Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Miasto mojej matki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miasto mojej matki - ebook

"Miasto mojej matki" autorstwa Juliusza Kadena-Bandrowskiego to głęboka i wzruszająca opowieść o dwóch najważniejszych postaciach w życiu każdego człowieka – ojcu i matce. Książka przenosi nas w świat wspomnień, gdzie ojciec jest symbolem dumy, ochrony i sławy, niezależnie od swojej pozycji społecznej, czy to jako lekarz, rzemieślnik, czy prosty pracownik. Z drugiej strony, matka to niestrudzona opiekunka, której miłość i poświęcenie często pozostają niezauważone, choć to właśnie one kształtują charakter i przyszłość dziecka. Autor z niezwykłą czułością i wdzięcznością opisuje codzienne trudy matki, które, choć niedoceniane, są fundamentem naszego sukcesu i szczęścia. Ta pełna refleksji książka to hołd złożony rodzicom, którzy swoją cichą pracą budują "Miasto" z wdzięczności i miłości, wpływając na nasze życie bardziej, niż możemy to sobie uświadomić.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7639-635-4
Rozmiar pliku: 133 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MIASTO MOJEJ MATKI

Przypomnij sobie, co myślisz o ojcu, a co i jak myślisz zwykle o matce.

Ojciec to twoja duma, tarcza, sława i obrona, — od najwcześniejszych lat. Gdy mówią o tobie obcy, zwykle pytają — a czyj to? Z których to, proszę państwa, takich, siakich, owakich. — Malinowskich, Ostrowskich, czy Symchów? Czy to będzie, proszę pani, tego naszego doktora?

Posłuchajno uważnie, powiedzieli „naszego“. Widać twój ojciec leczył ich tam gdzieś jakoś i radził im i pomagał, — naszym go nazywają.

Więc nawet nie odpowiadasz wcale na takie pytanie, tylko piersi ci się uniosły wysoko, policzki objął rumieniec i ciepło płynie przez serce.

A jeśli twój ojciec jest jeszcze bardziej znany, sławny w całym kraju, wystarczy, że wymówią wasze wspólne nazwisko, twoje i ojca, — bo jedno przecie macie nazawsze, — i pokręcą nad tobą głowami. Jakby odrazu korzyść niewidzialną z tego nazwiska czerpali.

A jeśli twój ojciec nie jest człowiekiem sławnym, ale, przypuśćmy, takim sobie zwykłym człowiekiem, to przecie ty wiesz, ilu ludzi przychodzi do niego ciągle po jego pracę. Jeżeli jest szewcem, ciągle go potrzebują, stukają w okno, w drzwi. Tak długo siedzą na zydlu i czekają. Jeżeli jest zwykłym górnikiem i skałę tylko kruszyć umie? Ty wiesz, że jego prosta praca daje ludziom ciepło przez zimowe miesiące, i co więcej, jest duszą całego przemysłu.

Jeżeli jest listonoszem, czyli, że roznosi listy, — jest ważnym posłem, nie mniej ważnym od posłów, którzy jadą w karecie przez wielkie, obce miasto, wysłani na koszt całego narodu. Nawet ważniejszym! Bo tamten poseł załatwia sprawy i interesy gospodarcze, czy polityczne, ale twój ojciec, listonosz, może w zwykłym liście przynieść wiadomość o narodzinach brata, szczęściu, lub nieszczęściu, jest więc posłem serca i miłości.

A jeśliby twój ojciec nie był ani sławnym, ani uczonym, ani robotnikiem, ani rolnikiem, ani listonoszem. Niech będzie tylko bardzo biednym człowiekiem. Żyje, jak może i tak mu trudno łatać z dnia na dzień swój ciężki los.

To nic!

Od najbiedniejszych nawet ludzi są jeszcze zawsze i wszędzie biedniejsi, — taki jest świat. Ty wiesz, że dla tych biedniejszych tyle razy jeszcze twój najbiedniejszy ojciec był jedynym ratunkiem.

Gdy się o nim mówi, możesz być równie dumny, jak syn króla, prezydenta, doktora i listonosza.

Twój ojciec to twoja duma, honor, sława i obrona.

Ale matka?

Matka nie ma czasu wyjść z domu, bo ty tam jesteś z rodzeństwem. Trzeba was karmić, pilnować, ubierać, trzeba przygotować, sporządzić to wszystko, czego codziennie potrzebujesz, a co ci się wydaje tak łatwe do zdobycia i do sporządzenia, jak powietrze, którem oddychasz. Wydaje się to łatwem, bo matka nigdy nie wypomina, że podaje ci te wszystkie rzeczy z wdzięczną radością.

Matka nie ma czasu wyjść z domu i żadnej drogi własnej nie ma, gdyż ty z rodzeństwem stoisz na wszystkich jej drogach, a ona ci ze wszystkich wszystko swoje oddaje. Własnego talentu, zabawy, nauki zaniedbuje, abyś ty miał każdej chwili, ile ci tylko trzeba.

A jeśli pragniesz mało, gdy w niej jest więcej, ona to „więcej“ zapomni i straci bez żalu, abyś miał właśnie dość, jak ci trzeba.

Przyzwyczajasz się i nie pamiętasz, ile w tem dobrej, a jakby bezimiennej, nienazwanej nigdy pracy i czujności. Tymczasem praca owa i czujność z drobiazgów złożona a ogromna, o której prawie nie wiemy, nie pamiętamy, nie raczymy myśleć, stanowi o naszym charakterze, wychowaniu i całem powodzeniu późniejszego życia.

Jako dorosły mężczyzna w pracy, w pokoju, na wojnie przekonałem się, że wszystko, com dobrego zrobił, w tych właśnie cnotach matczynych miało początek. Jej uśmiechy dawniej niezauważone, jej łzy tylekroć przez nas, dzieci, wzgardzone, jej myśli wielkie i skromne, tyle razy przez nas, młodych chłopaków, wyśmiane, one to przecie były nade mną, stopione w gwieździe przewodniej, błyszczącej radośnie nad każdą dobrą chwilą.

Teraz to wiem i rozumiem, ale powiedzieć matce swojej nie mogę, bo już jej niema na świecie.

I tu właśnie zaczyna się MIASTO MOJEJ MATKI z wdzięków i dobroci wzniesione, przy bezpowrotnej drodze człowieka chwalebnie budowane, nie w kamieniu, czy też w granicie, ani w kruszcu, — lecz budowane z cudownego drzewa ludzkiej wdzięczności. To wielkie, miasto wszędzie za mną chodzi, wszędzie gdzie jestem wonią jego oddycham i zawsze tylko jestem na jego krańcach, bo choć je przemierzam myślą wzdłuż i wszerz, nigdy piękności jego do gruntu nie poznam.

Czy mnie rozumiesz?

Ojciec, — to honor, siła i obrona. Gdy się człowiekiem staniesz, oddać mu będziesz mógł siłą, honorem i obroną.

Ale matce nigdy nie oddasz, dłużny już nazawsze. Bo nie masz tyle serca dla niej, ileś z niej wziął, jak młody dąb nie odda soków z dobrej ziemi wziętych, a które krążą teraz w jego bujnej koronie.

Dlatego pierwsza moja książka dla młodzieży, dla was, kochani, dobrzy nasi następcy, taki ma tytuł:

MIASTO MOJEJ MATKI.

A cel ma taki: byś, przeczytawszy te stronice, niewiele o mnie myślał, lecz by się w tobie o zmroku czy południu wywiązał nagle ów poryw nieodrodny, którym zmożony, pójdziesz do swej matki i nagle, ukradkiem, za rękę nawet nie biorąc, złożysz na jej czole ostrożny pocałunek, lżejszy, niż puch wierzbiny, płynący przez wiosenne powietrze.RODZICE

(Czyli to, czego się nie da opowiedzieć)

Chcę opowiedzieć o pierwszych moich wspomnieniach, najpierwszych, o tem, co się pamięta, nim się wogóle cośkolwiek rozumie. Z różnych stron i czasów mego życia wynurza się tysiąc małych, pośpiesznych wydarzeń, a tyle ich jest, takim się zjawiły natłokiem, że przeszkadzają tylko!

Siedzę więc nad pustą kartką papieru, udaję, że nie słyszę, jak ptaki świergocą na drzewach, jak na dole ktoś chodzi i hałasuje w bielonym wczoraj korytarzu, udaję, że nie widzę, jak wiatr miecie przez stół prochy kwitnącej przy domu akacji, — i mruczę do samego siebie. Własną myślą jakbym się zanurzał głębiej i głębiej, a byle co sprawia, że mnie tajemna woda przeszłości wyrzuca wgórę, na samą powierzchnię dzisiejszego dnia.

Nie gorsz się dziwnem porównaniem. Napisałem tajemna woda, by rzecz nabrała zimnej głębokości, przez którą jakbym płynął do samych początków pamięci swego życia.

Aż oto nareszcie widzę najwyraźniej: Złota lampa pod białym kloszem wisi w środku pokoju. Nade mną za gęstą siatką łóżka wznosi się po ścianie do góry, jakby łąka zielona, żółta i czerwona. Jest to wielki nowy dywan włóczkowy. Wisi na nim coś, co chcę mieć, dotykać, a najchętniej poślinić. To malutka karabela w pochwie z czerwonego aksamitu. Macham rękami, upadłem, znowu się podnoszę.

Tymczasem wielka ręka mego ojca odpina szablę z dywanu i pod lampą, między ścianami, poważnie zaczyna kroczyć. Oczywiście, nie ręka, a ojciec w szarem, kostropatem ubraniu, z bródką i z wąsami. Gdy patrzy na mnie, wybucham śmiechem. Gdy położy rękę na mojem czole, mógłbym odrazu zasnąć.

Wymachuje karabelą, tupie mocno nogami i mówi do mnie. Nie rozumiem nic oczywiście, ale mówienie to sprawia mi niewysłowioną przyjemność.

Pod ścianą i za zakrętem dywanu siedzą roześmiane ciotki.

Ojciec zbliża się do łóżka, dzwoniąc kluczami. Dziś wiem, że klucze nosi się w kieszeniach, wtedy jednak, skądże miałem to wiedzieć?! Rozumiałem tylko, że kroki mego ojca wydają dźwięk drobnego metalu.

I tak nas obu już nazawsze pamiętam: ojca, jak stoi naprzeciw, jedną rękę trzyma na mojej głowie a drugą podaje mi zimne, błyszczące klucze.

Okazało się później, że była to w naszem życiu chwila bardzo ważna. Z wielkiej żarłoczności zjadłem był pono surowego ziemniaka i ciężko chorowałem. Ów dzień szabli i kluczyków był pierwszym dniem powrotu do zdrowia. Podczas mojej choroby rodzice utkali wspólnie ten dywan przez długie noce czuwania. Razem z małą karabelą zawiesili go nad łóżkiem...TAJEMNICZY PRZYJACIEL

(Wcale nie straszna a nadzwyczaj dziwna historja)

I. Jego powstanie

Jak się to stało, że zacząłem pamiętać nasze sprzęty, rozkład całego mieszkania, krewnych, którzy nas odwiedziali, i różne inne rzeczy — nie umiałbym nikomu opowiedzieć. Najserdeczniejsze węzły łączyły mnie narazie ze stołkami jadalni. Uważałem je za bardzo bliskich przyjaciół, na których jednocześnie można jeździć bezkarnie konno.

Jeżeli chodzi o pojmowanie przyjaźni, sądzę, że już wtedy rozumiałem ją dość dobrze. Za bliskich sobie uważamy przecież tych tylko ludzi, którymi łatwo nam powodować.

Wyplatani moi przyjaciele musieli skakać na politurowanych nogach po posadzce ile wlezie, i zaprawdę, niejeden bat wystrzępił się na ich rzeźbionych galeryjkach.

Z wielkiemi fotelami salonu, krytemi morelowym pluszem, nie można było utrzymywać tak zażyłych stosunków. Co najwyżej, gdy rodzice szli do miasta, płynęliśmy na tych fotelach ze starszym bratem, który czytał wtedy o sławnym podróżniku Stanley’u, — przez dywanowy Nil bezbrzeżny do niezbadanego źródła tej świętej rzeki, to jest do staroświeckiego kominka, zbudowanego w kącie pokoju.

Krokodylami były po drodze małe podnóżki, z których oszczepem, czyli starym pogrzebaczem, wyrywał mój brat resztki włosia, krzycząc przytem zajadle:

— Farbuje, bestja, farbuje!

Robiło to na mnie tak potężne wrażenie, że łzy przerażenia stawały mi w oczach. Gdyby nie całe lata nauki, dziś jeszcze wierzyłbym chyba, że krokodyle mają krew suchą i siwą, jak włosie starego materaca.

W tym samym czasie wielkich podróży po dywanie wytworzyła się osobliwie poufna zażyłość pomiędzy mną a kadzią, w korytarzu przy kuchni. W kadzi była prawdziwa głęboka woda, odbijająca z łatwością wszystko, co się jej pokazało, nie wyłączając języka.

W kadzi było także echo.

Za rzecz prawie tak cenną, jak tę starą beczkę, uważaliśmy fortepian. Wnęki zakurzonego spodu instrumentu były dla nas ciemnemi grotami, w których, — aby się miały gdzie zaczajać, — ustawialiśmy nasze ołowiane dzikie zwierzęta. Wkrótce zapominaliśmy o nich, i dopiero kiedyś później, podczas mocniejszej gry zaczęły się przewracać.

Matka zerwała się od klawjatury, krzycząc:..........SKARBONKA

(Rozprawa o miłości i oszczędności zakończona wnioskiem)

I. Wstęp naukowy

Mój pierwszy, własny pieniądz zobaczyłem w objęciach matki, rano, nad wodą, oczyma płaczem zalanemi.

Zdarzenie to uważam za bardzo ważne. Mieć do czynienia z pieniędzmi, choć trochę rozumieć ich istotę, — to jakby obcować z duchami, lub zacząć naprawdę rozumieć skąd się wzięło morze i dlaczego tak a nie inaczej posuwa swe fale w przestrzeni. Przypuszczam nawet, że łatwiejby było odgadnąć konieczność i ład poruchu największych oceanów, niż siłę pieniądza. Życie bowiem oceanu nigdy chyba nie jest w sprzeczności z prawami przyrody, pieniądze natomiast, z rozumu i uczucia ludzkiego powstałe, niejednokrotnie niszczą człowieka silniej, niż najgorsza zaraza.

Każdy z nas zastanawia się w życiu, czy je mieć, czy ich nie mieć, czy z niemi poczynać, czy bez nich, czy nawet przeciw nim?

Starsi twierdzą, że przychodzi to dopiero we właściwym czasie i że przedtem my mali wolni jesteśmy od powyższych kłopotów. Twierdzę, że się mylą, że nawet gdy chcą ukryć przed nami swe położenie pieniężne, wychodzi ono na jaw. My mali bierzemy w niem udział od samego początku niedoświadczonej pamięci.

Pamiętamy wybornie, kiedy w domu szło wszystko dobrze, a kiedy nie szło. Dobre czasy poznawało się przecie natychmiast po wesołym uśmiechu starszych, żywej serdeczności, z jaką gościli przyjaciół i po różnych niespodziankach, które się raz po raz zjawiały.

Czasy złe wyglądają zupełnie inaczej. Wszystko jest wtedy jakby mrozem objęte, w pokojach tyle ciszy, po ciemnych kątach tyle samotnego myślenia.

Mówić, że mali tego nie rozumieją, to nie znać się na niczem.

W takich ciężkich chwilach naszego domu cierpiałem z pewnością nie mniej od Hannibala, który się z trudem kosztów za słonie wyprawy punickiej dorachowywał, czy od króla Batorego pod Pskowem, w puste dno kalety bijącego. Z tą tylko różnicą, że gdy oni ku rozweseleniu mieli nadwornych błaznów, ja, ty i zapewne każdy z nas małych, własną zabawą próbował starszych rozerwać w ich ciężkich czasach.

Któż z nas nie pamięta tych głośnych i za szumnych min, nie dla siebie, lecz na pokaz robionych?

Któż z nas nie pamięta więznących w gardle łez, gdy zabawa samotnie brzęczała, a nikt ze starszych nie podniósł się do niej z nad biurka i nie zbliżył...

Tak, tak, — od najmniejszej młodości musisz sobie radzić z pieniądzem. Ja się z nim też od pierwszych chwil pamięci swej porałem, — tu opowiadam jak. A mówię nie dlatego, iżby wydarzenie było osobliwe, lecz żem od wtedy aż do dziś ani w tej sprawie zmądrzał, anim nowe poglądy, czy korzyści uzyskał.

Słowem, że stoję na tem samem miejscu, z którego radbym, by mnie sąd czytelnika choć o krok naprzód ruszył.ZAKOŃCZENIE

(Czyli — co będzie dalej?)

Po tem wszystkiem, co się tu opowiedziało, musi przyjść nareszcie miejsce u dołu stronicy, na którem autor stawia słowo: — KONIEC. Ja jednak słowa tego bynajmniej na tem miejscu nie kładę. Uważam, że książka, którą trzymasz w rękach, czytelniku, wcale jeszcze nie jest skończona.

Jakto?

Naturalnie!

Zostało przecie całe mnóstwo spraw do wyjaśnienia, do wytłumaczenia, do obgadania.

Wspomniałem w Tajemniczym Przyjacielu o pewnej ciotce i o tacy, które potem będą potrzebne. O tacy już wszystko było co miało być, a o ciotce? Nic.

Wspomniałem o Tomaszu, który odegrał dużą rolę w jednym ważnym wypadku mego życia. Rola Tomasza opowiedziana jest w Skarbonce. Tymczasem okazuje się, że potem, jeszcze raz, kiedyś indziej odegrał jeszcze ważniejszą rolę i to w o wiele ważniejszym wypadku.

Więc jakże? Więc o tym ważniejszym wypadku ma się nikt nie dowiedzieć?!

Dalej: — Wszyscy już pamiętają z tej książki, że ojciec mój rzucił doktorstwo i został dyrektorem teatru. Rzecz ta stała się wiadomą z opowiadania pod tytułem Sława.

Doskonale! Ale w traktacie naukowym pod tytułem Szkoła autor wspomina w odnośnym przykładzie pod tytułem Żyd, że mieliśmy wtedy powóz i konie. Proszę tę drobną, na pierwszy rzut oka niepozorną wzmiankę zestawić z dyrektorstwem. Między dyrektorstwem a końmi zachodził bardzo ważny związek, z którego wynikły później nader zawiłe historje.

Teraz po słowie KONIEC musiałoby to wszystko już bezpowrotnie zaginąć.

Idźmy dalej:

W opowiadaniach moich, rozprawach i traktatach występuje postać, która na pierwsze wejrzenie jest drugorzędną. Myślę naturalnie o Guciu.

Gucio ma rękawiczki, Gucio w zaprasowanych spodniach skoczył do wody. Gucio powiedział: — historja funta kłaków nie warta. Gucio miał laseczkę. Gucio krzyknął: — zgubisz! Gucio to, Gucio owo, dziesiąte i dwudzieste.

W to im graj!

Gucio jest postacią drugorzędną, służącą — powiedzą uczeni krytycy, — do ożywienia obrazu.

Jak autor wywołuje ożywienie?

Zapomocą Gucia.

Jak autor wywołuje humor?

Zapomocą Gucia.

I tak chcecie się rozstać z tym moim miłym Guciem? Tymczasem było, stało się i działo całkiem inaczej. Nie tu, w tej książce, a parę lat później.

Inaczej mówiąc, Gucio ma nam przepaść, mimo, że potem w życiu stał się najdziwniejszą w świecie postacią. Bo przecież to nie byle co, żeby być, naprzykład, drzewem przez piorun strzaskanem i żeby mimo to dawać cień, radość i otuchę innym.

Nie traćmy równowagi, idźmy jeszcze dalej. Chodzi nam o rzecz małą, niepozorną niby, o jednak bardzo ważną, bo chodzi nam o prawdę.

Ciągle mówię o rodzicach. Z tego, co mówię, wynika, że prócz kilku wyjątków (sprawa z tacą, uderzenie Sontaga, sprawa Bieniarza i Kastalski) byłem bardzo dobrym synem.

Tymczasem możnaby się dowiedzieć z różnych późniejszych wypadków, że wcale znów zawsze takim nadzwyczajnym wzorusiem nie byłem.

Na wszystko, co człowiek robi, znajdują się świadkowie. Niewiadomo, skąd się biorą, kto ich podsuwa i czy tymi świadkami są ludzie, czy rzeczy, przedmioty czy zwierzęta, ptaki czy drzewa — dość na tem, że ci świadkowie zawsze są, i wcześniej czy później, zawsze prawdę mogą odsłonić.

Rzecz okropna: Gdy ktoś inny prawdę za nas mówi, a nie my sami o sobie, to przecie, jakby w nas dusza gasła, jakbyśmy nie żyli.

Nie byłem zawsze wzorusiem, — sprawy te powinny wyjść na światło dzienne.

Kto ma je wyznać?

Ja sam, śmiało i otwarcie.

Gdzie?

W następnej książce .
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: