- promocja
Lista śmierci - ebook
Lista śmierci - ebook
Afganistan. Oficer elitarnej formacji Navy SEALs, James Reece, dowodzi operacją prowadzoną pod osłoną nocy. Gdy jego oddział wpada w zasadzkę, Reece jest jednym z dwóch ocalałych. Jako dowódca zostaje obarczony winą za największe niepowodzenie w historii amerykańskich sił specjalnych.
W dniu powrotu do Stanów Zjednoczonych żołnierz, który uczestniczył razem z nim w feralnej operacji, popełnia samobójstwo. Jednak żadna z tych tragedii nie może mierzyć się z tym, co zastanie we własnym domu. Doprowadzony do ostateczności odkrywa, że ma tylko jeden powód, by żyć dalej – zemstę.
Jack Carr – emerytowany oficer Navy SEALs. W ciągu dwudziestu lat spędzonych w jednej z najbardziej elitarnej formacji operacji specjalnych na świecie dowodził w walkach na południowych Filipinach oraz w Iraku i Afganistanie. W książkach korzysta z własnych doświadczeń, emocji i przeżyć. Lista śmierci to pierwszy thriller polityczny z kapitanem Jamesem Reece’em. W przygotowaniu są następne części trylogii.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-885-8 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To opowieść o zemście.
_Lista śmierci_ pokazuje, co mogłoby się stać, gdyby prawdziwy drapieżnik, wojownik u szczytu swoich możliwości znalazł się w sytuacji bez wyjścia. To powieść o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby normy społeczne i prawne, przepisy, moralność i etyka ustąpiły przed człowiekiem o nadzwyczajnych umiejętnościach, zahartowanym przez wojnę, dążącym do wyrównania krzywd; przed człowiekiem, który pod każdym względem byłby już martwy.
Ze względu na poufny charakter informacji, do których miałem dostęp podczas mojej służby w Navy SEALs, wszystko, co zamierzam opublikować, włącznie z fikcją, muszę przedstawiać Departamentowi Obrony. Żeby zadośćuczynić temu zobowiązaniu, przekazałem maszynopis do Biura Publikacji i Bezpieczeństwa Departamentu Obrony, gdzie został on „dopuszczony z poprawkami”. W trakcie pisania dołożyłem wszelkich starań, by mieć pewność, że żadne taktyki, techniki ani procedury nie zostały ujawnione. Ostatnie, czego chcę, to dać wrogowi coś, co w jakikolwiek sposób mogłoby zapewnić mu przewagę na polu bitwy. Rządowy proces oceny istnieje nie bez powodu. Ponieważ dostąpiłem zaszczytu walki za ten wielki naród, a także z powodu informacji, do których miałem wcześniej dostęp, wciąż jestem zobowiązany przedstawić tekst do oceny. Rządowe poprawki zostały uwzględnione zgodnie ze wskazaniami i zamazane na czarno.
Choć jest to fikcja, w każdej scenie czerpię z emocji, których doświadczałem podczas prawdziwych wydarzeń w ciągu ponad dwudziestu lat służby. Te emocje, połączone z czasem spędzonym w walce, dodają autentyczności powieści, która – mam nadzieję – będzie porywającym czytelniczym doświadczeniem.
I choć czas, który spędziłem w Navy SEALs, z pewnością wpłynął na wybór protagonisty, nie jestem Jamesem Reece’em. Jest bardziej uzdolniony, bystrzejszy i inteligentniejszy, niż ja kiedykolwiek mógłbym być. Ale mimo że nim nie jestem, rozumiem go. James Reece dysponuje doświadczeniem, przeszkoleniem, umiejętnościami oraz determinacją, by wymierzyć swoją sprawiedliwość.
To również książka o kontroli. Koncentracja władzy na szczeblu federalnym pod pozorem troski o bezpieczeństwo publiczne to trend, którego powinniśmy wystrzegać się za wszelką cenę. Tego rodzaju ograniczenia, nieważne, jak stopniowo wprowadzane, oznaczają powolną śmierć wolności. Dotarliśmy do momentu, w którym władza rządu jest tak rozległa, że jego członkowie mogą w zasadzie wziąć na celownik, kogo tylko zechcą. Niedawne doniesienia, jakoby agencje rządowe atakowały przeciwników politycznych, powinny wzbudzić niepokój wszystkich Amerykanów, niezależnie od tego, z jaką partią sympatyzują. Rewizjonistyczne poglądy na Konstytucję wyznawane przez oportunistycznych polityków i niewybieralnych sędziów, dążących skrycie do reinterpretacji Karty praw, odebrania władzy ludowi oraz skonsolidowania jej na szczeblu federalnym, zagrażają samej istocie republiki. Patrzenie rządowi na ręce powinno być zadaniem każdego wolnego człowieka. Wolność jako wartość fundamentalna to coś, co odróżnia nas od reszty świata. Jesteśmy obywatelami, a nie poddanymi, i by nimi pozostać, musimy zachować czujność.
_Jack Carr_
_6 sierpnia 2017_
_Park City, Utah_Prolog
Nie trzeba było taktycznego geniusza, by wybrać właśnie to miejsce. Ludzie są w większości niewolnikami własnych przyzwyczajeń, a niektórzy podchodzą do nawyków ze szczególnym nabożeństwem. Wyglądało na to, że księgowi przestrzegają rutyny niemal jak mnisi. Od pierwszego czerwca do pierwszego listopada każdego roku Marcus Boykin przenosił się do swojego domu w Star Valley Ranch w górach Wyoming. Dla potencjalnych nabywców nieruchomości, czy to z Zachodniego, czy też ze Wschodniego Wybrzeża, „Star Valley” brzmiało o wiele lepiej niż poprzednia nazwa – „Starvation Valley”, dolina głodujących. Miejscowość położona w wiejskiej części zachodniego Wyoming, zamieszkanego przez farmerów i kowbojów, stanowiła enklawę bogatych przyjezdnych mieszkających w posiadłościach wartych miliony dolarów. Wymanikiurowany środkowy palec pokazany cywilizacji.
W każdy poniedziałek, środę i piątek Boykin wstawał wcześnie i wsiadał do swojego SUV-a, srebrnego mercedesa G550, żeby dojechać do oddalonej o osiemdziesiąt kilometrów stolicy hrabstwa – Jackson. Ze względu na letnią populację bankierów i menedżerów funduszy hedgingowych, która śmiało mogłaby równać się z tą z Hamptons, było to jedyne miejsce w promieniu godziny lub dwóch jazdy, gdzie Boykin mógł zjeść wykwintny posiłek i napić się wina kosztującego osiemset dolarów za butelkę. W Jackson sączył latte i czytał „Wall Street Journal” w towarzystwie innych sezonowych mieszkańców z Nowego Jorku, Greenwich, Bostonu czy Los Angeles. Przez trzy dni w tygodniu nawiązywał kontakty z prawdziwymi ludźmi, zamiast czekać niecierpliwie, aż znajomi skomentują kolejny post na Facebooku. Obiady w Rendezvous Bistro były dużo smaczniejsze, a rozmowy znacznie bardziej stymulujące niż wspaniały widok rozciągający się z tarasu, na którym zazwyczaj jadał samotnie.
Droga numer 89 biegnie z północy na południe przez otoczoną stromymi wzgórzami dolinę, która rozciąga się pomiędzy Wyoming a Idaho. Nawadniane łąki nieopodal drogi skrywają się w cieniu ostrych szczytów mających trzy tysiące metrów na wschodzie i trochę niższych na zachodzie. Nieco na północ od małego miasteczka Alpine trasa do Jackson skręca na wschód wzdłuż Snake River i prowadzi przez las państwowy Bridger-Teton. W tym punkcie wyszczerbiona linia grzbietowa gór Teton wznosi się tuż przy szosie, jak monumentalny statek wycieczkowy zacumowany wzdłuż asfaltowego pomostu. Trzy metry od dobrze utrzymanej jezdni rozciąga się teren tak nierówny jak niemal nigdzie na terenie kontynentalnych Stanów Zjednoczonych, będący domem zarówno przepięknego mulaka czarnoogonowego, jak i dorodnych jeleni, baribali, a czasem także łosi. Ponieważ Boykin nigdy nie polował ani nawet nie trzymał broni w ręku, nawet nie przyszło mu do głowy, że piętnasty września, pierwszy dzień sezonu na jelenie w Regionie G stanu Wyoming, wypadał tego roku w poniedziałek.
* * *
Poprzedniego popołudnia James Reece zszedł ze szlaku turystycznego po przeciwnej stronie góry, niż biegła trasa. Szlak zaczynał się tuż przy drodze, ale żeby dotrzeć do niego autem, należało pokonać wiele kilometrów. Większość mieszkańców w rodzaju Boykina wolała mieć szosę w zasięgu wzroku, więc nie zapuszczała się zbyt daleko na to odludzie. Choć była to jedynie kilkugodzinna wędrówka od jego terenówki, Reece czuł się, jakby przyszedł z innego świata. Miał na sobie strój do polowania w cyfrowym kamuflażu marki Sitka i buty trekkingowe Salomona, które towarzyszyły mu podczas niezliczonych operacji na całym świecie. Niósł lekki plecak z przypiętym z boku nylonowym pokrowcem na karabin. Gdyby szedł przez dzikie tereny Wyoming w tradycyjnym snajperskim stroju ghillie i z bronią ciężką, rzucałby się w oczy prawie jak facet wędrujący po górach w smokingu; na szczęście odzież myśliwska zapewniała taki sam kamuflaż jak granatowa marynarka na lotnisku. Złożone przez niego anonimowe zgłoszenie w sprawie kłusowników grasujących na południe od Jackson powinno zająć każdego leśniczego w regionie. Na wypadek gdyby jednak spotkał jakiegoś przedstawiciela władz, licencja na polowanie i plakietka do oznaczenia trofeum miały sprawić, że wypadnie wiarygodnie jako kolejny myśliwy wypatrujący mulaków w najbardziej ruchliwym dniu w roku.
Mógł wyruszyć w nocy, korzystając z latarki czołowej lub noktowizora, ale wolał dotrzeć na miejsce jeszcze przed zmrokiem. Nie było sensu ryzykować skręcenia kostki lub poważniejszej kontuzji na tak nieprzystępnym obszarze; poza tym niecierpliwił się, by rozpocząć operację. Setki razy studiował topografię terenu przy użyciu map i zdjęć satelitarnych, ale na wszelki wypadek i tak przeszedł tę samą trasę dwa dni wcześniej, by mieć pewność, że na ziemi wszystko wygląda tak samo jak z powietrza.
Szlak prowadził przez stromą, wysoko położoną okolicę. Przy tej wysokości nad poziomem morza kondycja nie ma żadnego znaczenia – dwa i pół tysiąca metrów to jednak dwa i pół tysiąca metrów. Zatrzymał się, by złapać oddech, i pociągnął łyk wody z rurki przypiętej do szelki plecaka. Mięśnie nóg płonęły, płuca domagały się tlenu. Mimo temperatury w okolicach dziesięciu stopni Celsjusza pierwsza warstwa ubrań szybko przesiąkła potem, więc rozpiął bluzę, dając ujście ciepłu. Nie poruszał się szybko, lecz zdecydowanie. Nie pierwszy raz dawał z siebie wszystko, wspinając się do celu.
Stanowisko wyglądało tak, jak je zostawił: niewielkie wyżłobienie w zboczu w kształcie litery U, do którego dostać można się było tylko od przodu. Szansa na to, żeby jakiś myśliwy albo strażnik zaszedł go wprost od tyłu, gdy zajmie pozycję, była niewielka; zauważyłby też każdego, kto nadchodziłby od frontu, zanim jeszcze intruz w ogóle zbliżyłby się do kryjówki. Widział z tego miejsca spadek szosy biegnącej między dwoma wzniesieniami. Jego pozycja znajdowała się blisko szczytu drugiej góry, jeśli jechało się w stronę Jackson.
Niczym jaskinia bez dachu kryjówka miała chronić go od wścibskich oczu myśliwych wyglądających jeleni przed otwarciem sezonu oraz osłonić od wiatru, gdy temperatura spadnie w nocy w okolice zera. Wyciągnął broń z pokrowca i położył plecak tuż obok wylotu jamy, tak by lufa nie była widoczna z dołu. Sztucer Echols Legend został zbudowany przez mistrza w Utah, którego ręcznie robione karabiny kosztowały równowartość kilku miesięcznych pensji w marynarce. Prezent od ojca, otrzymany po pierwszej turze po 11 września, był jedną z najcenniejszych rzeczy Reece’a. Planował polować częściej po przejściu na emeryturę i rozpoczęciu pracy w sektorze prywatnym. Choć sztucer ważył dużo mniej niż karabiny wyborowe, których używał za granicą, załadowany amunicją .300 winchester magnum był jeszcze celniejszy. Zamiast tradycyjnej lunety myśliwskiej Reece zainstalował celownik optyczny Nightforce NXS 2,5-10 × 32 mm, ten sam, którego używał na służbie. Plecak podtrzymywał lufę sztucera, a mały woreczek stabilizował kolbę. Leżąc na brzuchu, mógł utrzymać broń tak nieruchomo jak przy benchreście. Kiedy samochody osobowe i ciężarówki podjeżdżały pod wzniesienie na zachód od niego, strzelał na sucho do kierowców, by dobrze wymierzyć czas. Ani wczasowicze, ani mieszkańcy jadący górską drogą przed zmierzchem nie mieli pojęcia, że znaleźli się na celowniku jednego z najbardziej zabójczych wojowników tego kraju.
Zadowolony, że znalazł dobrą pozycję położoną pod odpowiednim kątem względem celu, wycofał się na tył kryjówki i zapalił przenośny palnik, by podgrzać wodę na liofilizowany obiad. Gdy słońce schowało się za horyzontem, a temperatura odczuwalnie spadła, wczołgał się do śpiwora. Myślał o jasnowłosej córeczce, o łzach wzbierających w jej niebieskich oczach, kiedy patrzyła, jak tata wyrusza na ostatnią zmianę. Sześć miesięcy i wróci, tym razem na dobre. „Obiecuję”. Nadal widział jej twarzyczkę przyciśniętą do okna na lotnisku, gdy patrzyła, jak tata wsiada na pokład samolotu. Najtrudniejsze podczas każdej tury bojowej były pierwsze tygodnie, kiedy dopiero opuścili domy, oraz kilka ostatnich, kiedy czekali już tylko na powrót. Fakt, że był to jego ostatni wyjazd za granicę, sprawiał, że światełko w tunelu świeciło jaśniej. Nareszcie koniec kieratu szkolenie–tura–szkolenie, który on i jego bracia z Navy SEALs znosili ponad dekadę.
Owinięty śpiworem, przyglądając się spektaklowi gwiazd, którego w mieście nie sposób sobie wyobrazić, zasnął mocnym snem po raz pierwszy od tygodni. Nie obudził się w środku nocy, by koszmar okazał się prawdą. Nie sięgnął przez łóżko do żony, której nie było. Nie słyszał cichego płaczu córki, która już nigdy nie poprosi go, by ochronił ją przed potworami z szafy.
Kiedy zegarek zasygnalizował piątą, Reece już nie spał, tylko wpatrywał się w gwiazdozbiór Oriona. Łyk wody z butelki i baton energetyczny stanowiły jego śniadanie. Ułożył się w pozycji przy sztucerze i czekał cierpliwie na wschód słońca.
* * *
Marcus Boykin był rannym ptaszkiem jak niemal wszyscy w sektorze finansowym. W tej pracy człowiek albo wstaje i zajmuje miejsce przy stole, albo śpi i trafia do menu. Sprawdził prognozę pogody na iPhonie, po czym włożył designerskie dżinsy i brązowe włoskie mokasyny. Narzucił polar Patagonii na różową koszulkę polo od Lacosty i włożył bejsbolówkę z logo Yankees. Musiał ukryć niewielką łysinę przed tą dwudziestoparoletnią kelnerką, którą akurat próbował poderwać. Dla niego nie była to Sarah z dyplomem z inżynierii środowiska, która pracowała, żeby odłożyć na studia magisterskie, dla niego była to „ta kelnerka”. Jak na razie nie udało mu się dobrać jej do majtek, ale ona była spłukana, a on – bogaty. Któregoś wieczoru, prędzej czy później, upije się i popełni błąd, a on będzie tam, żeby to wykorzystać. To, że mieszkał daleko, stanowiło pewnego rodzaju wyzwanie. Zdawał sobie sprawę, że zapewne będzie musiał wynająć mieszkanie w mieście, żeby zwiększyć swoje szanse na przelecenie tej laski. Zgarnął kluczyki z marmurowego kuchennego blatu i zdalnie włączył klimatyzację w aucie. Było zimno, a Boykin lubił, jak SUV czekał na niego ciepły i wygodny, z nagrzanymi fotelami, gdy on robił sobie jeszcze kawę na drogę. Otworzył dębowe drzwi wejściowe i wyjął telefon, by wrzucić na Twittera zdjęcie pomarańczowego blasku wschodzącego słońca, który przebijał się ponad górami, zanim straci sygnał wi-fi. Aż do Jackson zasięg był do niczego. W rzeczywistości sam widok go nie obchodził, przecież słońce wzejdzie tak samo jutro. Rozkoszował się jednak zazdrością, którą zdjęcie miało wzbudzić u znajomych z obydwu wybrzeży. Kiedy wsiadł do samochodu i skierował się w stronę drogi 89, w głowie zaczął już obmyślać, co powie tej kelnerce, kiedy ją zobaczy.
* * *
Walka to przeciążenie sensoryczne. Czujesz, że to totalny chaos, zwłaszcza kiedy dowodzisz. Hałas, zarówno wrogiego, jak i przyjacielskiego ognia, jest ogłuszający, a ciśnienie towarzyszące wystrzałom i eksplozjom wstrząsają twoim ciałem aż do samego DNA. Ludzie wrzeszczą, nie ze strachu czy z paniki, ale żeby przekrzyczeć ten ryk. Pociski smugowe i rakiety przelatują nad głowami, pył z wybuchów i wystrzałów spowija świat gęstą chmurą pyłu. Radiowe komunikaty w twoim uchu tylko wzmacniają szum, ale wymagają też konkretnej odpowiedzi, co oznacza, że każdą czynność wykonujesz podświadomie. Identyfikacja celu, oddanie strzału, wymiana magazynków – wszystko to musi dziać się automatycznie, bez zakłóceń, jak ruch kierownicą, zmiana biegów, wciskanie pedału gazu podczas rozmowy przez komórkę. Jako dowódca musisz wznieść się ponad tę zawieruchę i dostrzec coś poza własnym przetrwaniem. Musisz pokierować ogniem i manewrami całego oddziału, oprzeć się instynktowi, który próbuje sprowadzić cię do roli kolejnej broni w walce. Wszystko rozmazuje się, a czas zwalnia, kiedy podejmujesz kolejne decyzje.
To było zupełne przeciwieństwo chaosu. Zmysły Reece’a nie rejestrowały nic nadzwyczajnego, jedynie spokój osik poruszanych wiatrem i relaksującą melodię dziczy budzącej się do życia w górskim wschodzie słońca. Nie było radia, nie było nikogo, z kim trzeba by się komunikować, tylko sporadyczny szum aut na asfalcie. Odległość od zjazdu wynosiła dokładnie 571,5 metra, co oznaczało, że w trakcie lotu z lufy do celu pocisk opadnie o 195 centymetrów. Celownik optyczny sztucera był wyzerowany na 91,5 metra, więc musiał dokonać korekty. Czternaście kliknięć, czyli 1,4 MILS, powinno wyrównać opadanie. Dzięki uwzględnieniu dystansu nie musiał przesuwać celownika. Mógł umieścić cel w samym środku krzyża. _W walce wykorzystuj każdą przewagę_. Na szczęście wiatr o tej porze był delikatny. Uwzględnianie wiatru w górach zawsze sprawiało problem, nawet profesjonalistom. Kestrel informował, że wiało z prędkością 3,2 kilometra na godzinę z jego lewej, pełny wiatr, który wymagał korekty o 15,2 centymetra. Ponieważ wiatr mógł zmienić się w każdej chwili, skorzystał z krzyża MilDot, żeby wyrównać o 0,3 MILS.
Usłyszał szum opon, zanim SUV wjechał na wzniesienie, a niebieskie halogenowe światła rozbłysły nad drogą. Srebrny mercedes niewątpliwie należał do Boykina; dzięki Bogu, że facet nie jeździł fordem F-150. Pojazd kierował się prosto na Reece’a, co ułatwiało sprawę, ale nadal poruszał się bardzo szybko. Nie miał czasu, by nacieszyć się sukcesem swojego planu. Podążał za celem, gdy ten zjeżdżał ze wzgórza, podobnie jak zrobił to z pozostałymi dwoma pojazdami, które przejeżdżały tędy wcześniej. Nabrał powietrza zastygł na moment, a potem wypuścił je, by odnaleźć pauzę oddechową w której płuca zwiększają swoją objętość, stabilizując ciało i pozwalając skupić się na zadaniu. W ten sposób udało mu się zmniejszyć ruch siatki celowniczej z krążenia do niewielkiego drżenia. Nawet w całkowitym spoczynku nigdy nie było tak nieruchomo jak na filmach. Mercedes wjechał z impetem na płaski kawałek terenu i jakby zatrzymał się na sekundę, kiedy Reece stracił z oczu dalszy tor jazdy. Nie mógł dojrzeć kierowcy, nie z tej odległości i z pewnością nie w tym świetle. Celując w sam środek przedniej szyby, powoli ściągnął spust.
Dobiegł go huk wystrzału, ale jego mózg ledwo to zarejestrował. Jedyną oznaką odrzutu było to, że obraz stracił ostrość, kiedy karabin się uniósł. Pomimo wpakowania niezliczonej liczby pocisków w ludzi w najbardziej gównianych zakątkach świata jego ciało i tak przełączyło się w tryb „uciekaj lub walcz”. Adrenalina zadziałała jak działka heroiny. W przeszłości wielokrotnie zabijał z błogosławieństwem własnego kraju, ale tym razem pociągnięcie za spust oznaczało złamanie najświętszej zasady umowy społecznej: właśnie popełnił morderstwo.
Monolityczny pocisk, grzybkujący Barnes Triple Shock, wykonany był z litej miedzi; dzięki biegnącemu przez środek nacięciu przy uderzeniu rozkładał się na cztery płatki jak śmiercionośny kwiat. Pocisk został opracowany, by penetrować skórę wielkich zwierząt łownych, i sprawdzał się tak dobrze, że oddziały specjalne zaczęły używać go w trakcie wojny z terroryzmem. Kiedy uderzył w niemal poziomą szybę mercedesa, płatki się rozdzieliły, tworząc cylinder miedzi o średnicy jednej trzeciej cala, wciąż poruszający się z prędkością większą niż duża część pocisków pistoletowych tuż po wystrzale. Trafił Boykina w nasadę nosa i skierował się nieco w dół, miażdżąc chrząstkę, mózg i kość. Przeciął pierwszy krąg i wyszedł z tyłu szyi, niemal nietknięty, zanim przebił się przez skórzany zagłówek i zakończył lot w miękkich poduszkach tylnego siedzenia.
Mimo że mózg kierowcy przestał wysyłać komunikaty do jego ciała, tempomat mercedesa wciąż ustawiony był na 95 kilometrów na godzinę. Kończyny zadygotały targane wstrząsem, jak u większości ludzi i zwierząt po postrzale w ośrodkowy układ nerwowy, ale dzięki niezawodności niemieckiej inżynierii auto jechało dalej, jak gdyby nic się nie stało. Kiedy minęło pozycję Reece’a, ten pomyślał przez sekundę, że chybił. Dopiero kiedy pojazd wjechał na wzniesienie, przyspieszając, by nie zwolnić na stromym podjeździe, pozbawione życia ciało Boykina poruszyło się, przez co kierownica skręciła ostro w lewo. Skumulowane w jednym momencie pęd, nachylenie zbocza i wysoko położony środek ciężkości SUV-a spowodowały, że mercedes przetoczył się do przodu przez przednie koło, zjeżdżając z asfaltu, i pokoziołkował po stromym poboczu. Dźwięk metalu uderzającego o asfalt i skały był ogłuszający, ale usłyszeć mógł go tylko jeden człowiek.
Uśmiechnąwszy się po raz pierwszy od wielu miesięcy, Reece sięgnął do kieszeni kurtki. Z woreczka strunowego wyciągnął rysunek z zapisaną na odwrocie listą. Małym ołówkiem skreślił pierwsze nazwisko i schował listę na miejsce przy piersi.Rozdział 1
_Trzy miesiące wcześniej_
_Prowincja Chost, Afganistan_
_2.00 czasu miejscowego_
Żadnemu z nich nie podobała się ta misja. Teraz, gdy przedzierali się niecały kilometr od celu, starali się o tym nie myśleć i skupili się na zabójczym wyzwaniu. Zerknąwszy na GPS przymocowany do kolby karabinu i przepatrując teren przed nimi, kapitan James Reece rozkazał sprawdzenie sektora. Snajperzy zajmowali już pozycje na wzniesieniu, a dowódcy zespołów dołączyli do Reece’a na ostatnie, szybkie omówienie sytuacji przed ostatecznym posunięciem. Pomimo przewagi technologicznej, którą dysponowali, wszystko mogło się skomplikować w mgnieniu oka. Wróg był przebiegły i potrafił się przystosować. Po szesnastu latach wojny afgańskie powiedzenie „Amerykanie mogą mieć zegarki, ale to my mamy czas” brzmiało nieco bardziej prawdziwie niż na początku.
– Co jest, Reece? – zapytał potężny mężczyzna. W mundurze pokrytym pustynnym wzorem kamuflującym AOR-1, pancerzu osobistym i hełmie balistycznym Ops Core z przymocowanymi do niego goglami noktowizyjnymi wyglądał jak bestia z innego wymiaru.
Reece spojrzał na zaprawionego w bojach bosmana. Jasnozielone światło noktowizora oświetlało mu brodę. Lekkiego uśmiechu pewnego siebie żołnierza operacji specjalnych nie dało się pomylić z niczym innym.
– To tuż za tym wzniesieniem – odpowiedział. – Predator nie wykazuje żadnego ruchu. Żadnych wartowników. Nic.
Bosman przytaknął.
– W porządku, chłopaki – rzucił do pozostałych czterech mężczyzn w kółku. – Jedziemy.
Wstali zdecydowanie i ruszyli ze swobodą ludzi, dla których chaos był naturalnym środowiskiem. Wspinali się po skalistej grani, by ich zespoły znalazły się na pozycji przed podejściem do celu.
_To zbyt łatwe. Znowu za dużo myślisz. To tylko kolejna misja. Więc skąd to uczucie? Może po prostu przez te bóle głowy._
Migreny prześladowały Reece’a przez ostatnie kilka miesięcy i ostatecznie, tuż przed wyjazdem na zmianę, zdecydował się na wizytę w Szpitalu Marynarki Wojennej w Balboa, która zakończyła się serią badań. Nadal nie miał żadnej wiadomości od lekarzy.
_Może to nic. A może coś._
Reece już dawno nauczył się, że jeśli coś wyglądało podejrzanie, to pewnie takie było. Umiejętność oceny sytuacji utrzymywała jego i jego ludzi przy życiu przez kolejne tury.
Podczas tej misji wszystko szło nieco zbyt gładko: dane wywiadowcze, zdalna infiltracja, aktualny status obszaru celu. I skąd te naciski ze strony najwyższego dowództwa, by dorwać właśnie ten cel? Kiedy ostatnio wtrącali się w planowanie taktyczne? Coś tu nie grało. _Może wszystko jest w porządku. Może to tylko bóle głowy i odrobina paranoi. Może robisz się na to za stary. Skup się, Reece._
Nie pierwszy raz zbliżali się do obiektu, w którym – jak podejrzewali – mogła czekać ich zasadzka. W trakcie tej wojny zdarzały się sytuacje, kiedy po wykazaniu przez wywiad wysokiego prawdopodobieństwa zasadzki, potwierdzonego przez źródła zarówno osobowe, jak i technologiczne, Reece zapukałby do drzwi granatem termobarycznym z AT-4 albo kilkoma seriami z haubicy AC-130 kalibru 105 mm. Po raz pierwszy plan operacji podyktowali im ludzie z góry, którzy nie brali udziału w akcji. _Skup się na misji, Reece_.
Jeszcze jedno połączenie z centrum operacji taktycznych, znanym również jako TOC, rzut oka na dane z predatora. Nic. Szybki kontakt ze snajperami. Żadnego ruchu.
Reece spojrzał na wzniesienie. Przez noktowizor dostrzegł zespoły szturmowe znajdujące się na pozycji i w gotowości. Gdy nie zauważył snajperów, uśmiechnął się z powagą. _Najlepsi w branży._
Włączył radio i otworzył usta, by wydać rozkaz.
A potem wszystko ogarnął mrok.
* * *
Siła wybuchu odrzuciła Reece’a dziesięć metrów do tyłu i zerwała mu hełm z głowy. Całe wzniesienie rozdarła eksplozja, siejąc śmierć. Kumple z teamu, przyjaciele, mężowie i ojcowie, którzy jeszcze przed momentem należeli do najlepszego oddziału operacji specjalnych, jaki widział świat, zginęli w ułamku sekundy.
Reece nie zdawał sobie sprawy, że na moment stracił przytomność. Ból głowy włączył go do walki, zanim pył opadł, a echa eksplozji rozeszły się po okolicznych wzgórzach.
Zawodowiec w jego umyśle natychmiast upewnił się, że ma broń. _Jest._ Potem przyszła kolej na szybką ocenę stanu ciała. Wyglądało na to, że wszystko działa i jest na swoim miejscu.
_Wiedzieli. Skąd? Później, Reece. Zawsze zajmuj najlepszą pozycję_.
Na próżno rozglądał się w poszukiwaniu hełmu i słuchawek; w końcu, gdy oczy przywykły do ciemności, macając szaleńczo rękami, natrafił na coś na ziemi.
_Jest. Moment… za ciężki jak na hełm. Bo to nie jest twój hełm. Należy do kogoś innego. I wciąż jest w nim głowa._
Nawet w mroku Reece zdał sobie sprawę, że patrzy na twarz wieloletniego przyjaciela i towarzysza broni, ogromnego mężczyzny z długą brodą, uśmiechającego się z pewnością siebie, którego głowa została oddzielona od ciała. Nie mógł powstrzymać łez, ale otarł je szybko. _Skup się. Nie ma czasu na żałobę. Wykorzystaj każdą techniczną i taktyczną przewagę. Jest._ Reece odpiął pasek, pozwalając głowie przyjaciela upaść na ziemię, i szybko włożył hełm. Cud, że noktowizor wciąż działał. Radiooperator leżał twarzą do ziemi dwadzieścia metrów dalej. Po nienaturalnie skręconej pozycji Reece wywnioskował, że nie żyje. Podszedł szybko do ciała, przewrócił je na plecy, po czym sprawdził oddech i puls. Miał świadomość, że odłamki wystające z prawego oka i boku głowy zabiły mężczyznę niemal natychmiast. Zdjąwszy hełm radiowca, Reece oderwał słuchawki i sięgnął po radio MBITR, by przywrócić łączność ze wsparciem z powietrza i TOC.
Na zboczu nie dostrzegł żadnego ruchu. Wyglądało to tak, jakby kostucha ścięła cały oddział. Reece usłyszał za sobą kroki i obrócił się z bronią gotową do strzału w poszukiwaniu zagrożenia. Natychmiast opuścił karabinek automatyczny M4 kalibru 5,56 mm, kiedy rozpoznał trzech operatorów biegnących z tylnych pozycji.
Pokusa, by pobiec zboczem, była silna, ale ich umysły zdominowała inna myśl: wygrać walkę.
Żołnierze do tej pory pozostający na tyłach bez słowa zajęli nowe pozycje, tworząc kordon wokół dowódcy.
Reece przestał rozmyślać o martwych kolegach. Musiał działać.
– SPOOKY cztery siedem, tu SPARTAN jeden zero – nadał przez radio, patrząc na wykres umocowany na nadgarstku. – Potrzebne wsparcie ogniowe, budynek de trzy. Stopiątki, zrównajcie go z ziemią.
Noszona na nadgarstku mapa GRG była satelitarnym rzutem obszaru celu, który pozwalał im manewrować oddziałami i koordynować je; w trakcie misji każdy używał tej samej grafiki.
– Przyjąłem, zero jeden. Sześć minut. – Samolot wsparcia bezpośredniego AC-130 krążył dziesięć minut drogi stąd, by nie zdradzić nadchodzącego ataku w ciszy afgańskiej nocy.
– Bez odbioru – zakończył i po chwili odezwał się znowu. – RAZOR dwa cztery, RAZOR dwa cztery. Potrzebne QRF i MEDEVAC na pozycję ECHO trzy. Nie wchodźcie na wzniesienie. Mamy wielu rannych, zakopane ajdiki. – Nigdy nie wspominaj o zabitych przez radio.
– Zrozumiałem, zero jeden. Ruszamy, ewakuacja ze współrzędnych ECHO trzy. Dziesięć minut. – QRF, czyli siły szybkiego reagowania, stanowiły dwa śmigłowce CH-47, w każdym z nich siedziało piętnastu rangersów.
– MAKO – rzucił Reece do mikrofonu. – Coś z predatora?
– Nic, zero jeden. Żadnego ruchu na obiekcie.
– Przyjąłem.
Reece zwrócił się do trzech pozostałych operatorów.
– Kogo mamy? – zapytał.
– Tu Boozer. Są ze mną Jonesey i Mike. Co tu się, kurwa, stało?
– Zasadzka. Skurwysyny wiedzieli, że nadchodzimy. Atak z powietrza za jakieś pięć minut, QRF w drodze.
– Ja pierdolę, mówiliśmy im, że to jebana zasadzka! Ale czegoś takiego się nie spodziewałem. Ktoś przeżył?
– Nie jestem pewien, musimy to sprawdzić.
– Rozkaz. Tylko ostrożnie. Pewnie mamy tu setki zakopanych i uzbrojonych ajdików albo min.
– Jonesey i Mike, czekajcie tu na helikoptery. Boozer i ja poszukamy ocalałych. Trzymaj się piętnaście metrów za mną. Idź po moich śladach. Podejdziemy tam powoli. TOC twierdzi, że po drugiej stronie wzgórza jest czysto, ale bądź czujny.
– Jasne, Reece.
– Ruszamy.
We dwóch skierowali się w stronę wzgórza, choć góra byłaby trafniejszym określeniem. Skaliste i strome zbocze w połączeniu z dwudziestokilogramowym ciężarem kamizelki i sprzętu uniemożliwiają szybkie podejście; zwłaszcza kiedy idzie się przez potencjalne pole minowe.
– SPOOKY, ruszamy z Echo trzy do Echo osiem. Wszystko po północnej stronie wzgórza jest do odstrzału.
– Zrozumiałem, zero jeden, nadal żadnego ruchu.
_Dziwne._
– Przyjąłem.
Reece i Boozer stopniowo posuwali się naprzód, a ciężki od śmierci zapach prochu, krwi i pyłu unosił się w powietrzu. Coś poruszyło się po lewej stronie.
– B., mam coś. Tylko spokojnie. Dalej za mną – wyszeptał Reece przez radio. Boozer odpowiedział podwójnym stuknięciem w mikrofon. „Przyjąłem”.
Idąc w kierunku miejsca, w którym dostrzegł ruch, usłyszał jeszcze coś na kształt jęku. Donny Mitchell, jeden z najmłodszych członków oddziału Reece’a, leżał pośród skał wschodniego Afganistanu. Od pasa w dół nie było niczego. Wystawił rękę do Reece’a.
– Dostaliśmy ich, sir? – zapytał słabo Donny. – Nadal mam karabin.
– Pewnie, kolego, pewnie, że masz. Samolot jest w drodze. Dorwiemy ich. – Reece usiadł obok Donny’ego i objął jego głowę. Kiedy pierwsze stopiątki trafiły w kompleks, Reece dostrzegł przelotny uśmiech na ustach Donny’ego, gdy ten odszedł do Walhalli.
Podniósł wzrok, patrząc, jak Boozer powoli przedziera się przez usiane głazami zbocze. Gdzieś za jego plecami Reece najpierw usłyszał, a potem zobaczył zamazane sylwetki CH-47, które rozpoczęły zejście do doliny, naprowadzane przez Joneseya i Mike’a.
_Rozpieprzymy kompleks z powietrza w drobny mak, a potem wejdziemy z rangersami, żeby ocenić zniszczenia bojowe i zebrać materiał wywiadowczy._
Dopiero wtedy dotarła do niego waga tego, co właśnie się stało.
_Straciłem oddział. To moja wina_.
Po raz drugi tej nocy oczy Reece’a zaszły mgłą. Nie miał pojęcia, co jeszcze ma się wydarzyć.Rozdział 2
_Baza lotnicza Bagram_
_Bagram, Afganistan_
Reece ocknął się, leżąc na plecach. Zamrugał, by odzyskać ostrość widzenia i pozbyć się pulsowania w skroniach.
_Gdzie ja jestem?_
Kiedy powoli obrócił głowę i spróbował przetrzeć oczy, dostrzegł rurkę wystającą z ręki. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że ma coś przymocowanego do ust i nosa.
_Maska tlenowa. Szpital._
Spróbował unieść się na łokciu, ale natychmiast powstrzymał go oślepiający ból głowy.
– Reece… Reece, spokojnie, stary. Powoli.
Od razu rozpoznał głos Boozera.
– Doktorze, budzi się! – zawołał Boozer, wychodząc na korytarz.
To miejsce w niczym nie przypominało szpitali polowych z początku wojny organizowanych jeszcze w namiotach. Jeśli człowiek nie wiedział, że wciąż jest w Afganistanie, mógł pomyśleć, że trafił do jednego ze szpitali marynarki w Bethsedzie lub Balboa. Jedyną rzeczą, która zdradzała, że jest się w samym środku strefy wojny, był dobiegający zewsząd szum dieslowskich generatorów prądu zapewniających klimatyzację dwadzieścia cztery godziny na dobę, rok po roku.
_Tak to jest, kiedy walczy się w jednym kraju przez ponad piętnaście lat._
Reece ściągnął maskę i spojrzał na przyjaciela.
Boozer wciąż siedział w mundurze z misji, brudny i śmierdzący. Białe plamy zaschniętej soli mieszały się z afgańskim pyłem, ale poza tym całość nadawała się do noszenia. Był jednym z tych gości, którzy nigdy nie mieli nawet jednego zadrapania. Nigdzie nie było widać jego kamizelki ani broni, ale Reece wiedział, że pewnie ma przy sobie pistolet.
– Co się stało? Jak tu trafiłem?
Boozer nabrał powietrza, próbując powstrzymać grymas rozpaczy zmieszanej z litością, co kompletnie mu się nie udało.
– Reece, NCIS już tu jest. Kazali nic ci nie mówić, ale w dupie z nimi. Oczywiście, że ci powiem.
_Kryminalne Biuro Śledcze Marynarki?_
– Jest źle, Reece – ciągnął Boozer. – Co pamiętasz?
Reece zmrużył oczy, przeszukując pamięć.
– Byliśmy na grani, zaczął się atak z powietrza, czekaliśmy na QRF i CASEVAC. – Zamilkł na moment. – Trzymałem Donny’ego.
– Tak – przytaknął Boozer. – Zgadza się. A potem cała dolina eksplodowała. Zwabili nas tam, Reece. Nie widzieliśmy jeszcze nic tak przemyślanego. Wiedzieli dokładnie, co zrobimy, kiedy wybuchnie wzniesienie. Zdawali sobie sprawę, że zrównamy wszystko z ziemią i wezwiemy kawalerię po rannych i zabitych. Całe dno doliny, nasza dokładna pozycja szturmowa, miało wylecieć w powietrze. Wiedzieli, kiedy wylądują helikoptery, i nas ugotowali. Dash jeden wysadził rangersów, wystartował, a kiedy podleciał Dash dwa, odpalili ładunki. Drugi helikopter i wszyscy rangersi. Dostali wszystkich.
Reece wpatrywał się w skupieniu w Boozera.
– Jonesey i Mike? – zapytał, znając odpowiedź.
Boozer pokręcił głową.
– Przykro mi, Reece. Chciałem, żebyś wiedział, zanim ci faceci z NCIS tu wpadną. Mam złe przeczucia co do tych pajaców. Co dziwne, nie pytali o misję. Pytali o ciebie.
Na twarzy Reece’a pojawiła się dezorientacja, ale szybko się otrząsnął.
– O mnie?
– Myślę, że szukają kozła ofiarnego. Ale to tylko moje zdanie, Reece. Trzymaj się. Nie zrobiłeś nic złego. Góra zmusiła nas do tej misji. Narzucili nam taktykę. To tamtych skurwieli powinno się prześwietlić. Podyktowali plan, siedząc bezpiecznie w kwaterze głównej. Jebać ich.
Boozer nie przebierał w słowach. Nigdy nie owijał w bawełnę i zawsze mówił, co myśli. Jako dowódca Reece właśnie tego oczekiwał. To samo był winien swoim żołnierzom i przełożonym. _Zawsze mów, co myślisz._ Właśnie tak buduje się zaufanie do dowódcy, z którym rusza się do walki. Bez zaufania nie było niczego.
_Twoi ludzie ci ufali, Reece. A teraz są martwi. Skup się. Coś jest nie tak. Coś jest bardzo nie tak._Rozdział 4
Jako najlepszy specjalista w swojej dziedzinie doktor Peter O’Halloran budził zaufanie. W tygodniach, które nastąpiły po 11 września 2001 roku, doktor O’Halloran przekazał stery uznanego centrum neurochirurgii w ręce swojego zespołu i wstąpił do wojska, by zrobić to, co uważał za swój obowiązek.
Będąc jednym z najlepszych chirurgów kręgosłupa w kraju, Peter operował każdego: od zawodowych sportowców u szczytu kariery po starzejących się polityków szukających sposobu na pozbycie się chronicznego bólu. Wiedział, że w walce trafią się poważnie ranni, i chciał wykorzystać swoje wyjątkowe umiejętności, by utrzymać ich przy życiu. Szybko wydano odpowiednie zgody, które pozwoliły mu ominąć ograniczenia wiekowe, i ku przerażeniu żony i dzieci doktor Peter O’Halloran został podpułkownikiem O’Halloranem z Rezerwy Armii Stanów Zjednoczonych. Wkrótce potem spędzał więcej czasu na służbie w Iraku i Afganistanie niż w klinice w La Jolla.
Minęły tylko dwa dni od zasadzki i przesłuchania, ale fizycznie Reece czuł się gotowy, żeby opuścić szpital. Przed wypisem miał wpaść do doktora O’Hallorana, więc po dopełnieniu wszelkich formalności dyżurująca pielęgniarka zaprowadziła go do gabinetu chirurga. O’Halloran przywitał się ciepło z Reece’em i poprosił go, żeby usiadł. Doktor obrócił się twarzą do komputera i wybrał folder, zanim ustawił ekran tak, żeby Reece mógł mu się dobrze przyjrzeć. Otworzył plik przedstawiający skan mózgu. Natychmiast skojarzyło się to Reece’owi z czarno-białym obrazem z kamery termowizyjnej na podczerwień, której używali w walce – podświetlona jaskrawo trójwymiarowa rzeźba terenu na czarnym tle. Doktor najechał kursorem na biały zarys na zdjęciu.
– Trafiło tutaj dwóch rannych. Staraliśmy się, jak mogliśmy, żeby ich uratować, ale obrażenia okazały się zbyt poważne. W ramach wstępnej oceny wykonaliśmy prześwietlenia, żeby upewnić się, jak rozległe były uszkodzenia mózgu, i pomijając znaczną ilość odłamków, znaleźliśmy to. To tomografia komputerowa, którą zrobiliśmy bosmanmatowi Moralesowi. Widzisz to? – Jeszcze raz wskazał na biały kształt na ekranie. – To zmiana, która nie ma związku z poniesionymi urazami. Patolog odpowiedzialny za sekcję uważa, że to skąpodrzewiak, rzadki i złośliwy guz mózgu. Laboratorium potwierdzi te podejrzenia albo im zaprzeczy, ale ten lekarz zna się na swojej robocie i na podstawie tego zdjęcia zgadzam się z jego oceną.
Kliknął myszką i na ekranie pokazał się drugi obraz.
– A to mózg porucznika Pritcharda. Jak widzisz, ma nieco mniejszy, ale podobny guz. Patolog i ja uważamy, że to ten sam typ. – Trzeci obraz. – A to twój mózg, James. Oczywiście nie wiemy tego na pewno, ale zmiana wydaje się mieć ten sam rozmiar i kształt co u twoich ludzi. Gdybyśmy byli w Stanach, przyjąłbym cię na oddział i zrobił biopsję, ale tutaj nie mam takiej możliwości.
Reece’owi zaschło w ustach. Nagle poczuł oszałamiającą potrzebę bycia z żoną i córką.
– Nie chcę, żebyś panikował, James. To może być mnóstwo rzeczy, nowotwór jest tylko jedną z nich.
– Co? – wyjąkał Reece. – Jak… Jak rzadko się to zdarza, doktorze? Bo dla mnie to chore, że trzech gości w naszym wieku nagle ma guza mózgu.
– To niezwykle rzadkie, James. Częstotliwość występowania tego konkretnego guza wynosi zaledwie trzy dziesiąte na sto tysięcy. To zaledwie dwa procent wszystkich guzów mózgu. Przyjmijmy, że twój jest inny, ponieważ nie możemy tego potwierdzić. Ale żeby dwóch ludzi z tego samego oddziału, obydwaj po dwudziestce, miało ten sam typ nowotworu… – O’Halloran pokręcił głową. – Szanse na to są astronomicznie małe. Czy ty i twoi ludzie byliście wystawieni na jakiekolwiek czynniki biologiczne lub chemiczne? Byliście narażeni na promieniowanie?
– Nie, nic mi o tym nie wiadomo. To znaczy, kiedy pierwszy raz byliśmy w Iraku, sporo się mówiło o chemicznym i biologicznym zagrożeniu, ale Pritchard pewnie wtedy chodził jeszcze do liceum. I jeśli się dobrze orientuję, to były tylko plotki. Jeden zespół został zaatakowany jakąś odmianą iperytu, ale nie było to nawet blisko miejsca, gdzie wtedy działałem. Ale jeśli chodzi o tych dwóch, nic nadzwyczajnego.
– Hmm, pomyśl jeszcze nad tym i jeśli coś przyjdzie ci do głowy, daj mi znać. To jest nieprawdopodobne. Tak jak powiedziałem, tutaj nie zrobimy nic więcej, ale kiedy wrócisz do kraju, musisz się przebadać, tak dla pewności. Niedługo kończę turę. To był długi rok, ale za miesiąc będę już w klinice w Kalifornii. Chciałbym, żebyś przyjechał do mnie do La Jolla. Mam paru kolegów, którzy specjalizują się w badaniach mózgu, uważam, że powinieneś ich poznać. Nie miałeś kłopotów ze wzrokiem, bólów głowy, nic z tych rzeczy?
– Nie, sir – skłamał Reece. Potrzebował czasu, by wszystko przemyśleć.
– A co z bosmanmatem Moralesem i porucznikiem Pritchardem? Czy oni albo któryś z twoich ludzi skarżyli się na jakieś niepokojące migreny?
– Nie, ale to akurat nic nadzwyczajnego u tych chłopaków. W teamach ludzie raczej nie skarżą się na tego typu rzeczy. Boją się, że to może wykluczyć ich z walki.
– Rozumiem – powiedział doktor, zamyślając się. – Przykro mi z powodu twoich ludzi. Wiem, że to pewnie nic nie znaczy, ale naprawdę mi przykro. Wróć bezpiecznie do domu, uściskaj rodzinę, pochowaj żołnierzy, a kiedy już wrócę, umów się na wizytę w moim gabinecie. Trzymaj się, James.
Reece wyszedł ze szpitala kompletnie zagubiony. W rzeczywistości już go tam nie było – pochłonęły go myśli o rodzinach synów, mężów i ojców, których ciała, albo to, co z nich zostało, pakowano do worków. W owiniętych flagami trumnach mieli odbyć ostatnią podróż do domu.Rozdział 5
_Dowództwo Morskich Działań Specjalnych_
_Coronado, Kalifornia_
Adiutant zapukał przed wejściem do gabinetu admirała Pilsnera.
– Sir, biuro sekretarz obrony na linii.
– Powiedz Howardowi, żeby tu przyszedł, i połącz – odpowiedział szorstko admirał.
– Tak jest, sir.
JAG admirała, komandor Leonard Howard, wszedł bez pukania po mniej niż trzydziestu sekundach.
Gdy telefon na biurku admirała zadzwonił, ten wcisnął przycisk, by od razu przełączyć na tryb głośnomówiący.
– Tu admirał Pilsner, czekam na połączenie z panią sekretarz.
– Dziękuję, panie admirale – odpowiedział niezidentyfikowany głos. – Sekretarz Hartley połączy się z panem za chwilę.
Po blisko pięciu minutach czekania linia ożyła.
– Dzień dobry, pani sekretarz. Co mogę dla pani zrobić? – przywitał się pogodnie admirał.
– Co tam się, do cholery, dzieje, admirale? – zapytała rozwścieczona Lorraine Hartley.
– Pani sekretarz, zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by opanować sytuację, ale nie udało nam się wypełnić misji w stu procentach.
– Co w waszej mocy? Jesteś admirałem WARCOM i to jest twoje „co w naszej mocy”?
– Pani sekretarz, robimy wszystko, żeby posprzątać to jak najszybciej.
– Zaczynam myśleć, że nie potrafisz się tym zająć. Przede wszystkim ocalali mają jak najdłużej zostać na miejscu w związku z prowadzonym śledztwem. Nie zamierzam pozwolić, żeby amerykańska opinia publiczna zakochała się w nich podczas burzy medialnej, która rozpęta się wokół pogrzebów. Nie chcę ich widzieć, nie chcę o nich myśleć, odpowiedzialność mają ponieść oni. Chcę, żeby dowódca tego oddziału był nowym Custerem. Zarzuty mają mu być postawione na wczoraj.
Wtedy odezwał się Leonard Howard.
– Pani sekretarz, tu komandor Leonard Howard. Będzie nam trudno oskarżyć kapitana Reece’a o cokolwiek podpadającego pod kodeks, dopóki nie zamkniemy śledztwa.
– Nie pieprz mi tu głupot, Howard. Znajdziesz coś, o co można go oskarżyć. Mamy tak wiele przestępstw federalnych, że Departament Sprawiedliwości nie jest w stanie ich zliczyć, a ty mi mówisz, że nie możesz nic znaleźć? „Dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf”, nie słyszałeś tego nigdy? Wlepcie mu wszystko, co możecie, ale macie go nie zamykać; jest nam potrzebny na wolności, żeby zakończyć to raz, a porządnie. Posprzątajcie to albo pożałujecie, że kiedykolwiek mnie spotkaliście. – Obydwaj mężczyźni usłyszeli kliknięcie i połączenie zamarło.
Pilsner spojrzał na JAG-a.
– Dzwoń do Horna, natychmiast. Potrzebujemy planu, zanim wylądują w Stanach. I każ NCIS mocniej przycisnąć Reece’a.Rozdział 6
_Baza lotnicza Bagram_
_Bagram, Afganistan_
Kolejne dni mijały wolno, a Reece wciąż nie mógł opuścić Bagram. Jego ludzi pochowano w obecności zrozpaczonych rodzin, podczas gdy on utknął na drugim końcu świata; nie dane mu było spojrzeć wdowom, dzieciom ani rodzicom w oczy, by zapewnić ich, że dowie się, dlaczego wpadli w tę morderczą zasadzkę. Wiedział, że WARCOM zrobi z niego kozła ofiarnego, ale gdyby ktoś zapytał go o zdanie, to w pełni na to zasługiwał. Stracił wszystkich ludzi w walce, a to grzech śmiertelny każdego dowódcy. _I dlaczego? Przez jakiś cel, o którym gówno wiedzieliśmy?_ Stres związany z rzadkim guzem mózgu, którego mógł mieć, przyprawiał go o zawroty głowy. Niemal codziennie był wzywany na przesłuchania przez matołów z NCIS i raz po raz opowiadał jedynie o kwestiach dotyczących ostatniej misji, odmawiając stanowczo rozmowy na temat prywatnej korespondencji. Pytania agentów śmierdziały realizowanym z premedytacją planem, którego mógł się jedynie domyślać. By nagiąć fakty do przyjętej przez siebie narracji, cytowali wyrwane z kontekstu zdania pochodzące z maili sprzed piętnastu lat. Jedna rzecz była dla Reece’a jasna: biura śledczego nie interesowało, co faktycznie wydarzyło się podczas planowania misji i w jej trakcie. Mieli za zadanie upewnić się, że winę poniesie tylko Reece i nikt więcej. Bywało brutalnie, ale jakoś dawał radę.
Po dwóch tygodniach ciągłych przesłuchań i bezsennych nocy, podczas których myślał o nowotworze, w końcu otrzymał pozwolenie na powrót do domu. Rozparł się w fotelu C-5, kiedy samolot, rozpędziwszy się na pasie startowym, poderwał nos i przechylił się mocno na skrzydło, by szybko nabrać wysokości i wyrwać się spoza zasięgu wrogich karabinów i granatników RPG, zostawiając Bagram w tyle. Reece myślał o tym, co wydarzyło się w kraju pod jego nieobecność. Dowództwo zostało zmobilizowane. Oficerowie, którzy mieli zawiadomić rodziny o śmierci poległych, wyruszyli, by dotrzeć do rozsianych po całym kraju rodzin szybciej niż informacje przekazywane przez całodobowe stacje telewizyjne. Matki i ojcowie, żony i dzieci otrzymali wiadomość, której boi się każda rodzina wojskowego. Nieoczekiwane pukanie do drzwi, kapelan, oficer, przyjaciel. Niewyobrażalne. Krzyk. Płacz. Dzieci. Pogrzeb. Wina. _Wina. To moja wina. To ja byłem ich dowódcą. To ja ponoszę odpowiedzialność. I nawet nie mogłem powiedzieć im tego osobiście; nie mogłem wypełnić swojego obowiązku._
Podczas lotu w końcu mógł poukładać sobie w głowie pewne rzeczy.
Może zadzwoni do Lauren z Niemiec? Jeśli dostanie kilka godzin, żeby się odprężyć; piloci i załoga będą pewnie musieli zrobić sobie regulaminową przerwę na odpoczynek.
_Jak mogę wrócić do domu, do rodziny, kiedy dwudziestu ośmiu rangersów, czterech pilotów i trzydziestu sześciu SEALsów z mojej jednostki zadaniowej wraca do domu w trumnach?_
_To jest wojna, Reece_.
_Nie. Wróg był dobry, ale nie aż tak_.
_Ta zasadzka była zbyt dobrze przemyślana, zbyt skuteczna. Wymagała miesięcy, jeśli nie lat, planowania. Materiały wybuchowe – jakie i jak zostały zdetonowane? Czemu żaden z rebeliantów nie wyskoczył z tamtego budynku po pierwszym wybuchu? Czy w ogóle ktoś tam był? Skąd wiedzieli, gdzie wylądują śmigłowce? Dlaczego zmuszono nas do udziału w tej misji? Dlaczego pytania NCIS były tak tendencyjne, i to od razu po zakończeniu operacji? Co mi umyka?_