Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Leśne morze - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Leśne morze - ebook

To opowieść o Szu-hai, wielkiej tajdze mandżurskiej, w której prawo sprawuje natura i jedynie nielicznym zezwala żyć u siebie. Tylko tym, którzy przestrzegają reguł i wiedzą, jak się po niej poruszać. A dzieje się to wszystko w latach 1939-44. Poszukiwany przez Japończyków okupujących północne Chiny, świeżo upieczony maturzysta, Wiktor Domaniewski, musi uciekać w Szu-hai. Tu spotyka łowców, myśliwych i zbiegów jak on.

To opowieść o wspaniałej przyrodzie, przetrwaniu, miłości i samotności tak pięknie opisana przez Igora Newerlego.

Bo czyż sami nie śniliśmy kiedyś, że żyjemy w wielkim lesie, polujemy, by przeżyć, mieszkamy w domu zbudowanym własnymi rękami i zbieramy zioła i owoce leśne na zimę…

 

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7779-876-8
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SZU-HAI

Deszcz ustał, jak spadł – z na­gła. Gwał­towny i cie­pły, nie grał jed­nak w smu­gach ko­lo­rami tę­czy i pyłku kwia­to­wego, nie był tym ra­zem desz­czem barw­nym jak inne ulewy czerw­cowe w Man­dżu­rii.

Wiatr dmący zza gór, od Mo­rza Żół­tego, niósł chmury zwa­łami cięż­kimi, nie do prze­bły­sku. Słońce zni­kło bez żad­nego znaku nad za­chod­nią sopką, nurtu Mu­tan­ciangu nie ro­ze­lśnił księ­życ i noc, za­pa­da­jąca z wolna w pół cie­nie, pół szmery le­śne, ze­szła na tajgę nie wia­domo kiedy, nie bar­dzo na­wet inna niż dzień.

Wy­soko, ko­ro­nami drzew, skoł­tu­nioną po­wierzch­nią kniei cho­dził wiatr, nie się­ga­jąc dna. Dno, mroczne i za dnia, sczer­niałe na czar­ność zu­pełną, ot­chłanną, było nie­wzru­szone. W po­wie­trzu par­nym, du­rzą­cym kon­wa­lią, cze­rem­chą, ró­ża­necz­ni­kiem, wszyst­kie za­pa­chy, zda się, tę­żały i stały jak mgła.

Choć deszcz dawno ustał, kro­ple spa­da­jące z wierz­choł­ków w tę ot­chłań, na mchy, na pa­pro­cie opite, na­grzę­złe, wciąż drą­żyły ci­szę ze­wsząd i stale jed­no­staj­nym, drob­niut­kim pla­ska­niem.

Przez ten szmer głu­chy i cią­gły, nie­prze­nik­niony, zle­wa­jący się w ci­szę po­zorną jak po­plusk fal, jak much brzę­cze­nie – tylko ty­grys mógł sły­szeć.

I słu­chał, ro­ze­zna­jąc obok, w chasz­czach ró­ża­necz­nych, le­dwo uchwytne żywe sze­le­sty.

W taką noc ślepą tylko ty­grys mógł wi­dzieć.

I wi­dział wy­chy­loną z za­ro­śli głowę ko­zła.

Ro­gacz chru­pał w sku­pie­niu swój przy­smak, ogry­za­jąc skru­pu­lat­nie krzewy z lep­kich pą­ków, z kwia­tów ak­sa­mit­nie roz­kwi­tłych lu­bymi płat­kami... Ale oto w ró­żany, cierpko-słodki za­pach wdarło się coś nie­czy­stego. Tar­gnął mordą i ra­żony pro­sto w roz­warte chrapy ty­gry­sim odo­rem, pry­snął, po­szcze­ku­jąc z prze­ra­że­nia, tylko echo w gę­stwi­nie ło­mo­tało.

Łapą skur­czoną do skoku ty­gry­sica roz­darła mchy raz i drugi, wy­pro­sto­wała się, po­stała chwilę i ru­szyła da­lej.

Wy­nu­rza­jąc się spoza pni nie­spo­dzia­nie i miękko, su­nęła przed się jak zjawa. Na­słu­chi­wała. Dziki gdzieś buch­to­wały, ale i one – le­dwo się skra­dać po­częła – na fuk­nię­cie ma­ciory ucie­kły.

Nie wio­dło się dziś ty­gry­sicy. Było za parno. Z da­leka wie­trzono jej fe­tor po­tę­go­wany kar­mie­niem. Sutki miała na­brzmiałe i boki z lekka za­pa­dłe.

Za­cza­iła się na kra­wę­dzi jaru. Stam­tąd z dołu trud­niej ją zwę­szyć, a i skok z góry pew­niej­szy. Na­wi­sła więc nad ścieżką jak głaz. Tylko ogon cho­dził wa­ha­dłowo, zdra­dza­jąc ha­mo­waną pa­sję.

Czy­hała na żywe ja­kieś mięso, na go­rącą krew i oto...

Nie byle jaka zbli­żała się zwie­rzyna.

Szli lu­dzie. Gę­siego szli. Przedni trzy­mał broń go­tową do strzału, la­tarką co i raz to śle­pił. Za nim mia­rowo kro­czyła reszta z ple­ca­kami, z ka­ra­bi­nami. Na końcu lu­dzie skrę­po­wani w łok­ciach: ko­bieta i ku­le­jący męż­czy­zna. I pa­stuch przy nich – żoł­nierz ostatni.

Prze­su­wali się jedno po dru­gim draż­niąco bli­sko, ni­czego nie­świa­domi, głupsi od naj­głup­szego war­chlaka. Nie czuli, że śmierć dy­szy tuż-tuż nad gło­wami – parę me­trów za­le­d­wie.

I tak by uszli, ale ostatni przy­sta­nął. Za małą po­trzebą, na chwilę tylko. Zdąży prze­cież do­go­nić.

Nie zdą­żył...

Rym­nęło.

Zdła­wiony krzyk z tyłu. Za­mie­sza­nie na prze­dzie: ty­grys? chun­chuzi? Aż wzbiła się ko­menda:

– Ja­sume! Oczite!

I mę­ski głos ury­wany, na­glący po pol­sku:

– Ucie­kaj! Dla Witka... Witka ra­tuj!

A stam­tąd bie­gła już nowa ko­menda:

– Utte!

Strze­la­nina za­ja­dła, bez­ładna...

Pruli roz­rzut­nie na wszyst­kie strony, zwłasz­cza tam, gdzie w krzaki coś jak gdyby szur­nęło.

Z lasu żad­nej od­po­wie­dzi, to się uci­szyli. Przedni po­biegł do tyłu, ma­cał la­tarką, aż zna­lazł: czapka na ścieżce i krwi ka­łuża. A więc straż tylną ty­grys po­rwał i więź­niarka zbie­gła. Szu­kać? Tajga wo­koło, noc choć oko wy­kol...

Prze­szu­kali dla po­rządku z prawa i lewa, nie wy­cho­dząc jed­nak z jaru, i ulżyw­szy so­bie kol­bami na więź­niu – ode­szli śpiesz­niej, niż przy­szli, czę­ściej bły­ska­jąc świa­tłami na boki.

Za­po­wie­trzone pro­chem i czło­wie­kiem smugi roz­snu­wały się, wdzie­rały w od­dech kwia­tów, drzew i zwie­rząt. Ale było po wszyst­kim. Był znów mrok. Spo­kój uta­jony w głę­bi­nie. Ci­sza drą­żona kro­plami.

Ty­gry­sica prze­cią­gnęła się i wspiąw­szy się na tylne łapy, przed­nimi za­częła dra­pać korę drzewa, oczysz­cza­jąc pa­zury.

Uszaty puch­nął w po­bliżu „u-ha”, las od­dał z głębi „ja-tu”, w krza­kach na to ha­sło stró­żowe za­skom­lało pro­szal­nie i urą­gli­wie, ale jej już nie było.

Gdy tak sto­jąc w nur­cie pra­wie po ko­lana, chłep­tała chci­wie lo­do­watą wodę – za­le­ciało czło­wie­kiem.

Z tyłu, od brzegu, od ster­czą­cej sa­mot­nie jak wy­krot skały: ku­liła się tam ko­bieta ze zwią­za­nymi w łok­ciach rę­kami. Wi­działa chyba tylko ja­rzące się zie­lon­kawo śle­pia i czarny, koci, roz­pły­wa­jący się w po­mroce kształt ol­brzy­miego zwie­rza nad smugą rzeki.

Spo­tkały się ich oczy, ich głosy: „Jezu, Jezu”... i – po­mruk wzgar­dliwy.

Tamta matka osu­nęła się bez czu­cia na zie­mię, a ta prze­szła w trzech su­sach na drugi brzeg i po­dą­żyła dal­szą drogą przez spa­lony las, cią­gle pod górę, wy­żej i wy­żej, do swej pie­czary.

Ob­li­zała śpiące ma­leń­stwa i uło­żyw­szy się wy­god­nie, grzbie­tem do wnę­trza, py­skiem ku wy­lo­towi, syta, cie­pła, cie­pluchna – drze­mała, nie mo­gąc za­snąć. Bo ile­kroć roz­wie­rała znu­żone po­wieki, za­wsze na czar­nym wy­ło­mie pie­czary wi­działa tlącą się złotą iskierkę. Ta iskierka mżyła i mżyła, draż­niąc jak giez, jak wspo­mnie­nie czło­wieka.

Do­piero o świ­cie zdrzem­nęła się na do­bre.

Gdy obu­dziw­szy się, wy­szła przed pie­czarę – za­miast iskry uj­rzała dym.

Da­leko, za pa­gór­kiem ostat­nim, strze­lała nad le­śną do­linę cie­niuchna czarna ło­dyżka, pur­pu­ro­wie­jąc w po­ran­nym słońcu stop­niowo, by za­kwit­nąć różą dymku.

Wi­dok stąd miało się na całą oko­licę. Trudno o lep­sze le­go­wi­sko. Na po­łu­dnio­wym zbo­czu, wśród nie­prze­by­tych krza­ków ara­lii, prze­pla­ta­nych dzi­kim wi­nem i chmie­lem. Słońce świeci cały dzień, na­grze­wa­jąc gra­nity. Stru­myk nie­da­leko i stado dzi­ków w po­bli­skiej dą­bro­wie, a nad dzi­kami ty­grys cho­dzi prze­cie jak pa­stuch, do­póki wszyst­kich co do jed­nego nie wy­bie­rze.

Spo­glą­dała le­ni­wie przed sie­bie – na więd­nącą dymną różę, gdzie coś wy­raź­nie do­ga­sało – to znów na ssące małe, mru­żąc żół­tawe, prze­peł­nione bla­skiem oczy.

Udały jej się dzieci, zwłasz­cza sam­czyk. Mie­siąc za­le­d­wie, a już dwu­krot­nie więk­szy od kota. Za rok bę­dzie jak matka, pręgi ściem­nieją mu na grzbie­cie i fu­tro mię­dzy nimi bę­dzie od­bi­jało czer­wo­na­wym zło­tem, a na piersi i bo­kach – sre­brzy­ście.

Za­szu­miało w gó­rze. Słońce skryło się na chwilę, rzu­ca­jąc w dół skrzy­dlaty wielki cień.

Ty­gry­sica nie­spiesz­nie unio­sła łeb – to są­siad, or­ło­sęp bro­daty, wy­ru­szył jak co rano w ob­lot re­wiru.

Od­pro­wa­dziła go wzro­kiem. Le­ciał w tym sa­mym kie­runku, gdzie się w nocy pa­liło.

Nie ru­sza­jąc skrzy­dłami, szy­bo­wał za­wrot­nie, tylko lotki fur­ko­tały z gło­śnym sze­le­stem, i szczyty dzi­kie, szczer­bate od­pły­wały w tył, po nich mchy skrzące się jesz­cze szro­nem, a da­lej fa­lo­wała już zie­leń bez­mierna, gdzie­nie­gdzie po­prze­rzy­nana ko­ry­tem po­to­ków i rzek, mie­niąca się wszyst­kimi od­cie­niami. Ciemna, uboga zie­leń wy­so­ko­gór­skiej ko­so­drze­winy, nieco żyw­sza – mo­drze­wia i so­sny, so­czy­sta – ce­dru, orze­cha i dębu, ja­sna – jo­dły, brzozy, kor­kowca...

Drzewa igla­ste, li­ścia­ste, drzewa pół­nocy i po­łu­dnia ze­szły się tu­taj w prze­dziw­nej mie­sza­ni­nie, two­rząc roz­cheł­staną, szu­miącą na setki ki­lo­me­trów tajgę man­dżur­ską, w szu-hai(I), po pol­sku: Le­śne Mo­rze...

Roz­po­starty w dwu­ipół­me­tro­wym sięgu skrzy­deł, or­ło­sęp wi­siał nad tym mo­rzem, nad ucie­ka­jącą spod niego pa­no­ramą la­sów, gór i rzek. Żół­ta­wo­biała głowa, nieco wy­cią­gnięta i prze­chy­lona, z ha­ko­wa­tym dzio­bem, ce­lo­wała w samo cen­trum zgliszcz na go­łym, oskro­ba­nym z tajgi pa­gó­rzu.

Wczo­raj jesz­cze stała tu nie­wielka za­groda. Miesz­kał czło­wiek ze swoją ko­bietą. Była mała, nie­groźna, sta­rego na­to­miast or­ło­sęp uni­kał. Wi­dy­wał, co ten robi z cie­trze­wiami na msza­rach, z ko­zi­cami na gór­skich prze­łę­czach. Raz go dra­snął pod ogon ogni­stym dziob­nię­ciem... Mieli mło­dego, ale on się zja­wiał prze­lot­nie, w le­cie tylko.

Nic tam te­raz nie zo­stało, tylko sad i żu­raw stu­dzienny. Dym nie za­snu­wał już po­pie­li­ska i or­ło­sęp, opa­da­jąc po spi­rali ni­żej i ni­żej, szu­kał wzro­kiem tru­pów, które czę­sto są tam, gdzie się pali.

Na ziemi też ich wi­docz­nie szu­kano.

Dwóch lu­dzi krzą­tało się po po­dwó­rzu.

Je­den przy­gar­biony, w ko­lo­rze tu­tej­szym. Nie­bie­ską wy­pło­wiałą miał kurtkę, za­pi­naną z boku na gu­ziczki, spodnie ścią­gnięte w ko­stce wstążką i stoż­kowy słom­kowy ka­pe­lusz.

A drugi to był wła­śnie od tam­tych dwojga, ten młody, co się zja­wiał prze­lot­nie i za­wsze w ob­cym ko­lo­rze. Nie biały ani czarny, ani nie­bie­ski jak lu­dzie po oko­licz­nych wio­skach, ale sza­ro­sta­lowy – ta­kie miał spodnie i bluzę z pa­skiem.

Przy­pa­dali do ziemi, ba­da­jąc ślady na roz­mo­kłym grun­cie. Wszyst­kie wio­dły z po­dwó­rza na ze­wnątrz i tu się roz­cią­gały w sznu­ro­wany lisi trop bie­gnący do lasu.

Za­częli się sprze­czać. Chiń­czyk cią­gnął mło­dego do arby, którą przy­byli od strony ko­lei, a młody wy­ry­wał się za tro­pem. W końcu Chiń­czyk po­dał mu, co le­żało w ar­bie: ple­cak i długi pa­ku­nek.

Młody roz­ciął w po­śpie­chu sznury, roz­wi­nął, wyj­mu­jąc skó­rzaną torbę i...

Or­ło­sęp dał w górę.

Nie­raz by­wał ostrze­li­wany, wie­dział, jak wy­gląda broń, i że lu­dzi można się nie bać, póki mają pu­ste ręce.

Ucho­dził w prze­stwo­rza, śle­dząc z bez­piecz­nej wy­so­ko­ści, jak ci dwaj tam się że­gnają, jak młody za­rzuca strzelbę i torbę na ra­mię. Przy­wo­łuje łajkę, sie­dzącą przed oca­lałą budą, pusz­cza przo­dem i bie­gnie za nią świe­żym tro­pem.......Żadne przed­wieczne wy­roki nie orze­kały, że mię­dzy Odrą a Wi­słą ko­niecz­nie musi wy­ro­snąć Pol­ska. Kiedy pierwsi ksią­żęta pia­stow­scy ob­wa­ro­wy­wali się na wzgó­rzu gnieź­nień­skim, Łaba pły­nęła przez kraj sło­wiań­ski, Obo­drzyce sie­dzieli tam, gdzie dziś Lu­beka. W ciągu trzy­stu na­stęp­nych lat bez po­rów­na­nia sil­niejsi Niemcy wchło­nęli wszystko aż po Odrę, prze­kro­czyli ją... prze­kro­czyli rów­nież Wi­słę, ra­mie­niem zbroj­nych za­ko­nów się­ga­jąc uj­ścia Dźwiny. Pol­ska jed­nak ostała się i prze­trwała w oko­licz­no­ściach nad wy­raz trud­nych.

_Do­ko­nało się to pracą, mę­stwem i po­świę­ce­niem na­rodu, pod po­li­tycz­nym przy­wódz­twem dy­na­stii rdzen­nie pol­skiej – Pia­stów..._

Pa­weł Ja­sie­nica

Naj­lep­szy, naj­mą­drzej­szy i naj­bo­gat­szy pod­ręcz­nik do zro­zu­mie­nia Pia­stów – dy­na­stii pra­wie 500 lat wła­da­ją­cej na­szą hi­sto­rią. Ty­siące fak­tów po­dane w spo­sób, który nie tylko wciąga i fa­scy­nuje, ale każe do­ce­nić i au­tora i epokę, którą opi­suje.

.

Czy dla nas – zwy­kłych czy­tel­ni­ków, czy­ta­czy hi­sto­rii – jest coś bar­dziej fra­pu­ją­cego niż od­po­wiedź na py­ta­nie – co by się stało, gdyby...

A jesz­cze więk­szą przy­jem­no­ścią jest, gdy ta­kie roz­my­śla­nia zo­stają pod­parte ogromną hi­sto­ryczną wie­dzą, jaką pre­zen­tuje nam Pa­weł Ja­sie­nica w książce My­śli o daw­nej Pol­sce. Dla każ­dego, kto choć odro­binę sma­kuje pol­ską hi­sto­rię, za­sta­na­wia się, dla­czego losy po­to­czyły się tak, a nie ina­czej – to do­prawdy praw­dziwa roz­kosz za­głę­bić się w owe dy­wa­ga­cje świa­tłego i mą­drego au­tora, wy­bit­nego znawcy Pol­ski Pia­stów i Ja­giel­lo­nów i po­pły­nąć z nim w wartki nurt wy­da­rzeń tam­tych cza­sów oraz przyj­rzeć się pro­ce­som, które do­pro­wa­dziły Pol­skę do miej­sca, gdzie dziś się znaj­duje.

Zna­ko­mita in­te­lek­tu­alna przy­goda dla tych, któ­rzy lu­bią za­sta­na­wiać się nad prze­szło­ścią.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: