- nowość
- promocja
Królikarnia - ebook
Królikarnia - ebook
Ściany w Królikarni – lichym kompleksie mieszkań socjalnych – są tak cienkie, że można wsłuchiwać się w cudze życia jak w podcasty. Nastolatek z mieszkania C10 zamyka drzwi na klucz i wysyła wiadomość o treści „Gotowy”. Młoda matka z C8, która niedawno dowiedziała się o śmierci ulubionej aktorki, unika spojrzenia swojego dziecka. Mieszkańcy C6 dyskutują o tym, czy sąsiedzi wrzucają im myszy przez okno. A kobieta z C2 słyszy krzyk.
W mieszkaniu C4 Blandine zostaje dźgnięta nożem. Jest przy niej wtedy trzech nastolatków (ostatniej zimy wszyscy się w niej zakochali), nieznajomy mężczyzna i koza imieniem Hildegarda. Pokój pełen walących coraz szybciej serc. Jeden z chłopaków nagrywa całe zajście. Myśląc o liczbie przyszłych odsłon, szczerzy zęby. Ale to Blandine będzie się śmiała ostatnia.
Tess Gunty oryginalnie i z imponującą wyobraźnią buduje opowieść o mieszkańcach amerykańskiej prowincji, ze wszystkimi ich wadami i dziwactwami. Znajdzie się tu miejsce dla dziedziczonych traum, samotności, przemocy, konsumpcjonizmu, chorób psychicznych. Znajdzie się miejsce i na miłość, i na okrucieństwo.
„Kiedy wydawało się, że już wszystko obliczone jest tylko na krótki okres używalności, po którym zgodnie z planem staje się przestarzałe, pojawiła się „Królikarnia” – dogłębnie mądre, szalenie pomysłowe, absolutnie poruszające dzieło sztuki, którego niewyczerpane, zdaje się, dary pozostaną z wami jeszcze długo po zakończeniu lektury. Każda strona tej powieści zawiera osobną powieść, świat cały.” Jonathan Safran Foer
„Hipnotyzująca […]. Powieść budząca respekt rozmachem i precyzją […]. Wśród przyjemności z tej lektury jest to, jak fabuła pławi się w języku, w rytmach, powtórzeniach, ślimakowych wirach sensów, które należy wyłuskać z banalnych skorup życia codziennego. [Gunty] ma też dar wyłapywania – niczym tętna – kruchości i absurdalności bytu człowieka w świecie, wszystkich tych cichych a tajnych potrzeb, niecodziennych zwierzeń. Najlepsze zdania tej powieści – a jest tu w czym wybierać – aż dźwięczą tą świadomością, nawet w pospolitych szczegółach.” Leah Greenblatt, „The New York Times Book Review”
„Najbardziej obiecujący debiut powieściowy, jaki czytałem w tym roku […]. Fabuła napędzana […] poczuciem autentycznego kryzysu, przez kolejne zakręty zmierza do katharsis niesamowitego finału.” Sam Sacks, „The Wall Street Journal”
„Choć ta powieść przedstawia wiwisekcję współczesnego uwiądu miast, nie pozwala jednak kwestiom społecznym przyćmić osobowości postaci, a kluczem do tego jest zwichrowany geniusz Blandine.” „New Yorker”
„„Królikarnia” znajduje równowagę między banałem a ekstazą, przywodząc mi na myśl Davida Fostera Wallace’a w szczytowej formie. To opowieść o miłości przedstawiona bez czułostkowości, historia okrucieństwa opisana z wyważeniem. Gunty jest porywającą pisarką.” Sarah Ditum, „The Guardian”
„To ważna amerykańska powieść, portret konającego miasta i – przez analogię – umierającego systemu. Napędzają ją nie tylko przenikliwość i dowcip, ale też historia tej eterycznej dziewczyny. […] Ona aż pulsuje życiem, świadomością – do tego stopnia, że kończąc lekturę, sama pragnęłam to poczuć. Chciałam wyjść z domu. Poczuć to, co prawdziwe. Obudzić się. „Królikarnia” Tess Gunty to powieść zapierająca dech, przepełniona współczuciem i widowiskowa.” Una Mannion, „The Irish Times”
„Książka mocarna i brutalna, naszpikowana zdaniami mrocznymi i dowcipnymi [...]. Jednak prawdziwym tematem prozy Gunty jest kraina samotności, roztrwonionego potencjału i wyzysku, która jawi się wyjątkowo amerykańsko – ale też kontakty międzyludzkie i okruchy szczęścia, które pozwalają nam w niej przetrwać.” Dorany Pineda, „Los Angeles Times”
„Ten prawdziwie zachwycający debiut powieściowy – o lokatorach nisko czynszowego bloku mieszkalnego gdzieś w małomiasteczkowej Indianie – fascynująco stapia żywy realizm z eksperymentatorskim komizmem, jakże ukochanym w amerykańskiej prozie. Tu zdania aż się iskrzą, wachlarz styli i typów ludzkich robi wrażenie. […] Ileż tu może olśnić, aż trudno wskazać, na co warto patrzeć. […] W pamięci zostaje coś prostego: buzujące życie wewnętrzne tych postaci.” Robert Collins, „The Sunday Times”
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8396-028-9 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niviaq Korneliussen, _Dolina Kwiatów_
Willy Vlautin, _Zawsze przychodzi noc_
Claire Keegan, _Drobiazgi takie jak te_
Irene Solà, _Ja śpiewam, a góry tańczą_
_Tara June Winch,_ _Plon_
Eduardo Halfon, _Klasztor. Żałoba_
Benjamín Labatut, _Straszliwa zieleń_
Miriam Toews, _Wszystkie me daremne żale_
Gianfranco Calligarich, _Ostatnie lato w mieście_
Haśka Szyjan, _Za plecami_
Melissa Broder, _Ryby_
Yaa Gyasi, _Poza królestwo_
Hila Blum, _Jak kochać własną córkę_
Monica Isakstuen, _Bądź dobra dla zwierząt_
William Brewer, _Czerwona strzała_
Nadifa Mohamed, _Szczęśliwcy_
Jim Lewis, _Duchy Nowego Jorku_
Elizabeth Wetmore, _Walentynka_
Claire Vaye Watkins, _Kocham cię, ale wybieram ciemność_
Miriam Toews, _Z ogniem_
Jen Beagin, _Szwajcara_
Już niebawem ukaże się:
Négar Djavadi, _Wszystkie moje rewolucje_– Jeśli nie sprzeda się ich ludziom do domów, to trzeba je opchnąć jako mięso. No bo to samo mięso. Tylko o, zobaczcie, co one zaczynają sobie robić.
_Kobieta wskazuje na króliki_.
– Czyli co znowu?
– A, sikają po sobie i takie tam, jak podrosną. Jak się nie będzie dla nich miało dziesięciu osobnych klatek, to zaczynają walczyć. Wtedy jedne samce kastrują drugie. Serio. Normalnie odgryzają im jajca. I wtedy to jest jatka. Dlatego trzeba je ubić, jak dorosną do takiego wieku, bo inaczej to się ma taki bajzel, że hej.
Rhonda Britton, mieszkanka Flint w stanie Michigan, 1989
Przez rzeczy widzialne i doczesne objawiają się te rzeczy, które są niewidzialne i wieczne.
Hildegarda z Bingen, opatka benedyktynek, 1151Przeciwieństwo niczego
W upalną noc Blandine Watkins z mieszkania C4 opuszcza swoje ciało. Ma zaledwie osiemnaście lat, ale przez większość życia tego właśnie pragnęła. To słodka udręka, tak jak obiecywały mistyczki. Jakby duszę człowieka dźgano światłem, mówiły, i tutaj też się nie myliły. Nazywały to doznanie Transwerberacją Serca, jak też Atakiem Serafina, jednak żaden anioł nie objawił się Blandine. Owszem, jest jakiś otoczony bioluminescencją facet po pięćdziesiątce, jarzy się niczym robaczek świętojański. Biegnie ku niej i wrzeszczy.
Nóż, bawełna, kopyto, wybielacz, cierpienie, sierść, błogość – wychodząc z siebie, Blandine jest tym wszystkim. Jest każdym lokatorem tego bloku. Jest śmieciem i cherubinem, gumiakiem na dnie morza, pomarańczowym kombinezonem aresztanckim ojca, szczotką rozczesującą włosy matki. Pierwszą i ostatnią fabryką koncernu samochodowego Zorn w Vacca Vale, stan Indiana. Jądrem komórkowym wewnątrz mężczyzny, który złupił jej ciało, kiedy miała czternaście lat, czerwonymi okularami na nosie ulubionej bibliotekarki, rzodkiewką wyrwaną z grządki. Jest nikim. Jest Katy, wodołazem portugalskim, która lizała ją po twarzy zawsze, gdy rodzice zastępczy wywalali je na śnieg, żeby nie plątały się pod nogami. Algorytmem wzmacniania treści i błękitnym koktajlem lodowym ze stacji benzynowej. Pierwszą parą bucików do stepowania na nogach małoletniej aktorki i mężczyzną mówiącym jej, żeby się bardziej przyłożyła. Jest smartfonem filmującym Blandine, kiedy ta leży skrwawiona na deskach podłogi swojego mieszkania, i odpryśniętym lakierem na paznokciu nastolatki, która wykonała dziewięćdziesiąty etap montażu tego telefonu w zielonej hali fabrycznej w chińskim Shenzhen. Amerykańskim satelitą, brzydkim słowem, pierścieniem na palcu reżysera jej licealnego kółka teatralnego. Jest każdym króliczkiem pasącym się na roślinności jej konającego ponoć miasta. Dziesięcioma minutami rozkoszy roznieconej między tymi, którzy ją poczęli, ostatnią tabletką oksykodonu na języku jej matki, sędziowskim młotkiem, który przybije chłopakom po dziesięć lat więzienia za to, co jej teraz robią. Tyle że nie ma żadnego teraz. Ona nie jest jeszcze jedną pokaleczoną młodą kobietą na podłodze, ciałem poharatanym przez mężczyzn, by odebrać mu zasoby – o nie. Ona tu jest skupiona. Ona się śmieje ostatnia.
Tej upalnej nocy opuszczająca swoje ciało w mieszkaniu C4 Blandine Watkins nie jest wszystkim. Nie całkiem. Jest po prostu przeciwieństwem niczego.Życie pozagrobowe
Około piątej po południu w poniedziałek piętnastego lipca – dwa dni przed tym, jak opuści ciało – Blandine Watkins przed udaniem się na północny wschód zatrzymuje się w pralni samoobsługowej, rozważając, czy nadchodzące wydarzenia tego wieczoru ukażą ją jako osobę moralną, czy niemoralną. Wie, że moc to jedno z objaśnień cnoty, wierzy zaś, że nie istnieje coś takiego jak zajęcia amoralne. Wspomina ustęp, spisany przez Hildegardę z Bingen dziewięćset coś lat temu: „Wola zaś rozgrzewa działanie, a duch podejmuje je i rodzi rozsądek. Umysł zaś pojmuje działanie, rozdzielając dobro od zła”. Blandine woli ma pod dostatkiem – „Wola bowiem jest jak ogień, który rozgotowuje wszystko w piecu”, pisała Hildegarda – i nieco przemyśleń, ale czy nie za mało wie o moralności? Poświęciwszy na rozważanie tej kwestii parę minut, uświadamia sobie, że średnio się tym przejmuje.
Siedząc na ławeczce w pralni, usiłuje porozkurczać mięśnie, wypiąć się z ciała, skupić na ciamkaniu maszyn. Tępy finansowy niepokój okłada ją w okolicach nerek. Blandine myśli o planach rewitalizacji Vacca Vale, zmierzających do zniszczenia ostatniej fajnej rzeczy w tym mieście – połaci bujnego parku, zwanej Doliną Czystości. Ma serdecznie dosyć komiksowych łotrów. Preferuje drani złożonych, zniuansowanych. Maskujących się jako bohaterzy.
U jej stóp warują dwie ciężkie, sztruksowe torby, niczym para psów strażniczych. Blandine zawsze wzrusza się tym, że w tej niedoinwestowanej pralni mają darmową kawę. Próbuje skupić się na jej zapachu, ale kotłuje się w niej gwałtowna energia. Kolana podrywają się niepohamowane.
W poniedziałki w pralni jest z reguły pusto, ale tego wieczoru naprzeciwko Blandine siedzi inna kobieta, ze wzrokiem przyspawanym do porzuconej skarpetki na linoleum. Ani mrugnie, ani niczego nie widzi. Ma włosy barwy mysiej sierści, krótko przyciętą grzywkę, mimo upału ubrana jest w wełnianą dzianinę. Po czterdziestce. Kręgosłup w pytajnik, twarz z tych najpospolitszych, okulary niczym dziewiętnastowieczne. Jej samotność rzuca się w oczy, jak krzyżyk na jej szyi. Można by uwierzyć, że nigdy wcześniej się jej nie widziało, nawet gdyby człowiek mijał się z nią codziennie. Można by uwierzyć, że widuje się ją codziennie, nawet gdyby człowiek spotkał się z nią pierwszy raz. Można by zapytać ją o drogę, przykleić jej etykietkę z imieniem typu Susan i robotę w księgowości, i jeszcze przyjąć za pewnik, że ma karmnik dla ptaków. Mogłaby być sąsiadką. Mogłaby być krewną. Mogłaby być każdym. Blandine, przerażona wzbierającą w niej energią, postanawia porozmawiać z tą kobietą.
– Pani mieszka w Królikarni? – pyta Blandine. – Bo wygląda pani znajomo.
Tamta się wzdryga.
– Tak. – Głos ma jak komunikant, bez smaku, leciutki. Blandine nie jest ochrzczona, ale czasami i tak uczestniczy w katolickich mszach, przystępuje do komunii. Nie legitymują ich tam przecież.
– Które piętro?
– Pierwsze.
– A ja drugie. Który numer mieszkania?
Tamta przygląda się Blandine uważnie, jakby rentgenem szukała w niej podłych zamiarów.
– C2.
– To dokładnie pod nami – stwierdza Blandine z uśmiechem. – Jesteśmy w C4.
– Tak?
– Dziwna sprawa, nie? Mieszka się tak blisko kogoś i nic o nim nie wie.
– Faktycznie – odpowiada tamta uprzejmie. Spojrzenia nie odrywa od maszyn, ewidentnie łaknąc powrotu do standardowego scenariusza, który nie wymaga od nieznajomych w miejscach publicznych niczego poza wymianą paru skąpych uśmiechów dla zapewnienia, że nie zaczną się zaraz sztyletować. Zakręca i odkręca trzymaną na kolanach butlę płynu do prania.
– Jak pani na imię? – pyta Blandine.
Tamta napina mięśnie szczęki, ramion, dłoni.
– Joan.
– Joan. Miło cię poznać, Joan. Jestem Blandine.
Joan bez entuzjazmu macha dłonią.
– Wierzysz w życie pozagrobowe? – ciągnie Blandine.
– Co proszę?
– Życie pozagrobowe.
– Życie pozagrobowe?
– Życie po śmierci, co nie?
– Rozumiem to pojęcie – mówi Joan.
– No i?
– No i co, że rozumiem?
– No i czy wierzysz w życie pozagrobowe?
Joan ucieka spojrzeniem ku zegarowi.
– Chyba. Tak, tak. Jestem katoliczką.
– Ale mówisz tak, jakbyś trochę stała w rozkroku.
– Nie stoję w żadnym rozkroku. Po prostu nie spodziewałam się takiego pytania.
– Tak mi to brzmi, jakbyś trochę stała w rozkroku.
Joan krzyżuje ręce.
– Jestem katoliczką.
– Ale może czekasz na konkretne dowody.
– Kiedy ma się wiarę, dowody _nie są_ potrzebne – odpowiada Joan. I zaraz się rumieni.
– No tak, tak. Wiara zasadza się na braku dowodów. – Blandine zawiesza głos. – Tyle że zawsze wydawało mi się, że to ze strony Boga takie raczej paskudne. Że _nie daje_ dowodów, skoro Kosmiczne Jajo jest aż tak istotne. Tak określała to Hildegarda z Bingen: _Kosmiczne Jajo_. No ale właśnie, to aż podejrzane skąpstwo, że nie daje nam nic, tylko paru samozwańczych mesjaszy, tak co trzy tysiące lat. Proroków, których wersje jakoś nie chcą się zgrać. Marię na spalonej grzance. Komuś cofnie się zanik mięśni. Strasznie dużo od nas żąda, nie dając żadnego poręczenia, nie uważasz? Szczególnie, kiedy tak wiele jest konkurencyjnych opowieści, a stawka tak wysoka. Piekło albo raj. Na wieki.
– Pewnie tak – mówi Joan.
– Ale Hildegarda twierdzi, że Bóg powiedział jej… chwila, zaraz znajdę… moment… – Blandine kartkuje antologię dzieł mistyczek i ku zgrozie Joan zaczyna głośno czytać: – „Bóg powiedział więc Hildegardzie: Lecz ty, człowiecze, jak długo, ludzkim zwyczajem, chcesz poznać ten wyjątkowy zamiar, tak długo pozostanie on dla ciebie zakryty. Nie powinieneś bowiem bardziej zgłębiać tajemnic, niż ze względu na miłość wiernych zechce ci je objawić boski majestat”. – Zamyka książkę, mruży oczy. – Sama nie wiem. Mnie tam brzmi to jak tania wymówka. Że niby Bóg aż tak _kocha_ wiernych? Ależ zadufanie!
– No, nie powiedziałabym – jeży się Joan.
– A czytałaś _Boską komedię_ Dantego?
– Nie. – Joan reaguje, jakby Blandine sobie z niej kpiła.
– Przeczytaj przynajmniej _Czyściec_. Zupełnie jak o Vacca Vale. Normalnie przewodnik turystyczny. Serio.
Ciało Joan aż się skręca z chęci bycia zupełnie gdzie indziej i Blandine to widzi. Chce przestać perorować tej biednej kobiecinie, ale czuje się tak, jakby miała utonąć w potoku własnej, przerażającej energii, jeśli tylko przestanie mówić.
– Ostatnio czytam o mistyczkach katolickich – odzywa się.
– Ach tak?
– Coś o nich wiesz?
– Właściwie nic.
– Uwielbiały cierpieć – ciągnie Blandine. – Szalały na tym punkcie.
Joan skubie skórkę przy paznokciu. Jej wały paznokciowe to obraz nędzy i rozpaczy.
– Hmm.
– Były niesamowicie niezwykłe, te mistyczki. Na przykład błogosławiona Anna Maria Taigi, nie? Mówiła, że potrafi dojrzeć przyszłość, kiedy wpatrywała się w taką… taką jakby kulę słoneczną? A Gabrielle Bossis, francuska aktorka… spisała swoje rozmowy z Chrystusem w książce. _Słowo w słowo_, wyobrażasz sobie? Therese Neumann nie jadła ani nie piła niczego poza Eucharystią. Marie Rose Ferron miała sześć lat, kiedy po raz pierwszy objawił się jej Chrystus. I to w _Massachusetts_. A jeszcze Gemma Galgani. Córka Pasji, tak na nią mówiono. Kiedy ludzie ją odwiedzali, to zawsze była w boskiej ekstazie, czasem wręcz lewitowała. Regularnie miała objawienia swojego anioła stróża, Chrystusa, Matki Boskiej… no, cała ekipa, tak ją sobie odwiedzali. Miała „wielkie pragnienie, by cierpieć za Chrystusa”.
– No, to już śmieszne. – I wodnisty uśmiech.
– Błogosławiona Maria Bolognesi też była niezła. Dzieciństwo miała ciężkie, niedożywienie, wciąż chora, brutalny ojczym i tak dalej, wszyscy to przerabialiśmy… ale już wszystko przebija fakt, że przez gdzieś tak z rok była opętana. Wszystkie klasyczne objawy: bała się wody święconej i księży, nie mogła wejść do kościoła ani przyjmować sakramentów, kompulsja plucia na święte obrazy. Ale mój ulubiony moment to ten, że czasami niewidzialne siły szarpały jej ubraniem, i jej przyjaciele byli tym totalnie rozstrojeni.
– Niewidzialne siły? – Joan unosi brwi.
– Ale nawet nie to najbardziej mnie w tej historii uderza, tylko jej _przyjaciele_. Maria prowadziła czynne życie towarzyskie, kiedy była _opętana_. – Blandine kładzie dłoń na sercu. – W głowie się nie mieści.
– Zdecydowanie niezwykłe – stwierdza Joan.
– W końcu – Blandine galopuje przez język, uciekając przed szalejącą w niej burzą – jeden biskup pobłogosławił ją skrycie, kiedy była w drodze do szpitala psychiatrycznego, i tak ją ponoć wyegzorcyzmował. U wielu mistyków diagnozowano choroby psychiczne, to jest do przewidzenia. Ale kiedy życie Marii zaczęło już wychodzić na prostą, demony przepadły, miała chwilę bezpieczeństwa, przedsmak zdrowia, to otrzymała wizję, podczas której Jezus nałożył pierścień z rubinem na jej palec serdeczny, jak przy zaręczynach. – Tu robi przerwę. Z reguły stara się unikać mówienia „podczas której”, żeby jak najmniej ludzi uznawało ją za nieznośną. – A kiedy wizja ją opuściła, Maria ujrzała _prawdziwy_, _namacalny_ pierścień na swojej lewej dłoni. Bach!
Blandine widzi wyraźnie, że Joan jest zaintrygowana, wbrew własnej woli.
– I co wtedy zrobiła?
– No, dało jej to w głowę. A Jezus mówił jeszcze coś w sensie: „Będziesz miała krwawe poty”. I wiesz co? Tak faktycznie było. Bez przerwy. Normalnie plamiła pościel, i w ogóle.
– Ale _czemu_?
– Że co czemu?
– Czemu pociła się _krwią_?
– Pewnie żeby cierpieć za Jezusa.
– Ale czemu właśnie _tak_?
Blandine się zastanawia.
– W książce tego nie wyjaśnili.
– Ciekawe!
– A wiesz, co jest jeszcze dziwniejsze? Według przyjaciółki Marii, kiedy tej się to zdarzało, znaczy, te krwawe poty, to potem w całym pokoju było czuć taki… jakby aromat?
– Jaki to był zapach?
– Dokładnie nie wiem. Mówią, że słodki.
– Okropieństwo – stwierdza Joan ponuro.
– No, wiem. Ale nie wszystko było takie straszne. Chrystus pomógł Marii przepowiedzieć koniec drugiej wojny światowej, załatwił pracę jej młodszej siostrze… Mnie osobiście te perory o zaręczynach z Jezusem strasznie odrzucają, przecież to w najlepszym razie kazirodztwo, ale rzecz jest mocno popularna. Większość mistyczek relacjonuje takie doświadczenia. Jezus objawia się im i… no… _oświadcza się_.
Na twarzy tamtej wykwitają krople potu.
– To mi się nie podoba.
– Wiele z nich miało też stygmaty… to jak się krwawi z dłoni, stóp i boku, co nie? Bez żadnego podłoża zdrowotnego. Święte rany, jak na to mówią. Odpowiadające ranom, których doznał Chrystus podczas ukrzyżowania.
– Naprawdę?
– Jeśli wierzyć relacjom. Ale któż może wiedzieć? Mistyczki przeważnie głodziły się, wolały „czystszą strawę”. Zawsze były bardzo schorowane. Wiele z nich umarło młodo. Sceptycy twierdzą, że te ich wizje to tak naprawdę tylko sprawy migrenowe. Ja sądzę, że widzimy to, czego się lękamy i czego pragniemy. Patrzymy na świat, przyswajamy może trzydzieści procent tych danych, a resztę dopełnia podświadomość. – Blandine strzela knykciami. – Nie jestem pewna, czy wierzę w Boga.
Joan zdejmuje okulary, fałdą długiej spódnicy masuje soczewkę.
– Czytanie bywa dobrą rozrywką.
– Czasami myślę, że po prostu były głodne.
– Ale kto?
– Mistyczki.
– Możliwe – mówi Joan po namyśle.
To właśnie ten niechętny udział Joan w rozmowie, nie jej opór przed dalszą wymianą zdań, skłania Blandine do wytężenia całej siły woli, na jaką ją stać, by zatrzymać wszystkie rozhasane, siekące słowa wewnątrz jej głowy. Jakby w huraganowej wichurze zamykała drzwi do piwnicy. Gdy tak walczy, kolano skacze jej jak dzikie, ale Blandine odnosi sukces. Joan, sądząc po minie, odczuwa ulgę.
Wśród wielu zastrzeżeń żywionych przez Blandine wobec katolickich mistyczek jedno jest dla niej nie do przezwyciężenia: ich zasadnicza samolubność. Ten _indywidualizm_ obecny w ich życiu. Nawet w społecznościach religijnych, wśród podobnych im mistyków, premiowane było odosobnienie i Blandine widzi jasno, że osoba w trakcie boskiej ekstazy tak naprawdę obcuje z sobą samą. Taki wywyższony rodzaj masturbacji. Wiele klasztorów poświęcało się na rzecz ubogich, starych, chorych, ostracyzowanych, więzionych, kalekich, sierot. Ale mistyczki – te podziwiane przez Blandine – raczej nie wystawiały nosa na świat. Samotność postrzegały jako warunek konieczny wrażliwości na boskie komunikaty. Większość z nich pędziła zasadniczo pustelniczy żywot.
Jak zatem mistyczka w obecnych czasach miałaby rzucić wyzwanie imperatywowi łupieżczego rozwoju, gdyby taki właśnie cel sobie obrała? – zastanawia się Blandine. Musiałaby wyrwać się z samotności. Nie da się obalić systemu bez wyjścia z domu i nawiązania z kimś kontaktu wzrokowego. Nieważne, jak mały ślad węglowy się zostawia, nie da się po prostu odrzucić na całe życie jedzenia, wygód, seksu i twierdzić, że to etyczne samopoświęcenie. Blandine sądzi, że aby jej życie można było uważać za etyczne, musi się pokusić o demontaż niesprawiedliwości wbudowanej w system. Tyle że nie wie, jak to zrobić.
Wzdycha. Od zawsze wiedziała, że jest za mała i za głupia, by przewodzić rewolucji, miała jednak nadzieję, że przynajmniej jakąś sobie wyobrazi. Bierze głęboki wdech, zaatakowana świadomością, jak bardzo niemożliwe jest, by przed śmiercią zdążyła nauczyć się i dokonać wszystkiego, czego potrzebowałaby nauczyć się i dokonać. Wpada w korkociąg myśli o efekcie albedo i o dodatniej korelacji między zmianami klimatycznymi a większością wielkich wymarć, których ślady odnaleziono w danych geologicznych, gdy nagle Joan upuszcza zakrętkę od butelki z płynem do prania. Plastik turla się pod jedną z pralek. Blandine wstaje, wyciąga zakrętkę, oddaje.
– Proszę.
– Dziękuję – odpowiada Joan. – Ile ty masz lat?
– Osiemnaście.
– Osiemnaście! – powtarza głośno Joan. – Ale to przecież… nie, naprawdę osiemnaście?
– Tak. Bo co?
– Nie wyglądasz na osiemnastolatkę.
To oskarżenie wpędza Blandine w coraz głębszą depresję za każdym razem, gdy je słyszy.
– Nie wiem, jak inaczej miałabym wyglądać – burczy.
– No, po prostu… nie _mówisz_ jak osiemnastolatka.
Nie możesz istnieć – taki komunikat codziennie serwuje Blandine świat. Nie jesteś możliwa.
– Co poradzę – odpowiada Blandine. – Tyle mam.
– Bo jesteś bardzo… – Joan patrzy na nią, mrużąc oczy, jakby oglądała malowidło abstrakcyjne, po czym gubi wątek. – Studiujesz?
– Nie. – Blandine dotyka szyi, czuje rozczarowanie, że znajduje ją na swoim miejscu.
– No cóż – słodko ciągnie Joan – na to nigdy nie jest za późno. Przemyśl to sobie. Mają tam dużo osób takich jak ty. Sama chodziłam na UWVV.
Uniwersytet Wieczorowy Vacca Vale.
– O, miło – stwierdza Blandine. – Może też się zapiszę.
– Jasne – uśmiecha się Joan. – Myślę, że spodobałoby ci się.
Siedzą w milczeniu. Blandine zmusza się, żeby nic nie mówić, z nadzieją, że Joan podejmie temat fetyszyzacji cierpienia u mistyczek. Może Joan po prostu musi to przemyśleć. Wkrótce jednak staje się oczywiste, że Joan po prostu czeka, aż temat sam przejdzie, niczym krótka nawałnica gradowa. Samotność chwyta Blandine, jakby sterował nią marionetkarz.
– Masz karmnik? – pyta więc dziewczyna, zmieniając kurs.
– Co proszę?
– No, po prostu… wyglądasz jak ktoś, kto dokarmia ptaki.
– Nie – odpowiada Joan.
– Serio?
– Tak.
– A miałaś kiedyś karmnik?
– Nie.
– Nawet w dzieciństwie?
– Nigdy.
– No popatrz. – Blandine chowa biblioteczną książkę z powrotem do torby. – Wiesz co, Joan, tak między nami to ja jednak spróbuję szczęścia z tym mistycyzmem. Myślę, że serio mam szansę. Z tego, co czytałam, teizm nie jest wcale warunkiem koniecznym. A ja chcę tylko opuścić moje ciało.
– Ach – odkasłuje Joan.
– Myślę, że wszyscy powinniśmy traktować się nawzajem nieco bardziej serio.
Chwila ciszy.
– Może tak – szepcze Joan.
– Czasami chodzę sobie, wpadam na ludzi, słucham, jak sobie żartują, jak się kłócą i kichają, i nie wierzę, że ktokolwiek istnieje naprawdę. Nawet ja sama. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Joan po raz pierwszy patrzy jej prosto w oczy.
– Tak.
– To tak jak mówi Simone Weil: „Wiedzieć, że ten człowiek, który jest głodny i spragniony, istnieje naprawdę, tak samo jak ja istnieję – to wystarczy, a reszta wynika już sama z siebie”. Simone była autentyczną mistyczką. – Blandine przygryza paznokieć. – Ciekawe, czym jest ta reszta.
Znów milczenie.
– Cieszę się, że się poznałyśmy – podejmuje Blandine. – Dziwnie tak nie znać własnych sąsiadów, nie uważasz?
– A. Pewnie.
– Wszyscy tak tylko chodzimy, wciąż we śnie. Mogę ci coś powiedzieć, Joan? Ja chcę się zbudzić. Takie mam marzenie: zbudzić się.
– A. No cóż. Będzie dobrze.
– Już czuję się lepiej, bo cię poznałam. Jakby, no, tak z dziesięć miligramów bardziej rozbudzona.
Joan mruga.
– To miło.
– Ale wiem, że robię to źle.
– Hm?
– Pop-religia, demony, jakieś biografie na kiju. Krwawe poty. Pewnie myślisz, że jestem stuknięta.
– Nie. – Joan patrzy na swój telefon, niezgrabnie, teatralnie. – Nie, nie. Och, późno. Muszę już lecieć. – Zrywa się raptownie. – Miło było poznać.
Zostawia swoje niebieskie pranie i wychodzi z pralni, wślizguje się w wieczór, jakby starała się go nie obudzić.
Blandine, samotna, chwyta się za czoło. Jest pewna, że cierpi na jakąś niepełnosprawność społeczną, nie wie tylko, jaką mogłoby to mieć nazwę. Nigdy nie mieści się w szufladkach psychotestów z internetu. Ogólnie zawsze czuje albo zbyt wiele, albo za mało, zbyt silnie albo zbyt słabo wchodzi w kontakt z ludźmi – nigdy we właściwym stopniu.
Ma wrażenie, że całe życie spędziła, siedząc w jakiejś takiej pralni, stresując ludzi. Energia piętrzy się w niej, piętrzy – trzeba było wziąć ze sobą waporyzator. Blandine zmusza się do siedzenia w milczeniu. Potem spogląda na zegarek. Wreszcie czas iść.
Podnosi te swoje sztruksowe torby, wypchane butelkami sztucznej krwi, kilkoma laleczkami wudu z patyków, workami ziemi z Doliny, rękawiczkami niezawierającymi lateksu, jest tam też ta jej książka z biblioteki i szkieleciki drobnych zwierząt.
Energicznie maszeruje w zmrok, czarujący, jak to na Środkowym Zachodzie, i kieruje się w stronę Klubu Towarzyskiego Vacca Vale. Jest upalnie, ale dłonie ma skostniałe.Groźba wobec nas wszystkich
„Gazeta Vacca Vale”
Araceli Gonzales, „Gazeta Vacca Vale”
Wtorek, 16 lipca, 8.50 czasu lokalnego
Ostatnia aktualizacja: 2 godziny temu
UROCZYSTOŚĆ PRZERWANA PO NIEPOKOJĄCYM ZAJŚCIU
Zeszłego wieczoru władze miasta zorganizowały w Klubie Towarzyskim Vacca Vale kolację z dziczyzną dla uczczenia oficjalnego uruchomienia planu rozbudowy miasta. Niestety deweloperom nie dane było skosztować owoców swojego trudu. Kolację uciął zagadkowy atak, zanim jeszcze zdążyła się rozpocząć.
O 19.18 w sali bankietowej otworzyły się dwie duże kraty wentylacyjne w suficie. Zaraz potem spadło stamtąd trochę drobnych kości zwierzęcych i duża ilość ziemi, obsypując stoły i obecnych. Po nich polało się około dwóch litrów płynu, pierwotnie uznanego za faktyczną krew, później jednak okazało się, że to przekonująca imitacja. Na koniec z szybu wentylacyjnego wypadło 26 laleczek wudu. Laleczki wykonane były z patyków i sznurka. W miejscu oczu miały krzyżyki.
Prywatna detektywka Ruby Grubb twierdzi, że dla zrozumienia, kto może odpowiadać za ten atak, niezbędne jest uchwycenie jego kontekstu.
– Kiedy ma się do czynienia z grupą czy z pojedynczą osobą dokonującą zorganizowanych aktów sabotażu, niemal zawsze w grę wchodzą motywy polityczne – powiedziała nam. – Żeby ich namierzyć, szuka się motywu. Patrzy się na całą sprawę. Nie tylko na historie osobiste, ale na historię miasta, kraju, świata. Myślę, że pierwszym tropem jest sama propozycja rozbudowy miasta.
Według szacunków Plan Rewitalizacji Vacca Vale zwiększy miejskie przychody z podatków o 4 miliony dolarów rocznie oraz stworzy tysiące miejsc pracy, pod warunkiem że ogólna kampania odniesie sukces. Plan zakłada wykorzystanie naturalnego piękna Doliny Czystości, jak też budowę apartamentowców z mieszkaniami pod wynajem na wzgórzach, co przeistoczy Vacca Vale z konającego miasta pofabrycznego w ośrodek start-upów, przyciągający zdolnych ludzi z całego świata.
Ostatni rok był dla Vacca Vale szczególnie trudny: bezrobocie osiągnęło nienotowany wcześniej poziom 11,7 procent, a populacja szczurów przerosła ludzką, jak się szacuje, o trzydzieści tysięcy osobników (kto mógłby zapomnieć o tym, jak w restauracji sieci Ta Ta szczur spadł z sufitu w talerz z frytkami klienta?). Tymczasem dzikie króliki rozmnożyły się nawet obficiej niż szczury. Wzrosły wskaźniki przestępczości: tylko w zeszłym roku naliczono w mieście 319 morderstw i zabójstw niebędących skutkiem nieszczęśliwych wypadków, 21 068 kradzieży, 14 472 włamania, 907 przypadków zgwałceń oraz 644 podpalenia. We wrześniu miasto doświadczyło powodzi tysiąclecia: straty przekroczyły trzy miliony dolarów, pogłębiając skutki powodzi pięćsetlecia, do której doszło ledwie parę miesięcy wcześniej. Vacca Vale trafiło na pierwsze miejsce publikowanej co roku przez „Newsweek” listy „Pierwszej dziesiątki umierających miast Stanów Zjednoczonych”. W lutym miasto musiało ogłosić upadłość i groziła mu utrata praw miejskich.
W marcu na ciężki los Vacca Vale zwrócił uwagę deweloper Benjamin Ritter. Ten nowojorski urbanista zasłynął z niebywale udanych kampanii reanimujących miasteczka rozsiane po Pasie Rdzy. Ritter nawiązał wkrótce współpracę z burmistrzem Douglasem Barringtonem oraz z miejscowym deweloperem Maxwellem Pinkym, założycielem i prezesem firmy Pinky, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, by wyciągnąć Vacca Vale z długów i przywrócić miastu dochodowość. Nim minęły cztery miesiące, wdrożyli już swój plan. Jak twierdzi Ritter, Vacca Vale to miejscowość w sam raz do odnowienia.
– Cała historia Vacca Vale jest pełna zmian pomysłów na siebie – oświadczył w wypowiedzi dla „Gazety Vacca Vale”. – To miejsce wręcz tętni duchem Ameryki.
Prace budowlane ruszą już niedługo, w sierpniu. Zgodnie z planem rewitalizacji odnowione zostaną opuszczone zakłady produkcyjne Zorn Automobile, gdzie ulokują się biura centralne trzech różnych nowych firm z branży nowych technologii, których nazw jeszcze nie ujawniono ze względu na niezakończone wciąż negocjacje.
Benjamin Ritter, Maxwell Pinky i burmistrz Douglas Barrington byli obecni na wczorajszej kolacji, wraz z dwudziestoma trzema innymi gośćmi. Nim podano do stołu, Ritter i jego zespół zaprezentowali krótki film zawierający realistyczne wizualizacje planów oraz optymistyczne wypowiedzi członków miejscowej społeczności, mówiących, że wyczekują czasów odmiany w gospodarce. Pokaz zakończył się przedpremierowym wyświetleniem reklamy telewizyjnej – pierwszej z wielu, które będą w tym roku emitowane w całym kraju.
Po prezentacji Rittera personel Klubu Towarzyskiego odsłonił dania wyłożone na serwisie zdobionym nową flagą miejską – wyłonioną w zeszłorocznym konkursie projektów.
Pastor Wheeler odmówił z zebranymi modlitwę, po czym do zgromadzonych przy stole mężczyzn przemówił burmistrz Barrington.
– Minęło czterdzieści lat, od kiedy opuściły nas zakłady Zorna, i to prawda, że wciąż do końca się po tym nie pozbieraliśmy – stwierdził. – Nadszedł jednak czas, żebyśmy stanęli na nogi. Nie o kulach, ale dzięki naszym innowacjom. Naszej krzepie. Naszym rękom. Wszystkim nam wespół. Przyszedł czas, żeby zacząć od nowa. Nic nie jest tak amerykańskie jak zmartwychwstanie. – Gdy umilkły brawa, Barrington dodał: – No, chyba że suty posiłek, który się samemu upolowało!
Na kolację podano dziczyznę: mięso łosia, zajęcy, bażantów, indyków, przepiórek, gęsi i łysek amerykańskich, wszystkich odłowionych w okolicy przez zespół deweloperski i przyrządzonych przez sławetnego kucharza z Wietrznego Miasta Chicago Danny’ego Fiorentino, zaproszonego na tę okazję do Vacca Vale.
Jego wysiłek poszedł jednak na marne.
– Nigdy nie widziałem czegoś podobnego – powiedział Maxwell Pinky (l. 34), którego biały garnitur usiały plamy z ziemi i sztucznej krwi. – To bardzo niepokojące. Taki akt agresji to groźba wobec nas wszystkich. Jesteśmy tu po to, żeby pomóc temu miastu, żeby je chronić… żeby tworzyć tu społeczność… a to było, prawda, zupełne przeciwieństwo takiego podejścia.
– Mogą państwo mieć pewność, że robimy co w naszej mocy, by ustalić tożsamość napastników – oświadczył kierujący śledztwem sierżant Brian Stevens. Sierżant Stevens i jego zespół przybyli na miejsce zajścia niezwłocznie, nie znaleźli jednak śladów napastnika (czy napastników) w systemie wentylacyjnym ani na terenach dokoła. Monitoring nie zarejestrował niczego niezwykłego.
Władze ustaliły jednak, że sztuczną krew wykonano z wody, syropu glukozowo-fruktozowego, mąki, kakao w proszku i czerwonego barwnika spożywczego.
– Ewidentnie nie mamy wielu tropów – przyznała naszej reporterce detektywka Grubb. – Gdybym jednak miała strzelać, sądzę, że to ekoterrorysta. W końcu żeby postawić te osiedla w Dolinie, trzeba będzie wyciąć sakramencko dużo drzew, prawda?
Według sierżanta Stevensa dywagacje na temat tożsamości sprawców są jednak przedwczesne.
– Mamy natomiast powody, by przypuszczać, że za tą akcją stoją doświadczeni przestępcy – dodał. – Na żadnym z przedmiotów nie było odcisków palców ani śladów DNA. Wiemy tylko, że osoba, która przedostała się do systemu wentylacyjnego, musiała być naprawdę niewyrośnięta.
Niektórzy przedstawiciele władz przypuszczają, że wtargnięcie było dziełem aktywistów na rzecz praw zwierząt, protestujących przeciwko użyciu dziczyzny w menu kolacji.
Benjamin Ritter, weteran deweloperstwa w małych miastach, ma jednak inną teorię.
– Dla mnie to oczywiste, że to protest przeciwko zabudowaniu Doliny. Dwadzieścia sześć laleczek, tak? Kiedy na kolacji było dokładnie dwudziestu sześciu deweloperów? Jasna sprawa – oświadczył Ritter naszej gazecie. – Co rusz widzę tego typu opór. Patrzenie, jak ich miasto się zmienia, bywa dla mieszkańców bolesne. Z reguły widzi się to u osób przywiązanych do historii lokalnej… najczęściej to ci ze starszych pokoleń. Boją się, że my to bajkowy Zły Wilk, że przyszliśmy zdmuchnąć ich ulubioną restauracyjkę i zastąpić ją sieciówką, rozjechać buldożerami rodzinne sklepy osiedlowe i postawić dyskonty, zabrać parking przed kościołem, zbudować stadion, z którego nikt nie będzie korzystał. I mają prawo do takiego sceptycyzmu: mnóstwo ludzi zawiodło się w przeszłości na planach rewitalizacji miast. Ale my was nie zawiedziemy. Myślę, że kiedy ludzie uświadomią sobie, jak korzystne będą efekty naszej pracy dla nich, ich dzieci, wnuków, to przestaną tak się bać.
Dodał jeszcze, że gdyby mógł przesłać napastnikom wiadomość, brzmiałaby ona: „Stoimy po waszej stronie”.
Sierżant Stevens i jego podwładni nie przypuszczają, by zespołowi deweloperskiemu groziło coś poważniejszego, proszą jednak mieszkańców Vacca Vale o czujność i zgłaszanie wszelkich niezwykłych zdarzeń miejskiemu departamentowi policji. Przedmiotowe zajście może mieć związek z serią przerw w dostawie energii podczas intensywnej sesji projektowej minionej wiosny.
Osoby mogące dostarczyć informacji na temat tego zajścia proszone są o telefon lub esemes na darmowy numer 1–800-CRIMEFIGHTER, gdzie można skorzystać z pełnej anonimowości.
„Gazeta Vacca Vale” zaktualizuje informacje, gdy tylko stanie się to możliwe. Plan rewitalizacji będzie realizowany według harmonogramu.
_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._PRZYPISY
Hildegarda z Bingen, _Scivias_, t. 1, przeł. Justyna Łukaszewska-Haberkowa, Kraków: Tyniec Wydawnictwo Benedyktynów, 2011, s. 157 (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
Hildegarda z Bingen, _Scivias_, t. 1, przeł. Justyna Łukaszewska-Haberkowa, Kraków: Tyniec Wydawnictwo Benedyktynów, 2011, s. 208.
Tamże.
Tamże, s. 260.
Simone Weil, _Świadomość nadprzyrodzona. Wybór myśli_, przeł. Aleksandra Olędzka-Frybesowa, wyd. 4, Warszawa: Instytut Wydawniczy PAX, 1999, s. 314.