Mity wojny 1920 - ebook
Mity wojny 1920 - ebook
Historia Polski obfituje w mity i legendy. Niektóre kontrowersyjne, niektóre mniej, ale wszystkie mocno zakorzenione w powszechnej świadomości. Powtarzane dziesiątki i setki razy manipulacje, wyolbrzymienia a czasem nawet kłamstwa, niejednokrotnie motywowane walką polityczną i ideologiczną, przez lata przenikały do podręczników. Nadszedł czas, by się z nimi rozprawić.
Sławomir Koper i Tymoteusz Pawłowski po raz kolejny przyglądają się największym mitom polskiej historiografii – tym razem związanym z wojną polsko-rosyjską i Bitwą Warszawską 1920 roku. Czy starcie pod Zadwórzem było polskimi Termopilami czy może raczej rzezią niewiniątek? Kto tak naprawdę był agresorem w trwającym przez trzy lata konflikcie? Czy Józef Piłsudski faktycznie planował podbić Ukrainę, Białoruś i Litwę? Kim byli w rzeczywistości generał Józef Haller i Roman Dmowski? I kto odpowiadał za zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej?
W niemal trzydziestu fascynujących esejach autorzy obnażają największe przekłamania dotyczące konfliktu, który tuż po zakończeniu I wojny światowej znów zagroził polskiej niepodległości.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-686-1 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Każda epoka, wojna czy powstanie narodowe ma swoje mity i legendy. Podobnie zresztą jak większość wydarzeń historycznych, i to wcale nie tylko tych najważniejszych, decydujących o losach państwa czy narodu. Po wielu latach bardziej zresztą niż realne fakty liczy się ich społeczne postrzeganie, niemające czasami wiele wspólnego z prawdą historyczną. Z perspektywy czasu ważniejsze bywa bowiem nie to, co się rzeczywiście wydarzyło, ale jak zostało zapamiętane i na jakich zasadach funkcjonuje w społecznym odbiorze.
Historia Polski obfituje w różnego rodzaju mity narodowe, które na dobre zadomowiły się w publicznej świadomości. Czasami powstały one „ku pokrzepieniu serc”, by wykazać, że klęski ponosiliśmy wyłącznie z powodu przygniatającej przewagi wroga lub ze względu na niekorzystne okoliczności. Zadomowiło się nawet pojęcie „porażki z przyczyn obiektywnych”, które miało wykazać, że nie było szans na powodzenie, ale walczyliśmy o honor i byliśmy moralnymi zwycięzcami.
Wbrew pozorom także sukcesy obdarzone są pokaźną liczbą mitów i przeinaczeń, które do dzisiaj straszą w podręcznikach czy tekstach publicystycznych. Gorzej, że czasami takie legendy służą do ilustracji bieżących sporów politycznych lub światopoglądowych. Odbywa się to zgodnie z zasadą, że „historia jest nauczycielką życia”, co raczej nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Autorzy tej książki zgodnie bowiem uważają, że do roli pedagogów historycznych czasami aspirują ludzie, dla których nie jest ważne, dlaczego coś się wydarzyło i jak przebiegały wydarzenia, a wyłącznie jaki morał z nich płynie i jak go można odnieść do dzisiejszych realiów. A jak wiadomo, morał zależy od sposobu przedstawienia faktów, a także od naświetlenia ogólnej sytuacji, jaka im towarzyszyła. Poza tym niewygodne sprawy można przemilczeć.
Nie jest wolna od mitów także wojna polsko-rosyjska z lat 1919–1921. Na postrzeganie tego konfliktu miały wpływ sympatie polityczne sprzed lat czy też działalność propagandy. I to nie tylko tej z okresu międzywojennego, ale także z czasów emigracji londyńskiej i epoki PRL. Pomimo upływu lat nawet w wolnej Polsce powtarza się bezkrytycznie mity powstałe dla doraźnych potrzeb, a poziom dyskusji często rozpala emocje. Co gorsza, do dzisiaj pokutują też opinie z podręczników powstałych w czasach Polski Ludowej, których autorzy usiłowali tłumaczyć, że wojna w obronie niepodległości przyniosła Polsce nieszczęścia. Papier jest bowiem cierpliwy i wszystko wytrzyma, gorzej, że w ten sposób utrwalano absurdy, które straszyły przed laty.
Z drugiej jednak strony, w ostatnich latach nie brakuje specyficznego hurraoptymizmu, na bazie którego uważa się, że postępowanie polskich władz cywilnych i wojskowych było wspaniałe i pozbawione wad. Tak też nie było, o czym warto pamiętać. Popełniono wiele błędów, a wiele spraw mogło potoczyć się inaczej. Ale łatwo jest po latach dawać dobre rady z pozycji wygodnej kanapy.
Do dzisiaj przebieg tej wojny, a szczególnie role odegrane przez jej głównych aktorów wzbudzają zajadłe spory. Oprócz powtarzanych do znudzenia pytań na temat autorstwa planu bitwy warszawskiej mamy całkiem pokaźne grono bohaterów, którzy nimi nigdy nie byli, i czołowe postacie, o których w ogóle się nie pamięta. A do tego kilku mitycznych bohaterów, których prawdziwe losy nie miały wiele wspólnego z legendą. Wojnie tej towarzyszy również całkiem pokaźny bagaż narodowych mitów niemających wiele wspólnego z rzeczywistością. Nie wszystkie bowiem narodowe zalety i wady można pomieścić w jednej kampanii wojennej i wykazać, że gdyby Polacy czy Rosjanie byli inni, to wojna potoczyłaby się inaczej.
Autorzy nie ukrywają, że lubią, gdy ich praca pobudza do dyskusji. Nie jest ona jednak celem samym w sobie, gdyż ich naczelnym zadaniem jest przywrócenie właściwego postrzegania wydarzeń. Taki charakter ma ta książka, która jest głosem w dyskusji historyków i publicystów na temat wojny z Rosjanami o niepodległość. Autorzy mają nadzieję, że będzie w miarę ważnym głosem, a przynajmniej skłoni do refleksji, że nawet w tamtych dramatycznych miesiącach nie wszystko było czarno-białe, a wydarzenia i losy ludzi przebiegały czasami inaczej, niż dotychczas uważano. A zatem także skutki tych wypadków były inne, niż to przedstawiano na łamach podręczników czy książek historycznych.
_Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski_Rozdział 1
POWSTANIA NARODOWE KOŃCZĄ SIĘ KLĘSKĄ?
Wszystkie polskie zrywy niepodległościowe były krwawymi, beznadziejnymi zmaganiami, które zawsze kończyły się klęską. Jedyne, co Polacy mogą sobie zapisać na plus, to „moralne zwycięstwa”. Powstania przynosiły olbrzymie straty, za każdym razem pogarszając sytuację Polaków. Jedno tylko powstanie wielkopolskie w 1919 roku zakończyło się sukcesem, a i to niewielkim – każda reguła musi mieć bowiem wyjątek.
Na pierwszy rzut oka stwierdzenie, że polskie powstania kończą się porażkami, wydaje się prawdziwe. Na drugi rzut oka – poparty edukacją szkolną – również. Takie postrzeganie polskich dziejów jest jednak błędne, a wynika z indoktrynacji i propagandy – zarówno w wykonaniu naszych wrogów, jak i nas samych.
Kanon polskich powstań narodowych został ustalony nie przez historyków, ale przez urzędników. Stało się to w 1919 roku na podstawie kilku rozkazów, dekretów i ustaw. Odradzające się państwo polskie chciało bowiem zadbać o weteranów powstań, których żyło jeszcze 3644. Dlatego też w dokumentach wymieniono trzy powstania: z 1863, 1848 oraz 1831 roku. (Ostatni z weteranów powstania listopadowego – Michał Szurmiński – zmarł w 1926 roku w wieku 127 lub 113 lat.) Z przyczyn urzędowych nie nazywano powstaniami wcześniejszych walk z zaborcami – ponieważ ich weterani już nie żyli, ani walk „współczesnych”, z lat 1914–1918 – ponieważ ich weterani dostawali prawa kombatanckie na mocy innych ustaw.
Wrogowie państwa polskiego – czyli państwa zaborcze – miały oczywisty interes w przekonywaniu swoich polskich poddanych, że opór jest bezcelowy. Skoro powstania się nie udają, Polacy nie zasługują na własne państwo i muszą być wierni monarchom Rosji, Prus czy Austrii. Zaborcy mieli łatwe zadanie, chociażby ze względu na istnienie cenzury. W czasach PRL było podobnie – trzeba było potępiać Powstanie Warszawskie, a przy okazji i inne, wcześniejsze.
Władze państw zaborczych dysponowały również innym środkiem nacisku: możliwością blokowania lub ułatwiania kariery. Oczywiście polscy historycy nie byli łapówkarzami, ale zastanawiający jest fakt, że przedstawiciele krakowskiej szkoły historycznej – potępiającej walkę o Polskę – robili dużo większe kariery naukowe i polityczne niż przedstawiciele warszawskiej szkoły historycznej – usprawiedliwiający powstania. Dla historyków będących apologetami powstań narodowych w ogóle nie było miejsca w legalnych instytucjach, działali oni – jak chociażby Józef Piłsudski – w podziemiu.
W XXI wieku jest podobnie, czego świadectwem są książki takie jak ta – obalające mity narodowe. Polityka historyczna państwa polskiego opiera się przede wszystkim na martyrologii, premiuje się zatem naukowców piszących o porażkach. Drugim filarem są przyzwyczajenia środowiska akademickiego, w którym obowiązuje hierarchia, poszanowanie starych mistrzów oraz przemożna chęć studiowania w spokoju własnych problemów. Historycy akademiccy zajmują się z reguły bardzo ograniczoną tematyką i chcą mieć spokój. Wierzą w to, co przekazali im ich mistrzowie, a jeśli nawet nie wierzą, to rzadko przedstawiają swoje wątpliwości. Mogliby bowiem narazić się środowisku, co utrudniłoby im badania. Oczywiście nie dotyczy to całej profesury – oprócz zwykłych profesorów historii istnieją również wybitni profesorowie historii.
Bezmyślnie powtarzamy zatem mit o porażkach polskich powstań niepodległościowych. Tego uczono nas w szkole, tak jest w podręcznikach szkolnych pisanych – lub nadzorowanych – przez naukowców. Mało kto zdaje sobie jednak sprawę, że nowe szkolne podręczniki historyczne pisane są tak, żeby nie urazić wcześniejszych autorów. Bo recenzentami podręczników są przecież ludzie z doświadczeniem w ich pisaniu – z reguły owi wcześniejsi autorzy. Lepiej im się nie narażać. Lepiej również nie narażać się rodzicom, narzekającym na ciągłe zwiększanie ilości materiału, który muszą opanować dzieci.
Pisane dla współczesnych uczniów muszą być kompatybilne z tymi, których używali ich rodzice. Wynika to z faktu, że szkoła nie może podważać prestiżu rodziny i nauka szkolna musi być spójna z tym, co swoim dzieciom przekazuje matka i ojciec. Niestety nie można również dodawać zbyt dużo nowej wiedzy: uczniowie i tak są przeciążeni „ważniejszymi” przedmiotami, przede wszystkim językiem polskim, potrzebnym do zdania matury. Podręczniki do historii zawierają bardzo dużo – zbyt dużo – treści wprowadzonych w czasach PRL, z oczywistych powodów sławiących wieczną przyjaźń Polaków z narodami „Związku Radzieckiego”.
I dlatego o żołnierzach wyklętych w większości podręczników jest akapit, pół strony – czasem mniej, niż o bitwie pod Lenino. Na Krzyżaków trzeba poświęcić miesiąc nauki, na wojny polsko-moskiewskie nie starcza więc miejsca i czasu. Dlaczego? Dlatego, że nazewnictwo i styl pisania polskich podręczników wywodzi się z XIX wieku, gdy walka z Krzyżakami była symbolem panslawistycznego oporu przeciwko Niemcom, a o walce Polaków z carem rosyjscy cenzorzy zabronili opowiadać. O powstaniach narodowych było – i jest – niewiele.
W szkołach uczymy się zatem o dwóch powstaniach narodowych – listopadowym i styczniowym. Uczymy się w charakterystyczny sposób – najwięcej uwagi poświęcając popowstaniowym represjom. Czasem jako przykład nieudanych powstań dodaje się insurekcję kościuszkowską oraz wydarzenia Wiosny Ludów. Wszystkie te zrywy niepodległościowe zostały – w sposób oczywisty i bezdyskusyjny – przegrane. Potem dowiadujemy się o porażkach trzech powstań śląskich, a przede wszystkim – o Powstaniu Warszawskim. Czasami pamiętamy o powstaniu wielkopolskim 1918 roku, znamy co prawda mało szczegółów, ale akceptujemy fakt, że odniosło ono sukces dlatego, że było dobrze – „po wielkopolsku” – przygotowane i zorganizowane.
Bardzo rzadko pamięta się o powstaniach zwycięskich.
Najważniejsze z nich to powstanie 1806 roku. W tym czasie Polska nie istniała już od 11 lat. Wówczas jeden z zaborców – Królestwo Prus – popełniło wielki błąd i postanowiło zaatakować Francję. Napoleon Bonaparte odparł pruską agresję i wtargnął na ziemie przeciwnika. Pod koniec października z Napoleonem, cesarzem Francuzów, spotkał się generał Jan Henryk Dąbrowski, który zaproponował wystawienie polskiej armii w zamian za odbudowę państwa polskiego. Napoleon niczego nie obiecywał, jedyne, co powiedział, to: „na niepodległość trzeba sobie zasłużyć” i „zobaczymy, czy Polacy są godni być narodem”.
Polacy okazali się godni: wystawili czterdziestotysięczną armię, wyrzucili załogi pruskie z Wielkopolski, Mazowsza i Pomorza. Dywizja gen. Dąbrowskiego miała decydujący udział we francuskim zwycięstwie w bitwie pod Frydlandem, stoczonej 14 czerwca 1807 roku. Krótko po niej zawarto pokój w Tylży. Potwierdzono tam formalnie istnienie państwa polskiego – tymczasowo nazwanego Księstwem Warszawskim. Ważniejsze było jednak to – co należy jeszcze raz podkreślić – że w wyniku powstania 1806 roku i pokoju w Tylży przestały obowiązywać traktaty rozbiorowe. Znaczenie polityczne Polaków było tak duże, że kilka lat później – nawet pomimo klęski Napoleona – odbudowano Królestwo Polskie.
Nic dziwnego, że po kolejnych kilkudziesięciu latach ponownie doszło do powstania, niestety, w dużo mniej dogodnej sytuacji. Powstanie z 1863 roku – znane jako „styczniowe” – trwało półtora roku i zakończyło się klęską. Z perspektywy lat wiemy jednak, że było wydarzeniem niezmiernie istotnym. Przed rokiem 1863 i 1864 mieszkańcy Polski bowiem żyli obok siebie – szlachta w dworkach, chłopi w chałupach, a mieszczanie w kamienicach. Wzajemne kontakty były ograniczone, społeczeństwo było podzielone, różne grupy walczyły o różne interesy – taka była też przyczyna porażki powstania styczniowego. Jednak jego klęska sprawiła, że szlachta opuściła swoje dworki, chłopi przejęli niemal wszystkie szlacheckie tradycje, a i mieszczanie – zasileni chłopskimi i szlacheckimi przybyszami z prowincji – stracili swój stanowy charakter. Zmiana ta przyniosła doskonałe rezultaty, bo kolejne – trzecie – powstanie narodowe odniosło olbrzymi sukces.
Czyżbyśmy w tych kalkulacjach o czymś zapomnieli? A gdzie insurekcja kościuszkowska i powstanie listopadowe? Po prostu to nie były powstania, niezależnie od tego, jak słowo „powstanie” zdefiniujemy. Właściwe znaczenie słowa „powstanie” odnosi się bowiem do mobilizacji pospolitego ruszenia, czyli – w realiach XIX wieku – zwołania oddziałów partyzanckich, które następnie stają się armią narodową. Słowo to zmieniło z czasem znaczenie i zaczęto określać nim zbrojne wystąpienia przeciwko zaborcy lub okupantowi. A akcje zbrojne, które nastąpiły w roku 1794 oraz 1830, były wymierzone przeciwko polskim monarchom.
Insurekcja kościuszkowska to wystąpienie części polskich sił zbrojnych przeciwko władzy królewskiej Stanisława Augusta Poniatowskiego. Państwo polskie przecież istniało. Tadeusz Kościuszko i jego współpracownicy używali słowa „insurekcja”, nie chciano bowiem użyć słowa „rewolucja”. Rewolucja toczyła się właśnie we Francji i słowo to fatalnie się kojarzyło – z morderstwem rodu królewskiego, rzeziami dokonywanymi na arystokracji i klerze, rabunkami i gwałtami. Cała Europa wystąpiła przeciwko rewolucji francuskiej, Polacy nie mogli więc swojego oporu przeciwko Stanisławowi Augustowi – najgorszemu polskiemu królowi – nazwać rewolucją.
Nie było takich oporów w roku 1830, gdy część polskich sił zbrojnych wystąpiła przeciwko władzy królewskiej Mikołaja Romanowa. W przeddzień rewolucji listopadowej Królestwo Polskie było państwem niepodległym, połączonym jednak unią personalną z Rosją. (Poprzednio takimi uniami personalnymi Polska była połączona z Czechami, Węgrami, Litwą, Saksonią, a nawet Szwecją). Królestwo Polskie w latach 1815–1831 miało dużo większą samodzielność niż Polska Rzeczypospolita Ludowa w latach 1944–1989, o czym nie można było wspominać w czasach PRL.
Powstanie listopadowe uzyskało swoją nazwę dopiero po kilkudziesięciu latach, a ówcześni nazywali te wydarzenia „rewolucją listopadową” oraz „wojną polsko-rosyjską”. Dwudziestego dziewiątego listopada 1830 roku zbuntowali się – niezadowoleni z warunków finansowych – oficerowie Wojska Polskiego. Przez kilka kolejnych tygodni sejm Królestwa Polskiego – pomimo rewolucyjnych nastrojów wojska i społeczeństwa – próbował znaleźć ze swoim monarchą porozumienie. Dopiero 25 stycznia 1831 roku sejm zdetronizował króla Mikołaja Romanowa, który odpowiedział, wydając armii rosyjskiej rozkaz ataku na Polskę. Rozpoczęła się wojna toczona w sposób całkowicie regularny, podczas której stutysięczne armie toczyły wielkie bitwy z udziałem kawalerii, artylerii, a nawet wojsk rakietowych.
Sposób, w jaki „rewolucja listopadowa roku 1830” oraz „wojna polsko-rosyjska 1831 roku” stały się w świadomości Polaków „powstaniem listopadowym”, zasługuje na odrębną książkę. To kwestia propagandy, indoktrynacji, polityki, inercji środowisk naukowych oraz… wychowania domowego. Ta ostatnia przyczyna jest najważniejsza. Można łatwo zrozumieć, że władza – szczególnie zaborcza – oszukiwała Polaków. Że podręczniki zostały zainfekowane przez politykę historyczną i ograniczenia cenzorskie. Można nawet przyjąć do wiadomości, że przez wiele lat żyło się w niewiedzy. Najtrudniej jest jednak zaakceptować fakt, że nasi rodzice – którzy nas wychowali i wykształcili – uprawomocnili te błędy swoim autorytetem.
Dlatego też obalanie mitów jest trudnym przedsięwzięciem.Rozdział 2
NIEPODLEGŁOŚĆ POLSKI TO DAR LOSU I PAŃSTW ENTENTY?
W listopadzie 1918 roku Polacy nie podejmowali działań zbrojnych przeciwko zaborcom, ograniczyli się jedynie do pokojowego rozbrojenia Niemców w Warszawie. Jedynym chlubnym wyjątkiem było powstanie wielkopolskie, rozpoczęte dopiero 27 grudnia. Polska odzyskała niepodległość przede wszystkim dzięki koniunkturze międzynarodowej – niepodległa Rzeczpospolita została nam podana niemal na tacy.
Sytuacja międzynarodowa przyczyniła się do odzyskania niepodległości przez Polskę, nie była jednak decydującym czynnikiem. Tuziny innych narodów nie potrafiły skorzystać z historycznej szansy, która pojawiła się w wyniku Wielkiej Wojny. Taki był los chociażby naszych najbliższych sąsiadów: Białorusini zbytnio zwlekali z ogłoszeniem niepodległości, a Ukraińcy nie potrafili zorganizować działającego państwa.
Polska odzyskała niepodległość w wyniku trzeciego powstania narodowego. Powstania zwycięskiego, które można by nazwać powstaniem listopadowym 1918 roku. Spełnia ono wszystkie obiektywne kryteria: było wystąpieniem przeciwko władzy zaborców oraz okupantów i polegało na zmobilizowaniu pospolitego ruszenia. Wydarzeń listopadowych nie nazywamy powstaniem tylko dlatego, że – wedle powszechnej opinii – każde z nich powinno być źle przygotowane, przeprowadzone chaotycznie, przynieść wiele ofiar śmiertelnych i zakończyć się krwawą klęską.
Ideowym wodzem powstania był – więziony przez Niemców – Józef Piłsudski. Faktycznym organizatorem zbrojnego zrywu stał się natomiast Edward „Śmigły” Rydz. „Śmigły” – inaczej niż wszyscy inni współpracownicy Józefa Piłsudskiego – zajmował się wyłącznie sprawami wojskowymi. Był również – miało to duże znaczenie – poddanym austriackim, pułkownikiem c.k. armii. Gdy więc latem 1917 roku Niemcy aresztowali Piłsudskiego i jego politycznych współpracowników, „Śmigły” pozostał na wolności i stał się nieformalnym przywódcą propiłsudczykowskiej i proniepodległościowej konspiracji. Bardzo szybko zreorganizował Polską Organizację Wojskową, zamieniając ją z nielicznej formacji paramilitarnej w potężną konspirację niepodległościową, której wpływy rozciągały się od Niemiec po Syberię.
Jesienią 1918 roku Wielka Wojna dobiegała końca, a państwa centralne kontrolujące polskie ziemie – Niemcy oraz Austro-Węgry – stały na krawędzi klęski. Pod koniec października w dowództwie POW podjęto decyzję o zbrojnym wystąpieniu przeciwko słabszemu z zaborców – Austrii. Początek akcji zaplanowano na 1 listopada.
Daty nie wybrano przypadkowo, tylko na skutek zimnej kalkulacji. Jeden z przywódców akcji zbrojnej w Tarnowie – Jan Styliński – tak wspominał moment podejmowania decyzji: „zastanawiano się, czy nie odłożyć przewrotu, wobec tego, iż normalna porcja gotówki na wypłaty na pierwszego jeszcze nie nadeszła i mogłyby być trudności finansowe z samego początku działania”. Często zapomina się o tym, że wraz z wolnością, przychodzą obowiązki – także finansowe. Choć w podejmowaniu decyzji powstańczych nie było ani krzyny romantyzmu, dobrze to świadczy o polskich przywódcach. Nie wszyscy byli cierpliwi: w Tarnowie nie czekano i oswobodzono go – jako pierwsze znaczące miasto w Polsce – już 31 października. W kilka godzin później wolny był również Kraków. Nie było żadnych ofiar śmiertelnych – na razie – więc wydarzeń tych nie nazywa się „powstaniem”, a jedynie „rozbrajaniem wojsk okupacyjnych”.
Pierwszy etap powstania zakończył się pełnym sukcesem: 3 listopada zwierzchnik okupacyjnych wojsk austriackich w Lublinie wysłał telegram do Rady Regencyjnej – polskich władz zorganizowanych przez Niemców – że przekazuje jej pełnię władzy. Jednak Rada Regencyjna i stworzony przez nią rząd w Warszawie nie byli odpowiednim przywództwem dla Polski.
Powstanie narodowe wciąż trwało i wkraczało właśnie w drugą fazę: powołania rządu narodowego. „Śmigły” udał się do Lublina, objął dowodzenie nad organizującymi się tam wojskami i wezwał do siebie konspiratorów mających mniej determinacji, ale większe doświadczenie polityczne i większy prestiż (sam był nieznany większości Polaków, tak samo jak dziś mało kto zna nazwisko Dowódcy Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych WP). Politycy jednak nie chcieli ryzykować, „Śmigły” wysłał więc do Krakowa samochód, który przywiózł Ignacego Daszyńskiego. To właśnie on został 7 listopada premierem Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej.
Dziesiątego listopada do Warszawy przybył – uwolniony przez Niemców – Józef Piłsudski. Jego celem był Lublin, ale w Warszawie musiał przeprowadzić rozmowy z Radą Regencyjną i przedstawicielami środowisk politycznych. Spotkał się również z komendą miejscowej Polskiej Organizacji Wojskowej, od której dowiedział się, że została ona postawiona w stan gotowości i czeka na rozkaz wejścia do akcji.
W tym czasie w Warszawie przebywało 30 000 Niemców: 12 000 żołnierzy oraz 18 000 urzędników i cywilów. Zaproponowali, że dobrowolnie opuszczą polską stolicę – wraz z bronią oraz zrabowanymi łupami. Rozmowy nie przyniosły więc rezultatu, ale zamierzano kontynuować je następnego dnia. Do rozmów jednak nie doszło, ponieważ mieszkańcy Warszawy zebrali się stutysięcznym tłumem pod mieszkaniem Piłsudskiego, a POW obsadziła niektóre punkty w Warszawie. Polacy opanowali Warszawę, a Niemcy zamknęli się w koszarach.
Jedenastego listopada niczego już więc nie negocjowano, bo przestraszeni pokazem siły Niemcy zgadzali się na wszystkie jego warunki: opuszczenie Królestwa Polskiego w ciągu tygodnia, z pozostawieniem tutaj całego majątku, łącznie z bronią osobistą. Rozpoczęcie rozbrajania Niemców wyznaczono na godzinę 13.00 i przeprowadzono je bardzo sprawnie. Oczywiście nie wszyscy okupanci zgodzili się na kapitulację: niemal od razu spacyfikowano oficerów, strzelających z okien najnowocześniejszego wówczas hotelu Polonia na rogu Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej w ikonicznym wprost centrum Warszawy. Dzień dłużej broniła się kompania wojska obsadzająca ratusz przy placu Teatralnym. Dopiero 16 listopada poddał się doborowy pułk obsadzający Cytadelę. Walki nie przyniosły ofiar śmiertelnych – przynajmniej po polskiej stronie.
Ofiar nie było w Warszawie, ale zdarzały się poza nią. Najbardziej znanym przykładem – choć dzisiaj zapomnianym – jest los Międzyrzeca Podlaskiego. Szesnastego listopada zaatakowali je Niemcy: miasto zostało zrabowane, spalone, obłożone kontrybucją. Poległo 22 obrońców, zamordowanych zostało 22 cywilów. Być może gdyby 11 listopada w Warszawie był równie krwawy, nikt nie miałby wątpliwości, że właśnie wybuchło powstanie narodowe, a co więcej – że zakończyło się olbrzymim sukcesem.
Józef Piłsudski wezwał do siebie rząd sformowany w Lublinie i nakazał mu podanie się do dymisji: jego istnienie mogło bowiem doprowadzić do niepotrzebnych konfliktów politycznych. Politycy „lubelscy” nie rozumieli tego i chcieli utrzymać się przy władzy. Piłsudski zareagował na to – podobno – słowami: „Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić”. Ostatecznie lubelski rząd podał się do dymisji, gdy Edward „Śmigły” Rydz wskazał, że władza premiera Daszyńskiego opiera się tylko na sile oddziałów wojskowych, a one posłuchają rozkazów „Śmigłego” i Piłsudskiego. Czternastego listopada rozwiązała się również Rada Regencyjna, przekazując swoje uprawnienia Józefowi Piłsudskiemu jako Naczelnikowi Państwa.
W ten sposób zakończył się trzeci, ale nie ostatni etap powstania listopadowego 1918 roku. Wyzwolono bowiem jedynie Królestwo Polskie – czyli ziemie okupowane przez Rosjan w latach 1831–1915, a w latach 1915–1918 przez Niemców i Austriaków – oraz część zaboru austriackiego. Pod obcą kontrolą pozostawały jeszcze ziemie zaboru rosyjskiego, niemieckiego oraz Śląsk.
A na ziemiach tych doszło do krwawych walk. W Małopolsce Wschodniej Polacy walczyli o częściowo opanowany przez Ukraińców Lwów. Na Śląsku Cieszyńskim – walczyli przeciwko Czechom. Kilka miesięcy później wybuchły walki na Górnym Śląsku przeciwko Niemcom oraz w Sejnach przeciwko Litwinom. Trzy powstania śląskie są pamiętane, powstanie sejneńskie jest zapomniane, a konfliktów z Czechami i Ukraińcami – z różnych powodów – nie nazywa się powstaniami. A powinno – bo i one spełniają wspomniane warunki obiektywne i swoim charakterem nie różnią się zbytnio od wydarzeń śląskich czy sejneńskich.
Najbardziej znane jest – podobno jedyne w polskiej historii udane – powstanie wielkopolskie. Paradoksalnie nie spełniało ono – przynajmniej w pierwszych tygodniach – warunków, żeby je nazwać powstaniem. Zaczęło się 27 grudnia 1918 roku od manifestacji mieszkańców Poznania, w wyniku której wojska niemieckie wyszły z miasta. Był to jednak skutek ogólnej sytuacji w Niemczech: niemal we wszystkich niemieckich miastach cywile występowali przeciwko armii. Rząd w Berlinie rozkazał, aby żołnierze opuszczali koszary w miastach, co miało uspokoić nastroje społeczne i zmniejszyć ryzyko konfliktu pomiędzy cywilami a mundurowymi. To samo stało się w Wielkopolsce: 27 grudnia 1918 roku, w dzień wybuchu, w całej prowincji zginęło tylko dwóch Polaków, a przez kolejnych dziesięć dni – kilkunastu.
Prawdziwe powstanie wielkopolskie rozpoczęło się po kilku tygodniach. Piętnastego stycznia 1919 roku armia niemiecka odzyskała władzę nad zrewoltowanym Berlinem – przy okazji mordując radykalnych polityków, m.in. Różę Luksemburg – i podjęła takie kroki wobec innych zbuntowanych miast. Dwudziestego drugiego stycznia ruszyła niemiecka ofensywa na Poznań, która rozwijała się powoli, ale skutecznie. W lutym polski front obronny cofał się i był bliski załamania się. Ratunek przyszedł ze strony Francuzów, którzy 14 lutego wymusili na Niemcach powstrzymanie ofensywy. Wielkopolska stała się oficjalnie częścią Rzeczypospolitej na mocy pokoju wersalskiego podpisanego 28 czerwca 1919 roku.
Spojrzenie na wydarzenia 1918 roku jako na powstanie narodowe pozwala nie tylko przypomnieć sobie okoliczności odrodzenia Rzeczypospolitej, ale służy również do rozważania roli, jaką odegrała bitwa warszawska. Wyobraźmy sobie, że Armia Czerwona zdobywa Warszawę 15 sierpnia, Wojsko Polskie jest rozbite, władze Rzeczypospolitej ewakuują się najpierw do Poznania, a potem szukają schronienia na obczyźnie. Powtarza się sytuacja z roku 1794, 1813, 1831, 1864. Zachód nie reaguje. Polska ponownie staje się częścią Rosji (bo Związek Sowiecki – co wyjaśnimy w kolejnych rozdziałach – w takiej sytuacji nie powstaje).
Gdyby bitwa warszawska potoczyła się inaczej, dzisiaj uczylibyśmy się – z podręczników napisanych cyrylicą – o kolejnym nieudanym polskim powstaniu. O „powstaniu 1918 roku”, a może o „drugim powstaniu listopadowym”. Józef Piłsudski i Roman Dmowski zostaliby postawieni obok Tadeusza Kościuszki, Piotra Wysockiego i Romualda Traugutta jako bezmyślni romantycy, podejmujący z góry przegraną walkę i narażający swoich rodaków na niepotrzebne cierpienia. Wojna polsko-bolszewicka, czy też wojna 1920 roku – na kolejnych stronach wyjaśnimy zresztą, dlaczego obie te nazwy są kłamliwe – zadecydowała nie o polskich granicach, tylko o polskiej niepodległości.Rozdział 3
POTOP SZWEDZKI CZY MOSKIEWSKI?
Przez całe wieki Polacy walczyli z Niemcami, dlatego chrzest przyjęliśmy od Czechów, dlatego musieliśmy odpierać ataki Krzyżaków, a i potop szwedzki można by zaliczyć do walki z żywiołem germańskim. Wojny z Rosją prowadziliśmy natomiast bardzo rzadko.
Jeśli spojrzymy do podręczników historii – nawet tych najnowszych – wizja odwiecznego boju Polaków przeciwko Niemcom może wydawać się właściwa. Wynika to jednak przede wszystkim ze sposobu powstawania podręczników i pisania programów nauczania.
I chociaż dzisiaj w podręcznikach raczej nie znajdzie się stwierdzenia, że chrzest w 966 roku przyjęliśmy od Czechów dlatego, że nie chcieliśmy od Niemców, to mit taki wciąż pokutuje. Wciąż świętuje się bitwę pod Cedynią – chociaż historycy wiedzą o niej bardzo niewiele – a nawet bitwę na Psim Polu, chociaż nigdy jej nie było. Bardzo dużo czasu poświęca się w szkole problemowi krzyżackiemu, z reguły nie wyjaśniając nawet tego, że Państwo Zakonne nie miało charakteru narodowego. Konieczność indoktrynowania uczniów o Niemcach jako wrogach sprawia, że na wiele innych problemów brakuje czasu. Dużo uczy się o hołdzie pruskim, a bardzo mało o hołdzie ruskim.
Rosjanie pojawili się w historii Polski dość późno, chociaż niemal od samego początku Polskę łączyły żywe kontakty z Rusią Kijowską. Wzajemnie żeniliśmy swoje księżniczki z książętami, Grody Czerwińskie przechodziły z rąk do rąk, szczerbiliśmy miecze w interwencjach dynastycznych. Ruś Kijowska – rozbita na dzielnice, a potem najechana przez Mongołów – podupadła w XIII wieku. Wkrótce większość jej ziem została zajęta przez Wielkie Księstwo Litewskie. Dlatego Wielkie Księstwo Litewskie – wbrew swojej nazwie – było przede wszystkim państwem ruskim. Zamieszkiwali je głównie wyznający prawosławie Rusini, a językiem urzędowym był staroruski – „przodek” dzisiejszego języka białoruskiego i ukraińskiego.
Wielkie Księstwo Litewskie doczekało się jednak konkurencji. Dwa wieki później pojawił się nowy pretendent do spadku po Rusi Kijowskiej – książę moskiewski Iwan III Srogi. W 1478 roku ogłosił się „władcą Wszechrusi”, a celem jego – i jego następców – było zjednoczenie wszystkich dawnych ziem ruskich. Wielkie Księstwo Litewskie w walkach z Moskwą ponosiło ogromne straty, zagrożone było wręcz jego istnienie. Ratunkiem stało się podpisanie unii lubelskiej z Koroną Królestwa Polskiego, która połączyła te dwa odrębne państwa w jedną Rzeczpospolitą Obojga Narodów. W ten sposób także Polska stała się wrogiem państwa moskiewskiego. Przez kolejne 500 lat Polska stoczyła z Moskwą 17 wojen. (Warto policzyć, ile wojen Polska stoczyła z Niemcami przed pierwszym rozbiorem? Nie licząc napaści Krzyżaków, zaledwie sześć: Bolesław Chrobry trzy w latach 1002–1018, Mieszko II w latach 1028–1029/1031, Bolesław Krzywousty w 1109 roku oraz Władysław Wygnaniec w 1157 roku, ewentualnie można tu jeszcze doliczyć, jako siódmą wojnę, udział Brandenburgii w potopie szwedzkim).
Przez długi czas Rzeczpospolita była górą. Za Zygmunta III Wazy zdobyto nawet Moskwę, a pojmany car Wasyl Szujski wraz z rodziną złożył hołd polskiemu władcy. Dopiero w 1654 roku na Rzeczpospolitą, osłabioną powstaniem Chmielnickiego, spadł atak moskiewski. Moskwa opanowała całą Litwę, wraz z Wilnem, a podjazdy podchodziły aż pod Warszawę.
Niewielu czytelników jest świadomych, że wojna polsko-moskiewska została opisana w pierwszym tomie _Potopu_ Henryka Sienkiewicza. Trudno – nie wiedząc o tym wcześniej – zorientować się, z kim naprawdę walczy Kmicic, Wołodyjowski i Zagłoba. Wrogowie noszą nazwę „Septentrionów”, czyli ludzi północy. Winna jest oczywiście rosyjska cenzura, która w czasach Sienkiewicza nie dopuściłaby do druku książki o wojnach polsko-rosyjskich.
Dziś nikt nie łączy słowa „potop” z Rosjanami, ale powszechnie używa się nieprawidłowej zbitki słownej „potop szwedzki”. Tymczasem obecność Szwedów w Polsce trwała niecałe pięć lat, a obecność Moskali – kilkanaście. Wojna rozpoczęta w 1654 roku zakończyła się dopiero w 1667. Dlaczego więc dzieło Sienkiewicza mogło służyć „ku pokrzepieniu serc”? Ponieważ Rzeczpospolita – choć poniosła znaczne straty terytorialne – zachowała jednak suwerenność.
Choć po zakończeniu wojny Rzeczpospolita i Moskwa żyły w pokoju, to polska dyplomacja nie zgadzała się na używanie wobec państwa moskiewskiego nazwy Cesarstwo Rosyjskie. Oznaczałoby to bowiem akceptację moskiewskich ambicji jednoczenia wszystkich ziem ruskich, a więc także pretensji wobec Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Pokojowe nastawienie Moskwy do Polski było tylko pozorne, co ujawniło się w pełni w 1772 roku, gdy Rosja doprowadziła do rozbioru Rzeczypospolitej. Polacy – chcąc wzmocnić swoje państwo – uchwalili w 1791 roku Konstytucję 3 Maja. Dla Rosjan jednak była ona nie do przyjęcia, zwłaszcza że zapowiadała ostateczne zjednoczenie Polski i Litwy – już nie w Rzeczpospolitą Obojga Narodów – ale w jednolitą Rzeczpospolitą Polską. To uderzało w rosyjskie plany jednoczenia wszystkich ziem ruskich pod berłem cara i sprowokowało rosyjskie uderzenie w maju 1792 roku.
Polskie wojsko – ze względu na dwukrotną przewagę Rosjan – wycofywało się w kierunku Warszawy. Przewidywano, że tam dojdzie do decydującej bitwy. Z czasem przewaga Rosjan topniała: część swoich sił musieli pozostawić dla ochrony tyłów, podczas gdy Polacy rośli w siłę. Pod koniec lipca obie armie przekroczyły Bug. Do bitwy o Warszawę jednak nie doszło, ponieważ królowi Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu zabrakło odwagi: przystąpił do konfederacji targowickiej, stając po stronie wrogów. W ten sposób Polacy – choć nie przegrali walnej bitwy – przegrali wojnę.
Późniejsza, trwająca przez wiele dziesięcioleci – nie tylko w czasach rozbiorów, ale i PRL – rosyjska kontrola nad polskim rynkiem wydawniczym i systemem edukacji wpłynęła na postrzeganie przez Polaków ich własnej historii. Paradoksalnie, król Stanisław August Poniatowski oceniany jest w polskiej historiografii raczej pozytywnie. Winą za upadek państwa obarcza się jego poprzedników – notabene: z pochodzenia Niemców – saskich Augustów. Wszyscy władcy, którzy walczyli przeciwko Moskwie – jak Zygmunt III Waza, Jan Kazimierz – są przedstawiani negatywnie. Natomiast „dobrzy” królowie albo współpracowali z Rosją – jak Jan III Sobieski, który z pobudek osobistych niepotrzebnie przedłużał wojnę z Turcją – albo jej ulegali – jak Stanisław August Poniatowski, który bał się walczyć, ostatecznie doprowadził do upadku Rzeczypospolitej i zrzekł się korony za sute wynagrodzenie.
Powszechne – a nie całkiem zgodne z prawdą – jest również twierdzenie, jakoby rozbiory trwały 123 lata. Trzeci rozbiór Rzeczypospolitej podpisano co prawda w 1795 roku, ale „Polska zniknęła z mapy” dopiero w 1797, gdy został ostatecznie zatwierdzony. Dopiero wtedy Rosja, Prusy i Austria postanowiły nie używać więcej nazwy Królestwo Polskie. Już w roku 1806 państwo polskie zostało odbudowane – jako Księstwo Warszawskie, a w 1815 roku stało się pełnoprawnym Królestwem Polskim. Państwo nie było duże, ale dobrze zorganizowane i bardziej suwerenne niż Polska Rzeczpospolita Ludowa. Niestety, jego królowie, byli jednocześnie carami Rosji, co po kilkunastu latach doprowadziło do konfliktu.
Dwudziestego dziewiątego listopada 1830 roku w Królestwie Polskim wybuchła rewolucja, w wyniku której król został zdetronizowany przez polski sejm. Na tym mogła się zakończyć unia personalna Polski z Rosją, a Rzeczpospolita stać się republiką, lecz niestety obalony król był również carem i nie zamierzał rezygnować z korony. Wysłał przeciw Polsce swoją armię i rozpoczęła się wojna. W ten sposób postrzegali te wydarzenia współcześni: po rewolucji listopadowej doszło do wojny polsko-rosyjskiej. Wiele lat później nazwano te wydarzenia powstaniem listopadowym. Zadaniem rosyjskiej propagandy było przekonać Polaków, że powstania zawsze kończą się klęską. (Jedynym wyjątkiem – według tej wykładni – było powstanie wielkopolskie, ale przecież toczono je przeciwko Niemcom).
W 1831 roku armia rosyjska pod dowództwem Iwana Dybicza – a właściwie Hansa von Diebitscha – ruszyła w kierunku Warszawy. Zatrzymały ją polskie wojska na przedpolach Pragi, gdzie 25 lutego stoczono bitwę pod Olszynką Grochowską. Polacy przeszli do kontrofensywy, która z kolei została zatrzymana przez Rosjan w bitwie pod Ostrołęką. Wojska rosyjskie – dowodzone tym razem przez Iwana Paskiewicza – ponownie ruszyły na Warszawę. Rosjanie obawiali się po raz kolejny szturmować od strony Pragi, dlatego obeszli Warszawę od północy, we Włocławku przeprawili się na zachodni brzeg Wisły i zaatakowali od zachodu. Ósmego września Rosjanie zdobyli Warszawę, a ostatnie oddziały polskie kapitulowały pod koniec października. W ten sposób zakończyło się powstanie listopadowe, a w rzeczywistości wojna polsko-rosyjska 1831 roku.
O ile kwestie niemieckie mają wśród mitów 1920 roku jedynie anegdotyczne znaczenie – autorzy zastrzegają przy okazji, że nie czują do Niemców sympatii ani mniejszej, ani większej niż do Rosjan – to pozostałe zagadnienia są bardzo istotne. Натиск на запад był równie realnym zjawiskiem co Drang nach Osten, a geneza rosyjskiej agresji na Polskę w roku 1920 sięga wieków średnich. Przez stulecia zmagania toczyły się na ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego – a stawką w nich był spadek po Rusi Kijowskiej. Przynajmniej kilka razy scenariusz wojen podobny był do kampanii roku 1920. Podobny – ale nie taki sam.Rozdział 4
WOJNA POLSKO-BOLSZEWICKA CZY POLSKO-ROSYJSKA?
Wojna, której szczytowym punktem była bitwa warszawska, to wojna polsko-bolszewicka. Używanie określenia „Sowieci” jest niewłaściwe, bo przecież słowo to ma swój polski odpowiednik. Przeciwnikami Polaków byli nie Rosjanie, a bolszewicy, czyli władza radziecka.
Do roku 1917 wschodni sąsiad – i okupant – Polski oficjalnie nosił nazwę Cesarstwa Rosyjskiego (Российская империя). Przez długi czas państwa europejskie nie chciały jej uznać, ponieważ cesarz powinien być tylko jeden. Rzeczpospolita uczyniła to dopiero w roku 1764, przedtem używając określenia „Moskwa” (dla państwa) i Moskale (dla jego mieszkańców). Nazwa ta była używana jeszcze w XIX wieku – chociażby w poezji Mickiewicza – a nawet w początkach wieku XX.
W marcu 1917 roku wybuchła w Petersburgu – stolicy Cesarstwa – rewolucja lutowa. Car został obalony, a państwo zmieniło nazwę na Republika Rosyjska. W listopadzie 1917 roku wybuchła kolejna rewolucja – październikowa – po której stolica została przeniesiona do Moskwy, a państwo znów zmieniło nazwę, początkowo na Rosyjska Republika Sowiecka, a następnie – już latem 1918 roku – na Rosyjska Federacyjna Socjalistyczna Republika Sowiecka.
Określenie „sowiecki” wiąże się z systemem władzy. Nie była ona realizowana przez parlament, a przez rady robotniczo-chłopskie, na których robotnicy, chłopi i szeregowi żołnierze podejmowali decyzje dotyczące państwa. Z rosyjskiego rady nazywano „sowietami”. W ówczesnej polszczyźnie posługiwano się określeniem „władza rad” albo „władza sowiecka”. Nie używano natomiast określenia „władza radziecka”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki