- promocja
Mistyka kobiecości - ebook
Mistyka kobiecości - ebook
Na czym w takim razie polegał ów nienazwany problem? Jakimi słowami kobiety próbowały go opisać? Czasami jakaś kobieta mówiła: „Czuję się w jakimś sensie pusta… niespełniona” albo: „Czuję się, jakbym w ogóle nie istniała”. Niektóre próbowały zapomnieć o udręce, sięgając po środki uspokajające. Czasami myślały, że problem dotyczy męża lub dzieci, albo że właściwie wystarczy tylko zmienić umeblowanie w domu, przeprowadzić się do lepszej dzielnicy, znaleźć sobie kochanka lub urodzić jeszcze jedno dziecko. Czasami szły do lekarza z objawami, których nie potrafiły opisać: „Czuję się zmęczona… potwornie złoszczę się na dzieci, złoszczę się tak bardzo, że aż mnie to przeraża… Czuję, że zaraz się rozpłaczę bez żadnego powodu”. (Pewien lekarz z Cleveland nazwał to „syndromem gospodyni domowej”.)
Fragment książki
Ameryka była z nich dumna. Mówiło się o szczególnej roli amerykańskiej pani domu, o jej osobistym szczęściu i historycznej misji. Tymczasem Friedan podsunęła tym rzekomo spełnionym kobietom lustro, w którym zobaczyły ogrom własnej frustracji, poczucie pustki, zagubienia, bezsensu i wstydu, że tak właśnie się czują. Dotarło do nich, że nie są same. Że jednak nie zwariowały, bo ich desperacja to doświadczenie milionów innych kobiet. W listach do autorki – a dostała ich całe stosy – pisały z przejęciem, że ta książka zmieniła ich życie.
Mistyka kobiecości to książka-legenda. Książka, która zmieniła świat. Kongres Kobiet otwiera nią swoją Bibliotekę, w której znajdą się kluczowe dzieła feministyczne. Polecamy „Mistykę” tym wszystkim, którzy uważają, że miejsce kobiety jest w domu, bo tak chce natura. I wszystkim, którzy uważają feminizm za dziwactwo, które nie dotyczy „zwyczajnych kobiet”. Ale polecamy ją także tym z Was, które – i którzy – wiedzą, że jest inaczej. To książka, od której zaczął się wielki zryw i wielka zmiana.
Magdalena Środa
Mistyka kobiecości to klasyka feminizmu liberalnego. Friedan dowodzi, że kobiety to przede wszystkim jednostki, które nie mniej niż mężczyźni mają prawo dążyć do samorealizacji w sferze publicznej. Masowe zamknięcie kobiet w domach to gotowy przepis na frustrację i nerwice, a przy tym absurdalne marnotrawstwo ludzkiego potencjału. Ta książka powstała pół wieku temu w Ameryce, ale warto do niej wrócić tu i teraz, bo aktywizacja zawodowa kobiet pozostaje wielkim wyzwaniem polityki społecznej w Polsce i w Europie.
Małgorzata Fuszara
Kategoria: | Nauki społeczne |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-876-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Redakcja: Monika Baranowska
Projekt okładki: Izabela Rogowicz
Korekta: Małgorzata Denys
Copywright © 1997, 1991, 1974, 1963 by Betty Friedan
W.W Norton & Company, Inc.
500 Fifth Avenue, New York, N. Y. 10110
Copyright for the Polish edition © by Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku.
Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
An America 21 Title: This book published with support from the U.S. Department of State, to spread the gift of reading worldwide
Wydanie II
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie ZECER.Wstęp
MISTYKA PO AMERYKAŃSKU, MISTYKA PO POLSKU
Betty Friedan nie była pierwsza. Przed nią wielokrotnie dowodzono, że równość płci to istotna wartość w demokratycznym społeczeństwie. Że kobieta, by osiągnąć pełnię człowieczeństwa, potrzebuje czegoś więcej niż życia domowego. Albo z grubej politycznej rury: że masowe udomowienie wykształconych kobiet to absurdalne marnotrawstwo ludzkiego potencjału, na które nowoczesne społeczeństwo nie może sobie pozwolić. A jednak wydana w 1963 roku _Mistyka kobiecości_ okazała się przełomem. Dzieło Friedan to nie tylko klasyka myśli feministycznej i amerykańskiej humanistyki – to jedna z tych książek, o których się mówi, że zmieniły świat, bo wpłynęły na sposób, w jaki o świecie się myśli i mówi. W większym stopniu niż jakakolwiek konferencja, demonstracja, pozew sądowy, bojkot czy wiec, _Mistyka_ stała się katalizatorem społecznej zmiany, która miała przeorać Stany Zjednoczone i znaczną część świata w ciągu następnych dwudziestu lat – zmiany w postrzeganiu roli kobiet we współczesnym świecie, w naszym statusie prawnym i ekonomicznym, a także w skali naszego uczestnictwa w życiu publicznym.
Ta zmiana jest nadal w toku, a w Polsce odbywa się niezwykle burzliwie. Na wielu poziomach – w zbiorowej wyobraźni, w obyczajowości, w sferze ekonomicznej – toczy się gorący spór o to, jak ma wyglądać polski wzorzec relacji płci. Z jednej strony są Manify, Kongres Kobiet, kolejne feministyczne publikacje, równościowa argumentacja w znacznej części mediów, a nawet w ustach polityków; z drugiej – lamenty, że to wszystko uzurpacja, katastrofa i „cywilizacja śmierci”. Tłem tych zmagań jest konserwatywna rzeczywistość: jedna z najbardziej restrykcyjnych ustaw antyaborcyjnych w Europie, ciche przyzwolenie na dyskryminację kobiet na rynku pracy, nieustanna popularność seksistowskich dowcipów. W debacie publicznej przeszliśmy jednak długą drogę: od rytualnego rechotu na sam dźwięk słowa „równość” (tak było jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych) do sytuacji, w której o tych kwestiach rozmawia się z namysłem i powagą – nie tylko na Kongresie Kobiet, ale na uczelniach, w szkołach i w wielu polskich domach. Czy książka, która pół wieku temu wywołała burzę w Stanach Zjednoczonych, może nam się do czegoś przydać w dzisiejszej Polsce?
Nadwiślańskie rozmowy o płci są specyficzne, bo uwikłane w narodową historię, narodowe kompleksy i obsesje. Trudno wyjaśnić Amerykance czy Francuzce, czym w polskiej kulturze jest mityczna postać Matki Polki, jak ma się ona do Matki Boskiej i dlaczego jest przedmiotem kultu z jednej, a kpiny z drugiej strony. Trudno przekazać cudzoziemcom, jak działa ta szczególna mieszanka zaradności i cierpiętnictwa, stanowiąca przepis na kobiecość po polsku. Mirosława Marody i Anna Giza Poleszczuk określiły ten odziedziczony po PRL-u model osobowy mianem „dzielnej ofiary”, Sławomira Walczewska sugestywnie pisała o „matce gastronomicznej”¹. Te postacie mają niewiele wspólnego z opisanymi przez Friedan paniami domu z amerykańskich przedmieść. Polskie kobiety – te mityczne i te realne – są jakby twardsze i dzielniejsze od Amerykanek. Znacznie trudniej im się żyje, a ich mężczyźni gorzej sobie radzą w życiu i często są w ich oczach raczej dużymi dziećmi niż władczymi ojcami rodzin.
Kobiecość po polsku jest szczególna, bo wschodnioeuropejska, naznaczona przez doświadczenie polskiej wersji komunizmu i siłę polskiego katolicyzmu. Druga fala feminizmu w dużej mierze nas przecież ominęła. Gdy w Stanach, Francji czy Niemczech zbuntowane młode kobiety malowały transparenty z hasłami „Siostrzeństwo to potęga!” i „Prywatne jest polityczne”, u nas skandowano na wiecach: „Wiesław! Wiesław!”. Rok 1968 zamiast rewolty obyczajowej przyniósł antysemickie czystki. Wkrótce po traumie Marca inny Wiesław śpiewał w telewizji „Bo ja cały jestem mamy”, czule uśmiechając się do grupki adorujących go kobiet. Słuchając tej uroczej piosenki, można odnieść wrażenie, że relacje męsko-damskie i rodzinne były w Polsce tamtych lat sielanką – feminizm byłby w tych warunkach czystą aberracją. Ale tu chodzi też o coś zgoła innego niż kobiecość i męskość. „Nie należę do żadnej organizacji ani do kółka” – śpiewał Gołas i spieszył z wyjaśnieniem, że mama mu na to nie pozwala. Duszny koszmar polityki odreagowywano, żartobliwie idealizując prywatność. Tak było jeszcze w latach osiemdziesiątych, gdy dorastałam, chodząc na manifestacje przeciw komunie i kochając się na zabój w pewnym młodym opozycjoniście. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że za kilkanaście lat będę organizować feministyczne manifestacje, uznałabym go za idiotę. Na polityczną analizę prywatności, na poważną refleksję nad sytuacją polskich kobiet i mizoginią obecną w naszej kulturze trzeba było poczekać do demokratycznego przełomu – a potem jeszcze dobrych kilka lat.
Wygląda więc na to, że opowieść o amerykańskich paniach domu znużonych pustką wygodnej egzystencji ma się nijak do polskich doświadczeń. A może jednak jakoś się ma? Zanim się nad tym zastanowimy, odnotujmy po prostu, że w pewnym stopniu jesteśmy spadkobierczyniami Betty Friedan i „przebudzenia”, jakie spowodowała jej książka. Chcąc nie chcąc, czerpiemy z tej historii garściami. Czerpiemy, walcząc o parytety, o równe płace, o prawa reprodukcyjne. Czerpiemy, mówiąc o godności, autonomii i podmiotowości kobiet, o dyskryminacji, molestowaniu, o seksizmie w podręcznikach szkolnych czy reklamach. Czerpiemy, bo nasza historia, choć specyficzna, jest przecież cząstką światowej historii kobiet. Dlatego warto się w niej zanurzyć.
W latach pięćdziesiątych, gdy Friedan zbierała materiały do swojej książki, w Stanach Zjednoczonych nie istniały żadne regulacje prawne służące przeciwdziałaniu dyskryminacji kobiet. Jedynym wyjątkiem była wywalczona przez sufrażystki XIX poprawka do Konstytucji, gwarantująca kobietom prawa wyborcze. Mężczyźni stanowili 97% prawników, 95% lekarzy, 78% wykładowców na wyższych uczelniach, 97% członków Kongresu, senatorów, ambasadorów². Powszechnie uważano ten stan rzeczy za oczywistość. Wszak wiadomo, że kobiety pracują wyłącznie z przymusu ekonomicznego, a młode dziewczyny z lepiej sytuowanych rodzin idą na studia wyłącznie po to, by znaleźć dobrze rokujących kandydatów na mężów. Przyda im się wiedza, by potem bawić tych mężów odpowiednio wyrafinowaną rozmową. Oczytana mama lepiej wychowa gromadkę dzieci.
Waga „kwestii kobiecej” docierała do świadomości polityków powoli i opornie, w atmosferze szyderstw i kpin dobrze znanej nam z debat o równości płci, które co jakiś czas odbywają się w polskim Sejmie. Co ciekawe, najlepiej przebijały się argumenty o „zmarnowanym potencjale”, który mógłby się przydać w zimnowojennej rywalizacji ze Związkiem Radzieckim, nie zaś te dotyczące sprawiedliwości czy prawa kobiet do samorealizacji. Nadal jednak dominowało przekonanie, że do pokonania komunizmu najlepiej nadaje się tradycyjna amerykańska rodzina. Towarzyszyła temu dziwaczna ideologia o roli płci w misji cywilizacyjnej Ameryki. Otóż kluczem do potęgi politycznej Stanów Zjednoczonych miała być prężna amerykańska męskość, niezłomny indywidualizm, przedsiębiorczość i umiłowanie wolności. Rzecz w tym, że ta męskość potrzebowała kobiecego wsparcia. „Zapewne wiele z was przejdzie przez życie u boku jednego z owych stworzeń, które nazywamy Człowiekiem Zachodu” – wieszczył w 1955 roku gubernator Adlai Stevenson, ówczesny kandydat na prezydenta. Kierował te słowa do kobiet, które właśnie ukończyły prestiżową uczelnię Smith College (kilkanaście lat wcześniej jej dyplom zdobyła Bettye Naomi Goldstein, czyli późniejsza Betty Friedan). Ich życiowe zadanie, tłumaczył, nie polegało na tym, by coś ze swoim świetnym wykształceniem dalej robić, lecz na tym, by „sprawić, że ten mężczyzna pozostanie Człowiekiem Zachodu, że będzie trzymał się obranego celu, zachowa swoją integralność”³. Dzięki wysiłkom wykształconych w elitarnej uczelni wzorowych pań domu Ameryka pokona totalitaryzm i uratuje Zachód przed katastrofą.
Coś się jednak zmieniało. Gdy w 1963 roku ukazała się _Mistyka,_ od dwóch lat działała Prezydencka Komisja ds. Statusu Kobiet, powołana przez Johna Kennedy’ego dzięki naciskom wpływowych kobiet, m.in. Eleonory Roosevelt, która tym ciałem kierowała. Przy Departamencie Pracy działało też Biuro ds. Kobiet. Rok przed _Mistyką_ ukazał się _Złoty Notes_ – powieść angielskiej pisarki Doris Lessing, późniejszej noblistki, książka, która dała wyraz aspiracjom, lękom i frustracjom milionów kobiet, a zdaniem wielu utorowała drogę drugiej fali feminizmu. _Druga płeć_ Simone de Beauvoir ukazała się w Stanach w 1953 roku. Friedan znała tę książkę doskonale, robiła szczegółowe notatki, a jej zainteresowanie wzbudził zwłaszcza egzystencjalizm, który uważna czytelniczka z łatwością dostrzeże także na kartach _Mistyki._ Nie jest zatem do końca prawdą, że książka Friedan pojawiła się „jak grom z jasnego nieba”; jednym z późniejszych zarzutów wobec _Mistyki_ był ten, że w niewystarczającym stopniu oddała hołd swoim prekursorkom, zwłaszcza Simone de Beauvoir. Na początku lat sześćdziesiątych „kwestia kobieca” przebijała się już do zbiorowej świadomości. Rzecz jednak w tym, że nikt, kto miał realną władzę, nie traktował jej serio. Historyczne znaczenie dzieła Friedan polega więc na tym, że uczyniła z niej kwestię palącą, problem, o którym się mówi, a wkrótce potem – problem polityczny, którego załatwienie wymaga istotnych zmian w prawie i praktyce społecznej. W Stanach czytano i podziwiano _Drugą Płeć_, jednak dopiero _Mistyka_ trafiła pod amerykańskie „strzechy”, czyli na przedmieścia, czyniąc z praw kobiet przedmiot zainteresowania mediów.
Wydawnictwo Norton wyposażyło _Mistykę_ w obwolutę w barwie wozu strażackiego. I rzeczywiście zaczął się pożar. Pierwsze wydanie rozeszło się w 1,4 mln egzemplarzy, a książka przez sześć tygodni utrzymywała się na liście bestsellerów _Times_’a. W 2006 roku, gdy autorka zmarła w wieku 85 lat, szacowano, że łączny nakład _Mistyki_ dobił do trzech milionów. Skąd ten gigantyczny sukces? Moim zdaniem stąd, że Friedan pisała prostym, osobistym i emocjonalnym językiem, który trafiał – a sądząc po wznowieniach i licznych przekładach nadal trafia – do kobiet. Pisała jako jedna z nich – sfrustrowana pani domu, która zrezygnowała z kariery zawodowej, wierząc, że tylko tak spełni się jako kobieta. „Ja także uległam mistyce kobiecości”, napisze kilka lat później, wspominając ten czas. „Koniecznie chciałam odnaleźć owo kobiece spełnienie, które jakoś umknęło mojej matce, i najpierw zrezygnowałam ze stypendium na badania w dziedzinie psychologii, a potem nawet z pracy dziennikarskiej. Oddałam się egzystencji pani domu z przedmieść, która w tamtych czasach stanowiła przedmiot powszechnego pożądania”⁴.
Książka wyrosła z tych właśnie osobistych doświadczeń, przede wszystkim zaś była produktem ubocznym artykułu, który nigdy nie powstał. W 1957 roku Friedan poproszono o przeprowadzenie ankiety wśród swoich rówieśnic, absolwentek Smith College, w piętnastą rocznicę uzyskania przez nie dyplomu. Friedan miała się dowiedzieć, jak potoczyły się ich dalsze losy i jak oceniały swoje życie. Odpowiedzi nie nadawały się na lekki materiał do prasy kobiecej. Respondentki – przedstawicielki amerykańskiej elity – czuły się zagubione, niespełnione, a zarazem winne własnemu niespełnieniu. To odkrycie wstrząsnęło Friedan. Zaczęła szukać przyczyn. Licząca ponad 500 stron _Mistyka kobiecości_ – książka pełna odniesień do psychologii, antropologii historii – jest efektem tych poszukiwań. Mimo naukowej aparatury – odwołań do Bruno Bettelheima, Margaret Mead, Roberta Maslowa, Erika Eriksona i licznych mocno już dziś przestarzałych badań nad ludzką psychiką – _Mistyka_ pozostaje przede wszystkim książką opartą na kobiecym doświadczeniu, kobiecych wątpliwościach. Książką osobistą. Na tym polega jej siła.
Friedan nie miała ambicji filozoficznych. Nie pisała o historii patriarchatu ani o kondycji kobiety jako takiej. Jeden rozdział poświęciła sufrażystkom, ale zasadniczo trzymała się realiów społecznych, tworząc narrację zrozumiałą tu i teraz, dotyczącą sytuacji milionów amerykańskich kobiet. Była to opowieść szokująco odmienna od tej oficjalnej, a przy tym wiarygodna, pełna konkretów, empatyczna. Jest w tej książce wrażliwość na los kobiet udomowionych, zrozumienie dla ich powszechnie lekceważonych bolączek. Friedan zapewnia swoje czytelniczki, że ich doświadczenie się liczy i ma sens. Nie domaga się od nich, by „wzięły się w garść” i zabrały do roboty. Nie naśmiewa z tego, że czują się wiecznie zmęczone „nic” nie robiąc. Nie gani za to, że na własne życzenie utknęły w ślepym zaułku. Przeciwnie, z szacunkiem i uwagą się po tym zaułku rozgląda, zastanawiając się, kto, kiedy i jak zagonił tam wykształcone kobiety, wmawiając im, że idealnie utrzymany domek z ogródkiem to szczyt ich aspiracji.
Oprócz empatii i zanurzenia w codzienności istotnym źródłem sukcesu tej książki jest umiejętne odwoływanie się do amerykańskiego patriotyzmu. Friedan pokazuje, że oszustwem jest kazać kobietom „wybierać” między domem a karierą, sugerując przy tym, że to drugie unieszczęśliwi je, pozbawiając kobiecości. I wciąż powtarza, że takie oszustwo nie przystoi Ameryce. Nasz kraj stać na coś więcej – Ameryka obiecała przecież wszystkim prawo do poszukiwania szczęścia, do wolności i samorealizacji. Nasz kraj zasługuje na coś więcej, dodaje – udomowienie kobiet to zaprzeczenie ideałom wolności i demokracji, to cywilizacyjna katastrofa. W podobnym tonie – odwołując się do wielkości Ameryki, przywołując obietnice zawarte w Konstytucji i Deklaracji Niepodległości – upominał Amerykę Martin Luther King, wygłaszając na stopniach pomnika prezydenta Lincolna słynne przemówienie pt.: „Mam marzenie” w sierpniu 1963 roku.
Trzymając się realiów kobiecego życia, Friedan rozmontowuje abstrakcyjną ideę kobiecości jako takiej. Dowodzi, że owa kobiecość to mit i mrzonka, a pogoń za nią jest dla kobiet niszcząca. Nie istnieje nic takiego jak kobieca natura – niezmienny w czasie, uniwersalny trzon osobowości, który sprawia, że czujemy się spełnione wyłącznie w roli opiekunek. Istnieje natomiast potężna kulturowa maszyneria, która ową „naturę” sztucznie produkuje i wciska kobietom jako przeznaczenie. Rzesze ekspertów od kobiecości pouczają nas, jak to przeznaczenie realizować, a jeśli temu zadaniu nie podołamy lub jeśli je odrzucimy, wybierając inną drogę, nazywają nas neurotyczkami, wmawiają „zazdrość o penisa”, każą się leczyć.
Teza o społecznym konstruowaniu ról płci, o kulturowym pochodzeniu tego, co powszechnie uważa się za naturę, jest dla myśli feministycznej centralna. Friedan udało się tę myśl wypowiedzieć w sposób niesłychanie sugestywny. Miał rację konserwatywny magazyn „Human Events”, uznając _Mistykę_ za jedną z dziesięciu najbardziej „szkodliwych” książek dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Miał rację, bo z punktu widzenia konserwatystów trudno o większą szkodę wyrządzoną patriarchalnemu społeczeństwu niż rozmontowanie potężnej ideologicznej broni, jaką jest idea „prawdziwej kobiecej natury”. Friedan uhistoryczniła to, co z perspektywy domku z ogródkiem wydawało się nieuchronne i odwieczne; jej książka pokazuje, że ówczesne udomowienie żeńskiej połowy klasy średniej, traktowane jako przejaw kobiecej natury, było stosunkowo niedawnym zjawiskiem. Kobiety miały w Stanach więcej autonomii, większy dostęp do rynku pracy i większe wsparcie dla swoich aspiracji ze strony mediów w latach czterdziestych, a nawet dwudziestych, niż pod koniec lat pięćdziesiątych. W czasie II wojny światowej praca kobiet była zjawiskiem masowym, po wojnie zmuszono kobiety, aby oddały swoje miejsca pracy wracającym z frontu mężczyznom. I tak już zostało. Utknęły w domach, otoczone coraz liczniejszym potomstwem. Rodziły pokolenie nazywane potem baby boom’em i trzeba przyznać, że robiły to z wielkim zapałem. Wśród kobiet wychodzących za mąż w 1963 roku niemal połowę stanowiły nastolatki; między 1940 a 1960 rokiem liczba tych, które rodziły czworo lub więcej dzieci, potroiła się⁵.
Ameryka była z nich dumna. Mówiło się o szczególnej roli amerykańskiej pani domu, o jej osobistym szczęściu i historycznej misji. Tymczasem Friedan podsunęła tym rzekomo spełnionym kobietom lustro, w którym po raz pierwszy zobaczyły ogrom własnej frustracji, poczucie pustki, zagubienia, bezsensu i wstydu, że tak właśnie się czują. Dotarło do nich, że nie są same. Że jednak nie zwariowały, bo ich desperacja to doświadczenie milionów innych kobiet. W listach do autorki – a dostała ich całe stosy – pisały z egzaltacją, że ta książka zmieniła ich życie. Jedna czuła się jak „napełniony helem i wypuszczony na wolność balon”; inna miała wrażenie, że w jej umyśle „na przemian gasną i zapalają się żarówki”.
Oszałamiający sukces _Mistyki_ był także początkiem wielkiej życiowej zmiany dla samej Friedan. Z dnia na dzień stała się sławna, z domu na przedmieściach ruszyła w Amerykę promować swoją książkę, udzielała wywiadów, zaczęła regularnie pojawiać się w telewizji. Była w tym świetna: mówiła ze swadą, nie dawała się zbić z tropu, potrafiła grać ze stereotypem. W wywiadzie, którego udzieliła magazynowi _Life_ wkrótce po ukazaniu się _Mistyki_ (i który potem opublikowano w formie prześmiewczego „portretu” Friedan jako wściekłej wojowniczki), oznajmiła z typową dla siebie zadziornością, że wprost uwielbia rewolucje, podoba jej się nawet Joanna d’Arc i uważa, że w Stanach jest zdecydowanie za mało rewolucjonistek. Zapewne antycypując skojarzenia z Marksem, a także stereotyp feministki jako kobiety samotnej, prowokowała: „Niektórzy sądzą, że mój przekaz brzmi: Kobiety wszystkich krajów łączcie się – nie macie do stracenia nic oprócz swoich mężczyzn. Ale to nieprawda. Nie macie nic do stracenia oprócz odkurzaczy”⁶.
W 1966 roku powstała Krajowa Organizacja Kobiet (National Organization for Women – NOW), a Friedan była jedną z jej założycielek i została pierwszą przewodniczącą. W 1970 roku współorganizowała legendarną demonstrację Women’s Strike for Equality w Nowym Jorku; rok później wraz z Bellą Abzug i Glorią Steinem stworzyła National Women’s Political Caucus, organizację, której celem jest promowanie kobiet w polityce. NOW to serce liberalnego feminizmu w Stanach. Organizacja ta liczy dziś ponad pół miliona członków, a jej celem jest wyrugowanie dyskryminacji kobiet ze wszystkich sfer życia. Za przewodnictwa Friedan (1966–70) NOW domagała się realizacji obietnic paragrafu VII Ustawy o Prawach Obywatelskich (prawa zakazującego dyskryminacji w zatrudnianiu); zmusiła linie lotnicze do rezygnacji z dyskryminujących reguł zatrudnienia stewardes (zwalniano je, gdy kończyły 35 lat lub wychodziły za mąż); doprowadziła do zakazu publikowania ogłoszeń o pracy, w których z góry określano płeć kandydata; domagała się tworzenia sieci żłobków i przedszkoli finansowanych z funduszy federalnych (ten postulat do dziś pozostał aktualny).
Osobiście autorka _Mistyki_ nie była, mówiąc delikatnie, osobą łatwą we współżyciu. W opisach jej stosunków z rodziną i jej stylu przywództwa często powraca słowo _abrasive_, oznaczające szorstkość, a może raczej ścierność, skłonność do wchodzenia w starcia z innymi. Była władcza i apodyktyczna, nieskłonna do kompromisów. Jej małżeństwo (zakończone rozwodem w 1969 roku) było burzliwe. NOW trzymała twardą ręką, niechętnie dopuszczając do głosu poglądy inne od własnych. Przede wszystkim dbała o to, by organizacja, którą zakładała, trzymała się tematyki związanej z miejscem kobiet na rynku pracy (prawo do urlopów macierzyńskich, dostęp do szkoleń i awansu, równość płac itp.), unikając kwestii związanych z cielesnością i seksem. Długo nie chciała słyszeć o przemocy seksualnej czy molestowaniu jako problemach ważnych dla kobiet, politycznych i wymagających politycznej strategii. W jednej kwestii była jednak niezmiennie radykalna: pilnowała, by NOW opowiadała się za pełną legalizacją przerywania ciąży. W 1969 roku znalazła się też wśród założycieli Krajowej Ligi na Rzecz Prawa do Aborcji . Popierając prawo kobiet do aborcji, Friedan nie kierowała się jednak refleksją dotyczącą seksualności czy cielesności. Jej feminizm to feminizm liberalny, przesiąknięty wiarą w wolność i autonomię jednostki. Możliwość przerywania niechcianej ciąży Friedan uważała po prostu za warunek konieczny kobiecej podmiotowości. Chodziło o prawo do wyboru, prawo do zachowania kontroli nad własnym życiem.
Jak każda książka przełomowa, _Mistyka kobiecości_ budzi z perspektywy czasu zastrzeżenia. Zarzutów jest wiele, a dyskusja na temat książki, a także roli samej Friedan w historii amerykańskiego feminizmu pozostaje żywa do dziś. Najistotniejszy zarzut dotyczy uproszczeń, pominięć i uogólnień, których autorka dopuściła się w _Mistyce_ (a potem, jako liderka – w ruchu kobiecym). Najprościej rzecz ujmując, chodzi o to, że jest to książka o białych paniach domu z klasy średniej pisana tak, jakby inne kobiety nie istniały. Tymczasem z perspektywy wielu amerykańskich kobiet – kto wie, czy nie większości – problem zamknięcia w sferze prywatnej był bolączką uprzywilejowanej elity. Już na początku lat pięćdziesiątych kobiety stanowiły przecież 29% siły roboczej, zatrudnionych ich było ok. 18 milionów⁷. To o ponad połowę mniej niż trzy dekady później, ale przecież znacznie więcej, niż można wywnioskować z _Mistyki._ Na obronę Friedan przyznajmy jednak, że ta praca nie była równoznaczna z karierą, bo kobiety znajdowały zatrudnienie niemal wyłącznie na podrzędnych stanowiskach i w zawodach tradycyjnie uważanych za kobiece (jako sekretarki, kelnerki, pielęgniarki, nauczycielki). W tak zwanych profesjach, czyli tam, gdzie praca oznacza prestiż, jasno wytyczoną drogę awansu i wysokie zarobki, były niemal nieobecne. Jednak problemem dyskryminacji na rynku pracy Friedan zajmie się dopiero jako aktywistka, zaś czerpiąc wiedzę o ówczesnej Ameryce wyłącznie z _Mistyki_ można ulec złudzeniu, że w Stanach nie istniały podziały klasowe ani problem rasizmu. Kłopot z elitaryzmem _Mistyki_ wkrótce okazał się kłopotem amerykańskiego feminizmu drugiej fali. Czarne kobiety rzadko przyłączały się do głównego nurtu ruchu kobiecego, tworząc raczej własne grupy. Wybitne Afroamerykanki – takie jak poetka Nikki Givanni, późniejsza noblistka Toni Morrison czy feministyczne autorki Audre Lorde, bell hooks czy Alice Walker – uważały feminizm za „rodzinną kłótnię” między Białymi kobietami i Białymi mężczyznami i wielokrotnie dawały wyraz oburzeniu, że problem seksizmu jest przez białe feministki analizowany w oderwaniu od podziałów klasowych i rasowych.
Friedan oskarżano też o homofobię i jest to moim zdaniem zarzut słuszny. Można nań odpowiadać przypomnieniem, że niechęć wobec homoseksualistów była wówczas powszechna, stanowiła jedną z kulturowych oczywistości, a także ważny wątek zimnowojennej ideologii, gdzie „dewiant” był bliskim krewniakiem komunisty. Ruch na rzecz wyzwolenia gejów i lesbijek miał się rozpocząć dopiero w 1969 roku. Rzecz jednak w tym, że u Friedan homofobia jest czymś więcej niż tłem opowieści o kobietach, pogarda dla osób nieheteroseksualnych stanowi jeden z istotnych argumentów książki. Przyjrzyjmy mu się zatem bliżej. Otóż w rozdziale 11 pojawia się teza o zagrożeniu dla mężczyzn i męskości, jakie rzekomo niesie udomowienie kobiet. Zarażone mistyką kobiecości sfrustrowane panie domu wychowują zniewieściałych synów, bo nie mogąc realizować się w pracy, dominują nad mężczyznami w sferze domowej. Nadmiar tradycyjnie pojmowanej kobiecości i związane z nim nuda i frustracja „produkuje” zatem seksualne wynaturzenia, paradoksalnie niszcząc tradycyjny układ płci. Ten dziwaczny argument stanowi odpowiedź Friedan na powszechne wówczas rozumowanie odwrotne, które zresztą słychać w cytowanym wyżej przemówieniu Stevensona: „łagodna domowa kobieta skutecznie pielęgnuje męskość swojego partnera, zaś nadmiernie wyzwolone – czyli kastrujące i zmaskulinizowane – męskość tę podkopują, przyczyniając się do osłabienia Ameryki”. Fantazmat zniewieściałego mężczyzny okazuje się zatem pionkiem w grze o kobiecość, a dla obu stron tego sporu jest oczywiste, że „dewiacja” stanowi straszliwe zagrożenie.
Zarzut o homofobię dotyczy także – a może przede wszystkim – stosunku autorki do kobiecej seksualności. Friedan zupełnie pomija w _Mistyce_ kobiety żyjące w związkach z innymi kobietami; jedynym punktem odniesienia jest tu tradycyjnie rozumiana rodzina. Kilka lat później, już jako przewodnicząca NOW, pominięcie to uczyni istotną częścią swojej strategii. Domagające się miejsca dla swoich praw w strategii organizacji lesbijki nazwie „lawendowym zagrożeniem” i będzie starała się je wykluczyć z ruchu, twierdząc, że kwestie seksualności odwracają uwagę od problemów zwykłych kobiet, a także zniechęcają te kobiety do feminizmu. Friedan była przekonana, że budując masowy ruch społeczny, trzeba liczyć się z obyczajowym konserwatyzmem Ameryki. Obawiała się ekstremizmu, a kwestie związane z seksualnością uważała właśnie za przejaw ekstremizmu.
Można się spierać, czy była to jedynie strategia, czy też w grę wchodziły jej osobiste uprzedzenia – homofobia, a może po prostu pruderia i obawa, że do niej samej przylgnie łatka „kobiety, która nienawidzi mężczyzn”. Jej własna argumentacja, formułowana dość agresywnie na początku lat siedemdziesiątych, a potem wielokrotnie powtarzana w wersji łagodniejszej, jest następująca: zadaniem ruchu kobiecego jest sprawić, by kobiety przestały być społecznie definiowane przez swoją funkcję seksualną, a zatem kierowanie uwagi na tę kwestię jest sprzeczne z celami ruchu⁸. Autorka _Mistyki_ nigdy nie zmieniła w tej sprawie zdania. Do końca życia odcinała się od „polityki seksualnej” czyli tematów, które na początku lat siedemdziesiątych stały się dla Ruchu Wyzwolenia Kobiet centralne. Ślady tej wrogości są zresztą widoczne w zamieszczonym w obecnym tomie wstępie do _Mistyki_, który Friedan napisała w 1997 roku. Zdaniem wielu feministek (m.in. Susan Faludi, która w słynnym _Backlashu_ poddała miażdżącej krytyce późniejszą książkę Friedan, _The Second Stage_) autorka _Mistyki_ była co prawda „matką założycielką” ruchu kobiecego na początku lat sześćdziesiątych, ale później nie nadążała za jego rozwojem. Nigdy nie zrozumiała, że homofobia i seksizm to dwie strony tego samego medalu.
Jeśli jakiś fragment _Mistyki_ budzi zdumienie, a nawet oburzenie współczesnych czytelników – także tych, którzy zgadzają się z tezą książki – to jest to zdumiewająca analogia między domem na przedmieściach a obozem koncentracyjnym (rozdział 12). Warto zatem zapytać, skąd ten makabryczny i tak dziś dla nas dziwaczny pomysł. Otóż porównanie to stanowiło część konwencji polemicznej tamtych lat i nie budziło szczególnego zdziwienia; było uznawane za ostre, ale nie oburzające. Historyk Stanley Elkins porównywał do obozów śmierci amerykańskie niewolnictwo; pojawiały się porównania między eksterminacją Żydów a Hiroszimą; Stanley Milgram, psycholog, który badał podatność zwykłych ludzi na presję, by znęcali się nad innymi, porównywał uczestników swojego eksperymentu do obozowych kapo. Nie bez znaczenia są także korzenie samej Friedan. Jako Żydówka z pochodzenia, należała ona do pokolenia lewicowych żydowskich intelektualistów, którzy po wojnie – już nie jako Żydzi, lecz jako Amerykanie – przywoływali Holocaust jako tragedię o uniwersalnym wymiarze, wielkie ostrzeżenie przed konsekwencjami rasizmu i innych uprzedzeń⁹. Analogia między udomowieniem kobiet a obozem koncentracyjnym jest także częścią politycznej strategii Friedan, subtelnej gry, jaką w swojej książce prowadzi z zimnowojenną retoryką na temat kobiet. Powtarzano, że tradycyjna rodzinność jest aspektem amerykańskiego patriotyzmu, a zatem spełnianie się w roli gospodyni domowej to forma oporu amerykańskich kobiet wobec radzieckiego komunizmu. Friedan odpowiada na ten argument, wprowadzając do gry trzeci element – nazistowskie Niemcy. Nie kwestionuje konieczności przeciwstawiania się złowrogiej sile totalitaryzmu, raz po raz przypomina jednak swoim czytelnikom, że w odesłaniu kobiet do domu nie ma nic amerykańskiego. Nie przypadkiem w tekście wciąż pojawia się złowroga triada „Kinder, Küche, Kirche”; autorka nie tłumaczy tych trzech słów na angielski, bo ich rola w tekście na tym właśnie polega, że brzmią obco, nieamerykańsko¹⁰. Wszystko to nie stanowi rzecz jasna usprawiedliwienia dla retorycznego nadużycia, jakim jest analogia między wygodnym domkiem na przedmieściach a obozem śmierci, tym bardziej że problem dotyczy całego rozdziału książki. Friedan, która nader rzadko wycofywała się ze swoich wcześniejszych poglądów, będzie po latach żałować, że porównała udomowienie kobiet do Zagłady. W swoich wspomnieniach napisze, że była to wielka pomyłka, której teraz bardzo się wstydzi¹¹.
Kolejny spór dotyczy usytuowania _Mistyki_ – a także biografii Betty Friedan – w politycznej i ideologicznej historii Stanów. Książka należy do kanonu feminizmu liberalnego, jednak w 1998 roku Daniel Horowitz ujawnił, że Friedan w młodości była silnie związana z lewicą, co zataiła, kreując się w _Mistyce_ na zwykłą panią domu¹². Na początku lat czterdziestych, jako studentka Smith, uczestniczyła w warsztatach z marksizmu, pisała też artykuły wspierające strajk pracujących w college’u sprzątaczek. Później pracowała w Federated Press, niezależnym serwisie informacyjnym, który obsługiwał prasę związkową, i przez kilka lat pisywała artykuły do lewicowego pisma związkowego UE News. Ani w _Mistyce kobiecości_ ani w późniejszych tekstach Friedan nie ma śladu tych doświadczeń, nie widać też związanych z nimi przemyśleń. W książce Friedan pomija zupełnie ekonomiczny wymiar nierówności płci; udomowieniu kobiet winni są „eksperci”, „media”, „kultura”, ale przecież nie kapitalizm. Czy zatem wizerunek autorki _Mistyki_ jako pani domu piszącej dla innych pań domu należy uznać za mistyfikację? Czy Friedan zataiła młodzieńczą przygodę z marksizmem, bo zmieniła poglądy? A może zmienił się klimat polityczny i należy po prostu uznać, że dostosowała swój przekaz do wymogów epoki? Jakkolwiek to interpretować, wywołana przez Horowitza debata o lewicowych korzeniach _Mistyki_ jest czymś więcej niż osobistym atakiem na Friedan (za taki właśnie uznała go sama autorka); jego odkrycia wpisują się w dużo szerszą dyskusję o relacjach między feminizmem, liberalizmem i lewicą¹³.
Przekazując polskim czytelniczkom przekład _Mistyki kobiecości_, trzeba jednak przede wszystkim postawić pytanie o jej aktualność. Mimo wszystkich swoich ograniczeń jest to pozycja klasyczna, a przy tym istotny kawałek kobiecej historii, a zatem godne otwarcie projektowanej przez nas serii książek feministycznych: Biblioteka Kongresu Kobiet. Jednak klasyka klasyką, seria serią, a książki czytamy po to, by usłyszeć coś nowego. Czytamy je, bo mówią nam coś ważnego o naszym życiu. Cóż, niektóre z odkryć Friedan wydają się dziś truizmami czy wręcz banałami. Czytając po raz enty, że kobieta ma prawo do samorealizacji, a mycie podłogi kiepsko nadaje się na źródło „orgazmu”, zastanawiałam się, czy istotnie ówczesnym kobietom z klasy średniej trzeba to było aż tyle razy powtarzać? Wiem, wiem, dzieci dorastają, a nam zostaje potem do przeżycia kawał życia. Owszem, gdzieś już słyszałam, że całkowita zależność ekonomiczna od mężczyzny to ryzykowny pomysł – nawet najlepszy mąż może wpaść pod pociąg. Czy one naprawdę tego nie wiedziały? I czy ktokolwiek mógł traktować serio przekaz kolorowych czasopism – całą tę bajkę o idealnej i zawsze pogodnej pani domu otoczonej gromadką dzieci, dumnej z awansu męża i ze sto czterdziestego ósmego gadżetu do czyszczenia tego lub owego, który właśnie jej kupił i którego reklamę widać obok? A jeśli czuły się aż tak bardzo zdesperowane, tak bardzo przytłoczone swoim udomowieniem, to czy nie mogły zwyczajnie z tego domu wyjść?
Rzecz w tym, że nie mogły. Naprawdę nie mogły ruszyć z miejsca, w którym tkwiły. Nie mogły, bo cała ówczesna kultura – członkowie ich rodzin, media, kaznodzieje oraz niezliczeni eksperci od kobiecej duszy byli zgodni, że taki ruch byłby niezgodny z kobiecą naturą. I jeszcze dlatego, że zwyczajnie nie miały dokąd pójść, bo na rynku pracy po prostu nie było dla nich miejsca. Fakt, że dziś jest inaczej, zawdzięczamy między innymi Betty Friedan – nie tylko jej, rzecz jasna, lecz całemu pokoleniu dzielnych kobiet, które stworzyły stan rzeczy dziś uważany za oczywisty. Paradoks polega więc na tym, że ta książka się zestarzała, bo wywołała zmianę. Świat, który opisuje, nie istnieje, między innymi dlatego, że Friedan go opisała.
Czy jednak zupełnie nie istnieje? Feministyczna publicystka i wykładowczyni Katha Pollitt porównuje swoje przygody z książką Friedan na amerykańskiej uczelni do nauczania powieści Jane Austen. Świat kobiet zamkniętych w domach na przedmieściach jest dla współczesnych studentek równie egzotyczny jak świat dyliżansów, kamerdynerów i przyzwoitek¹⁴. Ja także kilkakrotnie prowadziłam zajęcia w oparciu o fragmenty _Mistyki_, ale w odróżnieniu od Pollitt nie miałam wrażenia, że dyskutujemy o odległej historii. W reakcji na tekst – zadawałam zwykle lekturę dwóch pierwszych rozdziałów książki – moje studentki i studenci opowiadali o swoich kuzynkach, ciotkach, matkach. O ich odłożonych na później, a wreszcie zapomnianych aspiracjach, o ich wiecznym poczuciu winy. Bywało też, że dziewczyny zaczynały opowiadać o sobie. O własnym lęku, że po studiach ugrzęzną na długie lata w domu i już nie wrócą na ścieżkę, którą dziś, jako studentki, uważają za swoją życiową drogę. Nasza klasa średnia dopiero się rodzi, nasze „przedmieścia” nie są tak zamożne jak te, które opisuje Friedan. Jednak frustracji związaną z bezalternatywnym udomowieniem można doświadczyć równie głęboko w małym miasteczku na Podlasiu czy w mieszkaniu na warszawskim blokowisku, co w Nebrasce lub Nevadzie. Warunki są inne, pieniędzy znacznie mniej, ale osamotnienie, poczucie bezpowrotnie traconego czasu i niepokój wynikający z całkowitej zależności od męża – te same. Ta sama jest też złość na samą siebie. Wszyscy wokół mówią ci, że masz dobrze, więc jeśli czujesz, że masz źle, że grzęźniesz, dusisz się, że chcesz więcej, inaczej… to sama sobie jesteś winna.
Czy w Polsce mamy do czynienia z masowym udomowieniem kobiet? Czy towarzyszy temu presja kulturowa porównywalna do tej, którą opisuje Friedan? Spójrzmy na liczby. Współczynnik aktywności zawodowej kobiet jest u nas znacznie niższy niż przeciętna europejska (w Polsce, jak podaje GUS, jest to ok. 46%, zaś unijna przeciętna to nieco poniżej 60%, są jednak kraje – Dania, Holandia, Szwecja – gdzie aktywnych zawodowo jest ponad 70% kobiet)¹⁵. Czy wynika to z tradycyjnych wyborów, z rodzinności Polek, głębokiej potrzeby sprawowania osobistej opieki nad dziećmi, która bierze górę nad pragnieniem zrobienia kariery, do której wiele kobiet i tak nie ma dostępu? Zapewne w wielu wypadkach tak jest. Jednak nie dowiemy się, w ilu, dopóki kobiety nie będą miały prawdziwego wyboru, czyli dopóki nie powstanie w Polsce sieć powszechnie dostępnych żłobków i przedszkoli, mężczyźni nie wezmą na siebie połowy domowych obowiązków (obecnie wykonują je w zaledwie 20%), a rynek pracy nie stanie się dla kobiet prawdziwie otwarty.
Jak jest obecnie, wiadomo. Pracodawcy traktują kobiety jako tanią – a w każdym razie znacznie tańszą od mężczyzn – siłę roboczą. Dysproporcje w płacach widoczne są we wszystkich grupach zawodowych (przeciętna różnica wynosi ok. 23%), ale im więcej pieniędzy wchodzi w grę, tym są większe. Jak zauważają autorki raportu przygotowanego przez Kongres Kobiet Polskich, powszechnie uważa się, że kobiety nie muszą dobrze zarabiać, bo ich dochody są zaledwie „dodatkiem” do dochodów męża. To właśnie jest stan umysłu, o którym pisze Betty Friedan. Rewers społecznego lekceważenia pracy zawodowej kobiet to ich własne przekonanie, że pracować nie warto, że pracują wyłącznie z konieczności. Z badań przeprowadzonych na Mazowszu w 2010 roku wynika, że niemal połowa kobiet chętnie zrezygnowałaby z pracy, gdyby ich mąż czy partner zarabiał wystarczająco dużo, by utrzymać rodzinę na zadowalającym poziomie¹⁶. Czy rzeczywiście tak by zrobiły? Sam fakt, że o tym marzą, jest niepokojący, bo oznacza, że czują się na rynku pracy jak nieproszeni goście, a praca nie daje im satysfakcji, nie jest ważna dla ich poczucia, kim są i dokąd w życiu zmierzają.
Pragnienie, by rzucić pracę i zostać panią domu, nie jest emanacją kobiecej duszy, lecz pochodną tego, jak społeczeństwo postrzega kobiecą rolę. Zewsząd otacza nas kulturowa opowieść o szczęściu kobiety udomowionej, o nieważności wszystkiego, co wykracza poza prywatność. To właśnie jest mistyka kobiecości. Mglista, ogólnikowa, oparta na mitach i przekłamaniach, a jednak niesłychanie uwodzicielska. Ten przekaz nie jest w Polsce tak intensywny i wszechobecny jak w Stanach pół wieku temu, ale trudno go nie zauważyć. Podręczniki szkolne wciąż – mimo licznych protestów i monitów – pokazują dzieciom tatę w pracy, a mamę przy wieszaniu firanek. Pisma kobiece doradzają czytelniczkom, jak piec wyborne ciasta, dekorować wnętrza, dbać o dzieci, męża i własną urodę, ale artykuły o tym, jak lepiej radzić sobie w pracy, pojawiają się w nich niezwykle rzadko. W życiu bohaterek seriali liczy się wyłącznie miłość, a postać kobieca, która robi karierę, to nieszczęśnica lub czarny charakter – gdy się pojawia, to jako zagrożenie dla rodziny, własnej lub cudzej. „Perfekcyjna pani domu” – tak brzmi tytuł popularnej serii programów w jednej z polskich stacji telewizyjnych. I bynajmniej nie jest to tytuł prześmiewczy. Prowadzenie domu traktuje się tu ze śmiertelną powagą, jako kompleksowe wyzwanie, w którym mężczyźni nie uczestniczą wcale, natomiast nam, kobietom, pomogą w nim ekspertki-celebrytki.
Z jednej strony, pytani, kto ich zdaniem w polskim społeczeństwie cieszy się większym szacunkiem, kobieta pracująca zawodowo czy gospodyni domowa, Polacy jednoznacznie wybierają tę pierwszą¹⁷. Z drugiej strony, gdy trzeba pokazać „kobietę” uogólnioną, kobietę jako taką, odruchowo przywołuje się postać pani domu. Coś tu jest nie tak, coś tu nie gra, chciałoby się powiedzieć. I oddać głos Betty Friedan, która tak dobitnie wypowiedziała tę wątpliwość pół wieku temu.
Agnieszka Graff