- W empik go
Monolog z lisiej jamy - ebook
Monolog z lisiej jamy - ebook
[...] kac głodomorek... Jakież są jego podstawy konstytucyjne? Wzmożony apetyt i łaknienie? Doprawdy, proszę pana, pan ma wyjatkową wprost skłonność do trywializowania tego, co najpiękniejsze pomiędzy człowiekiem i butelką. Otóż kac głodomorem jest to jedna z najsympatyczniejszych i w pewnym sensie najszlachetniejszych odmian kaca. Szlachetność głodomorka bierze się stąd, iż daje on wgląd w zmysłową wielorakość świata. Idzie, rzecz jasna, o zmysł smaku[...]
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 97883-242-1166-1 |
Rozmiar pliku: | 739 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Natomiast meble i sprzęty tworzą tu pierwszoplanową aurę zaciszności. Są to przedmioty nadzwyczaj typowe (materac, etażerka, wersalka, lodówka, fotel), choć być może — w kontekście miejsca, w którym się znajdują — odznaczają się pewnym osobliwym wykwintem. Na samym froncie sceny, tyłem do widowni, tak że widzi ona jedynie trupią poświatę ekranu — telewizor.
Mieszkaniec lisiej jamy cały czas peroruje do telewizora, prowadzi dialog z telewizorem, przepija do telewizora, wadzi się z telewizorem, nawet wówczas gdy, zdawać by się mogło, mówi do Kogoś-Czegoś innego, mówi do telewizora, być może nawet bierze telewizor w miłosne objęcia lub niańczy go jak niemowlę.
Prócz tego w odpowiednich momentach spogląda na zegarek, wskazuje palcem w górę lub w dół, wpada w kabotyńskie rozczulenie lub najprawdziwszą furię, śpiewa, sam sobie perswaduje odpowiednie racje itd. itd. Słowem, robi co może, a za dużo — powiedzmy sobie szczerze — to on nie może.
Pomiędzy jego wyglądem kloszarda i to kloszarda upadłego, a wyrafinowanym, niekiedy manierycznym sposobem mówienia rozpościera się przepaść, wbrew pozorom bardzo łatwa do przebycia.
… mniej więcej i tamtego chleba naszego powszedniego racz nam dać Panie. Amen… Na obecnym etapie historycznym mój naród przejęty jest daremną troską o swe tętnice udowe. Troszcząc się o kruchy los swych tętnic udowych mój naród kolejny raz udowadnia, iż nie zatracił dziejowego instynktu. Co mówią ostatnie dane? Co mówią ostatnie meldunki. Proszę bardzo. Przytaczam. Emeryt z Gorzowa przeciął tętnice udowe dwom nacierającym nań opryszkom. Właścicielka podwarszawskiej posesji przestrzeliła tętnicę udową buszującemu w jej ogrodzie złodziejowi. Żołnierz pełniący służbę w polskich siłach pokojowych poległ, ponieważ bagnet kolegi przeciął mu przypadkowo tętnicę udową. Genowefa K. w trakcie suto zakrapianej libacji tak niefortunnie ugodziła nożem kuchennym swego konkubenta Mariana S., iż ten na skutek przecięcia tętnicy udowej wykrwawił się na miejscu. Szef Najwyższego Organu Kontrolnego zginął w wypadku samochodowym, ponieważ rozpruta blacha karoserii trafiła na tętnicę udową. Szkło rozbitej butelki przebiło tętnicę udową znanego poety Bernarda M., w wyniku czego literatura polska poniosła kolejną bolesną stratę. W sposób niemal identyczny zginął kontroler krakowskiego MPK Andrzej R… Proszę… Przytoczyłem… A to jest zaledwie garść najświeższych danych. A to są jedynie przypadki, o których mój naród został oficjalnie poinformowany. A o ilu przeciętych tętnicach udowych mój naród nie wie? O ilu niezatamowanych krwotokach nie mówi się mojemu narodowi z rozmaitych powodów? Ile — pyta się mój naród — rozpłatanych tętnic udowych otacza zmowa milczenia? Ile ich skrywa i nie dopuszcza, by ujrzały światło dzienne, rzekomo nie istniejąca cenzura? Moc — odpowiada mój naród — moc ich jest i nieprzeliczalna rzesza. Wystarczy sama — zaznacza z wiekuistą mądrością — wystarczy sama martwa statystyka. Godzę się z tym. Statystyka jest martwa, ponieważ kolumny bezdusznych danych wampirycznie wyssały z niej krew tętniczą…
Ale żarty na bok. Gdyby tutaj na podłodze, tak, na tej właśnie podłodze, gdyby tutaj ułożyć wszystkich moich rodaków, którzy w ciągu ostatniej doby ponieśli śmierć w wyniku przecięcia tętnicy udowej, to ja nie mógłbym się wprost z fotela ruszyć. Do wychodka, za przeproszeniem, nie mógłbym się dostać…
A Gracha Petersburg? A Gracha Petersburg? Jak dotarłaby do mnie? Jak nad stertami wykrwawionych nieboszczyków udałoby się jej rozpostrzeć mleczne skrzydła swej opiekuńczości? Jakim sposobem karmiłoby mnie biedactwo?
Inna sprawa: miewam chwile przesytu. Gdy nalewa mi kolejny kieliszek gorzkiej żołądkowej albo kiedy drobi na pojedyncze kosteczki tabliczkę pysznej czekolady wyprodukowanej z mleka płynącego wprost z szwajcarskich Alp, albo nawet kiedy się uśmiecha swym pełnym psiego oddania uśmiechem, miewam chwilę przesytu i nieraz chętnie przegryzłbym jej tętnicę udową. Owszem, darzę ją sympatią, niekiedy nawet dla relaksu przepowiadam sobie z wszystkimi szczegółami historię naszej burzliwej znajomości, niemniej jednak od czasu do czasu miewam nieprzepartą ochotę, by rzucić się na nią, obalić ją na zasłane trupami płytki PCV, zedrzeć z niej rajstopy i wpić się w jej boskie udo. Mam tę tandetną, niczym wczorajszy horror, ochotę, by wykrwawić Grachę Petersburg, a gdy będzie po wszystkim — ukryć ją wśród innych wykrwawionych trupów. Miewam też ochotę, by uczynić to na zimno. Z lodowatą premedytacją. Dlaczego miałbym czekać, aż ogarnie mnie wymykający się spod świadomej kontroli afekt? Dlaczego miałbym czekać, aż spowije mnie czarny woal szału? Dlaczego miałbym czekać? Dlaczego miałbym znowu czekać? Przecież ja całe życie czekałem. Czekałem, aż dorosnę, czekałem, aż ukończę studia, czekałem na tramwaj, czekałem na dziennik, czekałem na prognozę pogody, czekałem na upadek komunizmu. Czekałem na opieszałych kelnerów i na otwarcie sklepów monopolowych. Czekałem na mieszkanie i czekałem na kubany wręczane mi przez moich pacjentów. Czekałem, aż ciebie sobie kupię, mój barwny kineskopie typu Trinitron! Czekałem na dziewczyny z agencji towarzyskich i czekałem, aż moja była żona skończy kąpiel i czekałem, aż Gomułka utraci władzę. Czekałem, aż Gierek utraci władzę. Czekałem, aż Jaruzelski utraci władzę… Czekałem, aż Wąsata Głowa Państwa obejmie władzę. I czekałem, aż Wąsata Głowa Państwa utraci władzę. Czekałem, aż nasza drużyna strzeli bramkę. Czekałem, aż przejdzie mi kac i czekałem, aż pierwszy kieliszek uderzy mi do głowy. Panie! nie wzywam Twego imienia nadaremno, ale czekałem na kawę, czekałem na obiad, czekałem na pomarańcze, czekałem na kiełbasę, a kiedy kiełbasa była na kartki — czekałem na kartki na kiełbasę. Czekałem na poniedziałkowy teatr, na środowy mecz i na czwartkową Kobrę. Czekałem w kolejce po papierosy, czekałem, aż wyjdzie „Tygodnik Powszechny”. Czekałem na przyjazd Papieża, czekałem na śmierć Breżniewa, czekałem, aż człowiek wyląduje na księżycu. Czekałem na telefon, czekałem na list, czekałem na bilet. Czekałem, aż potwierdzi się moja diagnoza, czekałem, aż poskutkuje przepisany przeze mnie antybiotyk, czekałem, aż opadnie gorączka. Czekałem, aż ustąpi katar, ból głowy, aż miną mdłości i wymioty. Czekałem na paszport, czekałem na samolot, czekałem na pociąg. A kiedy pociąg nie odjeżdżał, czekałem na przyrzeczone, podstawione, rezerwowe autobusy. A kiedy przyrzeczone, podstawione, rezerwowe autobusy nie odjeżdżały, czekałem na nocleg rzekomo zapewniony przez organizatorów w miejscowym PTTK. A kiedy noclegu rzekomo zapewnionego przez organizatorów w miejscowym PTTK nie było, czekałem, aż to wszystko nagła krew zaleje. I teraz mam czekać, aż mnie nagła krew zaleje? I teraz mam czekać, aż zwariuję? Aż ogarnie mnie szał — mam czekać? Spokojnie mam czekać na utratę zmysłów? O niedoczekanie twoje! Jak tylko tu wejdzie, rzucę się na nią niczym wygłodniałe zwierzę…
Tekst dostępny w pełnej wersji książkiTOWARZYSTWO AUTORÓW I WYDAWCÓW
PRAC NAUKOWYCH
UNIVERSITAS
www.universitas.com.pl
REDAKCJA
ul. Sławkowska 17
31-016 Kraków
tel./fax 012 423 26 05
012 423 26 14
012 423 26 28
red@universitas.com.pl
promocja@universitas.com.pl
DYSTRYBUCJA oraz KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA
ul. Żmujdzka 6B
31-426 Kraków
ksiegarnia@universitas.com.pl
tel. 012 413 91 36
012 413 92 70
fax 012 413 91 25
ZAMÓW NASZ BEZPŁATNY KATALOG
tel. 012 423 26 05
012 413 92 70