Mleko krew żar - ebook
Mleko krew żar - ebook
Literacki debiut Dantiel W. Moniz to zbiór jedenastu opowiadań o życiu mieszkańców Florydy. W międzypokoleniowych historiach poznajemy zawiłości relacji partnerskich, problemy rasowe, intymność i sekrety kobiet, kwestie trudnego dziedzictwa i mroczną stronę natury ludzkiej. Rozgrywające się w miastach i na przedmieściach tego upalnego amerykańskiego stanu opowieści pozwalają wejrzeć w zwyczajne światy dziewcząt, kobiet i mężczyzn, nagle rzuconych w okoliczności zdarzeń niezwykłych lub doświadczających gwałtownych przemian. Psychologiczne portrety pojedynczych ludzi i ich związków prowokują czytelnika do rozważań o sensie rodziny, wiary, przebaczenia, konsumpcji i tego, co sobie wzajemnie zawdzięczamy (albo i nie).
W zbiorze Mleko krew żar Dantiel W. Moniz pisze o Florydzie, dorastaniu, rodzinie, utracie... wspaniały debiut niezwykle utalentowanej pisarki.
- Lauren Groff
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-966654-0-9 |
Rozmiar pliku: | 632 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I. Potwory
– Różowy to właściwy kolor dla dziewczynek – mówi Kiera, więc nacinają sobie dłonie i patrzą, jak krew skapuje do płytkiej miseczki z mlekiem, a barwa powoli rozchodzi się na powierzchni, na której wykwitają małe czerwone kwiatki.
Ava uważnie przygląda się przyjaciółce: ta spokojnie trzyma dłoń – jakby przyzwyczajona, by się ciąć – a blask słońca wpada przez kuchenne okno i wypełnia jej loki światłem. Usta Kiery tworzą wąską prostą kreskę, za to oczy są duże, zielonożółte, nieruchome. „Dziwne oczy” – mówi zawsze matka Avy z tym samym grymasem, z którym zazwyczaj wyciąga kłębki włosów z odpływu w wannie.
Dziewczynki są u Kiery, ponieważ jej rodzice wierzą w „swobodę ekspresji”: pozwalają dzieciom wspinać się po drzewach, łapać żaby, leżeć na podłodze w salonie na poduchach ściągniętych z kanapy, oglądać kreskówki i bez końca objadać się słodkimi płatkami z metalowych misek. W domu Avy są nazywane chłopczycami, leniuchami, i grają na nerwach jej matce. Ona bowiem nie akceptuje Kiery, jednak dziewczynki i tak od dwóch miesięcy się przyjaźnią – dokładnie od końca sierpnia, kiedy zaczęła się ósma klasa, a Kiera podeszła do Avy podczas wuefu i powiedziała: „Mam wrażenie, że tonę”, i choć w pobliżu nie uświadczyłeś żadnej wody, Ava zrozumiała, o co chodzi. Sama czasami czuła się podobnie – ciężar, brak powietrza – i trudno było jej o tym rozmawiać, szczególnie z matką. Próby nazwania emocji przypominały mozolne wyciąganie słów z trzewi, jedno pełne wiadro za drugim, ale nigdy nie znaczyły one tego, co naprawdę chciała wyrazić.
To jedna z wielu różnic między dziewczynkami – że prawda o nich zmienia się w zależności od tego, która matka ją wypowiada – dlatego Ava często się zastanawia, czy te różnice istnieją tylko dlatego, że Kiera jest biała, czy chodzi o coś więcej. Coś pod skórą. W tym roku pojawiła się u niej obsesja na punkcie dwoistości, patrzenia na jedną rzecz na dwa sposoby: oczy Kiery, dziwne i czarodziejskie; jej własny smutek, jednocześnie wymyślony i namacalny.
– Weź łyżkę – mówi Kiera, Ava wyjmuje więc z szuflady dużą łyżkę cedzakową.
Miesza mleko i krew, aż nabiorą pożądanego odcienia: różu warg Kiery, miękkiej, pełnej nadziei barwy. Przytykają kolejno miseczkę do ust, łyk po łyku, aż zostają tylko męty. Wierzchem przedramienia ocierają z buzi różową piankę i przez chwilę siedzą nieruchomo, w powadze tego, co przed chwilą zrobiły.
– Siostry krwi – mruczy Ava, czując znów coś, czego nie potrafi wyjaśnić, rozciągnięcie w czasie.
Wyobraża sobie, że krew Kiery wchłania się do jej organizmu, przechodząc przez błonę śluzową jelita cienkiego, i przyjmuje się tak, że po chwili nie ma różnicy między krwią przyjaciółek.
– Siostry krwi – powtarza Kiera i zostawia miskę, łyżkę oraz nóż w zlewie. Matka pozmywa.
Oto godzina sądu – a przynajmniej to właśnie krzyczą, pędząc w stronę zbiornika retencyjnego za domem Kiery. Kiedy biegną, wzbijają rozkopane butami kępki trawy i rozszczekują psy z sąsiedztwa. Wrzucają do stawu małe kamyki. Patrzą, jak płoszą się kijanki, i liczą „kaczki” na wodzie.
– Wiejcie, maluchy – mówi Kiera gardłowym, piskliwym głosem aktorki z kiepskiego horroru.
Na płyciźnie Ava stąpa ciężko i powarkuje; nie zdjęła tenisówek, skarpetki ma pełne stawu, woda pluszcze między palcami. Jest potworem Frankensteina. Jest królową wampirów. Jest od niedawna trzynastolatką, opróżnioną i napełnioną ponownie jadem oraz kurzawą marzeń. Odrzuca głowę do tyłu i wyje, wyje do słońca, udając, że to dziwny płonący księżyc i że nie ma świata innego niż ten, w którym znajdują się z Kierą.
Kiera ciężko opada na brzeg, siada z podciągniętymi nogami i rękami ułożonymi na kolanach, obserwuje Avę. Jej dłonie zwisają z małych nadgarstków niczym pazury. Śmieje się, gdy Ava dla niej pozuje, wysuwa biodra pod niemożliwymi kątami i mocno zaciska powieki. Kiera udaje, że robi zdjęcia, układa palce w kadr, kładzie się na brzuchu, by mieć lepsze „ujęcie”.
– Seksowny z ciebie potwór! – woła, pikując nad krawędź zbiornika, by zrobić udawane zbliżenie, i rozchlapuje wodę tak, że kropelki na ułamek sekundy zawisają w powietrzu, tworząc małe tęcze. – No dawaj! Powiedz to!
– Jestem seksownym potworem! – powtarza Ava i szczerzy zęby.
Kiera ciągnie ją za ręce, upadają na trawę, tworząc chichoczący dziewczęcy stos. Łapią oddech i czekają. Aż ich serca przestaną walić, aż ciepło odpłynie z policzków. Czekają, aż wycie, któremu nie dają ujścia, ucichnie. Nigdy nie cichnie. Ale uspokaja się, zmienia się w senne mruczenie żyjące w klatkach piersiowych i w pajęczynie ich palców.
Ava wie, że naprawdę jest potworem, a przynajmniej tak się czuje – nienaturalnie, obco we własnym ciele. Zanim skończyła trzynaście lat, nie zdawała sobie sprawy, że pustka to coś, co można nosić w sobie. Tylko kto ją tam włożył? Czasami się zastanawia, czy kiedykolwiek się jej pozbędzie, a kiedy indziej czuje, że nie chce jej nigdy oddawać. Ma ją na własność.
Kiera podnosi się i przeciera mokry wierzch tenisówek Avy.
– Mama cię zabije.
Dziewczynki idą dalej boso, kryjąc się w cieniu niewielkiego lasku za stawem, stąpają po chłodnej grząskiej ziemi. Nie krzyczą, kiedy ostre końcówki połamanych gałązek lub czubki żołędzi wbijają się w miękką skórę podeszew. Zaciskają zęby i idą dalej. Przełykają ból.
Na polanie, na której przebija się słońce, znajdują martwego kardynała, czerwonego i idealnego, leżącego na plecach z nóżkami zwiniętymi w powietrzu niczym delikatne małe wieże szachowe.
– Nie dotykaj go – mówi Kiera, zniżając się tak bardzo, że czubek zgiętego piórka niemal muska jej nos. – Ptasia grypa. – Mimo to obie się schylają, kucając, spijają śmierć.
Ava ma ochotę przeciągnąć palcem po miękkich czarnych piórkach otaczających dziób. Zazdrości ptakowi otwartego pustego oka, całkowitej nieruchomości małego ciała. Nawet tego zgniłego, słodkiego zapachu. Kładzie się obok, z głową przy ptasiej główce, i wpatruje się w poszarpany fragment nieba. Wyobraża sobie, że czuje spokój. Kiera również się kładzie i leżą tak, dopóki słońce nie zatonie za sosnami, pogrążając świat w chłodnym złocie i leśnej zieleni.
Kiedy tego wieczoru matka odbiera Avę, natychmiast zaczyna się jej przyglądać – szuka rozczochranych włosów, jakichś śladów, dowodów na nieodpowiedzialne zachowanie. Zatrzymuje wzrok na butach. Odzywa się przesłodzonym głosem, słowa wymawia wyraźnie, z namysłem, jakby mówiła językiem, który zna, ale tego żałuje. To głos używany do nagrań na automatyczną sekretarkę lub podczas spotkań z obcymi w sytuacjach zawodowych. Włącza go, by rozmawiać z białą matką przyjaciółki swojej córki.
– Dziękuję za opiekę – mówi z uśmiechem, ale oczy pozostają niezapalonymi węgielkami.
Matka Kiery sprawia wrażenie drżącego, przezroczystego zjawiska stojącego w drzwiach, czegoś ulotnego i chłodnego na policzku Avy.
– Ależ my uwielbiamy, gdy Ava nas odwiedza – mówi, a jej miękki jak puch głos wydaje się prawdziwy, szczery aż do mdłości.
– Dlaczego masz takie brudne tenisówki? – pyta matka Avę, gdy tylko po zamknięciu drzwi ruszają do samochodu. – Dlaczego za każdym razem, kiedy odbieram cię z domu tej dziewczyny, wyglądasz tak niechlujnie? Oboje jej rodzice są w domu i nie potrafią was przypilnować?
A Ava nie odpowiada, bo słowa i tak nie oddadzą tego, co naprawdę myśli.
II. Zabawy
Między nimi są jeszcze inne różnice: Ava jest ładniejsza, ale bardziej brązowa, więc często pozostaje niezauważona; Kiera pierwsza zaczyna krwawić, dostaje okres w środku nocy, budzi ją ostry ból brzucha i ciemne skrzepy krwi na udach – dzięki temu Kiera zmienia się w kobietę, a Ava pozostaje dziewczynką; kiedy Kiera mówi, że jej smutno, matka sugeruje jej zbadanie swoich uczuć, lecz kiedy Ava wyraża to samo, jej matka tylko robi zmęczoną minę i zbywa ją: „Dziecko, idź się pobawić”.
Bawi się więc. Bawi się w tonięcie w wannie: wstrzymuje pod wodą oddech, nie zamykając oczu. Bawi się w wisielca na gałęzi biało nakrapianego platana obok domu, mocno trzymając się drzewa, w bezwładne kołyszące się ciało, dopóki nie zmęczy się i nie spadnie. Bawi się w „a jeśli?”: „Co, jeśli wpadnę pod ten samochód? A jeśli jutro się nie obudzę?”. Nie robi tego na serio, nie myśli o tym.
Kiera również lubi takie zabawy, ale ona mówi o śmierci, jakby miała dziewięć żywotów. Jakby w tej ostatecznej chwili mogło pojawić się okienko z napisem „kontynuować?”, a na ekranie zamigotałyby odliczające w dół cyfry nakłaniające do restartu. Dziewczynki lubią przerzucać się pytaniami, na przykład kiedy uczą się rodzajów skał na zajęcia z nauki o Ziemi albo bawią się w dom lalkami Kiery.
– Jak by to było utonąć w basenie?
– Jak by to było, gdyby ktoś pokroił cię na kawałki i schował pod materacem?
– Jak by to było zostać zakopaną?
– Żywcem?
– Nie, już po śmierci.
Ava najczęściej wyobraża sobie ten ostatni scenariusz, rozważa go z namaszczeniem, z jakim inne dziewczynki rozmyślają o pierwszym balu. Miejsce ostatniego spoczynku? Wyłożona białym atłasem trumna, bladoróżowe róże. Aksamitna niedzielna sukienka, w którą matka oblecze jej ciało, znienawidzone skarpetki z szerokimi koronkowymi falbankami, które przypominają ozdobny kołnierz klauna. Tak naprawdę Avę ciekawi nie sama śmierć, ale myśl o tym, jak jej nieobecność wpłynie na świat. („A co, jeśli matka nie będzie płakać?”). Czy matka Avy będzie sobie wyobrażać córkę leżącą pod ziemią, białe larwy łażące po jej głowie, wciąż delikatnej skórze i świeżych młodych piersiach, które z czasem zgniją?
Ava i Kiera przywiązują szpagatem za szyje swoje Barbie i zwieszają je z dachu domku dla lalek. Patrzą, jak wirują ściągnięte palce u stóp.
III. Nad basenem
Żadna z dziewczynek nie chce iść na odbywające się pod koniec roku szkolnego przyjęcie urodzinowe z okazji trzynastych urodzin Chelsea Zucker, ale matka Avy dostała zaproszenie od matki solenizantki i kazała córce iść.
– Musisz mieć też inne koleżanki – orzekła i stanęła przed Avą z wysuniętym biodrem, zasysając całe powietrze i światło w jej pokoju.
Ava w ogromie swojej matki czuła się stłamszona, ale jednocześnie większa. Chciałaby ucałować tę ciepłą brązową twarz. Uderzać w nią, aż zapieką dłonie.
– Nie potrzebuję nowych koleżanek – mruknęła Ava, wiedząc, że walki nie będzie, bo już ją przegrała.
– Skarbie – odparła matka i lekko się zaśmiała, ujmując podbródek córki. – Nie masz pojęcia, czego potrzebujesz.
Ava powiedziała Kierze, że musi iść na przyjęcie, które odbywało się nad basenem, w hotelu Embassy Suites w centrum miasta. Rodzice Chelsea zapłacili za dwupokojowy apartament, gdzie dzieci mogły spać po imprezie, obiecali też matce Avy, że będą tuż obok. Zaproszono również kilka innych dziewczynek z klasy, ale Kiery matka nie zmuszała do uczestnictwa.
– Chelsea jest nudna. Jak sądzisz, dlaczego jej mama musiała zaprosić prawie całą ósmą klasę, żeby ktoś przyszedł? Ale skoro idziesz, to ja też pójdę – szlachetnie zaoferowała Kiera. – Jesteśmy siostrami, pamiętasz? – Krwawe nacięcie, blask słońca w oknie. Rzewny, śliczny róż. Ava ledwie poczuła pieczenie, kiedy ostrze przecięło jej dłoń.
Hotel uważano za jeden z najładniejszych w Jacksonville, ale dziewczynki są dość duże, by wiedzieć, że to niewiele znaczy. Starszy kuzyn Avy pracował tutaj na pół etatu jako sprzątacz – wyrzucał śmieci, uzupełniał szampony w małych buteleczkach, poznał brzydkie zwyczaje innych ludzi, gdy klęcząc, zmieniał pościel w ich łóżkach. Mówił, że goście wszędzie są obrzydliwi bez względu na liczbę gwiazdek hotelu, i nie został tam długo.
Basen szelmowsko lśni fabrycznym błękitem, jego głębi strzegą grubi zaczerwienieni urlopowicze. Wyglądają jak przebiegłe gorgony tylko udające, że śpią, a tak naprawdę gotowe obedrzeć dzieci ze skóry. Jakieś maluchy pluskają się na płytkim końcu, rozwrzeszczane i w ogóle nieskrępowane swoim zachowaniem, Ava myśli, że wszyscy na przyjęciu – nawet Kiera – na pewno zazdroszczą dzieciakom. Trzynaście lat: za dużo, żeby tak się bawić, za mało, by wiedzieć, co innego robić. Pozostałe koleżanki zabijają czas w jedynym kawałku cienia, siorbiąc poncz owocowy z przezroczystych plastikowych kubków. Ava i Kiera zległy na jednym leżaku, słońce pali je w plecy. Nachylają się ku sobie i spiskują. („A może uciekniemy?”). Ignorują wszystkich pozostałych.
Na przyjęcie przychodzi tylko sześć innych koleżanek, większość to chuchra z pierwszymi pryszczami i cienkimi włosami; cieszą się, że ktoś je w ogóle zaprosił, z wyjątkiem Marisol, ładniejszej i milszej od wszystkich – ona chce się ubiegać za rok o funkcję przewodniczącej. Kiera przewraca oczami. „Głupki”.
Na żądanie pani Zucker Kiera i Ava dosiadają się do zatłoczonego kamiennego stołu przy basenie. Patrzą, jak ojciec Chelsea maszeruje w ich stronę, niosąc prostokątny tort z zapaloną trzynastką. Ależ głupio wygląda, śpiewając tak przez uśmiech. Ramiączka strojów ześlizgują się dziewczynkom z ramion, na linii włosów lśnią kropelki potu, chlor znaczy wilgotne wiosenne powietrze tak, jak lubi Ava. Wywrzaskują Sto lat dla Chelsea, która mimo słabych włosów i chudych nóżek ładnie w tej chwili wygląda, promienieje, świadoma, że teraz jest tu najważniejsza.
Kiera i Ava właściwie nie śpiewają, więc Ava może przyjrzeć się ubranej w dwuczęściowy kostium Marisol: ona ma już krągłości, jej brzuch stracił dziecięce fałdki i zrobił się płaski. Włosy Marisol są wciąż długie, ciemne i lśniące opadają na plecy. Na pewno jest już kobietą – myśli Ava, wyobrażając sobie, gdzie jeszcze Marisol ma owłosienie.
– Ale dziecko – szepcze Kiera, kiedy Chelsea zdmuchuje świeczki. Mówi tak, mając na myśli późne urodziny koleżanki.
Wszyscy inni zdążyli już skończyć trzynastkę, większość jest bliżej kolejnego roku. Kiera skończy czternaście lat pod koniec lata, Ava – kilka tygodni później.
– Normalnie zygota – odszeptuje Ava, wdzięczna za choćby tę małą nad kimś przewagę.
Marisol odwraca się i gapi – przez co Ava czuje się jak oskubany ptak – a potem klaszcze solenizantce.
– Brawo, Chels! – wiwatuje.
– Darujmy sobie – mówi Kiera, odwzajemniając spojrzenie Marisol, choć ta raczej niczego nie zauważa.
Pozostałe koleżanki tłoczą się wokół Chelsea, której matka zaczyna rozdawać prezenty, rozpływa się nad ozdobnym papierem i komplementuje dobry gust dziewczynek – taki dojrzały.
Kiera łapie Avę za rękę i ruszają do pana Zuckera, który plastikowym nożem kroi tort tak krzywo, że niektóre kawałki przypominają trapezoidy.
– Panie Z. – jęczy Kiera, łapiąc się za brzuch i zginając się wpół. – Słabo się czuję. Chyba muszę się położyć.
Ojciec Chelsea dziwnie im się przygląda i Ava stawia się na jego miejscu: dwie dziewczynki od początku przyjęcia cały czas robiące niezadowolone miny, kapryśne, niemal po dorosłemu poważne. Sprawiają, że mężczyzna czuje się nieswojo.
– Nie chcecie tortu? – pyta, jakby cukier i krem stanowiły panaceum na każdą chorobę. Antidotum na dysforię dorastania.
Kiera wyczuwa jego słabość jak krew w wodzie. Nachyla się, jakby zdradzała mu jakąś tajemnicę.
– Panie Z... wie pan, chodzi o k o b i e c e s p r a w y – mówi. Czarodziejskie słowa.
Pan Zucker wyjmuje z kieszeni klucz, wciska go w dłoń Avy i dodaje dwie porcje kremowego tortu na papierowych talerzach.
– Jasne, idźcie na górę. Zaraz wyślę Mary, żeby... do was zajrzała.
– Dzięki, panie Zucker – mówi Ava, po raz pierwszy się uśmiechając. Widzi, że wcale go to nie uspokaja, i trochę ją to cieszy. – Zaopiekuję się nią.
Nie idą do pokoju; Ava zna inne miejsce, w którym mogą być same.
– Kuzyn pokazał mi je kiedyś, gdy przyszłam tu z nim po wypłatę – wyjaśnia Kierze. – Drzwi zamykają na kod, ale ponoć nigdy go nie zmieniają.
– Gdzie teraz jest twój kuzyn?
– Hoduje trawkę w Kolorado. Wszyscy są wściekli, ale on twierdzi, że zarabia na tym kupę kasy.
Jadą windą na dziesiąte piętro, Ava prowadzi Kierę do nieoznaczonych drzwi wiodących na dach. Widać stąd całe centrum, podzielone i poukładane, rozciągające się wokół w serii nijakich beżowych i szarych budynków tylko nieco wyższych niż hotel; w oddali nad Rzeką Świętego Jana góruje niebieski most, a z drugiej strony błyska kilka smukłych szklanych wież. Avę to miejsce – jej dom – brzydzi, ale też ekscytuje, jakby patrzyła na świat, który może zmieścić w dłoni, w którym króluje, ma światło na własność i żadna matka nie może jej wmawiać, czego potrzebuje.
Jedzą tort rękami i spuszczając nogi z dachu, patrzą na czubki głów gości, którzy wchodzą do hotelu i z niego wychodzą, ciągnąc walizki i pięcioro czy sześcioro dzieci; słuchają nieokreślonego gwaru życia innych ludzi. Z tej wysokości Ava nie potrafi stwierdzić, czy ktokolwiek z nich jest szczęśliwy, czy rzeczywiście z wiekiem coś zmienia się na lepsze.
– Jak by to było zostać zmieloną w maszynce do mięsa? – pyta Ava.
Kiera naśladuje przewracanie kiełbaski na patelni.
– Wyobrażasz sobie? Jak ktoś smaży cię na śniadanie?
– Mniam – rzuca Ava.
– A jak by to było zostać ściętą? Jak Anna Boleyn? Rach-ciach i po głowie!
Przerzucają się tak, tracąc poczucie czasu, i przez kilka chwil to naprawdę jest świat, w którym istnieją tylko we dwie. Idealne miejsce.
– Powinnyśmy wracać – mówi Ava i wstaje – zanim wezwą policję.
– Masakra – syczy Kiera i również wstaje.
Wydaje się skonsternowana, spogląda na rozsiane dachy, jakby coś zobaczyła, ale nie wiedziała, na co patrzy. Spuszcza swój papierowy talerzyk znad krawędzi, Ava robi to samo, obserwują, jak powoli, pięknie, tekturki opadają na ziemię. Ava odwraca się, by zejść.
Zza jej pleców odzywa się Kiera:
– Jak by to było spaść z dachu?
Ten obraz przemyka przez głowę Avy: pęd powietrza, łamiące się kości, czerwony grudkowaty rozprysk. M a k a b r a. Odwraca się gwałtownie, żeby podzielić się tym słowem z Kierą, ale widzi tylko rozciągające się błękitne – prawdziwie bosko błękitne – niebo nad brzydkimi budynkami.
Na dole ktoś zaczyna krzyczeć.
Ava czuje, jak jej ciało ciągnie ją na krawędź dachu. Imię Kiery utknęło gdzieś w gardle. Płuca się skurczyły, krew napływa do głowy niczym trzepot skrzydeł. Stopy samowolnie podążają naprzód, a w środku budzą się dwa sprzeczne pragnienia: uciec, ale też wszystko zobaczyć.
Ava wychyla się przez krawędź i patrzy.
IV. Pytania i odpowiedzi
Pytanie: Dlaczego?
A pod tym pytaniem tylko inne. Niektóre sensowne, ale wszystkie smutne.
Co robiłyście na dachu? Jak się tam dostałyście? (Czy nie wychowałam cię na mądrzejszą?). Czy mówiła, że jest nieszczęśliwa? Czy zrobiliśmy coś złego? Czy była na nas o coś zła? Jak to się mogło stać? (Dlaczego was nie pilnowano?). Czy się pokłóciłyście, czy ją p o p c h n ę ł a ś? (Oskarża pani m o j ą córkę?). A co mamy myśleć? Dlaczego jej nie powstrzymałaś? (Jak ona mogła?). Dlaczego dziecko miałoby...? Jak dziecko mogłoby...? Czy to nasza wina...? Co teraz zrobimy? Jak mamy teraz żyć?
Kiedy karetka odjeżdża (bez sygnału), policja kończy zbieranie zeznań i wszyscy otrząsają się w końcu z szoku, wracają do domów. Ava obraca się na tylnym siedzeniu samochodu, patrzy, jak hotel znika z tyłu w ciemności. Zeznała wszystko, co wiedziała, oprócz tego, czego by nie znieśli, czego lepiej jest nie mówić. Że wśród tych wszystkich możliwych i sprzecznych prawd jest mniejszy, dużo prostszy powód, dla którego Kiera skoczyła.
Odpowiedź: Chciała wiedzieć, jakie to uczucie.
V. Krew
Dostaje okres, leżąc w wannie, trzy dni po tym, jak pochowano Kierę. Krew jest ciemna, to więcej niż krew, na wodzie podskakują gęste czerwone kształty. W brzuchu Avy i w dolnej części pleców pulsuje tępy ból, ale on teraz nic nie znaczy. Nie ma z kim go porównać. Chodziło przecież o ekscytację konfrontacji z Kierą, by przez moment poczuć, że są takie same. Ale Kiera zawsze musiała być pierwsza we wszystkim, co robiły, nawet w tym. Ava zdaje sobie sprawę, że choć to ona lubiła bawić się w śmierć, ta stała się własnością Kiery.
Kiera była jedyną osobą, która kiedykolwiek naprawdę ją rozumiała. Rozpoznała w twarzy Avy coś, co ona także czuła i co potrafiła nazwać. („Mam wrażenie, że tonę”). Kto teraz ją zrozumie? Przecież nie matka, przy której Ava milczy, bo gdyby się odezwała, musiałaby wrzasnąć – wybuchłaby wyciem, niepowstrzymaną wibrującą trucizną. Matka przy niej tego nie powiedziała, lecz Ava podsłuchała jej rozmowy ze znajomymi: „Jeśli od czasu do czasu sprawialiby temu dziecku lanie, może teraz by żyło”.
Ava bierze długi, powolny wdech i się zanurza. Nie otwiera oczu, ciało osiada na porcelanowym dnie; serce nieustająco wali, to odgłos i uczucie wypełniające wannę – pocieszające, rozczarowujące, absolutne. Czy może być jak Kiera? Otworzyć usta, wpuścić do nich wodę i krew?
Ale zamiast ust otwiera oczy i widzi stojącą nad sobą matkę, która ją obserwuje, twarz nad wodą jest niewyraźna. Ava podrywa się gwałtownie, połykając w zaskoczeniu trochę wody, i się krztusi. Matka schyla się, mocno łapie córkę za ramiona. Ma silny uścisk, nawet przez strużki spływające po rękach Avy. Ściska ją, zmusza, by spojrzała jej w oczy.
– To jest na zawsze. Słyszysz mnie? – pyta, a Ava po raz pierwszy, odkąd skończyła trzynaście lat, widzi w twarzy matki jakieś pojęcie, odrobinę świadomości.
(„A jeśli rozumiała mnie od początku?”). Ta nowa myśl przeszkadza, odblokowuje coś w środku, gorące łzy zaczynają płynąć szybko, z mocą opróżniającej się próżni. Ava siada, otrząsa się, palce matki trzymają mocno ramiona, to dobrze, że boli.
– Już dobrze – mówi matka. – Wyrzuć to z siebie.
Matka bierze ręcznik, stawia Avę pionowo, wyciera ją, pokazuje, jak używać podpasek, a potem prowadzi do salonu. Sadza córkę między swoimi nogami, rozplątuje jej włosy i natłuszcza skórę głowy, masując pewnymi ruchami palców. Zaplata włosy w koronę i przez cały czas nic nie mówi, pozwalając Avie płakać. Avę ciekawi to nowe uczucie, wrażenie pęknięcia – jakby mała, duża rzecz działa się gdzieś w jej środku, robiła miejsce.
– Tak mi smutno, mamo – mówi. I choć to słowo nie oddaje tego, co chciałaby wyrazić, to kiedy matka kładzie obie dłonie na oczach Avy, łapiąc wilgoć i sól z jej łez, Ava czuje, że matka dokładnie wiedziała, co ma na myśli.
Kiedy ludzie pytają, co się stało z jej przyjaciółką – zawsze, gdy wspomina Kierę, opowiadając o jakiejś głupocie, którą razem robiły, przywołuje nudne rzeczy, które nikogo nie zabolą – wraca myślami do tamtej lekcji wuefu, kiedy się poznały. Kiedy pytają: „Jak umarła twoja przyjaciółka?”, odpowiada: „Utonęła”.
Z czasem na myśl o Kierze nie wraca już do widoku połamanego ciała na hotelowym chodniku, a myśli o niej często, szczególnie w takich chwilach, kiedy na zawsze jest pierwsza i jedyna: pierwszy haj, pierwszy wypadek samochodowy, pierwszy seks. (Ten konkretny fragment poczucia winy zostanie i wygładzi się w coś przypominającego spokój). W noc poślubną będzie tańczyć przytulona do swojego męża – mężczyzny, którego chyba kocha, choć nie jest tego pewna. Mężczyzny, który ją widzi i nie próbuje wmawiać jej, czego potrzebuje. Kołysząc się blisko siebie, ich ciała generują swobodne ciepło, a Ava przypomni sobie dzień niedaleko końca trzynastki.
W dzień czternastych urodzin przyjaciółki zakradła się na podwórko domu Kiery i poszła nad staw, by popatrzeć na zachodzące słońce, wodę i płonące różem niebo; stanąć na tym samym brzegu, z którego wspólnie straszyły kijanki, gdzie śmiały się i wygłupiały. Miejsce, w którym one – dwie dziewczyny potwory – miały na własność cały świat. Kiedy słońce ześlizgnęło się za krawędź horyzontu, Ava wróciła tak samo, jak przyszła, potykając się po drodze do ogródka, przy ciemniejącym niebie i całkowitej ciszy, dopóki nie usłyszała przelotnego, zduszonego dźwięku przecinającego zmierzch. Mama Kiery siedziała na leżaku w kącie ogrodu, z twarzą ukrytą w dłoniach, owinięta szlafrokiem, odsłaniając jedno mleczne, pokryte niebieskimi żyłkami udo.
Do tego obrazu Ava wraca w noc poślubną i w wiele innych nocy: idzie w stronę matki Kiery; staje przed nią i kładzie dłoń na jej ramieniu; całe ciało wydaje się wklęsłe, jakby zjadało się od środka. Będzie myśleć o tym, jak rozsunęła szlafrok i przycisnęła się ciałem do drugiego ciała, a dwie skóry zassały się w miejscu dotknięcia, tworząc pieczęć. I została tak, w milczeniu, gdy czas zapadał się wokół nich. Zastanawiała się, czy matka Kiery czuje krew swojej córki głośno płynącą w żyłach Avy – wyjący, sprawczy żar.
Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku
na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –
do czytania i dobrej prozy zagranicznej.
Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,
która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.
Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki
z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.
Mleko krew żar to pięćdziesiąta piąta książka
Wydawnictwa Pauza.
Wcześniej ukazały się:
2018
Legenda o samobójstwie – David Vann
Pierwszy bandzior – Miranda July
Nasz chłopak – Daniel Magariel
Historia przemocy – Edouard Louis
Tirza – Arnon Grunberg
2019
Pasujesz tu najlepiej – Miranda July
O zmierzchu – Therese Bohman
Piękna młoda żona – Tommy Wieringa
Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug
Floryda – Lauren Groff
Przyjaciel – Sigrid Nunez
Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall
Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh
Brud – David Vann
Koniec z Eddym – Edouard Louis
2020
Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz
Linia – Elise Karlsson
Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry
Ta druga – Therese Bohman
Dorośli – Marie Aubert
Turbulencje – David Szalay
Nikolski – Nicolas Dickner
Fauna Północy – Andrea Lundgren
Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård
Pełnia miłości – Sigrid Nunez
Przejście – Pajtim Statovci
Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros
Dziennik upadku – Michel Laub
2021
Halibut na Księżycu – David Vann
Zabierz mnie do domu – Marie Aubert
Utonęła – Therese Bohman
Koniec dnia – Bill Clegg
Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez
Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh
Ostatnie stadium – Nina Lykke
Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell
Wyznanie – Domenico Starnone
Za otrzymane łaski – Valeria Parrella
Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg
Kto zabił mojego ojca – Edouard Louis
Archiwum zagubionych dzieci – Valeria Luiselli
2022
Komodo – David Vann
Londyn – David Szalay
Wyspa kobiet – Lauren Groff
Wizyta – Katharina Volckmer
Ostatni wywiad – Eshkol Nevo
Strega – Johanne Lykke Holm
Intymności – Lucy Caldwell
Coś nie tak. Kobiecość i wstręt – Eimear McBride
Pomniejsi wędrowcy – Eimear McBride
Dla Rouenny – Sigrid Nunez
Zmagania i metamorfozy kobiety – Edouard Louis
2023
Odmawiam myślenia – Lotta Elstad
Elmet – Fiona Mozley