na długo. Za wielkimi drzwiami w kolorze złota wita mnie przyjemny chłód. Wewnątrz budynku znajduje się pełna zieleni oranżeria, z fontanną, ławeczkami i egzotycznymi ptakami w złotych klatkach.
– To nasz mały raj – zwraca się do mnie nieznajoma. – Zapraszam na lewo, do damskiej części domu. Jestem siostrą Raszy, na imię mam Aziza. Rasza zaraz do nas dołączy. A teraz chodźmy do naszej siostry, która kilka dni temu urodziła dziecko. Wszystkie się nią opiekujemy.
Przechodzimy obok złotej windy. Z tyłu ogrodu widać kuchnię, w której krząta się kilka osób. Wchodzimy do pokoju, który przypomina apartament w pięciogwiazdkowym hotelu. Na środku stoi łoże z baldachimem. A w nim leży młoda kobieta.
– To nasza siostra, która właśnie urodziła synka – mówi Aziza. – Opiekujemy się nią, pozwalamy jej odpocząć i dojść do siebie po porodzie. Gdy trzeba, zabawiamy rozmową. Dziecko przynosimy tylko na czas karmienia. Pozwala to uniknąć depresji poporodowej. Wiesz, że u nas nie ma przypadków depresji poporodowej? Właśnie dlatego, że młode mamy otaczamy szczególną opieką. U was kobiety same muszą radzić sobie z macierzyństwem. U nas mają pomoc i towarzystwo.
Do pokoju wchodzi Rasza, która zaprosiła mnie, byśmy pożegnały się przed moim powrotem do Polski. To mój ostatni dzień w Omanie.
– _Salam alejkum_, dzień dobry, Aniu – wita mnie Rasza. – Bardzo się cieszę, że udało nam się tu spotkać.
Z Raszą spędziłyśmy wiele godzin na rozmowach, spotkaniach i przyjęciach w gronie kobiet. To dzięki niej mogłam studiować Koran w szkole szariatu. Rasza jest moją nauczycielką i przewodniczką. Jak zwykle ubrana jest w sięgającą do kostek obszerną czarną tunikę zwaną abają,¹ a na głowie ma hidżab, chustę zakrywającą włosy, uszy i szyję. Jej spokojne, lekko skośne oczy pozostają odsłonięte. Rasza chce przedstawić mi swoją rodzinę, a dokładniej kuzynki.
Po krótkim przywitaniu i złożeniu gratulacji świeżo upieczonej mamie Aziza oprowadza nas po salonach przeznaczonych dla kobiet. Na ścianach wiszą namalowane przez właścicielkę obrazy z omańskimi krajobrazami. Przedstawiają wypełnione wodą koryta rzek okresowych, zwane wadi, oazy pełne palm daktylowych, wydmy i morze. Jeden z obrazów różni się od pozostałych. Pokazuje uliczkę z domkami szeregowymi w Anglii.
– Dużo podróżowałam – tłumaczy Aziza. – Gdziekolwiek jestem, próbuję coś namalować. I zawsze odwiedzam galerie sztuki.
Salon, w którym się zatrzymujemy, ma kilka metrów wysokości i jest urządzony w stylu Ludwika XVI. Zasiadamy w wygodnych fotelach. Służba przynosi tacę ze słodyczami i kawę z kardamonem.
– Czy wiesz, co my, muzułmanki, myślimy o was, kobietach Zachodu? – pyta Aziza i zaraz sama na to pytanie odpowiada. – No to słuchaj. Zacznę od historii. Przed erą islamu bycie kobietą uważano za hańbiące, córka była dla ojca powodem do wstydu. Noworodki płci żeńskiej często palono żywcem albo zakopywano na pustyni, a dorosłe kobiety traktowano jak towar. Kiedy pojawił się prorok, niech Allah ma go w swojej opiece, wszystko się zmieniło. Od tej pory w naszej tradycji kobieta jest jak delikatny kwiat. To istota, której należy się pomoc i szacunek, co nam, kobietom, bardzo odpowiada. Codziennie przypominamy o tym naszym mężom – tłumaczy z uśmiechem.
Druga z kobiet częstuje słodyczami i dolewa kawy do filiżanki.
– Czy zdajesz sobie sprawę, że ponad tysiąc czterysta lat temu islam dał tutejszym kobietom prawa, na które kobiety Zachodu czekały aż do dwudziestego wieku? – pyta ponownie Aziza. – My już od czasów proroka, niech Allah ma go w swojej opiece, możemy być właścicielkami ziemi, domów i wielkich przedsiębiorstw. Wy otrzymałyście te prawa dopiero w poprzednim stuleciu.
Rasza tym razem trzyma się z boku. Oddaje głos starszym siostrom. Uważnie słucha tego, co mówią, i śledzi moje reakcje.
– Opowiem ci o pierwszej żonie proroka, niech Allah ma go w swojej opiece – kontynuuje Aziza. – Chadidża, bo tak miała na imię, była silną, niezależną, inteligentną i bardzo bogatą kobietą. Prowadziła z sukcesem wielki biznes, zajmowała się handlem, osobiście kierowała pracującymi dla niej mężczyznami. Wzięła za męża Mahometa, gdy ten miał tylko dwadzieścia pięć lat, a ona czterdzieści. Sama zaproponowała mu małżeństwo. Żyli razem aż do jej śmierci. Przez te dwadzieścia pięć lat prorok, niech Allah ma go w swojej opiece, nawet nie zerknął na inną kobietę. Dopóki Chadidża żyła, pozostał jej wierny. Kochał ją i szanował. Była dla niego bardzo ważna. Kiedy wiele lat później umierał, wciąż miał na ustach jej imię. Po śmierci Chadidży Mahomet opiekował się wieloma starszymi kobietami, dawał przykład innym i uczył, że każdej z nas należy się szacunek.
Kobiety rozpalają żywicę kadzidłowca, zwanego tutaj frankincense. Zresztą sama żywica też jest w ten sposób określana. Pośrodku pokoju rozkładają drewniany stojak, pod który wkładają kadzielnicę z dymiącą żywicą. Chwilę później po całym pomieszczeniu rozchodzi się zapach przypominający aromat kadzidła używanego w kościołach. Kobiety jedna po drugiej stają nad drewnianą konstrukcją. Kadzielnica znika kolejno pod ich abajami. Ciepło żarzących się żywicznych grudek idzie wprost między nogi. Z szerokich rękawów i okolic szyi wydobywa się pachnący biały dym. Nie jestem przygotowana do okadzania, na dzisiejsze spotkanie przyszłam w wąskich spodniach, więc kobiety wkładają mi rozpaloną kadzielnicę wprost pod bluzkę. Czuję na ciele żar wydobywający się z kadzidła, dym szczypie mnie w oczy. Gospodynie jednak wiedzą, co robią, i ostatecznie żadna z nas nie staje w płomieniach. Po okadzeniu wracamy do rozmowy.
– Bywałam w Europie nieraz – mówi Aziza. – Podczas tych podróży wielokrotnie widziałam, jak dźwigałyście swoje torby z zakupami, i za każdym razem było mi was żal. My mamy od tego służące. To one sprzątają nasze domy, pomagają nam w wychowywaniu dzieci, gotują naszym rodzinom. A my mamy czas, by zadbać o siebie, mamy czas dla nas samych i naszych mężów, którym pozwalamy się traktować jak kruche, piękne kwiaty. Popatrz na chalidżi, kobiety mieszkające w Zatoce Perskiej. Na ulicy nikt nas nie zaczepia, bo jeśli chcemy, zakrywamy twarz, żeby nikt nie mógł jej zobaczyć. Żaden mężczyzna nie ma prawa nas obrazić, nie może zatrąbić na samochód prowadzony przez kobietę, bo kobiecie trzeba pomagać. Obcy mężczyzna nie ma prawa dotknąć kobiety ani nawet usiąść obok niej na krześle. W sklepie mamy pierwszeństwo. Żadna z nas nie będzie tłoczyć się z mężczyznami w kolejce do kasy. Po prostu stanie przed nimi, oczywiście razem ze swoją służącą. Jeśli pracujemy, to wypłata jest tylko dla nas. Nie musimy wydawać pieniędzy na dzieci czy dom. Od tego jest mąż, to jego obowiązek. Musisz też wiedzieć, że zanim dojdzie do ślubu, zabezpieczamy swoje prawa kontraktem. Ustalamy w nim, co dostaniemy w związku z zawarciem małżeństwa oraz co nam się będzie należało, jeśli dojdzie do rozwodu. Wasi mężczyźni mają kochanki, co u nas jest zabronione. Oczywiście nasi mężowie mogą poślubić kolejne kobiety, ale muszą zagwarantować im to samo co nam. Dom, samochód, złoto, edukację dla dzieci. Nie każdego na to stać. Im więcej posiada pierwsza żona, tym trudniej zapewnić to samo drugiej. Jeśli już dojdzie do ślubu z drugą kobietą, co zresztą zdarza się coraz rzadziej, to mąż zachowuje wszystkie swoje obowiązki wobec pierwszej żony. Nie zostawi jej dla drugiej, jak to się często zdarza u was. To daje nam bezpieczeństwo i spokój. Pomyśl nad jeszcze jednym… Dlaczego tyle kobiet z całego świata przyjmuje islam? Czy robiłyby to, gdyby nasza religia była nieprzyjazna kobietom?
Aziza przygląda mi się wnikliwie. Wie, że piszę książkę o kobietach, które spotkałam w Omanie. Wie, że spora część mojej pracy będzie dotyczyć islamu.
– _Ma sza Allah_, z woli Boga, nasza siostra Anna wkrótce sama przyjmie islam. – przerywa ciszę Rasza. – Będę czekać na tę radosną nowinę.
– _In sza Allah_ – dodają głośno kobiety.
Pod koniec spotkania Rasza podaje mi małe zawiniątko na pamiątkę. To srebrna bransoleta wykładana błyszczącymi kamieniami. Kobiety życzą mi, by Allah prowadził mnie przez dalsze życie.
Moja bluzka jeszcze po powrocie do kraju pachnie frankincense.
Oman przypomina kształtem bumerang. I rzeczywiście jest tak, że gdy raz się go odwiedzi, to chce się do niego wrócić. Na stronach Ministerstwa Turystyki można przeczytać, że Sułtanat Omanu to Atlantyda Piasków kusząca echem starożytnego stylu życia, to kwintesencja Arabii o zapierającej dech w piersiach przyrodzie i istny kalejdoskop historii, legend i przygód. To kraj uznany za jeden z najbezpieczniejszych i najspokojniejszych na świecie. To miejsce o fascynującej kulturze i bogatej historii liczącej ponad pięć tysięcy lat. Omańczycy zaś to jeden z najbardziej gościnnych narodów na świecie.
Oman to na pewno kraj życzliwych ludzi, którzy bezinteresownie ugoszczą każdego wędrowca. To wreszcie kraina kobiet głośno deklarujących, że są szczęśliwe.
Arabki są ciekawe kobiet, które przyjeżdżają z obcych krajów. Chętnie z nami rozmawiają, dopytują o nasze życie, pragnienia, zwyczaje. Szanują naszą religię. Zapraszają do domów i opowiadają o swoim życiu.
Czyżby były bardziej tolerancyjne i otwarte niż my?
W Omanie spędziłam dwa lata. W tym czasie poznałam wiele kobiet kryjących się pod czarnymi abajami i hidżabami. Z niektórymi zaprzyjaźniłam się i nasza relacja trwa do dziś.
Ta książka jest opowieścią o kobietach takich jak ty czy ja. O ich religii, przekonaniach, marzeniach i codziennych problemach. Dotyka życia prostych kobiet gór, przywiązanych do tradycji beduinek oraz buntowniczek. Pojawiają się tu panny z bogatych domów i te, które nie mają nic. Poznasz też na jej stronach Polki, które w latach siedemdziesiątych związały swoje życie z Arabami, oraz przedstawicielki zachodniego świata, które w Omanie szukają szczęścia, duchowego spełnienia i miłości.
To wycinek z życia grupy kobiet, z którymi spędziłam wiele godzin, dni i miesięcy. Każda zawarta w tej książce historia – choćby brzmiała jak baśń czy fikcyjna opowieść – opiera się na tym, co usłyszałam od moich bohaterek. Opisy uczuć i przemyślenia kobiet powstały na podstawie wspomnień moich rozmówczyń. W książce starałam się jak najwierniej oddać rzeczywistość i klimat minionych wydarzeń.AMIRA. DEMONY KRYJĄ SIĘ W GÓRACH
AMIRA
Demony kryją się w górach
Omańska telewizja intryguje mnie, od kiedy włączyłam pierwszy z dwóch nadających tu rządowych kanałów. Z nieukrywaną fascynacją oglądam tutejsze teledyski. Przypominają filmy Bollywood połączone z afrykańskim disco. Kobiety w długich kolorowych dżalabijach i mężczyźni z perfekcyjnie przystrzyżonymi brodami, ubrani w sięgające kostek śnieżnobiałe diszdasze, tańczą i śpiewają o dostatku, tolerancji oraz wspaniałej historii kraju. Według tego, co widzę w telewizji, znalazłam się w krainie mlekiem i miodem płynącej. Często pojawia się uśmiechnięty, dobry sułtan i wdzięczni, szczęśliwi poddani. Widać rozwój, powstające fabryki, miasta, drogi i porty. Wiadomości z reguły mają pozytywny wydźwięk, pokazują sukcesy rządzących oraz zwykłych ludzi. Jest też kilka programów o tematyce religijnej – quizy z wiedzy o życiu proroka Mahometa, religijne talk-show oraz pogadanki dla najmłodszych na temat wiary.
W Polsce przez prawie dwadzieścia lat zajmowałam się produkcją programów telewizyjnych i właśnie zamarzyłam o pracy w telewizji omańskiej, mając nadzieję, że moje wieloletnie doświadczenie będzie tu coś znaczyć. Po wymianie kilku maili zostaję zaproszona na spotkanie. Przyjmuje mnie pochodzący z Jordanii doradca do spraw rozwoju Oman TV, niejaki Mustafa. Rozmawiamy o pomysłach na programy, które mogłyby być emitowane podczas ramadanu. Tutejsze kanały telewizyjne przygotowują na ten święty czas bogatą ofertę. Być może telewizja będzie otwarta na program w języku angielskim dla mieszkających tu obcokrajowców. Na to liczę.
Zostaję przedstawiona kilku dyrektorom. Wspólnie oprowadzają mnie po wielkim gmaszysku. Z dumą pokazują redakcję wiadomości, montażownię, pokoje grafików i nowoczesne studia. Jeden z mężczyzn podkreśla, że w zeszłym roku przeznaczyli 120 milionów dolarów na nową infrastrukturę techniczną. Studia telewizyjne lśnią czystością, pachną nowością i dużą gotówką. Krzątają się po nich eleganccy mężczyźni w odprasowanych diszdaszach, patrząc z zaciekawieniem na niecodzienną delegację złożoną z dyrektorów i cudzoziemki. Grzecznie się kłaniają i opowiadają o swojej pracy. W dużym open spasie pracuje kilka kobiet, prawie wszystkie mają na sobie czarne abaje i chusty dokładnie zakrywające włosy. Tylko jedna jest ubrana inaczej. Nosi jeansy, biały T-shirt, szarą marynarkę i ma odkryte włosy. Jestem pewna, że nie jest Omanką. To właśnie do niej prowadzi mnie Mustafa.
Spod burzy czarnych loków spoglądają na mnie bystre, duże oczy. Amira sprawia wrażenie pewnej siebie. Po chwili dowiaduję się, że nie jest zatrudniona w telewizji. Pojawia się tu od czasu do czasu, by rozmawiać o sztuce. Jest znaną w Omanie performerką. To o niej miałabym zrobić program. Amira ma dwadzieścia osiem lat, choć wygląda na nieco więcej. Mówi spokojnie, dość monotonnie, ani głośno, ani cicho. Nad każdym zdaniem zastanawia się chwilę, zanim je wypowie. Wydaje się uduchowiona, trochę nieobecna, jakby stąpała nad ziemią. Okazuje się, że jednak pochodzi z Omanu.
Po krótkiej wymianie zdań na temat planów telewizyjnych moja nowa koleżanka kieruje rozmowę na temat związków, a konkretnie swoich związków i swoich mężczyzn. Znamy się zaledwie godzinę, a ona już zalewa mnie informacjami ze swojego życia osobistego. Dowiaduję się, że chce założyć rodzinę, choć nie za wszelką cenę i nie natychmiast. Ofert miała sporo. Tutejsi mężczyźni po prostu dzwonią i proponują ślub, ale Amira daje im kosza. Jest wykształcona, ma dobrą pracę, nie chce być zależna od kogokolwiek. Szuka mężczyzny, który da jej miłość, a zarazem wolność. Tacy mężczyźni w krajach Zatoki Perskiej nie zdarzają się często, może nawet nie ma ich wcale.
– Przez kilka lat mieszkałam w Europie i to kompletnie mnie odmieniło. Miałam okazję spojrzeć z dystansu na mój kraj i tutejsze zwyczaje – tłumaczy.
Spacerujemy po korytarzach rządowej stacji i rozmawiamy o tym, o czym rozmawiają miliony kobiet na świecie: o miłości, relacjach i facetach.
– Gdy noszę abaję, mężczyźni zwracają na mnie większą uwagę. Do tego makijaż. Arabowie bardzo lubią, gdy kobieta jest umalowana. No i ważna jest chusta na głowie, tylko w niej możesz zostać potraktowana jak kandydatka na żonę. Jeśli jesteś bez chusty, to Arabowie myślą o tobie jak o kochance. Chodząc z odkrytą głową, dostawałam wiele propozycji.
Amira ma dziś mocno umalowane usta i jest bez chusty. Jej imię znaczy „przywódczyni”.
– Mężczyźni tutaj są jak wielbłądy – stwierdza nagle. – Oni zawsze chcą mieć więcej partnerek, niż mają. Mój znajomy z Arabii Saudyjskiej powiedział mi kiedyś tak: „Popatrz na wielbłądy. Jeden ma około dwudziestu samic”. Nie wiedziałaś tego? – dziwi się Amira. – U wielu gatunków to jest norma. Dlatego w Arabii mówi się, że mężczyźni są jak wielbłądy. Nigdy nie jest im dość, nigdy nie są w pełni zadowoleni. Prawie każdy Saudyjczyk chciałby mieć cztery żony. A ja myślę, że idea posiadania czterech kobiet mogła się sprawdzić w czasach, kiedy żył prorok. Nie jestem pewna, czy jest to dobre teraz. Dodatkowo mężczyźni tutaj są zazdrośni, często bezradni. I, co najgorsze, słuchają własnej matki do końca jej życia.
Siadamy w przestronnej kafeterii. Amira zamawia kawę i stawia diagnozę, tym razem dotyczącą Europejczyków.
– Mężczyźni w Europie wydają się bardziej etyczni i niezależni – mówi. – Jak coś obiecają, to starają się dotrzymać słowa. Myślę też, że mężczyźni ze wschodu Europy są bardziej szczerzy niż ci z zachodu. Tak samo ci z północy Europy są bardziej uczciwi od tych z południa. We Francji, we Włoszech już są inni. Bardziej arabscy. Ale jest też druga strona medalu. Mężczyźni w Europie są bardzo dziecinni i wcale tego nie widzą. Są jak mali chłopcy, którzy bawią się dużymi zabawkami – mają prawdziwą pracę, prawdziwe domy i samochody, a nadal pozostają dzieciakami. Wydaje mi się, że są też egoistami. Chcą sprawdzić jak najwięcej kobiet, zanim podejmą decyzję. Kobiety zresztą robią podobnie. Dlatego nie wiem, z kim chciałabym się związać. Pracując w moim zawodzie, potrzebuję kogoś, kto da mi wolność. Tutejsi mężczyźni czegoś takiego nie przełkną. Oni szukają kobiet, które nie mają własnego zdania, są posłuszne i ładnie się uśmiechają. Taki układ zresztą pasuje tutejszym kobietom. Wiele z nich wychodzi za mąż, bo potrzebuje opieki. Wcale nie chcą pracować, nie chcą być niezależne. Dlatego myślę, że muszę opuścić ten kraj. Nigdy się w tym nie odnajdę. Muszę stąd wyjechać, inaczej zwariuję.
Po spotkaniu Amira odprowadza mnie na parking, gdzie zostawiłam samochód. Niespodziewanie radzi, bym szukała pracy gdzie indziej.
– Nic z tego nie wyjdzie, zobaczysz – ostrzega mnie. – Dzisiaj mówią, że chcą, ale od jutra zaczną cię zwodzić, aż sama zrezygnujesz. Masz duże doświadczenie, i to jest dla nich przeszkodą. Nie pozwolą, żeby biała kobieta mówiła im, co mają robić, choćby była od nich dużo mądrzejsza. Oni po prostu nie potrafią wprost odmówić. W kółko będziesz tylko słyszeć: _in sza Allah_, jak Bóg da. Aż sama się tym znudzisz i dasz sobie spokój.
Kobiety wchodzące do restauracji mają ostry makijaż i buty na wysokim obcasie. Obie ubrane są w eleganckie, przewiązane w pasie abaje. Każda z nich ma co prawda chustę na głowie, ale zarzuconą w taki sposób, by odsłonić bujną grzywkę. Czekam na Amirę i obserwuję, jak zajmują sąsiedni stolik. Od czasu wizyty w omańskiej telewizji regularnie spotykam się z Amirą. Cały czas wierzę, że uda nam się zrealizować wspólny projekt. Często umawiamy się przy nadmorskim bulwarze w The Crêpe Café. Robią tu najlepsze naleśniki w Maskacie, na słodko i na słono. Do tego serwują pyszne, świeżo wyciskane soki owocowe. Z restauracji roztacza się widok na sąsiadującą z bulwarem plażę. O każdej porze roku jest tu pełno klientów. W rogu sali siedzą dwaj mężczyźni ubrani w śnieżnobiałe diszdasze. Z daleka czuć od nich zapach perfum. Kobiety zajmują stolik kilka metrów od nich. Panowie śledzą je wzrokiem, aż wreszcie cała czwórka zanurza się w ekranach swoich telefonów. Obserwując ich, trudno się oprzeć wrażeniu, że piszą do siebie nawzajem. Panie wysyłają wiadomości do panów i na odwrót. To ich sekretna randka. Nie mogą być widziani razem, więc siedzą osobno. Tak, by nie rozgniewać rodziny i samego Allaha.
Amira również kontaktuje się ze znajomymi mężczyznami za pomocą mediów społecznościowych. Po kilku minutach przychodzi na umówione spotkanie. Nie widziałyśmy się prawie od miesiąca. Kiedy się pojawia, wprost promienieje ze szczęścia. Jak nigdy przedtem, ma zarzuconą na siebie abaję i rozprostowane u fryzjera włosy. Wygląda kwitnąco. Po kurtuazyjnej wymianie uprzejmości moja znajoma przechodzi do rzeczy.
– Muszę podzielić się z tobą wesołą nowiną – mówi z szerokim uśmiechem. – Stało się coś niesamowitego.
– Co takiego? – Zżera mnie ciekawość.
– Mam nowego chłopaka. – Amira prawie podskakuje na krześle i wyciąga telefon, żeby pokazać zdjęcia.
