Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Nie chcę o tym mówić. Jak poradzić sobie z męską depresją - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
29 lipca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie chcę o tym mówić. Jak poradzić sobie z męską depresją - ebook

Męska depresja to wciąż mało poznane zjawisko, cicha epidemia. Nasza kultura nie pozwala mężczyznom na okazywanie uczuć, słabości, na mówienie o problemach, w konsekwencji czego skrywają swoje emocje i lęki. Problemy, które uważamy za typowo męskie – trudności z intymnością, pracoholizmem, alkoholizmem, obelżywymi zachowaniami i wściekłością – to naprawdę próby uniknięcia depresji.

Terrence Real łamie cywilizacyjne tabu i przerywa milczenie o przekazywanej od pokoleń toksycznej sukcesji – pokazuje, jak dojść do sedna problemu, skutecznie się leczyć, podjąć próby naprawienia relacji i zerwać ze szkodliwym dziedzictwem. Wnikliwą analizę łączy z przekonującymi opowieściami o swoich pacjentach, a także własnych doświadczeniach z depresją.

„Jak na ironię, te same czynniki, które przyczyniają się do depresji, sprawiają, że jej nie dostrzegamy”

„Aby zrozumieć męską depresję, musimy rozpoznać warunki, w których się rodzi, odkryć, w jaki sposób, pod hasłem męskości i często w najlepszych intencjach, zdradzamy i deformujemy naszych synów”

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8143-558-1
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_Książkę tę dedykuję z wdzięcznością_

_mojej żonie, Belindzie Berman,_

_oraz naszym synom, Justinowi i Aleksandrowi,_

_którzy stale mi przypominają, że nadzieja jest wspomnieniem przyszłości._

_Kamyk, który mój syn_

_pomalował złotem,_

_spoczywa na mej dłoni, cenny dar,_

_a on pyta swoim czystym, jasnym_

_dziecięcym głosem,_

_kto nauczył mnie, że życie_

_potrzebuje wielkiego bólu,_

_by się zamieniło w złoto?_

_A kto nauczył ich?_

_I po co, z jakiego powodu?_

RICHARD HOFFMAN, _Historia_

_Niech zmarli modlą się_

_za swoich zmarłych._

JAMES WRIGHT, _Inskrypcje_PODZIĘKOWANIA

Jest oczywiste, że ta książka, poświęcona przede wszystkim relacjom pomiędzy mężczyznami, bardzo wiele zawdzięcza bardzo wielu różnym ludziom. Koncepcje w niej przedstawione nie mogłyby się narodzić bez geniuszu dwóch zupełnie odmiennych kobiet, Olgi Silverstein i Pii Mellody, z których każda jest w swojej dziedzinie postacią legendarną. Od Olgi zapożyczyłem odwagę w kwestionowaniu dotychczasowych teorii męskiego rozwoju. To ona pierwsza wpadła na pomysł takiej książki i moje dzieło stanowi parę dla jej wspaniałej pracy o matkach i synach – _The Courage to Raise Good Man_. Również dług wobec Pii jest widoczny w całej książce. Jej dorobek miał nie tylko zasadniczy wpływ na moją praktykę terapeutyczną, lecz zmienił także moje własne życie. Jack Sternbach nauczył mnie większości tego, co potrafię w dziedzinie prowadzenia męskich grup terapeutycznych. To on wprowadził mnie w rewolucyjne koncepcje Joe Plecka i on podsunął mi ideę mężczyzny jako „skrzywdzonego krzywdziciela”. Pragnę też podziękować moim przyjaciołom i kolegom z Instytutu Rodziny w Cambridge, placówki, która wychowała trzy pokolenia terapeutów rodzinnych Nowej Anglii. Szczególnie wiele zawdzięczam moim mentorom: Charlesowi Verge, Caroline Marvin, Richardowi Chasinowi, Rickowi Lee, Davidowi Treadwayowi, Sally Ann Roth i Kathy Weingarten. Jeśli moja książka zapala jakieś światło nadziei dla mężczyzn i ich rodzin, jest to wasza zasługa. Moja wdzięczność nie ma granic.

Moja agentka literacka, Beth Vesel, była jedną z pierwszych architektek tej pracy, przewodniczką, opiekunką i muzą, a także niezwykle wnikliwą czytelniczką. We wdzięcznej pamięci zachowuję współpracę z Elizabeth Stone, a także wytrwałą pracę badawczą Riny Amiri. Pragnę podziękować Perowi Gjerde z Uniwersytetu Stanforda za ciepłe wsparcie i wskazówki, Besselowi van der Kolkowi za jego mądrość, otwartość i precyzję, Davidowi Lisakowi i Ronowi Levantowi za wiele cennych pomysłów.

Na głęboką wdzięczność zasługują pracownicy wydawnictwa. Virginia LaPlante była moją krytyczką i akuszerką mojej pracy. Inteligencja Gail Winston pozostawiła wyraźny ślad na całej książce. Nan Graham i Gillian Blake doprowadziły ją do ostatecznej postaci. Nan Graham wywarła wpływ na moją własną wizję dzieła, a Gillian Blake wniosła do tekstu swą błyskotliwą precyzję. Myślą i energią tych czterech kobiet przepojona jest każda strona książki.

Podczas pracy nad książką mnie i moją rodzinę otaczało wielu życzliwych, kochających przyjaciół: Jeffrey i Cheryl Katzowie, Scott Campbell i Richard MacMillan, Rick Thomson i Judy Wineland, Denise i Kenneth Malamentowie, Margie Schaffel i Peter Belson, Carter, Susan i Jessica Umbargerowie, Jeffrey Kerr, Mora Rothenberg, Winthrop Burr, Meredith Kantor, Mel Bucholtz, Gerry Schamess, Kristin Wainwright, Joan Wickersham, Ala i Deborah Slobodnikowie – wszyscy bardzo, bardzo cierpliwi.

Pragnę podziękować mężczyznom, kobietom, chłopcom i dziewczętom, z którymi miałem zaszczyt pracować przez wszystkie te lata. Ta książka jest nade wszystko pomnikiem ich heroizmu.

Na koniec muszę oddać należne mojemu najbogatszemu źródłu inspiracji, mojej żonie Belindzie Berman. Oprócz godzin ciężkiej pracy i wsparcia dziękuję ci także za twoje oddanie, głębię myśli i niezawodną inteligencję. Miłość do ciebie jest najlepszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła. Moim dzieciom, Justinowi i Aleksandrowi, jestem wdzięczny za tolerancję i entuzjazm. Ilekroć wpadałem w otępienie i duch we mnie upadał, wasza słoneczna obecność przywracała mnie do życia.

Na każdym kroku moich wędrówek przez ciemną knieję korzystałem z pomocy i towarzystwa innych ludzi. Błogosławię wszystkich moich towarzyszy podróży.PROLOG

_Syn chce pamiętać to, o czym ojciec wolałby zapomnieć._

Przysłowie żydowskie

W szkole średniej mój ojciec był świadkiem utonięcia dwóch znajomych chłopców na wybrzeżu New Jersey. Jednego z nich wciągnął podwodny prąd, a drugi zanurkował, aby go ratować. Ta tragedia stała się źródłem jednej z jego ulubionych maksym. „Nie zbliżaj się zanadto do tonącego, bo wczepi się w ciebie – mawiał ojciec. – Pociągnie cię za sobą na dno. Lepiej rzuć mu coś, linę albo koło ratunkowe. Ale nie dotykaj go, nie płyń za nim”. Powtarzał to od czasu do czasu mnie i mojemu bratu, jakby to była rzeczowa rada dotycząca prowadzenia samochodu czy nauki, jakby ratowanie tonących było codziennym ludzkim doświadczeniem. O wypadku tych dwóch chłopaków dowiedziałem się dużo później, gdyż ojciec przez całe moje dzieciństwo nie opowiadał nigdy o sobie, zawsze tylko o innych.

Dopiero po dwudziestu latach ojciec zaczął mówić o własnym życiu. Pamiętam pierwszy raz, kiedy się na to zdobył. Pozostał mi w pamięci szorstki dotyk naszej starej, żółtej kanapy, na której siedzieliśmy. Było mi niewygodnie obok potężnej masy ojcowskiego ciała. W wieku sześćdziesięciu dwóch lat był wielkim mężczyzną, ważącym dobrze ponad dwieście funtów, z szerokimi ramionami, wypukłą piersią i ogromnym brzuszyskiem, które piętrzyło się przed nim niczym basowy bęben wydający głębokie tony – jego śmiech.

Ruchy i gesty ojca były szerokie, zamaszyste, toporne jak figury, które rzeźbił w garażu – abstrakcyjne, nieczytelne kształty na masywnych podstawach – albo jak jego gniew, który wybuchał nagle jak sztorm, bez żadnego konkretnego powodu czy myśli, jak u dzikiej bestii.

Mój bliźniak Les miał dość rozumu, żeby siedzieć cicho i nie rzucać się w oczy, ale ja byłem ukochanym dzieckiem taty. Byłem wrażliwy. Byłem dla niego problemem. „Ty mały łobuzie, spiorę cię tak, że wytrząsnę z ciebie duszę” – mawiał ojciec i czasami wyglądało na to, że naprawdę zamierza spełnić obietnicę. Ta brutalność powinna mnie od niego odstręczać i właściwie tak było. Ale na jakimś bardziej elementarnym poziomie zbliżało nas to do siebie. Kiedy wybuchał niekontrolowaną wściekłością, nawet kiedy bił, nigdy nie traciłem z nim kontaktu. Bardziej niż fizyczny ból oszałamiały mnie jego niepoczytalność, jego uraza, jego cierpienie, wypełniając mnie rozpaczą i zwątpieniem. Z utęsknieniem czekałem na koniec rytuału, by móc pójść do łóżka, nakryć się z głową i zasnąć.

Później, w okresie dorastania, zacząłem szukać takiego odprężenia w narkotykach i w dreszczu ryzyka. Było jeszcze gorzej. Moje życie zwracało się w niebezpiecznym kierunku. Zacząłem się nawet zastanawiać, który z nas przeżyje, ja czy ojciec.

Kiedy miałem dwadzieścia siedem lat, zebrałem się na odwagę i poprosiłem ojca, żeby opowiedział mi o swoim dzieciństwie. Próbował zwykłych manewrów: najpierw przyjął postawę obronną, potem chciał obrócić wszystko w żart i uciec od tematu. Ale w tym czasie byłem już uzbrojony w umiejętności początkującego terapeuty. Miałem za sobą szkołę otwierania zamkniętych serc.

– Wiesz, matka i ja podjęliśmy z rozmysłem decyzję, by trzymać was z dala od tego wszystkiego – zaczyna.

– Rozumiem – mówię.

– Nie chcieliśmy was tym obciążać.

– Doceniam to.

– Ale myślę, że teraz jesteś już dość duży… – zająknął się.

Milczę. Ojciec robi pauzę.

– Nie masz pojęcia, jak wtedy było. W latach Wielkiego Kryzysu…

Znowu na chwilę przerywa, po czym kontynuuje. Miał nie więcej niż sześć albo siedem lat, kiedy jego matka umarła na przewlekłą chorobę, której nazwy nie zdołał zapamiętać. W głowie pozostały mu tylko niejasne obrazy i mętne wspomnienia o matce, jej cieple i zaraźliwym śmiechu.

Po jej śmierci wszystko spadło na głowę jego ojca, Abe’a, „człowieka słabego i biernego”. Abe stracił pracę, otworzył rodzinny sklepik, ale wkrótce zbankrutował. Ponieważ nie dawał sobie rady, rodzina się rozdzieliła. Mój ojciec Edgar i jego młodszy brat Phil zamieszkali z kuzynem. Ciotka Sylvie była nieprzyjemną osobą. Jeszcze przed Kryzysem zgorzkniała, po przyjęciu na wychowanie młodocianych krewnych nie próbowała nawet zmienić swojego jadowitego usposobienia. Cechowało ją codzienne, banalne okrucieństwo.

– Na czym to polegało, tato? – pytam.

– Ech, bo ja wiem. – Wzrusza ramionami.

– Ale jak to było? – powtarzam pytanie.

W końcu udaje mi się skłonić ojca, żeby opowiedział. O poniżeniu, jakie czuł, nosząc ubrania z drugiej ręki, o tym, jak Sylvie podawała im posiłki z komentarzami w rodzaju: „Dla Stevena duży kawał kurczaka, bo to mój syn, a dla ciebie, Edgar, mały, bo jesteś obcy”.

W wieku jedenastu czy dwunastu lat gniew nurtujący mojego ojca, pozbawionego opieki rodziców, doszedł do punktu wrzenia. Jego brat był wciąż dostatecznie młody i beztroski, by można go było kształtować, ale on zaczął odreagowywać. W szkole prowokował awantury, w domu podkradał różne drobiazgi, wreszcie uwikłał się w jedną czy dwie „afery”, po których ciotka się go pozbyła. Trafił do domu dziadków w innej części miasta.

– I co zrobiłeś? – pytam.

– Co niby miałbym zrobić? Chodziłem do szkoły, pracowałem.

– Czy miałeś przyjaciół?

– Zdobywałem przyjaciół.

– Czy widywałeś się z Philem i twoim ojcem?

Tak, widywał się. Przez całą tamtą zimę po szkole maszerował sześć mil przez śnieg do domu Sylvie, żeby zjeść z nimi obiad. Przesiadywał potem nad filiżanką kakao, dopóki Sylvie nie powiedziała, żeby już sobie poszedł. I znowu wracał samotnie na piechotę.

Zerkam przez okno naszego niedużego mieszkania nad morzem na nagie, listopadowe drzewa. Wyobrażam sobie dwunastolatka wędrującego wśród śnieżycy.

– Jak to było? – pytam. – Jak się wtedy czułeś?

Ojciec wzrusza ramionami.

– Jak się czułeś? – napieram.

– Myślę, że było trochę zimno.

– Nie gadaj mi o zimnie, powiedz prawdę.

– Nie chowam urazy, Terry. – Jego ton mnie mrozi. – Oni robili to, co musieli robić, jasne? To były ciężkie czasy. A poza tym – mówi już spokojniej – mogę to zrozumieć. Nie byłem łatwym dzieckiem.

– Ale byłeś dzieckiem – podkreślam.

Ojciec kręci głową.

– Tak, ale naprawdę trudnym. Byłem takim paskudnym, małym sukinsynem.

– Jakim ty mogłeś być sukinsynem, tato? Przecież miałeś dopiero dwanaście lat!

– Sam nie wiem. – Odwraca głowę i zapada się w sobie.

– Spójrz na mnie. – Ujmuję go za ramię. – Mam to gdzieś, co wtedy wyrabiałeś, rozumiesz? Byłeś dzieckiem. Straciłeś matkę, ojciec cię opuścił. Nie zasłużyłeś na taki los, prawda? Nie dociera to do ciebie? Nie zasłużyłeś!

Ojciec patrzy na mnie swoimi niebieskimi oczami powiększonymi przez grube szkła.

– No, niech będzie – wzdycha.

Potem, równie nagle jak przy wybuchach złości, otwiera ramiona i przyciąga mnie do siebie. Bez słowa, z dziecinną czułością i brakiem skrępowania składa głowę na mojej piersi. Przytulając go, czuję znajomą woń kawy, papierosów i kremu do golenia. Jego wielka głowa ciąży mi, fizycznie jest mi niewygodnie, wręcz nieprzyjemnie, ale kiedy próbuje się odsunąć, instynktownie wzmacniam uścisk. Delikatnie, nieśmiało gładzę jego plecy i gęste włosy.

– Wszystko w porządku, tato – mruczę.

Patrząc nad jego głową na drzewa za oknem, zastanawiam się, co będzie z nami dalej. Nadal mu nie przebaczyłem i nie zaufałem, ale coś w głębi mnie zaczyna tajać.

Tego wieczoru pierwszy zielony pęd przedarł się przez kamienny mur. Za nim poszły dalsze. W latach, które nastąpiły, zbliżaliśmy się do siebie coraz bardziej. Jednocześnie moje życie toczyło się w pomyślnym kierunku, podczas gdy sytuacja ojca stawała się coraz bardziej beznadziejna. Bezsilnie obserwowałem, jak kłopoty finansowe, izolacja społeczna, na koniec ciężka choroba przytłaczały go i tłamsiły, wysysając soki żywotne. Trwałem przy nim. Dawałem z siebie wszystko, co mogłem.

Pochowałem ojca we wrześniu 1989 roku. Ostatniej nocy, kiedy zostałem sam przy jego łóżku, pobłogosławiliśmy się nawzajem. Gdy nazajutrz rano wszedłem do szpitalnej sali, już nie żył. Głowę miał odrzuconą do tyłu, oczy zamknięte, usta otwarte. To nie był mój tata, to było tylko jego ciało, nie więcej niż jedna z jego gipsowych rzeźb. Dotknąłem jego oczu i ucałowałem go. Na wargach pozostał mi gorzko-gliniasty posmak.

Często myślałem o jego szkolnych kolegach, którzy utonęli na jego oczach, i o jego radzie: „Nie zbliżaj się do nich. Pociągną cię za sobą”. Ta rada, jak wiele innych, nie była słuszna. Nie pociągnął mnie za sobą do ciemnej mogiły. Ale też nie wyzwoliłem się z jego uścisku.Rozdział drugi

SYNOWIE NARCYZA: GODNOŚĆ, WSTYD I DEPRESJA

_Był utęskniony i tęsknił; był podpalaczem i sam się spalał._

Owidiusz39

Psychiatria nie przyczyniła się zbytnio do zgłębienia natury ukrytej depresji, natomiast sztuka, poezja i dramat zawsze czerpały całymi garściami z tej ludzkiej kondycji. Archetypem tej choroby jest mit Narcyza, dorastającego syna rzecznej nimfy, który spędzał burzliwą młodość na samotnych gonitwach i polowaniach w lesie – aż do dnia, w którym sam został upolowany.

„Wiele kobiet kochało się w Narcyzie – rozpoczyna opowieść Owidiusz. – Pragnęły go dziewczęta i młode kobiety. Lecz w jego kształtnym ciele kryła się zimna duma: żadna kobieta, żadna dziewczyna nie znalazła przystępu do jego serca”40. Narcyz był uroczym, dziarskim młodzieńcem i wzbudzał pożądanie nimf, lecz odrzucał ich względy. Jedna ze wzgardzonych wielbicielek w zemście rzuciła na niego klątwę: oby pewnego dnia sam poznał ból niespełnionej miłości. Jej życzenie spełniło się, kiedy Narcyz, spocony i spragniony po polowaniu, dopadł czystego, leśnego stawu. Pochylił się, by się napić, i nagle oczarował go widok pięknej twarzy na powierzchni wody. Przybliżył usta, by złożyć na niej pocałunek, i wyciągnął ramiona, by ją objąć. Lecz obraz, do którego tęsknił, rozpływał się pod jego dotknięciem, by wrócić, gdy odsunął się dalej. Kiedy zrozpaczony Narcyz zapłakał, spadające łzy zmąciły odbicie. Nieszczęśnik wznosił modły do tej istoty, by go nie porzucała. „Pozostań ze mną, błagam! – łkał. – Pozwól mi chociaż patrzeć na ciebie, jeśli nie mogę cię dotknąć”41. W ten sposób – konkluduje opowieść – podsycał tylko spalający go ogień42. Narcyz zapomniał o śnie i jedzeniu. Sparaliżowany tęsknotą, zaczął więdnąć i wkrótce zakończył życie.

Aby zrozumieć tę dziwną historię, musimy uchwycić prawdziwą naturę niedoli tego młodzieńca. Często mówi się o Narcyzie jako symbolu chorobliwej dumy, lecz w rzeczywistości jest wręcz przeciwnie. Jak zauważył w XVI wieku renesansowy filozof Marsilio Ficino, Narcyz nie cierpiał z powodu niepohamowanej miłości do własnej osoby, lecz z powodu jej niedoboru43. Mit używa paraliżu jako paraboli. Młody człowiek, dotychczas nieustannie będący w ruchu, nagle wrósł w ziemię, niezdolny oddalić się od ulotnego odbicia. Według Ficina, gdyby Narcyzowi nie brakowało prawdziwej miłości własnej, zdołałby wyswobodzić się z tej fascynacji. Jego nieszczęściem był bezruch wywołany nie zapatrzeniem w siebie, lecz uzależnieniem od własnego obrazu.

Ukryta depresja, podobnie jak nieszczęsna pasja Narcyza, jest w istocie zaburzeniem wiary w siebie. Zdrowa duma to zjawisko fundamentalnie wewnętrzne. To uznanie dla własnej osoby pomimo jej niedoskonałości, niewynikające jedynie z tego, co się posiada lub co się potrafi. Zdrowa duma zakłada, że wszyscy ludzie są stworzeni jako równi sobie, że dziedziczone cechy jednej osoby nie są ani lepsze, ani gorsze niż innej44. Taka wizja wrodzonej wartości nie zabrania nam dokonywać szczegółowych rozróżnień. Wciąż możemy dostrzegać własne i cudze talenty i ograniczenia. Ale elementarne poczucie wartości i znaczenia własnego ja nie rośnie ani nie załamuje się pod wpływem czynników zewnętrznych. Taką zdrową dumę demonstrują rodzice mówiący o swoich dzieciach. Mogą zauważyć, że Sally jest bardzo bystra, a jej brat Bill ma tylko przeciętną inteligencję albo że Bill jest wysportowany, podczas gdy Sally rusza się niezgrabnie. Ale rozumni rodzice nie będą z takich powodów wywyższać jednego dziecka, a poniżać drugiego. Teoretycy psychologii rozwojowej nazywają tę kluczową cechę zdrowego rodzicielstwa bezwarunkową akceptacją. „Ciepłe spojrzenie matki”45, zinternalizowane przez małe dziecko, staje się zarodkiem jego własnej wiary w siebie.

To, co przychodzi nam w sposób naturalny, gdy idzie o dzieci, często uchodzi uwagi w przypadku dorosłych, także nas samych. Życie społeczne pozbawia wielu z nas kontaktu z wrodzonym poczuciem wartości i zmusza nas do wyrównywania tego braku za pomocą zewnętrznych namiastek, takich jak bogactwo, uroda czy pozycja. Im mniej mamy szacunku dla siebie, tym silniejsza potrzeba rekompensaty.

Narcyz, „przepełniony zimną dumą”, jawi się jako niewzruszony. Lecz mit ujawnia jego skrywaną słabość. Niezdolny do nawiązania prawdziwych relacji, poddaje się urokowi własnego odbicia i w efekcie staje się jego niewolnikiem. Psychiatra mógłby przypuszczać, że młodzieniec ten nie rozwinął w sobie zdolności do kochania, do głębokiego przyswojenia miłości. Terapeuta spekulowałby, że we wczesnodziecięcej fazie rozwoju nie otrzymywał dowodów uznania i nigdy nie doznał ciepła bezwarunkowej akceptacji. W miejsce wewnętrznego poczucia wartości rozwinął obsesję na punkcie własnego obrazu pochodzącego z zewnątrz. Nie mogło to zaspokoić jego potrzeb, gdyż żadna dawka zewnętrznych pochwał, zaszczytów czy troskliwości nie może zastąpić miłości własnej46.

Zakochany we własnym obrazie Narcyz przypomina mężczyznę zakochanego w swoim koncie bankowym, swojej powierzchowności lub swojej władzy. Jest symbolem wszystkich mężczyzn oczarowanych przez cokolwiek innego niż ich własna, głęboka tożsamość. Ponieważ ukryta depresja u takich ludzi wynika z braku wewnętrznej siły życiowej, rzadko udaje im się obronić odbity obraz. Ilekroć Narcyz próbuje objąć przedmiot swego pożądania, ten odsuwa się od niego. Nie może sobie nawet pozwolić na łzy bólu, gdyż mącą one cudowną wizję. Wszystkie swoje autentyczne emocje i potrzeby składa na ołtarzu uwielbianego odbicia. Musi „podsycać ogień, który go spala”. Równie nieuchronnie jak przy każdym nałogu wpada w błędny krąg, z którego nie może się wyswobodzić nawet za cenę śmierci. Taka jest zasadnicza dynamika ukrytej depresji.

Pięćdziesięciosześcioletni Thomas Watchell, korpulentny, łysy menedżer, zdawał się na pozór tak odległy od stereotypu Narcyza, jak to tylko możliwe. A jednak w czasie, gdy go poznałem, ten najzwyklejszy człowiek był tak zafascynowany zewnętrznym odbiciem swojej wielkości, że zupełnie rozbiło to jego rodzinę i doprowadziło go do stanu desperacji.

Thomas skontaktował się ze mną dopiero wtedy, gdy kilka koszmarnych miesięcy jawnej depresji pozbawiło go snu, spokoju, nawet zdolności koncentracji. Miał poczucie beznadziejności, wydawało mu się, że jest nic niewart i pełen wad. Nie zdawał sobie sprawy, że ten bieżący kryzys, ostra jawna depresja, to niewiele więcej niż końcowa erupcja długotrwałej, chronicznej depresji ukrytej. Kiedy po raz pierwszy zjawił się w moim gabinecie, twierdził, że nie ma pojęcia, dlaczego doznaje tak intensywnego cierpienia. Był szefem działu finansowego w wielkiej, międzynarodowej firmie handlu detalicznego i zarabiał „coś koło 400 tysięcy plus premia”. Pochodził z ubogiej rodziny pracownika fizycznego i pragnął zapewnić swoim trzem córkom to wszystko, czego sam w młodości nigdy nie miał. Pracował na to ciężko i jego opływającej w dostatki rodzinie nie brakowało niczego z wyjątkiem obecności ojca. Kiedy przebywał w domu – a rzadko można go tam było zastać – był odległy i apodyktyczny. Błyskawiczna kariera miała swoje wymagania: podczas dzieciństwa córek jedenaście razy z rzędu porzucał wraz z rodziną dotychczasowe miejsce zamieszkania, by wykorzystać nadarzającą się okazję awansu. Nigdy nie zastanawiał się poważniej, jak te ciągłe zmiany mogą wpływać na żonę i dzieci, i nie podejmował z nimi dyskusji na ten temat. Zakładał po prostu, że co dobre dla Thomasa Watchella, jest dobre także dla całej rodziny Watchellów.

Przez ponad trzydzieści lat Thomas tkwił w pracy średnio przez osiemdziesiąt godzin na tydzień, nie wyłączając wieczorów i weekendów. W ciągu tych lat on i jego żona stopniowo oddalali się od siebie. Kiedy po pięćdziesiątce jego małżeństwo się rozpadło, nie było to dla niego ani wielkim zaskoczeniem, ani poważnym powodem do niepokoju. Wkrótce znalazł młodszą, ładniejszą i bardziej uczuciową partnerkę. Martwiło go i nie dawało mu spokoju coś innego: niemal całkowita alienacja córek, które miały już po dwadzieścia kilka lat i wszystkie trzy „trzymały z matką”. Jak twierdził, żadna z nich, jeśli nie potrzebowała akurat pieniędzy, nie okazywała mu większego zainteresowania.

Wielu ludzi sukcesu w rodzaju Thomasa nie potrafi dostrzec niszczących skutków kompulsywnej pracy, dopóki życie osobiste nie wystawi im za to rachunku. Świadomość, że córki się od niego odwróciły, uderzyła go z zaskakującą siłą i pogrążyła w skrajnej rozpaczy. Niczym współczesny Król Lear miał poczucie, że go haniebnie zdradziły, zapomniały o nim, wzgardziły jego staraniami i hojnością. A jednak podczas pierwszej sesji z rodziną dorosłe potomstwo Thomasa nie ujawniło szczególnej wrogości wobec ojca. W ogóle niewiele do niego czuły. W trakcie szczęśliwego dzieciństwa spędzonego w bliskim i ciepłym kontakcie uczuciowym z matką dziewczyny nauczyły się obywać bez niego. Jedna z nich określiła Thomasa jako „wpadającego od czasu do czasu władcę”, druga nazwała go „uśmiechniętym czekiem _in blanco_”.

– Co miałeś na myśli, mówiąc „ubogi”? – pytam Thomasa podczas jednej z sesji, kiedy on i jego córki, podobne do niego z twarzy i postawy, rozsiedli się w fotelach.

– Proszę? – Zawsze poprawny Thomas spogląda znad dużych, okrągłych szkieł.

– Pod koniec poprzedniej sesji mówiłeś coś o dorastaniu w robotniczej rodzinie – przypominam. – Pamiętasz to?

Thomas machinalnie przytakuje.

– Zaintrygowało mnie to, co mi powiedziałeś, kiedy cię o to zapytałem. – Bezskutecznie próbuję złapać jego wzrok. – Że wychowałeś się w ubogim robotniczym domu. Pamiętasz to zdanie?

Thomas bębni swoimi krótkimi, grubymi palcami po grubym, wełnianym materiale spodni. Patrzy gdzieś za okno.

– Naprawdę? – mówi z namysłem, unikając moich oczu. – Tak powiedziałem?

Milknie.

Diane, najstarsza córka i główny rzecznik rodziny, porusza się niecierpliwie w fotelu.

– Tato… – zaczyna, ale przerywam jej łagodnie, unosząc dłoń.

– Daj mu minutę – proszę.

Diane i jej siostry podczas wcześniejszych sesji aż nazbyt jasno dały do zrozumienia, co czują w związku z nieuchwytnością ojca. Thomas słuchał ich żalów na pozór nieporuszony, demonstrując taką właśnie niedostępność emocjonalną, jaką mu zarzucały. Uznałem, że córki dosyć już powiedziały. Przyszła pora, by zdarzyło się coś więcej.

– Ubogi – powtarzam z lekkim naciskiem. – Pamiętasz to?

Marszczy czoło, wciąż gapiąc się w okno.

– Jakoś nie pamiętam…

– Jeśli nie pamiętasz tej rozmowy sprzed tygodnia, to może zacznijmy od zera? – podsuwam. – Spróbuj wyobrazić sobie, co mógłbyś mieć na myśli.

Thomas krzyżuje nogi. Przez chwilę się zastanawia.

– Wiesz – zaczyna – dziewczęta niewiele o tym wiedzą.

– To mnie wcale nie zaskakuje – odpowiadam. – Po części właśnie dlatego cię o to pytam.

Znowu porusza się niespokojnie w fotelu. W końcu, po dłuższej chwili ciszy, odwraca się do mnie twarzą.

– Dobrze – mówi zdecydowanie, patrząc mi w oczy. – Co chciałbyś usłyszeć?

– No więc – odpowiadam powoli – mógłbyś zacząć od tego, co sprawiło, że uznałeś, iż lepiej trzymać się z dala od życia rodzinnego.

Wygląda na to, że moje słowa go zaskoczyły. Wciąga z niezadowoloną miną powietrze, szykując się do utarczki, ale potem zamiera – i nagle na jego twarzy pojawia się uśmiech.

– Więc na tym polega terapia – mówi rozweselony.

– Witamy w nowym wspaniałym świecie introspekcji – rzucam.

Thomas splata dłonie, potem je rozdziela.

– No wiesz, nie spodziewałem się, że będziemy się w tym grzebać – mówi, znowu poważniejąc.

– Rozumiem cię – odpowiadam, wyczuwając jego zakłopotanie i odruchową chęć przyjęcia pozycji obronnej. Rzucam okiem na trzy dziewczyny, które zamarły w oczekiwaniu, bez znaku aprobaty lub dezaprobaty.

– Thomas – pytam – jak sądzisz, czy twoje córki dobrze cię znają?

– Myślę, że tak jak wszystkie córki – zaczyna.

– Tato! – Diane i najmłodsza, Patricia, wybuchają jednym głosem.

– No, dobrze, może i nie – godzi się niechętnie. – Może nie tak dobrze, jak sądziłem.

– I właśnie dlatego tu siedzą, prawda? – pytam. – Twoje córki przyszły, żeby się dowiedzieć, kim naprawdę jesteś.

– Co wcale nie znaczy… – Diane gwałtownie prostuje się, bardzo podobna w tej chwili uniesienia do ojca.

– Co nie znaczy nic – uspokajam ją, przerywając jednocześnie jej wypowiedź. – Znaczy to, co znaczy. Teraz posłuchajcie. Co wy właściwie wiecie o dzieciństwie ojca?

Przez chwilę wszystkie wpatrują się we mnie tępo. Caroline, średnia siostra, kręci głową.

–Niewiele – bąka w końcu Diane.

Wszyscy patrzymy na najmłodszą siostrę, która bez słowa rozkłada ręce i nagle z oczu zaczynają jej płynąć łzy. Diane podaje jej chusteczkę. Patricia otwiera usta, ale nie wydaje dźwięku.

– Dlaczego płaczesz, mała? – pyta Caroline.

Patricia gwałtownie kręci głową.

– Ja po prostu… – zaczyna. – Ja zawsze tak się czuję… Jest mi smutno, kiedy myślę o tacie.

Pochylam się w jej stronę.

– Patricio, co wiesz o dzieciństwie twojego ojca?

– Właściwie to nie wiem nic. – Sięga po kolejną chusteczkę. – Wiem tylko… Boże, nic nie wiem…

– Na pewno coś wiesz, Patricio. Powiedz – nalegam.

– No więc… – jąka się – nie jestem pewna. To takie… Wiem tylko, że było złe!

Patricia kuli się w sobie. W żaden sposób nie może kontynuować. Pochyla głowę i zaczyna szlochać.

Thomas zerka na córkę z zakłopotaniem. Patrzy kątem oka, lękając się spojrzeć jej w twarz.

– To wszystko twoje, wiesz o tym? – mówię.

Zwraca się ku mnie.

– Ból, który ona wyraża, jest twój – objaśniam.

* * *

Dwie sesje później, promieniując skoncentrowaną odwagą, Thomas Watchell zgodnie z moim poleceniem siedzi wygodnie w fotelu z zamkniętymi oczami i dłońmi elegancko splecionymi na kolanach. Caroline, Diane i Patricia usadowiły się z boku, na pozór w swobodnych pozach. Ale ich oddechy są płytkie, a oczy utkwione w twarzy ojca. Thomas, głęboko rozluźniony, niemal w lekkim hipnotycznym transie, zaczyna zgłębiać nieprzyjemne wspomnienia, „krytyczne epizody” ze swego dzieciństwa47. Ponieważ nie może się zdobyć na mówienie o przeszłości w normalnej rozmowie, proszę go, żeby zamknął oczy, pozwolił swym myślom powędrować wstecz i raczej na nowo przeżywał, niż relacjonował tamte wydarzenia48. Posługując się tą techniką wychodzenia z traumy, Thomas przede wszystkim sięga do najważniejszej sceny, która zaciążyła nad jego dzieciństwem, a następnie wczuwa się w nią emocjonalnie. Widzę krople potu zbierające się na jego czole i karku. Opisuje „mauzoleum” sypialni jego matki widziane oczami małego chłopca.

– Tu jest duszno – mówi.

– Duszno?

– Tak. Wszystkie zasłony są spuszczone.

– Mów dalej – zachęcam.

– Nie zwykłe zasłony. To za słabe słowo. Takie wielkie, ciężkie brokatowe draperie. Wszędzie ich pełno. Cały pokój w nie zawinięty. Na ścianach, nad łóżkiem. Poduszki, kwiaty i – jak się to nazywa – saszetki.

Urwał, jakby na nowo poczuł tamtą woń.

– Thomas, ile masz lat? – pytam.

– Ach, jestem całkiem mały. Cztery, może pięć, sześć czy siedem.

– Mów dalej – zachęcam go łagodnie.

Thomas siedzi z zamkniętymi oczami, ze stopami opartymi na podłodze, z rękami na kolanach, jak dziecko.

– Chcesz wiedzieć, jak to czuję? – pyta.

– Tak. – Kiwam głową, chociaż nie może tego widzieć. – Opowiedz ze szczegółami.

– No więc jest gorąco. W moich wspomnieniach jest dziwnie gorąco. Wszystko jest pozamykane, rozumiesz? Okna. Lufciki. A to jest sierpień.

– Idź dalej – ponaglam. – Jak tam pachnie?

Marszczy nos.

– Nie zwracam na to uwagi…

– Czy czujesz jakieś zapachy kojarzące ci się z matką? – próbuję ukierunkować jego wspomnienia. – Zapach jej ubrań, jej oddechu?

Thomas się uśmiecha, wciąż z zamkniętymi oczami, jakby przejrzał moją grę.

– Jej ubrań, jej oddechu? – powtarza. – Jej chlania, chciałeś powiedzieć? – W jego głosie brzmi pretensja. – Nie. – Kręci głową. – Masz rację, oczywiście, ale to nie jest smród. Ona pije czystą wódkę. To nie pozostawia mocnego zapachu. Może pachnie trochę jak środki dezynfekcyjne, ale szczerze mówiąc, nawet to lubię. Przypomina mi to pielęgniarki w naszym szkolnym ambulatorium.

– Czy ona się porusza? Mówi coś? – pytam.

– W tej mojej fantazji? – uściśla i kręci głową. – Nie. Nic takiego. Leży plackiem. Rozwalona w poprzek łóżka, chrapiąc jak małe dziecko.

Odpływa gdzieś myślą.

– A ty co? – próbuję skłonić go do kontynuacji.

– Ja? – Milknie i znowu się zamyśla.

– Thomas?

– Jestem tu. – Wzrusza w końcu ramionami. – Po prostu siedzę. Na posterunku.

– Co proszę?

– Jako strażnik – wyjaśnia. – Żołnierz na warcie. Mały żołnierzyk mamusi. – Prostuje się w fotelu. – Sterczę jak kołek. Gapię się.

– Gapisz się – powtarzam. – Na co?

– No cóż, chyba na nią – odpowiada. – Jak oddycha. Wiesz, pierś do góry i w dół, do góry i w dół. – Znowu urywa. – To jest takie kojące, naprawdę.

– To wcale nie jest kojące – sprzeciwiam się z naciskiem. – To twój obowiązek.

– Co?

– Siedzieć tam, pilnować jej – zauważam, że w moim głosie brzmi niemal złość. – Pilnować jej oddechu.

– No, może – ustępuje. – W ogóle pilnować jej. Czy wszystko jest z nią w porządku.

– Pilnować, czy jeszcze żyje – podpowiadam.

* * *

Kiedy pytam Thomasa, jak często przesiadywał tak na straży nad pijaną matką, odpowiada: „Codziennie”, takim tonem, jakby było to głupie pytanie. Kiedy jednak proszę go, żeby wyobraził sobie, jak czuje się ten mały chłopiec żyjący w jego pamięci, gdy siedzi przy jej łóżku, w końcu zaczyna płakać, po tylu sesjach, podczas których wydawał się niewzruszony.

– Pusty – wydusza z siebie po długiej, męczącej pauzie. – Czuję się całkiem pusty. – A potem dodaje niepytany: – Wiesz, czasami się do niej przytulałem. Kładłem głowę obok niej, żeby ją czuć…

Wciąż z zamkniętymi oczami Thomas odwraca się od nas do ściany. Wiemy, że chce być teraz sam ze sobą. Córki płaczą bezgłośnie, nie chcąc mu przerywać.

– Więc jak? – pyta Thomas, gdy wstajemy po zakończeniu sesji. Wygląda na nieco zmiętego. – Czy coś dzisiaj załatwiliśmy?

Dziewczyny otaczają ojca. Caroline wsuwa się w jego ramiona.

– Oj, tato, tak trudno cię rozgryźć.

Byłem niezmiernie zadowolony z jego płaczu i wysiłku pamięci. Dwa miesiące wcześniej za nic nie pokazałby się swoim córkom z takiej strony. Trzy miesiące wcześniej w przychodni wydzierał się na młodego praktykanta, twierdząc, że jego psim obowiązkiem jest dać mu coś na sen. Sądził, że nasze sesje są po to, żeby ułożył sobie sprawy z rodziną, i rzeczywiście tak się stało. Ale prawdziwym celem było leczenie jego ostrej depresji jawnej i chronicznej depresji ukrytej.

Jawna depresja Thomasa czekała tylko na okazję do manifestacji, podobnie jak u Davida Inglesa, chociaż z innych powodów. Stałe ignorowanie własnych emocji i związków z ludźmi nałożyło się niebezpiecznie zaniedbania psychologiczne, których doznał w dzieciństwie. Thomas miał jasne wyobrażenie swoich życiowych celów i wiedział, do czego dąży, lecz otwarcie ignorował swoją przeszłość. Odwrócił się plecami do minionych faktów i udawał, że go nie dotyczyły. Błąd w jego strategii oddzielania się od dawnego bólu polegał na tym, że nie poddawały się jej emocje. David Ingles nie chciał znać smutnego, skrzywdzonego chłopca, który się w nim krył, i skończyło się na zadawaniu podobnych krzywd własnemu synowi. Podczas mrocznych wieczorów przy łóżku matki Thomas niewątpliwie przysięgał sobie, że nie pozwoli, by jego przyszła rodzina przeżywała coś podobnego. Ale życie, które stworzył swoim bliskim, okazało się prawie tak samo pozbawione równowagi jak to, od którego uciekał. Davida wypieranie przeszłości popchnęło do fizycznej przemocy, natomiast u Thomasa było przyczyną obojętności. Obydwaj bez żadnej złej intencji zgotowali swoim rodzinom to, przez co sami przeszli w dzieciństwie.

Długotrwała ukryta depresja Thomasa zamieniła się w poważny atak depresji jawnej, kiedy jego kruche poczucie własnej wartości rozsypało się pod ciosem, którym było odrzucenie go przez córki. Depresja, którą nosił w sobie przez tyle lat, w końcu wybuchła gwałtownie. Ale, jak sam później przyznał, zawsze z nim była, niepostrzeżenie drążąc jego wnętrze.

„To nie to, że byłem z siebie zadowolony – zwierzał się Thomas w dalszym etapie terapii. – Raczej odpychałem od siebie katastrofę. Dzięki każdemu nowemu sukcesowi mogłem jedynie oddychać trochę swobodniej. Ale zawsze pozostawał lęk przed czymś, co czai się za najbliższym rogiem. Nigdy nie czułem się naprawdę na luzie”.

Brak przyjaciół i dodatkowych zainteresowań oraz poczucie obcości we własnym domu Thomas rekompensował sobie dobrym jedzeniem, powodzeniem zawodowym i dodającymi powagi akcesoriami.

„Kiedy teraz o tym myślę, widzę, że niewiele miałem z życia” – przyznawał z żalem.

Świadomie lub nieświadomie, Thomas wciąż uciekał. Uciekał przed niedostatkiem finansowym, ale również przed cierpieniem i pustką, których doznawał jako dziecko, uciekał przed poczuciem bezwartościowości i jałowości emocjonalnej, które prześladowało go przez większość życia. Do czasu obecnego kryzysu Thomas z powodzeniem koił swe psychiczne rany, zażywając odpowiednie dawki środków wzmacniających wiarę w siebie – pieniędzy, sukcesów, prestiżu. Lekarstwa te trzymały go w pionie, zastępując mu autentyczne więzi z ludźmi. Jak większość mężczyzn cierpiących na ukrytą depresję, miał problemy z intymnością w związkach, ponieważ nie potrafił się zdobyć na emocjonalną intymność z samym sobą. Liriope, matka Narcyza, spytała kiedyś wyroczni, czy jej syn będzie długo żył. Otrzymała ironiczną odpowiedź: „Tak długo, aż pozna samego siebie”. Ci mężczyźni, jak Narcyz, lękają się samowiedzy. Uciekają od osobistego doświadczenia – bólu depresji. Odsuwają je na bok i negują. Davida Inglesa i Thomasa Watchella drążył ból, ale żaden z nich nie pozwolił sobie go odczuć.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: