Manifest - ebook
Manifest - ebook
Nigdy nie chodziłam na terapię, bo lubię żyć z własnymi demonami. Lubię sama rozwiązywać pewne sprawy i myślę, że ta książka to właśnie taki potężny autowywiad.
W 2019 roku Bernardine Evaristo została pierwszą w historii czarną kobietą, która zdobyła Nagrodę Bookera za brawurową powieść Dziewczyna, kobieta, inna, a teraz powraca z intymną i szczerą opowieścią o tym, jak tego dokonała.
Urodziła się jako czwarta z ośmiorga dzieci ze związku Brytyjki i Nigeryjczyka. W wieku osiemnastu lat opuściła rodzinny dom, aby szukać własnego miejsca w świecie. Od tego momentu całe swoje życie oraz decyzje, które podejmowała, podporządkowała twórczości. Pisarstwo stało się jej domem na stałe. Dziś mówi o sobie, że czuje się niepowstrzymana.
W Manifeście Evaristo przygląda się swojemu dziedzictwu i latom dzieciństwa. Analizuje styl życia i relacje z innymi. Zgłębia genezę i naturę własnej kreatywności oraz działalności aktywistycznej.
To książka dla każdego, kto kiedykolwiek czuł się wykluczony lub znalazł się na marginesie, i dla każdego, kto chce zostawić po sobie ślad na ziemi. To manifest nieustraszoności.
Mocny manifest wygłoszony mocnym pisarskim głosem. Bernardine Evaristo opowiada nam o tym, co powstaje na skrzyżowaniu biografii, wyobraźni i uporu: świetna literatura.
Dominika Słowik
Niemal sto lat po słynnym eseju Virginii Woolf Bernardine podkreśla, że do spełnienia potrzebny jest własny pokój, własne pieniądze, własną pasja, własny głos, własny styl. Swoim Manifestem potwierdza, że jest jednym z najważniejszych feministycznych głosów we współczesnej literaturze.
Karolina Sulej
Eseje Evaristo mają dwa podstawowe walory – pozwalają na wgląd w biografię autorki, ale pokazują też, jak pisarka konstruuje opowieść o sobie i w jaki sposób proza życia staje się literaturą.
Olga Wróbel
Manifest jest piękną, wnikliwą i szczerą książką o tym, że nigdy nie wolno się poddawać, nawet kiedy zdaje ci się, że twoje pisarstwo trafia w próżnię. To także rozważania o przemianie osobistej, nierównościach kulturowych, aktywizmie, przynależności, miłości i przyjaźni, a przed wszystkim o potędze kreatywności.
Elif Shafak
To przewodnik po umyśle literackiej pionierki.
„Observer”
Sugestywna opowieść o drodze, którą przeszła Evaristo, by dotrzeć na szczyt swojej profesji, poruszająca, ale także pełna humoru, szczerych anegdot i wyznań.
„Independent”
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788367324908 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ān (staroangielski)
e.ni (joruba)
a haon (irlandzki)
ein (niemiecki)
um (portugalski)
dziedzictwo, dzieciństwo, rodzina, pochodzenie
.
Jako rasa ludzka wszyscy nosimy w sobie historię naszego dziedzictwa, a mnie ciekawi, w jaki sposób moja wpłynęła na to, jaką osobą i jaką pisarką się stałam. Wiem, że wywodzę się z długiej linii osób, które w poszukiwaniu lepszego życia migrowały od kraju do kraju, które zawierały związki małżeńskie ponad sztucznymi konstruktami granic i stworzonymi przez człowieka barierami kulturowymi i rasowymi.
Moja angielska matka poznała mojego nigeryjskiego ojca na potańcówce dla członków Wspólnoty Narodów w centrum Londynu w 1954 roku. Studiowała wtedy w prowadzonym przez zakonnice katolickim kolegium nauczycielskim w Kensington; on przygotowywał się do zawodu spawacza. Pobrali się i w ciągu dziesięciu lat dochowali się ośmiorga dzieci. Kiedy dorastałam, określano mnie mianem „mieszańca”, bo tak wówczas nazywano osoby dwurasowe. Kategorie tego typu – Murzyni, kolorowi, czarni, dwurasowi, ciemnoskórzy – funkcjonują jako ogólnie przyjęte deskryptory, dopóki nie zastąpi ich nowe określenie. Dziś rozumiemy, że rasa tak naprawdę nie istnieje – nie stanowi biologicznego faktu – a DNA wszystkich ludzi jest w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach jednakowe. Dzielące nas różnice nie mają charakteru naukowego, ale wynikają z innych czynników, takich jak środowisko. Niemniej rasa to część życiowego doświadczenia i właśnie stąd bierze się jej ogromne znaczenie. To, że uświadomimy sobie fikcję rasy, nie oznacza, że możemy zrezygnować z powyższych kategorii, a przynajmniej jeszcze nie teraz.
W czasach mojego dzieciństwa pojęcie „czarnego Brytyjczyka” czy „czarnej Brytyjki” uchodziło za wewnętrznie sprzeczne. Brytyjczycy nie widzieli w ludziach niebiałych współobywateli, a ci z kolei często identyfikowali się z krajem swojego pochodzenia. Sama nie miałam innego wyboru, jak tylko uważać się za Brytyjkę. To był kraj moich narodzin, mojego życia, nawet jeśli dawano mi jasno do zrozumienia, że tak naprawdę do niego nie należę, bo nie jestem biała. Nigeria pozostawała jednak czymś odległym, krajem, z którego pochodził mój ojciec, a o którym nic nie wiedziałam.
O wiele więcej wiem o rodzinie ze strony matki niż ze strony ojca. Nie tak dawno temu odkryłam, że moje korzenie w Wielkiej Brytanii sięgają ponad trzystu lat wstecz, do 1703 roku. Wiedza ta przydałaby mi się w dzieciństwie, bo wzmocniłaby moje poczucie przynależności i dałaby mi amunicję przeciwko tym, którzy w owym czasie nakazywali mi i każdej innej niebiałej osobie wracać tam, skąd pochodzimy.
Nie chodzi o to, że trzeba mieć brytyjskie korzenie, żeby tu przynależeć, a przekonanie, że przynależy się tylko wtedy, gdy się takie korzenie ma, należy zawsze nieustannie podważać. Prawa do obywatelstwa nie ograniczają się do praw wynikających z urodzenia, a całą sprawę od zawsze komplikowały osoby, które uznawano za „poddanych” imperium brytyjskiego, ale nie namaszczano ich „obywatelstwem”.
Doskonale rozumiem, że testy DNA są kontrowersyjne, ponieważ poszczególne podmioty na podstawie swoich badań uzyskują różnorodne wyniki, niemniej mnie i tak wydają się fascynujące. Mój test w ramach projektu DNA Ancestry, który obejmuje osiem pokoleń wstecz, wykazał następujące szacunkowe pochodzenie etniczne: „Nigeria: 38 procent; Togo: 12 procent; Anglia, północno-zachodnia Europa: 25 procent; Szkocja: 14 procent; Irlandia: 7 procent; Norwegia: 4 procent”. (Wśród wymienionych obszarów są dwa państwa, których nie potrafię powiązać z żadnym ze znanych mi przodków: Szkocja i Norwegia).
Choć jestem z pochodzenia tak samo czarna, jak biała, gdy ludzie na mnie patrzą, widzą we mnie ojca, a nie matkę. To, że nie mogę przypisać sobie białej tożsamości, gdybym nawet tego chciała (a nie chcę), jest z natury irracjonalne i dowodzi jedynie, jak absurdalna jest koncepcja rasy.
•
Urodziłam się w 1959 roku w Eltham, a wychowałam w Woolwich, w południowym Londynie. Przyszłam na świat jako osoba płci żeńskiej, z klasy robotniczej i niebiała, więc ograniczenia wobec mnie zostały określone, zanim jeszcze zdążyłam otworzyć usta i zapłakać z powodu szoku spowodowanego wypchnięciem mnie z przytulnego łona mojej matki, gdzie spędziłam dziewięć miesięcy w zmysłowej harmonii ze swoim stwórcą. Przyszłość nie rysowała się dla mnie pomyślnie – przeznaczono mi rolę podosoby: uległej, gorszej, marginalnej, nieistotnej – prawdziwie podrzędnej.
Kiedy się urodziłam, w brytyjskim parlamencie zasiadało tylko czternaście kobiet na sześciuset trzydziestu mężczyzn, z czego wynika, że kontrolę nad krajem sprawowali w dziewięćdziesięciu siedmiu procentach przedstawiciele płci męskiej. Nasze społeczeństwo było zatem patriarchalne. To nie opinia, to fakt. W polityce rzadko słuchano kobiet i niewiele uwagi poświęcano ich problemom związanym z macierzyństwem, małżeństwem, zatrudnieniem oraz wolnością seksualną i reprodukcyjną, niewiele kobiet zajmowało też wysokie stanowiska, pełniło funkcje kierownicze czy sprawowało jakąkolwiek władzę w kraju. Dziś około jednej trzeciej osób zasiadających w brytyjskim parlamencie to kobiety.
Rok po moich narodzinach pigułka dała kobietom swobodę większej kontroli nad własnym ciałem, ale minęło kolejnych szesnaście lat, zanim w 1975 roku ustawy o równej płacy i o zakazie dyskryminacji ze względu na płeć sprawiły, że dyskryminowanie kobiet stało się nielegalne.
Można śmiało przypuszczać, że odziedziczyłam historię drugorzędnego statusu kobiet w społeczeństwie. Moja matka, urodzona w 1933 roku, została wychowana w ówczesnej tradycji, zgodnie z którą kobieta powinna podporządkować się przyszłemu mężowi i zaspokajać jego potrzeby kosztem swoich. Matka rzeczywiście była posłuszna społecznym obyczajom, wymagającym od niej uległości wobec władzy mojego ojca, dopóki feminizm drugiej fali w latach siedemdziesiątych nie zaczął kwestionować i zmieniać społecznych postaw, a wtedy zaczęła się bronić, czerpiąc inspirację od swoich czterech nastoletnich córek, które wkraczały w wiek dojrzewania w atmosferze większej swobody. W końcu, po trzydziestu trzech latach małżeństwa, uniezależniła się od męża.
•
Po moim ojcu, nigeryjskim imigrancie, przybyłym do ojczyzny na pokładzie brytyjskiego statku w 1949 roku, odziedziczyłam kolor skóry, który decydował o tym, jak postrzegano mnie w kraju mojego urodzenia – jako cudzoziemkę, outsiderkę, obcą. Kiedy się urodziłam, dyskryminacja ze względu na kolor skóry była jeszcze legalna i musiało minąć wiele lat, zanim na mocy ustawy o stosunkach rasowych doktryna antyrasistowska została w pełni wprowadzona do brytyjskiego prawa – począwszy od jej pierwszej wersji z 1965 roku, kiedy to zakazano praktyk rasistowskich w miejscach publicznych, aż po rok 1976, kiedy przepisy nabrały pełniejszego wymiaru.
Gdy mój ojciec przybył do tego kraju, panował tu inny mit – o niższości Afrykanów jako dzikusów, rozpowszechniany od samego początku imperialnego przedsięwzięcia i transatlantyckiego handlu niewolnikami. Ojciec pochodził z obszaru, który przez prawie sto lat doświadczał kolonialnych najazdów i podbojów. Imperium brytyjskie próbowało utrwalić mit, jakoby cywilizowało barbarzyńskie kultury, podczas gdy w rzeczywistości chodziło o niezmiernie dochodowe przedsięwzięcie kapitalistyczne.
O ile na temat powojennej ery Windrush, czyli fali emigracji z Karaibów, powstało mnóstwo badań i opracowań, o tyle narracje afrykańskie nie doczekały się równie starannej dokumentacji. Istniało jednak między nimi wiele podobieństw. W momencie gdy mój ojciec jako młody człowiek przybył do Wielkiej Brytanii, został brutalnie pozbawiony własnego wyobrażenia o sobie jako jednostce i zmuszony do przyjęcia narzuconej tożsamości – chcąc nie chcąc, stał się wizualnym ucieleśnieniem wieków negatywnej i fałszywej reprezentacji. Wielka Brytania werbowała ludzi z kolonii, by wypełnić lukę po ofiarach II wojny światowej. Mój ojciec wyruszył więc ze swojej ojczyzny, gdzie był po prostu zwykłym człowiekiem, tymczasem po przybyciu na miejsce zamiast powitania go jako Syna Imperium czekał go niepohamowany rasizm tamtych czasów.
Ja również urodziłam się na niższych szczeblach brytyjskiej hierarchii społecznej, w systemie klasowym, który rzutował na jakość życia i możliwości, istniejącym po dziś dzień, choć już w znacznie bardziej mobilnym społecznie kraju. Nana, moja babcia po kądzieli, była krawcową. Ojciec mojej mamy, Leslie, był mleczarzem, czy też, jak to się wtedy nazywało, roznosicielem mleka. Wcześniej jego rodzina prowadziła własną mleczarnię. Moja matka, ich jedyne dziecko, uczęszczała do przyklasztornego gimnazjum. Kiedy ukończyła kolegium nauczycielskie i została nauczycielką – podjęła pracę w jednym z niewielu zawodów dostępnych dla wykształconych kobiet na początku lat pięćdziesiątych – znalazła się na dobrej drodze wiodącej do klasy średniej. Jednak małżeństwo z Afrykaninem spowodowało, że natychmiast spadła na sam dół drabiny społecznej. W pewnym sensie moja matka została czarna przez związek małżeński, a gdy urodziły się jej dzieci – przez związek biologiczny; stała się niejako „honorowo czarna”, jeśli można to tak ująć.
Matka zawsze powtarza, że gdy poznała mojego ojca, zakochała się w jego charakterze i nie zwracała uwagi na kolor jego skóry. Kochała go i swoje dzieci, a my byliśmy dla niej całym życiem. Tylko to się dla niej liczyło, a nie rasistowskie brednie obcych, przekonanych, że niektórzy są mniej ludźmi niż inni.
Mój ojciec miał nigeryjskie i afro-brazylijskie korzenie. Jego bliźniacza siostra zmarła, rodząc swoje pierwsze dziecko, zanim on wyjechał do Anglii. Miał także trójkę znacznie starszego przyrodniego rodzeństwa: dwie siostry, o których nic nie wiem, i brata, który przybył do Wielkiej Brytanii w 1927 roku, osiadł w Liverpoolu, ożenił się z Irlandką (przez co rodzina na zawsze zerwała z nią kontakt) i doczekał się trzech córek.
Ojciec, urodzony w Kamerunie Francuskim, wychował się w Lagos, ówczesnej stolicy Nigerii. Jego ojciec, Gregorio Bankole Evaristo, znalazł się w gronie osób, które powróciły do Afryki Zachodniej z Brazylii, po tym jak w 1888 roku skończyło się tam niewolnictwo. Moim zdaniem niewiele wskazuje na to, by sam doświadczył zniewolenia. W Nigerii Gregorio pracował jako celnik, co, jak sądzę, gwarantowało mu pewien status w społeczeństwie, i posiadał dom w Dzielnicy Brazylijskiej w Lagos. Kiedy wybrałam się tam na początku lat dziewięćdziesiątych, obecni właściciele od razu pokazali mi akt sprzedaży dokonanej przez moją babcię, Zenobię, na wypadek gdybym miała się o niego upomnieć – pięćdziesiąt lat po fakcie.
Gregorio ponoć poznał Zenobię, swoją drugą żonę, w klasztorze. Nie potrafiła czytać ani pisać, zatem najwyraźniej nie pobierała tam nauk. Mam w swoim posiadaniu oficjalny dokument z odciskiem jej kciuka jako podpisem, na który patrzę ze wzruszeniem – to fizyczny dowód jej unikalnego układu linii papilarnych. My nigdy nie wybraliśmy się do Nigerii, a ona nie odwiedziła Anglii, nigdy jej zatem nie poznałam. Do dziś bardzo niewiele wiem o niej czy o moim dziadku, który zmarł przed narodzinami mojego ojca. Ojciec nie potrafił opisać swojej matki, mówił tylko, że była bardzo miła.
Zawsze przywiązywałam ogromną wagę do jedynego zdjęcia mojej babci, jakie znajduje się w posiadaniu naszej rodziny. Wykonana chyba w latach dwudziestych fotografia przedstawia ją w odświętnym stroju, być może z okazji ślubu. Babcia wygląda na niej dorodnie, słodko, uroczo, dostojnie, aczkolwiek powściągliwie (ja natomiast nigdy w życiu nie wyglądałam powściągliwie, uchowaj Boże). Niedawno podarowano mi zdjęcie babci zrobione pod koniec jej życia i zdumiała mnie przemiana, jaka w niej zaszła. Chuda, udręczona, tragiczna twarz kobiety w podeszłym wieku rozbiła wyidealizowany obraz, jaki nosiłam w sobie przez dziesięciolecia. Zenobia straciła męża jakieś czterdzieści lat wcześniej, bliźniaczka mojego ojca zmarła, a on sam wyemigrował do Anglii, nie mówiąc o tym swojej matce, na wypadek gdyby próbowała go zatrzymać, nie napisał po przyjeździe, ani w ogóle do niej nie napisał. Być może wstydził się tego, jak wyjechał. Gdy ożenił się z moją matką, to ona wzięła na siebie odpowiedzialność za kontakt z teściową, która korzystała z usług skryby. Niestety z jej listów nie wynikało nic, kim była i jak żyła.
Po śmierci babci w 1967 roku mój ojciec otrzymał list z wiadomością o tym od kogoś z Nigerii związanego z rodziną:
Jestem osobą, co darzy moich rodziców należytym szacunkiem zwłaszcza moją matkę co bardzo się mną opiekowała gdy byłem mały a twoja świętej pamięci matka powiedziała mi że odkąd wyjechałeś nie interesowałeś się nią ani nie dbałeś o nią i to bardzo źle a teraz nadszedł koniec i niestety muszę cię poinformować że twoja matka zmarła 5-ego a pochówek odbędzie się 11-ego.
My, dzieci, tylko raz w życiu zobaczyliśmy naszego ojca, surowego strażnika dyscypliny, we łzach – kiedy otrzymał ten list. Wyproszeni z kuchni, tłoczyliśmy się pod oknem w ogrodzie, z niedowierzaniem zaglądając do środka, by zobaczyć to na własne oczy. Z niezwyciężonego do bezbronnego w jednej chwili. Myśleliśmy, że nasz ojciec nie ma żadnych uczuć, ale oto mieliśmy dowód, że jednak coś czuje. Zamiast jak zwykle doprowadzać nas do płaczu, sam cierpiał. Gdy teraz o tym myślę, widzę wyraźnie, że wcale nie był takim twardym człowiekiem, jak się nam wydawało, nie potrafił jednak wyrażać emocji. Po śmierci matki przytłoczyła go żałoba – poczucie straty, być może wyrzuty sumienia, świadomość, że już nigdy jej nie zobaczy.
Mój ojciec miał na utrzymaniu ośmioro dzieci poniżej dziesiątego roku życia, nie mógł więc sobie pozwolić na powrót do rodzinnego kraju, by wziąć udział w pogrzebie. Nie mieliśmy żadnego kontaktu z jego nigeryjską rodziną aż do 1984 roku, kiedy to zapytałam go o namiary na kogoś w Nigerii, a on podał mi adres kuzynki, którą widział po raz ostatni przed wyjazdem. Napisałam do niej i zachowałam kopię listu; zwróciłam się do niej z błaganiem: „Desperacko pragnę dowiedzieć się czegoś o moich krewnych, ciotkach, wujkach, kuzynach i tak dalej – ludziach, o których nigdy nie słyszałam i których nigdy nie widziałam”.
Kuzynka była już w sędziwym wieku i w jej imieniu odpisała mi jej córka, która wyraziła ogromną radość z wiadomości, że mój ojciec żyje. Napisała, że jej mama „zalała się łzami, bo straciła wszelką nadzieję na to, że twój ojciec się odezwie . Śpiewała, tańczyła, a na koniec zaczęła się modlić”.
Mój ojciec wrócił do Nigerii dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych, czterdzieści cztery lata po tym, jak stamtąd wyjechał. Zabrałam go do jego kraju razem z moją matką, rok po mojej własnej podróży. Moi rodzice rozwiedli się i sprzedali wspólny dom, a on mógł zaprezentować się jako człowiek zamożny. Od Nigeryjczyków z pokolenia mojego ojca migrujących do Anglii oczekiwano, że wrócą bogaci. Jeśli tego nie robili, przynosili wstyd rodzinie i uchodzili za nieudaczników. W koloniach panowało przekonanie, że ulice Wielkiej Brytanii są wybrukowane złotem, a ci, którzy pozostali w ojczystym kraju, nie mieli pojęcia, jak ciężko było ludziom, którzy wylądowali w sercu imperium.
Jedyne zdjęcie Gregoria, jakie posiadam, przedstawia elegancko ubranego mężczyznę, usadowionego w królewskiej pozie, emanującego siłą i autorytetem. Groźny wyraz jego twarzy przypomina twarz mojego ojca.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------