Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lady Jayne zaginęła - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 lutego 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,00

Lady Jayne zaginęła - ebook

Ojciec Aurelie Harcourt umiera w więzieniu dla dłużników, pozostawiając córce jedynie swój znany pseudonim literacki i bogatą rodzinę, której ona dotąd nie poznała. Krewni przyjmują dziewczynę bez entuzjazmu, a nawet z niechęcią. Tylko nieliczni mieszkańcy rezydencji wydają się cieszyć z jej obecności.

Nie mając innego pomysłu na życie, Aurelie próbuje odnaleźć się w antypatycznej rodzinie i nauczyć zasad towarzyskich wyższych sfer. Jednocześnie, pod pseudonimem ojca, postanawia kontynuować pisanie jego ostatniej powieści – powieści o tajemniczym zaginięciu jej matki. Lecz aby ją dokończyć, będzie musiała odkryć prawdziwą historię, jaką skrywają mury tego zamku.

Zachwycający debiut literacki Joanny Davidson Politano, rozgrywający się w wiktoriańskiej Anglii, zauroczy czytelników oryginalną fabułą, stylowym miejscem akcji i żywymi kreacjami postaci.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66977-30-3
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

W ciągu dnia po­ru­szaj się wśród zwy­czaj­nych lu­dzi, ale miej świa­do­mość, że je­steś Ro­bi­nem Ho­odem w prze­bra­niu.

Wo­olf Har­co­urt

Lon­dyn, An­glia, 1861

No do­brze, panno Har­co­urt, czy Na­tha­niel Droll to pani, czy nie?

Po­ru­szy­łam się na krze­śle na­prze­ciw biurka re­dak­tora na­czel­nego, któ­rego na­zy­wano „Ram”. Czu­łam się okrop­nie, sły­sząc uko­chane na­zwi­sko z mię­si­stych ust tego męż­czy­zny, ale wia­domo, że dla niego było to je­dy­nie zwy­kłe słowo.

– To zło­żona sprawa, pro­szę pana.

Sztywne halki pod suk­nią kłuły mnie w nogi i z każdą mi­nutą, którą spę­dza­łam w biu­rze Marsh Ho­use Press, ro­biło mi się co­raz cie­plej.

– Po­dob­nie jak pod­mie­nia­nie koń­co­wych roz­dzia­łów w ostat­niej chwili. Wy­ba­czyłaby mi pani moje wąt­pli­wo­ści, gdyby wpadło tu ja­kieś dziew­czę, twier­dząc, że działa w imie­niu zna­nego na cały kraj au­tora, a jed­no­cze­śnie nie wy­da­jąc się star­sza niż jego pierw­sza po­wieść. Czy ma pani ja­kieś do­wody na po­wią­za­nie z Drol­lem?

To wy­ma­ga­łoby dłu­gich wy­ja­śnień. Być może nad­szedł czas, by od­pu­ścić. A może jed­nak nie. Na­le­żało do­koń­czyć za­da­nie. Wy­co­fa­nie się w ta­kim mo­men­cie ozna­cza­łoby, że ostat­nia część po­wie­ści ukaże się za kilka dni, a męż­czy­zna mo­ich ma­rzeń do­wie się, jak bar­dzo je­stem w nim za­ko­chana. Nie by­łam w sta­nie wy­obra­zić so­bie ży­cia po czymś tak strasz­li­wym.

– Oto do­wód. – Po­ło­ży­łam no­tat­nik przed tym ły­sie­ją­cym męż­czy­zną, przy­po­mi­na­ją­cym bul­doga, lecz kró­lu­ją­cym za za­wa­lo­nym pa­pie­rami biur­kiem. – Czy to nie ten sam cha­rak­ter pi­sma, który wid­nieje w za­pi­skach przy­sy­ła­nych od lat przez Drolla?

Prze­wra­ca­jąc kartki szorst­kimi pal­cami, roz­darł u góry jedną z nich, po czym pchnął po biurku w moją stronę pióro i ka­ła­marz.

Oczy­wi­ście. Będę mu­siała po­ka­zać mu moje pi­smo dla po­rów­na­nia.

Otwar­łam no­tat­nik na pu­stej stro­nie, po czym wy­cią­gnę­łam pióro z cięż­kiej pod­stawki i na­pi­sa­łam: „Je­stem Au­re­lie Har­co­urt. Po­bra­łam wy­płatę dla Na­tha­niela Drolla pod ad­re­sem He­adrow Lane 32 w Glen Cora, So­mer­set”. Li­tery pi­sane drżącą ręką były wyż­sze i nieco mniej kształtne niż inne zda­nia w no­tat­niku, ale cha­rak­ter pi­sma bez wąt­pie­nia się zga­dzał.

Męż­czy­zna szarp­nął ze­szyt w swoją stronę i przy­glą­dał się mu w rytm ty­ka­nia ze­gara znaj­du­ją­cego się z tyłu. Sku­pi­łam uwagę na ko­minku w ko­lo­rze ko­ści sło­nio­wej w za­cie­nio­nym za­kątku po­miesz­cze­nia i od­li­cza­łam ko­lejne ru­chy wska­zó­wek.

Kiedy skoń­czył ocenę, oparł swój ma­sywny tu­łów w fo­telu i przy­pa­try­wał mi się, stu­diu­jąc każdy gu­zik i za­szewkę mo­jej brą­zo­wej sukni po­dróż­nej. Prze­su­nął gru­bymi pal­cami po ob­wi­słych po­licz­kach.

– No cóż. Za­wsze chcia­łem po­znać tę za­gad­kową po­stać, która tak wiele mi przy­spo­rzyła, a te­raz sie­dzi tu­taj. Ko­bieta. I to do­syć zwy­czajna.

Tak jak­bym była bez­war­to­ściowa.

– Prze­pi­sy­wa­łam. – Mój głos za­chrypł. – Przez lata prze­pi­sy­wa­łam dla niego.

– Jak po­znała pani Na­tha­niela Drolla? – Zmru­żył oczy.

Czy mo­głam od­mó­wić od­po­wie­dzi? I tak mi nie wie­rzył, było to oczy­wi­ste.

– To długa i nie­cie­kawa hi­sto­ria. Ale te­raz zna­la­złam się tu po to, aby po­pro­sić o zmianę tego za­koń­cze­nia. – Ski­nę­łam ręką, wska­zu­jąc na le­żący przed nim no­tat­nik.

Przy­trzy­mu­jąc oku­lary, przyj­rzał się mu uważ­nie, a na­stęp­nie spoj­rzał na mnie, po czym po­wró­cił do no­tat­nika. Jego lewe oko było pra­wie nie­wi­doczne, tak je zmru­żył ze scep­ty­cy­zmem.

– Ni­gdy do­tąd tego nie ro­bił.

– Ta książka jest inna.

Mruk­nął, po­ru­szył się, po­wo­du­jąc skrzyp­nię­cie fo­tela, a po­tem za­ło­żył ręce na pier­siach.

– Niech pani po­wie panu Drol­lowi, że ma szczę­ście. Po pierw­sze, po­nie­waż udało się pani do­trzeć do nas, za­nim wy­dru­ko­wa­li­śmy ten od­ci­nek. Le­dwo co. Po dru­gie, po­nie­waż jego sława po­pra­wiła mi dziś hu­mor. – Za­pa­lił zdo­bioną fajkę i za­cią­gnął się, po czym wy­dmu­chał nie­wiel­kie kłęby dymu.

– Wiem, że pro­szę o wiele, ale…

– Do­brze, że je­stem wspa­nia­ło­myślny. – Od­go­nił ręką dym zbie­ra­jący się przy twa­rzy, krzy­wiąc się przy tym.

Z głębi mo­jej klatki pier­sio­wej wy­do­był się uwię­ziony od­dech. Udało mi się. Było bez­piecz­nie.

– Czyli zmieni to pan?

– To za­leży. Je­śli nie spodoba mi się za­koń­cze­nie, wy­ko­rzy­stam to, które wcze­śniej przy­słał. Zo­stało za­twier­dzone, a to jesz­cze nie.

Wy­pro­sto­wa­łam się i opar­łam o nie­wy­godne szcze­ble krze­sła.

– Nie mogę po­zwo­lić panu tego wy­dru­ko­wać.

– O, o, o! Za­bra­nia mi ktoś, kto prze­pi­suje. – Ob­ró­cił się w fo­telu i opróż­nił fajkę, stu­ka­jąc nią o po­piel­niczkę. – Nie po­dejmę ry­zyka przy ostat­nim od­cinku. Prze­wi­duje się re­kor­dową sprze­daż, a za­koń­cze­nie nie może prze­cież roz­cza­ro­wać czy­tel­ni­ków. – Ude­rzył dło­nią o biurko, by pod­kre­ślić wagę swo­ich słów. – Pierw­szy roz­dział sprze­daje daną książkę, ale ostatni sprze­daje już ko­lejną. Ro­zu­mie pani?

– Tak, pro­szę pana, ale mu­szę pana po­pro­sić…

– Skąd pani w ogóle przy­je­chała?

– Ja…

– Bę­dziemy mu­sieli zmniej­szyć wy­płatę, wie pani?

– Do­brze. Ale czy mogę…?

– Ile pani ma lat?

Fru­stra­cja prze­wyż­szyła moje pa­no­wa­nie nad sobą.

– Dwie­ście trzy. A pan? – Za­ci­snę­łam usta po tym, jak wy­do­były się z nich te słowa.

Męż­czy­zna za biur­kiem wy­dmu­chał ci­cho kilka kłę­bów dymu i uśmiech­nął się prze­bie­gle. Nie spusz­czał wzroku z mo­jej twa­rzy.

– Te­raz już mam ochotę z pa­nią po­roz­ma­wiać. – Po­chy­lił się, a skó­rzany fo­tel za­skrzy­piał pod jego cię­ża­rem. – Młoda damo, niech mi pani po­wie do­kład­nie, jak pani we­szła w po­sia­da­nie no­tat­nika Na­tha­niela Drolla. Jak to jest, że jego dzieło jest za­pi­sane pani pi­smem.

– Nie mogę, pro­szę pana.

– Ro­zu­miem. – Od­su­nął się. – A ja nie mogę wy­dru­ko­wać pani no­wego za­koń­cze­nia.

Pró­bu­jąc za­cho­wać zimną krew, sie­dzia­łam na nie­wiel­kim drew­nia­nym krze­śle, które wcze­śniej przy­niósł jego asy­stent, przy­gry­złam wargę i chwy­ci­łam się pod­ło­kiet­ni­ków.

– My­ślę, że mogę panu opo­wie­dzieć w skró­cie tę hi­sto­rię. Je­śli obieca pan, że po­waż­nie po­trak­tuje za­mianę.

Ob­ró­cił się, by po­now­nie na mnie po­pa­trzeć. Jego oczy błysz­czały, a łok­ciami opie­rał się o biurko.

– Non­sens. Je­śli mamy mó­wić o Na­tha­nielu Drollu, chcę po­znać wszyst­kie szcze­góły. Zro­zu­miano? Wszel­kie naj­drob­niej­sze de­tale. Chcę wie­dzieć, kto się kryje za tym pseu­do­ni­mem i jaka jest jego hi­sto­ria. Pro­szę za­cząć i opo­wie­dzieć mi rów­nież o po­da­ją­cych się za niego oszu­stach. Je­stem nie­sa­mo­wi­cie za­cie­ka­wiony.

Wes­tchnę­łam z drże­niem, wer­tu­jąc wspo­mnie­nia nie­warte wy­do­by­wa­nia z pa­mięci. Być może wy­star­czy­łoby opo­wie­dzieć je­dy­nie to, co wy­da­rzyło się w ciągu ostat­nich kilku mie­sięcy. By­łyby to naj­waż­niej­sze frag­menty. Wzię­łam głę­boki od­dech, po czym prze­szłam do tego, co było moją je­dyną zdol­no­ścią – do opo­wia­da­nia hi­sto­rii.

– Wszystko za­częło się w wię­zie­niu dla dłuż­ni­ków w Shep­ton Mal­let, gdzie do tej pory prze­by­wa­łam. A przy­naj­mniej tak było do nie­dawna…1

Lady Jayne nie­ustan­nie ma­rzyła, by uciec do cze­goś in­nego, by mieć fa­scy­nu­jące i dra­ma­tyczne ży­cie – do czasu, aż to się speł­niło.

Na­tha­niel Droll, Lady Jayne za­gi­nęła

Kilka mie­sięcy wcze­śniej, So­mer­set, An­glia

Tam­tego dnia je­dy­nie deszcz wy­da­wał się zu­peł­nie nie na miej­scu. Nic poza tym. Ka­pał mi na twarz i cał­kiem mnie prze­mo­czył. Chro­niąc się przed nim, przy­lgnę­łam do muru wię­zie­nia Shep­ton Mal­let. W moim kie­runku nad­jeż­dżał po­wóz z ko­ły­szą­cymi się lam­pio­nami. Nie, jed­nak wszystko wy­da­wało się nie na miej­scu. Czu­łam, że bez taty wszystko było nie tak. Jed­nak tej nocy to po­czu­cie przy­brało kon­kretną po­stać.

Być może ele­gancki po­wóz, który przybył, by za­brać mnie do no­wego domu, po za­pad­nię­ciu zmroku tak bar­dzo kon­tra­sto­wał z tą czę­ścią mia­sta. Dla­czego ciotka Eu­dora nie przy­je­chała za dnia, że­by­śmy mo­gły stać na ze­wnątrz i de­lek­to­wać się na­szym spo­tka­niem, pa­dać so­bie w ob­ję­cia i po­grą­żać się ra­zem w smutku? Na pewno wie­działa, że nie była to oko­lica, w któ­rej można prze­by­wać na ulicy, kiedy za­my­kały się już okien­nice oświe­tla­nych świe­cami miesz­kań przy­zwo­itych lu­dzi. Mgła prze­sła­niała mi zmy­sły i spra­wiała, że mój od­dech był jesz­cze płyt­szy. Ciotka nie wsty­dziła się chyba ze względu na miej­sce, z któ­rego mnie od­bie­rano? By­łam prze­cież czę­ścią ro­dziny… Która jed­nak przez wiele lat była po­rzu­cona… Może ocze­ki­wa­łam zbyt wiele?

Zmru­ży­łam oczy, przy­glą­da­jąc się nad­jeż­dża­ją­cemu po­wo­zowi, i zmarsz­czy­łam czoło. Zza za­pa­ro­wa­nych szyb było wi­dać za­rys cy­lin­dra, a nie dam­ską ozdobę z piór. Kto mógł po mnie przy­je­chać?

A co, gdyby – by­łaby to wspa­niała scena w przy­szłej po­wie­ści – po sa­motną dziew­czynę nie przy­je­chała stara owdo­wiała ciotka, ale oj­ciec, ży­jący i w do­brym zdro­wiu? Uczu­cia to­wa­rzy­szące ta­kiemu spo­tka­niu kłę­biły się w mo­jej gło­wie do tego stop­nia, że by­łam bli­ska otwar­cia mo­jej skrzyni po­dróż­nej sto­ją­cej na desz­czu i wy­cią­gnię­cia z niej no­tat­nika, aby utrwa­lić to piękno.

Stop. Mu­sia­łam prze­stać o nim my­śleć.

Stan­gret za­trzy­mał sa­piące ko­nie, które nie­cier­pli­wie po­stu­ki­wały ko­py­tami w za­mglo­nym świe­tle księ­życa, a ja wstrzy­ma­łam od­dech, ku­ląc się w wię­zien­nej bra­mie. Kiedy męż­czy­zna w pe­le­ry­nie zsiadł z ko­zła pro­sto w deszcz, od­czu­łam jesz­cze sil­niej­szą tę­sk­notę za pu­stymi stro­nami. Co za wspa­niały czarny cha­rak­ter, wy­soki, w ciem­nym ubra­niu, z bu­dzą­cymi grozę sze­ro­kimi bar­kami, bie­gnący przez ka­łuże. Och, gdyby tak dało się utrwa­lić go na pa­pie­rze od­po­wied­nimi sło­wami. Jed­nak wśród pi­sa­rzy ist­niało utarte prze­ko­na­nie, że naj­zna­ko­mit­sze po­my­sły po­ja­wiają się wła­śnie wtedy, gdy pod ręką nie ma pióra i pa­pieru.

Męż­czy­zna, pod­cho­dząc, uniósł wzrok i spoj­rzał na wię­zie­nie, a na jego za­my­ślo­nej twa­rzy od­biło się przy­gnę­bia­jące wra­że­nie tego miej­sca. Zdjął ka­pe­lusz, który i tak był nie­mal bez­u­ży­teczny przy ta­kiej ule­wie, po czym otarł rę­ka­wem skroń. Kiedy mnie za­uwa­żył, jesz­cze bar­dziej spo­chmur­niał, aż brwi przy­sło­niły jego prze­szy­wa­jący wzrok. Z bli­ska wy­glą­dał na­wet bar­dziej zło­wiesz­czo, wręcz groź­nie. Cof­nę­łam się i ude­rzy­łam o chro­po­waty ka­mienny mur. Te­raz nie było już ni­kogo, kto by mnie chro­nił. Nikt nie zgło­siłby mo­jego za­gi­nię­cia kon­sta­blowi. By­łam sa­motna jak la­ta­wiec, któ­remu na­gle od­cięto sznu­rek.

„Pan jest moim pa­ste­rzem, nie brak mi ni­czego”1. Ni­gdy do­tąd nie mu­sia­łam tak cał­ko­wi­cie zdać się na Pana. Wy­da­wało się te­raz, że to było wszystko, co mi po­zo­stało.

Moje pa­znok­cie za­ryły mocno o brudny ka­mień za mo­imi ple­cami. Bu­rza się wzma­gała, a kro­ple desz­czu spa­dały mi na ra­miona, spły­wały po szyi i wsią­kały w suk­nię. Dla­czego nie bie­gli­śmy w kie­runku po­wozu i nie cho­wa­li­śmy się pod jego dasz­kiem?

Męż­czy­zna zmru­żył oczy, jakby cze­kał, aż się ode­zwę i wy­tłu­ma­czę swoją obec­ność. Tak, on też to czuł. Coś było nie tak.

Mój ci­chy głos prze­bił się przez deszcz.

– Czy przy­je­chał pan z po­sia­dło­ści Lyn­hurst?

Być może się po­my­li­łam, a po­wóz ciotki Eu­dory był do­piero w dro­dze.

– Tak. – Z kę­pek wło­sów przy­le­pio­nych do jego czoła spły­wały kro­ple wody.

– Aha.

Jed­nak żadne z nas nie po­ru­szyło się. Czy cze­kał na moje po­zwo­le­nie?

– Oby­dwie są moje. – Wska­za­łam na pod­nisz­czone skrzy­nie po­dróżne, a on spra­wiał wra­że­nie jesz­cze bar­dziej zdez­o­rien­to­wa­nego. – Je­stem Au­re­lie Har­co­urt.

– Si­las Ro­ther­ham.

Ro­ther­ham… Mroczne i zło­wiesz­cze. Pa­so­wało do niego.

Po kilku ko­lej­nych nie­zręcz­nych se­kun­dach do­tknął mo­jego łok­cia i po­pchnął mnie lekko w stronę po­wozu. Ski­nął głową do stan­greta i wy­słał go po moje ba­gaże. Skrzy­nie po­dróżne zde­cy­do­wa­nie od­róż­niały się od no­wej sza­fi­ro­wej sukni, która owi­jała się wo­kół mo­ich nóg przy­odzia­nych w poń­czo­chy i warstw ha­lek – w prze­mo­czo­nym, cha­otycz­nym, ale sty­lo­wym nie­ła­dzie. Mu­siał się za­sta­na­wiać, czy na­leżę do bo­ga­tych, czy bied­nych. Tak, to wy­ja­śnia­łoby zmarsz­czone czoło.

Pierw­sza skrzy­nia za­dud­niła o dach, a ja wci­snęłam suk­nię przez zbyt wą­skie drzwi i opa­dłam na sie­dze­nie zwró­cone w kie­runku jazdy. Ro­ther­ham usiadł na­prze­ciw mnie. Jak praw­dziwe damy ra­dziły so­bie z tym na co dzień? Ta suk­nia była naj­pięk­niej­szym ubra­niem, ja­kie kie­dy­kol­wiek za­ło­ży­łam, i mimo że mia­łam ją już od trzech dni, nie wie­dzia­łam, jak ją no­sić, zwa­żyw­szy na moją szczu­płą bu­dowę ciała. Tym bar­dziej że te­raz były to krę­pu­jące ru­chy zwoje cięż­kiej, mo­krej tka­niny.

Być może nie­roz­sądne było wy­ko­rzy­sta­nie mo­ich skrom­nych środ­ków w taki wła­śnie spo­sób – na strój, który miał spra­wić, że będę pa­so­wać tam, gdzie po­zo­stała część mnie się nie nada­wała. Jesz­cze głup­sze było wy­da­nie ostat­nich gro­szy z za­ło­że­niem, że bo­gaci krewni za­spo­koją przy­szłe po­trzeby bra­ta­nicy, któ­rej po­zna­nia nie uwa­żali do­tąd za sto­sowne. Bu­ja­łam w ob­ło­kach.

Mu­sia­łam do­piero zlo­ka­li­zo­wać oszczęd­no­ści ojca. Wszyst­kie czeki, które po­bie­ra­łam z Marsh Ho­use Press, praw­do­po­dob­nie zsu­mo­wa­łyby się do kwoty, za jaką mo­gła­bym się utrzy­mać. A skoro śmierć zwal­niała z dłu­gów, mo­gła­bym użyć tych pie­nię­dzy na wła­sne po­trzeby.

Odło­ży­łam prze­mo­czony ka­pe­lusz na sie­dze­nie obok sie­bie i wy­ci­snę­łam wodę z roz­pusz­czo­nych wło­sów na pod­łogę w po­wo­zie.

– Ten deszcz mo­czy do su­chej nitki, czyż nie?

Męż­czy­zna zdjął mo­krą ma­ry­narkę, mo­cu­jąc się przy tym z rę­ka­wami. Od­ru­chowo się­gnę­łam, by mu po­móc. Kiedy czub­kami pal­ców do­tknę­łam cie­płego lnia­nego rę­kawa jego ko­szuli, od­su­nął się, od­wie­sił ma­ry­narkę, po czym spoj­rzał na mnie ze zdzi­wie­niem i lekką ob­razą.

Gwał­tow­nie od­su­nę­łam ręce i gło­śno usia­dłam na swoim miej­scu, a mo­kre po­liczki za­ró­żo­wiły mi się z za­że­no­wa­nia. To był świat zu­peł­nie inny od wię­zie­nia Shep­ton Mal­let. Ko­biety nie po­ma­gały i nie uspo­ka­jały, chyba że im za to pła­cono.

Stęk­nię­cie do­bie­ga­jące z ze­wnątrz przy­cią­gnęło moją uwagę do okna. Stan­gret szar­pał się z drugą skrzy­nią, do któ­rej przy­nie­sie­nia kilka go­dzin wcze­śniej po­trzeb­nych było trzech lu­dzi. Przy­gry­złam wargę, przy­po­mi­na­jąc so­bie jej za­war­tość. Ni­gdy nie da rady unieść jej sam.

Męż­czy­zna sie­dzący na­prze­ciw mnie wstał z po­nu­rym spoj­rze­niem i po­now­nie wy­szedł na deszcz, by po­móc stan­gre­towi. Ra­zem z wiel­kim wy­sił­kiem pod­nie­śli ła­du­nek, po czym z gło­śnym dud­nie­niem i skrzyp­nię­ciem umie­ścili go z tyłu po­jazdu. Bły­ska­wica prze­szyła ciemne niebo, a oni rzu­cili się, żeby schro­nić się w po­wo­zie.

Ro­ther­ham wsiadł do środka, tym ra­zem bez ma­ry­narki, zu­peł­nie zmok­nięty. Po­wóz na­tych­miast ru­szył, wo­dze brzęk­nęły, a ja opar­łam się na skó­rza­nym sie­dze­niu. W tej jed­nej chwili zo­sta­wia­li­śmy całe moje do­tych­cza­sowe ży­cie.

„Nie oglą­daj się za sie­bie. Nie oglą­daj się za sie­bie. Nie…”

Jed­nak zro­bi­łam to. Uchwy­ci­łam się pal­cami okienka i przy­ci­snę­łam twarz do szyby, by po raz ostatni spoj­rzeć na miej­sce, które było moim do­mem.

– Czy zo­sta­wiła pani coś?

– Nie. – Po­now­nie usia­dłam, do­ci­ska­jąc ło­patki do skó­rza­nego opar­cia.

Opusz­cze­nie tego miej­sca było za­koń­cze­niem tak wielu spraw.

Męż­czy­zna przez dłuż­szą chwilę uspo­ka­jał od­dech i wier­cił się, za­nim usa­do­wił się wy­god­nie na nie­wiel­kim sie­dze­niu zwró­co­nym ty­łem do kie­runku jazdy. Do­ty­ka­łam fla­ne­lo­wego koca le­żą­cego obok. Uzna­łam, że nie chciałby, bym mu go po­dała. Kiedy jed­nak jego lek­kie dresz­cze zmie­niły się w dy­go­ta­nie ca­łego ciała, wci­snę­łam mu ten koc. Przy­jął go, nie pa­trząc na mnie, i za­czął go przy­kła­dać do mo­krych ubrań, żeby wsiąknął wodę. Kiedy w końcu pod­niósł wzrok, za­ci­snął wargi w po­wścią­gli­wym uśmie­chu, uwi­dacz­nia­jąc nie­wiel­kie do­łeczki, które wy­glą­dały jak cu­dzy­słów oka­la­jący jego usta. Tro­chę się roz­luź­nił.

– Za­pew­niam pa­nią – po­wie­dział – że w Lyn­hurst jest mnó­stwo ka­mieni. Nie mu­siała pani żad­nych za­bie­rać ze sobą.

– To książki.

Za­drża­łam, ob­ser­wu­jąc mi­jane domy kryte strze­chą. Mu­siał so­bie zda­wać sprawę z tego, że nie by­łam osobą, która pa­so­wała do po­sia­dło­ści Lyn­hurst. Za­le­d­wie kilka dni temu moje ży­cie ogra­ni­czało się do po­je­dyn­czej celi, to­wa­rzy­skiego, ha­ła­śli­wego ojca i na­szych trzech me­bli. Oraz, oczy­wi­ście, opo­wie­ści. Oj­ciec po­ka­zał mi, jak so­bie ra­dzić w dzi­wacz­nym oto­cze­niu – re­cy­to­wać psalmy, trosz­czyć się o sła­bych, ko­chać lu­dzi – ale nie na­uczył mnie za­cho­wy­wać się jak to­wa­rzy­stwo z wyż­szych sfer, w któ­rym sam zo­stał wy­cho­wany. Nie było ta­kiej po­trzeby.

Ogar­nęła mnie tę­sk­nota za do­mem. Ale jak kto­kol­wiek mógłby tę­sk­nić za ta­kim miej­scem?

– Dzię­kuję za wy­ro­zu­mia­łość co do ksią­żek. – Wska­za­łam na tył po­wozu, gdzie znaj­do­wała się moja skrzy­nia.

– Oczy­wi­ście. Książki są istot­nym po­kar­mem dla umy­słu.

Taka od­po­wiedź do­ma­gała się ko­lej­nych py­tań, ale za­mknę­łam usta. Każde słówko mo­głoby się oka­zać nie­od­po­wied­nie. Świa­tło lampy po­ja­wiało się i zni­kało z twa­rzy mo­jego to­wa­rzy­sza, gdy po­wóz mknął przed sie­bie.

– Po­dej­rze­wam, że to nic wy­jąt­ko­wego. – Jego głę­boki głos prze­bił się przez moje my­śli, mimo że pró­bo­wa­łam się sku­pić. – Panna Au­sten, Clen­nam, Word­sworth i być może kilka śpiew­ni­ków.

Pro­wa­dze­nie kon­wer­sa­cji nie szło mu zbyt do­brze.

– Wolę po­wie­ści w od­cin­kach.

– Oczy­wi­ście. – Lekko zmarsz­czył czoło i spoj­rzał na mnie oce­nia­jąco, a to przy­pra­wiło mnie o mdło­ści. Tak jakby moje za­mi­ło­wa­nie do tego typu li­te­ra­tury miało ozna­czać, że znaj­duję się ni­żej od niego na dra­bi­nie spo­łecz­nej. Zdzi­wiłby się, gdyby się do­wie­dział, że więk­szość za­war­to­ści skrzyni sta­no­wiły nie­za­pi­sane no­tat­niki.

Za­ci­snę­łam usta, by nie zdra­dzić mo­jej słod­kiej ta­jem­nicy, która da­wała mi znacz­nie wyż­szą war­tość niż kto­kol­wiek mógłby się do­my­ślić. Gdy­bym tylko ośmie­liła się wy­po­wie­dzieć to na głos. „Prze­pra­szam, słyszał pan o Na­tha­nielu Drollu? Znam osobę, która ukrywa się pod tym pseu­do­ni­mem”. Ja­kież za­sko­cze­nie uka­za­łoby się na jego aro­ganc­kiej twa­rzy.

– Po­staci z po­wie­ści są naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi, więc nie dzi­wię się pani przy­wią­za­niu. – Po­pra­wił so­bie ka­pe­lusz, który nieco prze­krzy­wił mu się na gło­wie od drga­nia po­wozu, po czym uśmiech­nął się. – Lu­dzie z krwi i ko­ści są bar­dziej zło­żeni i trud­niej się z nimi za­zna­jo­mić.

– Po­zwolę so­bie się nie zgo­dzić. Wiele osób jest za­mknię­tych w so­bie, a jed­nak roz­kwi­tają w piękny spo­sób, je­śli tylko ktoś się nimi za­in­te­re­suje.

Szybki ruch jego brwi za­su­ge­ro­wał dez­apro­batę, która spra­wiła, że wci­snę­łam się moc­niej w sie­dzi­sko, a moja twarz stała się go­rąca. Znowu to zro­bi­łam.

Od­chy­li­łam głowę do tyłu, na mięk­kie opar­cie, i po­zwo­li­łam, by po­wóz prze­no­sił mnie i moje po­ważne my­śli ku ży­ciu, w któ­rym taka dez­apro­bata nie bę­dzie ni­czym nie­zwy­kłym.

– Mam na­dzieję, że pana nie ura­zi­łam.

– Była to je­dy­nie za­ska­ku­jąco do­głębna od­po­wiedź na coś, co uwa­ża­łem za pro­ste py­ta­nie.

– Ży­cie jest głę­bo­kie, pa­nie Ro­ther­ham. – Tak bar­dzo nie­zgłę­bione. Szcze­gól­nie gdy sta­nowi se­rię in­ten­syw­nych prze­żyć, które się gro­ma­dzą i każ­dego dnia do­ma­gają uwagi. – Dla­tego książki są jak lina ra­tow­ni­cza. Wej­ście na karty czy­jejś hi­sto­rii ozna­cza do­łą­cze­nie do niego w jego zwy­kłym ży­ciu i uda­wa­nie, że po tym wszyst­kim cho­ciaż przez jedną bez­tro­ską chwilę bę­dzie się ca­łym, zdro­wym i cu­dow­nie nor­mal­nym.

Jego oczy przy­brały miły wy­raz, gdy się uśmiech­nął i spoj­rzał na mnie z ła­god­no­ścią.

– Po­ra­dziła so­bie pani cał­kiem do­brze w ży­ciu, które przy­pa­dło pani w udziale. Jak to się stało, że w ta­kim miej­scu nie po­grą­żyła się pani w smutku?

W pierw­szym mo­men­cie chcia­łam mu od­po­wie­dzieć, że sam Char­les Dic­kens spę­dził kilka lat swego dzie­ciń­stwa w wię­zie­niu dla dłuż­ni­ków w Mar­shal­sea, gdzie jego oj­ciec od­sia­dy­wał swoje liczne długi. Nikt nie miał wąt­pli­wo­ści, że Dic­kens osta­tecz­nie od­niósł w ży­ciu suk­ces. Jed­nak na tę uwagę udzie­li­łam je­dy­nie pro­stej od­po­wie­dzi:

– Wiele do­brych dni prze­waża nad tymi złymi. Poza tym wy­obraź­nia jest prze­no­śna. Można ją mieć na­wet w bie­dzie.

Jego twarz po­now­nie po­grą­żyła się w ciem­no­ści. Śmiał się? A może krzywo na mnie pa­trzył? Nie­ważne. Trudne prze­ży­cia tego ty­go­dnia cią­żyły mi jak prze­mo­czona suk­nia, którą mia­łam na so­bie. Po­cho­wa­li­śmy ojca za­le­d­wie parę dni temu.

– Mogę spy­tać, z kim mam za­szczyt po­dró­żo­wać?

– Je­stem przy­ja­cie­lem ro­dziny, który na lato za­trzy­mał się w Lyn­hurst. – Od­chrząk­nął. – Uznali, że nie mogą za­ufać w tak de­li­kat­nej spra­wie ko­muś ze słu­żą­cych, na­wet naj­wier­niej­szemu.

– Ro­zu­miem. – Jed­nak nie ro­zu­mia­łam. Co było tak de­li­kat­nego w przy­wie­zie­niu do domu bra­ta­nicy?

Mi­nęły dłu­gie chwile ci­szy, nim po­wóz się za­trzy­mał, a że­lazna brama otwarła się ze skrzyp­nię­ciem. Wy­da­wało się, że na zamku jest umiesz­czony herb. Czyż­by­śmy tak szybko do­je­chali na miej­sce?

Na­chy­li­łam się, by spoj­rzeć przez okno, ale w ni­kłym bla­sku la­tarni pra­wie nic nie było wi­dać. Trzy… nie, cztery wie­życzki prze­szy­wały ciemne chmury prze­sła­nia­jące li­nię da­chu. Za­pewne po­sia­dłość nie była tak wy­tworna i nie­sa­mo­wita jak to wy­ni­kało z pa­sjo­nu­ją­cych opo­wie­ści mo­jego ojca, jed­nak mu­siała mieć coś w so­bie, skoro po­bu­dziła jego wy­obraź­nię. Pod­pie­ra­łam się i wy­cią­ga­łam w górę, by w wil­got­nej ciem­no­ści wy­pa­trzyć za­rys osła­wio­nego ma­jątku Lyn­hurst.

Po wlo­ką­cych się w nie­skoń­czo­ność mi­nu­tach po­ru­sza­nia się po nie­oświe­tlo­nym żwi­ro­wym pod­jeź­dzie po­wóz skrę­cił w lewo i za­trzy­mał się tuż przy ol­brzy­miej re­zy­den­cji. Spo­rych roz­mia­rów wi­sząca la­tar­nia oświe­tlała ka­mienne zwień­czone łu­kiem wej­ście z po­dwój­nymi drew­nia­nymi drzwiami, dość po­dob­nymi do ma­syw­nych drzwi pro­wa­dzą­cych do wię­zie­nia. Może mimo wszystko po­czuję się tu jak w domu. Szara ściana ze­wnętrzna bu­dynku roz­cią­gała się poza nie­wielki krąg świa­tła la­tarni i zda­wała się nie mieć końca.

Za­tem była to prawda. Nie do­wie­rza­łam opo­wie­ściom ojca o tym miej­scu. Jaka ro­dzina mo­głaby żyć w ta­kim bo­gac­twie, pod­czas gdy ich brat cier­piał nie­do­sta­tek? Za­le­d­wie kro­pla ich ma­jątku mo­głaby uwol­nić ojca już lata temu. Wal­cząc ze zgorzk­nie­niem, pró­bo­wa­łam zna­leźć ja­kieś wy­ja­śnie­nie, ale nie po­tra­fi­łam.

Przy­naj­mniej deszcz w końcu ustał.

Ro­ther­ham wy­siadł z po­wozu. Kiedy ru­szy­łam się, by wstać, wy­cią­gnął dłoń, aby mnie po­wstrzy­mać.

– Pro­szę po­zwo­lić mi naj­pierw ich przy­go­to­wać, panno Har­co­urt.

Opa­dłam na sie­dze­nie i po­czu­łam na so­bie wil­gotne war­stwy odzieży.

– Przy­go­to­wać ich na co?

Za­trzy­mał się tuż przy po­wo­zie, a na jego twa­rzy uka­zał się nie­spo­dzie­wany uśmiech.

– Są­dzi­li­śmy, że jadę po ko­lek­cję to­reb i skrzyń.

– Prze­pra­szam?

– No­ta­riusz po­in­for­mo­wał lady Po­chard, aby ode­brała rze­czy po­zo­stałe po da­le­kim krew­nym, który zmarł w wię­zie­niu dla dłuż­ni­ków.

„Da­le­kim krew­nym?” Zmarsz­czy­łam czoło.

– Może so­bie pani wy­obra­zić jej zdzi­wie­nie, kiedy do­wie się, co wcho­dzi w skład mie­nia tego krew­nego. – Po­trzą­snął ka­pe­lu­szem i wło­żył go po­now­nie na głowę. – Pro­szę tu za­cze­kać. Przyjdę po pa­nią, kiedy prze­każę jej wie­ści.

– Wi­tam po­now­nie, pa­nie Ro­ther­ham.

Si­las wszedł przez dwu­skrzy­dłowe drzwi, które przy­trzy­mał dla niego lo­kaj. Na­stęp­nie słu­żący wpro­wa­dził go do ciem­nego przed­po­koju, któ­remu świe­żo­ści do­da­wały ściany wy­ło­żone bo­aze­rią o cy­try­no­wym ko­lo­rze. Ukło­nił się lekko, po czym wy­ciągnął doj­rzałą dłoń po ma­ry­narkę Si­lasa. Cię­żar okry­cia spra­wił, że jego ręka gwał­tow­nie opa­dła w dół, ale na twa­rzy za­cho­wała się uprzejma ma­ska.

– Mam na­dzieję, że pań­ski wy­jazd był przy­jemny.

– Tak jak się spo­dzie­wa­łem. – Ro­ther­ham tup­nął, aby strzą­snąć po­zo­sta­ło­ści wody z bu­tów, i ru­szył przez ko­ry­tarz z ko­leb­ko­wym skle­pie­niem do sa­lonu, gdzie już cze­kała na niego lady Po­chard.

Ja­kiej od­po­wie­dzi można było udzie­lić na ta­kie nic nie­zna­czące py­ta­nia? „Piękny dziś dzień, nie­praw­daż?”, „Jak pań­ski spa­cer?”, „Mam na­dzieję, że do­brze się pan dziś czuje”. Miał ochotę od­po­wiadać, że dzień jest okropny, że był wła­śnie świad­kiem mor­der­stwa i wy­brał się na Księ­życ. Tylko po to, by zo­ba­czyć, jak za­re­agują.

Jaka dia­me­tralna róż­nica w po­rów­na­niu z ko­bietą ocze­ku­jącą w po­wo­zie. Wszystko, co po­wie­działa, miało zna­cze­nie, a jej zda­nia były na­brzmiałe i so­czy­ste od ory­gi­nal­no­ści. Świeże i uro­czo dziwne.

– Do­bry wie­czór, lady Po­chard. Je­stem za­sko­czony…

– Czy ode­brał je pan? – Lady Eu­dora Eu­stice Po­chard ku­liła się w swoim fo­telu na kół­kach w wy­ku­szu bo­gato zdo­bio­nym udra­po­wa­nymi za­sło­nami.

W ko­minku po­ły­ski­wały pło­mie­nie, oświe­tla­jąc mięk­kim, choć ta­jem­ni­czym świa­tłem po­miesz­cze­nie na­le­żące nie­gdyś do jej przod­ków, zdo­bione czer­wie­nią i zło­ce­niami.

Oczy­wi­ście, że je ode­brał. Obie skrzy­nie… jak rów­nież do­dat­kowy „ba­gaż”.

– Tak, droga pani. Cały do­by­tek pana Har­co­urta z Shep­ton Mal­let.

Z twa­rzy Di­gory’ego znik­nęła ma­ska wier­nego lo­kaja.

– Czy on nie żyje? O nie! Pan Har­co­urt…

Prze­szy­wa­jące spoj­rze­nie lady Po­chard prze­rwało jego słowa. Nie­szczę­śni­kowi drgała grdyka i trzę­sły mu się szczu­płe ręce.

Si­las spró­bo­wał po­now­nie.

– A co do tego, co mam uczy­nić…

– Już panu mó­wi­łam. Wszyst­kie skrzy­nie na­leży zło­żyć na stry­chu. Chyba że po­dej­mie się pan przej­rze­nia do­bytku zmar­łego, by oce­nić, czy jego mie­nie jest warte co­kol­wiek wię­cej niż tylko wrzu­ce­nia na strych.

– W prze­lo­cie do­strze­głem coś, czego droga pani nie chcia­łaby trzy­mać na stry­chu. – Dla­czego krą­żył wo­kół prawdy jak na pa­lusz­kach? Prze­cież to nie była w ogóle jego wina.

– Niech pan wresz­cie mówi. – Ko­bieta za­ci­snęła usta, wo­kół któ­rych uwy­dat­niły się zmarszczki. – Nie mam cier­pli­wo­ści do pań­skich dow­ci­pów, pa­nie Ro­ther­ham. Niech pan mówi szybko.

Od­chrząk­nął.

– Dziew­czyna, moja pani. Młoda ko­bieta, po­wie­dział­bym, że w wieku pra­wie dwu­dzie­stu lat.

Ko­bieta uzmy­sło­wiła so­bie coś, co spra­wiło, że jej twarz przy­brała zie­mi­sty ko­lor.

– Nie­moż­liwe.

– Przy­wio­złem ją tu, gdyż nie wie­dzia­łem, co zro­bić. Je­śli chce ją pani od­pra­wić, przy­naj­mniej za­wiozę ją do Lon­dynu, gdzie znaj­dzie się dla niej wię­cej moż­li­wo­ści.

Po­rzu­ce­nie jej tu­taj, by pod­jęła u ko­goś służbę, byle tylko prze­żyć, by­łoby jak po­zba­wie­nie jej po­wie­trza. Jed­nak po­dob­nie by­łoby w przy­padku wpro­wa­dze­nia jej do tego domu.

– Czy nie jest wy­star­cza­jąco skan­da­liczne, by czło­nek ro­dziny w ogóle zna­lazł się w ta­kich trud­no­ściach? – Ko­bieta naj­wy­raź­niej nie była w sta­nie wy­du­sić z sie­bie słowa „wię­zie­nie”. – Nie po­zwolę, by tę dziew­czynę za­bie­rano gdzie­kol­wiek poza ten dom. – Wy­pro­sto­wała się w fo­telu, jakby była damą o nie­sa­mo­wi­tej uro­dzie, co aku­rat nie było prawdą, zwa­żyw­szy na jej wiek. – Co się z nią działo przez te wszyst­kie lata? Kto ją wy­cho­wał?

– Wy­gląda na to, że sama się wy­cho­wała, je­śli w ogóle można mó­wić o ja­kim­kol­wiek wy­cho­wa­niu. We­szła ze mną sama do po­wozu, jakby to było coś zwy­czaj­nego.

– Chce mi pan po­wie­dzieć, że ta dziew­czyna miesz­kała wśród dłuż­ni­ków? – Ko­bieta sap­nęła. – Co za skan­dal. Po­dej­rze­wam, że jest jak dzi­ku­ska.

Uwagę wszyst­kich przy­cią­gnęło stu­ka­nie do głów­nego wej­ścia. Po chwili skrzyp­nęły drzwi we­wnętrzne. Chlup, stuk, chlup, stuk – wy­nu­rzyła się z ciem­no­ści ko­ry­ta­rza i sta­nęła przed nimi. Błysz­czące, mo­kre włosy przy­le­piały się jej do czoła i szyi i spły­wały w je­dwa­bi­stych, nie­sfor­nych pa­smach na ra­miona. W do­mo­wym świe­tle Si­las roz­ko­szo­wał się jej wi­do­kiem, dzi­kiej i pięk­nej, o du­żych, brą­zo­wych oczach, po­licz­kach świe­żych jak wio­sna i kształt­nych ustach za­ci­śnię­tych w na­pię­ciu. Czyli to wła­śnie za­krył przed nim mrok po­wozu.

– Taka, jak my­śla­łem. – Zmę­czone oczy sta­rego słu­żą­cego za­szły łzami. Na­chy­lił się ze zło­żo­nymi rę­kami, jakby go­towy, by ob­jąć dziew­czynę i chro­nić ją jak pi­sklę.

Lady Po­chard oparła się na la­sce i spoj­rzała na lo­kaja.

– Zaj­mij się tym. Di­gory… – Prze­szyła go spoj­rze­niem, wy­ra­ża­ją­cym świa­do­mość tego, czego praw­do­po­dob­nie był świad­kiem w tym wiel­kim domu. – Nic jej nie mów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: