Miłość to za mało - ebook
Miłość to za mało - ebook
Świeże i odważne spojrzenie na to, co znaczy kochać i być kochanym.
Dzięki tej książce w bardziej świadomy sposób spojrzysz na własną relację z drugą osobą. Nauczysz się, jak bardziej docenić miłość, którą cię obdarowano, lub poszukać innej, na którą zasługujesz. Możesz też przekonać się, że zbyt surowo oceniasz swój związek z drugą osobą.
Lewandowski bardzo sugestywnie przedstawia kilka mitów szkodzących miłosnej relacji oraz udziela praktycznych porad, dzięki którym stworzysz długotrwały i satysfakcjonujący związek.
Czy wiesz, że…
- jesteś ostatnim człowiekiem na świecie, który powinien prognozować powodzenie lub niepowodzenie własnego związku?
- to mężczyźni, a nie kobiety, są usposobieni romantycznie?
- aby tworzyć udany związek, nie musisz współżyć aż tak często, jak ci się wydaje?
- stawianie siebie na pierwszym miejscu może się dobrze przysłużyć wzajemnej relacji?
- jeśli przesadzisz z bliskością, może się to odbić niekorzystnie na waszym związku?
- spory wzmacniają relację?
- we wzajemnym wsparciu bardziej liczy się to, czego nie widać?
- jeśli będąc w związku, nie stajesz się lepszym człowiekiem, to staniesz się nim dzięki rozstaniu?
Dr Gary W. Lewandowski to nagradzany nauczyciel akademicki, badacz, pisarz, psycholog zajmujący się problematyką intymnych relacji. Stworzył popularny portal o nazwie ScienceofRelationships.com (teraz Luvze.com), prowadzi blog „Psychology of Relationships”, a jego wystąpienia na platformie TEDx miały niemal dwa miliony wyświetleń.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-953-4 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Dedykuję ją Mamie._WSTĘP
Miłość nigdy nie umiera śmiercią naturalną. Umiera, bo nie wiemy, jak zasilić jej źródło. Umiera wskutek ślepoty i popełnionych błędów.
Anaïs Nin
Każdy zasługuje na wspaniały związek. Czy wszyscy taki znaleźliśmy?
Ja znalazłem. Lecz nie zawsze byłem o tym przekonany. Gdy zakochałem się w swojej obecnej żonie, szło nam jak po grudzie. W trakcie studiów zwracałem na nią uwagę przez długie miesiące… na tę dziewczynę, która mieszkała na piętrze w tym samym domu. Zaczęło się w dniu, w którym się wprowadziła. Zaoferowałem jej pomoc, bo słyszałem przez sufit, jak mój przyszły teść męczy się z ustawianiem mebli. Odmówiła kulturalnie; usłyszałem, że wszystko jest pod kontrolą. Przyśpieszmy trochę bieg spraw – potem odbywaliśmy razem praktykę na wydziale psychologii, wożąc się z innymi studentami na szkolenia poza kampusem. W trakcie jazdy samochodem zaprosiłem ją kilka razy na imprezę, ale znów reakcja była odmowa. Gdy musieliśmy wykonać projekt na zakończenie kursu, zaaranżowałem wszystko tak, abyśmy współpracowali. Wciąż wymyślałem powody, aby prosić ją o pomoc. Była życzliwie nastawiona do kolesia z parteru. Na tyle życzliwie, że w końcu zgodziła się pójść ze mną na randkę. Tego wieczoru zamiast uczyć się do egzaminu, który czekał nas nazajutrz, przegadaliśmy razem ponad sześć godzin, kończąc o trzeciej na ranem. Trafiło mnie mocno i byłem przekonany, że resztę życia spędzę z tą zadziwiającą kobietą. Lecz potem życie pomieszało mi szyki. Skończyłem studia i wyjechałem do innego stanu, aby zrobić doktorat, ona zaś została na ostatnim roku. Po trudnej rocznej rozłące zastanawiała się nad wyborem szkoły podyplomowej i w końcu zdecydowała się na moją. Zamieszkaliśmy razem i wszystko wróciło do normy. Lecz życie nas nie pieściło. Byliśmy biedni, zestresowani i zmęczeni, co odbijało się na naszym związku. Zajmowałem się wtedy badaniem wzorców w udanych relacjach i nazbyt łatwo odnosiłem to do naszych problemów. Zacząłem się zastanawiać: Czy to właściwy związek? Czy naprawdę kocham tę kobietę? Naprawdę znalazłem tę „jedyną”? A może z kimś innym byłoby mi lepiej? Czy jestem zbyt wymagający? Może zadowalam się byle czym? Słusznie, że zadawałem te pytania, jednak odpowiedzi nie były łatwe.
Z pomocą przyszła mi psychologia pozytywna, która skupia się na silnych, a nie słabych stronach relacji. W pewnym sensie otworzyła mi oczy – moja ślepota polegała na tym, że koncentrowałem się na niewłaściwych kwestiach. Szukałem wyłącznie problemów, więc je znajdowałem. Uświadomiłem sobie, że to ja stanowię problem. Należało pohamować swoją perfekcjonistyczną mentalność, wyzbyć się postawy „wszystko albo nic” i skupić na tym, co wychodziło nam dobrze. A było tego sporo. Ja tego nie dostrzegałem, bo nie wiedziałem, w którą stronę patrzeć. Gdy pojawiają się i zaczynają nas zżerać wątpliwości, konieczna wydaje się gruntowna analiza. A jednak czasem najprostsze rozwiązania okazują się najlepsze. W moim przypadku była to zmiana punktu widzenia. Informatyk Alan Kay twierdzi: „Zmiana perspektywy jest warta 80 punktów w ilorazie inteligencji”. Gdy zacząłem inaczej patrzeć na swój związek, poczułem się jak geniusz. Zamiast traktować drobne kłótnie jako zwiastun nieuchronnego końca, ujrzałem je jako oznakę tego, że dwoje ludzi chce przegadać wspólne problemy, wykorzystując nawzajem swoją wiedzę zawodową w celu poprawy relacji. Tak postępują najbliżsi przyjaciele – byliśmy nimi wtedy i jesteśmy nimi do dziś. Zanim zacząłem badać związki jako zawodowiec, byłem pewien, że kwestię miłości mam rozpracowaną. Lecz każdy kolejny przeczytany tekst naukowy sprawiał, że moja dotychczasowa wiedza wydawała się powierzchowna i błędna. Ostatnie kilkadziesiąt lat poświęciłem na zapełnianie luk dzięki zapoznawaniu się z setkami (jeśli nie tysiącami) badań, aby lepiej rozumieć istotę związku dwojga ludzi. Teraz, po ponad dwudziestu latach lektur, refleksji, dociekań, nauczania i rozmów, mogę z całym przekonaniem stwierdzić, że wszystkie mają przynajmniej jedną cechę wspólną: wątpliwość. Szczerze mówiąc, byłoby to dość dziwne, gdybyśmy nie rozmyślali o czymś, co jest dla nas tak ważne. Nie twierdzę tak dlatego, że sam miałem wątpliwości, ani dlatego, byśmy wszyscy poczuli się lepiej. Te lata zaowocowały dość niecodziennym wglądem: martwimy się niewłaściwymi sprawami, przegapiamy wiele pozytywnych sygnałów i zasadniczo oceniamy swój związek krytyczniej, niż na to zasługuje.
Jeśli mój przypadek sprzed lat nie jest odosobniony, wszystkim nam przydałoby się pewne „uaktualnienie” życiowej mądrości, którą kierujemy się w relacji z bliską osobą, abyśmy byli bardziej świadomi – obojętne, czy dążymy do podtrzymania i pogłębienia więzi, czy podejmujemy decyzję o rozstaniu. Spora część naszej wiedzy pochodzi zapewne od rodziców, krewnych, przyjaciół, a nawet ze środków masowego przekazu. Oprócz tego mamy własne doświadczenia. Być może opieramy się na sprawdzonych faktach lub na mitach rozpowszechnianych w dobrej wierze i nie potrafimy odróżnić jednych od drugich. To niczyja wina. Nie wszyscy są psychologami, nie wszyscy prowadzą badania, nie wszyscy przeczytali niezliczoną liczbę prac naukowych o tym, co przesądza o udanym związku. Zatem to naturalne, że zadajemy sobie mnóstwo pytań.
Nie łudźmy się, pytania to nieodłączna część życia. Najdonioślejsze powstają w połączeniu z naszymi największymi lękami: Dokąd ten związek prowadzi? Czy ma przyszłość? A może w pobliżu czeka coś lepszego? Czy to już koniec? Co dalej?
Gdy ludzie zadają sobie takie pytania, odpowiedzi często szukają w Google. W 2017 roku w dziesiątce pytań najczęściej wpisywanych do wyszukiwarki znalazły się: „Jak się zorientować, że to koniec mojego związku?”, „Jak wygląda udany związek?”, „Jak uratować swój związek?”p1. Nie ulega kwestii, że wielu ludzi ma wątpliwości. No cóż, stuprocentowa pewność jest niemożliwa w stu procentach.
Żeby było dobrze
A przecież chcemy, żeby było dobrze. Gdybyśmy sporządzili listę najważniejszych aspektów swojego życia, intymny związek byłby zapewne na jej czele. Jak zauważa David Brooks na łamach „New York Timesa”: „Najważniejszą decyzją, jaką wszyscy podejmujemy, jest to, z kim wziąć ślub. A jednak nie ma żadnych kursów uczących, jak wybrać właściwego partnera”p2. Dodajmy do tego badania przeprowadzone w 2017 roku na Harvardzie, z których wynika, że osoby przed trzydziestką czują się „nieprzygotowane do zawierania trwałych związków”p3. Poczucie braku odpowiednich narzędzi do podjęcia ważnej życiowej decyzji jedynie pogłębia niepewność w miarę dojrzewania relacji. Niepokojące? Zdecydowanie tak! A to dlatego, że stawka jest wysoka. Czy ktokolwiek z nas marzył jako dziecko o tym, aby żyć w samotności, gdy dorośnie? Wątpię. Poszukiwanie „drugiej połowy” to mądra decyzja, albowiem związki potrafią nam dosłownie uratować życie. Brzmi przesadnie? Może więc to będzie przekonujący argument: izolacja społeczna, życie w odosobnieniu i samotność przyśpieszają śmierćp4. W istocie jako prognostyk wczesnej śmierci samotność wymieniana jest obok palenia tytoniu i otyłości. Vivek Murthy, były Naczelny Lekarz Kraju, pisze w tekście opublikowanym w „Harvard Business Review”: „Samotność i słabe więzi społeczne wiążą się ze skróceniem długości życia podobnym do tego, jaki wywołuje palenie piętnastu papierosów dziennie, i większym niż to spowodowane przez otyłość”p5. Nic więc dziwnego, że nikt nie chce skończyć jako samotnik. Korzyści płynące ze związków są bardzo dobrze udokumentowane. Udany związek wpływa pozytywnie na nasze ogólne samopoczucie, zwiększa zadowolenie z życia, oddziałuje korzystnie na zdrowie psychiczne i, co najważniejsze, zdrowie fizyczne i długość życia. Może się przyczynić do lepszej sytuacji finansowej. Gdy nasza partnerka lub partner są szczęśliwi, wpływa to dodatnio na nasze zdrowiep6. Związki kształtują również nasze myślenie i sposób patrzenia na świat. Wydaje się naciągane? W 2017 roku uczeni z Yale pokazali respondentom zdjęcia przedstawiające naturę i krajobrazy, a potem poprosili o opisanie swoich reakcjip7. Niektórzy badani robili to w izolacji, inni w towarzystwie obcych osób, trzecia grupa zaś w towarzystwie bliskich. Wszyscy obejrzeli identyczne fotografie, jednak ich doznania okazały się różne. Ci, którym towarzyszyli bliscy, odczuli większą przyjemność i uznali, że zdjęcia są bardziej realistyczne.
Można pomyśleć: No jasne, gdy jesteśmy z przyjacielem, to mamy o czym pogadać w trakcie oglądania zdjęć albo wysyłamy sobie nawzajem sygnały, które zwiększają przyjemność (rzucamy zabawną uwagę, uśmiechamy się pod nosem albo choćby przewracamy oczami). Lecz we wspomnianym badaniu pary oglądały zdjęcia w milczeniu, unikając jakiejkolwiek komunikacji. A zatem sama obecność bliskiej osoby zwiększała przyjemność z oglądania zdjęć. Taki „towarzysz” lub „towarzyszka” sprawiają również, że wyzwania, przed jakimi stajemy, wydają się łatwiejsze. W pewnym badaniu poproszono przypadkowe osoby o ocenę nachylenia konkretnego stokup8. Osoby, które były z kimś, oceniały pochyłość jako łatwiejszą do pokonania niż osoby, które były same – zwłaszcza jeśli cieszyły się udanym związkiem. Nie ulega zatem wątpliwości, że dobry związek wpływa pozytywnie na nasze widzenie świata i ogólnie na nasze życie.
Decyzje podejmowane w obliczu niepewności
Pora zawalczyć o sukces. Krok pierwszy: nauczmy się radzenia z niepewnością. Gdy dopada nas zwątpienie i niepokój, zbyt często zakładamy klapki na oczy w nadziei, że w ten sposób uciekniemy od problemów. Badania z 2017 roku wskazują, że kiedy życie daje nam w kość i znajdujemy się pod presją, wolimy pozostawać w nieświadomościp9. Zastanówmy się: gdybyśmy mogli się dowiedzieć, kiedy dokładnie umrzemy, to czy chcielibyśmy poznać datę? A przyczyna śmierci – czy ją też chcielibyśmy poznać? Chyba nie. Wywiady przeprowadzone z prawie tysiącem osób potwierdzają, że przeważająca większość – 85−90 procent – ludzi nie chce znać daty ani przyczyny swojej śmierci. A śmierć partnerki lub partnera życiowego? To trudniejsze pytanie, bo gdybyśmy znali datę, moglibyśmy lepiej spożytkować dany nam wspólnie czas. Może częściej jeździlibyśmy na urlop i mniej zamartwiali się tym, co trzeba naprawić w domu. A jednak i w tym przypadku odpowiedź jest przecząca: dziewięć na dziesięć osób – 89,5 procent – nie chce tego wiedzieć. Lecz może śmierć to sprawa zbyt ponura i ostateczna; może bez sensu martwić się tym, na co nie mamy wpływu.
No dobrze, więc weźmy pod uwagę sam związek. Badacze zadali pytanie: „Załóżmy, że właśnie wzięliście ślub. Chcielibyście dziś wiedzieć, czy wasze małżeństwo zakończy się rozwodem, czy przetrwa?”. I w tym przypadku odpowiedź była negatywna – 86,5 procent badanych wolało tego nie wiedzieć. Zbyt wiele osób los swojej relacji powierza przypadkowi w nadziei, że jakoś to będzie. Błoga nieświadomość może bowiem prowadzić do porażki. Unikanie potencjalnie pożytecznego rozpoznania tego, co dzieje się w relacji, sprawia, że dopadają nas większe problemy. Wtedy zaś czujemy się przytłoczeni, wysadzeni z siodła i łatwiej zaczynamy myśleć o radykalnym rozwiązaniu: rozstaniu. Francuzi mają określenie na tę pokusę tragicznego końca: _l’appel du vide_, a więc „zew pustki”. Gdy czujemy, że stanęliśmy na krawędzi, skok w przepaść wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Chcemy się „wypisać”, bo tam w dole czeka nas zapewne coś lepszego. W dzisiejszych czasach łatwiej niż kiedykolwiek ulec pokusie zakończenia związku i rozpoczęcia nowego rozdziału w życiu, wystarczy bowiem do tego jeden ruch palca na ekranie telefonu komórkowego. Dostępna obecnie technika brutalnie przedefiniowała współczesne związki, a nieudaną relację możemy błyskawicznie zastąpić wieloma nowymi, od których dzieli nas jedno kliknięcia klawisza. Niekoniecznie jest to zmiana na lepsze. Po pierwsze, szerszy zasięg oznacza większy wybór. Niewyczerpany zasób potencjalnych partnerek i partnerów może powodować uporczywe myślenie, że gdzieś tam czeka ktoś lepszy. Ten nadmiar możliwości sprawia, że stajemy się przesadnie wybredni i zarazem leniwi. Zamiast poświęcać czas i wysiłek na poprawę istniejącej relacji, bez wahania decydujemy się na rozstanie, aby szukać innego partnera. W dzisiejszych czasach związki wydają się „towarem o krótkiej przydatności do spożycia”. Ale, uwaga: w nieustannej pogoni za właściwą osobą możemy przeoczyć… właściwą osobę. Wszyscy pragniemy podjąć słuszną decyzję, lecz nie zamierzamy zadowolić się byle kim, skoro w swoim przekonaniu zasługujemy na więcej, zatem bez wahania wybieramy rozstanie. Lecz aby podjąć właściwą decyzję, należy otworzyć oczy na to, czego nie dostrzegamy, a co osłabia nasz związek. Miarodajna ocena silnych i słabych stron pożycia jest trudna, należy bowiem wziąć pod uwagę wiele czynników. Istnieje sporo badań, na podstawie których można przewidywać, czy związek okaże się udany, czy też zakończy niepowodzeniem, warto więc wiedzieć, jakie obszary w relacji są najważniejsze, gdy usiłujemy oszacować nasze szanse. Takie badania pojawiły się dopiero niedawno.
Są dziełem profesor Samanthy Joel, wschodzącej gwiazdy w psychologii badającej intymne relacje. Samantha jest badaczką Relationship Decision Lab na University of Western Ontariop10. W badaniach z 2018 roku przeprowadzonych we współpracy z Goeffem MacDonaldem i Elizabeth Page-Gould zadano pytanie: „Jakie kwestie relacyjne biorą pod uwagę ludzie, kiedy podejmują decyzję o rozstaniu lub pozostaniu razem?”p11. Można odnieść wrażenie, że takich kwestii są tysiące. Aby nieco zawęzić ten obszar, badacze poprosili uczestników o opisanie czynników, które biorą pod uwagę, gdy podejmują decyzję dotyczącą przyszłości swojego związku. Wyłoniło się z tego pięćdziesiąt wspólnych tematów, w tym dwadzieścia siedem powodów, aby zostać razem, takich jak atrakcyjność, intymna więź fizyczna i psychiczna, poprawa samopoczucia, wzajemne poleganie na sobie i wsparcie, nadzieja na lepsze życie, strach przez samotnością, przekonanie, że partner lub partnerka są naszą bratnią duszą, strach przed nieznanym. Uczestnicy badania podali także dwadzieścia trzy powody rozstania, dotyczące w gruncie rzeczy podobnych kwestii (nieatrakcyjność, niedostateczna intymność itp.). Aby zobaczyć, jak te powody odbijają się na decyzjach podejmowanych w prawdziwym życiu, uczeni przeprowadzili dodatkowe badania obejmujące ponad dwieście osób, które rozważały rozstanie lub rozwód. Wyniki pokazały, że pomimo wątpliwości mniej więcej połowa badanych wykazywała ponadprzeciętną gotowość do pozostania w dotychczasowym związku. Wydaje się to sensowne. Bezwład to potężna siła. Zarazem ci sami ludzie wykazywali też ponadprzeciętną gotowość do zerwania. A więc konflikt wewnętrzny? To badanie jest istotne z dwóch powodów: po pierwsze, pokazuje, że wątpliwości to sprawa dość powszechna, po drugie, pomaga nam dostrzec mity, którymi się kierujemy. Gdy więc sporządzałem listę dziesięciu takich mitów, aby przeanalizować je w tej książce, miałem spory wybór, jednak dzięki wspomnianym badaniom mogłem wyodrębnić te, które prawdopodobnie okazują się najistotniejsze.
Jak czytać tę książkę
Świadomie przytaczam badania przeprowadzone przez Sam Joel. _Miłość to za mało. O dziesięciu szkodliwych mitach w relacji i o tym, jak się z nimi uporać_ to dość specyficzny poradnik, gdyż jego duchem przewodnim jest nauka. W każdym rozdziale przedstawiam mnóstwo wiedzy uzyskanej z badań nad związkami. Odsłaniam również metodologię tych badań, aby można było docenić rzetelność wysiłków podjętych przez moich kolegów po fachu. Jednocześnie należy zaznaczyć, że – jak w przypadku każdej dziedziny – jedno badanie nie stanowi wyczerpującego opisu danego zjawiska. Każde nowe to raczej kolejny krok w długim ciągu dociekań – potwierdzenie dotychczasowych ustaleń i ich pogłębienie. Te kroki nie zawsze tworzą idealnie linearny ciąg, niekiedy brakuje również ogniw pośrednich. Badacze zajmujący się intymnymi relacjami wykonali fantastyczną pracę, wnikając w mnóstwo aspektów opisanych w tej książce. Jednym z największych wyzwań, przed jakimi stanąłem jako nauczyciel akademicki, było zwalczenie pokusy, aby każde pole badań poddać głębokiej, wyczerpującej analizie. Żeby powstał strawny i czytelny tekst, musiałem zastosować pewną wybiórczość i zrezygnować z zamieszczenia wyników wielu badań. Mam nadzieję, że ich autorzy mi to wybaczą. Na wzór swoich wykładów opowieść tę osnuwam wokół badań, aby powstała jak najbardziej spójna wypowiedź. Jedna uwaga: wszelkie rozważania niezwiązane bezpośrednio z prezentowanymi badaniami są moimi osobistymi przemyśleniami. Dlatego winić należy autora.
W ostatecznym rozrachunku podawane przeze mnie wyniki badań należy traktować jako świadectwa stanowiące inspirację do dalszych dociekań i uzyskania nowej perspektywy, z której można spojrzeć na swój związek. Być może nie jest to wiedza uniwersalna, ale powinna się sprawdzić w większości przypadków. Z pewnością niektóre informacje okażą się przekonujące i sprawią, że zmienimy sposób patrzenia na swoją relację. Inne wydadzą się mniej odkrywcze. Żadne dwa związki nie są identyczne, więc każdy skorzysta z innych wniosków zawartych w tej książce. Zadaję również czytelnikowi pytania charakterystyczne dla badań, aby można było lepiej zrozumieć, jak różne koncepcje stosują się do nas i do naszego związku. Kolejne rozdziały to prezentacja kluczowych punktów zapalnych w związkach i najpowszechniejszych szkodliwych mitach. W rozdziale pierwszym dowiemy się, że poleganie na błędnych założeniach i niesprawdzonych informacjach prowadzi do szukania problemów tam, gdzie w istocie ich nie ma. Każdy kolejny rozdział dotyczy jednego z tych mitów, które kształtują nasze szkodliwe myślenie o miłości i intymnej relacji. Towarzyszą temu opisy konkretnych przypadków, abyśmy zobaczyli, jak mity te funkcjonują w rzeczywistym życiu. Następnie nakreślony jest rzeczywisty obraz oraz zaprezentowana zostaje wiedza wynikająca z dociekań naukowych w omawianym obszarze. Wreszcie sugestie oparte na ustaleniach badaczy umożliwiające rozprawienie się z konkretnym mitem. Dzięki serii takich „odsłon” będzie nam łatwiej określić, które obszary naszego związku wymagają większej uwagi i docenienia. To wszystko ma pomóc w dostrzeżeniu nieuświadomionych kwestii i rzeczywistej wartości naszej relacji.
_Miłość to za mało_ jest propozycją dla każdego, kto ma wątpliwości, czy powinien trwać w dotychczasowym związku i zastanawia się nad zmianą. Dla tych, którzy myślą o zrobieniu następnego kroku, oraz dla tych, którzy pragną zyskać więcej, podążając dalej obraną już ścieżką. Dla tych, którzy mają dość randkowania i poszukują głębszego związku, w którym mogliby się zestarzeć. Oraz dla tych, którzy mimo silnej więzi z partnerką lub partnerem nie są pewni przyszłości i szukają alternatywy. Dla tych, którzy pragną się z kimś związać, ale nie chcą się ustatkować, i dla tych, którzy wiedzą, czego chcą, lecz nie wiedzą, co już mają. Jestem psychologiem badającym intymne relacje, więc ludzie bez przerwy pytają mnie, czy bycie ekspertem jest pomocne w moim własnym życiu. Aby otrzymać wiarygodną odpowiedź, należałoby zapewne spytać o to moją żonę. Jesteśmy razem od ponad dwudziestu lat, a to już o czymś świadczy. Jeśli o mnie chodzi, to owszem, badanie związków okazało się bardzo przydatne. Lecz zapewne w inny sposób, niż można sądzić. Nie zasypuję żony ustaleniami naukowymi ani nie przeprowadzam „badań domowych”, aby znaleźć najlepszą metodę umacniania naszego szczęśliwego pożycia. Najcenniejsze okazuje się uwzględnianie szerokiej perspektywy. Nie marnuję już energii emocjonalnej na sprawy, które nie mają znaczenia. O wiele lepiej również dostrzegam pozytywne sygnały, przeoczane przez tak wielu ludzi. Dostrzeganie oznacza docenianie, a to oddziałuje korzystnie na moje małżeństwo.
Pogłębianie wiedzy o związkach nauczyło mnie również, że większość z nas postrzega swoją relację w sposób nierealistyczny. Warto się dobrze rozejrzeć, zanim poważymy się na skok. Stawka jest zbyt wysoka, aby polegać wyłącznie na wrodzonej intuicji. Musimy spojrzeć na miłość z naukowego punktu widzenia, z perspektywy, która uwzględnia to, co jest dobre, a nie to, co jest złe, wyrobić w sobie nastawienie, które opiera się na twardych danych, nie zaś na myśleniu życzeniowym, opiniach i domysłach. W końcu miłość to sprawa, którą niełatwo zrozumieć. Musimy być stuprocentowo pewni, że skupiamy się na właściwych kwestiach, zadajemy właściwe pytania i na pierwszym planie stawiamy to, co naprawdę się liczy. _Miłość to za mało_ jest zbiorem wglądów, które pomogą nam klarowniej spojrzeć na własny związek – być może po raz pierwszy w życiu. Pogłębi naszą mądrość relacyjną i zwiększy pewność siebie, bo przestaniemy się skupiać na niewłaściwych i nieistotnych sprawach, szukać problemów tam, gdzie ich nie ma, a zamiast tego docenimy to, co faktycznie ma znaczenie. Będziemy również klarowniej myśleć o tym, co przesądza o powodzeniu w związku. Wzmocnimy również te obszary, które są „rozregulowane” i wymagają naprawy. Pierwszym krokiem na drodze do rozwiązania problemu jest jego zrozumienie. Gdy rozumiemy, zaczynamy dostrzegać, czego nam brakuje. Związki międzyludzkie są ważne. Czasu jest mało. Bierzmy się do roboty.ROZDZIAŁ 1
A JEŚLI CAŁA NASZA WIEDZA O ZWIĄZKACH JEST BŁĘDNA?
Nieraz słyszeliśmy, że miłość jest ślepa. Prawda polega na tym, że miłość może być także głucha, a nawet niema. Nikt nie chce się przyznać do ślepoty spowodowanej zakochaniem. A jednak istnieje spore prawdopodobieństwo, że trzymamy się kurczowo rozmaitych mitów i złudzeń, wskutek czego w naszym związku są białe plamy, o których nie mamy pojęcia. Na pocieszenie dodam, że nie jesteśmy w tym odosobnieni. Wszyscy znajdują się w podobnej sytuacji. Te błędne przekonania mają rozmaitą postać: nie zadajemy kluczowych pytań, nie wychwytujemy istotnych sygnałów, przeceniamy niektóre cechy, źle interpretujemy różne oznaki. Bardzo często z powodu tych białych plam nie dostrzegamy wartości swojego związku, nie doceniamy partnera, tworzymy niezdrową dynamikę, która zagraża relacji. Niemal każdy – w różnym co prawda stopniu – nawiązał intymną więź z drugim człowiekiem: my, nasi przyjaciele, krewni, znajomi z pracy. Ten rodzaj bezpośrednich przeżyć tworzy poczucie swojskości, które każe ludziom wierzyć, że o udanym związku decydują intuicja i zdrowy rozsądek. Lecz to nieprawda. Uświadommy sobie: gdyby związki rzeczywiście zależały od zdrowego rozsądku, znalezienie idealnego partnera byłoby najprostszym zadaniem na świecie, a normę stanowiłyby szczęśliwe pary, a nie rozwody. W istocie często odnosimy wrażenie, że związki są sprawą niezmiernie skomplikowaną i trudną do zgłębienia. Doświadczenie nie jest tym samym co biegłość i wprawa. A teraz uwaga, bo trochę zaboli. Pomimo naszych najlepszych intencji jesteśmy zapewne największym zagrożeniem dla własnego związku. Co za ostry zwrot akcji. Moja rada: lepiej przyznać się do tego. Pierwszy krok to przyznanie, że mamy problem. Nie chcemy uwierzyć, że nieświadomie działamy na szkodę swojej relacji? A więc rozważmy, co następuje. Kto potrafi najlepiej przewidzieć przyszłość naszego związku? Oczywiście my sami, prawda? Powoli, powoli. Psychologowie postanowili zweryfikować to zdroworozsądkowe założenie. Najpierw zadali pytanie najbardziej wiarygodnemu źródłu informacji, a więc osobie zaangażowanej w dany związekp12. W ramach dwóch badań obejmujących ponad setkę studentów zadano pytanie o stopień pewności takich przewidywań. Badaczy czekało ciekawe odkrycie. Przewidywania te zostały bowiem skonfrontowane z faktami – to samo pytanie zadano współlokatorowi i rodzicom danego studenta. Półtora roku później badacze sprawdzili, jak wypadły przewidywania wszystkich uczestników. Okazało się, że studenci wykazali zbyt dużą pewność siebie w swoich prognozach. Myśleli przecież, że najlepiej znają własny związek. Współlokatorzy i rodzice okazali się ostrożniejsi, co wydawało się uzasadnione. Mieli bowiem mniej informacji, na podstawie których mogli snuć domysły.
Kto więc najtrafniej przewidział? Uwaga, spoiler: nie studenci. Najlepiej poradzili sobie ich współlokatorzy, rodzice zajęli drugie miejsce. I owszem, najgorzej wypadli sami zainteresowani. Mimo że dysponowali największą wiedzą o własnym związku, ich przewidywania okazały się najmniej trafne. Myśleli, że ich intymna relacja będzie trwała dwa- lub trzykrotnie dłużej, niż sądzili rodzice i współlokatorzy. Wszystkie wyniki razem świadczyły o tym, że ludzie z potencjalnie szkodliwą – bo nieuzasadnioną – pewnością siebie snują całkiem nietrafne przewidywania dotyczące trwałości swojego związku z drugą osobą. Przekonanie, że najlepiej znamy swój związek, to mit, który sprawia, że pozostajemy ślepi na pomoc z zewnątrz. Jak to możliwe? No cóż, jesteśmy zakochani. A to znaczy, że nie zachowujemy obiektywizmu. Zwłaszcza na wczesnym etapie relacji łatwo ulec złudzeniu, że wszystko układa się wspaniale, i okazywać nadmierny optymizm. Przecież ten idealny związek będzie trwał wiecznie! Myślimy wtedy sercem, nie mózgiem. Natomiast przyjaciele i rodzina zachowują trzeźwy umysł. Rozemocjonowanie osłabia zdolność oceny i podejmowania właściwych decyzji. Trudno wówczas klarownie postrzegać sprawyp13. Uczucia mącą obraz. Ludzie z naszego otoczenia nie mają tego problemu. Nie są zakochani w naszym partnerze lub partnerce. Nie są zaangażowani emocjonalnie, dlatego widzą niedoskonałości relacji i potrafią lepiej je ocenić. Miłość trochę nas ogłupia.
Granice samopoznania
Jedną z największych przeszkód, z jaką musimy się skonfrontować, gdy próbujemy trzeźwo spojrzeć na swój związek, jest to, że uznajemy siebie za ludzi samoświadomych i obeznanych z zagadnieniem, no bo przecież sprawa dotyczy naszego życia osobistego. Problem w tym, że to przekonanie jest nieuzasadnione. Z przeglądu badań nad samopoznaniem wynika, że nie znamy siebie aż tak dobrze, jak nam się wydajep14. W sumie to nic dziwnego, jeśli weźmiemy pod uwagę, jak niewiele czasu poświęcamy na autorefleksję. Pomimo tego, co widzimy w mediach społecznościowych, nie jesteśmy aż tak zaabsorbowani sobą i egocentryczni, jak można sądzić. Pragniemy zainteresowania innych, lecz nieczęsto skupiamy się na sobiep15. Kilkadziesiąt lat temu badacze chcieli ustalić, ile czasu ludzie poświęcają autorefleksji, więc wejrzeli w życie codzienne ponad stu pracujących osób dorosłych. Wyposażyli uczestników w bipery. (Uwaga, w latach osiemdziesiątych bipery były bajerem!). W ciągu tygodnia uczestnicy otrzymywali wiadomości o różnych porach z pytaniem, co robili ledwie sekundę wcześniej. Było prawie cztery tysiące siedemset takich zapytań. Tylko 8 procent wszystkich odpowiedzi dotyczyło myślenia o sobie. Dlaczego tak niewiele? Bo nie jest to przyjemne. W tych przypadkach, kiedy uczestnicy myśleli o sobie, donosili o mniej pozytywnych przeżyciach, niż gdy myśleli o czymś innym, na przykład o jedzeniu. Gdy przychodzi co do czego, ludzie wolą porcję lodów niż porcję autorefleksji.
Ale to było sporo lat temu. Dziś sprawy wyglądają inaczej. Zapewne liczymy na to, że wyglądają lepiej. Niestety, być może wyglądają gorzej. Nowsze badanie dotyczącego tego, jak dorośli Amerykanie spędzają wolny czas, wykazało, że w trakcie jednej doby (1440 minut) ludzie poświęcają tylko siedemnaście minut na „odprężenie i myślenie”p16. A to zaledwie 1,18 procent całego dnia. Zastanówmy się nad tym przez chwilę. Wydaje się, że to niewiarygodnie mało, ale przyznajmy z ręką na sercu, kiedy ostatni raz usiedliśmy i wolni od rozkojarzeń zastanowiliśmy się nad sobą i swoim związkiem z drugą osobą? Tyle spraw wymaga naszej uwagi, że znalezienie czasu na spokojne rozmyślania wydaje się niemożliwe. A jednak mamy sporo okazji do autorefleksji – w trakcie jazdy do pracy i powrotu do domu, przy porannej kawie, podczas brania prysznica lub gdy zasypiamy wieczorem. Lecz zbytnio rozpraszają nas różne sprawy, takie jak zaglądanie na media społecznościowe, plotki o celebrytach i wiadomości ze świata polityki. Czas, który moglibyśmy poświęcić sobie, poświęcamy na gapienie się w ekran. Brak autorefleksji tłumaczymy zagonieniem, ale to nie do końca prawda. A gdyby ktoś zmusił nas, byśmy znaleźli na to czas? Uczeni z University of Virginia i Harvardu dali uczestnikom badania wybór: albo usiąść i po prostu porozmyślać, albo zaaplikować sobie wstrząsy elektrycznep17. Dość osobliwy wybór, prawda? Zwłaszcza że wcześniej wszyscy uczestnicy przyznali zgodnie, że wstrząsy są bolesne, mało tego, gotowi byli zapłacić, aby ich uniknąć. A jednak pomimo zyskania sposobności, aby w spokoju porozmyślać o czymkolwiek – o sobie, swoim związku albo ogólnie o życiu – tylko ponad czterech uczestników na dziesięciu (42,9 procent) wybrało drogę wolną od bólu. Pozostali zdecydowali się na wstrząsy. Woleli bolesne doznania od kilku chwil sam na sam z własnymi myślami. Autorefleksja może być przytłaczająca. Nic dziwnego, że tak wielu ludzi zasięga pomocy terapeutów i rozmaitych trenerów rozwoju osobistego, którzy wymuszają autorefleksję i służą pomocą podczas takiej wędrówki w głąb własnego wnętrza.
Bonus: trudno się przyznać
„Nie wiem”. W tych sprawach życiowych, które się dla nas liczą, takich jak związek z drugim człowiekiem, przyznanie się do nieświadomości lub niepewności jest bardzo trudne. A jednak zmierzenie się z własną niewiedzą przynosi spore korzyści. Wyobraźmy sobie, że musimy przystąpić do ważnego egzaminu sprawdzającego kompetencje językowe. Otrzymujemy listę trzydziestu dwóch słów (np. „wstydliwy”, „sromotny”, „gargantuiczny”). Potem mamy chwilę na zastanowienie. Czas odgrywa ogromną rolę, więc zoptymalizowanie naszej strategii poprzez wyselekcjonowanie słów, które stanowią problem, jest bardzo istotne. Aby sobie poradzić, lepiej pominąć słowa, które znamy, i skupić się na tych, które brzmią obco. Wymaga to szczerego przyznania się do niewiedzy w niektórych przypadkach („garga… jaki?”).
Kiedy psychologowie użyli tego zadania w badaniach, uczestnicy, którzy chcieli wyłapać nieznane słowa, bardziej przyłożyli się do pracy i w efekcie lepiej poradzili sobie z całym sprawdzianemp18. Zatem przyznanie się do braków w wiedzy i ich określenie natychmiast przyniosło użytkownikom pożytek. Jako że związek z drugą osobą to gra o wiele wyższą stawkę niż jakikolwiek sprawdzian językowy, przyznanie się do tego, że nie wiemy wszystkiego, wydaje się nam zagrożeniem. Badanie pokazało jednak, że świadomość własnych ograniczeń przynosi nam korzyść. Niestety, na ogół postępujemy inaczej.
Potrzebujemy zachęty, bo gdy jesteśmy pozostawieni sami sobie, rozeznanie się we własnym życiu bywa przytłaczające. Trzeba się jednak na to odważyć, w przeciwnym razie wiele nam umknie. Nie wiemy, ile tak naprawdę wiemy i co potrafimy, w efekcie czego zazwyczaj przeceniamy swoje możliwościp19. Nasza nadmierna pewność siebie daje o sobie znać szczególnie wtedy, gdy dokoła są inni ludziep20. Wyobraźmy sobie, że znajdujemy się w pokoju z dziewięćdziesięcioma dziewięcioma innymi osobami i otrzymujemy różne pytania. Proszę bardzo, śmiało, ręka w górę, jeśli uważamy, że umiemy całować lepiej niż przeciętnie, lepiej niż pozostali w tym pokoju. Że mamy większe poczucie humoru. Że jesteśmy inteligentniejsi. Trafniej oceniamy ludzki charakter. Czy podnieślibyśmy rękę w przypadku wszystkich lub większości takich pytań? Najprawdopodobniej tak.
Na tym właśnie polega problem. Bo pozostali też by podnieśli. A jednak matematyka jest bezlitosna. Przecież to niemożliwe, żeby wszyscy wybijali się ponad przeciętność. Wyobraźmy sobie, że pytamy sto par w dniu ich ślubu: „Czy wasze małżeństwo skończy się rozwodem?”. (Uwaga, nie róbmy tego!). Po pierwsze, możemy oberwać, bo nikt (to jest 0 procent) nie wierzy, że czeka go rozwód, zwłaszcza nie wierzy w to w dniu swojego ślubu. Ale przecież wiemy, że okaże się, że prawie połowa tych par jest w błędzie. Taki nierealistyczny optymizm może się wydawać całkiem niewinny, ale problem w tym, że błędy wynikające z nadmiernej pewności siebie na ogół przydarzają się nam w najgorszych sytuacjach. Na przykład kiedy mamy dość mało informacji na dany temat, łatwo o przesadną pewność siebie. W nagrodzonej książce _Unskilled and Unaware of It_ David Dunning i Justin Kruger, psychologowie z Cornell University, opowiadają historię McArthura Wheelera, który napada na bankip21. Być może umknąłby wymiarowi sprawiedliwości, gdyby nie jego nieuzasadniona wiara w sok z cytryny. Nie, nie zaszła tu żadna pomyłka. W sok z cytryny. Otóż Wheeler wierzy, że sok z cytryny ma iście czarodziejską moc blokowania kamer monitoringowych. Dlatego obrabował dwa banki, nie usiłując nawet ukryć swojej tożsamości – natarł tylko twarz sokiem z cytryny. Policja zatrzymała tego geniusza ledwie godzinę po tym, gdy w wieczornym serwisie informacyjnym zaprezentowano doskonałej jakości nagranie z monitoringu. To nie sok zaślepił oko kamery, lecz ignorancja zaślepiła Wheelera.
Przekonanie Wheelera wydaje się nam niedorzeczne, bo wiemy dostatecznie dużo o kamerach i cytrynach, aby nie mieć podobnych złudzeń. Niestety bandyta wiedział tak niewiele, że zgrzeszył zbytnią pewnością siebie. Psychologie mają konkretną nazwę na to zjawisko – efekt Dunninga-Krugera, co oznacza skłonność do przeceniania swoich możliwości, gdy mamy niewielką wiedzę lub małe zdolności w jakiejś dziedzinie. Gdy nie znamy wszystkich faktów lub mamy mało informacji, łatwiej postrzegać wszystko jako czarne lub białe, słuszne lub niesłuszne, złe albo dobre. To fałszywe poczucie klarowności opanowuje nas w takim stopniu, że święcie wierzymy w słuszność swoich wniosków. Natomiast gdy mamy więcej danych, możemy dojrzeć odcienie szarości, dzięki czemu rzeczywistość postrzegamy w sposób bardziej zniuansowany i trafniejszy. Płynie z tego oczywisty morał. Kiedy mamy szczątkowe lub niepełne informacje, łatwo pojawia się nadmierna pewność siebie.
Granice doświadczenia
Na ogół o swojej intymnej relacji z drugą osobą wiemy mniej, niż nam się wydaje. Pamiętamy, że doświadczenie to nie biegłość ani wprawa? Ponieważ to my jesteśmy główną postacią we własnym życiu miłosnym, łatwo uwierzyć, że nasze doświadczenia stanowią normę. Owszem, chodziliśmy na randki i nawiązywaliśmy bliskie relacje, ale jesteśmy tylko jedną osobą, a jedna osoba może mieć ograniczony bagaż doświadczeń. Rzeczywiście, to zapewne niepowtarzalne przeżycia, lecz opieranie się wyłącznie na nich przy podejmowaniu decyzji dotyczących intymnej relacji z drugą osobą nie uwzględnia wiedzy, którą moglibyśmy czerpać z życia innych par. Ponadto, nawet jeśli mamy bogate doświadczenia, nie stanowią one jeszcze źródła wiarygodnych informacji. Innymi słowy, to, że mamy na koncie kilka wypadków samochodowych, nie czyni z nas świetnego kierowcy, a właściwie dowodzi czegoś przeciwnego. To samo dotyczy człowieka, który ma za sobą wiele związków. Prawdziwa biegłość bierze się z przekroczenia specyfiki własnych przeżyć. W tym rzecz. Powodowani egocentryzmem zakładamy, że jesteśmy „normalni”, a nasze przeżycia stanowią standard. Lecz to niemożliwe, abyśmy wszyscy byli „normalni”. Czy pamiętamy ten dzień, kiedy uświadomiliśmy sobie, że inni ludzie widzą i przeżywają świat inaczej niż my? Ja pamiętam. Dotyczyło to jakiejś drobnostki, ale samo uzmysłowienie sobie tego wywołało we mnie wstrząs. Byłem w pierwszej klasie szkoły podstawowej, a Amy, jedna z moich koleżanek, wspomniała o „smoku z Komodo”. Nigdy nie słyszałem o niczym podobnym, więc spytałem niewinnie, co to jest. Sądziłem, że to jakaś postać z bajki mieszkająca w komodzie. Z bezczelnością charakterystyczną dla pierwszoklasistki Amy odwróciła się do mnie i odparła, że to takie zwierzę. „Jakie?” − spytałem potulnie. Wtedy zapewne uznała mnie za najgłupszego chłopaka, jakiego kiedykolwiek spotkała, i zaczęła mi wyjaśniać tak powoli i cierpliwie, że zrozumiałby największy kretyn: „To taki wielki jaszczur, który żyje na wyspie Komodo”. I wtedy dotarło do mnie, że Amy używa innego określenia, bo ja znałem to zwierzę pod nazwą warana. Oboje polegaliśmy na osobistej wiedzy, aby określić, co jest „właściwe” i „normalne”, nie biorąc pod uwagę ograniczeń naszych doświadczeń.
Podobne zjawisko obserwowaliśmy w 2015 roku, kiedy w internecie pojawiło się zdjęcie pasiastej sukienki – jedni widzieli kolor czarny i niebieski, a inni biały i złoty. Czy „droga jest taka pusta”, czy „droga jest ta kapusta”? Za każdym razem wydaje się nam niepojęte, że doświadczenia innych ludzi mogą się aż tak bardzo różnić od naszych. Aby wiedzieć, co najlepiej rokuje dla związku, musimy czerpać z dużych zasobów wiedzy dotyczących setek ludzi (tak robią uczeni). Dzięki temu zwiększamy szanse swojego powodzenia. Na przykład być może w swoim życiu najlepszą relację intymną mieliśmy z osobą narcystyczną i manipulacyjną. Ale jesteśmy tylko jednym człowiekiem. Jeśli badania naukowe uwzględniające sto lub dwieście razy większą „populację” dowodzą, że narcyzi nie są najlepszymi partnerami życiowymi (a tego właśnie dowodzą), to która „wiedza” przyczyni się w przyszłości do bardziej udanego związku? Nauka wygrywa w tym starciu. Ale chcemy, aby życie było łatwe, polegamy więc na tym, co wydaje się proste, a nie na tym, co jest poparte nauką. Jak mówią programiści komputerowi: „Śmieci na wejściu, śmieci na wyjściu”. Jeśli wprowadzamy błędne dane, uzyskujemy zafałszowane wyniki, których nie można właściwie zinterpretować. To samo tyczy się związków. Aby naprawdę dostrzec wartość naszej relacji, musimy wiedzieć, jaka informacja ma znaczenie. Wszędzie są wskazówki, subtelne oznaki, a nawet oczywiste świadectwa, które mogą odsłonić rzeczywistą wartość naszego związku. A jednak się szamoczemy.
Po pierwsze, reagujemy nie w porę. Zaczynamy martwić się, jak powinniśmy ocenić swój związek, kiedy jest już za późno. Wróćmy pamięcią do czasów, kiedy się zaczął. Byliśmy bez pamięci zakochani i przeżywaliśmy wspaniałe chwile. Wszystko wydawało się cudowne, byliśmy jak najlepszej myśli. Nikt więc nie chce zepsuć sobie zabawy zamartwianiem się potencjalnymi problemami. Ustalenia naukowe wskazują jednak, że być może powinniśmy tak robić. W pewnym klasycznym już badaniu prześledzono różne związki, aby stwierdzić, które się udały, a które zakończyły fiaskiem, i zobaczyć, czy wystąpiły jakiekolwiek wczesne sygnały takiego lub innego końcap22. Najpierw badacze przyjrzeli się „nagrodom”, a więc wszystkim pozytywom, które wiążą się ze związkiem (miłość, wsparcie, czułość). Na wczesnym etapie związki, które się udały i które się nie udały, miały tyle samo pozytywów. A to oznacza, że na początku związek dający zadowolenie nie jest niczym wyjątkowym ani szczególnym. Problem w tym, że pozytywy pochłaniają całą naszą uwagę. Tworzą się wtedy białe plamy. A to błąd. Związki mają również swoją cenę, rodzą negatywne przeżycia (np. utrata wolności i niezależności, konflikty). Na ogół w przypadku związków objętych badaniem koszty były niższe niż nagrody. Można z tego wyciągnąć lekcję: pozytywy w naszym związku powinny mocno przeważać nad negatywami. I choć koszty były ogólnie niskie, to okazały się wyższe w przypadku związków, które zakończyły się fiaskiem, a niższe w przypadku związków udanych. Innymi słowy, aby zorientować się, jak przebiegnie nasz związek, powinniśmy na wczesnym etapie przyjrzeć się kosztom. Niestety, najczęściej je przeoczamy, bo nasz związek jest wciąż świeży. Widzimy wszystko na opak. Być może odwracamy głowę w drugą stronę, bo uważamy, że problemy same się rozwiążą lub po prostu znikną. Przecież może być tylko lepiej! Przykro mi, ale takie patrzenie przez różowe okulary jest niefortunne. Gdy badacze prześledzili czteroletnie związki, pytając o ich negatywne strony, takie jak złe relacje z teściami, okazało się, że problemy, które pojawiły się na początku, z czasem wcale nie zniknęłyp23. Inne badania dowodzą, że partnerzy, których pożycie zakończyło się niepowodzeniem, od początku okazywali sobie mniej życzliwości i troski oraz przeżywali więcej wahań na początku małżeństwap24. Te wątpliwości nie tylko nadal ich nękały, ale w końcu przyczyniły się do rozpadu związku. Ignorowanie problemów na wczesnym etapie nie prowadzi do ich rozwiązania; wloką się za nami. Oczywiście niektóre problemy są większe od innych. Jeśli chcemy wiedzieć, które kwestie najprawdopodobniej doprowadzą do niepowodzenia, to czy jest lepsze źródło informacji od świeżego rozwodnika? Gdy spytali o to uczeni z Kalifornii, głównymi przyczynami wskazanymi przez osoby rozwiedzione były brak porozumienia, niezdolność do pracy nad relacją i nieufnośćp25. Zaskakujące wydaje się to, że osoby takie były świadome, że problemy te nie wzięły się znikąd. Że istniały przez cały czas. Oczywiście z perspektywy czasu wszystko wydaje się nam jaśniejsze, lecz gdy na początku pojawiają się trudności, my ich nie widzimy albo im zaprzeczamy, bo nie chcemy się nimi zająć. Nie ulega więc wątpliwości, że jeśli chcemy uniknąć potem nieprzyjemnej niespodzianki, istotne jest usunięcie tej „białej plamy”. Przeskoczmy trochę do przodu. Z biegiem czasu popadamy w rutynę, życie się toczy i zaczynami dostrzegać wady. Mnóstwo wad. Niektóre są mało istotne, na przykład wieszanie przez partnera rolki papieru toaletowego niewłaściwą stroną do wierzchu albo uporczywe klaskanie przy lądowaniu samolotu. Inne wydają się jednak poważniejsze, na przykład głupawe zachowanie, aroganckie traktowanie kelnera w restauracji, brawurowa jazda autem, nawyki konsumenckie i żywieniowe, bałaganiarstwo – lista może być długa. Problemy te najprawdopodobniej pojawiały się od początku, ale machnęliśmy na nie ręką. Teraz tego żałujemy. Teraz, gdy związek stracił świeżość i minęła ekscytacja, okazujemy się o wiele uważniejszym obserwatorem, a także mniej wyrozumiałym partnerem. To może prowadzić do nadmiernej gorliwości w eliminowaniu tych wad i zajmowaniu się problemami, które wcale nie są aż tak istotne.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki