- promocja
- W empik go
Miasteczko ssałem... - ebook
Miasteczko ssałem... - ebook
Czy słyszeliście kiedyś o takim gatunku literackim, jak humorror? Pewnie nie, bo sam go wymyśliłem na potrzeby niniejszej książki. Powstał, jak się nietrudno domyślić z połączenia słów "humor" i "horror". Zarówno pseudonim autora, jak i tytuł są hołdem dla najznakomitszego mistrza literatury grozy! W "Miasteczku ssałem..." roi się od wampirów i nie tylko, ale próżno szukać tu mrożących krew w żyłach opisów, po których nie można zasnąć. Jest za to, mam nadzieję, sporo zabawnych dialogów oraz sytuacji, a wszystko osadzone u małomiasteczkowej atmosferze prowincjonalnego miasteczka. Czy pradawna klątwa, wampir arystokrata, paranormalne zjawiska i szara, polska rzeczywistość początku XXI wieku wystarczą, aby się dobrze bawić przy czytaniu? Mam nadzieję, że tak, a Ty, Drogi Czytelniku, musisz sobie sam odpowiedzieć na to pytanie. Na własną odpowiedzialność wkraczasz w mroczny świat, widziany przez różowe okulary. Okładka by Natalia Walczak
Kategoria: | Komiks i Humor |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 329 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chirurg wyłączył mikroskop i zrobił miejsce dla swojego asystenta. Nie jest to może najlepsze pierwsze zdanie opowieści, którego fundamentalne znaczenie podkreślają nieustannie znawcy sztuki pisarskiej, ale nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Historia musi się jakoś zacząć, a chirurg wykonał kawał naprawdę dobrej roboty. Sam nie zdawał sobie z tego sprawy. To znaczy na płaszczyźnie medycznej i owszem, wiedział, że wyciął narośl idealnie, lecz nie miał pojęcia, iż przy okazji spowodował pewne, hmmm, następstwa, bardzo brzemienne w skutkach dla bohaterów tej opowieści. Dodajmy, że brzemienne szczęśliwie. No, szczęśliwie przynajmniej dla tych pozytywnych bohaterów, ale kto by się przejmował negatywnymi? Iwona Bednarska nadal leżała w narkozie, a asystent chirurga cierpliwie zaszywał nacięcie. Wycięta tkanka, kawałek galaretowatej substancji, spoczywała w pojemniku, który niebawem miał zostać poddany utylizacji. Pielęgniarki składały narzędzia. Na sali operacyjnej zapanowało charakterystyczne rozprężenie.
- Dziękuję wszystkim za pomoc – odezwał się chirurg, ściągnąwszy z twarzy zieloną maskę ochronną. – Wyciąłem to gówno. Mam nadzieję, że pacjentka pożyje jeszcze długie lata.
Po tych słowach wyszedł z sali operacyjnej.
Aparatura medyczna piszczała cicho, zbierane narzędzia chirurgiczne pobrzękiwały metalicznie, przełożona pielęgniarek kończyła w duchu piątą dziesiątkę różańca, a asystent chirurga podziwiał swoje dzieło, czyli kilka szwów na skórze pacjentki. Ta ostatnia miała przebudzić się za jakieś dwadzieścia, może trzydzieści minut, a potem rozpocząć nowe życie.
Naprawdę nowe życie.