Najbardziej niebieskie oko - ebook
Najbardziej niebieskie oko - ebook
Debiutancka powieść Toni Morrison – pierwszej czarnej kobiety uhonorowanej Nagrodą Nobla w dziedzinie literatury – w nowym tłumaczeniu Kai Gucio.
Największym marzeniem jedenastoletniej Pecoli Breedlove jest posiadanie niebieskich oczu jak pozostałe amerykańskie jasnowłose dzieci. Dziewczynka wierzy, że jeśli jej oczy zmienią kolor, zyska akceptację rówieśników i nikt nie będzie zwracał uwagi na jej kolor skóry.
Jesienią 1941 roku nagietki w przydomowym ogródku rodziny Breedlove nie kiełkują. Pecola jeszcze nie wie, że ten niepozorny fenomen jest początkiem bolesnych wydarzeń, które zniszczą jej dotychczasowe życie.
Opowiedziana z perspektywy kilku narratorów, częściowo oparta na prawdziwych wydarzeniach historia Pecoli jest pierwszą powieścią Morrison, refleksją na temat społecznych ideałów piękna (i brzydoty) oraz skutków rasizmu, które będą przenikać całą późniejszą twórczość Noblistki.
To opowieść nie tylko o rasizmie, ale przede wszystkim o perfidnym i uniwersalnym mechanizmie bezkrwawej przemocy, kiedy to ofiara zamienia się we własnego prześladowcę. O upokorzeniu i bezsilności, które rodzą większy gniew niż mord. Bez książek Toni Morrison nie sposob zrozumieć napięć dzisiejszej Ameryki.
Katarzyna Surmiak-Domańska
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67176-48-4 |
Rozmiar pliku: | 861 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie wierzę, by znalazła się choć jedna osoba, która nigdy — przez chwilę lub przez dłuższy czas — nie doświadczyła cudzej niechęci czy wręcz odrzucenia. Różne uczucia nam wówczas towarzyszą — niekiedy jest to obojętność, kiedy indziej poirytowanie, ale zdarza się, że takie przeżycia sprawiają nam ból. Możliwe nawet, że niektórzy z nas zaznali prawdziwej nienawiści — z powodu rzeczy, na które nie mamy wpływu i których nie możemy zmienić. Kiedy tak się dzieje, pewnej otuchy dodaje nam świadomość, że owa niechęć czy nienawiść nie mają żadnego uzasadnienia — że niczym sobie na takie traktowanie nie zasłużyliśmy. A jeśli nie brak nam wewnętrznej siły lub możemy liczyć na wsparcie bliskich i przyjaciół, łatwiej nam złagodzić następstwa takiej przykrości, a nawet całkiem ich uniknąć. Uznajemy wtedy, że to przeciwność losu (trywialna bądź dotkliwa), nieodłącznie wpisana w koleje ludzkiego życia.
Kiedy przystąpiłam do pisania tej powieści, interesowało mnie jednak co innego — nie tyle opór czy uniki w obliczu pogardy, ile konsekwencje — daleko bardziej tragiczne i przykre — jakie nas dotykają, gdy odrzucenie przyjmujemy jako rzecz zasadną i bezspornie słuszną. Wiedziałam, że wśród tych, co sami siebie z całej mocy nienawidzą, zdarzają się osoby niebezpieczne i agresywne, postępujące na wzór prześladowcy, który je po wielokroć upokorzył. Inne ofiary wyrzekają się własnej, odrębnej tożsamości i wtapiają w szerszą strukturę, bo dopiero w jej ramach znajdują siłę charakteru, której im brakuje. Większość z czasem wyrasta ponad takie doświadczenia. Są jednak i tacy, co się załamują, milczący i bezimienni, pozbawieni głosu, którym mogliby dać wyraz czy świadectwo swojemu cierpieniu. Stają się niewidzialni. Poczucie własnej wartości zamiera szczególnie szybko i łatwo u dzieci, zanim jeszcze ich ego ma szansę — że tak to ujmę — „stanąć na własnych nogach”. A jeśli do bezbronności młodego wieku dodać obojętność rodziców, lekceważenie dorosłych i świat, który poprzez język, prawa i obrazy jeszcze tę rozpacz wzmaga, zguba jest właściwie przypieczętowana.
Zamysł tej powieści, a zarazem mojego książkowego debiutu, polegał na tym, by spojrzeć na życie oczami osoby, która z racji młodości, płci i rasy ma w konfrontacji z takimi destrukcyjnymi siłami najmniejsze szanse. Miała to być opowieść o psychologicznym zabójstwie, ale bierność głównej bohaterki oznaczała narracyjną próżnię, trzeba było zatem zapełnić fabułę innymi postaciami. Wymyśliłam więc dla niej znajome, szkolne koleżanki, które rozumiały jej trudne położenie, a nawet jej współczuły, tyle że w przeciwieństwie do niej mogły liczyć na wsparcie rodziców i własny hart ducha. Jednak i one okazały się bezsilne. Nie udało im się uratować przyjaciółki przed światem. A ten całkiem ją złamał.
Inspiracją dla książki było wspomnienie rozmowy sprzed lat, z czasów, kiedy zaczęłam chodzić do szkoły podstawowej. Koleżanka z klasy wyznała, że marzy o niebieskich oczach. Kiedy wyobraziłam ją sobie w takiej wersji, obraz wzbudził we mnie głęboki wstręt. Z jej smutnego tonu wywnioskowałam, że powinnam okazać współczucie, zmusiłam się więc do tego, chociaż w duchu byłam na nią wściekła za tak niebywałe świętokradztwo.
Widywałam wcześniej to, co można określić mianem ładnego, uroczego, miłego czy brzydkiego, a choć na pewno zdarzało mi się już nazwać to czy owo „pięknym”, nigdy dotąd nie doznałam wstrząsu, jaki przeżywa się w obliczu prawdziwego piękna — zwłaszcza gdy nikt inny go nie dostrzega, nawet (czy raczej szczególnie) osoba, która je ucieleśnia.
Nie sądzę, by chodziło wyłącznie o twarz, której się wówczas przyglądałam; nie bez znaczenia była także cisza, jaka wczesnym popołudniem zaległa na ulicy, światło czy intymna atmosfera rozmowy. W każdym razie to wtedy po raz pierwszy przyszło mi poznać piękno. Wyobraziłam je sobie na własny użytek. Piękno służy nie tylko do oglądania — to także coś, co można zrobić.
O tym właśnie chciałam opowiedzieć w książce _Najbardziej niebieskie oko_ — o tym, dlaczego moja koleżanka nigdy wcześniej (a najpewniej także nigdy później) nie doświadczyła tego, co w sobie nosiła, o tym, co stało za jej marzeniami o tak radykalnej transformacji. W jej pragnieniu kryła się nienawiść do samej siebie, wyrosła na niwie rasowych uprzedzeń. Minęło dwadzieścia lat, a ja wciąż próbowałam dociec, skąd biorą się takie przekonania. Kto jej to powiedział? Przez kogo poczuła, że lepiej już być dziwolągiem niż samą sobą? Kto spojrzał na nią i zawyrokował, że jest wybrakowana? Jaki probierz piękna wykazał jej marność? Potępiło ją czyjeś spojrzenie i to właśnie je chciałam obnażyć tą powieścią.
Wróciłam do tych rozważań w latach sześćdziesiątych, kiedy coraz głośniej dopominano się o rozszerzenie obowiązujących kanonów piękna tak, by uwzględniły inne rasy niż biała. Nurtowało mnie, czy takie żądania są w istocie konieczne. Dlaczego nie można tego piękna celebrować w obrębie społeczności tylko dlatego, że inni nim gardzą? Czy naprawdę do istnienia potrzebne mu powszechne uznanie? Nie są to szczególnie rozumne pytania. Niemniej w 1962 roku, kiedy wykluwała się ta historia, i w 1965 roku, kiedy zaczęła z niej kiełkować książka, odpowiedzi nie były dla mnie jeszcze tak oczywiste jak dziś. Postulaty uwzględnienia różnorodnych wzorców piękna wysuwano nie w reakcji na autoironiczną, żartobliwą krytykę kulturowych czy rasowych przywar, z jaką mamy do czynienia w każdej wspólnocie, ale po to, żeby zapobiec szkodliwej internalizacji przekonania o własnej nieuchronnej niższości, którego źródłem jest zewnętrzne spojrzenie. Uwagę skupiłam zatem na tym, co sprawia, że demonizacja całej rasy — zjawisko ze wszech miar niedorzeczne — zakorzenia się w dziecku, a więc istocie najbardziej bezbronniej w całej społeczności, a do tego dziewczynce, z racji płci najbardziej narażonej na krzywdę. Tworząc zarys fabuły, która miała zilustrować spustoszenie, jakiego może dokonać nawet trywialny przejaw rasistowskiej pogardy, wybrałam sytuację nietypową. Skrajne położenie Pecoli wynikało w dużej mierze z tego, że dorastała w rodzinie okaleczonej i kaleczącej — w przeciwieństwie do przeciętnej czarnej rodziny i w przeciwieństwie do rodziny narratorki. Życie Pecoli było wprawdzie wyjątkowe, uznałam jednak, że pod pewnymi względami każda dziewczynka bywa równie podatna na zranienie. Badając mechanizm społecznej i domowej przemocy, która potrafi niemal dosłownie zmiażdżyć dziecko, przedstawiłam rozmaite formy odrzucenia — czasem banalne, czasem wyjątkowe, a czasem potworne — jednocześnie wystrzegając się współuczestnictwa w procesie demonizacji, któremu poddana została Pecola. Chcę przez to powiedzieć, że dążyłam do tego, by nie odczłowieczać postaci, które prześladowały Pecolę i ostatecznie doprowadziły ją do smutnego końca.
Obawiałam się nieco, że oparcie fabularnego punktu ciężkości na tak kruchej i bezbronnej postaci całkiem rozbije bohaterkę, a ponadto pozwoli czytelnikom wygodnie się nad nią litować, tymczasem ja zamierzałam skłonić ich do refleksji nad własnym udziałem w jej udręce. Uznałam wówczas, że najlepiej będzie rozbić powieść na części i pozostawić odbiorcom misję poskładania ich w spójną całość, choć z dzisiejszej perspektywy uważam, że nie było to dobre rozwiązanie. Zresztą i tak się nie sprawdziło — lektura wywołuje wprawdzie wzruszenie, ale nie porusza do głębi.
Kolejny ważny aspekt stanowiła, rzecz jasna, warstwa językowa. Niełatwo było utrzymać optykę pogardy i jednocześnie obnażać wszystkie jej słabości. Chciałam tą powieścią uderzyć w czuły punkt — nienawiść do siebie wynikającą z przekonania o niższości własnej rasy — odsłonić go, a następnie uśmierzyć ból, choć nie poprzez znieczulenie, lecz poprzez język, który pozwoliłby odtworzyć owo poczucie sprawczości, które ogarnęło mnie, kiedy po raz pierwszy stanęłam w obliczu piękna. Tamto doświadczenie było tak dalece przesycone tematyką rasy (wstręt, który poczułam, gdy koleżanka o skórze w odcieniu głębokiej czerni zwierzyła mi się z marzeń o niebieskich oczach; krzywda, którą w ten sposób wyrządzała _mojej_ koncepcji piękna), że z całych sił dążyłam do tego, by moje pisarstwo było bezsprzecznie czarne. Co prawda nie do końca jeszcze wiem, na czym dokładnie ono polega, niemniej ani ta niewiedza, ani próby dezawuowania starań, by zgłębić to zagadnienie, nie odwiodły mnie od uprawiania takiej właśnie literatury.
Poprzez język (mówiony, potoczny, o naturalnym brzmieniu), poprzez założenie, że odbiorca odczyta wszystkie zakorzenione w czarnej kulturze kody, poprzez budowanie od pierwszych słów atmosfery intymnej wspólnoty (bez uciekania się do dystansu czy objaśnień) i odtworzenie klimatu milczenia, by za chwilę go przełamać, staram się oddać złożoność i bogactwo czarnej kultury w języku, który byłby jej godzien.
Kiedy rozmyślam teraz o problemach, których onegdaj nastręczał mi język ekspresji, zdumiewa mnie, jak bardzo są nadal aktualne i uporczywe. Słysząc, jak „cywilizowana” mowa służy upodleniu człowieka, obserwując, jak kulturowe egzorcyzmy służą upodleniu literatury, widząc samą siebie uwięzioną w bursztynie dyskwalifikujących mnie metafor — stwierdzam, że mój zamysł pisarski nie jest dziś ani trochę łatwiejszy do zrealizowania, aniżeli wówczas, gdy się tego zadania podjęłam.To dom. Dom jest zielonobiały. Ma czerwone drzwi. Jest taki ładny. To rodzina. Mama, tata, Dick i Jane mieszkają w zielonobiałym domu. Są tacy szczęśliwi. Popatrz, to Jane. Ma czerwoną sukienkę. Jane chce się bawić. Kto się pobawi z Jane? Popatrz, to kotek. Kotek robi miau-miau. Chodź się pobawić. Chodź się pobawić z Jane. Kotek nie chce się bawić. Popatrz, to mama. Mama jest taka miła. Mamo, pobawisz się z Jane? Mama się śmieje. Śmiej się, mamo, śmiej. Popatrz, to tata. Tata jest duży i silny. Tato, pobawisz się z Jane? Tata się uśmiecha. Uśmiechaj się, tato, uśmiechaj. Popatrz, to piesek. Piesek robi hau-hau. Chcesz się pobawić z Jane? Popatrz, piesek biegnie. Biegnij, piesku, biegnij. Popatrz. Idzie koleżanka. Koleżanka pobawi się z Jane. Ładnie się pobawią. Baw się, Jane, baw.
To dom dom jest zielonobiały ma czerwone drzwi jest taki ładny to rodzina mama tata dick i jane mieszkają w zielonobiałym domu są tacy szczęśliwi popatrz to jane ma czerwoną sukienkę jane chce się bawić kto się pobawi z jane popatrz to kotek kotek robi miau-miau chodź się pobawić chodź się pobawić z jane kotek nie chce się bawić popatrz to mama mama jest taka miła mamo pobawisz się z jane mama się śmieje śmiej się mamo śmiej popatrz to tata tata jest duży i silny tato pobawisz się z jane tata się uśmiecha uśmiechaj się tato uśmiechaj popatrz to piesek piesek robi hau-hau chcesz się pobawić z jane popatrz piesek biegnie biegnij piesku biegnij popatrz idzie koleżanka koleżanka pobawi się z jane ładnie się pobawią baw się jane baw
Todomdomjestzielonobiałymaczerwonedrzwijesttakiładnytorodzinamamatatadickijanemieszkająwzielonobiałymdomusątacyszczęśliwipopatrztojanemaczerwonąsukienkęjanechcesiębawićktosiępobawizjanepopatrztokotekkotekrobimiaumiauchodźsiępobawićchodźsiępobawićzjanekotekniechcesiębawićpopatrztomamamamajesttakamiłamamopobawiszsięzjanemamasięśmiejeśmiejsięmamośmiejpopatrztotatatatajestdużyisilnytatopobawiszsięzjanetatasięuśmiechauśmiechajsiętatouśmiechajpopatrztopiesekpiesekrobihauhauchceszsiępobawićzjanepopatrzpiesekbiegniebiegnijpieskubiegnijpopatrzidziekoleżankakoleżankapobawisięzjaneładniesiępobawiąbawsięjanebaw