Z ekranu patrzy na mnie młody Arab ubrany w jeansy i luźny T-shirt. Okazuje się, że Amira i jej wybranek uznali, że są parą, wymieniwszy kilka wiadomości na Facebooku. Pamiętają się z czasów studiów w Kuwejcie, które ukończyli pięć lat temu. Widzieli się wtedy kilka razy na korytarzu uczelni. Niedawno odnaleźli się przez media społecznościowe i wspólnie stwierdzili, że są sobie pisani.
– Niedługo się spotkamy – chwali się Amira. – Lecę służbowo do Abu Zabi i on przyjedzie tam zobaczyć się ze mną. Zdaję sobie sprawę, jak w Omanie patrzy się na kobiety, które decydują się na spotkanie z mężczyzną bez świadków – dodaje od razu. – A jednak chcę zaryzykować. Wiem, że większość tutejszych mężczyzn nie poślubi kobiety, która pozwoliła im na intymne spotkanie. Ale to jest głupie, bo w takim wypadku nie masz szans poznać człowieka, za którego wychodzisz. Oni tu wierzą, że to Bóg wybiera i że jego decyzje są najlepszym, co może nas spotkać. A ja chcę czuć motyle w brzuchu teraz, nie po śmierci, jeśli trafię do nieba. Jestem młoda, chcę wiedzieć, z kim się na stałe wiążę. Byłam kiedyś w związku z pewnym Omańczykiem. Cały czas się bał, że go rzucę. To byłaby dla niego potwarz. I nagle, pewnego dnia powiedział mi tak: „Amiro, zdecydowałem się na małżeństwo”. I po chwili dodał: „Z kimś innym”. Tak po prostu, pewnego dnia, będąc jeszcze ze mną, oświadczył się dziewczynie, której w ogóle nie znał. Wybrała ją matka i w związku z tym on uznał, że to wspaniała kandydatka na żonę. Powiedziałam mu: „Dobrze, idź”. I poszedł, poprosił ją o rękę, ale ona mu odmówiła. Ta dziewczyna wiedziała, że on się ze mną spotyka, i nie chciała takiego męża. Bo jeśli spotykał się ze mną przed ślubem, to znaczy, że może zdradzać ją po ślubie.
Za oknem palmy wyginają się na wietrze. Amira przez chwilę patrzy na drzewa w zamyśleniu.
– Jestem tu przegrana – wyznaje wreszcie. – Tak jest ze wszystkimi kobietami z naszego regionu, które przekroczyły tę cienką czerwoną linię. Jeśli któraś chalidżi pozwoli na więcej, niż jest przyjęte, na przykład na pocałunek, to przestaje być kandydatką na żonę. A ja mam problem, bo jestem zbyt pewna siebie. Oni takich kobiet nie znoszą. Mojej rodzinie też nie spodobałoby się, gdyby się dowiedzieli, że chodzę na imprezy albo że się z kimś spotykam. Dlatego wracam do domu zawsze przed dwudziestą pierwszą trzydzieści. Tak, by rodzina miała poczucie, że pozostaję pod ich nadzorem. Nie chcę ich prowokować. Rodzina wie, że dużo pracuję, mam więc wymówkę, ale ostatnio brat przeszukiwał mój samochód. Mówił, że musi przeparkować, ale widziałam, że grzebał w moich rzeczach. On ma dwadzieścia pięć lat i spotyka się z kimś. On może, a ja nie. Staram się, żeby moi bliscy nie mieli nade mną kontroli, ale jednocześnie, by czuli, że mnie kontrolują. Żeby myśleli, że jestem dobrą dziewczyną.
Dwa miesiące później spacerujemy z Amirą nadmorską promenadą w dzielnicy Maskatu o nazwie Azaiba. To miejsce położone na zachód od centrum stolicy Omanu. Oprócz Omańczyków żyje tu wielu przyjezdnych. W jednym z domów otoczonych wysokim murem mieszkam też ja z mężem Mariuszem i synem Filipem. Po prawej stronie sąsiadujemy z rodziną z Iranu, po lewej z Indii, naprzeciwko i za tylnym ogrodzeniem mieszkają Omańczycy. Azaiba pełna jest okazałych, ukwieconych willi, między którymi lubię spacerować. Do plaży mam pięć minut na piechotę i właśnie tam umawiam się z Amirą, która niedawno wróciła z wyprawy do Abu Zabi.
Jest wieczór, rybacy rozłożyli maty i rozsiedli się na nich z dzieciakami. Odpoczywają, rozmawiają, popijają kawę. Dzieci grają w karty albo kopią piłkę. Wokół nas jest dużo ludzi, ale to sami mężczyźni i chłopcy. Kobiety siedzą w domach. Mijamy sprzedawcę lokalnego specjału, myszkaku. Myszkak to szaszłyk z owoców morza lub koziego mięsa maczany w sosie tamaryndowym. Jest lekko kwaśny i pikantny. Amira twierdzi, że myszkak można kupić tylko w Omanie.
Widzę, że od naszego ostatniego spotkania moja znajoma wyraźnie posmutniała. Nie jest tą samą dziewczyną, z którą rozmawiałam w nadmorskim The Crêpe Café.
– No dobrze, powiedz, co się dzieje – mówię.
– Pamiętasz tego chłopaka z Kuwejtu? Wyobraź sobie, że nie dojechał na umówione spotkanie i zerwał ze mną kontakt. Wcześniej zdążył mi się oświadczyć na messengerze. Chciał mnie za żonę, ale jak już mieliśmy się spotkać, to się wycofał. I nie chodzi o to, że nie byłam dziewicą. On o tym wiedział, a mimo to mi się oświadczył.
– Ale on nigdy nie spotkał się z tobą sam na sam. Nawet nie widział cię z bliska.
– Tak, ale pamiętał mnie jeszcze z czasów studiów. Nie znaliśmy się osobiście, ale widział mnie parę razy, znał moich znajomych i wiele o mnie słyszał. Wiedział, że wcześniej się z kimś spotykałam. Mimo to mi się oświadczył. Powiedział wyraźnie: „Chcę się z tobą ożenić, chcę być z tobą”.
– Chciał cię poślubić i nagle zmienił zdanie? – pytam. – Co się więc stało?
– Kupił bilet na samolot, przesłał mi jego zdjęcie. Przyleciał do Dubaju, wypożyczył samochód i zadzwonił do mnie, że już jedzie. Powiedziałam mu, żeby uważał na drodze, bo w Dubaju bywa niebezpiecznie. Jest kilka pasów ruchu i trzeba być ostrożnym. To wszystko. No więc wyruszył w moją stronę i zniknął. Czekałam na niego. Dzwoniłam, ale już nie odpowiadał. Po jakimś czasie skontaktowałam się z nim przez internet. Zapytałam go, dlaczego nie przyjechał. I wiesz, co mi w końcu odpisał? „Rzuciłaś na mnie czary”. Przysięgam, tak to ujął. Powiedziałam mu, że nie odprawiałam żadnych czarów, ale nie uwierzył. Okazało się, że po drodze miał wypadek i odebrał to jako ostrzeżenie. Nie miałam więc szansy nawet go zobaczyć i poznać bliżej.
– To chyba jednak dobrze, że nie wyszłaś za niego za mąż – mówię – skoro on wierzy, że mogłaś rzucić na niego czary.
– Tak, to dobrze – odpowiada Amira i po chwili dodaje: – Ale ja tego naprawdę nie zrobiłam. Te czary musiał rzucić na niego ktoś inny. Tylko nie wiem kto.
– Amiro, czy ty wierzysz w takie rzeczy? – pytam.
– Wiem, że są ludzie, którzy zajmują się magią. Oni są wszędzie. Uważaj na nich. Mogą wyrządzić wiele zła.
– Czarownica może zjeść człowieka, uśmiercić go albo zabrać mu duszę i wprowadzić w jego ciało inną duszę. – Amira sporo wie na temat magii.
Podczas kolejnego spotkania odkrywam nowe oblicze mojej znajomej. Kupujemy w lokalnej kawiarni dwie duże latte na wynos i ruszamy na spacer po okolicy. Amira wprowadza mnie w swój magiczny świat.
– Czarownica może stworzyć odwzorowanie człowieka i podmienić żywą istotę na to odwzorowanie – tłumaczy. – Na przykład może skopiować twoje dziecko i ci je podrzucić, zabierając twoje. Czyli twoje dziecko nie będzie twoim dzieckiem. Czy to nie byłoby przerażające? Powinnaś też bać się hien. Jeśli w pobliżu twojego domu pojawi się hiena, to potem przyjdzie tam także wiedźma, która stąpa po śladach tego zwierzęcia. I ta wiedźma ściągnie na was nieszczęście – ostrzega Amira. – Nigdy nie wiesz, kto jest czarownicą albo czarownikiem. Oni wyglądają jak normalni ludzie. W mojej rodzinie było wiele tajemniczych zdarzeń, za którymi kryło się coś większego. Co prawda religia zabrania czarnej magii, i nasz rząd też jej zabrania, ale magia jest wśród nas.
Spacerując wzdłuż plaży i popijając kawę, Amira opowiada o magii jak o czymś, co istnieje w realnym życiu, czymś namacalnym i oczywistym. Mówi spokojnie, bez emocji patrząc na zatokę, która jest dziś wyjątkowo senna.
– Raz poszłam do szajcha zajmującego się magią, bo ktoś zaczął odprawiać nad naszą rodziną czary. Coś rozkładali przed naszym domem. Wierzę, że szajch to ktoś, kto ma dar przepowiadania przyszłości. To ktoś, kto ma wiedzę i bogate życie duchowe. Jego dusza jest silna. Zazwyczaj to ktoś starszy. Pamiętam, że ten szajch wziął moją rękę i czytał z niej. Powiedział: „Jesteś oświecona, widzisz rzeczy, które się dzieją, masz w sobie moc. Możesz to wykorzystać w swoim życiu. Możesz przepowiadać przyszłość i możesz wpływać na ludzkie życie. Możesz pomagać, ale możesz też ranić. Od ciebie tylko zależy, jak wykorzystasz swój dar”. Właściwie czułam to od dawna. Na przykład czasem czułam silną potrzebę, by do kogoś zadzwonić. Mam znajomego w Bahrajnie. Kiedyś poczułam, że muszę się z nim skontaktować. Zadzwoniłam do niego i zapytałam: „Czy u ciebie wszystko w porządku? Czy z twoją rodziną wszystko okej?”. Czułam, że dzieje się coś złego. On odparł wtedy, że wszystko w porządku. Po godzinie oddzwonił i powiedział, że umarł mu ojciec. Podobnie czułam przed spotkaniem z tym Kuwejtczykiem. Powiedziałam mu: „Uważaj, bo drogi w Emiratach są bardzo ruchliwe”. Czasem czuję takie rzeczy, ale moja moc słabnie, kiedy za bardzo koncentruję się na przyziemnych sprawach. Babcia powiedziała mi kiedyś, że jeśli chcę czuć więcej, muszę być czysta. By być oświeconym, trzeba być ascetą. Ja nie jestem ascetką. Jeśli palisz albo pijesz alkohol, to przestajesz czuć. Tak samo, jeśli uprawiasz seks. Bo zajmujesz się rzeczami ziemskimi, a więc tracisz te nadprzyrodzone.
Słońce nad zatoką powoli zaczyna zachodzić. Z pobliskiego meczetu słychać nawoływanie do modlitwy. Grupki mężczyzn w białych diszdaszach powolnym krokiem zmierzają w stronę, z której niesie się dźwięczne Allahu Akbar.
− Nie rozmawiaj tu z ludźmi o magii – ostrzega nagle Amira. – Możesz trafić na kogoś złego, i ta osoba może cię skrzywdzić. W domu mojej babci ze strony mamy wydarzyło się coś takiego. Ona była oświecona, dużo czuła. To było w czasach, kiedy jej syn, a mój wujek, był chłopcem. Jako dziecko sprzedawał na targu jajka. Któregoś dnia odmówił ich sprzedaży kobiecie, która była dla niego niemiła, i ona potem okazała się wiedźmą. Kiedy wujek wieczorem położył się spać, czarownica pojawiła się u niego w sypialni. Przeszła przez ścianę i chciała go zabrać. Moja babcia, która czuje takie rzeczy, ocknęła się nagle i zaczęła krzyczeć. Obudziła dziadka i czarownica po prostu zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu. Moja babcia zawsze krzyczała, kiedy czuła, że przychodzi do domu jakiś duch. Mówiła: „Ktoś tu jest”, ale te demony nie robiły jej krzywdy, bo miała wokół siebie dobre duchy, które ją ochraniały.
Amira siedzi oparta o murek przy bulwarze. Patrzymy na wyjątkowo spokojną dziś zatokę. Nie ma fal, nie ma też wiatru, który choć trochę ochłodziłby gorące powietrze.
– Duch może, na przykład, zakochać się w kobiecie i nie chcieć opuścić jej ciała – kontynuuje Amira. – Jeśli ucieknie, usłyszawszy słowa Koranu, to prawdopodobnie był zły, skoro przestraszył się Boga. Pamiętam pewne zdarzenie z mojego domu. Siostra mojej babci podczas rodzinnego spotkania jadła popcorn. Nagle duch wszedł w jej głowę. Byłam wtedy dzieckiem, miałam około dziesięciu lat. Siostra babci zaczęła pluć popcornem i mówić w bardzo dziwnym języku. Jakby zły duch przemawiał jej ustami, krzyczała i wyglądało to strasznie. Moja babcia zaczęła wtedy czytać na głos Koran i duch odszedł. To wszystko trwało około godziny. Ludzie cały czas odprawiają tu czary, rzucają uroki i wierzą, że w ten sposób mogą zmienić swoje życie albo wpłynąć na życie innych. Wierzymy w dobre i złe duchy, podobnie jak chrześcijanie. Kobieta, która chce poślubić mężczyznę, stara się rzucić na niego czar. Robi to z pomocą szajcha. Prosi go, by zaczarował mężczyznę tak, aby był do końca życia w niej zakochany. Wielu ludzi wierzy też w złe spojrzenie, czyli w złe oko. Jeśli ktoś spojrzy na ciebie, mając złą intencję, może rzucić na ciebie zły czar, może cię skrzywdzić. Dlatego sporo ludzi nosi tu amulet. To może być zapisany werset Koranu albo ząb jakiegoś zwierzęcia, który ma chronić przed urokami. Ludzie wkładają taki amulet do materiałowego woreczka albo oprawiają w skórę hieny.
Na szyi Amiry nie widzę amuletu. Moja znajoma często nosi za to delikatną złotą biżuterię albo stare omańskie srebro, które można kupić na targu w Matrah, mieście nieopodal Maskatu. Oficjalnie nikt w Omanie nie zajmuje się wytwarzaniem czy sprzedażą amuletów. Nietrudno znaleźć je jednak w internecie. Wśród amuletów są takie, które przynoszą dobrobyt, pieniądze, zwycięstwo. Są też amulety, które zapewnią zawarcie związku małżeńskiego z wybraną przez siebie osobą, pomogą znaleźć partnera seksualnego na każdy dzień życia, a nawet powiększą penisa. Arabskie talizmany chronią dom przed diabłem, duchami i czarną magią. Ale są też amulety o niebezpiecznym działaniu. Te mogą sprowadzić na innych nienawiść, problemy, rozwód, cierpienie czy zemstę. By działały, muszą być wykonane ręcznie, w odpowiednim czasie. Kiedy i jak, wiedzą tylko ci, którzy posiedli wiedzę tajemną.
– Mówi się, że ludzie oświeceni mają dobrego ducha – tłumaczy mi dalej Amira. – Taki dobry duch może do ciebie przyjść, jeśli masz dobre intencje. Myślę, że odziedziczyłam to po przodkach. Wierzę, że sama mogę wpływać na swoje przeznaczenie. Muszę wierzyć, że będzie dobrze, i z tą wiarą budować swoją przyszłość. To samospełniająca się przepowiednia. Przyciągasz to, o czym myślisz. Jeśli jesteś dobra, przyciągasz dobro. Jeśli masz w sobie dobro, dostajesz je od innych. A jeśli otrzymuję znaki mówiące o tym, że zbliża się coś złego, wtedy modlę się, żeby do tego nie dopuścić. Uważamy, że modlitwa do Boga może zmienić przeznaczenie. Dlatego sporo ludzi tu wierzy, że małżeństwo można wyprosić u Boga. Kobiety, które znam, nie mogą spotykać się z mężczyznami, nie mogą poznać ich przed ślubem, więc modlą się o dobrego męża. Wierzą, że dzięki żarliwej modlitwie zdobędą dobrego męża. Wracając jednak do demonów – stwierdza nagle z ożywieniem Amira – musisz wiedzieć, że one kryją się w górach. Dlatego właśnie w Omanie zawsze było więcej demonów niż w sąsiednich krajach. U nas jest dużo gór. W pobliżu jednej z nich, najwyższej w Omanie, zwanej Dżabal Szams, czyli Góra Słońca, znajduje się stare miasto Bahla. Od lat uprawia się tam magię. Bahla jest znana w całej Arabii jako miejsce narodzin dżinów i czarnej magii. Wiele zamożnych rodzin podróżowało do tego miasta, by zasięgnąć porady czarowników. Ja też lubię tam jeździć. Gdy mam wolny dzień, wsiadam w samochód i wyruszam w góry. Bardzo mnie to wycisza. Jeśli chcesz, możemy kiedyś pojechać tam razem.
Abdullaha poznaję dzięki Zeinie, Omance, która czasem pojawia się na imprezach organizowanych przez Polaków w Maskacie. Abdullah był mężem jej zmarłej przed dwoma laty siostry. Mieszka w mieście duchów, w Bahli.
– Jeśli chcesz poznać prawdziwy Oman, jedź do Bahli – zachęca Zeina. – Tam ludzie żyją w bardzo tradycyjny sposób. Mój zięć z chęcią ugości ciebie i twoją rodzinę. Popytaj go o czary – śmieje się Zeina.
Po kilku dniach Abdullah przekazuje przez Zeinę zaproszenie dla całej mojej rodziny. Szykuje się pasjonujący weekend. Mąż i syn też się cieszą na tę wyprawę. Abdullah umawia się z nami zaraz po południowej modlitwie. Spotykamy się na parkingu największego meczetu w Bahli. Abdullah ma prawie siedemdziesiąt lat, długą siwą brodę i uroczą szparę między górnymi jedynkami. Ubrany jest w świeżutką, odprasowaną diszdaszę. Na przywitanie pyta, czy nie baliśmy się przyjechać, bo wielu ludzi omija Bahlę szerokim łukiem.
– Ludzie boją się czarowników, którzy tu mieszkają – mówi Abdullah poważnym głosem. – Bo wiecie, oni mogą mocno człowiekowi zaszkodzić, porwać dziecko, zaczarować albo sprowadzić nieszczęście.
Zanim jednak kończy zdanie, już widzę, że jego oczy się śmieją.
– O duchach i czarownikach dużo się tu mówi, ale dla mnie to bzdury. Wierzy w nie tylko ten, kto chce wierzyć. Ode mnie niczego się na ten temat nie dowiecie. – Po tym krótkim wstępie Abdullah wskakuje do swojej toyoty prado i poleca nam jechać za sobą.
Opuszczamy centrum miasta. Im bardziej się od niego oddalamy, tym niższe stają się budynki. Tutejsze domy są otoczone wysokimi murami, a ich wnętrza pozostają niedostępne dla ciekawskich oczu. Mijamy kobiety w kolorowych dżalabijach. Wszystkie mają włosy przykryte chustami równie kolorowymi jak ich stroje. Przemykają między domami, za nimi biegają dzieci. Dziewczynki noszą długie sukienki zdobione koronkami bądź falbanami. Wyglądają jak małe księżniczki. Chłopcy noszą tradycyjne diszdasze albo kolorowe koszulki i jeansy.
Jak na pustynny kraj, miasteczko jest wyjątkowo zielone. Dużo tu akacji, bananowców i palm uginających się pod ciężarem daktyli. Wjeżdżamy w aleję wysadzaną po obu stronach palmami i zatrzymujemy się przed parterowym domem z ogromnym podwórkiem. Abdullah zostawia samochód w słońcu, oferując nam miejsce parkingowe pod zadaszeniem. To miłe z jego strony, bo wsiadanie do nagrzanego samochodu nie należy do przyjemności.
Ściągamy buty i wchodzimy do madżlisu, przestronnego pomieszczenia, które można porównać do salonu dla gości. W dużych domach urządza się dwa takie pomieszczenia. Jedno przeznaczone dla mężczyzn, a drugie dla kobiet. Usytuowane są tak, by domownicy przeciwnej płci przebywający w domu nie mieli styczności z gośćmi, by mogli czuć się swobodnie. Madżlis Abdullaha ma około trzydziestu metrów kwadratowych. Na podłodze leży gruby dywan, przy ścianach umocowane są siedziska z miękkimi oparciami. Jest też dwudziestoośmiocalowy telewizor, przy nim, na niskim stoliku czekają na nas owoce i ciasto domowej roboty.
Na ścianie naprzeciwko wejścia wisi zdjęcie gospodarza, serdecznie ściskającego dłoń Jego Wysokości Sułtana Kabusa. Sułtan pojawia się również po drugiej stronie pokoju, tym razem na tronie. Obok władcy Omanu wisi zdjęcie podpisane „Maskat 1971”. Spogląda z niego poważny młodzieniec w mundurze. To Abdullah chwilę po przyjęciu do Królewskiej Omańskiej Policji.
W madżlisie są z nami trzej synowie Abdullaha. Mężczyźni wstają, by się przywitać. Mój mąż i syn podają im ręce, ja zgodnie ze wskazówkami Zeiny witam się tylko skinieniem głowy. „Unikaj jakiegokolwiek kontaktu z obcym mężczyzną – powiedziała mi. – Jeśli chcesz uszanować nasze zwyczaje i religię, po prostu nie wyciągaj ręki, wtedy nie znajdziesz się w niezręcznej sytuacji”. W pokoju unosi się silny zapach arabskich męskich perfum. Są słodsze od tych, do których przywykłam. Omańscy mężczyźni nawet w największym upale wyglądają świeżo i podobnie też pachną. Ich diszdasze są śnieżnobiałe, a orientalne zapachy ciągną się kilkanaście metrów za nimi.
Do madżlisu wchodzi Raja, najstarsza córka Abdullaha. Ma trzydzieści trzy lata i piękny, szeroki uśmiech. Ubrana jest w czarną abaję i chustę w cętki zakrywającą szyję, uszy oraz włosy. Raja, tak jak mężczyźni, mówi płynnie po angielsku.
Stolik z owocami zostaje przesunięty na środek pokoju i zaczynamy omański lunch. Na początek owoce, ciasto i kahwa, czyli kawa z kardamonem. Nie jest zbyt mocna, podaje się ją w malutkich porcelanowych szklaneczkach. W dobrym tonie jest wypić trzy, nie więcej. Oddając szklaneczkę, należy potrząsnąć nią na boki. To znak, że już dziękujemy. Inaczej gospodarze doleją nam kolejną porcję. Powiedział mi o tym mój mąż Mariusz, który na spotkaniu służbowym w siedzibie Królewskiej Omańskiej Policji nie mógł przestać pić kawy. Za każdym razem dolewano mu kolejną. Wypiwszy czwartą filiżankę, już nie odstawił naczynia. Po spotkaniu zapytał znajomego, dlaczego Omańczycy piją takie ilości kawy, i dowiedział się, że aby skończyć, trzeba po prostu pomachać filiżanką.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki