- W empik go
Neron - ebook
Neron - ebook
Nowa edycja cieszącej się dużą poczytnością (kilka wydań, przekłady na języki obce) książki profesora Aleksandra Krawczuka o owianym złą sławą cesarzu Neronie oraz o Imperium Rzymskim za jego panowania. Publikacja łączy walory napisanej przystępnym stylem opowieści oraz popularnonaukowej biografii, wiernie wykorzystującej źródłowy materiał historyczny – wszystkie pojawiające się w niej postaci naprawdę istniały, wszystkie opisywane wydarzenia rzeczywiście miały miejsce.
Nero Claudius Caesar Augustus Germanicus, znany powszechnie jako Neron, żył w latach 37–68 n.e., a od roku 54 aż do samobójczej śmierci władał największą potęgą starożytności – Imperium Rzymskim, rozciągającym się wtedy od ziem dzisiejszej Anglii i Portugalii po Syrię i Egipt. Jak doszło do objęcia panowania przez siedemnastoletniego młodzieńca? Jak wielki wpływ na jego wychowanie i rządy miał jego nauczyciel i doradca, „niemoralny moralista”, wybitny filozof Seneka? W jakich okolicznościach i dlaczego wybuchły wówczas bunty przeciwko rzymskiej hegemonii w odległych prowincjach Imperium – w Brytanii i w Judei? Czy Neron rzeczywiście kazał zamordować własną matkę i podpalić Rzym? Był zwyrodniałym mordercą czy cynicznym politykiem? Błaznem na tronie czy całkiem dobrym poetą i aktorem? Uważny czytelnik książki profesora Aleksandra Krawczuka będzie miał możliwość udzielenia sobie odpowiedzi na te i wiele innych pytań dotyczących życia i czasów jednego z najbardziej znanych władców starożytnego Rzymu.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-07-03447-8 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Choć ona była królową, on zaś – nie tak dawno jeszcze – niewolnikiem, zastanawiano się poważnie, które z nich więcej zyskuje na tym małżeństwie.
Oto Druzylla: lat piętnaście, uroda olśniewająca, ród prawdziwie królewski. Jest bowiem prawnuczką Heroda Wielkiego, króla Judei, siostrą króla Agryppy II, od roku zaś żoną Azysa, króla Emesy. I to żoną szczerze kochaną! Azys, aby móc ją poślubić, przeszedł na judaizm i poddał się wszystkim wymogom Zakonu.
Niespodziewanie Druzylla zrywa świetne małżeństwo – choć według prawa żydowskiego czynić jej tego nie wolno, bo wszczynanie kroków rozwodowych jest przywilejem wyłącznie mężczyzn. Porzuca Azysa i poślubia człowieka znacznie od siebie starszego, dwukrotnie już żonatego, prześladowcę Żydów, wyzwoleńca!
Cóż skłoniło Druzyllę do wzgardzenia królewskim diademem, godnością starego rodu, powagą Zakonu?
Lubujący się w rzeczach niezwykłych i tajemniczych opowiadali, że Feliks ujrzał Druzyllę po raz pierwszy w teatrze. Była już wówczas żoną Azysa. Zachwycony jej urodą, zaczął natychmiast ubiegać się o rękę królowej. Oczywiście nie było to łatwe. Pomógł mu jednak pewien astrolog z Cypru. Może przekonał Druzyllę, że gwiazdy już od wieków przeznaczyły ją Feliksowi? A może użył czarów i lubczyku, wzbudzając w dziewczynie uczucie tak gwałtowne, że zapomniała o wszystkim i bezwolnie poszła za głosem namiętności?
Ludzie trzeźwi i znający sprawy tego świata uśmiechali się pobłażliwie, kiedy słuchali pięknej opowieści o cypryjskim magu, o gwiazdach i lubczyku, o wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia. Nie zaprzeczali, że Feliks mógł istotnie zobaczyć Druzyllę po raz pierwszy właśnie w teatrze. Było też wysoce prawdopodobne, że później posłużył się pośrednictwem sławnego mistrza wiedzy tajemnej, bo ten miał łatwy dostęp wszędzie, a niewiasty tak chętnie radzą się wróżbitów! Ale właśnie ludzie trzeźwi skłonni byli uznać krok Druzylli, pozornie lekkomyślny, za posunięcie nader roztropne. Choć i Feliks, ich zdaniem, dobrze wybrał.
Powody, dla których rozważni chwalili związek obojga, godne są poznania.
Druzylla była królową Emesy? To brzmi dumnie. Czym jednak w istocie jest owo wspaniałe władztwo? Mała mieścina w Syrii, nad górnym Orontesem. Dolina jest wprawdzie uprawna, lecz zaraz na wschód od niej rozciąga się pustynia niezmierzona i groźna, zamieszkana tylko przez arabskich koczowników. Nie brak ich zresztą i w samej Emesie. Daleka stąd droga do bogatych, tętniących życiem miast Syrii, Fenicji, Palestyny – do Antiochii i Berytu, Cezarei i Jerozolimy! Król Emesy włada tylko z woli Rzymian, którym po prostu nie opłaca się wprowadzać własnej administracji i załóg wojskowych do krainy tak ubogiej i odległej. Niech sam się martwi, jak utrzymać pokój na granicy i odpierać koczowników! Dlatego król musi zabiegać o łaskę namiestników i dowódców rzymskich w Syrii i Judei. A więc, jeśli zetrzeć pozłótkę słów i tytułów, okazuje się, że Druzylla była w istocie rzeczy nie królową, lecz żoną sługi sług rzymskiego cesarza. Druzylla jest siostrą króla Agryppy? Jeszcze przed kilkunastu miesiącami był to król tak samo potężny jak władca Emesy, bo panował nad jednym tylko miasteczkiem syryjskim, Chalkis. Ostatnio, dzięki cesarskiej łaskawości, otrzymał – niby to w zamian za Chalkis – trzy krainy na pograniczu Syrii i Palestyny: Basan, Galaad, Trachon. Ma również zwierzchność nad świątynią jerozolimską. Wszystko to z tej przyczyny, że zna dobrze panującego obecnie cesarza Klaudiusza.
Jednakże łaski Rzymian nigdy nie można być pewnym. Co będzie, jeśli na dworze cesarskim dojdzie do głosu wroga Agryppie koteria? Może wówczas stracić wszystko. To zresztą dla Druzylli jest bez znaczenia, bo i tak w żadnej sytuacji nie wolno jej liczyć na życzliwość swego królewskiego brata. Nie jest żadną tajemnicą, że ma u jego boku śmiertelnego wroga – rodzoną siostrę swoją i Agryppy, Berenikę. Powód nienawiści jest czysto kobiecy. Berenika jest o całe dziesięć lat starsza od Druzylli i chyba mniej urodziwa; jest za to występna i pozbawiona wszelkich skrupułów. Była już dwukrotnie zamężna, lecz naprawdę kocha tylko jednego człowieka, i to miłością zdrożną – swego brata Agryppę. Trudno nawet rzec, by się z tym kryła.
Tak więc Druzylla jest teraz żoną rzymskiego wyzwoleńca. To prawda. Marek Antoniusz Feliks był niewolnikiem. Świadczy o tym właśnie jego piękne imię i nazwisko – takie samo jak sławnego wodza i triumwira sprzed dwóch pokoleń; tego, który był kochankiem Kleopatry i zginął, pokonany, śmiercią samobójczą przed laty przeszło osiemdziesięciu. Otóż Feliks – bo tak po prostu zwał się, będąc niewolnikiem – należał do córki triumwira, Antonii. Ta pod koniec swego życia, a może dopiero w testamencie, obdarzyła wolnością zarówno Feliksa, jak i jego brata Pallasa. Obu zaliczała do swych najbardziej zaufanych domowników. Było rzymskim zwyczajem, że wyzwoleniec bierze imię i rodowe nazwisko pana, dotychczasowe zaś imię własne pozostawia sobie jako przydomek; w ten sposób okazuje, że jako człowiek wolny urodził się dopiero dzięki dobrodziejstwu patrona i jest jakby członkiem jego rodziny. Ponieważ Feliks i Pallas należeli do kobiety, po wyzwoleniu wzięli imię i nazwisko jej ojca. Taką to drogą obaj bracia stali się Markami Antoniuszami. Antonia zmarła w maju roku 37, w okolicznościach bardzo tajemniczych. Prawda, była już staruszką, miała lat siedemdziesiąt trzy, można by więc sądzić, że to śmierć naturalna. Jednakże pewne fakty przemawiały za czym innym.
W tym czasie, od trzech miesięcy, cesarzem był wnuk Antonii, Gajusz Cezar, zwany Kaligulą. Całe Imperium powitało entuzjastycznie wstąpienie na tron tego dwudziestopięcioletniego młodzieńca. Zdawał się być zwiastunem jasnego dnia po koszmarnej nocy rządów Tyberiusza.
TYBERIUSZ
(cesarz w latach 14–37)
Trzeba przyznać, że z początku nowy władca wielce umiejętnie podtrzymywał i nawet umacniał ową przychylność szerokich mas. Rehabilitował ofiary łamania praworządności za panowania Tyberiusza, żywych i zmarłych. Publicznie spalił na Forum wszystkie protokoły i donosy, dotyczące spraw i procesów z lat ubiegłych; złożył przy tym przysięgę, że nie zna treści owych materiałów. Pokazało się później, że spalono tylko jakieś szpargały, właściwe dokumenty Kaligula przechowywał starannie. Polecił publikować rachunki państwowe, za Tyberiusza ściśle tajne. Nie dopuszczał do siebie donosicieli. Zezwolił na posiadanie i czytanie tych dzieł historycznych, które – ze względu na krytykę cesarzy i ustroju – poprzednio usuwano z bibliotek i niszczono. Zapowiedział:
– Najbardziej zależy mi na tym, aby przekazać potomności całą prawdę!
Wśród ogólnej radości tylko Antonia zachowała powściągliwość, choć cesarz okazywał swej babce cześć najwyższą. Na jego to przecież wniosek senat przyznał dostojnej pani wielkie honory, wśród nich również i tytuł „Augusta”. Ale Antonia znała Kaligulę lepiej niż ktokolwiek; wnuk, po tragicznej śmierci swego ojca, Germanika, a potem i matki, wychowywał się przez wiele lat właśnie w jej domu. Przed czujnym okiem Antonii nie ukryły się tkwiące w chłopcu zarodki zwyrodnialstwa. Ona jedna zdawała sobie sprawę, ile jest chytrości, ale i błazeństwa, w pięknych gestach liberalizmu nowego władcy. Co więcej, Antonia miała odwagę karcić cesarza tak samo surowo i otwarcie jak niegdyś, kiedy był małym, niegrzecznym chłopcem. Tego Kaligula nie mógł jej darować.
Różnie mówiono o bezpośrednich przyczynach śmierci Antonii. Jedni utrzymywali, że zmarła skutkiem zgryzoty, brutalnie potraktowana przez wnuka, inni, że popełniła samobójstwo, a jeszcze inni, że staruszkę otruto. Faktem było, że cesarz nawet nie wziął udziału w pogrzebie babki. Z okien jadalni pałacu spokojnie przyglądał się, jak gdzieś daleko podnosi się dym stosu pogrzebowego.
Przez całe cztery lata rządów Kaliguli wyzwoleńcy Antonii musieli dbać przede wszystkim o to, aby nie narazić się nikomu. Bo sielanka swobody i praworządności skończyła się rychło. W stolicy znowu zaroiło się od donosicieli. Znowu na porządku dziennym były prowokacje, aresztowania, procesy polityczne, konfiskaty majątków. Dawni domownicy Antonii trzymali się blisko jedynego jeszcze żyjącego syna swej pani; był nim stryj Kaliguli, Klaudiusz. Mieszkał on zresztą zawsze razem z matką, dlatego jej ludzie zżyli się z nim serdecznie już od lat.
Co prawda, Klaudiusz nie mógł w tym czasie nieść pomocy nikomu. Sam potrzebował opieki i poparcia. Kaligula znęcał się nad nim perfidnie. Nie szczędził stryjowi upokorzeń, nieraz groził mu śmiercią. Pomysłów cesarzowi nie brakło. Na przykład powołał Klaudiusza do kolegium kapłańskiego, kazał mu jednak wpłacić za ten zaszczyt osiemdziesiąt milionów sesterców do skarbu państwa. Nieszczęśnik nie mógł odmówić przyjęcia godności, ale z drugiej strony nie miał tylu pieniędzy. Stał się nędzarzem i dłużnikiem fiskusa.
Od śmierci ratowało Klaudiusza to tylko, że uchodził za dziwaka niezaradnego i zupełnie nieszkodliwego. Interesował się historią. Pisał o wojnach domowych i początkach cesarstwa, o Kartaginie i tajemniczym ludzie Etrusków. Te naukowe prace były najlepszą osłoną dla pięćdziesięcioletniego już mężczyzny. Prowadził spokojne, oddane studiom życie na dworze targanym zbrodniczymi intrygami, zgoła nie przejmując się tym, że jest pośmiewiskiem byle niewolnika.
Pod koniec stycznia roku 41 Kaligulę zamordowali oficerowie jego straży przybocznej. Na Palatynie odbywały się wówczas coroczne widowiska dla uczczenia pamięci cesarza Augusta. W ostatnim ich dniu, 24 stycznia, Kaligula od rana przyglądał się przedstawieniom. Wyszedł z teatru około godziny pierwszej, aby wykąpać się i posilić w pałacu. Przodem szedł Klaudiusz wraz z dwoma dostojnymi senatorami: Waleriuszem Azjatykiem i Markiem Winicjuszem. Ta trójka skierowała się z dziedzińca pałacowego wprost do głównego gmachu, cesarz natomiast w towarzystwie jednego tylko senatora niespodziewanie zboczył ku krytemu przejściu. Stała tam grupa chłopców przybyłych aż z Azji; mieli oni wystąpić później w teatrze. Kaligula wdał się w rozmowę z nimi. W tym momencie trybun pretorianów Cherea zadał mu z tyłu cios mieczem. Rana nie była śmiertelna, bo ostrze ześliznęło się z obojczyka. Kaligula jęknął i przebiegł kilkanaście kroków. Drogę zastąpił mu trybun Sabinus, wbijając miecz prosto w pierś. Na leżącego cesarza rzuciło się kilkudziesięciu spiskowców. Zadano mu około trzydziestu ran.
Gdyby Klaudiusz nie wszedł do pałacu, podzieliłby los bratanka. Było bowiem zamiarem spiskowców wymordować całą rodzinę panującego. Ówczesną żonę Kaliguli schwytano w chwilę potem, rozpaczającą nad skrwawionym trupem. Jeden z oficerów wbił jej miecz w szyję, maleńką zaś córeczkę rozbił o ścianę.
Lecz większość pretorianów zgoła nie pragnęła powrotu republiki, do czego zdawali się zmierzać niektórzy ich oficerowie oraz senatorowie. Żołnierze, pozbawieni dowódców i niewiedzący, co czynić, krążyli po całym pałacu. Nagle jeden z nich – a było już ciemno – zauważył czyjeś nogi, wystające zza kotary werandy. Rozchylił zasłonę i ujrzał Klaudiusza. Krzyknął:
– Witaj, cesarzu!
Dziewięciu tysiącom pretorianów nikt w stolicy nie ośmielił się sprzeciwić. Klaudiusz, historyk i dziwak, został cesarzem.
Przez wszystkie lata swego panowania był przedmiotem licznych szyderstw. Istotnie, pewne cechy zewnętrzne – lekko trzęsąca się głowa, utykanie na jedną nogę, wymowa niezbyt wyraźna – nie dodawały Klaudiuszowi powagi. Wyśmiewano też różne jego słabostki. Jeść lubił dobrze, często i obficie; opowiadano, że kiedy pewnego razu, prezydując posiedzeniu sądu, poczuł zapach potraw przygotowywanych gdzieś w pobliżu, natychmiast opuścił trybunał i nieproszony udał się na ową ucztę. Biesiadował zwykle w licznym gronie i chciał, aby wszyscy czuli się swobodnie, jak u siebie w domu; dlatego też – powiadali złośliwcy – zamierzał specjalnym edyktem zezwolić swym gościom na puszczanie wiatrów według woli, bo dowiedział się, że ktoś rozchorował się, trwożnie je wstrzymując. Grą w kości pasjonował się do tego stopnia, że uprawiał ją nawet niesiony w lektyce; poświęcił też temu przedmiotowi uczone dziełko.
Stawiano Klaudiuszowi, jako władcy i człowiekowi, również i poważniejsze zarzuty. Kto jednak bezstronnie obserwował bieg zasadniczych spraw państwowych, musiał przyznać, że od czasów Augusta Imperium nigdy jeszcze nie było zarządzane tak sprawnie i rozumnie jak właśnie za Klaudiusza, który miał duże talenty organizatorskie, a swoje obowiązki traktował poważnie. Znajomość zaś historii okazała się teraz wielce przydatna – jak jest przydatna każdemu, kto ma zamiar poświęcić się działalności politycznej i społecznej.
Klaudiusz był przywiązany do pamięci swej matki Antonii. Cenił ludzi, z którymi zżył się w jej domu w czasach, kiedy był człowiekiem małym i ledwie tolerowanym. Tymi ludźmi byli wyzwoleńcy. Dźwignął ich wszystkich wysoko w górę.
Mieli stały i łatwy dostęp do cesarza, bo przecież byli domownikami, członkami Klaudiuszowej „familii”. Nie piastowali wprawdzie normalnych, honorowych urzędów państwowych, sprawowali jednak rzeczywistą kontrolę nad wszystkimi nićmi zarządu państwem, bo te zbiegały się w cesarskim pałacu. Władca nie mógł osobiście nadzorować całości spraw ogromnego Imperium. Dawał tylko ogólne dyrektywy. Materiały przedkładali mu wyzwoleńcy, oni też przekazywali zarządzenia w dół. Cesarz wciągał ich do współpracy z całą świadomością, bo wyzwoleńcy byli lojalniejsi i bardziej od niego zależni niż wielcy arystokraci, senatorowie, dostojnicy. Pracowali też wydajniej i rzetelniej niż owi wielcy panowie, którzy i tak zepchnęliby całą robotę na swoich z kolei wyzwoleńców lub nawet niewolników.
Było kilkunastu najzaufańszych domowników Klaudiusza: Polibiusz i Narcyz, Pozydes i Kallist, Harpokras, Pallas i Feliks. Ci podzielili się agendami administracji. W ich ręku znalazło się kierownictwo kancelarii (a ileż to wpływało do niej co dzień sprawozdań, petycji, wniosków, ile wychodziło odpowiedzi i zarządzeń!), kontrola rachunkowości dworu i państwa, nadzór nad wymiarem sprawiedliwości.
Rzecz prosta, owe „rządy” wyzwoleńców miano cesarzowi bardzo za złe, bo wprawdzie i poprzedni władcy korzystali z usług swej domowej służby w sprawach państwowych, ale nie w tak szerokim zakresie i nie tak konsekwentnie. Obecne biadania arystokratów, że niedawni niewolnicy decydują o najważniejszych kwestiach, były zrozumiałe, nie to jednak stanowiło prawdziwą groźbę. Niepokoić mogło co innego: rywalizacja wyzwoleńców między sobą o wpływy i bogactwa. Był to poniekąd rodzaj wzajemnej kontroli, jakimże jednak kosztem! Intrygi wciąż wstrząsały dworem i splątywały się z prawie każdą poważniejszą sprawą państwową.
Feliks wykorzystał jedną z takich rozgrywek, aby – jako jedyny spośród wszystkich wyzwoleńców – uzyskać ważny urząd państwowy; urząd, który miał mu też przynieść rękę pięknej Druzylli – choć tego, oczywiście, nie mógł wówczas przewidzieć.
Był to rok 52, a więc jedenasty już rok panowania Klaudiusza. Przed obliczem cesarza postawiono kilkunastu dostojników żydowskich, zakutych w kajdany. Znajdowali się wśród nich zarówno obecny arcykapłan Ananiasz, jak i poprzedni, Jonatan. Więźniów przysłał do Rzymu namiestnik sąsiedniej prowincji, Syrii, Ummidiusz Kwadratus. Jako wyższy rangą sprawował on nadzór i nad Judeą, choć w zasadzie tą krainą zarządzał osobny urzędnik, noszący tytuł prokuratora. Jednakże ówczesny prokurator Judei, Kumanus, nie umiał poradzić sobie z groźnymi zaburzeniami, które wybuchły z winy Żydów lub Samarytan – rozstrzygnąć tego nie było sposobu. Na prośbę Samarytan Ummidiusz Kwadratus podjął się rozpatrzenia sprawy. Przyjechał do Judei, badał rzecz na miejscu, dwukrotnie wydał wyrok – za każdym razem inny. Tymczasem zaczęły mnożyć się doniesienia, że Żydzi przygotowują powstanie. Kwadratus udał się do Jerozolimy. Stwierdził, że bezpośredniego niebezpieczeństwa nie ma, wolał jednak już nie mieszać się do spraw Judei. Obawiał się, że ostateczny wyrok może okazać się iskrą, która wywoła pożar. Lepiej zrzucić z siebie wszelką odpowiedzialność! Niech decyduje cesarz! Uwięził dostojników żydowskich i wysłał ich do Rzymu wraz z Kumanusem oraz Celerem, dowódcą wojsk stacjonujących w Judei; kazał też wyjechać do stolicy Imperium delegacji Samarytan.
Stojąc przed cesarskim majestatem, Żydzi przedstawiali przebieg wydarzeń następująco:
Samarytanie zdradziecko napadli na spokojnych pielgrzymów galilejskich, udających się na święta do Jerozolimy. Zginęło kilku Galilejczyków. Zwróciliśmy się do prokuratora Kumanusa z prośbą o ukaranie winnych. Ale on dał się przekupić Samarytanom i odprawił naszą delegację z niczym. Wiadomość o tym wywołała ogromne wzburzenie wśród tłumów zgromadzonych w Jerozolimie dla obchodu świąt. Tysiące młodych, pałając żądzą pomsty, natychmiast ruszyło na północ, do Samarii. Na nic się zdały nasze prośby i rozkazy! Zjawili się w Samarii również i fanatycy, których my nazywamy Żarliwymi. Jest to rodzaj tajnej sekty religijnej, nad którą my nie mamy żadnej władzy; co więcej, jest nam ona wroga. Przywódcy Żarliwych, Eleazar i Aleksander, dotąd ukrywali się w górach Galilei. Teraz razem z młodzieżą spalili kilka wiosek samarytańskich i wymordowali ich mieszkańców. To prawda, działy się tam rzeczy straszne. Ale Kumanus przy pomocy Celera szybko przywiódł do Samarii rzymskie kohorty. Wielu Żydów zginęło, wielu poszło do niewoli. Tak więc rachunek krwi został z obu stron wyrównany. Zdołaliśmy wówczas wpłynąć na młodzież, aby złożyła broń i nie ściągała jeszcze większych nieszczęść na cały kraj. Temu, co się już stało, winien jest przede wszystkim Kumanus. Gdyby bowiem od razu rozpatrzył jak należy sprawę owej zbójeckiej napaści na pielgrzymów, nasi na pewno nie dopuściliby się samowolnej pomsty. Zresztą i poprzednio prokurator krzywdził nas wielce. Kiedy pewnego razu na dziedzińcach świątyni zebrały się ogromne masy wiernych, aby w spokoju obchodzić święto, jeden z rzymskich żołnierzy rozebrał się i obrócił tyłem. Wywołało to powszechne oburzenie. Kumanus jednak i Celer, zamiast ukarać winnego, ściągnęli do twierdzy koło świątyni nowe oddziały wojska. Na widok zbrojnych wielotysięczne tłumy rzuciły się do ucieczki, wszyscy bowiem byli przekonani, że zaraz dojdzie do masakry. Iluż to wówczas ludzi zginęło, wzajem się tratując w ciasnych przejściach i uliczkach!
Mimo tych wywodów sprawa Żydów przed sądem cesarskim wyglądała źle. Spodziewano się powszechnie, że uwięzieni dostojnicy zapłacą życiem za owe rozruchy. Bo przecież sami musieli przyznać, że w ich kraju doszło do gorszącego występku: lud ośmielił się podnieść rękę na rzymską władzę! Kto był głównym winowajcą, nie interesowało tu nikogo. Rzeczywistego przebiegu wypadków i tak nie da się odtworzyć. Obowiązkiem poddanych jest cierpieć w pokorze i spokojnie czekać na sprawiedliwość. Obciążał Żydów i ten oczywisty fakt, że to właśnie oni, a nie Samarytanie i nie Kumanus, byli w kajdanach. A więc namiestnik Syrii, który pierwszy rozpatrywał sprawę i najlepiej znał sytuację w Judei, opowiedział się przeciwko Żydom. I wreszcie: było publiczną tajemnicą, że wielu wyzwoleńców cesarza sprzyja właśnie Kumanusowi i Samarytanom.
Wobec takich przewidywań cesarski wyrok był prawdziwym zaskoczeniem. Klaudiusz orzekał:
Istotnymi sprawcami ostatnich zaburzeń w Judei są Samarytanie. Dlatego obecnych w Rzymie członków ich delegacji należy natychmiast aresztować. Winni oni ponieść karę śmierci.
Prokurator Kumanus zawiódł zaufanie. Ponosi częściową odpowiedzialność za wypadki w Samarii. Będzie zesłany na wygnanie. Dowódca Celer dopuścił się poważnych wykroczeń. Winien jest śmierci wielu tysięcy ludzi. Dlatego ma być przykładnie ukarany: będzie włóczony po ulicach Jerozolimy, a następnie ścięty.
Wkrótce po tym wyroku ogłoszono oficjalnie:
Nowym prokuratorem Judei mianuje się Marka Antoniusza Feliksa. Ze względu na wyjątkową sytuację w tym kraju pod jego rozkazy oddaje się również wszystkie jednostki wojsk rzymskich stacjonujące w Judei, choć prokuratorzy z zasady mają tylko władzę cywilną.
Cesarz nie mógł przewidzieć, że w rok po objęciu urzędowania Feliks otrzyma jeszcze coś więcej, co również nigdy nie trafiało się cesarskim prokuratorom: rękę pięknej królowej, Druzylli. Ona natomiast, poślubiając prokuratora-wyzwoleńca, wiedziała, że bierze za męża prawdziwego władcę Judei. Cóż teraz znaczy Berenika i jej małostkowa nienawiść?Pallas
W winiarniach i łaźniach Rzymu, pod arkadami cyrków i u balwierzy – słowem wszędzie, gdzie rozprawiano o polityce i najnowszych plotkach, sprawa sądu nad Żydami wywoływała przez pewien czas wiele ożywionych sporów. Skąd ów niespodziewany obrót rzeczy? Ci, których stawiono w kajdanach, są teraz wolni i triumfują. Ci, co mieli tylko świadczyć, odeszli do cel śmierci. A jak surowe kary dotknęły prokuratora i dowódcę! Któż to wywarł tak silny wpływ na decyzje cesarza?
Na jedno zgadzali się wszyscy: jakąś rolę w tym musiał odegrać król Agryppa. Właśnie bawi w Rzymie, a wiadomo, że w potrzebie chętnie pomaga swym współwyznawcom; bo choć myśli po grecku, więzów religijnych z żydostwem nie zrywa. Jego słowo wiele znaczy u Klaudiusza. Jednakże król Chalkis nie zdołałby przeciwważyć zdania cesarskich wyzwoleńców, gdyby ci działali zgodnie. A więc z pewnością nastąpił wśród nich jakiś rozłam. To zresztą nic dziwnego, bo wyzwoleńcy bez przerwy toczą wzajem prawdziwe wojny podjazdowe. Ciekawe jest tylko, jak przedstawia się aktualny układ sił, kto walczy przeciw komu. Kluczem do rozwiązania zagadki stała się nominacja Feliksa.
Z tą chwilą tajemnica wyroku była już jasna. Jeśli zyskuje Feliks, to za tym wszystkim stoi również jego brat Pallas. Jeśli zaś Pallas, to i ktoś jeszcze możniejszy w ostatnich latach – żona cesarza. Nie uchodzi ona za życzliwą Żydom, to prawda. Dlaczego więc uwolniono ich od winy? Z pewnością po prostu w tym celu, aby uspokoić ludność Judei i ułatwić rządy nowemu prokuratorowi.
Czy słuszny był pogląd, że Pallas i żona cesarza współdziałają tak ściśle? Dla ludzi dobrze znających dwór nie ulegało to żadnej wątpliwości. Ich zdaniem swoje znaczenie wyzwoleniec zawdzięczał nie tylko oficjalnie piastowanemu stanowisku. Co prawda, i ono było bardzo ważne, a nade wszystko ogromnie intratne, Pallas bowiem był u boku cesarza a rationibus – „od rachunkowości”. Tytuł skromny, w praktyce jednak dawał wyzwoleńcowi kontrolę finansów zarówno całego Imperium, jak i prywatnego majątku władcy. To wszakże samo przez się jeszcze by nie stanowiło wystarczającej podstawy potęgi Pallasa, jeszcze by nie usprawiedliwiało jego pychy, nad którą zdumiewali się ludzie nawet wiele, wiele lat później. Dowodów tej pychy złożył za życia dużo, a postarał się też, aby blask swojej wielkości ukazać przyszłym pokoleniom.
W jakieś pół wieku po opisanych wypadkach natknął się na pomnik Pallasowej zarozumiałości sławny wówczas arystokrata i polityk, a zarazem dobry pisarz, Pliniusz Młodszy.
Pewnego razu niesiono go w lektyce – tak podróżowali wszyscy znamienici – drogą wiodącą z Rzymu do pobliskiego miasteczka Tibur. W tej pięknej miejscowości podgórskiej Pliniusz posiadał wspaniałą willę, jedną z wielu. Poczynając od granicy Rzymu, po obu stronach drogi wznosiły się rzędem wspaniałe grobowce. Tak samo zresztą było przy wszystkich innych drogach wychodzących z miasta, bo w owych czasach nie zakładano osobnych cmentarzy. Ci, którzy odbyli już wędrówkę życia, towarzyszyli spieszącym gdzieś podróżnym. Grobowce były okazałe, kamienne i marmurowe, zdobione rzeźbami i malowidłami, niekiedy otoczone ogródkami. Napisy na płytach dokładnie informowały, kto spoczywa wewnątrz i czego za życia dokonał; wyczytać tam też można było wyrazy bólu rodziny, moralne przestrogi niby to z ust zmarłego, a nawet żarty. O miejsce swego wiecznego spoczynku każdy Rzymianin dbał zawczasu i bardzo pilnie. Jeśli nie miał grobowca rodzinnego, budował go jeszcze za swego życia lub zlecał to w testamencie spadkobiercom. Ludzie ubodzy, zwłaszcza niewolnicy, których nie stać było na własny grób, zapisywali się do specjalnych stowarzyszeń, kolegiów; drobne składki zapewniały członkom pogrzeb i pomieszczenie we wspólnym grobowcu. Natomiast nowobogaccy, a zwłaszcza wyzwoleńcy, wysilali się, aby wspaniałością swych grobowych budowli zaimponować potomnym. To parweniuszowskie pysznienie się majątkiem nawet po śmierci było przedmiotem częstych szyderstw ze strony ówczesnych satyryków. Pliniusz, spoglądając na świetne pomniki zgasłych wielkości, musiał przypominać sobie pewną scenę z dowcipnej powieści sprzed pół wieku, a więc z czasów Pallasa. Autorem powieści był Petroniusz. Otóż jedna z występujących tam postaci, wyzwoleniec-milioner Trymalchion, tak mówi do swego przyjaciela:
„Cóż tam, najdroższy przyjacielu, czy budujesz mój pomnik, jak ci to poleciłem? Bardzo cię proszę, byś u stóp mego posągu umieścił suczkę i wieńce, i łagiewki z maściami, i wszystkie walki Petraitesa, bym dzięki tobie mógł żyć po śmierci; nadto, niech ma długości sto stóp, a głębokości stóp dwieście, bo chcę mieć wkoło popiołów swoich wszelkiego rodzaju owoce i obszerną winnicę. Jest to bowiem opacznie, dbać o zdobność domu, póki się żyje, a nie dbać o ten dom, gdzie dłużej mieszkać się będzie. I przeto pragnę przede wszystkim, by zaznaczono: «Pomnik ten nie przechodzi na spadkobiercę». Zresztą nie omieszkam zawarować sobie testamentem, by mnie po śmierci nie krzywdzono. Przeznaczę bowiem jednego ze swych wyzwoleńców do strzeżenia mego grobu, by lud nie załatwiał potrzeby na moim pomniku. Proszę cię też, byś przedstawił na pomniku statki płynące pełnymi żaglami i mnie siedzącego na trybunie w białej todze z purpurowym brzegiem, z pięcioma złotymi pierścieniami, sypiącego pieniędzmi z woreczka; bo wiesz, że wydałem zabawę publiczną, dwa denary na głowę. Można umieścić też, jeśli uznasz, stoły z jadłem i cały lud, jak sobie dogadza. Po mojej prawicy ustaw posąg mej Fortunaty z gołębicą w ręce, i niech prowadzi suczkę uwiązaną do przepaski, i mego chłopaczka, i duże amfory zatkane gipsem, by wino nie wyciekło. I możesz wyrzeźbić jedną urnę rozbitą i płaczącego nad nią niewolnika. We środku zegar słoneczny, by każdy, kto spojrzy na godzinę, musiał chcąc nie chcąc przeczytać tam me imię. Co do napisu, to rozważ dokładnie, czy dostatecznym wyda ci się następujący: «Gajusz Pompejusz Trymalchion Mecenatianus tu leży. Przyznano mu sewirat w jego nieobecności; mógł mieć dostęp do wszystkich dekuryj rzymskich, ale nie chciał. Był oddany, dzielny i wierny. Wyrósł z małego. Zostawił trzydzieści milionów sesterców, nigdy nie słuchał filozofów. Bądź zdrów. – I ty także»”¹.
Czy Petroniusz, wyszydzając nowobogacką pychę Trymalchiona, godził w Pallasa, którego znał osobiście, jako współczesny mu i bliski dworowi? To bardzo możliwe. A w każdym razie napis na grobie cesarskiego wyzwoleńca był co najmniej równie pompatyczny i ociekający zarozumiałością, jak ten, który zaprojektował dla siebie Trymalchion. Odkrył ów napis Pliniusz, kiedy w drodze do Tibur z nudów zajął się oglądaniem grobów. Niespodziewanie, jeszcze przed pierwszym kamieniem milowym, kazał swoim ludziom przystanąć. Dokładnie odczytał, a nawet polecił przepisać tablicę, która głosiła, że tu spoczywają prochy Marka Antoniusza Pallasa, a rationibus cesarza Klaudiusza, oraz wyliczała jego zasługi i godności. Takie prezentowanie zmarłego było regułą na napisach grobowych, nie to więc zastanowiło Pliniusza. Zdumiało go zdanie końcowe, godne Trymalchionowej próżności:
„Senat przyznał mu, z powodu wierności i oddania dla patronów, odznaczenia pretorskie i pięć milionów sesterców; on jednak zadowolił się samym zaszczytem”.
Wzmianka o tej dziwnej uchwale senatu mocno zaintrygowała Pliniusza. Zadał sobie trud jej odszukania w archiwum państwowym. A kiedy tylko zapoznał się z pełną treścią dokumentu, zawrzał oburzeniem. Wystarczy przytoczyć urywki z listu, który zaraz po tym napisał do jednego ze swych przyjaciół:
„Uchwała jest tak pełna pochlebstw i wręcz wylewna, że ów pyszny napis grobowy wydaje się skromny i pokorny. Mam uważać jej autorów za ludzi dowcipnych, czy też nieszczęsnych? Nazwałbym ich żartownisiami, gdyby dowcipkowanie godziło się z powagą senatu. Uznałbym za godnych litości – któż jednak jest aż tak nieszczęsny, by dał się tak poniżyć? Cóż to więc było? Żądza kariery? Lecz cóż to za szaleniec, który pragnie robić karierę, hańbiąc siebie i społeczność! I to w takim państwie, w którym ten był pożytek z najświetniejszej godności: można było pierwszemu chwalić Pallasa.
Pomijam już to, że niewolnikowi Pallasowi przyznaje się odznaczenia pretorskie, bo przyznają je niewolnicy. Pomijam i to, że autorzy uchwały postanawiają: należy Pallasa nie tylko zachęcić, ale nawet zmusić do noszenia złotego pierścienia senatorskiego, godziłoby bowiem w majestat senatu, gdyby ktoś w stopniu pretora używał pierścienia żelaznego. Wszystko to rzeczy drobne i można przejść nad nimi do porządku. Warto natomiast zapamiętać co innego: oto w imieniu Pallasa senat czynił dzięki cesarzowi, bo zaszczytnie wspomniał on o swym wyzwoleńcu i dał też senatowi możność okazania życzliwości ku niemu. Cóż bowiem piękniejszego dla senatu, niż wydać się miłym Pallasowi?
Czytamy dalej, że senat chciał wypłacić Pallasowi ze skarbu państwa pięć milionów sesterców. I czym bardziej Pallas wzdragał się przyjąć te pieniądze, tym usilniej senat prosił ojca nas wszystkich, cesarza, aby zmusił go do ustępstwa. Tego jeszcze brakowało! Prowadzić oficjalne rozmowy z Pallasem i błagać go, aby raczył wziąć dar senatu! Sam cesarz ma patronować i adwokatować tej pysznej skromności wyzwoleńca! Pallas wzgardził pieniędzmi. Bardziej arogancko nie mógł postąpić. Senat i to chwali – udając, że się skarży – tymi słowy: ponieważ władca najlepszy i ojciec nas wszystkich uznał za właściwe anulować na prośbę Pallasa tę część uchwały, która przyznawała Pallasowi pięć milionów sesterców, senat oświadcza, że i w tym wypadku poszedł za wolą cesarza… Wyobraź sobie tę scenę! Pallas stawia veto przeciw uchwale senatu, sam ogranicza swoje honory, odmawia przyjęcia pięciu milionów, że to niby zbyt wiele, przyjmuje jednak odznaczenia pretorskie, jakby to było mniej”².
Tyle Pliniusz. A jakaż to była szczególna zasługa Pallasa, dla której senat powziął ową pamiętną uchwałę? Oto wyzwoleniec przedstawił projekt nowego prawa:
Kobieta wolna, która wiąże się z niewolnikiem, popełnia przestępstwo i musi ponieść karę. Jeśli uczyniła to bez zgody pana owego niewolnika, sama staje się niewolnicą, jeśli zaś za wiedzą, ma być traktowana jak wyzwolenica. To samo dotyczy dzieci z takiego związku.
Projekt Pallasa senat przyjął z aplauzem; nabrał on mocy prawnej jako specjalna uchwała, bardzo szczegółowa i przewidująca różne wypadki, jakie mogą zdarzyć się w praktyce. A więc na przykład: córka człowieka wolnego żyje z niewolnikiem za zgodą swego ojca, ale wbrew woli pana niewolnika – lub też odwrotnie: bez zgody ojca, a za wiedzą pana; kobieta wiąże się z niewolnikiem swego syna; niewolnik, z którym żyje kobieta wolna, ma kilku panów.
Oczywiście bez porównania częściej spotykało się sytuację odwrotną: wolny mężczyzna współżył z niewolnicą. To jednak uchodziło za rzecz najzupełniej normalną i w niczym nie narażało na szwank pozycji społecznej i prawnej owego mężczyzny. Co więcej, uważano powszechnie, że lepiej wziąć sobie niewolnicę, niż uwodzić panny i mężatki lub krępować się małżeństwem. W najgorszym wypadku pan niewolnicy mógł oskarżyć jej kochanka o naruszenie własności prywatnej; mógł też rościć pretensje do dziecka z tego związku.
Nie należy uważać postanowień, których inicjatorem był Pallas, za dowód pogorszenia się sytuacji niewolników. Wprost przeciwnie. Właśnie w tym okresie prawo zaczynało stawać w ich obronie. Miało to swoje konkretne przyczyny. Nie prowadzono już wielkich wojen zdobywczych, a więc dopływ niewolników się skurczył, ich ceny poszły w górę. W roku 19 wydano ustawę, która nieco ograniczała swobodę dysponowania życiem niewolników; odtąd pan mógł wyznaczać ich do walki z dzikimi zwierzętami na arenie cyrku tylko za zgodą odpowiedniego urzędu. Ustawa z roku 20 zastrzegła, że niewolnicy podejrzani o popełnienie przestępstwa mają być poddawani takiej samej procedurze sądowej, jak i ludzie wolni. Te ustawy ukazały się jeszcze za rządów Tyberiusza, natomiast sam Klaudiusz zarządził, że chory lub kaleki niewolnik porzucony przez swego pana uzyskuje wolność; a jeśliby pan zabił takiego niewolnika, będzie pociągnięty do odpowiedzialności jako morderca.
Ci niewolnicy, którzy przebywali w miastach, cieszyli się wówczas znaczną swobodą. Nadmiaru wolnych mężczyzn w Italii nie było, bo od kraju odrywały ich, i to nieraz na długie lata, służba wojskowa, interesy handlowe w prowincjach, kariera urzędnicza. W tych warunkach łatwo było niewolnikom znajdować sobie kobiety wolne, zwłaszcza z warstw uboższych. Stało się to zjawiskiem na tyle powszechnym i powodowało tak wiele rozmaitych komplikacji życiowych, że władze uznały za konieczne położyć mu tamę. Stąd właśnie owa uchwała, która odtąd obowiązywała przez pięć wieków. Wielu ojców, rzucających gromy na bezczelność niewolników i bezwstydną swobodę kobiet, powitało Pallasowy projekt z prawdziwą radością. Owe honory, którymi obsypano wnioskodawcę, miały pewne uzasadnienie w opinii publicznej. Pallas wiedział, że taka będzie reakcja w senacie i społeczeństwie i właśnie dlatego podjął się referowania sprawy. Miało to jednak pewną stronę paradoksalną, niemal zabawną: oto autor uchwały był niedawno niewolnikiem, jego zaś brat Feliks, również w przeszłości niewolnik, już był żonaty z księżniczką mauretańską, a dwa lata po wejściu uchwały w życie miał poślubić królową z Judei. Oczywiście uchwała formalnie nie dotyczyła wyzwoleńców, lecz bez kąśliwych uwag i tak się nie obeszło.
Łatwo było Pliniuszowi rozdzierać szaty nad upadkiem senatu. Łatwo mu było wołać:
– Jakżeż się cieszę, że nie żyłem w tamtych czasach!
Gdyby jednak uczestniczył w posiedzeniu, które dziękowało Pallasowi za zbawczy projekt i obmyślało dlań zaszczyty, głosowałby zapewne jak wszyscy. I niechybnie znalazłby później usprawiedliwienie dla każdego swego słowa.
Uchwała przyznająca Pallasowi odznaczenia pretorskie i owe miliony, z których łaskawie zrezygnował, zapadła 23 stycznia roku 52. A więc był to ten sam rok, w którym odbył się sąd cesarski nad Żydami; ten sam, w którym Feliks otrzymał zarząd Judei. Dobry to był rok dla obu braci wyzwoleńców; jeden został prokuratorem z nadzwyczajnymi uprawnieniami, drugi członkiem senatu w randze pretora.
Te łaski i zaszczyty spływały na nich nie bez głębszej przyczyny. To, że Pallas był wówczas tak butny i wielce wpływowy, zawdzięczał dobremu poprowadzeniu trudnej gry jeszcze przed czterema laty.
Wtedy to, jesienią roku 48, rozegrała się na dworze Klaudiusza ponura tragedia. Wyzwoleniec Narcyz otworzył cesarzowi oczy: żona, Waleria Messalina, zdradza go od lat; ostatnio jawnie święciła gody weselne z Gajuszem Syliuszem. Porażony bólem i strachem władca wrócił natychmiast z Ostii do Rzymu. Stanął w koszarach pretorianów. Tam ściągnięto wszystkich kochanków wiarołomnej i bezzwłocznie ścięto. Messalina jeszcze próbowała dotrzeć do męża i przebłagać go. Ale Narcyz czuwał. Nie dopuścił ani jej, ani też najstarszej westalki, która pragnęła uprosić cesarza, by przynajmniej wysłuchał żonę. Mimo to sam Klaudiusz wieczorem tegoż dnia polecił, aby „nieszczęsna” – użył tego właśnie określenia – stawiła się nazajutrz dla przedstawienia swej sprawy. Choć niektórzy uważali to za dowód wyjątkowej słabości cesarza, postępował on rozsądnie. Sprawa cudzołóstw Messaliny miała swój aspekt polityczny; istniały uzasadnione obawy, że przygotowywano zamach stanu w celu osadzenia na tronie właśnie jej „męża” Syliusza. Teraz, po rozgromieniu spisku i uśmierceniu winnych, pozostała tylko prywatna uraza bezczelnie zdradzanego męża. Tutaj jednak Klaudiusz mógł pozwolić sobie na wielkoduszność. Przecież Messalina była matką jego dwojga dzieci: siedmioletniego Brytannika i tylko nieco starszej Oktawii. Mimo wszelkich win i szaleństw Messaliny trudno byłoby zabierać ją dzieciom.
Narcyz przewidywał, jakie są zamiary Klaudiusza. Natychmiast po usłyszeniu tych słów wybiegł do oficera pełniącego służbę i krzyknął:
– Wykonać bezzwłocznie wyrok na Messalinie!
Dla wszelkiej pewności razem z żołnierzami pchnął jednego ze swych wyzwoleńców.
Cesarzową zastali w jej wspaniałych ogrodach, niegdyś należących do Lukullusa. Leżała na ziemi, to płacząc i rozpaczając, to czepiając się zwodnych nadziei, a nawet wybuchając gniewem. Była przy niej tylko jej matka, Domicja Lepida. Nie żyła z córką w zgodzie. Teraz jednak przyszła. Mówiła:
– Nie czekaj na kata! Twoje życie już minęło. Jedyne, co jeszcze możesz zrobić dla siebie, to godnie umrzeć!
Żołnierze wywalili bramę siłą. Trybun stanął, milcząc. Za to wyzwoleniec nie szczędził ohydnych wyzwisk. Messalina wreszcie zrozumiała, że to już koniec. Wzięła do ręki sztylet, drżącą ręką usiłowała wbić go to w pierś, to w szyję. Oficer, zniecierpliwiony, pchnął ostrze mocniej. Trysnęła krew.
Wiadomość o śmierci żony Klaudiusz przyjął pozornie z całkowitą obojętnością. To zachowanie jednych dziwiło, innych oburzało. A przecież w obliczu tej tragedii udany spokój był jedyną maską godną cesarza. W głębi serca Klaudiusz nie mógł się pogodzić z myślą, że Messalina już nie żyje – kobieta piękna, ukochana i znienawidzona, matka jego dzieci. Raz tylko, i to na króciutki moment, rozdarła się zasłona kryjąca jego najgłębszą tajemnicę – wciąż żywą pamięć Messaliny. W jakiś czas po jej śmierci, kiedy podawano do stołu, nagle zwrócił się do służby:
– Czemu pani nie przychodzi?
Może właśnie dlatego, że Messalina była wciąż obecna w jego sercu i myślach, Klaudiusz postanowił znowu się ożenić. Co prawda, czyniąc to, łamał uroczyste przyrzeczenie, które złożył swoim pretorianom zaraz po wykryciu zdrady Messaliny:
– Ponieważ moje dotychczasowe małżeństwa nie były dobre, będę żył w celibacie. Jeśli nie dotrzymam tego postanowienia, zgadzam się, abyście mnie zabili!
To jednak powiedział w afekcie. Małżeństwa istotnie nie były udane. Dwa pierwsze zakończyły się rozwodami: z Plaucją Urgulanillą z powodu jej zbyt swawolnego trybu życia i podejrzenia o współudział w jakiejś zbrodni; z Elią Petyną z przyczyny drobnych, ale uciążliwych nieporozumień. Trzecią żoną była Messalina.
Której z pięknych pań Rzymu przypadnie teraz zaszczyt wejścia do palatyńskiego domu?
Rzecz była wielkiej wagi, zwłaszcza dla wyzwoleńców. Klaudiusz miał już lat prawie sześćdziesiąt. Dobrym zdrowiem nie cieszył się nigdy. Należało myśleć o przyszłości; było jasne, że nowa cesarzowa przeżyje męża i będzie miała wiele do powiedzenia, kiedy przyjdzie obsadzać tron.
W całej sprawie Messaliny Pallas zachowywał się z pełną rezerwą. Nie zwalczał Narcyza, bo Messalina była wroga wszystkim wyzwoleńcom, ale i nie popierał, bo rywalizowali od dawna. Obecnie jednak nie miał zamiaru pozostać na uboczu.
Każdy z wyzwoleńców popierał inną kandydaturę.
Narcyz, któremu sprawne przeprowadzenie akcji przeciwko Messalinie dało wielki autorytet na dworze, w tej sprawie popełnił pewien błąd – może zresztą z nadmiaru ostrożności. Wpadł na pomysł, aby Klaudiusz pojął Elię Petynę, która przecież już raz była jego żoną! Narcyz argumentował tak:
Elia jest już dobrze znana cesarzowi; wiadomo, jak się zachowa i czego się po niej spodziewać. Co najważniejsze, Klaudiusz ma z nią córkę Antonię, najstarsze ze swych żyjących dzieci; czemuż by Elia nie miała otoczyć opieką i sierot po Messalinie?
Jednakże powtórny ożenek z tą samą kobietą wydał się czymś nader dziwacznym. Niefortunny plan rychło upadł i Narcyz patrzył ze zgryzotą, że prawdziwe szanse mają tylko kandydatki jego dwóch rywali, Kallista i Pallasa.
Kallist opowiadał się za Lollią Pauliną. Pochodziła ze świetnego rodu. Jej dziad należał do doradców cesarza Augusta. Co więcej, Lollia była już – choć bardzo krótko – cesarzową, poślubiła bowiem Kaligulę, poprzednika Klaudiusza na tronie. Prawdę mówiąc, to małżeństwo było zawarte w sposób co najmniej niezwykły. Ktoś wyraził się w obecności Kaliguli, że babka Lollii była swego czasu najpiękniejszą kobietą w Rzymie. Sama Lollia była wówczas żoną Memmiusza Regulusa, namiestnika prowincji bałkańskich, i tam z nim przebywała. Cesarz rozkazał obojgu natychmiast stawić się w Rzymie i wziąć rozwód, a potem sam ożenił się z Lollią. W czasie uroczystości ślubnych nieżyjącego ojca Lollii zastępował jej niedawny mąż. Małżeństwo było krótkotrwałe. Porzucając Lollię, cesarz specjalnym edyktem zabronił jej nowego zamążpójścia; kobieta, która była żoną cesarza, nie powinna już dzielić łoża z nikim.
Lollia miała jeszcze jedną zaletę: bajeczny majątek. Jeden ze współczesnych pisze:
„Widziałem raz Lollię Paulinę, żonę Kaliguli; nie była to jakaś wielka uroczystość, lecz tylko skromne przyjęcie zaręczynowe. Otóż Lollia była cała okryta szmaragdami i perłami. Błyszczały one, ułożone na przemian, na całej głowie i we włosach, w uszach, na szyi, na palcach. Łączną ich wartość szacowano na czterdzieści milionów. A nie był to dar władcy, lecz majątek po dziadku, zdobyty grabieżą prowincji”³.
Za Lollią wreszcie, zdaniem Kallista, przemawiało i to, że była bezdzietna; wolno więc było spodziewać się, że obdarzy sieroty uczuciem szczerym i niepodzielnym.
Gdybyż to Lollia mogła przewidzieć, jak drogo zapłaci za ambicję poślubienia drugiego władcy Rzymu!
A kogo popierał Pallas?