Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Monolog z lisiej jamy - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 stycznia 2020
10,00
1000 pkt
punktów Virtualo

Monolog z lisiej jamy - ebook

[...] kac głodomorek... Jakież są jego podstawy konstytucyjne? Wzmożony apetyt i łaknienie? Doprawdy, proszę pana, pan ma wyjatkową wprost skłonność do trywializowania tego, co najpiękniejsze pomiędzy człowiekiem i butelką. Otóż kac głodomorem jest to jedna z najsympatyczniejszych i w pewnym sensie najszlachetniejszych odmian kaca. Szlachetność głodomorka bierze się stąd, iż daje on wgląd w zmysłową wielorakość świata. Idzie, rzecz jasna, o zmysł smaku[...]

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 97883-242-1166-1
Rozmiar pliku: 739 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Li­sia jama urzą­dzo­na jest we­dle upodo­bań jej miesz­kań­ca. Jak on sam po­wia­da: jest to za­cisz­na i do­stat­nio urzą­dzo­na zie­mian­ka. O piw­nicz­nym cha­rak­te­rze tego miej­sca roz­strzy­ga­ją ele­men­ty pod­sta­wo­we, choć w sen­sie prze­strzen­nym dwu­pla­no­we: gołe ścia­ny, peł­ne za­cie­ków i pła­tów osy­pu­ją­ce­go się tyn­ku, okien­ko pod su­fi­tem, mo­sięż­ny kran z że­liw­nym zle­wo­zmy­wa­kiem, pal­ta i okry­cia wi­szą­ce na wbi­tych w mur gwoź­dziach, plą­ta­ni­na rur.

Na­to­miast me­ble i sprzę­ty two­rzą tu pierw­szo­pla­no­wą aurę za­cisz­no­ści. Są to przed­mio­ty nad­zwy­czaj ty­po­we (ma­te­rac, eta­żer­ka, wer­sal­ka, lo­dów­ka, fo­tel), choć być może — w kon­tek­ście miej­sca, w któ­rym się znaj­du­ją — od­zna­cza­ją się pew­nym oso­bli­wym wy­kwin­tem. Na sa­mym fron­cie sce­ny, ty­łem do wi­dow­ni, tak że wi­dzi ona je­dy­nie tru­pią po­świa­tę ekra­nu — te­le­wi­zor.

Miesz­ka­niec li­siej jamy cały czas pe­ro­ru­je do te­le­wi­zo­ra, pro­wa­dzi dia­log z te­le­wi­zo­rem, prze­pi­ja do te­le­wi­zo­ra, wa­dzi się z te­le­wi­zo­rem, na­wet wów­czas gdy, zda­wać by się mo­gło, mówi do Ko­goś-Cze­goś in­ne­go, mówi do te­le­wi­zo­ra, być może na­wet bie­rze te­le­wi­zor w mi­ło­sne ob­ję­cia lub niań­czy go jak nie­mow­lę.

Prócz tego w od­po­wied­nich mo­men­tach spo­glą­da na ze­ga­rek, wska­zu­je pal­cem w górę lub w dół, wpa­da w ka­bo­tyń­skie roz­czu­le­nie lub naj­praw­dziw­szą fu­rię, śpie­wa, sam so­bie per­swa­du­je od­po­wied­nie ra­cje itd. itd. Sło­wem, robi co może, a za dużo — po­wiedz­my so­bie szcze­rze — to on nie może.

Po­mię­dzy jego wy­glą­dem klo­szar­da i to klo­szar­da upa­dłe­go, a wy­ra­fi­no­wa­nym, nie­kie­dy ma­nie­rycz­nym spo­so­bem mó­wie­nia roz­po­ście­ra się prze­paść, wbrew po­zo­rom bar­dzo ła­twa do prze­by­cia.

… mniej wię­cej i tam­te­go chle­ba na­sze­go po­wsze­dnie­go racz nam dać Pa­nie. Amen… Na obec­nym eta­pie hi­sto­rycz­nym mój na­ród prze­ję­ty jest da­rem­ną tro­ską o swe tęt­ni­ce udo­we. Trosz­cząc się o kru­chy los swych tęt­nic udo­wych mój na­ród ko­lej­ny raz udo­wad­nia, iż nie za­tra­cił dzie­jo­we­go in­stynk­tu. Co mó­wią ostat­nie dane? Co mó­wią ostat­nie mel­dun­ki. Pro­szę bar­dzo. Przy­ta­czam. Eme­ryt z Go­rzo­wa prze­ciął tęt­ni­ce udo­we dwom na­cie­ra­ją­cym nań oprysz­kom. Wła­ści­ciel­ka pod­war­szaw­skiej po­se­sji prze­strze­li­ła tęt­ni­cę udo­wą bu­szu­ją­ce­mu w jej ogro­dzie zło­dzie­jo­wi. Żoł­nierz peł­nią­cy służ­bę w pol­skich si­łach po­ko­jo­wych po­legł, po­nie­waż ba­gnet ko­le­gi prze­ciął mu przy­pad­ko­wo tęt­ni­cę udo­wą. Ge­no­we­fa K. w trak­cie suto za­kra­pia­nej li­ba­cji tak nie­for­tun­nie ugo­dzi­ła no­żem ku­chen­nym swe­go kon­ku­ben­ta Ma­ria­na S., iż ten na sku­tek prze­cię­cia tęt­ni­cy udo­wej wy­krwa­wił się na miej­scu. Szef Naj­wyż­sze­go Or­ga­nu Kon­tro­l­ne­go zgi­nął w wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym, po­nie­waż roz­pru­ta bla­cha ka­ro­se­rii tra­fi­ła na tęt­ni­cę udo­wą. Szkło roz­bi­tej bu­tel­ki prze­bi­ło tęt­ni­cę udo­wą zna­ne­go po­ety Ber­nar­da M., w wy­ni­ku cze­go li­te­ra­tu­ra pol­ska po­nio­sła ko­lej­ną bo­le­sną stra­tę. W spo­sób nie­mal iden­tycz­ny zgi­nął kon­tro­ler kra­kow­skie­go MPK An­drzej R… Pro­szę… Przy­to­czy­łem… A to jest za­le­d­wie garść naj­śwież­szych da­nych. A to są je­dy­nie przy­pad­ki, o któ­rych mój na­ród zo­stał ofi­cjal­nie po­in­for­mo­wa­ny. A o ilu prze­cię­tych tęt­ni­cach udo­wych mój na­ród nie wie? O ilu nie­za­ta­mo­wa­nych krwo­to­kach nie mówi się mo­je­mu na­ro­do­wi z roz­ma­itych po­wo­dów? Ile — pyta się mój na­ród — roz­pła­ta­nych tęt­nic udo­wych ota­cza zmo­wa mil­cze­nia? Ile ich skry­wa i nie do­pusz­cza, by uj­rza­ły świa­tło dzien­ne, rze­ko­mo nie ist­nie­ją­ca cen­zu­ra? Moc — od­po­wia­da mój na­ród — moc ich jest i nie­prze­li­czal­na rze­sza. Wy­star­czy sama — za­zna­cza z wie­ku­istą mą­dro­ścią — wy­star­czy sama mar­twa sta­ty­sty­ka. Go­dzę się z tym. Sta­ty­sty­ka jest mar­twa, po­nie­waż ko­lum­ny bez­dusz­nych da­nych wam­pi­rycz­nie wy­ssa­ły z niej krew tęt­ni­czą…

Ale żar­ty na bok. Gdy­by tu­taj na pod­ło­dze, tak, na tej wła­śnie pod­ło­dze, gdy­by tu­taj uło­żyć wszyst­kich mo­ich ro­da­ków, któ­rzy w cią­gu ostat­niej doby po­nie­śli śmierć w wy­ni­ku prze­cię­cia tęt­ni­cy udo­wej, to ja nie mógł­bym się wprost z fo­te­la ru­szyć. Do wy­chod­ka, za prze­pro­sze­niem, nie mógł­bym się do­stać…

A Gra­cha Pe­ters­burg? A Gra­cha Pe­ters­burg? Jak do­tar­ła­by do mnie? Jak nad ster­ta­mi wy­krwa­wio­nych nie­bosz­czy­ków uda­ło­by się jej roz­po­strzeć mlecz­ne skrzy­dła swej opie­kuń­czo­ści? Ja­kim spo­so­bem kar­mi­ło­by mnie bie­dac­two?

Inna spra­wa: mie­wam chwi­le prze­sy­tu. Gdy na­le­wa mi ko­lej­ny kie­li­szek gorz­kiej żo­łąd­ko­wej albo kie­dy dro­bi na po­je­dyn­cze ko­stecz­ki ta­blicz­kę pysz­nej cze­ko­la­dy wy­pro­du­ko­wa­nej z mle­ka pły­ną­ce­go wprost z szwaj­car­skich Alp, albo na­wet kie­dy się uśmie­cha swym peł­nym psie­go od­da­nia uśmie­chem, mie­wam chwi­lę prze­sy­tu i nie­raz chęt­nie prze­gry­zł­bym jej tęt­ni­cę udo­wą. Ow­szem, da­rzę ją sym­pa­tią, nie­kie­dy na­wet dla re­lak­su prze­po­wia­dam so­bie z wszyst­ki­mi szcze­gó­ła­mi hi­sto­rię na­szej burz­li­wej zna­jo­mo­ści, nie­mniej jed­nak od cza­su do cza­su mie­wam nie­prze­par­tą ocho­tę, by rzu­cić się na nią, oba­lić ją na za­sła­ne tru­pa­mi płyt­ki PCV, ze­drzeć z niej raj­sto­py i wpić się w jej bo­skie udo. Mam tę tan­det­ną, ni­czym wczo­raj­szy hor­ror, ocho­tę, by wy­krwa­wić Gra­chę Pe­ters­burg, a gdy bę­dzie po wszyst­kim — ukryć ją wśród in­nych wy­krwa­wio­nych tru­pów. Mie­wam też ocho­tę, by uczy­nić to na zim­no. Z lo­do­wa­tą pre­me­dy­ta­cją. Dla­cze­go miał­bym cze­kać, aż ogar­nie mnie wy­my­ka­ją­cy się spod świa­do­mej kon­tro­li afekt? Dla­cze­go miał­bym cze­kać, aż spo­wi­je mnie czar­ny woal sza­łu? Dla­cze­go miał­bym cze­kać? Dla­cze­go miał­bym zno­wu cze­kać? Prze­cież ja całe ży­cie cze­ka­łem. Cze­ka­łem, aż do­ro­snę, cze­ka­łem, aż ukoń­czę stu­dia, cze­ka­łem na tram­waj, cze­ka­łem na dzien­nik, cze­ka­łem na pro­gno­zę po­go­dy, cze­ka­łem na upa­dek ko­mu­ni­zmu. Cze­ka­łem na opie­sza­łych kel­ne­rów i na otwar­cie skle­pów mo­no­po­lo­wych. Cze­ka­łem na miesz­ka­nie i cze­ka­łem na ku­ba­ny wrę­cza­ne mi przez mo­ich pa­cjen­tów. Cze­ka­łem, aż cie­bie so­bie ku­pię, mój barw­ny ki­ne­sko­pie typu Tri­ni­tron! Cze­ka­łem na dziew­czy­ny z agen­cji to­wa­rzy­skich i cze­ka­łem, aż moja była żona skoń­czy ką­piel i cze­ka­łem, aż Go­muł­ka utra­ci wła­dzę. Cze­ka­łem, aż Gie­rek utra­ci wła­dzę. Cze­ka­łem, aż Ja­ru­zel­ski utra­ci wła­dzę… Cze­ka­łem, aż Wą­sa­ta Gło­wa Pań­stwa obej­mie wła­dzę. I cze­ka­łem, aż Wą­sa­ta Gło­wa Pań­stwa utra­ci wła­dzę. Cze­ka­łem, aż na­sza dru­ży­na strze­li bram­kę. Cze­ka­łem, aż przej­dzie mi kac i cze­ka­łem, aż pierw­szy kie­li­szek ude­rzy mi do gło­wy. Pa­nie! nie wzy­wam Twe­go imie­nia nada­rem­no, ale cze­ka­łem na kawę, cze­ka­łem na obiad, cze­ka­łem na po­ma­rań­cze, cze­ka­łem na kieł­ba­sę, a kie­dy kieł­ba­sa była na kart­ki — cze­ka­łem na kart­ki na kieł­ba­sę. Cze­ka­łem na po­nie­dział­ko­wy te­atr, na śro­do­wy mecz i na czwart­ko­wą Ko­brę. Cze­ka­łem w ko­lej­ce po pa­pie­ro­sy, cze­ka­łem, aż wyj­dzie „Ty­go­dnik Po­wszech­ny”. Cze­ka­łem na przy­jazd Pa­pie­ża, cze­ka­łem na śmierć Breż­nie­wa, cze­ka­łem, aż czło­wiek wy­lą­du­je na księ­ży­cu. Cze­ka­łem na te­le­fon, cze­ka­łem na list, cze­ka­łem na bi­let. Cze­ka­łem, aż po­twier­dzi się moja dia­gno­za, cze­ka­łem, aż po­skut­ku­je prze­pi­sa­ny prze­ze mnie an­ty­bio­tyk, cze­ka­łem, aż opad­nie go­rącz­ka. Cze­ka­łem, aż ustą­pi ka­tar, ból gło­wy, aż miną mdło­ści i wy­mio­ty. Cze­ka­łem na pasz­port, cze­ka­łem na sa­mo­lot, cze­ka­łem na po­ciąg. A kie­dy po­ciąg nie od­jeż­dżał, cze­ka­łem na przy­rze­czo­ne, pod­sta­wio­ne, re­zer­wo­we au­to­bu­sy. A kie­dy przy­rze­czo­ne, pod­sta­wio­ne, re­zer­wo­we au­to­bu­sy nie od­jeż­dża­ły, cze­ka­łem na noc­leg rze­ko­mo za­pew­nio­ny przez or­ga­ni­za­to­rów w miej­sco­wym PTTK. A kie­dy noc­le­gu rze­ko­mo za­pew­nio­ne­go przez or­ga­ni­za­to­rów w miej­sco­wym PTTK nie było, cze­ka­łem, aż to wszyst­ko na­gła krew za­le­je. I te­raz mam cze­kać, aż mnie na­gła krew za­le­je? I te­raz mam cze­kać, aż zwa­riu­ję? Aż ogar­nie mnie szał — mam cze­kać? Spo­koj­nie mam cze­kać na utra­tę zmy­słów? O nie­do­cze­ka­nie two­je! Jak tyl­ko tu wej­dzie, rzu­cę się na nią ni­czym wy­głod­nia­łe zwie­rzę…

Tekst dostępny w pełnej wersji książkiTO­WA­RZY­STWO AU­TO­RÓW I WY­DAW­CÓW
PRAC NA­UKO­WYCH

UNI­VER­SI­TAS

www.uni­ver­si­tas.com.pl

RE­DAK­CJA

ul. Sław­kow­ska 17

31-016 Kra­ków

tel./fax 012 423 26 05

012 423 26 14

012 423 26 28

red@uni­ver­si­tas.com.pl

pro­mo­cja@uni­ver­si­tas.com.pl

DYS­TRY­BU­CJA oraz KSIĘ­GAR­NIA WY­SYŁ­KO­WA

ul. Żmujdz­ka 6B

31-426 Kra­ków

ksie­gar­nia@uni­ver­si­tas.com.pl

tel. 012 413 91 36

012 413 92 70

fax 012 413 91 25

ZA­MÓW NASZ BEZ­PŁAT­NY KA­TA­LOG

tel. 012 423 26 05

012 413 92 70
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij