Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Nie dajmy się podzielić - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2025
Ebook
38,49 zł
Audiobook
49,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
38,49

Nie dajmy się podzielić - ebook

Szymon Hołownia o zderzeniu z wielką polityką, kulisach sejmowych rozgrywek i planach na przyszłość.

Najbardziej charyzmatyczny rozgrywający na polskiej scenie politycznej zdaniem części publicystów. W opinii niektórych polityków celebryta i showman. Jest w grze, mimo że konkurenci przepowiadali mu szybki odwrót. Jaki jest Szymon Hołownia? Czego się boi? Co go napędza? Czy żałuje którejś ze swoich decyzji politycznych? Jaką ma wizję na przyszłość Polaków?

Michał Kolanko – dziennikarz polityczny „Rzeczpospolitej” – rozmawia z Szymonem Hołownią o fenomenie Sejmfliksa, manowcach polskiego parlamentaryzmu, o tym, jaka jest prawda o odbarierkowaniu sejmu i co polecają sobie z premierem do czytania. Marszałek sejmu otwarcie mówi o zmianach, które już się zaczęły, rozliczeniach z przeszłością, planach na przyszłość, rodzinie i motywacji, która przyciągnęła go do polityki.

Kategoria: Rozmowy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8367-206-9
Rozmiar pliku: 9,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Jestem „adoptowanym” warszawiakiem. Przyjechałem tu z rodzinnego Białegostoku ponad ćwierć wieku temu, tu przeżyłem wszystko to, co najważniejsze w dorosłości, ale to Biały­stok ulepił moje dzieciństwo. Łączę więc w sobie te dwie lokalne tożsamości. To chyba nie nadzwyczajne w czasach, gdy adresy zmieniamy po dziesięć razy w życiu: można być patriotą Podlasia, można zarazem czuć się jak u siebie w Warszawie. A to coś więcej niż świadomość, gdzie jest ulubiona księgarnia i jakim objazdem najsprawniej ominąć poranne korki.

Najmocniej czuję to zawsze 1 sierpnia, gdy w mieście wyją syreny, przypominając o wybuchu Powstania, które było psychologiczną koniecznością, polityczną tragedią, zbrojną klęską okupioną tysiącami ofiar i kompletnym niemal zniszczeniem tkanki miasta. Warszawa na co dzień, z rosnącą dzielnicą drapaczy chmur w Śródmieściu i na Woli, z rozlewającymi się wszędzie wokół sypialnianymi dzielnicami, jest po prostu kolejną europejską metropolią. Te sierpniowe syreny oznaczają dla mnie moment, w którym każdy biegnący przed siebie z milionem spraw człowiek musi usiąść, bo przypomina sobie, że w DNA ma też krew, dramat, smutek. Że żyje, ale ktoś przed nim umarł. Te syreny to płacz miasta nad prochami tych, którzy je tworzyli. To wołanie ofiar ślepej nienawiści o odwagę i czułość. O pamięć, ale i o opamiętanie – dwa pokrewne słowa, jedno wyrosłe z drugiego.

Każdego roku przez wiele lat, nawet gdy o tej porze byłem w domu, wychodziłem na ulicę, żeby stanąć z tymi, którzy też zdecydowali się zatrzymać, żeby powiedzieć Warszawie: jesteśmy, dać się policzyć. W tym roku, ponieważ pełniłem już funkcję marszałka sejmu, brałem udział w trwających praktycznie cały dzień w różnych punktach miasta oficjalnych obchodach. Składanie kwiatów w Muzeum Powstania Warszawskiego, uroczystości pod stojącym tuż przy sejmie pomnikiem Polskiego Państwa Podziemnego przebiegły gładko. Przed tym, co każdego roku dzieje się tego dnia w godzinie W na warszawskich Powązkach Wojskowych, przestrzegano mnie, przypominano historię o opluwaniu profesora Bartoszewskiego, ale w swojej świętej naiwności i wierze w ludzi zakładałem, że to na pewno przerysowane obrazy: przecież Powstanie Warszawskie to świętość, nie może być inaczej.

Było. Powązki Wojskowe to historia Polski. Leżą tu Bierut, a obok, na tak zwanej Łączce, ofiary stalinowsko-bierutowskiego terroru. Ofiary katastrofy smoleńskiej, znani artyści, politycy. W tym roku po raz pierwszy przed 1 listopada złożę właśnie tu wieńce na grobach byłych marszałków sejmu. Jest tu również pomnik Gloria Victis upamiętniający żołnierzy Armii Krajowej poległych między innymi w Powstaniu, gdzie co roku w godzinie W ma miejsce kulminacja uroczystości. Żeby do pomnika dojść, trzeba przejść spory kawałek od wejścia. Gdy spiker zapowiedział, że pojawiłem się na miejscu, otoczyła mnie fala gwizdów, wycia, przechodziłem przez szpaler ludzi buczących, rzucających w moją stronę wyzwiska. Atmosfera była jak na stadionie, na gali MMA, jak na publicznej egzekucji. Idąc na miejsce uroczystości, próbowałem uśmiechać się do tych, którzy w jakiś sposób okazywali mi szacunek, sympatię czy nawet obojętność. Nie żebym miał kłopot z buczeniem pod moim adresem, przywykłem do znacznie gorszych reakcji przez ostatnie lata, ale tu?! Teraz?! Na chwilę przed świętą dla każdego warszawiaka godziną? Później było przywitanie z Powstańcami: wdzięcznymi, uśmiechniętymi, wciąż na służbie, tak bardzo potrzebnej nie tylko najmłodszym pokoleniom. Syreny, hołd, wyjście z cmentarza – i znów wianuszek agresywnych ludzi wyzywających mnie od „aborcjonistów”, młoda kobieta z dzieckiem na ręku krzyczy mi w twarz: „Hańba!”. Próbuję rozmawiać, ale nie ma to sensu. Zresztą za chwilę zainteresowanie przenosi się gdzie indziej, bo z uroczystości wychodzi przewodniczący Prawa i Sprawiedliwości. Towarzyszy mu aplauz, choć uczciwie muszę przyznać, że na jego twarzy widzę chyba cień zakłopotania, on chyba też wie, że to nie to miejsce, nie ten czas.

Jeszcze później, wieczorem, odbywają się obchody na wolskim Cmentarzu Powstańców Warszawy, gdzie spoczywa ponad sto tysięcy poległych w tym zrywie mieszkańców stolicy. Tu organizatorem jest prezydent Warszawy, przemawia też premier Tusk, _spiritus movens_ jak co roku pozostaje niezmordowana pani Wanda Traczyk-Stawska. Nie przemawia nikt, i chyba po prostu nie ma nikogo, z pierwszego garnituru PiS-u. Inne słowa zrywają publiczność do oklasków. Atmosfera jest spokojna, ale mnie coś nie daje spokoju: nie umiem już nie widzieć, że istnieje też i inna Warszawa, kompletnie inna Polska.

Tak, jasne, i w jednym miejscu, i w drugim pojawiają się ci, którzy tego dnia są wszędzie. I tu, i tu znaczna część gości oraz organizatorzy myślą tylko o tym, żeby uczcić najważniejsze. Wszędzie są też Powstańcy. Dla mnie jednak doświadczenie na żywo pęknięcia na pół jednej z najświętszych polskich rocznic było poznawczym wstrząsem.

Tak, odmieniamy to przez wszystkie przypadki: Polska jest podzielona, każdy wie, że linie tych podziałów idą przez tysiące polskich domów, firm, osiedli. O polaryzacji napisano już tysiące stron, tysiące polityków, politologów, komentatorów, zwykłych wyborców zapisało się już do jednej z dwóch drużyn i kibicuje jej na dobre i na złe, a ich Polska marzeń to Polska bez tej drugiej Polski. Ja też w tej sprawie powiedziałem już tysiące słów, dowodząc, jak toksyczna jest polaryzacja dla wszystkich jej uczestników, również dwóch wielkich graczy, i jak ożywcze może być jej rozszczelnienie. Ot, choćby na przykładzie sejmu, który po raz pierwszy od niemal dwudziestu lat nie jest traktowany przez rząd jak prywatna maszynka do legislacyjnego mięsa i dzięki temu od roku cieszy się rekordowym zainteresowaniem Polaków. Pięć lat temu dokładnie o tym pisałem w swojej broszurze wydanej na wybory prezydenckie; dziś, gdy dzięki wyborcom mogłem wprowadzić tę myśl w życie, widzę, że to po prostu działa.

Nie jestem utopistą, ale wiem, że pracuję w miejscu, w którym jeszcze w latach dziewięćdziesiątych znaczną część prawa uchwalano olbrzymimi większościami: rządu i opozycji. Dlaczego? Bo to był czas wspólnego celu: aplikowania do UE i NATO, co do którego zgadzali się – prawie – wszyscy. Czy dziś cele, które wytycza nam los, aby na pewno są mniejszego kalibru i rangi? Narzekano, że plagą sejmów tamtej dekady było partyjne rozdrobnienie, na które lekarstwem miała być ordynacja promująca większych graczy. Lekarstwo okazało się chyba gorsze od choroby. Ten dwójkowy podział zaraża dziś kolejne obszary życia, dzieli je grubą kreską na dwa. Odkąd Białoruś napadła na nas, w cyniczny sposób wykorzystując w charakterze broni żywych ludzi, odkąd Rosja napadła na Ukrainę, temat bezpieczeństwa, choć łączy Polaków, przez polityków pląsających w polaryzacyjnym transie wykorzystywany jest do dzielenia nas na „patriotów” i „anty-Polaków”. Podobnie z tematem wciąż niezrealizowanych wielkich inwestycji. I tak dalej. Proces ten ochoczo wspierają media, których przedstawiciele stają czasem na rzęsach, by uczestników każdej dyskusji opatrzyć przeciwstawnymi znakami i tak uzyskać utrzymujący uwagę widza w tani sposób efekt „konfrontacji postaw”. Najpełniejszym wyrazem tej taktyki są niedzielne programy typu „śniadania polityczne”, z których nie wynika nic poza wyprodukowaniem sobie przez radio czy telewizję „kontentu” na swoje social media pod hasłem: „Ten mocno dowalił tamtemu”, „Tamten zaorał tego”.

Z uwagi na własne CV jestem, rzecz jasna, ostatnią osobą, która miałaby moralne prawo piętnować kogoś, kto postanawia zrobić karierę w rozrywce. Widzę jednak w przywiązaniu do tego spektaklu potężne niebezpieczeństwo: minięcia się z biegnącym nieubłaganie na zewnątrz naszego teatru czasem.

To jest mój główny zarzut do polityków, których jako wyborca nie wybieram. To, że ukradli sto miliardów, to przestępstwo. To, że ukradli nam cztery czy osiem lat życia – to zbrodnia nie do odkupienia. Dziś głównym tematem politycznej narracji jest odmieniane przez wszystkie przypadki bezpieczeństwo. Źle? Oczywiście, że dobrze. Źle, że zasłoniło ono niemal wszystko. Że z horyzontu zniknęła nam przy tym skutecznie choćby gospodarka. A podczas gdy my, patrząc na USA, robimy w polskich gazetach absurdalne sondaże: „Na kogo głosowaliby Polacy: na Harris czy na Trumpa?”, umyka nam, że Stany, nawet pogrążone w swojej własnej hardkorowej polaryzacji, odsadzają właśnie nas, jak i całą Europę, na kilka długości w nowych technologiach towarzyszących sztucznej inteligencji, dekarbonizacji, coraz większej liczbie dziedzin. Przykład pierwszy z brzegu: w dziedzinie kluczowych dla rozwoju AI mikroprocesorów poniżej 7 nm Tajwan ma dziś sześćdziesiąt siedem procent rynku, a w Europie nie umiemy produkować mikroprocesorów mniejszych niż 22 nm. Pomińmy już pytanie, co będzie, gdy Chiny zaatakują Tajwan – słynny raport Maria Draghiego, wskazujący, jak beznadziejna jest dziś dynamika całej europejskiej gospodarki, dostarczający tony dowodów na tezę, że za dziesięć lat różnica w poziomie życia między USA a Europą będzie taka jak dziś między Europą a Indiami, jest porażający. Ale w Brukseli, w której króluje dziś spór o to, na ile bezwzględnie obchodzić się z migrantami, nikt nie ma głowy do myślenia o tym, gdzie będzie Europa, kiedy okaże się, że się obroniła, ale wypada z globalnej gry, bo – skupiona na zarządzaniu już nie tylko bezpieczeństwem, ale strachem – przespała kolejną rewolucję przemysłową.

Z każdym dniem konsumowania prymitywnej, wstecznej, starej polityki, opartej teraz niemal wyłącznie na budzeniu w nas strachu, coraz bardziej cofamy się w rozwoju. Nie wiem, co powiemy naszym dzieciom, gdy zapytają nas, dlaczego skazane są na pracę w montowniach, z których zysk będzie czerpał kto inny. Że tatuś fajnie pomstował na Macierewicza? Że bał się migrantów, dlatego nie miał czasu zająć się budową świata na pokolenie, nie na jedną czy dwie – swoje – kadencje?

Przy obecnym kryzysie przywództwa we Francji i w Niemczech, przy nieobecności Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej Polska ma wszystkie papiery, żeby stać się lokalnym mocarstwem tej części Europy. Otwiera się dla nas pole gry w Azji Środkowej. Świat nie chce dziś już dzielić się na Wschód i Zachód, jest wielobiegunowy, swoje ambicje coraz wyraźniej zaznaczają w nim coraz liczniejsze kraje. Patrzymy za ocean? To dobrze. Ale przecież tam są nie tylko Stany Zjednoczone. Jest też Kanada, aktywnie tocząca teraz z naszym głównym przeciwnikiem, Rosją, już prawie regularną wojnę w Arktyce i o Arktykę. Migranci, którzy stają na naszej granicy, pochodzą z Syrii, Jemenu, Erytrei. Czy my w ogóle wiemy, gdzie jest choćby ten ostatni kraj? Czy mamy jakiś pomysł nie na to, jak wybudować o pół metra wyższy mur, ale co zrobić w miejscu pochodzenia migranta, by w ogóle nie ryzykował morderczej podróży na nasze pogranicze? A powinniśmy się tym żywotnie interesować. Świat pokolenia moich rodziców to świat, w którym szczytem aspiracji było NATO, UE, podciągnięcie taborów infrastruktury, wygodne drogi, które w międzyczasie zbudowaliśmy. Ambicją mojego pokolenia jest to, by na obecności w UE, NATO i na tych naszych drogach zbudować rozwój, ruszyć ostro do przodu z inwestycjami, z nowym przemysłem, już nie nadganiać, już nie zasypywać dziur, które zrobiła historia, tylko realizować marzenia.

Siedząc w fotelu marszałka, prowadząc najbardziej „gorące”, eksponowane, bo zbierające wszystkich posłów punkty obrad, wiem przecież z góry – i nie tylko ja – kto na kogo się wydrze, kto kogo oskarży, że za jego rządów tamto oraz to. Patrzę czasem, szukając ratunku, na galerię dla publiczności. Pytam, bez głosu, bo mi nie wolno: czy wy też to widzicie? Czy naprawdę tego właśnie chcecie? Nie macie wrażenia, że ktoś marnuje nasz czas? Ostatnie badania pokazują, że zapadamy na chorobę, na którą cierpiały chyba wszystkie rosnące szybko społeczeństwa. Polska za chwilę podzieli się nie tyle na Polskę PO i PiS, ile na Polskę zamożną i biedną. Zaczynamy się bardzo poważnie rozwarstwiać. Wydajemy w Polsce rocznie siedemdziesiąt miliardów na 800+, kolejne trzydzieści miliardów naszych własnych pieniędzy na trzynastą i czternastą emeryturę, a mimo to rodzi się dramatycznie mniej dzieci, wciąż wiele z nich nie ma co jeść, coraz więcej seniorów narzeka na dostęp do lekarza. Coś chyba poszło mocno nie tak? I jest to pytanie wykraczające poza standardowe: „a za waszych czasów to”, „a za waszych tamto”. Jeśli bierzesz lek w coraz większych dawkach, a on nie działa, może czas zacząć rozmowę nie o tym, czy znów zmienić lekarstwo, tylko najpierw – czy trafnie postawiono diagnozę?

Rząd i nasza koalicja mają przed sobą jeszcze trzy lata. Chcę wierzyć, że wyjdziemy w nich poza rytualne: „a przez osiem lat wyście”. Stoimy dziś u progu kampanii prezydenckiej, która ma zabezpieczyć – a nie unieważnić – zmianę, jaka dokonała się w Polsce 15 października 2023 roku. Jak? Otworzyć zmiany rozdział drugi. Tak, udało się odsunąć PiS od władzy, ale to jeszcze nie znaczy, że teraz czas na ruch polaryzacyjnego wahadła w drugą stronę. Dość już Polski tej partii albo tej drugiej partii. Czas na przywództwo, nie tylko na zarządzanie. Na prezydenta, który nie będzie udawał „mesjasza”, lecz będzie umiał być „stróżem zakrętu”, kimś, kto pozwoli społeczeństwu targanemu milionem poważnych zmian bezpiecznie przejść przez najtrudniejszy od pokoleń wiraż. Takiego, który potrafi być zwierzchnikiem sił zbrojnych i mediatorem w podzielonym społeczeństwie, potrafi budować nie tylko mury oddzielające nas od wrogów, ale i mosty prowadzące do przyjaciół. Dla którego stawką będzie przyszłość nie karier naszych polityków, lecz naszych dzieci. Który będzie wiedział, że bezpieczeństwo nie wyklucza człowieczeństwa, miłość do munduru nie stoi w sprzeczności z miłością do pokoju ani szacunek do tradycji – z byciem fanem szalonej w swoim tempie nowoczesności. Który będzie się palił nie do polerowania żyrandola, ale do dogadywania ze sobą polityków, tak żebyśmy wreszcie ruszyli z innowacyjną gospodarką – bo jeśli natychmiast nie ruszymy, to za pięć lat nie stać nas będzie w ogóle na czołgi i rakiety.

Chińskie przysłowie, które wziąłem za życiowe motto, mówi: „Jest później, niż myślisz”. I o tym, o niczym innym, ma być w istocie ta książka.

_Szymon Hołownia_Michał Kolanko: Często słyszy się formułowany wobec pana zarzut, że jest pan produktem, tworem sztucznym. Co pan na to*?

Szymon Hołownia: Jeśli ktoś uważa za naturalność pejzaż z wyłącznie dwiema „Polskami” – tą PO i tą PiS-u – rozumiem, że będę dla niego właśnie tworem sztucznym, dziwnym, niepasującym do pejzażu, irytującym. Matejko namalował już przecież _Bitwę pod Grunwaldem_, są Polacy z Litwinami, są Krzyżacy. Jaka Trzecia Droga?! Kto jest krawcem w tej szytej grubymi nićmi prowokacji? A tu lista, od samego początku mojej działalności, była długa: miałem być „produktem” jezuitów, amerykańskich służb specjalnych chcących utrzeć nosa PiS-owi, Dominiki Kulczyk, Ukrainy, Izraela… Teraz oczywiście sytuacja się wyjaśniła, na szczęście już wiadomo, że to wszystko „wina Tuska”.

Czyli pan nie czuje się produktem?

Jestem tylko i wyłącznie „produktem” moich rodziców. I jeszcze raz zaznaczam: doskonale rozumiem wszystkich tych, którzy, kiedy im się coś w pejzażu nie zgadza, idą na skróty. To znany mechanizm psychologiczny: dążymy do redukcji dysonansu, dyskomfortu poznawczego, żeby mieć odfajkowane, zaszufladkowane i uwolnić energię na kolejne zmagania. Ja mam tak całe życie – zawsze byłem z innego obrazka: albo „agentem biskupów”, albo „zaprzanym liberałem”. Ciekawie na te moje żale zareagował kiedyś wybitny politolog profesor Jarosław Flis. Jak opowiedział, on również zetknął się z zarzutami, że nie może się zdecydować, po której stronie polaryzacyjnego sporu się opowiedzieć, nie zapisuje się do żadnej z drużyn. Miał tłumaczyć rozmówcy, że nie chce być ani po jednej, ani po drugiej stronie muru, jeśli już, to siedzi na nim okrakiem. Na co usłyszał: „Tak, ale sika pan częściej na naszą stronę” (_śmiech_).

Wszystkie te próby szufladkowania, etykietowania nie mają znaczenia. Wiem, w co wierzę, co widzę. Mam ten komfort, że pracując w polityce, mogę dziś mówić panu dokładnie to samo, co pisałbym jako felietonista czy mówiłbym jako mówca, gdybym w polityce nie był. Po trzydziestu pięciu latach wolności doszliśmy do pierwszego poważnego zakrętu, jesteśmy w nowym momencie założycielskim naszej demokracji.

Co pan ma na myśli? I dlaczego teraz?

Bo nakłada się dziś na siebie kilka dużych procesów. Pierwszy to grawitacja pięciu kryzysów, które naraz pojawiły się w Europie, a więc i w Polsce, w ciągu ostatnich lat: kryzys finansowy, migracyjny, klimatyczny, pandemia COVID-19, wojna w Ukrainie. Jeden ma potencjał, by zatrząść światem, a co dopiero pięć? I to wszystko przydarza nam się w momencie, w którym zupełnie nową drogę mamy przejechać autem skonstruowanym prawie ćwierć wieku temu. Przez ostatnie dwie–trzy dekady naszą wyobraźnię zabudowywały przecież szczelnie dwa ruchy wyrosłe z Solidarności, spięte w śmiertelnym zwarciu. Jeszcze dziesięć lat temu Robert Krasowski mógł pisać o Tusku i Kaczyńskim, że pierwszy „ułożył Polaków do snu”, a drugi „dał im do ręki papierowy karabin”. Dlaczego twierdzę, że polaryzacja zaczyna się kończyć, choć przecież w sondażach jest wciąż widoczna i silna? Dlatego, że PO coraz częściej zachodzi PiS z prawej strony, z kolei PiS zachodzi PO od lewej. Odstawmy na chwilę rzecz zasadniczą: kwestie światopoglądowe. Odstawmy to, że PiS kradł na potęgę, a PO słusznie chce złodziei rozliczyć. Świadczenia społeczne? Wyścig, kto da poprzez nie więcej. Wielkie inwestycje? Wyścig, kto zadeklaruje większe. Polska w Unii? Do niedawna PiS zrzędził na Unię, dla PO była ona bogiem; dziś PO zdaje się miejscami wyprzedzać PiS w krytyce różnych unijnych rozwiązań. Bezpieczeństwo? Wyścig, kto kupi więcej (i słusznie). Migranci? Do niedawna PO była partią „humanitarystów”, PiS mówił: siła, mur, pushbacki; dziś PO wyprzedza PiS w twardych deklaracjach, wyciągnięcie z całej obszernej, całkiem sensownej strategii migracyjnej ministra Duszczyka właśnie „czasowego, terytorialnego ograniczenia prawa do azylu” jest tego koronnym przykładem. Wiem, pewnie z badań wyszło, że to jest sposób na zabranie tlenu PiS-owi, ale jest też w tym ogromne ryzyko, że w tej sytuacji wybór sprowadzi się wyłącznie do tego, kto bardziej lubi którego lidera. Tymczasem obaj ci liderzy są w momencie, kiedy mają przed sobą może jedne, może drugie wybory – i basta. A następców nie wychowali. Ten model jest więc w fazie, w której – gdyby porównać go do życia gwiazd – byłby czerwonym olbrzymem: świeci tak, że oczy bolą, ale dlatego, że zaraz zgaśnie, zmieni się w białego karła.

Jest też czynnik drugi, czyli kompletny odjazd takiej polityki od życia ludzi, od ich realnych problemów. Politycy doszli dziś do wniosku, że nie muszą już słuchać ludzi, skoro mają grupy fokusowe. Tylko że te raz zostają wybrane dobrze, innym razem – tak sobie. Tymczasem na podstawie fokusów podejmowanych jest dziś osiemdziesiąt procent decyzji w polityce. Jest jak w handlu. Ludzie chcą, żeby opakowanie było niebieskie – zrobi się niebieskie. Guy Verhofstadt, dinozaur europejskiego liberalizmu, jedna z ważniejszych postaci europejskiej polityki ostatnich dekad, powiedział kiedyś, że polityk nie jest od mówienia ludziom tego, co chcą usłyszeć, ale tego, co należy powiedzieć. Znam w Polsce kilku takich polityków, którzy się pod tym podpiszą. Zdecydowana większość to byli politycy. Ludzie lubią słuchać mądrych analiz Aleksandra Kwaśniewskiego. Dlaczego jednak nie wybierają do władzy ludzi jego formatu? Niektórym pewnie wygodnie jest z polityką rozumianą jako dyskont, bo wychodzą z założenia, że cudów nie ma, wybierzmy tych, co wydają się robić nas w konia najmniej, ale ja wiem, że są i inni: ci, co wiedzą, że taka polityka nie jest o prawdziwych pytaniach życia, bo półka w dyskoncie to nie są problemy życia, tylko nasze realne potrzeby zapakowane w czyjś marketing.

Ciepła woda w kranie plus zarządzanie strachem jako synonimy bezpieczeństwa czy raczej bezpieczeństwo biorące się z rozwoju i poczucia własnej wartości i siły? To jest wybór, przed którym dziś stoimy.

A ja myślę, że zmiana polityki jest nieunikniona i postępuje. W jakimś sensie nasza rozmowa jest tego przykładem.

Co może z tego wyjść? Nie wiem. Wiem jednak, że skoro powoli zaczyna się kończyć jakiś etap, to mamy sytuację trochę jak w latach 1918–1920: co sobie ułożymy, to nazwiemy polską demokracją i to będziemy mieli. Odwaga w mówieniu prawdy czy echolalia – powtarzanie za tym, z kim rozmawiam? Ciep­ła woda w kranie plus zarządzanie strachem jako synonimy bezpieczeństwa czy raczej bezpieczeństwo biorące się z rozwoju i poczucia własnej wartości i siły? To jest wybór, przed którym dziś stoimy.

Z tym też wiąże się fundamentalne pytanie: czy to, co nam się teraz przytrafia, to koniec czy początek? Miewamy czasem takie pseudohistoryczne debaty z Donaldem Tuskiem. Ja – swego czasu pasjonat historii, on – historyk z wykształcenia i pasjonat historii niewątpliwy. To znamienne, że pierwszą lekturą, którą mi polecił, była _Hellada królów_ Anny Świderkówny, studium tego, co stało się z imperium Aleksandra Wielkiego po jego śmierci, gdy zaczęli o nie walczyć jego podwładni wodzowie. Ja natomiast poleciłem mu ostatnio _Powstanie polityczności u Greków_ Christiana Meiera, próbę wyjaśnienia, dlaczego Grecy, którzy mogli wybrać w zasadzie wszystko, wymyślili sobie demokrację. Dla mnie to, co widzę, to początek. Dla kogoś może koniec. Nie mam też wątp­liwości, co wybieram w tej chwili wyboru. Przywództwo. Prawda. Rozwój. I dodam jeszcze jedno: wspólnota. Mamy wspólnie tak wiele do zrobienia, że doprawdy nie musimy dziś, na przykład, ścigać się z Orbanem na antyimigrancką retorykę. Energetyka atomowa, z wiatru, ze słońca. Szkoła taka, żeby nie trzeba było brać korepetycji. Rozwój polskiego przemysłu zbrojeniowego w takim kierunku, by nasze ciężko zarobione miliardy budowały nasz budżet, nie tylko budżety Korei czy USA. Likwidacja kolejek do lekarza. To tylko parę pierwszych rzeczy z brzegu… Mało? One wszystkie są „na pokolenie”, nie na kadencję. Na kadencję to można się ścigać z PiS-em na sondaże w przyszły wtorek, ale życia się ludziom nie zbuduje. Bo ludzie żyją w rytmie pokoleń, nie kadencji. To jest aż tak proste.

To dlaczego się nie sprzedaje?

Sprzedaje się czy nie, ja innego „towaru” nie mam. Uczciwie mówię: po inne rzeczy zapraszam do innych sklepików. Polityka, której sensem jest wyłącznie zwycięstwo raz na cztery lata, jest mi obca, bo ona zawsze zakłada tęsknotę za przegraną – nie polityków, o ich uczucia nie dbam, ale jakiejś grupy wyborców. Polityka powinna być narzędziem rozwoju. Nie raz na cztery lata, tylko przez cztery lata. I przez czterdzieści cztery też. Jak już zaznaczałem, nie umiem wielu rzeczy, natomiast jedno umiem, jeśli mam jakąś supermoc, to tę: zbierać bardzo różnych ludzi do wspólnej pracy na rzecz siebie i innych, do budowy domu. Nie rozkazywać im, tylko doprowadzać do sytuacji, w której sami odkrywają swój potencjał. Boże, opowiadam tutaj panu jakieś morały i banały, ale naprawdę tak jest: w polityce, mam wrażenie, można przyjąć dwojakie podejście. W jednym lider mówi: „za mną”, w drugim: „ze mną”. Zbalansowanie ich jest kluczem do sukcesu. Na jednym biegunie jest wściekający się co chwila autokrata, na drugim – brat łata w modnych ciuszkach. Między jednym a drugim jest jednak, myślę, sporo miejsca na normalność, na której koniec końców stoi każde normalne, pozapolityczne życie.

_Dalsza część w wersji pełnej_

* Rozmowy zostały przeprowadzone od sierpnia do października 2024 roku (przyp. red.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: