Miejsce w słońcu - ebook
Miejsce w słońcu - ebook
Szwedzka rodzina z dziećmi zostaje zamordowana trującym gazem w swoim domu na hiszpańskiej riwierze. Początkowo policja uważa, że było to włamanie, które poszło nie tak, ale gdy na jaw wychodzą nowe szczegóły, sprawa staje się coraz bardziej zagadkowa.
Annika Bengtzon z ramienia „Kvällspressen” ma śledzić dochodzenie na miejscu, w Marbelli. Choć zlecenie przyjmuje bardzo niechętnie, to tajemnicze morderstwo całkowicie ją pochłania. Szybko wpada na trop wiodący ją w kręgi celebrytów, sportowców i międzynarodowych finansistów. Wkrótce zostaje wciągnięta w niebezpieczną intrygę. W grę wchodzi pranie brudnych pieniędzy, handel kokainą i chęć zemsty za czyny z przeszłości.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-339-3 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
NOC BYŁA CZARNA JAK SMOŁA. Kątem oka widziała rosnące wzdłuż ulicy drzewa pomarańczowe, czarne cienie na obrzeżach pola widzenia. Z pojemnika na śmieci wystawały trzy zmierzwione kocie łebki, ostre światło reflektorów odbijało się od oczu kociąt, zamieniało je w duchy.
Deszcz ustał, ale asfalt nadal był mokry i błyszczący, pochłaniał światło nielicznych latarni. Kobieta opuściła boczną szybę, wsłuchiwała się w tarcie opon o mokrą nawierzchnię, słyszała głośne cykanie świerszczy i szum palmowych liści targanych przez wiatr. Wpadające przez okno podmuchy niosły chłodną wilgoć.
Poza tym panowała niemal idealna cisza.
Zahamowała i zatrzymała się przed skrzyżowaniem, zawahała się. Powinna skręcić w lewo tutaj czy dopiero na następnym skrzyżowaniu? Trzymała kurczowo kierownicę – w pozycji za dziesięć druga. Przypadkowa urbanistyka, zero planowania. Nie obowiązywały żadne zasady, nie było planu zabudowy, nie było więc również map. Nawet w Google Earth nie było planów powstających tu osiedli.
Tak, to musiało być tutaj. Rozpoznała złote zdobienia bramy wjazdowej po prawej strony ulicy. W ciemnościach wszystko wyglądało inaczej.
Wrzuciła kierunkowskaz, żeby kierowca jadącej za nią ciężarówki wiedział, gdzie skręcić.
Oba samochody jechały na krótkich światłach. Na takiej drodze samochód bez świateł zwracałby uwagę bardziej, niż gdyby jechał na długich. Skręciła, żeby ominąć dziurę w jezdni, sprawdziła w lusterku, czy kierowca ciężarówki poszedł za jej przykładem.
Skierowała światła na bramę: bogato zdobione kute żelazo, po obu stronach kamienne lwy. Odetchnęła z ulgą, odprężyła się i opuściła ramiona. Szybko wstukała kod. Bramofon zainstalowano na słupku, tuż obok kamiennego lwa, coś zaszumiało i brama zaczęła się otwierać. Uniosła głowę i spojrzała na nocne niebo.
Po południu znad Afryki nadciągnęły chmury i przykryły grubą warstwą całe wybrzeże. Gdzieś nad nimi był księżyc. Zauważyła, że wiatr przybrał na sile, miała nadzieję, że skończą, zanim chmury się rozejdą.
Uliczki na terenie posesji miały – w przeciwieństwie do ulicy – idealnie gładką nawierzchnię. Jak parkiet do salsy, pomyślała. Wzdłuż zadbanych chodników z pomalowanymi na biało krawężnikami ciągnął się żywopłot. Minęła trzy alejki, skręciła w prawo i zaczęła zjeżdżać z łagodnego zbocza.
Willa stała po lewej stronie. Tarasy wychodziły na południe, obok był basen.
Minęła dom, zaparkowała przy chodniku, niedaleko sąsiedniej, niezabudowanej jeszcze działki, i czekała cierpliwie, aż zobaczy w lusterku ciężarówkę.
Sięgnęła po teczkę, wysiadła, zamknęła samochód. Podeszła do ciężarówki i wsiadła do kabiny.
Siedzący w niej mężczyźni byli skupieni, pocili się.
Włożyła lateksowe rękawiczki, wyjęła strzykawki.
– Pochyl się – zwróciła się do jednego z nich.
Mężczyzna jęknął cicho, ale wykonał polecenie. Jego gruby brzuch ledwie się mieścił pod deską rozdzielczą.
Nie zadała sobie trudu, żeby zdezynfekować pośladek, szybko zrobiła zastrzyk. Wbiła w mięsień niemal całą igłę.
– Gotowe – powiedziała.
Wyciągnęła igłę, zaczęła zbierać swoje rzeczy.
Przesunęła się, żeby tęgi mężczyzna mógł wysiąść, a potem usiadła obok kierowcy.
– To ma być skuteczniejsze niż maska gazowa? – spytał kierowca. Lekko zalękniony patrzył na strzykawkę w jej ręku.
Mówił dość dobrze po hiszpańsku, ale przecież rumuński jest językiem romańskim.
– Sobie też zrobię – zapewniła go.
Mężczyzna odpiął pasek, położył ręce na kierownicy i pochylił się do przodu, żeby mogła dosięgnąć jego pośladka.
– Piecze – pożalił się.
– Zachowujesz się jak dzieciak.
Na koniec podciągnęła sukienkę i wbiła igłę we własne udo.
– Potrzebny ci tylko sejf? – upewnił się mężczyzna, zanim otworzył drzwi i wysiadł.
Kobieta się roześmiała. Pochyliła się nad teczką, wyjęła dwie litrowe butelki piwa San Miguel i postawiła je między siedzeniami.
– Tylko sejf – powtórzyła. – Reszta jest wasza. Bierzcie, co chcecie.
Kierowca spojrzał na butelki i roześmiał się.
Tęgi mężczyzna zdążył już wyjąć narzędzia i pojemniki i położyć je przy drzwiach.
– Na pewno po tym odlecą? – powtórzył, nie do końca przekonany.
Przyglądał się uważnie pojemnikom. Wyglądały inaczej niż te, z którymi zwykle miał do czynienia.
Kobieta spojrzała na dom. Zza chmur wyglądał księżyc, była pełnia. Muszą się pospieszyć.
Skupiła się, wstukała kod, na panelu alarmu zapaliło się zielone światełko, furtka się otworzyła.
– Na pewno. To mogę ci zagwarantować.KSIĘŻNICZKA NA ZAMKU WŚRÓD CHMUR
Światło było białe, wypełniało wszystkie pokoje. Jego promienie pełzały między żyrandolami, frędzlami firan i łbami jeleni, słyszała, jak szepczą i chichoczą pod sufitem, pod belkami.
Tak łatwo tu oddychać.
Powietrze było tak jasne i czyste, że chwilami miała wrażenie, że sama zmienia się w piórko, w małe, lekkie niebieskie piórko, tańczące razem z białym światłem na promieniach słońca i gobelinach ze scenami polowań.
Mówiłam ci, żebyś była cicho, prawda?
Bardzo cicho, bo Führerowi nie wolno przeszkadzać.
Tam, na zamku wśród chmur, wszyscy ludzie mówili cicho i z szacunkiem. Podłogi i kamienne schody wyłożone były grubymi dywanami, które pochłaniały ich szepty, chowały je w bezpiecznych miejscach.
Najbardziej lubiła _die Halle_, salę wielką jak morze, z oknem wychodzącym na chmury i ośnieżoną górę w głębi.
Czasem tańczyła w _die Halle_, oczywiście cicho i na bosaka, przed posągami, wiszącymi na ścianach obrazami i lalkami w roli zachwyconej publiczności. Jej sukienka z cienkiego materiału trzepotała i unosiła się przy każdym ruchu, jakby była żywa. A ona podskakiwała i wirowała w powietrzu, i wszystko w niej wołało radośnie, że przecież jest Księżniczką. Księżniczką na zamku wśród chmur. Tańczyła dla koni i martwych jeleni, i wszystkich tych pięknych zdobień na suficie. Nanna oczywiście zawsze próbowała ją powstrzymać, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Nanna była tylko brudną _Landwirtmädchen_. Nie miała prawa jej mówić, co ma robić, bo przecież ona była Księżniczką na zamku wśród chmur.
Kiedyś, kiedy tańczyła, wpadła prosto na Führera.
Nanna uciekła i rozpłakała się. Głupia krowa. W _die Halle_ mogła tańczyć sama, a Führer wcale się nie pogniewał, naprawdę, nic a nic.
Złapał ją swoimi długimi rękami, schylił się i położył dłonie na jej ramionach. Miał niebieskie oczy, lekko zaczerwienione w kącikach, ale Księżniczka nie patrzyła mu w oczy, tylko zachwycona wpatrywała się w jeden długi włos wystający mu z nosa.
Wiedziała, że robi źle.
Mama na pewno będzie się gniewać!
A wszystkiemu winna była Nanna!
– Prawdziwa z ciebie Aryjka – powiedział Führer.
Dotknął jej jasnych loków, a ona poczuła bijącą od niego moc. Było dokładnie tak, jak opowiadali rodzice.
– Czy teraz jestem już błogosławiona? – spytała.
Puścił ją i poszedł do części mieszkalnej, za nim, merdając ogonem, szła Blondie. Wtedy widziała go po raz ostatni.
Oczywiście nie mieszkała na zamku wśród chmur cały czas.
Kiedy byli w Obersalzbergu, zazwyczaj zatrzymywali się w Hotel Zum Türken, razem z rodzinami innych oficerów. U Turka, jak mawiała mama. „Dlaczego mamy się gnieździć u Turka, skoro Goebbels może mieszkać na górze, w Berghofie?”.
Mama często wspominała mieszkanie przy Friedrichstrasse. Zostało zbombardowane przez tych _verdammten Verbündeten_, tych przeklętych aliantów. Na szczęście niektórzy z nas zachowali jeszcze zdolność racjonalnego myślenia, mawiała, patrząc surowo na tatę.
Tata nie chciał się ewakuować. Uważał, że zawiódłby Führera, jakby w niego nie wierzył. Ale mama nie dała za wygraną, postawiła na swoim. Opróżniła mieszkanie i dopilnowała, żeby cały ich dobytek przewieziono pociągiem do Adlerhorst.
Kiedy zaczęli się zbliżać Rosjanie, zamówiła w kwaterze partii samochód i wysłała Księżniczkę z Nanną i trzema walizkami, w których były wszystkie jej piękne lalki i sukienki, na Harvestehuder Weg.
Księżniczka nie chciała wyjeżdżać. Chciała zostać w Adlerhorst, chciała pojechać do zamku.
Ale mama powiesiła jej na szyi kartkę i niewiele mówiąc, czerwona na twarzy, pocałowała ją. Księżniczka natychmiast wytarła policzek. Drzwi zamknęły się z hukiem.
Nigdy nie dotarli na Harvestehuder Weg.
Zostali zatrzymani pod miastem, którego nazwy nie znała. Żołnierze zabrali jej bagaże, Nannę zaciągnęli do lasu, a kierowcy strzelili w głowę, krew poplamiła płaszczyk Księżniczki.
Kiedy dotarła do Gudagårdenu, miała ze sobą tylko płaszczyk, sukienkę i lalkę Annę.
Bo na kartce, którą miała na szyi, był adres cioci Helgi i wujka Gunnara. Gudagården, Sörmland, Schweden. I tam właśnie odesłano Księżniczkę, kiedy nie było już nikogo, kto mógłby się nią zaopiekować.
Sama tego nie pamiętam, ale tak mi to przedstawiono.
Opowiadano mi, jak wujek Gunnar położył eleganckie ubranka i lalkę na podwórzu, polał naftą i spalił. Ludzie z okolicy opowiadali o tym jeszcze wiele lat.
Grzesznik ma się smażyć w piekle, miał wtedy powiedzieć. I zapewne tak było.Telegraficzna Agencja Informacyjna TT, godzina 09.13
PILNE
PROKURATOR GENERALNA ŻĄDA UNIEWINNIENIA SKAZANEGO ZA POTRÓJNE MORDERSTWO
SZTOKHOLM (TT) Prokurator generalna Lilian Bergqvist wniesie w poniedziałek o uniewinnienie finansisty Filipa Anderssona, znanego jako zabójca z siekierą.
Filip Andersson został skazany na dożywocie za potrójne morderstwo na Södermalmie w Sztokholmie. Podczas procesu cały czas utrzymywał, że jest niewinny.
– W grudniu ubiegłego roku, kiedy prawdziwy morderca został zabity, Filip Andersson mógł nareszcie wyznać prawdę – mówi jego adwokat Sven Göran Olin. – Morderstwa popełniła jego siostra, Yvonne Nordin.
Ponad cztery lata temu Filip Andersson został skazany przez sądy dwóch instancji na najwyższą możliwą karę za potrójne morderstwo, groźby, szantaż oraz zbezczeszczenie zwłok. Wszystkie trzy ofiary, dwóch mężczyzn i kobieta, zostały okaleczone.
Dowody winy Filipa Anderssona od początku były słabe. Proces był poszlakowy. Filip Andersson został skazany między innymi na podstawie śladów DNA jednej z ofiar na nogawce swoich spodni i odcisków palców na klamce. I za dług, którego nie zdążył spłacić.
Do wniosku prokurator Lilian Bergqvist dołączony zostanie opis materiału dowodowego, na który prokuratura zamierza się powołać.
(cdn.)
© TT lub autor artykułu