Nieuprzejmość - ebook
Nieuprzejmość - ebook
To książka o przemocy naszej powszedniej, choć nikt nikogo nie molestuje, nie gwałci i nie bije. Tu przemoc ujawnia się w bardziej subtelnych mechanizmach, które wszyscy tak dobrze znamy - szantażach emocjonalnych, grach uczuciowych, trudnych relacjach rodzinnych.
To powieść z kluczem o warszawce wyższej klasy średniej, gdzie wyjście na wernisaż może nieść za sobą więcej niebezpieczeństw niż walka w okopach.
Jest to też książka o samotności i tajemnicy, skrywanej przez główną bohaterkę, która choć wydaje się opowiadać o sobie z ekshibicjonistyczną szczerością, to z lęku przed byciem „nieuprzejmą” pewne sprawy zostawia tylko dla siebie.
Napisana z subtelnym poczuciem humoru i wnikliwą znajomością ludzkiej psychiki Nieuprzejmość po mistrzowsku ukazuje meandry życia pokolenia współczesnych trzydziesto- i czterdziestolatków.
„To bardzo dobra proza o życiu, które pragnie życia, o uczuciach bez uczuć, o tym, że w tej wersji egzystencji ranienie się wzajemne jest odbierane jako nieuprzejmość, bo skala uczuć jest krótka i zamulona.”
Bożena Umińska-Keff
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66232-03-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie dzwonię do niej, bo się boję, ale odbieram od niej telefony, też ze strachu. Nie wiem już, kim ona dla mnie jest. Wiem tylko, kim dla mnie nie jest. Nie jest córką, nie jest matką i na pewno nie jest koleżanką, a chciałaby być wszystkim naraz. Zostały tylko strach i poczucie obcowania z osobą chorą, która chce mi zrobić krzywdę. Chce, żeby uwidoczniła się ofiara. Ktoś musi umrzeć, żeby to wszystko się skończyło. Dopiero wtedy zobaczymy, że stała się rzecz straszna, a osoby za to odpowiedzialne nie poniosły kary. Nie chcę tego. Nie widzę już ofiary i nie widzę oprawcy. Chcę, żeby ona znikła z mojego życia, żebym nie musiała nieustannie nieść jej pomocy. Nie chcę też, żeby ona ratowała mnie. Nie czuję się ofiarą. Chcę tylko zacząć zwyczajnie żyć.
Od rana roztrząsam niesprawiedliwość rodziców, być może to jest strach przed tym, że zapomnę, skąd to moje życie się bierze, wcześniej byłam na tai chi. Robiłam się senna, wieczór się udał, kiedy zadzwonił telefon. JULIA. Jej imię na wyświetlaczu wywołuje u mnie przeciągłe westchnienie. Czasami wyrzucam z siebie jakieś przekleństwo, ale prawie zawsze odbieram. Kontakt z nią traktuję ostatnio jak pracę, którą trzeba wykonać, bo za coś jestem odpowiedzialna. Pracę, którą podejmuję raz po raz, a która za każdym razem kończy się fiaskiem, ale ja ciągle upieram się, że przecież musi być na to jakiś sposób, żeby wszyscy wyszli z tego cało, z poczuciem spełnionej misji, z zaleczonymi ranami, w końcu jesteśmy tylko ludźmi i trzeba sobie dawać szansę, wielokrotnie. Przez to oczywiście życie nie posuwa się naprzód.
Pomyślałam też, że jest późno, nie muszę odbierać, ale jednak odebrałam. No, co tam? – pytam, zachowując jak największą obojętność, bo przecież jestem w trybie „sen”. Słyszę jej zapłakany głos: Maria, pocięłam się. Nic nie odpowiadam, myślę, że wieczór jest zmarnowany, ale po chwili też, że sprawa jest poważna i trzeba się natychmiast obudzić. Co to znaczy? – pytam, bo nie zdarza się to po raz pierwszy, widziałam już kiedyś czerwone ślady na jej nadgarstkach, ale rany nie były głębokie, były powierzchowne, draśnięcia histeryczne, do których ona założyła bransoletki i obnosiła się z tym jak z dodatkiem do biżuterii, chociaż zazwyczaj to biżuteria jest do czegoś dodatkiem. No pocięłam sobie żyły. Dzwonię po pogotowie, mówię, bo próbuję podejść do tego jak najbardziej poważnie. Ona nie chce, żeby dzwonić na pogotowie. Chce dzwonić do Andrzeja. Dzwoniła do niego wcześniej, ale nie odbierał od niej telefonu. Pytam, jak to wygląda. Ona, że mięso jest na wierzchu, ale krew nie leci, a potem krzyczy, że jak nie chcę przyjechać, to trudno, ona tu umrze, zostawcie mnie wszyscy, najwyżej umrę. Ludzie, co się z wami dzieje? Miotam się po pokoju, bo nie wiem, co robić, nie mam drugiego telefonu, z którego mogłabym zadzwonić na pogotowie, nie chcę się rozłączać, bo muszę słyszeć, czy ona jest przytomna. W końcu mówię: dobrze, dobrze, rozłączę się na chwilę, zadzwonię do Andrzeja, on szybciej do ciebie przyjedzie, ja już zamawiam taksówkę. Rozłączam się. Dzwonię po taksówkę, jednocześnie ubieram się, szukam portfela, taksówka za siedem minut, to dobrze, dzwonię do Andrzeja, który ode mnie odbiera telefon. Słuchaj, Julia się pocięła, mówię. Teraz to ja już też wiem, wysłała do mnie esemesa. Ja tam będę za piętnaście minut, też tam jedź. Dobra. Z taksówki dzwonię do niej. Każę jej zostawić otwarte drzwi, wysłać mi kod do domofonu, pytam, jak się czuje. Ona, że nic nie czuje. I jadę, nie mogę tego przyspieszyć.
Andrzej stoi przed wejściem na klatkę, czeka na mnie, nie chce sam do niej iść. Nie chce wziąć odpowiedzialności, chce podzielić odpowiedzialność ze mną, nie chce być tam sam z dziewczyną, z którą sypiał, ale od jakiegoś czasu raz po raz jej powtarzał, że nie są już razem i żeby o tym pamiętała. Ona o tym pamiętała, ale nie przyjęła tego do wiadomości. Z tego powodu postanowiła się pociąć. Wysiadam z taksówki. Kurwa mać, mówię. On, że no, kurwa mać. To kurwa mać mówi wszystko. Że nikt nie chciał spędzić z nią wieczoru, więc znalazła sposób, żeby nas zmusić do spędzenia z nią nocy. Na martwienie się o nią nie zostało mi już emocji. Tylko działam i muszę natychmiast zapalić papierosa, bo w taksówce nie mogłam. Dyktuję mu kod do domofonu, on go wklepuje nieporadnie, myli się cały czas, skup się, mówię do niego. Jest, wbiegamy na klatkę schodową i pędzimy na ostatnie piętro, palę papierosa i tchu mi brak. Chyba nikt z nas nie jest dorosły. Tak się dorośli nie zachowują. Ja, że nie wezwałam pogotowia, on, że nie chciał tam od razu wejść, tylko czekał na mnie, ona, że się pocięła. Być może wszyscy jesteśmy chorzy, na pewno wszyscy jesteśmy chorzy, ale to ona się pocięła. Ona jest teraz w najlepszej i najgorszej sytuacji zarazem. Zostawiła otwarte drzwi, tak jak jej kazałam. W mieszkaniu bałagan, wszystko wala się po podłodze, wszędzie ślady krwi, ona leży w łóżku naga, zapłakana, na stoliku obok kilka popielniczek wypełnionych petami, puste butelki po winie. Pokaż te ręce, mówię do niej. Jedna draśnięta, na drugiej skóra rozcięta, widać mięso, cięła wzdłuż, żeby zachować pozory fachowości, ale żyły nieruszone. Ma w tym wprawę. Mina cierpiąca, czyli wzrok obojętny wpatrzony w nie wiadomo co, czoło spięte, brwi zbliżają się do siebie, ja działająca, Andrzej z podkulonym ogonem kręci się po przedpokoju, zagląda do kuchni, nie wchodzi do sypialni, gdzie ona leży, rozgląda się jak łakomy kundelek, który nabroił, ale jeszcze chce się najeść. Czym się cięłaś? – pyta. Przestań, jakie to ma znaczenie? – mówię. Ale to ciekawe, nożem? Rozumiem, takie szczegóły przydają się potem do pracy twórczej, ale niech sobie zapamięta tylko to, co widzi. Ona dzisiaj nie umrze. Ale i tak trzeba jechać na pogotowie. I to zajmowanie się nią, niesienie jej pomocy w tej sytuacji jest swoistą przemocą. Ona leży, cierpi, nie rusza się, zapłakana, a ja chcę, żeby wstała. Ona nabałaganiła, a ja jej będę robić porządek, tyle że bałaganem jest teraz jej ciało. Wstaje, tłusta, naga, ubiera dres, nie zakłada majtek. I kurtka, trzeba znaleźć jakąś kurtkę.
Chciałam się tylko zachować jak należy, ale to było niemożliwe. Być może moje intencje nie były jednak czyste, na pewno nie były. Wszyscy mamy coś za uszami. Nie rozumiemy, o co nam tak naprawdę chodzi. Jedziemy na poczuciu winy, albo na chęci uzyskania tego, co nam się niby należy.
Ja też nie rozumiem, dlaczego upierałam się przy tej relacji z nią, której zerwanie ona mi wielokrotnie ułatwiała. Obrażała się na mnie za każdym razem, kiedy mówiłam wprost, co o tym wszystkim myślę. I tego się powinnam była trzymać. Przekonania, że ona nie ma racji, to ja mam rację, bo ona cierpi, a kobieta nie powinna cierpieć. Ona ma wszelkie warunki do tego, żeby nie cierpieć. Nie mogę patrzeć, jak kobieta cierpi. Więc ona zrywała ze mną relacje, kiedy jej o tym mówiłam, a ja ciągle je łatałam. Nieustannie wracało do mnie bolesne przekonanie, że to ja się źle zachowałam. Że to była wielka przyjaźń, a ja ją zawiodłam. Że przecież to jest jej wybór, jeżeli chce być w związku, który przynosi jej cierpienie, ma do tego prawo (tego się nauczyłam z książek sióstr Brontë).
To wcale nie jest historia o tym, że moja przyjaciółka fatalnie się zakochała, facet okazał się niewierny i teraz trzeba ją wspierać, być przy niej nawet, kiedy robi głupstwa i się poniża, trzeba z nią przeczekać, aż się uspokoi albo sobie znajdzie kogoś innego. To wcale nie jest taka historia. To jest historia o tym, że Andrzej jak magnes przyciąga niepełnosprawne osoby, których nie można ot tak porzucić, ich się nie można w ogóle pozbyć. One zostają do końca życia, trzeba przy nich trwać już zawsze, chociaż się ich nie urodziło.
I to się nie zaczęło miesiąc temu, ani rok temu, Julia pojawiła się może trzy lata temu, ale ta historia toczy się od zawsze, można zacząć w jakimkolwiek momencie historię, która nie posuwa się naprzód i nie ma żadnych punktów zwrotnych. Chociaż ja nieustannie poszukuję korzeni, sceny pierwotnej, założycielskiej, a takiej nie ma po prostu. To już nie jest ta epoka. Oczywiście w każdym drobiazgu można przez chwilę zobaczyć całość, błysk, który znika, i zaczynamy od nowa.ANDRZEJ I KAJA
Andrzej był pisarzem po pięćdziesiątce, miał już żonę, miał już dzieci, miał już to wszystko za sobą, nie zamierzał znowu zakładać rodziny, ale co jakiś czas pojawiała się w jego życiu kobieta, która usiłowała stać się tą jedyną. Jak dotąd udało się to tylko Kai. Popłakała sobie po kątach, a potem zaakceptowała jego niechęć do monogamii i zaczęła mu organizować bujne życie towarzyskie: orgie, narkotyki, ale też praca. Andrzej poddał się temu bez reszty. Nikomu nic do tego, nikt nikogo do niczego nie zmuszał. Wiadomo było, że Kaja ma nad Andrzejem nieograniczoną kontrolę. To nie jest zwykły mieszczański związek, mawiała Kaja. Pilnowała, żeby było kulturalnie, i trwała. Nawet jeżeli cierpiała, to na pewno nie obciążała nikogo swoim cierpieniem. Kaja jako pierwsza ze znanych mi kobiet postanowiła już nigdy nie cierpieć i przede wszystkim nikomu się z niczego nie zwierzać. Wynajęła mieszkanie kilka przecznic dalej, na strychu u Andrzeja miała swój pokój, w którym czasami spała. Zapytałam ją kiedyś, kim ona dla niego właściwie jest. Powiedziała, że pierwszą żoną. Nie chciałam jej robić przykrości i przypominać, że inna kobieta jest pierwszą żoną Andrzeja. Jeżeli Kaja chciała wyobrażać sobie, że jest jego pierwszą żoną, miała do tego prawo. Zawsze mówiła, że życie można sobie napisać samej. Beztrosko przyprowadzała do Andrzeja swoje koleżanki, Andrzej był zainteresowany każdą. Kaja twierdziła, że nic ją to nie obchodzi, momentami wydawało się, że jest po prostu hojna, ale trzeba było być ślepą, żeby nie zauważyć, że ją to dotyka. Wszyscy byliśmy dotknięci, ale to co mieliśmy zrobić?
Prowadziliśmy bezpruderyjne rozmowy o seksie, z kim to się Andrzej nie przespał, że nie spał tylko z Gosią Hajto i ze mną, ale może nie ma się czym chwalić. Andrzej dodał, że to nie jest dla niego takie upokarzające, bo ani Gosia Hajto, ani ja nie jesteśmy znane z tego, że sypiamy z wieloma mężczyznami. Kaja natychmiast powiedziała, że przecież mi mówiła, że jakbym chciała, to proszę. Nie chciałam, ale nawet gdybym chciała, tobym nie mogła. Jej wydawanie zezwoleń i kuponów na Andrzeja było nieznośne. Karolina dodała, zgodnie z prawdą, że Kaja tylko tak mówi, a potem by oczy wydrapała. Kaja spojrzała na mnie podejrzliwie, że może jednak spaliśmy ze sobą, tylko się namówiliśmy, żeby jej nie mówić (jednak strach, że coś się wymknęło). Nic nie powiedziałam, tylko pomyślałam, że tyle osób odeszło, a my po latach siedzimy tu razem i rozmawiamy, bo ja szanuję jej dyskomfort i lekceważę jej zezwolenia. Nie powiedziałam tego wszystkiego i może dlatego Kaja mi się zrewanżowała. Przypomniała mi, że mój były chłopak kiedyś do niej uderzał. Nie zrobiło to na mnie wrażenia. W przesypianiu się z kimś najgorsze jest to, że potem ta osoba to chce czegoś od ciebie, chce to jakoś kontynuować, powiedziałam spokojnie. Dlatego ja mam romanse głównie za granicą, bo wtedy łatwo zerwać kontakt, Kaja podsumowała wątek, ale dodała jeszcze w zgodzie ze swoją specyficzną logiką: poza tym ja się od razu zakochuję, jak się z kimś prześpię. Andrzej nie chciał, żeby temat tak łagodnie się rozpłynął, szukał mocnych wrażeń. Co by się stało, jakby Kaja przespała się z twoim chłopakiem? – zapytał. Dobrze by się stało, powiedziałam, już dawno bym miała z głowy ten związek, pięć lat wcześniej. Jakie to ma znaczenie? – zapytała Karolina. Tu chodzi o biologię, powiedziałam zupełnie serio, o możliwość posiadania dziecka. No tak, powiedział Andrzej, ale mam taką koleżankę, co urodziła dziecko w wieku czterdziestu sześciu lat… z downem, musiałem to powiedzieć, nie byłbym sobą, jakbym tego nie powiedział.
Potem odbyła się jeszcze rozmowa o tym, czy Andrzej wygląda na dziadka, czy jeszcze na ojca. Karolina opowiedziała, że kiedyś popełniła faux pas, bo powiedziała jakiemuś dziecku na placu zabaw: dziadek na ciebie tam czeka, a okazało się, że to był ojciec. Jak mogłaś zrobić coś takiego? – oburzył się Andrzej, trzeba było powiedzieć, że ojciec, najwyżej by się okazało, że dziadek. I wtedy ja przesadziłam, bo powiedziałam, że strasznie się boję momentu, kiedy ktoś mi ustąpi miejsca do siedzenia w komunikacji miejskiej.
A potem dotknęłam rąk Andrzeja, zaczęłam je gładzić, on mi odpowiadał gładzeniem. Nagle poczułam, że to jest takie przyjemne, kontakt fizyczny z drugą osobą, pojawia się to wewnętrzne rozpłynięcie, które dociera do trzewi, i że ja się od tego odcięłam zupełnie niepotrzebnie, ale zaraz pomyślałam, że to jednak zajmuje zbyt wiele czasu, pochłania za dużo energii, poza tym to jest ryzyko, że będziesz chciała tylko tej jednej osoby, i zaczynasz się zabezpieczać.
Kobiety się namnażały, a Kaja traciła kontrolę. Andrzej stał się mistrzem w wyłapywaniu kobiet, które pałętały się po mieście w strasznym stanie. Wystarczyło, że wyszedł z domu po papierosy i zaraz znajdywał jakąś potrzebującą pomocy. Wszystkie były niepełnosprawne, więc ścieliły się ofiary: rozbite odbiorniki telewizyjne, połamane meble, czasami przyjeżdżała policja, innym razem pogotowie. Zosia była najcięższym przypadkiem.
Przyszłam kiedyś do Andrzeja z wizytą, powiedział, że wybiera się do chorych rodziców pod Warszawę.
Zobaczyłam, że sięga po półlitrową butelkę gorzkiej żołądkowej, która stała na krawędzi stołu służącego mu do pracy. A kto będzie prowadził samochód? – zapytałam odruchowo. Przyłapany na gorącym uczynku odłożył butelkę i popatrzył na mnie w ten swój chłopięcy sposób. Nie żebym cię pouczała – dodałam natychmiast. Tak naprawdę to ja potem pojadę, wytłumaczył się Andrzej i pośpiesznie sobie łyknął z butelki, jakby chciał zdążyć przed następną reprymendą. Tak na gardło, dodał jeszcze w poczuciu winy.
Butelka i tak była już opróżniona do połowy. Andrzej pewnie pił już od rana i moje pouczenia były zbyteczne. Zresztą dlaczego miałabym pouczać Andrzeja, który nieustannie był pod wpływem używek. Niestety Zosia nie ma prawa jazdy, powiedział Andrzej. Kto to jest Zosia? – zapytałam, ale Andrzej nie chciał odpowiedzieć. Dodał tylko w niejasnej intencji:
– Masz papierosy?
Nagle zainteresowana byłam już tylko własnym nałogiem.
– Nie mam. No właśnie chciałam zapalić…
Andrzej odchylił wieczko paczki marlboro, zademonstrował mi ostatnie trzy papierosy, po sekundzie wahania zdecydował:
– Poczęstuję cię.
Wzięłam tego papierosa bez wahania, dodając kulturalnie:
– I tak będziesz musiał wyjść kupić.
Zjednoczeni w naszych nałogach siedzieliśmy sobie potem razem na kanapie, a Andrzej wyrzucał z siebie najnowsze odczucia i wydarzenia: że się martwi o pracę, bo jakiś bogacz kupił wydawnictwo, dla którego on pisał opowiadania, więc mu powiedziałam, że nie ma o co się martwić, bo jest najlepszym pisarzem w Polsce i na pewno od razu znajdzie pracę… jakby co. Potem ubolewał nad matką i też zmartwił się, że on się boi czasami, że zapomni, gdzie mieszka (ja też się czasami boję).
I wreszcie cała tyrada na temat tego, jaka wspaniała i nieszczęśliwa jest Zosia, którą poznał nie wiadomo gdzie kilka tygodni wcześniej.
– Ja to ją podziwiam, że ona jest taka inteligentna, a pochodzi z jakiejś wsi, ma brata, który ją gwałci, i matkę, która pozwala na to wszystko, i jeszcze każą jej z uczelni jeździć do tej matki po jakieś zaświadczenia do stypendium, i jak patrzę na to, czym ten kraj się zajmuje, to myślę, że takich ludzi nie obchodzi, czy ktoś był agentem niemieckim.
– Zosia często lunatykuje. Ostatnio w nocy mnie pobiła i nic nie pamiętała. Waliła we mnie pięściami i ja sobie myślałem, że ona okłada swojego brata.
– To uważaj – zatroszczyłam się o bezpieczeństwo Andrzeja.
– No, to nie jest groźne – wytłumaczył się. – Ale oczywiście, nie dlatego się z nią zadaję, że mi jest jej żal. Gdyby nie była taka inteligentna, tobym się nie zadawał. W końcu tyle jest nieszczęść na świecie.
Ale wcześniej zachwycił się tym, że Zosia ogoliła się na łyso.
– To trzeba mieć ładny kształt czaszki, żeby tak dobrze wyglądać. Ona ma śliczny kształt – unosił się.
W ten sposób wyrażał swoją czułość dla niej.
Zosia nie zniknęła tak szybko, bo to nie była dziewczyna z małymi problemami. Andrzej ubolewał, że społeczeństwo nie interesuje się takimi przypadkami, on nie daje rady, nie ma znikąd pomocy. Miał nadzieję, że odpowiedzialność za Zosię rozproszy się po znajomych. Prezentował nam jej zalety przy każdej okazji, że Zosia pisze wiersze, interesuje się filozofią, warto się z nią spotykać, ale wszyscy przeczuwali, że to nie jest dziewczyna gotowa do podjęcia trudów życia towarzyskiego. Zosia od razu zrozumiała, że musi wspomóc Andrzeja w jego zabiegach o naszą sympatię, trochę jak adoptowane dziecko, które się boi, że zostanie odesłane, wtulała swój ogolony łebek w nasze ramiona, chciała, żeby ją głaskać niczym chorego kotka. Bardzo to było smutne. Kaja chodziła cała sztywna i starała się w tych dniach zajmować jak najwięcej sprawami zawodowymi, nie bywać zbyt często u Andrzeja. W końcu wyjechała na dwa miesiące za granicę (jak to miała w zwyczaju), licząc na to, że kiedy wróci, to dziewczyny już nie będzie. Nie wszystko da się skontrolować. Czasami trzeba uciec.
Kilka dni potem urządzałam kolację dla znajomych, Andrzej nie mógł przyjść, ale przysłał w zastępstwie Zosię, niech się dziewczyna rozerwie, pozna nowych ludzi. Nie byłam zadowolona, czułam, że dziewczyna nie potrzebuje rozrywki, tylko opieki. Zosia kiedy tylko wyszła ode mnie z domu, natychmiast podcięła sobie żyły i znalazła się w szpitalu. Jak tylko się o tym dowiedziałam, to przyszłam do Andrzeja z pretensjami, ale on nie chciał o tym rozmawiać. Nagle nie mogliśmy już znaleźć porozumienia, wspólne nałogi w niczym nam nie pomagały.
Ja go zapytałam, czy to prawda, że on poznał Zosię przez agencję. On próbował żartować, czy przez reklamową, ja, że nie przez reklamową, to jak mam na to mówić? A on mnie spytał, kto mi to powiedział. Ja, że nie pamiętam, to się jakoś tak rozprzestrzeniło.
To ja ci mogę powiedzieć, jak ja Zosię poznałem, powiedział Andrzej. Najpierw zaczął ją usprawiedliwiać, że ona tylko tak chciała spróbować. On przyszedł, a ona tam była i mu powiedziała, że musi zarobić, bo nie ma na książki, to on jej dał dwieście złotych i powiedział, żeby zadzwoniła do niego, jak kupi książki. Ona zadzwoniła i okazało się, że to były fajne książki. I potem już dzwoniła, a on wiedział, że będą kłopoty. Cały czas dodawał: teraz to już trudno, bo Zosia jest i on to przeżywa, jakby to jego córka była w szpitalu. To ja mu powiedziałam, że Zosia jest ciężko chora, potrzebuje stałej opieki, nie nadaje się do zwykłego życia towarzyskiego, a on, że w tym szpitalu jest super pani psycholog i Zosia mówi, że jej się cudownie rozmawia z nią o filozofii, bo przecież Zosia to w porównaniu z tymi ludźmi tam, to jest zupełnie zdrowa. On się zdenerwował na nią, jak ona podcięła sobie żyły, bo pomyślał, że to taka smarkata, bo on tego nie toleruje, ale na szczęście okazało się, że ona nic nie pamięta, że straciła świadomość i dlatego to zrobiła. Ale jednak to zrobiła, powiedziałam z wyrzutem do Andrzeja. A on, że tak, tak, bo już wcześniej się truła, i on wie, że to kłopoty, ale już się stało, już jest Zosia i jak się dowiedział, że jest w szpitalu, to się strasznie popłakał.
A potem Andrzej już opowiadał mi o swoich zmianach w myśleniu o prostytutkach. Że na początku to trzymał się od tego z daleka, bo myślał, że to jest przemoc, nie chciał mieć z tym nic wspólnego i nawet kiedyś jechał i patrzy, a przy drodze stoi tirówka, taka młoda, śliczna, więc się zatrzymał i prosił ją, że ją zabierze do jakiegoś domu dziecka, a potem pomyślał sobie: o co chodzi, że on się rozczulił, bo ona była młoda i piękna, a jakby była brzydka, to już nas nie obchodzi? I teraz to właściwie przyjaciel mu pokazał, że to nie jest tak, bo tam siedzą te piękne Ukrainki, wódeczka, zakąski, to nie są jakieś nie wiadomo co; one są wspaniałe. I on się przyjaźni z taką burdelmamą. To jest taka elegancka pani, kiedyś musiała być piękna. Przecież to jest tak, że niektóre kobiety to po prostu lubią. Bo na przykład Zosia to jest taka dobra dziewczyna. Ludzie nie potrafią przekroczyć tej jednej granicy, uwolnić się, a to jest takie proste.JANE EYRE
Kaja zawsze miała dla mnie dobre rady. Dzwoniła i oznajmiała, że jedziemy na jeden dzień na kajaki, ja mówiłam, że nie jadę, bo muszę pracować, a ona, że przecież jest niedziela i dobrze mi to zrobi. Nie miałam pojęcia, dlaczego mnie to denerwuje. W dodatku nigdy nie byłam w stanie powiedzieć jej stanowczo nie, mówiłam tylko, że się zastanowię, a potem nie oddzwaniałam. Myślałam: Kaja jest moją przyjaciółką, uwielbiam ją, ale pewne jej zachowania są dla mnie nie do zniesienia. Zawsze miała dobrą radę na wszystko i propozycję nie do odrzucenia. Czasami chciałam jej coś po prostu opowiedzieć, poskarżyć się albo pochwalić, nie potrzebowałam żadnej dobrej rady, ale ona zawsze proponowała mi wizytę u kręgarza, lekarza od pasożytów albo wyjazd na obóz sportowy. Zawsze istniało niebezpieczeństwo, że mi coś zaproponuje.
Zapytałam, czy ma ochotę na herbatę w Iluzjonie, a ona powiedziała, żebym do niej przyszła, bo była chora, ale pierwszy dzień lepiej się czuje. Przyszłam, na podłodze rozłożone fotografie, przygotowuje się do wystawy w Berlinie, która będzie w kwietniu.
Pytam, co jej było, czy miała grypę. Nie tylko, mówi Kaja, ty nie wiesz, jaka ja byłam chora, jak ja mogłam tak się źle czuć? Miałam bolesne miesiączki, nie wiedziałam dlaczego i okazało się, że miałam toksoplazmozę, kiedy to wyleczyłam, to jak ręką odjął, jak ja mogłam się tak męczyć z tymi miesiączkami? Nie miałam pojęcia, na co Kaja była chora, i byłam pewna, że się tego od niej nie dowiem. Więc tak dla podtrzymania rozmowy powiedziałam, że ja nigdy nie miałam toksoplazmozy, chociaż przez pięć lat miałam kota. Ona, że wie, kiedy się zaraziła, taki kotek ją podrapał, i dodała, że miała straszne bóle pleców i też nie wiedziała dlaczego, i się okazało, że ma włośnicę, której się nie leczy, ale to przez to, że jadła kiełbasę z dzika. Jak mogłaś jeść kiełbasę z dzika? – oburzyłam się tak dla podtrzymania rozmowy. Ona, że nie wie, ładnie wyglądała, jak taka suszona, włoska. A potem dodała, że normalny lekarz to by jej tego (znaczy włośnicy) nie zdiagnozował. Kaja nigdy nie chodziła do normalnego lekarza, zawsze to był jakiś holistyczny lekarz z holistycznej kliniki. Taki, co nigdy ci nie zdiagnozuje zwyczajnej grypy, tylko zawsze toksoplazmozę albo włośnicę.
I nagle ni stąd, ni zowąd ona mówi, że babcia jej zmarła. Miała dziewięćdziesiąt pięć lat i zmarła. O, to przykro, mówię. Jak się czujesz? Ona, że dobrze, jest już szczęśliwa. Ale pytam, jak ty się czujesz, a nie twoja babcia. Ona ciągle o babci: dobrze, umarła w swoim łóżku, teraz się obudziła i pewnie zobaczyła, że się dobrze czuje. Nagle zdaję sobie sprawę, że Kaja mówi o życiu pozagrobowym, więc tak dla pewności dopytuję, czy dobrze słyszę, że ona wierzy w życie po śmierci. Oczywiście, mówi Kaja, nie rozumiem, jak katolicy mogą się bać śmierci, nie ma się czego bać. No, potem to już nie ma czego, bo cię nie ma po prostu, racjonalizuję. Kaja naprawdę wierzy, że człowiek budzi się po śmierci i ma jakieś refleksje.
Taka to jest rozmowa z Kają. Wszystko nie na temat, pytam ją o coś, a ona tak wszystko przekręca i wywija, że już nie wiadomo, co powiedzieć. Być może Kaja zawsze mówiła do mnie tylko tyle: to wszystko to nie twoja sprawa. No i może fakt, że nie moja, tylko nie wiem, o czym my mamy rozmawiać, bo chyba tylko o serialach amerykańskich, ale nieustannie próbowałam.
Właśnie wyszłam z nieudanego związku, który ciągnął się jak flaki z olejem. Nie najlepiej się z tym czułam. Poranna depresja (jakaś taka, że chciałam dzwonić do byłego chłopaka, żeby mnie ratował, ale się powstrzymałam, bo z doświadczenia wiem, że to nic nie daje, przecież to nie jest ktoś taki, co może mnie uratować), potem pracowałam, zasnęłam na pół godziny, obudziłam się i rozkojarzona poszłam do Cafe Iluzja, żeby zjeść zupę z Kają, chciałam jej się zwierzyć, ale jej się nie można zwierzyć, to się nigdy nie udaje. Mówię jej, że mam stany depresyjne, a ona: wiesz, co ja myślę o depresji, że to wszystko przez grzyby i pasożyty. Mówię jej, że może to przez to, że lato się kończy, że wcześniej to ja miałam jakiś cel, czekałam na lato, a teraz nie mam już na co czekać; a ona: to jest drugorzędne, jak człowiek jest w dobrej kondycji fizycznej, to tego nie ma; ona właśnie zrobiła sobie zastrzyki z jadu żaby (pokazuje mi pięć okropnych nakłuć na ramieniu, które same już wyglądają jak jad żaby) i mówi, że się źle czuła, a teraz dostała takiej energii, że całe mieszkanie wysprzątała, ja, że przedwczoraj też wysprzątałam mieszkanie, może to taka pora na sprzątanie mieszkania, i tak to jest: Kaja nie wierzy w stany depresyjne spowodowane psychiką, ona w ogóle nie wierzy w psychikę; potem mówię jej, że spotkałam się wczoraj z Julką, zafascynowana Hiszpanią, o niczym innym nie mówi, i dokładnie w tym momencie pojawia się Julka (wiem, to przypadek, czyli zbieg czasu i przestrzeni, ale jednak to zawsze działa jak „niesamowite”), ja: o kim tu jeszcze porozmawiać? Kogo ja bym chciała zobaczyć? Julka napiła się wina i poszła do Iluzjonu na Lokatora Polańskiego (ale jeszcze wróciła z papierowym kubkiem i przelała sobie resztkę wina); więc według Kai człowiek cierpi tylko wtedy, jak ma pasożyty, wtedy skupia się wyłącznie na swoim cierpieniu, może być, nikogo nie obchodzi moja samotność, mam to sobie tak zorganizować, żeby się dobrze czuć; wszyscy uważają, że zaczęłam „ładnie funkcjonować” i szkoda to zaprzepaścić (być może wychodzenie z nieudanego związku rzeczywiście można porównać do rzucania palenia papierosów, jak już się raz rzuciło, to lepiej do tego nie wracać), i ja też bym tak mówiła koleżankom, które wyszły z nieudanych związków.
Nieustannie jednak próbowałam mówić do niej wprost, ale Kaja nie reagowała. Spytała, czy pojadę z nią na grzyby; więc jej odpisałam, że teraz codziennie rano płaczę, że wyjazd na grzyby jest dla mnie za trudny, i dostałam od niej odpowiedź, żebym pojechała, bo będzie słońce, a ja ładnie wychodzę na zdjęciach z grzybami. Niby to jest reakcja, pomyślałam, ale jak dla mnie zbyt pokrętna. Ja bym chciała, żeby ona natychmiast do mnie oddzwoniła, spotkała się, żebyśmy wykrzyczały, wygadały to wszystko – to bym uważała za przyjaźń.
Na przykład jak to się stało, że wreszcie opuściłam związek, który miałam z moim chłopakiem. Kiedy nastąpił ten moment, że się wreszcie na to zdecydowałam. To się stało rano. Weszłam do kuchni i zobaczyłam, że nie ma chleba, wzięłam ostatnie kawałki i pomyślałam, że chciałabym, żeby on wyszedł i kupił nam chleb. Tak się nie stanie, pomyślałam i miałam rację (to mnie właśnie uderzyło). Nie ma chleba, on mówi, to trzeba zrobić omlet. Ja wybucham śmiechem: a nie, że nie ma chleba, to trzeba kupić chleb? Ty tak robisz ze wszystkim. On speszony tłumaczy się, że omlet będzie robił z jajek, które on kupił. Zawsze znajdzie sobie wyjście z sytuacji, zawsze znajdzie sobie coś innego, zawsze potrafi zrezygnować i coś czymś zastąpić. To jest jego zasada. Nie ma proszku, to nie będzie prał. Nie ma wina (bo on wypił to, które ja kupiłam, a ja nie kupiłam nowego), to nie pójdzie kupić wina, tylko pójdzie kupić dla siebie piwo. Nie ma bibułek, to będzie palił moje papierosy, a jak się skończą, to rzuci palenie. To ja go też rzuciłam, a prawdę mówiąc, pozwoliłam mu odejść.
Wtedy właśnie postanowiłam, że już nie będę zajmować się cierpieniem i pójdę w siostrzeństwo. Julia się do tego doskonale nadawała, była emocjonalna i miała teoretyczne przygotowanie feministyczne. Zawsze można było z nią porozmawiać o egzaltacjach, snach erotycznych z wodą i kwiatami, ofelizm, Dario Argento, jednorożce z pegazem, tantryczne zwierzę, pluskwy i karaluchy w mieszkaniach. A potem o tym, że kobiety tak mają, że jak docierają w pracy do tego momentu, kiedy wszystko zaczynają rozumieć, to nie potrafią tego wysiedzieć, wreszcie czegoś wykonać i zebrać profity, tylko się zrywają, biegną na miasto, żeby to wszystko roztrwonić. Siostrzeństwo miało polegać na tym, że prujemy przez miasto jak dwie burze, dużo pijemy, mówimy głośno i wyraźnie, śmiejemy się, stajemy w swojej obronie, dbamy o bezpieczne powroty do domu, ale przede wszystkim widzimy, jak jest, i mówimy to sobie otwarcie. Więc kiedy Julia zapytała, jak to jest z Andrzejem, to od razu jej powiedziałam, że Andrzej jest zainteresowany każdą kobietą, która stanie na jego drodze, ale trzeba być niepełnosprawną, żeby liczyć na trwały z nim związek, bo on ma tylko jeden trwały związek, z Kają. A może ja chcę być niepełnosprawna, powiedziała mi wtedy Julia. Nie dało mi to do myślenia.
Wypiła sama butelkę wina i zobaczyła wszystko, jak jest. Ona kocha Andrzeja, Andrzej kocha ją, a Kaja jest wariatką na strychu. Oskarżyła mnie o to, że nie traktuję jej emocji poważnie, i zabrała się za odgrywanie dziwnych losów JANE EYRE. Andrzej miał być jej panem Rochesterem. Coś tam się zgadzało, ale chyba tylko to, że Kaja miała u Andrzeja swój pokój na strychu. Julka stała się czystym afektem dążącym do zrealizowania swojego pragnienia. Po wypiciu kolejnej butelki wina krzyczała, że Kristeva do niej przemawia, cofnęła się na poziom preedypalny i się zaczęło.