Myśl krytycznie i nie daj sobie wcisnąć kitu - ebook
Myśl krytycznie i nie daj sobie wcisnąć kitu - ebook
Czy chcesz zdobyć ponadczasową i niezwykle dziś przydatną umiejętność krytycznego myślenia, świadomie zadbać o własny rozwój i stać się człowiekiem dojrzale myślącym? Jeśli tak, koniecznie sięgnij po książkę „Myśl krytycznie i nie daj sobie wcisnąć kitu”. Jak piszą autorzy, profesorowie Carl B. Bergstrom i Jevin D. West, „Wszyscy musimy być odrobinę bardziej czujni, odrobinę więcej myśleć, odrobinę ostrożniej udostępniać informacje – a raz na jakiś czas nazwać po imieniu ściemę, na którą natrafimy”.
Świat codziennie zalewa nas półprawdami, fake newsami i wiadomościami wyssanymi z palca. Politycy z wyrachowania zatajają przed nami ważne fakty. Media mówią nam to, co im się opłaca. Reklamodawcy śledzą nasze potrzeby i w sprytny sposób kierują naszymi wyborami. Wystarczy kilka sztuczek perswazyjnych i retorycznych… i już po nas. Teraz więc, gdy tytułowy kit zdominował przestrzeń publiczną, umiejętność krytycznego myślenia zyskuje absolutnie podstawowe znaczenie!
Dzięki książce „Myśl krytycznie i nie daj sobie wcisnąć kitu” dowiesz się:
• jak dokładnie działa mechanizm rozpowszechniania kłamstw,
• jak analizować i obiektywnie oceniać dane,
• jak odróżniać prawdę od mitu.
Z pomocą autorów zdobędziesz narzędzia, które pozwolą ci uniknąć manipulacji i prowadzić świadome życie.
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8225-102-9 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedmowa
Świat zalewa ściema, a my w niej toniemy. Politycy nie przejmują się faktami. Nauka rozwija się pod dyktando prasy. Start-upy z Doliny Krzemowej podnoszą ściemę do rangi sztuki. Uniwersytety i inne uczelnie przedkładają ją nad myślenie analityczne. Wydaje się, że większość działalności administracyjnej sprowadza się do zaawansowanych ćwiczeń z kombinatoryki ściemy. Reklamodawcy mrugają do nas porozumiewawczo i zapraszają do obserwowania wraz z nimi różnych bredni. My też puszczamy do nich oko – ale robiąc to, opuszczamy gardę i dajemy sobie wcisnąć głębiej ukryty kit, którym nas szczodrze faszerują. Ściema zatruwa nam świat – wprowadza ludzi w błąd w najzupełniej konkretnych kwestiach i podkopuje w całej rozciągłości nasze zaufanie do docierających do nas informacji. Właśnie temu próbujemy dać odpór tą naszą, cokolwiek skromną, książką.
Filozof Harry Frankfurt uznał wszechobecną ściemę za cechę definiującą nasze czasy. Swój klasyczny wykład _O wciskaniu kitu_¹ rozpoczął od słów:
Jedną z najbardziej uderzających cech naszej kultury jest ogromna ilość wciskanego kitu. Wszyscy o tym wiemy. Każdy z nas dorzuca swój kamyczek. Jednak przyjmujemy tę sytuację za oczywistą . W rezultacie nie wypracowaliśmy precyzyjnego poglądu na temat specyfiki, przyczyn powszechnego występowania oraz funkcji wciskania kitu. Nie opracowaliśmy również pogłębionej analizy roli, jaką odgrywa w naszym życiu. Innymi słowy, brakuje nam podbudowy teoretycznej.
Rozprawianiu się ze ściemą pomaga precyzyjna orientacja, z czym mamy do czynienia. A to już wejście na grząski grunt.
Przede wszystkim „ściema” to rzeczownik odczasownikowy. Mogę nie tylko czuć się zmęczony twoją ściemą (rzeczownik), ale też wziąć odwet i naściemniać (czasownik) tobie. To dosyć oczywiste. A ściemnianie to, by ująć rzecz najprościej, produkowanie ściemy.
Ale do czego właściwie odnosi się rzeczownik „ściema”? Jak w przypadku wielu prób wyrażenia koncepcji filozoficznych w języku codzienności, szaleństwem byłoby pokuszenie się o definicję uwzględniającą wszystko, co należy, a wykluczającą zbędne elementy. Zamiast tego zaczniemy od kilku przykładów, a potem spróbujemy opisać pewne cechy, które je kwalifikują do tej kategorii.
Większość ludzi uważa, że nieźle sobie radzi z rozpoznawaniem ściemy. To możliwe, gdy pojawia się ona w postaci figury retorycznej lub wymyślnej konstrukcji słownej, nazywanej przez nas staromodnym wciskaniem kitu. Takiej jak:
- Naszą wspólną misją jest wprowadzanie bilateralnych rozwiązań na rzecz tworzenia sposobności do aktywizowania niedostatecznie wykorzystywanych zasobów ludzkich. (Inaczej mówiąc, prowadzimy agencję pracy tymczasowej).
- Stanowimy linie przesyłowe. Wpisując się w ten mit, łączymy się z nim w jedno. (To zabrzmiało jak staromodne wciskanie kitu w wersji New Age).
- Wzorem naszych przodków kierujemy wzrok ku bezkresnemu widnokręgowi naszego wielkiego narodu, niosąc w umysłach i sercach żar, który na nowo podsyci zawilgłe skry naszego zbiorowego przeznaczenia. (Litości! Jak zamierzacie przywrócić w regionie zapotrzebowanie na pracowników?)
Stara szkoła wciskania kitu nie odchodzi w niepamięć, możliwe jednak, że przyćmiewa ją zjawisko, które nazywamy nowoczesną ściemą. Posługuje się ona językiem matematyki, nauk ścisłych i statystyki, by tworzyć pozory porządku i dokładności. Wątpliwym tezom nadaje nimb wiarygodności, ubierając je w liczby, wyliczenia, dane statystyczne i wykresy. Nowomodne wciskanie kitu może więc wyglądać przykładowo tak:
- Po dostosowaniu do różnic kursowych nasz najlepszy globalny fundusz podbijał rynek przez siedem z minionych dziewięciu lat. (Jak dokładnie korygowano zwroty? Ilu funduszom tej firmy nie udało się podbić rynku i jak bardzo zniżkowały? I – konkretnie – czy to jeden określony fundusz zwyżkował przez siedem z dziewięciu lat, czy różne w różnych latach?)
- Nasze wyniki, mieszcząc się w granicach błędu statystycznego (p = 0,13), potwierdzają istotną klinicznie skalę skuteczności naszej celowanej terapii nowotworowej (relatywne szanse przeżycia pięciu lat = 1,3), rzucając wyzwanie aktualnemu paradygmatowi terapeutycznemu. (Jakim sposobem za wyniki istotne klinicznie uważa się dane pozostające w granicach błędu statystycznego? Czy przeżycie pięciu lat stanowi relewantną miarę przy tej postaci choroby nowotworowej, czy większość pacjentów umiera przed upływem trzech lat? Dlaczego powinniśmy przyjąć, że to coś stanowi dla „aktualnego paradygmatu terapeutycznego” jakiekolwiek wyzwanie?)
- Opracowany algorytm konwolucyjnej sieci neuronowej czerpie zasadniczą logikę sterowania z multipleksowej sieci ludzkiego metabolomu, transkryptomu i proteomu. (Co to za multipleksowa sieć? Dlaczego powiązania tych różnych „omów” mają takie znaczenie i jak się je mierzy? Co autor tych słów rozumie pod pojęciem „logika sterowania”? Skąd wiemy, że te układy łączy jakaś zasadnicza logika, a jeśli tak w istocie jest, to jaką mamy pewność, że takie podejście rzeczywiście jest w stanie ją uchwycić?)
- Nasze systematyczne badania przesiewowe wykazały, że 34% zaburzonych behawioralnie drugoklasistów przyznaje się do wąchania markerów do pisania przynajmniej raz w ciągu minionego roku. (Czy to coś znaczy? A jeśli tak, to czy wąchanie markerów stanowi przyczynę zaburzeń behawioralnych, czy ich skutek? Jaki procent „niezaburzonych” drugoklasistów przyznaje się do wąchania markerów? Możliwe, że będzie ich więcej!)
Nowa szkoła wciskania kitu może być nadzwyczaj skuteczna, gdyż wielu z nas nie czuje się na siłach kwestionować informacji podawanych w formie liczb. A nowomodni ściemniacze właśnie na to liczą. Żeby dać im odpór, trzeba się nauczyć, kiedy i jak podważać tego typu stwierdzenia.
Nasze życie zawodowe poświęciliśmy uczeniu studentów logicznego i kwantytatywnego podchodzenia do danych. Tej książce początek dały prowadzone przez nas na Uniwersytecie Waszyngtońskim warsztaty „Sztuka walki ze ściemą”. Wierzymy, że nasza praca pokaże wam, iż krytyczny stosunek do argumentów liczbowych nie jest domeną zawodowego statystyka, specjalisty w dziedzinie ekonometrii czy analityka, a rozpoznanie wciskanego kitu nie wymaga obszernych zbiorów danych i tygodni żmudnych interpretacji. Często wystarcza elementarny zdrowy rozum, wsparty w miarę potrzeby informacjami łatwymi do znalezienia przez wyszukiwarkę.
Pomóc ludziom rozpoznawać i sprostowywać ściemę chcemy z obywatelskich pobudek. To nie są sprawy ideologii, lewicowych albo prawicowych poglądów: po obu stronach tego podziału znajdą się ludzie wprawni w dziele tworzenia i szerzenia dezinformacji. Po prostu wierzymy (narażając się na zarzut megalomanii), że należyte wykrywanie ściemy jest kluczowe dla przetrwania liberalnej demokracji. Ta zawsze opierała się na myślącym krytycznie elektoracie, ale nigdy nie było to tak ważne, jak w obecnej dobie fake newsów i ingerowania w procesy wyborcze poprzez zagraniczną propagandę, rozsiewaną w mediach społecznościowych. W jednym ze wstępniaków w „New York Timesie” w grudniu 2016 roku Mark Galeotti tak oto określił, co jest najlepszą obroną przed tą formą wojny informacyjnej:
Zamiast próbować zwalczyć każdy kolejny przeciek, rząd Stanów Zjednoczonych powinien uczyć obywateli rozpoznawania, kiedy się nimi manipuluje. Poprzez szkoły, organizacje pozarządowe i kampanie społeczne powinno się wpajać Amerykanom umiejętności niezbędne świadomym użytkownikom mediów – od weryfikowania faktów w doniesieniach prasowych po uprzytamnianie sobie, jak kłamliwe bywają obrazy.
Jako wykładowcy akademiccy o wieloletnim doświadczeniu w nauczaniu analizy danych, statystyki i pokrewnych im przedmiotów na uczelni publicznej wiemy, jak uczyć takiego sposobu myślenia. Jesteśmy przekonani, że nie wymaga to określania się po którejś ze stron politycznego sporu. Może masz odmienne niż my zdanie w kwestii optymalnej liczebności władz federalnych, rozmiaru dopuszczalnej ingerencji państwa w naszą prywatność czy też jego polityki na scenie światowej – nam to nie przeszkadza. Zwyczajnie chcemy pomóc ludziom we wszelkich barwach politycznych stawić opór ściemie, uważamy bowiem, że demokracja jest najzdrowsza wtedy, gdy wyborcy są w stanie przejrzeć wszechogarniający kit.
Nie wznosimy ambony, z której wszystkiemu, co nam się nie podoba, będziemy nadawać miano ściemy. Dlatego z rzadka przytaczamy w tej książce przykłady, które zaliczamy do najbezczelniejszych, jakie znamy, nie mówiąc już o takich, które nas najbardziej złoszczą. Dobraliśmy je raczej tak, by służyły celowi edukacyjnemu, uwypuklając szczególne pułapki i wskazując właściwe strategie reakcji na nie. Mamy nadzieję, że książkę przeczytasz, przemyślisz i sam zaczniesz zwalczać ściemę.
Ponad stulecie temu John Alexander Smith, filozof, powitał nowicjuszy na Oxfordzie następującymi słowami:
Nic, czego się nauczycie w toku waszych studiów, w najmniejszym możliwym stopniu się wam nie przyda, poza tym tylko, że jeśli będziecie pracować ciężko i rozumnie, powinniście umieć wykryć, że ktoś bredzi, a to, z mojego punktu widzenia, stanowi główny, jeśli nie jedyny, cel kształcenia.
Pomimo wszelkich osiągnięć szkolnictwa wyższego w dziedzinach nauk przyrodniczych, technologii, inżynierii i matematyki pozostawia ono według nas pod tym względem wiele do życzenia. Generalnie, dobrze wychodzi wpajanie mechaniki: studenci uczą się manipulowania macierzami, doprowadzania do transfekcji komórek, skanowania genomów i implementacji algorytmów uczenia maszynowego. Rzecz w tym, że takie koncentrowanie się na faktach i umiejętnościach odbywa się kosztem kształcenia i doskonalenia sztuki myślenia krytycznego. Nauki humanistyczne i społeczne uczą studentów konfrontacji sprzecznych idei i mierzenia się z rozbieżnymi argumentami. Natomiast w dziedzinach ze wskazanego wyżej obszaru rzadko mają oni do czynienia z paradoksami, które muszą rozstrzygnąć, niespójnymi dowodami, jakie należy rozważyć, albo z mylnymi twierdzeniami, wymagającymi analizy krytycznej. W rezultacie absolwenci wyższych uczelni wydają się dobrze przygotowani do sporów werbalnych oraz identyfikowania niedostatków logiki, ale też są zaskakująco ustępliwi w obliczu argumentacji odwołującej się do liczb. To samo oczywiście odnosi się także do absolwentów szkół średnich. Gdyby w edukację z nauk ścisłych, technicznych i przyrodniczych wpisano praktyki uczenia interrogatywnego, powszechne już w humanistyce, uczelnie mogłyby wykształcić pokolenie studentów gotowych na zwalczanie ściemy odwołującej się do statystyk i analiz sztucznej inteligencji ze swobodą równą tej, z jaką dziś polemizują w kwestiach dotyczących polityki, etyki, sztuki i filozofii. Szereg powodów sprawia, że w dalszych rozdziałach w dużej mierze odwołujemy się do przykładów z nauk ścisłych i medycyny. Po pierwsze uwielbiamy naukę i w tej dziedzinie mamy największe doświadczenie. Po drugie nauki ścisłe opierają się na różnorakich argumentach liczbowych, a do nich odnosimy się w tej książce. Po trzecie ze wszystkich dziedzin wynalezionych przez człowieka to właśnie nauki ścisłe, jak się wydaje, powinny być wolne od ściemy – ale nie są. I wreszcie po czwarte wierzymy, że powszechne zrozumienie nauki jest dla doinformowanego elektoratu sprawą kluczową – chcemy więc wskazać liczne blokujące je przeszkody. Pragniemy też jednak podkreślić, że nic z tego, co twierdzimy, nie podważa nauki jako skutecznego, zinstytucjonalizowanego środka do zrozumienia świata fizycznego. Niezależnie od całego naszego narzekania, od wszelkich błędów, jakie identyfikujemy, od wszystkich problemów i kitu, który poprzez naukę się nam wciska, ona ostatecznie się sprawdza. Dzięki temu, że mamy ją za sojusznika, latamy samolotami, rozmawiamy przez wideotelefony, eliminujemy choroby zakaźne i badamy zjawiska tak różne jak pierwsze chwile po Wielkim Wybuchu i molekularne podstawy życia. Nowe formy technologii informatycznych zmieniły sposób komunikacji zarówno w ramach nauki, jak i w skali powszechnej. W miarę doskonalenia dostępu do informacji zwiększył się ich natłok. Oby ta książka pomogła ci oprzeć się temu natarciu i oddzielić fakty od fikcji.ROZDZIAŁ 1. NA KAŻDYM KROKU ŚCIEMA
Rozdział 1
Na każdym kroku ściema
To jest książka o ściemie. O tym, jak bardzo jesteśmy nią zasypywani, a także jak ją przejrzeć i móc zwalczyć. Ale po kolei. Należałoby zrozumieć, czym jest ściema, skąd się bierze i dlaczego produkuje się jej takie mnóstwo. Chcąc odpowiedzieć na te pytania, warto się cofnąć w głęboką przeszłość, do początków zjawiska.
Ściema bowiem nie jest wynalazkiem naszych czasów. W _Eutydemie_, jednym ze swoich dialogów z Sokratesem, Platon żali się, że filozofowie ze szkoły sofistów są obojętni na to, co rzeczywiście jest prawdą, i zainteresowani jedynie wygrywaniem sporów. Inaczej mówiąc, uprawiają sztukę ściemy. Jeśli jednak chcemy tropić ściemę aż po jej początki, musimy sięgnąć znacznie głębiej, poza wszelkie ludzkie cywilizacje. Zrodziło ją szerzej pojmowane oszustwo, a zwierzęta oszukują się wzajemnie od setek milionów lat.
Kantujące skorupiaki i przebiegłe krukowate
Oceany są pełne dzikich i cudownych stworzeń, ale trudno tam o większych twardzieli niż skorupiaki znane jako krewetki modliszkowe, w kręgach bardziej naukowych zaliczane do ustonogów. Część z nich wyspecjalizowała się w zjadaniu morskich ślimaków, chroniących się w twardych i grubych skorupach. Żeby móc się przebić przez zwapniałe pancerze, krewetki modliszkowe wykształciły na drodze ewolucji sprężynujący napęd przednich kończyn, umożliwiający im zadawanie niebywale silnych ciosów. Ich młotkowate szczypce w momencie uderzenia osiągają prędkość 80 kilometrów na godzinę. Cios jest tak mocny, że wywołuje pod wodą zjawisko nazywane „bąblem kawitacyjnym”, odpowiednik komiksowego „BANG!” Batmana, objawiający się głośnym hukiem i błyskiem. W niewoli krewetki modliszkowate potrafią się przebić przez szklane ścianki akwariów.
Impet ciosu służy jeszcze innemu celowi. Skorupiaki te żyją w płytkich rafach, narażone na ataki muren, ośmiornic, rekinów i innych drapieżców. Dla bezpieczeństwa większość czasu spędzają w zagłębieniach rafy, wystawiając jedynie swe potężne szczypce. Tyle że odpowiednich zagłębień zawsze jest za mało, co czasem prowadzi do utarczek. Jeżeli intruz znajduje w jakimś miejscu lokatora mniejszego od siebie, ten zazwyczaj czmycha. Jeśli jednak mieszkaniec zagłębienia należy do tych dużych, zawzięcie wymachuje szczypcami, prezentując ich rozmiary i rzucając przeciwnikowi wyzwanie.
Krewetka modliszkowa, jak każdy superbohater, ma jednak swoją piętę achillesową. Zrzuca ona pancerz osłaniający szczypce, żeby zastąpić go twardszym – co, jak można sobie wyobrazić, czyni z niej łatwą ofiarę. W ciągu dwóch, trzech dni linienia zwierzę jest praktycznie bezbronne. Nie jest w stanie uderzyć, brakuje mu też twardej skorupy, chroniącej przed drapieżnikami. Na rafach zaś niemal każdy jest czyimś pokarmem, a krewetka modliszkowa to w zasadzie ogon homara, tyle że wyposażony w szczypce.
Dlatego jeśli jesteś taką krewetką w okresie linienia, ukrytą w niepozornej szczelinie, ostatnie, co ci się marzy, to wyjście stamtąd i narażenie się na wszechobecne niebezpieczeństwo. I właśnie tutaj zaczyna się oszukiwanie. Normalnie duże krewetki modliszkowe wymachują wymownie szczypcami, a małe uciekają. Jednak w porze zrzucania pancerzy każda z nich, bez względu na rozmiary, będzie spektakularnie nimi wygrażać, choć nie byłaby w stanie uderzyć mocniej niż rozzłoszczona żelka. To jedynie pusta groźba – ale niebezpieczeństwo wiążące się z opuszczeniem zagłębienia przerasta obawy przed narażeniem się na starcie. Intruzi, świadomi, że może ich spotkać gwałtowny atak krewetki modliszkowej, wolą jednak nie sprawdzać, czy to blef.
Skorupiaki więc nieźle blefują i można dopatrywać się w tym swoistej ściemy – jednak niezbyt wymyślnej. Choćby dlatego, że takie zachowanie nie jest czymś, co te stworzenia obmyśliły i postanowiły wprowadzić w czyn. To tylko wypracowana na drodze ewolucji, instynktowna czy też odruchowa reakcja.
Przemyślnemu ściemniaczowi potrzebna jest teoria umysłu – musi umieć postawić siebie na miejscu swojego celu. Musi potrafić myśleć o tym, co inni wokół niego wiedzą, a czego nie. Musi też umieć sobie wyobrazić, jakie wrażenie wywoła dany rodzaj ściemy, i odpowiednio go dobrać.
Tak zaawansowana zdolność rozumowania to w królestwie zwierząt rzadkość. Cechuje nas, ludzi, i możliwe, że także naszych najbliższych krewnych z kręgu naczelnych, szympansy i goryle. Inne małpy, duże czy małe, raczej nią nie dysponują. Za to pewna rodzina z gatunku całkiem odmiennego od nas – tak: to _Corvidae_.
Wiemy, że krukowate – kruki, wrony i sójki – są zaskakująco inteligentnymi ptakami. Wytwarzają bardziej wymyślne narzędzia niż jakikolwiek gatunek poza człowiekiem. Manipulując przedmiotami w swoim otoczeniu, rozwiązują różnego rodzaju zagadki. Bajka Ezopa o wronie wrzucającej kamyki do urny, by podnieść poziom wody, opierała się prawdopodobnie na obserwacji: wrony w niewoli potrafią robić takie rzeczy. Kruki planują przyszłość z wyprzedzeniem, wybierając przedmioty, które kiedyś mogą okazać się przydatne. Wrony rozpoznają ludzkie twarze, żywią niechęć do tych, którzy im grozili lub źle je traktowali. A nawet przekazują te urazy swoim pobratymcom.
Nie bardzo wiemy, skąd u krukowatych taka zmyślność, ale ich sposób życia sprzyja rozwojowi inteligencji. Żyją długo, są w dużej mierze stadne, a badając swoje otoczenie w poszukiwaniu wszystkiego, co może być jadalne, wykazują kreatywność. Zwłaszcza kruki, jak się zdaje, ewoluując obok takich gatunków o instynktach łowieckich jak wilki i my sami, dochodzą do doskonałości w podstępnym pozbawianiu ssaków ich pożywienia.
Jako że jedzenia czasem bywa mnóstwo, a kiedy indziej go brakuje, większość krukowatych zabezpiecza się, magazynując zapasy w bezpiecznym miejscu, z którego będą mogły je później wydobyć. Tyle że magazynowanie skazane jest na przegraną, jeżeli inni patrzą. Gdy ptak zobaczy innego osobnika chowającego pożywienie, często je potem kradnie. Dlatego krukowate są bardzo ostrożne, gdy ukrywają jedzenie. Starają się tego nie robić na oczach innych ptaków. Obserwowane, szybko chowają pokarm lub przed ukryciem go starają się zniknąć z pola widzenia obserwatorów. Bywa, że fingują magazynowanie, udając, że pozostawiają zapasy, podczas gdy w rzeczywistości trzymają je bezpiecznie w dziobie lub wolu i chowają później z zachowaniem należytej ostrożności.
A więc, czy to, że kruk udaje chowanie pożywienia, można zakwalifikować jako ściemnianie? Naszym zdaniem zależy to od kierującego nim powodu oraz od tego, czy myśli on o wrażeniu, jakie to oszustwo wywoła w umyśle obserwującego. Pełnowymiarowa ściema ma za zadanie dekoncentrować, dezorientować lub wprowadzać w błąd – a zatem ściemniacz musi umieć stworzyć mentalny model wpływu swoich działań na ten umysł. Czy krukowate posiadły teorię umysłu? Czy rozumieją, że inne ptaki mogą zobaczyć, jak ukrywają pokarm, i prawdopodobnie zechcieć, jeśli nadarzy się okazja, je okraść? Czy po prostu kierują się jakąś prostą regułą kciuka – choćby taką, że „chowam tylko wtedy, kiedy wokoło nie ma innych kruków” – nie wiedząc, dlaczego właśnie tak postępują? Na badaczy zachowania zwierząt naciska się, by wykazali, że wszystkie zwierzęta wypracowały teorię umysłu. Ostatnie badania sugerują jednak, że kruki mogą stanowić wyjątek. Chowając przysmaki, myślą o tym, co wiedzą ich pobratymcy. I działają nie tylko tak, by oszukać dostrzeżone ptaki; uwzględniają to, że mogą też nie widzieć innych, a te także należy zwieść². Wyraźnie przypomina to nasze podejście do ściemniania przez internet. Chociaż nikogo nie widzimy, spodziewamy się, a wręcz liczymy na to, że nasze słowa dotrą do odbiorców.
Kruki to sprytne stworzenia, ale my, ludzie, wynosimy ściemnianie na kolejny poziom. Tak jak te ptaki dysponujemy teorią umysłu. Jesteśmy w stanie przewidzieć, jak inni zinterpretują nasze zachowanie, i wykorzystujemy tę umiejętność, bo daje przewagę. W odróżnieniu od kruków wykorzystujemy bogaty system językowy. Ludzki język daje olbrzymie możliwości wyrazu, możemy przecież łączyć słowa na rozliczne sposoby, przekazując rozmaite idee. Język i teoria umysłu wspólnie pozwalają nam przekazywać szeroką gamę komunikatów i modelować w myślach to, jak wpłyną one na tych, którzy je usłyszą. To cenna umiejętność, gdy próbujemy się skutecznie porozumiewać – i równie użyteczna, kiedy wykorzystujemy komunikowanie się do manipulowania czyimiś przekonaniami lub działaniami.
W tym sęk, gdy mowa o porozumiewaniu się. Jest ono obosiecznym mieczem. Komunikując się, możemy osiągać zadziwiające poziomy współpracy. Ale przykładając wagę do porozumiewania się, dajesz też innym możliwość manipulowania twoim zachowaniem. Przejęcie kontroli nad zwierzętami dzięki ich ograniczonym systemom komunikacji – sprowadzającym się, powiedzmy, do paru różnych ostrzeżeń – jest dużo trudniejsze. Kapucynki informują się o zagrożeniu za pomocą okrzyków. Przeważnie wielu z nich ratuje to życie. Umożliwia też jednak małpom o niższej pozycji w stadzie odstraszanie dominujących osobników od cennego pożywienia: wystarczy, że pomimo braku zagrożenia wyślą fałszywe ostrzeżenie. Ale że kapucynki niewiele są w stanie powiedzieć, mają niewielkie możliwości oszukiwania innych osobników. Taka małpka może kazać mi uciekać, nawet gdy nie leży to w moim interesie. Nie zdoła jednak mi wmówić, że naprawdę ma dziewczynę w Kanadzie, tyle że jeszcze nie miałem okazji jej poznać. Nie nakłoni mnie też do przelania 10 tysięcy dolarów na konto wdowy po magnacie górniczym, która ni stąd, ni zowąd poprosiła mnie o pomoc w zamianie jej fortuny na walutę obowiązującą w USA.
Dlaczego ściema czyha na każdym kroku? Częściowo dlatego, że wszyscy, czy to ustonogi, czy krukowate, czy ludzie, próbują ci coś sprzedać. Inna sprawa, że człowiek dysponuje narzędziami poznawczymi umożliwiającymi określenie, jaki typ ściemy okaże się skuteczny. I wreszcie: złożoność naszego języka pozwala na produkowanie różnorakiej ściemy w nieskończoność.
Dwuznaczniki i język prawniczy
Na łgarzy nakładamy dotkliwe sankcje towarzyskie. Możesz stracić przyjaciela, kiedy przyłapie cię na poważnym kłamstwie. Możesz oberwać. Stanąć przed sądem. I, co chyba jest najgorsze, twoja dwulicowość może stać się tematem plotek wśród znajomych i współpracowników. Możliwe, że odkryjesz, iż nie jesteś już uważany za zaufanego przyjaciela, partnera w miłości czy w biznesie.
Ze względu na te wszystkie potencjalne kary często lepiej jest wprowadzać w błąd niż jawnie kłamać. Ma to swoją nazwę: zwodzenie. Zwodzę cię, gdy świadomie doprowadzam do niewłaściwych wniosków mówieniem rzeczy zasadniczo nieodbiegających od prawdy. Za klasyczny tego przykład, zaczerpnięty z nieodległej historii, można uznać słynne oświadczenie Billa Clintona, które padło podczas wywiadu z Jimem Lehrerem w programie _Newshour:_ „Nie ma żadnej relacji o charakterze seksualnym ”. Gdy wyszły na jaw dalsze fakty, Clinton bronił się, że powiedział prawdę: użył czasu teraźniejszego, wskazując, że taka relacja obecnie nie zachodzi. Owszem, miała ona miejsce, ale w tamtym oświadczeniu wcale się do niej nie odnosił.
Zwodzenie oferuje do pewnego stopnia możliwość zaprzeczenia – niekiedy wiarygodnego. Przyłapanie na tym procederze może nadszarpnąć twoją reputację, ale większość ludzi traktuje go mniej surowo niż jawne kłamstwo. Zazwyczaj, gdy damy się złapać, nie zmusza nas to do tak absurdalnych prawniczych wykrętów, jak „To zależy od znaczenia słowa _jest_” Billa Clintona.
Zwodzenie jest możliwe dzięki temu, w jaki sposób posługujemy się językiem. To, co się mówi, przeważnie nie w pełni odpowiada temu, co się zamierza zakomunikować. Przypuśćmy, że zapytałeś mnie, co sądzę o reaktywacji _Twin Peaks_, dokonanej przez Davida Lyncha na ćwierćwiecze tego serialu, a ja odpowiadam: „Nie jest zła”. Zinterpretujesz to naturalnie jako: „Dobra też nie” – chociaż niczego takiego nie powiedziałem. Albo załóżmy, że podczas rozmowy o stosowanych przez mojego współpracownika patentach na relaks, mówię: „John nie ćpa w pracy”. Zinterpretowane dosłownie, stwierdzenie to sprowadza się jedynie do tego, że John nie narkotyzuje się, gdy pracuje, i nie dostarcza powodu do podejrzeń, że robi coś takiego po godzinach. To zdanie jednak implikuje coś całkiem innego. Wskazuje na to, że John jest narkomanem, ale jeszcze trochę nad sobą panuje.
W lingwistyce ten rodzaj znaczenia implikowanego przynależy do obszaru pragmatyki. Filozof języka Herbert Paul Grice ukuł określenie _implikatura_, wskazujące nie tyle na dosłowny przekaz zawarty w danym zdaniu, co na to, czemu ma ono posłużyć. Implikatura umożliwia nam skuteczne porozumiewanie się. Jeżeli zapytasz, gdzie możesz napić się kawy, a ja oznajmię: „Przecznicę dalej jest knajpka”, zinterpretujesz moje stwierdzenie jako odpowiedź na swoje pytanie. Założysz, że ta knajpka jest otwarta, że podają w niej kawę itp. Nie muszę tego wszystkiego dosłownie wyliczać.
Implikatura jednak pozwala nam też na zwodzenie. Znaczeniem implikowanym w zdaniu „John nie ćpa w pracy” jest to, że robi to gdzie indziej. Gdyby było inaczej, czy nie powiedziałbym tylko, że John nie ćpa, i kropka?
Ludziom chcącym wprowadzać innych w błąd, a potem udawać niewiniątka, implikatury pozostawiają wielkie pole dla pokrętności. Wyobraźmy sobie, że John spróbował postawić mnie przed sądem za szkalowanie go stwierdzeniem, że nie ćpa w pracy. Jak miałby wygrać? Moje zdanie jest prawdziwe, a utrzymywanie, że jest inaczej, nie leży w interesie Johna. Ten rozdźwięk między dosłownym znaczeniem a implikaturą ludzie nader często wykorzystują dla szerzenia ściemy. „Nie jest to najbardziej odpowiedzialny ojciec, jakiego znałem”, mówię o kimś. To prawda, bo znam jednego jeszcze lepszego tatę – ale ty zakładasz, że według mnie ten ktoś jest okropnym rodzicem. „On spłaci długi, jeśli nim potrząśniesz”. I to prawda, bo jest uczciwym gościem i wszystkie swoje należności pokrywa bezzwłocznie, tobie się jednak zdaje, że ja widzę w nim kanciarza. „Miałem na studiach stypendium i grałem w futbol”. Prawda, chociaż stypendium było z programu National Merit, niewiele mającego wspólnego ze sportem, a w futbol grywałem z kumplami w niedzielne poranki. Ty jednak założyłeś, że na studiach był ze mnie wybitny sportowiec.
Tę przepaść pomiędzy sensem dosłownym a implikowanym wykorzystuje też, w celu unikania odpowiedzialności za rozmaite twierdzenia, tak istotny typ ściemniania jak stosowanie dwuznaczników. Jak się zdaje, w przypadku wielu profesji to ważna umiejętność. Dwuznacznikami posługują się choćby autorzy reklam, sugerując benefity, gdy z tych obietnic nie bardzo można ich rozliczyć. Gdy utrzymujesz, że twoja pasta do zębów redukuje „do” 50%, płytki nazębnej, zarzucić fałsz można by ci jedynie wtedy, gdyby zadziałała ona zbyt dobrze. Polityk, gdy stwierdzi pokrętnie, że „mówi się”, iż jego konkurent ma powiązania ze zorganizowaną przestępczością, może uniknąć procesu o oszczerstwo. Dzięki klasycznemu „błędy się zdarzają” szef zdoła złożyć przeprosiny tak, aby nikogo nie obwinić.
Dobrze to rozumiał Homer Simpson. W obronie swojego syna Barta wypowiedział słynne słowa: „Marge, nie mieszaj chłopakowi w głowie. Wywijanie się od odpowiedzialności to ważna nauka. To ono odróżnia nas od zwierząt… z wyjątkiem wijów”.
Mniejsza o żarty Homera, korporacyjna nowomowa też rozmywa odpowiedzialność za zasłoną dymną eufemizmów i strony biernej. W 2019 roku raport NBC News ujawnił, że wielu światowych producentów przypuszczalnie wykorzystuje wytwory katorżniczej pracy dzieci z Madagaskaru. Rzecznik koncernu Fiat Chrysler skomentował to następująco: firma „włącza się na wszystkich etapach łańcucha wartości we wspólne z globalnymi udziałowcami różnych branż działania na rzecz organizowania i rozwoju naszego łańcucha dostaw surowców”. Wspólne działania? Globalni udziałowcy? Łańcuch wartości? Mówimy o czterolatkach przetwarzających mikę wydobywaną w prymitywnych kopalniach. Całe rodziny pracują w upale, noce przesypiając bez dachu nad głową, za 40 centów dziennie. Oto ściema, która za korporacyjnym wodolejstwem skrywa straszną liczbę ofiar w ludziach.
Część ściemniaczy mocno angażuje się w sprowadzanie na manowce, odwodzenie od prawdy. Innym ta jest z zasady obojętna. By to wyjaśnić, cofnijmy się od dwuznaczników do opowieści o sygnałach wysyłanych przez zwierzęta, od których zaczęliśmy ten rozdział. Zwierzęta, komunikując się, zazwyczaj wysyłają sygnały na swój temat. Takie komunikaty odnoszą się bardziej do sygnalizującego niż do czegoś w otaczającym go świecie. Przykładowo, „Jestem głodny”, „Złość mnie bierze”, „Jestem seksowna”, „Jestem jadowity” czy „Należę do tej grupy”, wszystkie są informacjami o nas, przekazującymi coś na temat komunikującego.
Sygnały dotyczące innych stanowią odwołania do pozostałych elementów świata. U zwierząt komunikaty tego rodzaju spotyka się nieczęsto, pomijając szczególny wyjątek, jakim są okrzyki alarmujące. Większość stworzeń, poza człowiekiem, po prostu nie ma możliwości odnoszenia się do obiektów zewnętrznych. Ludzie mają inaczej. Jedną z oryginalnych lub niemal niespotykanych cech ludzkiego języka jest ta, że dostarczając nam słownictwo i gramatykę, umożliwia mówienie nie tylko o nas samych, ale też o innych ludziach i obiektach w otaczającym nas świecie.
Człowiek jednak, nawet komunikując coś na temat swojego otoczenia, może mówić o sobie więcej, niż mu się wydaje. Pomyśl o poznaniu kogoś na jakiejś imprezie czy podczas innego wydarzenia towarzyskiego i nawiązaniu rozmowy. Dlaczego opowiadasz akurat to, nie coś innego? Czemu w ogóle rozmawiasz? Twoje opowieści nie sprowadzają się do informowania tej drugiej osoby o aspektach świata. Przekazują pewne rzeczy o tym, jaki jesteś – a przynajmniej jaki chcesz być. Możliwe, że próbujesz się pokazać jako ktoś nieustraszony i przebojowy. Albo może jako zatroskany czymś wrażliwiec. Jako obrazoburca? A może mistrz sarkastycznego humoru? Opowieści snujemy po to, by tworzyć swój obraz na użytek innych. W ten sposób tworzy się całe mnóstwo ściemy. Kiedy mówisz o szalonej przygodzie, którą miałeś, przemierzając z plecakiem Azję, to chcąc wywrzeć oczekiwane wrażenie, nie musisz trzymać się prawdy. Częstokroć wcale cię ona nie obchodzi. Ważne, żeby twoja opowieść była interesująca, sugestywna czy porywająca. Wystarczy siąść ze znajomymi i puścić w obieg butelki z piwem, żeby się o tym przekonać na własne oczy i uszy. Tak zwana ekonomia uwagi wyniosła ten rodzaj ściemy do rangi sztuki. Pomyśl, jakie historie krążą w mediach społecznościowych jako virale: o pociesznych rzeczach, jakie wygadują dzieci, o okropnych pierwszych randkach, o kłopotach, w jakie pakują się zwierzaki. Może i są prawdziwe, a może nie, dla większości ich czytelników nie ma to znaczenia.
Z samego faktu, że ludzie są w stanie szastać ściemą, nie wynika jeszcze, że będą to robić i że nie ulegnie ona szybko prawdzie. Dlaczego więc na każdym kroku natrafiamy na ściemę?
Fałsz wzlatuje, a prawda kuśtyka za nim
Najważniejsze w badaniach nad ściemą może być prawo Brandoliniego. Ukute przez włoskiego programistę Andreę Brandolinego w 2014 roku, głosi, że
Ilość energii, jaką trzeba włożyć w sprostowanie ściemy, jest o rząd wielkości większa niż energia potrzebna do jej wyprodukowania.
Ściemnianie wymaga znacznie mniej wysiłku niż usuwanie jego efektów. Jest też o wiele prostsze i nie tak kosztowne. Już na kilka lat przed sformułowaniem przez Brandoliniego jego zasady inny Włoch, bloger Uriel Fanelli, zauważył – w wolnym tłumaczeniu – że „byle idiota jest w stanie naprodukować tyle ściemy, że nijak się nie da jej obalić”. Alex Jones, osobowość radiowa i siewca teorii spiskowych, szerzący tak chore nonsensy, jak negowanie masakry w szkole Sandy Hook³ i afera Pizzagate⁴, wcale nie musi być geniuszem zła, możliwe, że to jedynie idiota o złych intencjach – a przynajmniej ktoś mocno nierozważny.
Na polu medycyny wymownym przykładem działania prawa Brandoliniego jest szkodliwe kłamstwo, że szczepionka powoduje autyzm. Nie dość, że dwadzieścia lat badań niczego takiego nie wykazało, to jeszcze dostarczono całej masy dowodów, iż jest wprost przeciwnie. Mimo to błędna opinia o działaniu szczepionki nadal się utrzymuje, w znacznej mierze za sprawą szokująco marnego studium, opublikowanego w 1998 roku na łamach tygodnika „Lancet” przez brytyjskiego lekarza Andrew Wakefielda i jego współpracowników. Zarówno w tym artykule, jak i podczas licznych późniejszych konferencji prasowych zespół badawczy Wakefielda wskazywał na możliwy związek objawów autyzmu oraz stanu zapalnego jelita grubego z podaniem szczepionki przeciwko odrze, śwince i różyczce (MMR)⁵.
Publikacja Wakefielda zelektryzowała ówczesnych „antyszczepionkowców”, wywołała zadziwiająco trwały lęk przed szczepieniami, a w różnych zakątkach świata przyczyniła się do nawrotu odry. Nie miało znaczenia to, że została zanegowana tak dogłębnie, jak rzadko który raport w dziejach nauki. Gruntowne i wielokrotne przebadanie jej tez pochłonęło miliony dolarów i niezliczone godziny pracy. Zdyskredytowano ją jednoznacznie i bezsprzecznie⁶. W miarę piętrzenia się dowodów przemawiających przeciwko hipotezie o wpływie szczepionki MMR na autyzm i gdy wyszedł na jaw konflikt interesów Wakefielda, większość współautorów zaczęła powątpiewać w wiarygodność własnych badań. W roku 2004 dziesięcioro z nich formalnie się odcięło od interpretacji, przedstawionej w artykule z 1998 roku. Wakefield się z nich nie wycofał. Jednak w 2010 roku sam „Lancet” usunął tę publikację.
W tym samym roku Wakefield został uznany przez Generalną Radę Medyczną za winnego poważnych wykroczeń zawodowych. Wytknięto mu nadużycia związane ze wspomnianym artykułem, narażenie pacjentów na nieuzasadnione, a inwazyjne, zabiegi medyczne, w tym kolonoskopię i punkcję lędźwiową, oraz nieujawnienie konfliktu interesów o podłożu finansowym⁷. W rezultacie tego postępowania utracił prawo do wykonywania zawodu lekarza na terenie Wielkiej Brytanii. W 2011 roku Fiona Godlee, redaktorka naczelna „British Medical Journal”, oficjalnie uznała jego oryginalny raport z badań za kłamliwy, argumentując, że zafałszowań dokonano w nim celowo, gdyż narosłych wokół artykułu licznych wątpliwości nie sposób wytłumaczyć jedynie niekompetencją.
Jednak to nie te wykroczenia przeciwko etyce stanowią najmocniejszy dowód przeczący zapewnieniom Wakefielda o powiązaniach autyzmu ze szczepionką. Możliwe, że argumenty, które przedstawił, nie wystarczają do potwierdzenia jego wniosków. Do danych też raczej podchodził co najmniej niedbale, a jego niezdolność do kierowania się etyką zawodową jest ewidentna. Całe studium wydaje się „rozbudowanym oszustwem”, podszytym konfliktem interesów i sfingowanymi odkryciami. Mimo to zasadniczo twierdzenia Wakefielda mogłyby być trafne. Tyle że nie są. Wiemy to dzięki zakrojonym na szeroką skalę, a zarazem drobiazgowym badaniom. O braku związku między autyzmem a szczepionką świadczą nie wady raportu, ale _przytłaczająca masa późniejszych dowodów naukowych_.
Gwoli jasności, w doszukiwaniu się powiązań pomiędzy autyzmem a szczepieniami nie ma nic niewłaściwego. Kłopot stanowi to, że tamte pierwsze badania przeprowadzono co najmniej nieodpowiedzialnie – a kiedy płynące z nich, zatrważające wnioski definitywnie nie znalazły potwierdzenia, antyszczepionkowcy, by zataić prawdę, wymyślili bajkę o zmowie koncernów medycznych. Wakefield nawet zrealizował film dokumentalny _Wyszczepieni_, w którym zarzucał amerykańskiemu Centrum ds. Kontroli i Prewencji Chorób tuszowanie zagrożeń związanych ze szczepionkami. Ten dokument odbił się szerokim echem w prasie i podsycił lęk przed szczepieniami. Wakefield, pomimo wszystkich przeczących jego tezom badań i miażdżących jego hipotezę dowodów, dla pewnego kręgu odbiorców pozostaje wiarygodny, a bezzasadny strach przed związkiem szczepionek z autyzmem trwa nadal.
Po dwóch dekadach skutki oszustwa Wakefielda są dla zdrowia publicznego katastrofalne. Współczynniki szczepień wzrosły w porównaniu z tąpnięciem odnotowanym niedługo po ukazaniu się raportu, ale pozostają niebezpiecznie niskie, niższe niż na początku lat 90. XX wieku. W ciągu pierwszego półrocza 2018 roku Europa odnotowała rekordowo wysoką liczbę 41 tysięcy przypadków odry. Stany Zjednoczone, które tę chorobę wyeliminowały niemal całkowicie, teraz co roku borykają się z dużymi jej ogniskami. Wracają też inne choroby zakaźne, choćby świnka i krztusiec (koklusz). Wielu Amerykanów, zwłaszcza w zamożnych miastach portowych, sceptycznie podchodzi do faktu, że szczepionki są bezpieczne. Jednym z ostatnich trendów jest eksperymentowanie przez rodziców z opóźnianiem terminów szczepień. Ta niemająca żadnego oparcia w nauce strategia naraża podatne dzieci na przedłużenie okresu narażenia na choroby wieku dziecięcego. W szczególnym stopniu dotyczy to najmłodszych o osłabionym układzie immunologicznym. Wielu z nich nie można szczepić, toteż ich bezpieczeństwo zależy od odporności zbiorowej, występującej wtedy, gdy zaszczepione są osoby z ich otoczenia.
Mamy tu więc hipotezę zdyskredytowaną tak jak rzadko która w całej literaturze naukowej. Taką, która poważnie szkodzi zdrowiu publicznemu. A mimo to nie odchodzi w przeszłość. Dlaczego tak trudno obalić plotki o powiązaniu szczepionek z autyzmem? Tak działa prawo Brandoliniego. Badacze na zbicie argumentów Wakefielda muszą poświęcić znacznie więcej czasu, niż niegdyś on na ich przygotowanie.
O tym, że akurat to przekłamanie jest trwalsze od innych błędnych przeświadczeń, decyduje szereg jego cech. Autyzm przeraża rodziców, a jak dotąd nie wiemy, co go powoduje. Podobnie jak w najbardziej popularnych miejskich legendach, narracja jest prosta i chwytliwa. „Bezbronnemu dziecku wbija się igłę, by wstrzyknąć mu obcą substancję. Przez kilka dni lub tygodni wydaje się, że wszystko układa się jak najlepiej, a potem następuje gwałtowny i często nieodwracalny regres zachowania”. Ta opowieść gra na naszych najgłębszych obawach – w tym przypadku, związanych z higieną i zakażeniem – oraz na strachu o zdrowie i bezpieczeństwo naszych dzieci. Zaspokaja naszą potrzebę znajdowania wyjaśnień i tendencję do doszukiwania się związków przyczynowych, ilekroć widzimy dwa wydarzenia następujące jedno po drugim. Sugeruje też sposób, w jaki moglibyśmy sami siebie chronić. Definitywne odrzucenie czegoś takiego zdecydowanie równałoby się odbieraniu sobie szans.
Ściemę nie tylko łatwo się tworzy; z łatwością też się ją szerzy. Satyryk Jonathan Swift napisał w 1710 roku, że „fałsz wzlatuje, a prawda kuśtyka za nim”⁸. Powiedzenie to doczekało się wielu wcieleń, ale naszym ulubionym jest to autorstwa sekretarza stanu w administracji Franklina D. Roosevelta, Cordella Hulla: „Kłamstwo przegalopuje pół świata, zanim prawda zdąży wciągnąć bryczesy”. Jakbyśmy widzieli nieszczęsną Prawdę, na wpół biegnącą korytarzem, na wpół potykającą się o własne nogi, zmagającą się z portkami, oplątującymi kostki, w beznadziejnej pogoni za od dawna już będącym w drodze Kłamstwem.
Powyższe trzy zasady razem wzięte mówią nam, że (1) stworzenie ściemy wymaga mniej wysiłku niż posprzątanie po niej, (2) do ściemniania wystarczy mniej inteligencji niż do usunięcia skutków ściemy, (3) ściema rozprzestrzenia się tak szybko, że nie nadążamy za nią sprzątać. Oczywiście to tylko aforyzmy. Dobrze brzmią, wydają się prawdą, ale też przecież mogą być ściemnianiem. Aby zmierzyć szerzenie się ściemy, potrzebujemy pola, na jakim da się ją uchwycić, zmagazynować i uporządkować dla dokonania szeroko zakrojonej analizy. Takich obszarów dostarczają nam Facebook, Twitter i inne media społecznościowe. Wiele spośród wiadomości przesyłanych na tych platformach stanowią trafiające do coraz to kolejnych osób plotki. Nie są one tym samym co ściema, ale jedne i drugie mogą być efektem celowego wprowadzania w błąd.
Tropienie szlaków rozprzestrzeniania się plotek sprowadza się w dużej mierze do sprawdzenia kto, czym i z kim się podzielił, i w jakiej kolejności; dotarcie do tych wszystkich informacji przychodzi z łatwością, o ile mamy odpowiedni dostęp do systemu. Nad wyraz często powtarzają się tweety dotyczące sytuacji kryzysowych. Skupienie uwagi na tych wydarzeniach tworzy zarówno bodziec do generowania dezinformacji, jak i pilną potrzebę jej negowania.
Jednym z takich kryzysów był zamach bombowy podczas Maratonu Bostońskiego w 2013 roku. Niedługo po tym ataku zaczęła krążyć na Twitterze opowieść o pewnej tragedii. Jak podawano, pośród zabitych przez bombę była ośmiolatka, która biegła z numerem 1035. Dziewczynka ta, uczennica szkoły podstawowej Sandy Hook, wzięła udział w maratonie dla upamiętnienia koleżanek i kolegów z klasy, ofiar masakry, która miała miejsce w jej szkole parę miesięcy wcześniej. Straszliwa ironia losu tej, która przeżyła Sand Hook tylko po to, żeby zginąć w Bostonie, nadała jej historii taki pęd, że ta szerzyła się w twitterowym świecie niczym pożar w lesie. Zdjęcie dziewczynki – z numerem 1035 na plastronie nałożonym na jaskraworóżową koszulkę i powiewającym na wietrze końskim ogonem – wywołało u tysięcy odbiorców smutek i współczucie.
Byli też i tacy, którzy w tę opowieść powątpiewali. Jedni podkreślali, że Maraton Bostoński nie dopuszcza do udziału dzieci. Inni zwrócili uwagę na to, że plastron z numerem pochodził z innego biegu, Joe Casella 5K. Specjalizujący się w tropieniu plotek serwis internetowy Snopes.com szybko zdemaskował tę pogłoskę, podobnie inni weryfikatorzy faktów. Dziewczynka nie została zabita; nawet nie biegła w tym maratonie. Użytkownicy Twittera próbowali skorygować tę nieprawdę ponad 2 tysiącami tweetów dementujących plotkę. Na próżno. Zmyśloną historię dziewczynki udostępniło przeszło 92 tysiące osób. Przytaczały ją ważne agencje informacyjne. Mimo licznych prób stłumienia plotki, nadal się ona rozprzestrzeniała. Teoria Brandoliniego znów się potwierdziła.
Badacze Facebooka zaobserwowali podobny problem i na tej platformie. Tropiąc plotki rozpoznane przez Snopes.com, odkryli, że nawet po informacji o zdementowaniu uzyskują one większy zasięg niż prawdziwe informacje. Posty szerzące te kłamliwe pogłoski przeważnie są po interwencji serwisu usuwane, ale rzadko dzieje się to na tyle szybko, by powstrzymać upowszechnianie fejkowych pogłosek.
Innych badaczy zainteresowała pożywka dla takiego rozgłaszania plotek. Gdy zestawi się posty dotyczące teorii spiskowych z postami odnoszącymi się do innych tematów, te pierwsze wyróżnia znacznie większy zasięg. Dlatego szczególnie trudno jest prostować fałszywe pogłoski. Spostrzeżenie Jonathana Swifta odnośnie do ściemy znajduje potwierdzenie. Ludzie ją uprzątający znajdują się na pozycji znacznie gorszej od tych, którzy szerzą brednie.
Głosiciele prawdy stają w obliczu jeszcze jednego utrudnienia: raptownych zmian sposobów pozyskiwania informacji i dzielenia się nimi. W przeciągu siedemdziesięciu pięciu lat przeszliśmy od gazet do serwisów informacyjnych, od cotygodniowych telewizyjnych wiadomości _Face the Nation_ do Facebooka, od pogwarek przy kominku do bombardowania tweetami o czwartej nad ranem. Zmiany te dostarczają pożywki gwałtownemu rozrostowi dygresji, dezinformacji, ściemy i fake newsów. W następnym rozdziale przyjrzyjmy się temu, jak i dlaczego do tego doszło.