Lady Jayne zaginęła - ebook
Lady Jayne zaginęła - ebook
Ojciec Aurelie Harcourt umiera w więzieniu dla dłużników, pozostawiając córce jedynie swój znany pseudonim literacki i bogatą rodzinę, której ona dotąd nie poznała. Krewni przyjmują dziewczynę bez entuzjazmu, a nawet z niechęcią. Tylko nieliczni mieszkańcy rezydencji wydają się cieszyć z jej obecności.
Nie mając innego pomysłu na życie, Aurelie próbuje odnaleźć się w antypatycznej rodzinie i nauczyć zasad towarzyskich wyższych sfer. Jednocześnie, pod pseudonimem ojca, postanawia kontynuować pisanie jego ostatniej powieści – powieści o tajemniczym zaginięciu jej matki. Lecz aby ją dokończyć, będzie musiała odkryć prawdziwą historię, jaką skrywają mury tego zamku.
Zachwycający debiut literacki Joanny Davidson Politano, rozgrywający się w wiktoriańskiej Anglii, zauroczy czytelników oryginalną fabułą, stylowym miejscem akcji i żywymi kreacjami postaci.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66977-30-3 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W ciągu dnia poruszaj się wśród zwyczajnych ludzi, ale miej świadomość, że jesteś Robinem Hoodem w przebraniu.
Woolf Harcourt
Londyn, Anglia, 1861
No dobrze, panno Harcourt, czy Nathaniel Droll to pani, czy nie?
Poruszyłam się na krześle naprzeciw biurka redaktora naczelnego, którego nazywano „Ram”. Czułam się okropnie, słysząc ukochane nazwisko z mięsistych ust tego mężczyzny, ale wiadomo, że dla niego było to jedynie zwykłe słowo.
– To złożona sprawa, proszę pana.
Sztywne halki pod suknią kłuły mnie w nogi i z każdą minutą, którą spędzałam w biurze Marsh House Press, robiło mi się coraz cieplej.
– Podobnie jak podmienianie końcowych rozdziałów w ostatniej chwili. Wybaczyłaby mi pani moje wątpliwości, gdyby wpadło tu jakieś dziewczę, twierdząc, że działa w imieniu znanego na cały kraj autora, a jednocześnie nie wydając się starsza niż jego pierwsza powieść. Czy ma pani jakieś dowody na powiązanie z Drollem?
To wymagałoby długich wyjaśnień. Być może nadszedł czas, by odpuścić. A może jednak nie. Należało dokończyć zadanie. Wycofanie się w takim momencie oznaczałoby, że ostatnia część powieści ukaże się za kilka dni, a mężczyzna moich marzeń dowie się, jak bardzo jestem w nim zakochana. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie życia po czymś tak straszliwym.
– Oto dowód. – Położyłam notatnik przed tym łysiejącym mężczyzną, przypominającym buldoga, lecz królującym za zawalonym papierami biurkiem. – Czy to nie ten sam charakter pisma, który widnieje w zapiskach przysyłanych od lat przez Drolla?
Przewracając kartki szorstkimi palcami, rozdarł u góry jedną z nich, po czym pchnął po biurku w moją stronę pióro i kałamarz.
Oczywiście. Będę musiała pokazać mu moje pismo dla porównania.
Otwarłam notatnik na pustej stronie, po czym wyciągnęłam pióro z ciężkiej podstawki i napisałam: „Jestem Aurelie Harcourt. Pobrałam wypłatę dla Nathaniela Drolla pod adresem Headrow Lane 32 w Glen Cora, Somerset”. Litery pisane drżącą ręką były wyższe i nieco mniej kształtne niż inne zdania w notatniku, ale charakter pisma bez wątpienia się zgadzał.
Mężczyzna szarpnął zeszyt w swoją stronę i przyglądał się mu w rytm tykania zegara znajdującego się z tyłu. Skupiłam uwagę na kominku w kolorze kości słoniowej w zacienionym zakątku pomieszczenia i odliczałam kolejne ruchy wskazówek.
Kiedy skończył ocenę, oparł swój masywny tułów w fotelu i przypatrywał mi się, studiując każdy guzik i zaszewkę mojej brązowej sukni podróżnej. Przesunął grubymi palcami po obwisłych policzkach.
– No cóż. Zawsze chciałem poznać tę zagadkową postać, która tak wiele mi przysporzyła, a teraz siedzi tutaj. Kobieta. I to dosyć zwyczajna.
Tak jakbym była bezwartościowa.
– Przepisywałam. – Mój głos zachrypł. – Przez lata przepisywałam dla niego.
– Jak poznała pani Nathaniela Drolla? – Zmrużył oczy.
Czy mogłam odmówić odpowiedzi? I tak mi nie wierzył, było to oczywiste.
– To długa i nieciekawa historia. Ale teraz znalazłam się tu po to, aby poprosić o zmianę tego zakończenia. – Skinęłam ręką, wskazując na leżący przed nim notatnik.
Przytrzymując okulary, przyjrzał się mu uważnie, a następnie spojrzał na mnie, po czym powrócił do notatnika. Jego lewe oko było prawie niewidoczne, tak je zmrużył ze sceptycyzmem.
– Nigdy dotąd tego nie robił.
– Ta książka jest inna.
Mruknął, poruszył się, powodując skrzypnięcie fotela, a potem założył ręce na piersiach.
– Niech pani powie panu Drollowi, że ma szczęście. Po pierwsze, ponieważ udało się pani dotrzeć do nas, zanim wydrukowaliśmy ten odcinek. Ledwo co. Po drugie, ponieważ jego sława poprawiła mi dziś humor. – Zapalił zdobioną fajkę i zaciągnął się, po czym wydmuchał niewielkie kłęby dymu.
– Wiem, że proszę o wiele, ale…
– Dobrze, że jestem wspaniałomyślny. – Odgonił ręką dym zbierający się przy twarzy, krzywiąc się przy tym.
Z głębi mojej klatki piersiowej wydobył się uwięziony oddech. Udało mi się. Było bezpiecznie.
– Czyli zmieni to pan?
– To zależy. Jeśli nie spodoba mi się zakończenie, wykorzystam to, które wcześniej przysłał. Zostało zatwierdzone, a to jeszcze nie.
Wyprostowałam się i oparłam o niewygodne szczeble krzesła.
– Nie mogę pozwolić panu tego wydrukować.
– O, o, o! Zabrania mi ktoś, kto przepisuje. – Obrócił się w fotelu i opróżnił fajkę, stukając nią o popielniczkę. – Nie podejmę ryzyka przy ostatnim odcinku. Przewiduje się rekordową sprzedaż, a zakończenie nie może przecież rozczarować czytelników. – Uderzył dłonią o biurko, by podkreślić wagę swoich słów. – Pierwszy rozdział sprzedaje daną książkę, ale ostatni sprzedaje już kolejną. Rozumie pani?
– Tak, proszę pana, ale muszę pana poprosić…
– Skąd pani w ogóle przyjechała?
– Ja…
– Będziemy musieli zmniejszyć wypłatę, wie pani?
– Dobrze. Ale czy mogę…?
– Ile pani ma lat?
Frustracja przewyższyła moje panowanie nad sobą.
– Dwieście trzy. A pan? – Zacisnęłam usta po tym, jak wydobyły się z nich te słowa.
Mężczyzna za biurkiem wydmuchał cicho kilka kłębów dymu i uśmiechnął się przebiegle. Nie spuszczał wzroku z mojej twarzy.
– Teraz już mam ochotę z panią porozmawiać. – Pochylił się, a skórzany fotel zaskrzypiał pod jego ciężarem. – Młoda damo, niech mi pani powie dokładnie, jak pani weszła w posiadanie notatnika Nathaniela Drolla. Jak to jest, że jego dzieło jest zapisane pani pismem.
– Nie mogę, proszę pana.
– Rozumiem. – Odsunął się. – A ja nie mogę wydrukować pani nowego zakończenia.
Próbując zachować zimną krew, siedziałam na niewielkim drewnianym krześle, które wcześniej przyniósł jego asystent, przygryzłam wargę i chwyciłam się podłokietników.
– Myślę, że mogę panu opowiedzieć w skrócie tę historię. Jeśli obieca pan, że poważnie potraktuje zamianę.
Obrócił się, by ponownie na mnie popatrzeć. Jego oczy błyszczały, a łokciami opierał się o biurko.
– Nonsens. Jeśli mamy mówić o Nathanielu Drollu, chcę poznać wszystkie szczegóły. Zrozumiano? Wszelkie najdrobniejsze detale. Chcę wiedzieć, kto się kryje za tym pseudonimem i jaka jest jego historia. Proszę zacząć i opowiedzieć mi również o podających się za niego oszustach. Jestem niesamowicie zaciekawiony.
Westchnęłam z drżeniem, wertując wspomnienia niewarte wydobywania z pamięci. Być może wystarczyłoby opowiedzieć jedynie to, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Byłyby to najważniejsze fragmenty. Wzięłam głęboki oddech, po czym przeszłam do tego, co było moją jedyną zdolnością – do opowiadania historii.
– Wszystko zaczęło się w więzieniu dla dłużników w Shepton Mallet, gdzie do tej pory przebywałam. A przynajmniej tak było do niedawna…1
Lady Jayne nieustannie marzyła, by uciec do czegoś innego, by mieć fascynujące i dramatyczne życie – do czasu, aż to się spełniło.
Nathaniel Droll, Lady Jayne zaginęła
Kilka miesięcy wcześniej, Somerset, Anglia
Tamtego dnia jedynie deszcz wydawał się zupełnie nie na miejscu. Nic poza tym. Kapał mi na twarz i całkiem mnie przemoczył. Chroniąc się przed nim, przylgnęłam do muru więzienia Shepton Mallet. W moim kierunku nadjeżdżał powóz z kołyszącymi się lampionami. Nie, jednak wszystko wydawało się nie na miejscu. Czułam, że bez taty wszystko było nie tak. Jednak tej nocy to poczucie przybrało konkretną postać.
Być może elegancki powóz, który przybył, by zabrać mnie do nowego domu, po zapadnięciu zmroku tak bardzo kontrastował z tą częścią miasta. Dlaczego ciotka Eudora nie przyjechała za dnia, żebyśmy mogły stać na zewnątrz i delektować się naszym spotkaniem, padać sobie w objęcia i pogrążać się razem w smutku? Na pewno wiedziała, że nie była to okolica, w której można przebywać na ulicy, kiedy zamykały się już okiennice oświetlanych świecami mieszkań przyzwoitych ludzi. Mgła przesłaniała mi zmysły i sprawiała, że mój oddech był jeszcze płytszy. Ciotka nie wstydziła się chyba ze względu na miejsce, z którego mnie odbierano? Byłam przecież częścią rodziny… Która jednak przez wiele lat była porzucona… Może oczekiwałam zbyt wiele?
Zmrużyłam oczy, przyglądając się nadjeżdżającemu powozowi, i zmarszczyłam czoło. Zza zaparowanych szyb było widać zarys cylindra, a nie damską ozdobę z piór. Kto mógł po mnie przyjechać?
A co, gdyby – byłaby to wspaniała scena w przyszłej powieści – po samotną dziewczynę nie przyjechała stara owdowiała ciotka, ale ojciec, żyjący i w dobrym zdrowiu? Uczucia towarzyszące takiemu spotkaniu kłębiły się w mojej głowie do tego stopnia, że byłam bliska otwarcia mojej skrzyni podróżnej stojącej na deszczu i wyciągnięcia z niej notatnika, aby utrwalić to piękno.
Stop. Musiałam przestać o nim myśleć.
Stangret zatrzymał sapiące konie, które niecierpliwie postukiwały kopytami w zamglonym świetle księżyca, a ja wstrzymałam oddech, kuląc się w więziennej bramie. Kiedy mężczyzna w pelerynie zsiadł z kozła prosto w deszcz, odczułam jeszcze silniejszą tęsknotę za pustymi stronami. Co za wspaniały czarny charakter, wysoki, w ciemnym ubraniu, z budzącymi grozę szerokimi barkami, biegnący przez kałuże. Och, gdyby tak dało się utrwalić go na papierze odpowiednimi słowami. Jednak wśród pisarzy istniało utarte przekonanie, że najznakomitsze pomysły pojawiają się właśnie wtedy, gdy pod ręką nie ma pióra i papieru.
Mężczyzna, podchodząc, uniósł wzrok i spojrzał na więzienie, a na jego zamyślonej twarzy odbiło się przygnębiające wrażenie tego miejsca. Zdjął kapelusz, który i tak był niemal bezużyteczny przy takiej ulewie, po czym otarł rękawem skroń. Kiedy mnie zauważył, jeszcze bardziej spochmurniał, aż brwi przysłoniły jego przeszywający wzrok. Z bliska wyglądał nawet bardziej złowieszczo, wręcz groźnie. Cofnęłam się i uderzyłam o chropowaty kamienny mur. Teraz nie było już nikogo, kto by mnie chronił. Nikt nie zgłosiłby mojego zaginięcia konstablowi. Byłam samotna jak latawiec, któremu nagle odcięto sznurek.
„Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego”1. Nigdy dotąd nie musiałam tak całkowicie zdać się na Pana. Wydawało się teraz, że to było wszystko, co mi pozostało.
Moje paznokcie zaryły mocno o brudny kamień za moimi plecami. Burza się wzmagała, a krople deszczu spadały mi na ramiona, spływały po szyi i wsiąkały w suknię. Dlaczego nie biegliśmy w kierunku powozu i nie chowaliśmy się pod jego daszkiem?
Mężczyzna zmrużył oczy, jakby czekał, aż się odezwę i wytłumaczę swoją obecność. Tak, on też to czuł. Coś było nie tak.
Mój cichy głos przebił się przez deszcz.
– Czy przyjechał pan z posiadłości Lynhurst?
Być może się pomyliłam, a powóz ciotki Eudory był dopiero w drodze.
– Tak. – Z kępek włosów przylepionych do jego czoła spływały krople wody.
– Aha.
Jednak żadne z nas nie poruszyło się. Czy czekał na moje pozwolenie?
– Obydwie są moje. – Wskazałam na podniszczone skrzynie podróżne, a on sprawiał wrażenie jeszcze bardziej zdezorientowanego. – Jestem Aurelie Harcourt.
– Silas Rotherham.
Rotherham… Mroczne i złowieszcze. Pasowało do niego.
Po kilku kolejnych niezręcznych sekundach dotknął mojego łokcia i popchnął mnie lekko w stronę powozu. Skinął głową do stangreta i wysłał go po moje bagaże. Skrzynie podróżne zdecydowanie odróżniały się od nowej szafirowej sukni, która owijała się wokół moich nóg przyodzianych w pończochy i warstw halek – w przemoczonym, chaotycznym, ale stylowym nieładzie. Musiał się zastanawiać, czy należę do bogatych, czy biednych. Tak, to wyjaśniałoby zmarszczone czoło.
Pierwsza skrzynia zadudniła o dach, a ja wcisnęłam suknię przez zbyt wąskie drzwi i opadłam na siedzenie zwrócone w kierunku jazdy. Rotherham usiadł naprzeciw mnie. Jak prawdziwe damy radziły sobie z tym na co dzień? Ta suknia była najpiękniejszym ubraniem, jakie kiedykolwiek założyłam, i mimo że miałam ją już od trzech dni, nie wiedziałam, jak ją nosić, zważywszy na moją szczupłą budowę ciała. Tym bardziej że teraz były to krępujące ruchy zwoje ciężkiej, mokrej tkaniny.
Być może nierozsądne było wykorzystanie moich skromnych środków w taki właśnie sposób – na strój, który miał sprawić, że będę pasować tam, gdzie pozostała część mnie się nie nadawała. Jeszcze głupsze było wydanie ostatnich groszy z założeniem, że bogaci krewni zaspokoją przyszłe potrzeby bratanicy, której poznania nie uważali dotąd za stosowne. Bujałam w obłokach.
Musiałam dopiero zlokalizować oszczędności ojca. Wszystkie czeki, które pobierałam z Marsh House Press, prawdopodobnie zsumowałyby się do kwoty, za jaką mogłabym się utrzymać. A skoro śmierć zwalniała z długów, mogłabym użyć tych pieniędzy na własne potrzeby.
Odłożyłam przemoczony kapelusz na siedzenie obok siebie i wycisnęłam wodę z rozpuszczonych włosów na podłogę w powozie.
– Ten deszcz moczy do suchej nitki, czyż nie?
Mężczyzna zdjął mokrą marynarkę, mocując się przy tym z rękawami. Odruchowo sięgnęłam, by mu pomóc. Kiedy czubkami palców dotknęłam ciepłego lnianego rękawa jego koszuli, odsunął się, odwiesił marynarkę, po czym spojrzał na mnie ze zdziwieniem i lekką obrazą.
Gwałtownie odsunęłam ręce i głośno usiadłam na swoim miejscu, a mokre policzki zaróżowiły mi się z zażenowania. To był świat zupełnie inny od więzienia Shepton Mallet. Kobiety nie pomagały i nie uspokajały, chyba że im za to płacono.
Stęknięcie dobiegające z zewnątrz przyciągnęło moją uwagę do okna. Stangret szarpał się z drugą skrzynią, do której przyniesienia kilka godzin wcześniej potrzebnych było trzech ludzi. Przygryzłam wargę, przypominając sobie jej zawartość. Nigdy nie da rady unieść jej sam.
Mężczyzna siedzący naprzeciw mnie wstał z ponurym spojrzeniem i ponownie wyszedł na deszcz, by pomóc stangretowi. Razem z wielkim wysiłkiem podnieśli ładunek, po czym z głośnym dudnieniem i skrzypnięciem umieścili go z tyłu pojazdu. Błyskawica przeszyła ciemne niebo, a oni rzucili się, żeby schronić się w powozie.
Rotherham wsiadł do środka, tym razem bez marynarki, zupełnie zmoknięty. Powóz natychmiast ruszył, wodze brzęknęły, a ja oparłam się na skórzanym siedzeniu. W tej jednej chwili zostawialiśmy całe moje dotychczasowe życie.
„Nie oglądaj się za siebie. Nie oglądaj się za siebie. Nie…”
Jednak zrobiłam to. Uchwyciłam się palcami okienka i przycisnęłam twarz do szyby, by po raz ostatni spojrzeć na miejsce, które było moim domem.
– Czy zostawiła pani coś?
– Nie. – Ponownie usiadłam, dociskając łopatki do skórzanego oparcia.
Opuszczenie tego miejsca było zakończeniem tak wielu spraw.
Mężczyzna przez dłuższą chwilę uspokajał oddech i wiercił się, zanim usadowił się wygodnie na niewielkim siedzeniu zwróconym tyłem do kierunku jazdy. Dotykałam flanelowego koca leżącego obok. Uznałam, że nie chciałby, bym mu go podała. Kiedy jednak jego lekkie dreszcze zmieniły się w dygotanie całego ciała, wcisnęłam mu ten koc. Przyjął go, nie patrząc na mnie, i zaczął go przykładać do mokrych ubrań, żeby wsiąknął wodę. Kiedy w końcu podniósł wzrok, zacisnął wargi w powściągliwym uśmiechu, uwidaczniając niewielkie dołeczki, które wyglądały jak cudzysłów okalający jego usta. Trochę się rozluźnił.
– Zapewniam panią – powiedział – że w Lynhurst jest mnóstwo kamieni. Nie musiała pani żadnych zabierać ze sobą.
– To książki.
Zadrżałam, obserwując mijane domy kryte strzechą. Musiał sobie zdawać sprawę z tego, że nie byłam osobą, która pasowała do posiadłości Lynhurst. Zaledwie kilka dni temu moje życie ograniczało się do pojedynczej celi, towarzyskiego, hałaśliwego ojca i naszych trzech mebli. Oraz, oczywiście, opowieści. Ojciec pokazał mi, jak sobie radzić w dziwacznym otoczeniu – recytować psalmy, troszczyć się o słabych, kochać ludzi – ale nie nauczył mnie zachowywać się jak towarzystwo z wyższych sfer, w którym sam został wychowany. Nie było takiej potrzeby.
Ogarnęła mnie tęsknota za domem. Ale jak ktokolwiek mógłby tęsknić za takim miejscem?
– Dziękuję za wyrozumiałość co do książek. – Wskazałam na tył powozu, gdzie znajdowała się moja skrzynia.
– Oczywiście. Książki są istotnym pokarmem dla umysłu.
Taka odpowiedź domagała się kolejnych pytań, ale zamknęłam usta. Każde słówko mogłoby się okazać nieodpowiednie. Światło lampy pojawiało się i znikało z twarzy mojego towarzysza, gdy powóz mknął przed siebie.
– Podejrzewam, że to nic wyjątkowego. – Jego głęboki głos przebił się przez moje myśli, mimo że próbowałam się skupić. – Panna Austen, Clennam, Wordsworth i być może kilka śpiewników.
Prowadzenie konwersacji nie szło mu zbyt dobrze.
– Wolę powieści w odcinkach.
– Oczywiście. – Lekko zmarszczył czoło i spojrzał na mnie oceniająco, a to przyprawiło mnie o mdłości. Tak jakby moje zamiłowanie do tego typu literatury miało oznaczać, że znajduję się niżej od niego na drabinie społecznej. Zdziwiłby się, gdyby się dowiedział, że większość zawartości skrzyni stanowiły niezapisane notatniki.
Zacisnęłam usta, by nie zdradzić mojej słodkiej tajemnicy, która dawała mi znacznie wyższą wartość niż ktokolwiek mógłby się domyślić. Gdybym tylko ośmieliła się wypowiedzieć to na głos. „Przepraszam, słyszał pan o Nathanielu Drollu? Znam osobę, która ukrywa się pod tym pseudonimem”. Jakież zaskoczenie ukazałoby się na jego aroganckiej twarzy.
– Postaci z powieści są najlepszymi przyjaciółmi, więc nie dziwię się pani przywiązaniu. – Poprawił sobie kapelusz, który nieco przekrzywił mu się na głowie od drgania powozu, po czym uśmiechnął się. – Ludzie z krwi i kości są bardziej złożeni i trudniej się z nimi zaznajomić.
– Pozwolę sobie się nie zgodzić. Wiele osób jest zamkniętych w sobie, a jednak rozkwitają w piękny sposób, jeśli tylko ktoś się nimi zainteresuje.
Szybki ruch jego brwi zasugerował dezaprobatę, która sprawiła, że wcisnęłam się mocniej w siedzisko, a moja twarz stała się gorąca. Znowu to zrobiłam.
Odchyliłam głowę do tyłu, na miękkie oparcie, i pozwoliłam, by powóz przenosił mnie i moje poważne myśli ku życiu, w którym taka dezaprobata nie będzie niczym niezwykłym.
– Mam nadzieję, że pana nie uraziłam.
– Była to jedynie zaskakująco dogłębna odpowiedź na coś, co uważałem za proste pytanie.
– Życie jest głębokie, panie Rotherham. – Tak bardzo niezgłębione. Szczególnie gdy stanowi serię intensywnych przeżyć, które się gromadzą i każdego dnia domagają uwagi. – Dlatego książki są jak lina ratownicza. Wejście na karty czyjejś historii oznacza dołączenie do niego w jego zwykłym życiu i udawanie, że po tym wszystkim chociaż przez jedną beztroską chwilę będzie się całym, zdrowym i cudownie normalnym.
Jego oczy przybrały miły wyraz, gdy się uśmiechnął i spojrzał na mnie z łagodnością.
– Poradziła sobie pani całkiem dobrze w życiu, które przypadło pani w udziale. Jak to się stało, że w takim miejscu nie pogrążyła się pani w smutku?
W pierwszym momencie chciałam mu odpowiedzieć, że sam Charles Dickens spędził kilka lat swego dzieciństwa w więzieniu dla dłużników w Marshalsea, gdzie jego ojciec odsiadywał swoje liczne długi. Nikt nie miał wątpliwości, że Dickens ostatecznie odniósł w życiu sukces. Jednak na tę uwagę udzieliłam jedynie prostej odpowiedzi:
– Wiele dobrych dni przeważa nad tymi złymi. Poza tym wyobraźnia jest przenośna. Można ją mieć nawet w biedzie.
Jego twarz ponownie pogrążyła się w ciemności. Śmiał się? A może krzywo na mnie patrzył? Nieważne. Trudne przeżycia tego tygodnia ciążyły mi jak przemoczona suknia, którą miałam na sobie. Pochowaliśmy ojca zaledwie parę dni temu.
– Mogę spytać, z kim mam zaszczyt podróżować?
– Jestem przyjacielem rodziny, który na lato zatrzymał się w Lynhurst. – Odchrząknął. – Uznali, że nie mogą zaufać w tak delikatnej sprawie komuś ze służących, nawet najwierniejszemu.
– Rozumiem. – Jednak nie rozumiałam. Co było tak delikatnego w przywiezieniu do domu bratanicy?
Minęły długie chwile ciszy, nim powóz się zatrzymał, a żelazna brama otwarła się ze skrzypnięciem. Wydawało się, że na zamku jest umieszczony herb. Czyżbyśmy tak szybko dojechali na miejsce?
Nachyliłam się, by spojrzeć przez okno, ale w nikłym blasku latarni prawie nic nie było widać. Trzy… nie, cztery wieżyczki przeszywały ciemne chmury przesłaniające linię dachu. Zapewne posiadłość nie była tak wytworna i niesamowita jak to wynikało z pasjonujących opowieści mojego ojca, jednak musiała mieć coś w sobie, skoro pobudziła jego wyobraźnię. Podpierałam się i wyciągałam w górę, by w wilgotnej ciemności wypatrzyć zarys osławionego majątku Lynhurst.
Po wlokących się w nieskończoność minutach poruszania się po nieoświetlonym żwirowym podjeździe powóz skręcił w lewo i zatrzymał się tuż przy olbrzymiej rezydencji. Sporych rozmiarów wisząca latarnia oświetlała kamienne zwieńczone łukiem wejście z podwójnymi drewnianymi drzwiami, dość podobnymi do masywnych drzwi prowadzących do więzienia. Może mimo wszystko poczuję się tu jak w domu. Szara ściana zewnętrzna budynku rozciągała się poza niewielki krąg światła latarni i zdawała się nie mieć końca.
Zatem była to prawda. Nie dowierzałam opowieściom ojca o tym miejscu. Jaka rodzina mogłaby żyć w takim bogactwie, podczas gdy ich brat cierpiał niedostatek? Zaledwie kropla ich majątku mogłaby uwolnić ojca już lata temu. Walcząc ze zgorzknieniem, próbowałam znaleźć jakieś wyjaśnienie, ale nie potrafiłam.
Przynajmniej deszcz w końcu ustał.
Rotherham wysiadł z powozu. Kiedy ruszyłam się, by wstać, wyciągnął dłoń, aby mnie powstrzymać.
– Proszę pozwolić mi najpierw ich przygotować, panno Harcourt.
Opadłam na siedzenie i poczułam na sobie wilgotne warstwy odzieży.
– Przygotować ich na co?
Zatrzymał się tuż przy powozie, a na jego twarzy ukazał się niespodziewany uśmiech.
– Sądziliśmy, że jadę po kolekcję toreb i skrzyń.
– Przepraszam?
– Notariusz poinformował lady Pochard, aby odebrała rzeczy pozostałe po dalekim krewnym, który zmarł w więzieniu dla dłużników.
„Dalekim krewnym?” Zmarszczyłam czoło.
– Może sobie pani wyobrazić jej zdziwienie, kiedy dowie się, co wchodzi w skład mienia tego krewnego. – Potrząsnął kapeluszem i włożył go ponownie na głowę. – Proszę tu zaczekać. Przyjdę po panią, kiedy przekażę jej wieści.
– Witam ponownie, panie Rotherham.
Silas wszedł przez dwuskrzydłowe drzwi, które przytrzymał dla niego lokaj. Następnie służący wprowadził go do ciemnego przedpokoju, któremu świeżości dodawały ściany wyłożone boazerią o cytrynowym kolorze. Ukłonił się lekko, po czym wyciągnął dojrzałą dłoń po marynarkę Silasa. Ciężar okrycia sprawił, że jego ręka gwałtownie opadła w dół, ale na twarzy zachowała się uprzejma maska.
– Mam nadzieję, że pański wyjazd był przyjemny.
– Tak jak się spodziewałem. – Rotherham tupnął, aby strząsnąć pozostałości wody z butów, i ruszył przez korytarz z kolebkowym sklepieniem do salonu, gdzie już czekała na niego lady Pochard.
Jakiej odpowiedzi można było udzielić na takie nic nieznaczące pytania? „Piękny dziś dzień, nieprawdaż?”, „Jak pański spacer?”, „Mam nadzieję, że dobrze się pan dziś czuje”. Miał ochotę odpowiadać, że dzień jest okropny, że był właśnie świadkiem morderstwa i wybrał się na Księżyc. Tylko po to, by zobaczyć, jak zareagują.
Jaka diametralna różnica w porównaniu z kobietą oczekującą w powozie. Wszystko, co powiedziała, miało znaczenie, a jej zdania były nabrzmiałe i soczyste od oryginalności. Świeże i uroczo dziwne.
– Dobry wieczór, lady Pochard. Jestem zaskoczony…
– Czy odebrał je pan? – Lady Eudora Eustice Pochard kuliła się w swoim fotelu na kółkach w wykuszu bogato zdobionym udrapowanymi zasłonami.
W kominku połyskiwały płomienie, oświetlając miękkim, choć tajemniczym światłem pomieszczenie należące niegdyś do jej przodków, zdobione czerwienią i złoceniami.
Oczywiście, że je odebrał. Obie skrzynie… jak również dodatkowy „bagaż”.
– Tak, droga pani. Cały dobytek pana Harcourta z Shepton Mallet.
Z twarzy Digory’ego zniknęła maska wiernego lokaja.
– Czy on nie żyje? O nie! Pan Harcourt…
Przeszywające spojrzenie lady Pochard przerwało jego słowa. Nieszczęśnikowi drgała grdyka i trzęsły mu się szczupłe ręce.
Silas spróbował ponownie.
– A co do tego, co mam uczynić…
– Już panu mówiłam. Wszystkie skrzynie należy złożyć na strychu. Chyba że podejmie się pan przejrzenia dobytku zmarłego, by ocenić, czy jego mienie jest warte cokolwiek więcej niż tylko wrzucenia na strych.
– W przelocie dostrzegłem coś, czego droga pani nie chciałaby trzymać na strychu. – Dlaczego krążył wokół prawdy jak na paluszkach? Przecież to nie była w ogóle jego wina.
– Niech pan wreszcie mówi. – Kobieta zacisnęła usta, wokół których uwydatniły się zmarszczki. – Nie mam cierpliwości do pańskich dowcipów, panie Rotherham. Niech pan mówi szybko.
Odchrząknął.
– Dziewczyna, moja pani. Młoda kobieta, powiedziałbym, że w wieku prawie dwudziestu lat.
Kobieta uzmysłowiła sobie coś, co sprawiło, że jej twarz przybrała ziemisty kolor.
– Niemożliwe.
– Przywiozłem ją tu, gdyż nie wiedziałem, co zrobić. Jeśli chce ją pani odprawić, przynajmniej zawiozę ją do Londynu, gdzie znajdzie się dla niej więcej możliwości.
Porzucenie jej tutaj, by podjęła u kogoś służbę, byle tylko przeżyć, byłoby jak pozbawienie jej powietrza. Jednak podobnie byłoby w przypadku wprowadzenia jej do tego domu.
– Czy nie jest wystarczająco skandaliczne, by członek rodziny w ogóle znalazł się w takich trudnościach? – Kobieta najwyraźniej nie była w stanie wydusić z siebie słowa „więzienie”. – Nie pozwolę, by tę dziewczynę zabierano gdziekolwiek poza ten dom. – Wyprostowała się w fotelu, jakby była damą o niesamowitej urodzie, co akurat nie było prawdą, zważywszy na jej wiek. – Co się z nią działo przez te wszystkie lata? Kto ją wychował?
– Wygląda na to, że sama się wychowała, jeśli w ogóle można mówić o jakimkolwiek wychowaniu. Weszła ze mną sama do powozu, jakby to było coś zwyczajnego.
– Chce mi pan powiedzieć, że ta dziewczyna mieszkała wśród dłużników? – Kobieta sapnęła. – Co za skandal. Podejrzewam, że jest jak dzikuska.
Uwagę wszystkich przyciągnęło stukanie do głównego wejścia. Po chwili skrzypnęły drzwi wewnętrzne. Chlup, stuk, chlup, stuk – wynurzyła się z ciemności korytarza i stanęła przed nimi. Błyszczące, mokre włosy przylepiały się jej do czoła i szyi i spływały w jedwabistych, niesfornych pasmach na ramiona. W domowym świetle Silas rozkoszował się jej widokiem, dzikiej i pięknej, o dużych, brązowych oczach, policzkach świeżych jak wiosna i kształtnych ustach zaciśniętych w napięciu. Czyli to właśnie zakrył przed nim mrok powozu.
– Taka, jak myślałem. – Zmęczone oczy starego służącego zaszły łzami. Nachylił się ze złożonymi rękami, jakby gotowy, by objąć dziewczynę i chronić ją jak pisklę.
Lady Pochard oparła się na lasce i spojrzała na lokaja.
– Zajmij się tym. Digory… – Przeszyła go spojrzeniem, wyrażającym świadomość tego, czego prawdopodobnie był świadkiem w tym wielkim domu. – Nic jej nie mów.