Niezbędnik ateisty - ebook
Niezbędnik ateisty - ebook
Niezwykle osobiste rozmowy o ateizmie z kluczowymi postaciami polskiego życia publicznego. Piotr Szumlewicz zadaje pytania o najbardziej intymne aspekty duchowości, odpowiadają pisarze, filozofowie, naukowcy, dziennikarze, politycy, naukowcy i działacze społeczni, m.in. Agnieszka Graff, Jerzy Urban, Bożena Keff, Krzysztof Teodor Toeplitz, Robert Biedroń, Edwin Bendyk, Wanda Nowicka, Grzegorz Napieralski, Justyna Dąbrowska, Zygmunt Bauman, Kinga Dunin, Barbara Stanosz, Renata Dancewicz, Roman Kurkiewicz, Ludwik Stomma. Dla kogo ateizm był niezależnym wyborem, dla kogo strategią na przetrwanie i polityczną koniecznością? Prawdziwa książka dotykająca jednej z najintymniejszych stron ludzkiej natury.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8015-275-5 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Magdalena Środa
— Czy to prawda, że jest pani ateistką? — zapytała mnie kiedyś jakaś dziennikarka.
— Jestem.
— To w co pani wierzy? Jak można żyć bez wiary?
— Bez wiary zapewne nie można żyć, ale bez Boga — spokojnie. Można wierzyć w rozum, w autorytety, w witaminy, w dzieci, w mądrość starożytnych, w państwo prawa, w naukę, w ludzi po prostu (przynajmniej niektórych). To wiara w Boga wydaje mi się co najmniej dziwna. Nie ma z nim żadnego kontaktu, jego ziemscy delegaci nie są godni zaufania (vide afery pedofilskie), a dzieło, które po sobie zostawił, jest bardzo wątpliwej jakości.
— Ale jak pani udowodni, że Boga nie ma? — zapytała przerażona.
— Nie muszę udowadniać, że czegoś nie ma, tak jak nie muszą tego robić ci, którzy wierzą, że coś jest. Wiara nie wymaga dowodów. Można wierzyć we wszystko: w zielone smoki i w Światowida. Problem polega tylko na tym, by ci, którzy w coś wierzą, nie traktowali swojej wiary jak wiedzy, a zwłaszcza by nie legitymizowali nią działań ograniczających wolność, wiarę i wiedzę innych.
Dla mnie Bóg, choć interesujący z filozoficznego punktu widzenia, prywatnie wydaje się dość dziwacznym obiektem wiary: niewidoczny stwórca świata pełnego chaosu i cierpienia, w którym ład i nadzieję na doczesne szczęście przynoszą głównie ci, którzy się Bogu sprzeciwiają. Przecież nowożytne państwo prawa i dobrobytu, w którym żyjemy, wolność, którą się cieszymy jako jednostki, i dobrodziejstwa nauki, z których korzystamy, nie zrodziły się z wiary w Boga, ale poza nią lub w walce z nią. Można oczywiście powiedzieć, że to sam Pan Bóg w swojej nieprzenikliwości wymyślił zły świat, na którym są — na przykład — bite dzieci lub osoby cierpiące na bezpłodność, ale też, że — w swojej wielkiej dobroci — wymyślił ustawy antyprzemocowe, które chronią dzieci, czy rozwój medycyny, który bezpłodności kobiet zapobiega. Tylko po co dodatkowo stworzył Episkopat, który ochronie dzieci się przeciwstawia (broniąc „świętości rodziny”), i posła Gowina, który uważa, że niepłodne kobiety powinny zdać się na werdykty Watykanu, a nie medycyny? Skąd tyle niedoróbek w tym boskim planie stworzenia?
Niniejsza książka nie ma oczywiście żadnych aspiracji, by odpowiedzieć na te pytania. Przeciwnie. Zgromadzone są w niej wypowiedzi sceptyków religijnych, agnostyków, ateistów i antyklerykałów, którzy w Boga nie wierzą, a więc nie muszą kłopotać się zdejmowaniem z Boga odpowiedzialności za zło, którego doświadczają, i chaos, w którym uczestniczą. Nie muszą się kłopotać uzasadnianiem tezy, że wszyscy, nawet ojciec Rydzyk, jesteśmy dziećmi bożymi. Bo jesteśmy przede wszystkim dziećmi swoich rodziców.
Nie znaczy to też, że bohaterowie tej książki są jakoś niepełni, bardziej ułomni, choć niewątpliwie — w polskiej rzeczywistości — należą do mniejszości, której istnienie niektórych oburza lub dziwi. Tak jak w całej niemal Europie dziwnym wydaje się polski wszechobecny katolicyzm.
Grupa polskich „niedowiarków” nie jest jednolita, tak jak nie jest jednolite rozumienie postawy ateisty. Zresztą gdyby zadać pytanie: „Kim jest katolik?”, również mielibyśmy podobny problem. Czy katolik to ten, kto wierzy w Boga opisanego przez świętego Tomasza? Czy ten, kto przestrzega zasad religijnych i posiada określone sakramenty? Czy ten, kto jest obdarzony szczególną łaską, czy też ten, kto wypełnia formalne rytuały i wygłasza deklaracje, a może ten, kto jest posłuszny instytucjonalnej władzy Kościoła katolickiego? Czy katolicyzm jest wiarą, czy przynależnością? Rytuałem czy przeżyciem?
W przypadku ateistów nie ma takich pytań. Nie ma ateistycznych wiar, a przynależność do różnych świeckich stowarzyszeń wiąże się nie tyle z ateizmem, co z walką o konkretne sprawy, takie jak państwo neutralne światopoglądowo, promocją tolerancji czy racjonalizacją postaw w życiu codziennym. Można być wierzącym katolikiem, a mimo to domagać się państwa neutralnego światopoglądowo czy racjonalnych zachowań w sferze publicznej.
W rozmowach przeprowadzonych przez Piotra Szumlewicza zarysowują się ważne pola problemów, które ukazują zróżnicowanie ateistycznych postaw. Mowa w nich o stosunku do wiary, religii, Boga, absolutu, instytucji Kościoła katolickiego, duchowości, irracjonalności, rytuałów, sensu życia, kleru. I — jak się okazuje — nie każdy ateista jest antyklerykałem, nie każdy antyklerykał ateistą, ateiści nie wyrzekają się poszukiwań sensu i bywa, że łakną kontaktu z absolutem częściej niż ci, którzy -wysiadują w kościołach. Ateiści nie zawsze są racjonalni, nie zawsze areligijni. Ateizm bywa jawny, ale bardzo często skrywa się pod bezpieczną maską „agnostycyzmu”, choć nie wszyscy agnostycy są ateistami i nie wszyscy ateiści są agnostykami, bo niektórzy w kwestii istnienia Boga nie mają tych wątpliwości, które ma agnostyk.
Ateizm może też manifestować się na różne sposoby: jako niechęć wobec wszechwładzy Kościoła w Polsce, jako brak potrzeby uznania jakiegokolwiek absolutu, jako niechęć do zachowań irracjonalnych, jako przekonanie, że religia zubaża i upraszcza świat, że nader często bywa zarzewiem fanatyzmu. Ale też ateizm nie musi się w ogóle manifestować jakimiś niechęciami. Nie musi siebie dowodzić i uzasadniać. Jest bowiem jak powietrze. I jak powietrze jest on niemal w całej Europie.
Bowiem „problem ateizmu” jest niemal wyłącznie polskim problemem. Współczesne społeczeństwa, do których w Europie aspirujemy, kraje, do których chętnie wyjeżdżamy i w których atmosferze chętnie odpoczywamy, są laickie. Ateizm jest normą, religijność jest reliktem. U nas jest inaczej.
Czesław Miłosz napisał kiedyś: „Po tysiącu lat mieszkaniec Polski, szukając pokarmu duchowego, natyka się na rumowisko pokruszonych złudzeń i albo ma katolicyzm, albo nie ma nic”. A Agnieszka Graff dodała: „Polski katolicyzm jest jak kwintesencja polskości. Z czego robi się omlet? To oczywiste: z jajek! Czym jest katolicyzm? To oczywiste: wiarą Polaków! Jaka jest Polska? To oczywiste: katolicka!”.
Czy więc ateista może być Polakiem? Patriotą? Opinia publiczna z trudem wyraża na to zgodę. Ateista nie wierzy w Boga, a więc i w polską wielkość, nie wierzy w przewodnią siłę Kościoła ani nawet w autorytet papieża Polaka. Cóż więc z ateisty za Polak?
Dlatego ważny jest ten niezbędnik ateisty, by postawę tę nieco odczarować (oddemonizować?), a jednocześnie pokazać, że patriotyzm, poczucie sensu życia, głód absolutu i szacunek dla uniwersalnych wartości moralnych niekoniecznie muszą być związane z wiarą religijną.
Ateizm jest postawą, która wielu osobom w Polsce wydaje się bardzo aktywna i radykalna. Do słowa „ateist(k)a” często dodaje się,,walczący(a)”. Zadałam więc sobie pytanie: walczący Z czym? Jeśli ateizm pośród różnych swoich form jest również postawą sprzeciwu, to sprzeciwu wobec czego?
O co chodzi ateiście w sferze publicznej? Sądzę, że chodzi o kilka spraw. Po pierwsze, o pewną wizję społeczeństwa i kultury. Wizja religijna oparta jest na hierarchii, hierarchia na podporządkowaniu i relacjach władzy, a więc przymusie i wykluczeniu. Ateizm tej wizji się przeciwstawia. Po drugie, ateizm przeciwstawia się irracjonalności pewnych zachowań. Bardzo są one obecne w naszym społeczeństwie: wiara w moc modlitwy, cudów, relikwii zwiększa się i staje się coraz bardziej jawna. Sądzę, że jest to zjawisko szkodliwe. Po trzecie, religia wzmacnia autorytaryzm instytucji Kościoła, który w Polsce coraz mniej zajmuje się sprawami eschatologii, a coraz bardziej doczesną polityką. Ten autorytaryzm niszczy neutralność państwa, osłabia postawy tolerancji. Po czwarte, religia zaanektowała w Polsce całą sferę moralności, tworząc ułudę katolickiego uniwersalizmu. Etyka stała się więc sferą deklaratywnego posłuszeństwa Kościołowi, a nie namysłu, odpowiedzialności i wiedzy. Religia w wielu przypadkach zwalnia od myślenia, co widać w szczególności na lekcjach katechezy.
Ateizm jest jednak postawą nie tyle przeciw religii, ile przede wszystkim postawą za: za równością, racjonalizacją postaw, neutralnością państwa, myśleniem i wiedzą w dziedzinie etyki, kształtowaniem świeckiej obyczajowości.
Ateizm za równością
Religijna wizja społeczeństwa opiera się na hierarchii. Jedni są podporządkowani drugim. Papież Bogu, władza papieżowi, lud władzy, kobieta mężczyźnie. Kościół z wielkimi oporami podążał za zmianami demokratycznymi w nowożytnej Europie, przez wiele lat sprzeciwiał się procesom ega-litaryzacji i emancypacji (robotników, kobiet). Tak zwana społeczna nauka Kościoła doskonale odzwierciedla to wieloletnie opóźnienie. Zgoda na demokratyzację społeczeństw, na prymat zasady równości, na powstawanie związków zawodowych, na przeciwdziałanie wykluczeniu kobiet przychodziła Kościołowi z wielkim trudem, podobnie jak uznanie zasady tolerancji wobec niechrześcijan czy niekatolików.
Różne rodzaje nierówności (ekonomiczną, społeczną, prawną) można zmieniać, ale trudno zmienić boski plan stworzenia, zwłaszcza gdy jego wizja jest od tysięcy lat zakorzeniona nie tylko w głowach wiernych, ale także w strukturach społecznych i kulturowych, w języku i symbolice. I zwie się najczęściej Naturą.
Boski plan świata jest więc najpoważniejszą przeszkodą w emancypacji różnych grup społecznych. Zwłaszcza kobiet. Przez setki lat Kościół traktował kobiety jako istoty słabe, grzeszne, wodzące na pokuszenie, a więc wymagające nadzoru. Był i nadal jest przeciwny zasadzie pełnej równości. Jan Paweł II w słynnym liście do kobiet z 1995 roku dostrzegł wprawdzie problem dyskryminacji kobiet, a nawet ubolewał nad nim, deklarując, że mężczyźni i kobiety są równi, wszelako — dodał — „mają różne powołanie”. Czyli w istocie rzeczy przeniósł problem nierówności na nieco inny poziom. Bo na czym polegać ma równość, gdy powołaniem kobiety jest opieka nad dziećmi i nieodpłatna praca domowa, a powołaniem mężczyzn — władza i niezależność ekonomiczna? Bo tak chciał Bóg.
Można w ramach wiary religijnej i przynależności do Kościoła czynić starania wzmacniające równość. Ale jest to i trudne, i nieskuteczne. Religijna koncepcja równości ma charakter przede wszystkim eschatologiczny, a nie doczesny i polityczny. Rodzimy się jako równi i będziemy kiedyś równi, ale w świecie doczesnym, zaplanowanym jako element wędrówki, tkwimy w obrębie struktur podporządkowania i jest rzeczą karygodną je kontestować. Gdyby nie procesy demokratyzacji i laicyzacji, Kościół ciągle stałby na straży boskiej hierarchii bytów, bo taka jest ontologia wiary.
Odrzucenie (lub sprywatyzowanie) religijnej wizji świata wraz z wszelkimi formami przemocy, przede wszystkim dyskursywnej i symbolicznej, stanowi warunek konieczny, choć nie „wystarczający procesów demokratycznych. Kwestie wiary i poglądów na to, jaka jest ontologia świata, powinny mieścić się w domenie zaangażowań prywatnych lub akademickich, a nie politycznych czy publicznych.
Ateizm za racjonalnością
W Polsce rośnie liczba zachowań irracjonalnych. Ludzie modlą się, a media potwierdzają siłę sprawczą modlitwy. Do Częstochowy pielgrzymują już niemal wszystkie grupy zawodowe. Na przykład w październiku 2009 roku udali się tam prawnicy, do których biskup łowicki Józef Zawitkowski odezwał się w takie oto słowa: „Przychodzą czasy bezbożnych rządów nad światem (…), będą bezbożne konstytucje, wszechmogące będą referenda, bezbożne będą współczesne Babilony i sądy, a słuszność będą mieli ludzie zieloni na drzewach, którzy bronić będą owadów i płazów, patrząc, jak giną dzieci”. Wezwał prawników do obrony „Boga, honoru i ojczyzny”. Prawnicy mają więc — w zgodzie z zaleceniem Kościoła — stać nie tyle na straży prawa, co na straży Boga. Jeśli biskupi sądzą, że jest to obowiązkiem wszystkich grup zawodowych, i jeśli większość grup zawodowych słucha lub przynajmniej deklaruje posłuszeństwo biskupom, to żyjemy w państwie nie tylko religijnym, ale państwie fundamentalizmu religijnego. I widać to we wszystkich dziedzinach życia.
Ponieważ Kościół jest przeciwny zapłodnieniu in vitro, ale pragnie również jako instytucja promować dzietność, więc wymyślił katolickie sposoby leczenia niepłodności, polegające na zintensyfikowaniu modlitw. W Polsce ludzie niepłodni wprawiają się w religijny trans, by odzyskać płodność. Pewien łodzianin założył kółko dżentelmenów, którzy walczą ze złem za pomocą różańca. Oczekiwanie na cuda — i cudów tych admirowanie — mamy w wielu miejscach Polski. Ostatnio w Sokółce pojawiła się krew na hostii. Została ona zbadana przez pracownika naukowego jakiejś wyższej uczelni. Wrażliwy na cuda pracownik orzekł, że jest to kawałek mięśnia sercowego w agonii. Czyli jak nic — serce samego Jezusa. Co ciekawe, znaczącej części obywateli mniej dziwnym wydał się „cud” niż działania organizacji racjonalistów, która zgłosiła sprawę do prokuratury — bo jeśli gdzieś znajdują się kawałki ludzkiej tkanki, to trzeba ustalić, czy nie popełniono przestępstwa.
W Polsce rośnie grupa dyplomowanych egzorcystów. Dawniej było ich kilku, dziś jest kilkuset. Skąd to wiem? Z telewizji, która relacjonowała całkiem poważnie ich zjazd. Ciekawy dziennikarz zadał nawet pytanie: jak odróżnić opętanie przez diabła od prawdziwej choroby psychicznej? Egzorcysta odpowiedział, że należy na głowie chorego umieścić Pismo Święte; jeśli zacznie się miotać, to znaczy, że jest opętany, jeśli nie — psychicznie chory. Nikt z komentatorów nie odważył się wyśmiać tej poważnej wypowiedzi i można mniemać, że wiele osób woli posyłać swoje chore dzieci do egzorcystów, a nie do psychologów czy psychiatrów, nie tylko dlatego, że pozycja egzorcystów jest zagwarantowana przez publiczny autorytet Kościoła (i mediów), ale również dlatego, że pierwszy rodzaj leczenia jest wolny od społecznego piętna, z którym wiąże się drugi.
Fakty religijne są w mediach przedstawiane jako fakty historyczne. Politycy wierzą w to, że Maryja jest królową Polski, a niektórzy pragną królem uczynić Jezusa. Są posłowie, którym za sprawą Ducha Świętego udaje się słyszeć krzyk zamrażanych zarodków. Jest też minister do spraw równego traktowania, która celebruje Matkę Boską Trybunalską, i to wcale nie dlatego, że była Żydówką. Minister zdrowia milczy w sprawach ubezwłasnowolnienia kobiet, a minister do spraw edukacji pragnie nade wszystko stan obecny uczynić wiecznym. Nie tylko bowiem nie wprowadza etyki do szkół, nie tylko nie kontroluje katechezy (jej nauczyciele nie są poddani żadnej weryfikacji poza kościelną), ale nawet reformując szkołę, stara się, by w warstwie wychowawczej pozostała ona miejscem krzewienia postaw religijnych.
Jeśli Oświecenie rozumieć nie tylko jako nazwę epoki, ale również jako pewien proces, który — jak mówił Kant — uwalnia nas od statusu „niedojrzałości”, to Polska jest krajem przedoświeceniowym. Niedojrzałość to stan, w którym ludzie nie chcą lub nie są w stanie posługiwać się własnym rozumem. „Należy traktować oświecenie zarazem jako proces, w którym człowiek uczestniczy zbiorowo, oraz jako akt odwagi, którego trzeba dokonać samemu” — pisał Foucault, komentując Kanta.
Procesy laicyzacji, w których uczestniczyła Europa od czasów Oświecenia, były procesami emancypacji rozumu spod kontroli religijnych autorytetów i struktur teleologicznego myślenia, które determinowały modele przednowożytnej racjonalności. Wszystkie te procesy ominęły Polskę, stąd ateizm ciągle jest w Polsce aktem odwagi wobec religijnej zbiorowości z jej irracjonalizmem, który z zachowań związanych z wiarą przenosi się na inne dziedziny aktywności.
Ateizm za odpowiedzialnością etyczną
Najbardziej widoczne jest to w dziedzinie moralności. W Polsce słyszymy ciągle, że jest ona jedna, uniwersalna, boska, i że nie ma co się jej uczyć, wystarczy znać dekalog i chodzić do kościoła. Oczywiście gdyby to była prawda, to Polacy jako praktykujący katolicy spędzający znaczną część życia (od przedszkola począwszy) na lekcjach katechezy i kazaniach, byliby najdoskonalszym pod względem moralnym społeczeństwem w Europie. A nie są. Nauczanie religii nie przekłada się bowiem w żaden sposób ani na postawy moralne, ani nawet na wiedzę dotyczącą religii czy etyki chrześcijańskiej. Etyka promowana przez Kościół pozostaje w sferze haseł, deklaracji i rytuałów. A jej teologiczna konstrukcja unieważnia myślenie.
Słuszność norm w etyce religijnej jest uzasadniana wolą bożą. Coś jest dobre lub złe, bo tak chciał Bóg. Dlaczego chciał tak, a nie inaczej, tego nie wiadomo. Jeśli więc oceniamy aborcję lub klonowanie, nie patrzymy, jakie skutki przyniesie zainteresowanym zakaz lub przyzwolenie, lecz dowiadujemy się, czy dane rozwiązanie jest zgodne z wolą bożą, czy nie. Oczywiście nie nam to oceniać, każdy człowiek jest bowiem skażony spowodowaną grzechem pierworodnym (co podkreśla Jan Paweł II) „niepokonalną niewiedzą”. O słuszności lub złu określonych zachowań rozstrzygają duchowi specjaliści. Najczęściej z Watykanu.
W pewnym sensie etyka religijna jest etyką ekspercką, naszym obowiązkiem jest podporządkować się. Eksperci nie mogą się mylić, choć mogą zmieniać zdanie. Bo prawa, które nam „odczytują” i podają do wiadomości, będąc niezmienne w materii, są zmienne w formie. Stąd, mimo że kiedyś zgodna z wolą bożą była starotestamentowa poligamia, teraz zgodna z nią jest monogamia; kiedyś Bóg był przeciwnikiem sekcji zwłok, szczepionek i transplantacji, teraz jest „za”. Bóg nie jest zmienny, zmienia się tylko forma obowiązywania jego prawa — twierdzą teolodzy. Nie można więc wykluczyć, że kiedyś możliwy będzie celibat i prezerwatywa. Nie nam jednak o tym decydować czy nawet dyskutować.
W innych niż katolicki systemach etyki normatywnej — o których w Polsce wiedzą jedynie studenci filozofii, choć na całym świecie systemy te służą jako podstawa różnorodnej etycznej argumentacji — uzasadnianie norm opiera się na przykład na rachunku przyjemności, przewidywaniu konsekwencji i ich eudajmonistycznej ewaluacji. Ważnym sposobem uzasadniania norm jest również społeczna koherencja, realizowanie jakichś wartości, minimalizowanie cierpień czy uczenie się cnót. W etyce Kotarbińskiego etyczność polega na zdobywaniu cech i predyspozycji, które czynią nas „spolegliwym opiekunem”, czyli kimś, na kim można polegać; w etyce Kanta, aby postępować moralnie, trzeba postępować tak, jak by się chciało, by stało się to prawem powszechnym, złe z moralnego punktu widzenia jest instrumentalizowanie drugiego człowieka. W feministycznej etyce troski chodzi o zastąpienie abstrakcyjnych zasad autentyczną troską o innych, troską, dla której wzorem jest miłość macierzyńska.
W etyce katolickiej chodzi o to, by wszystko było zgodne z interpretacją woli boskiej, której jedynym udziałowcem jest Kościół, a właściwie jego wyspecjalizowana agenda, jaką jest Kongregacja Nauki Wiary.
Wydana w 1993 roku encyklika Veritatis Splendor stanowi przełomowy moment dla rozumienia, czym jest moralność katolicka. Oznacza ona zerwanie przez Karola Wojtyłę z nurtem liberalnym i personalistyczno-fenomenologicznym w Kościele, którego to nurtu był liderem od czasów Drugiego Soboru Watykańskiego, i jego przejście na bardzo konserwatywne pozycje tomistyczne. W Veritatis Splendor papież odmawia sumieniu autonomiczności i opisuje szkody, jakie źle rozumiana niezależność sumienia spowodowała w Europie. Wzmocniła mianowicie „kulturę śmierci” i „trzeci totalitaryzm” (czyli liberalizm obyczajowy).
Sumienie z powodu licznych defektów, których jest nosicielem (a najważniejszym z nich jest „niewiedza niepoko nalna” spowodowana przez grzech pierworodny), ma się — zgodnie z papieską wykładnią—charakteryzować „teonomią uczestniczącą”, a nie autonomią i suwerennością. Co to znaczy? To znaczy, że prawość sumienia jest zależna od Prawdy, a Prawda znajduje się w domenie aktywności Kościoła, a nie samodzielności intelektualnej czy intuicyjnej człowieka. Tak zwana podmiotowa, indywidualna droga do wolności i zbawienia (którą młody Wojtyła promował w czasie Drugiego Soboru) została zamknięta.
Etyka polega niemal wyłącznie na posłuszeństwie. Rodzi to — w moim przekonaniu — dwie cechy społecznie negatywne. Jedną jest hipokryzja. Ludzie są posłuszni w deklaracjach, ale robią i tak swoje (najbardziej widoczne jest to w zakresie życia seksualnego). Druga, równie poważna, to zwolnienie z myślenia. Moralność, będąc dziedziną posłuszeństwa, wolna jest od prywatnych deliberacji i publicznych dyskusji wymagających wiedzy i znajomości argumentów. Poleganie na religijnym kodeksie moralnym i jego eksperckiej interpretacji rodzi poczucie własnej świętości, a ta — jak już pisał Leszek Kołakowski w eseju Etyka bez kodeksu — bywa „źródłem postaw najbardziej odrażających moralnie i szkodliwych społecznie: pychy, apodyktycznego potępiania bliźnich, hipokryzji, fanatycznej jednostronności w osądach i równie fanatycznego braku krytycznej samokontroli”. „Prawdziwi święci istnieją tylko w legendach — powiada Kołakowski — a świadomość własnej świętości jest niewyczerpanym rezerwuarem okrucieństwa: upowszechnienie wiedzy w tej sprawie ma znaczną doniosłość wychowawczą, a musi się łączyć z krzewieniem przekonania, że świętość efektywna jest niemożliwa na mocy samej natury rzeczywistości, że więc nie istnieje naprawdę przepis na świętość. (…) Lepiej żeby chrześcijanin wierzył, jak Kierkegaard, że «nigdy nie mam racji w obliczu Boga», niż żeby ufał faryzejskim podręcznikom bezgrzeszności, jakie w obfitości można znaleźć w chrześcijańskiej literaturze; lepiej żeby wyznawca jakiejś świeckiej moralności pamiętał zawsze o odwrotnej stronie swoich decyzji, niżby miał ufny i pełen zadowolenia wierzyć, że uczynił dobrze. (…) Przewagi społeczne moralistyki nastawionej na wychowanie grzeszników świadomych własnej grzeszności nad moralistyką, która ma produkować świętych świadomych własnej świętości, wydają mi się nieskończone” (s. 165–166, wyd. z 2000 r.).
Posłuszeństwo religijnym kodeksom unieważnia myślenie, potrzebę szukania argumentacji, otwartość na racje innego, wrażliwość na autentyczne cierpienie oraz — jak dowodzi Kołakowski — „poczucie odpowiedzialności za zło utajone w naszych wyborach”. I nie można się z nim nie zgodzić.
Ateizm i rytuały
Jednym z największych problemów ateistów w Polsce jest rytualna strona życia. Kościół posiadł na nią niemal pełny monopol. Tak kiedyś nie było. Według Agnieszki Graff działo się to stopniowo. „Pamiętam mój własny, świecki ślub w 2005 roku, któremu towarzyszyło poczucie, że on jest jakiś wybrakowany. Nawet wśród moich przyjaciół ateistów panowało przekonanie, że jednak fajnie wziąć ślub w kościele. Myślałam: co jest grane, że ludzie, którzy na co dzień są głęboko antyklerykalni i są ateistami, upierają się, żeby ważne sprawy życiowe załatwiać w kościele. Ta kwestia w szczególnie dramatyczny sposób dotyczy pogrzebów, bo to są momenty graniczne, gdy ludzie są krusi, delikatni i narażeni na zranienie, a Kościół wkracza w ich życie i nad grobem ich bliskich mówi rzeczy, które dla tych ludzi są nie do przyjęcia. Rzecz w tym, że wiele osób uważa, czy raczej czuje, że nie ma alternatywy”.
Podobnie myśli Paweł Borecki: „Czekam na ateistyczny pogrzeb, dlatego że śmierć jest barierą, która weryfikuje ludzkie przekonania. Zobaczymy. Mówiąc szczerze, mam odrobinę mieszane uczucia, kiedy patrzę na tego rodzaju zjawiska. Oczywiście są one na pewno dobre dla tych, którzy w nich uczestniczą, natomiast nie mogę się oprzeć wrażeniu, że kryje się za nimi jakiś kompleks wobec religii i Kościoła oraz naśladownictwo czegoś, czego nie mamy, a chcielibyśmy mieć”.
Otóż byłam niedawno na pogrzebie przyjaciela. Powiedzieć o nim, że był ateistą, to nic nie powiedzieć. Ateizm nie jest żadną charakterystyką. Faktem jest jednak, że sfera religii, jeśli dla niego istniała, to wyłącznie jako obiekt zainteresowania socjologicznego. Bardzo długo chorował, miał świadomość zbliżającej się śmierci, co jednak w żadnym stopniu nie wpływało na jego przekonania egzystencjalne. Mówi się bowiem często, że religijność odzywa się w sytuacjach granicznych, gdy cierpimy, gdy jesteśmy świadomi naszej kruchości, gdy przeżywamy winę i oczekujemy wybaczenia. Gdy umieramy, gdy umierają bliscy…
Mój przyjaciel umarł bez nawrócenia. I miał ateistyczny pogrzeb. Trochę się tego obawiałam, bo o ile nasze życie pełne jest różnych rytuałów i można między nimi wybierać, o tyle śmierci rzeczywiście towarzyszy z reguły jeden: kościelny. A tu ceremonia bez krzyży, Boga Ojca, Maryi Dziewicy, księdza moralisty i niezrozumiałych zaklęć, których sens zawsze mi umykał. No, ale w kościele są organy i mowa o prochu, z którego powstaliśmy i w który się obrócimy. Jest też nadzieja. Na życie wieczne i na to, że kiedyś, gdzieś wszyscy się spotkamy. Czy ateizm niszczy tę nadzieję? Czy „brak mu słów” w sytuacji rozpaczy po stracie bliskich? Czemu jednak nie wierzyć w to, że się naprawdę umiera?
Na pogrzebie okazało się, że ateizm ma swoje słowa, że jest przestrzenią, gdzie ludzie mówią między sobą i do siebie, dając sobie wzajemnie pocieszenie i utwierdzając przyjaźń.
Jeden z bohaterów tej książki (Borecki) mówi: „Ateizm pozwolił mi docenić wartość życia (…), pozwolił mi docenić człowieka, nauczył odpowiedzialności za własne życie, tego, że głównie my sami odpowiadamy za to, jak nasze życie się potoczy, a nie jakaś istota, gdzieś w niebiosach. I szkoda czasu na klęczenie i mówienie zdrowasiek. Lepiej konkretnie działać. Myślę, że ateizm uczy realizmu, spojrzenia na życie bez nadmiernych nadziei. W moim wypadku ateizm stał się źródłem wewnętrznego spokoju”.Ateizm entuzjastyczny
wywiad z Mariuszem Agnosiewiczem
Co oznacza dla Pana bycie ateistą? Czy to przede wszystkim postawa polityczna, etyka, czy też podejście do codziennego życia?
Ateizm to dla mnie przede wszystkim nonkonformistyczna i zadziorna etykietka. Każdy bezbożnik wypełnia ją sobie semantycznie według uznania i zapotrzebowania. Gdybyśmy bowiem chcieli do sprawy podejść naukowo i aptekarsko, to ateizm nam się rozpływa w coś zupełnie amorficznego i bezpłodnego. Cóż to bowiem jest ateista? To w istocie osoba niepodzielająca teistycznej wiary, co w porywach można jeszcze rozciągnąć na deizm. Etykietkę tę przypinają sobie nie tylko materialiści, ale i kręcący młynkami modlitewnymi buddyści, latający na spotkania z zielonymi ludzikami raelianie, wyznający kimirsenizm juchiści, oddający się guruśuśrusie sankhjiści czy wreszcie tzw. ateistyczni chrześcijanie. W takim aptekarskim rozumieniu ateizm to drobna negacja jednej z metafizycznych tez. Tak więc ścisłe pojęcie ateizmu nijak nie pozwala się przypiąć do żadnego ruchu społecznego czy grupy światopoglądowej, bo ateizm na dobrą sprawę nie jest żadnym światopoglądem. Dlatego właśnie musimy zarzucić tutaj ścisłość i traktować ateizm jako pewną atrakcyjną etykietkę. Atrakcyjną dlatego, że wywołującą wciąż sporo emocji. Emocje te wprawdzie są nie zawsze zdrowe, lecz można je z pewnością odpowiednio wykorzystać.
Jeśli zatem mówię o ateizmie, to rozumiem przez to taką postawę światopoglądową, która odrzuca całą sferę nadnaturalną, cudownościową, oraz dogmatyzm ideologiczny. Takie, można by rzec, mocne rozumienie ateizmu, to przede wszystkim postawa etyczna.
Wielu etyków twierdzi, że istnieje wspólne, uniumsalistyczne jądro wszystkich wielkich religii. Czy jednak rzeczy wiście treści chrześcijaństwa albo islamu są ogólnoludzkie?
Etyka dekalogu, nawet po odrzuceniu pogróżek Zazdrosnego Boga, które są w niej formalnie priorytetowe (pierwsze przykazania), nie jest etyką uniwersalną, lecz trybalistyczną i minimalistyczną etyką zakazów: nie cudzołóż, nie kradnij, nie pożądaj. Po bulgoczącym oceanie idei naszej cywilizacji należałoby oczekiwać człowieka o nieco bardziej rozwiniętym zmyśle etycznym, dla którego etyka dekalogu jest już nieadekwatna. Oczywiście człowiek prymitywny potrzebuje przede wszystkim zakazów. Nam jednak potrzeba takich bodźców etycznych, które wznoszą nas coraz wyżej. Zrozumiałe jest, że Bóg, zazdrosny o swoją domenę, nie chce człowieka, który szturmuje bramy Raju, stąd tak ważna jest dla niego etyka negacji, dekalog. Ateizm, który otrząsnął się z mitologii, czyli zwątpił w Zaświat, Duszę oraz Sąd Wieczny, jest bardzo ważnym, lecz jednocześnie prymitywnym etapem laicyzacji. Coś takiego, jakby w astronomii odkryć, że nie słońce się kręci wokół Ziemi, lecz na odwrót — do lotów kosmicznych wciąż bardzo daleko. Aby ateizm przestał być li tylko ciekawostką w dziejach idei i miał swoje konsekwencje społeczne, musi sięgać przewartościowania etyki.
Czym jest ateistyczna etyka? Czy jest coś, co ją różni od systemów etycznych związanych z katolicyzmem czy islamem? Czy ateizm jest głównie krytyką religii, czy też niesie jakieś pozytywne treści?
Są ateiści, którym się wydaje, że być ateistą to po prostu nie wierzyć w Jehowę oraz Allaha. Ateizm bez konsekwencji etycznych nie ma istotnego sensu społecznego ani cywilizacyjnego. To tak jakby uznać, że podejście medyczne sprowadza się do tego, aby modlitwy wstawiennicze zastąpić ziołolecznictwem. Etyka adekwatna cywilizacyjnie to nie etyka, która kodyfikuje elementarne powściągi, jak nieczynienie zła innemu człowiekowi, bo te w zasadzie zakodowane są socjobiologicznie. Etyka humanistyczna, która może dziś aspirować do uniwersalizmu, nie może się sprowadzać do zakazów, musi być afirmatywna. Rozwijaj, buduj, przekształcaj, twórz, poprawiaj, udoskonalaj, wynajduj, poznawaj. To etyka w pewnym sensie stworzycielska, czyli poniekąd boska. Wkraczająca w domeny, które religie rezerwowały dla bogów. To jest etyka na wskroś ateistyczna i humanistyczna. Najbardziej radykalnym i konsekwentnym ateizmem jest więc transhumanizm. Ateizm, który ogranicza się do etyki religijnej, to świecka wspakultura, jak określiłby to Jan Stachniuk.
Zrozumiały jest oczywiście lęk etyczny ateistów, bowiem ludzie religijni przez wieki atakowali ateistów, którzy wyzwalali się z mitologii, za „niemoralność”. Etyka zakazów jest więc ostatnim bastionem religii. Po jej odrzuceniu religia upada definitywnie. Upada bowiem Bóg Społeczny. Ateizm nie może jednak egzystować na prymitywnym poziomie, bo wtedy jest niewiele wart albo wręcz jest społecznie szkodliwy — rodzi niebezpieczeństwo nihilizmu, degeneracji świata idei.
Społeczeństwa pierwotne, które układały dekalog, w kategoriach winy analizowały „marnowanie nasienia”, a w kategoriach zadośćuczynienia aplikowały ofiary z barana. To już nie nasz świat. Naszym wyzwaniem etycznym nie jest kwestia, czy za męsko-męski seks lub onanizm należy ukamienować czy wystarczy złożyć ofiarę z barana. Bardziej intrygujące etycznie jest pytanie, czy większą wartością jest być dobrym, czy twórczym człowiekiem, albo czy i gdzie są granice naszej ingerencji w naturę ludzką. Jakie znaczenie ma ekohumanizm? Gdzie jest racjonalny kompromis między wolnością a bezpieczeństwem? I tak dalej.
Etyka judeochrześcijańska nie jest więc uniwersalna, lecz archaiczna.
W swoich tekstach często pisze Pan, że ateizm w Polsce jest postrzegany jako ułomność, a osoby niewierzące są traktowane jako niedojrzałe czy kalekie duchowo. Czy ateiści w Polsce są dyskryminowaną mniejszością? Na czym polega ich dyskryminacja?
Pisałem na ogół o konkretnych przypadkach, o tym, z czym się stykam jako osoba ateistycznie zaangażowana od dobrych ośmiu lat. Ale odpowiedź na to pytanie zależy od tego, co rozumieć będziemy przez dyskryminację. Myślę, że najważniejszym kryterium jest tutaj wymiar makrospołeczny, czyli dostępność odpowiednich instytucji i możliwości oraz uobecnienie wartości, a nie indywidualne poczucie dyskryminowania. Można sobie wyobrazić społeczeństwo, które idealnie konformizuje wszelkie mniejszości i „inności”. Załóżmy, że konformizacja jest według wzorca religijnego. W społeczeństwie takim egzystować sobie mogą zarówno „heretycy”, jak i ateiści. Wszyscy jednak uznają za oczywistość społeczny wzorzec, już to z przeświadczenia, że jest on bardzo ważnym fundamentem społecznym, już to z przekonania o nierealności zmiany. I wszyscy akceptują status quo i nikt nie czuje się dyskryminowany. A jednak w społeczeństwie tym ateiści i ateizm są społecznie dyskryminowane. Oczywiście takiego idealnego społeczeństwa nigdzie nie ma, lecz każde społeczeństwo ma mniej lub więcej z takiego modelu. Uważam, że w Polsce mamy z niego zdecydowanie za dużo i wielu ateistów nie uważa, że są dyskryminowani, ponieważ nie zdają sobie sprawy, iż ateista mógłby nie żyć wedle katolickiego wzorca społecznego; że mógłby oczekiwać niereligijnej edukacji światopoglądowej w polskiej szkole, świeckich ceremonii, programów ateistycznych w publicznych mediach itd. Stopień subiektywnego poczucia dyskryminacji rośnie wraz ze wzrostem świadomości oraz możliwością publicznego artykułowania przez ateistów swoich oczekiwań i potrzeb. Ponieważ ja mam do czynienia najczęściej z ateistami „świadomymi”, a nie mam badań socjologicznych, które ukazywałyby mikrospołeczny problem dyskryminacji ateistów (obecnie prowadzi je Radosław Tyrała z AGH), więc się na ten temat wolę kategorycznie nie wypowiadać.
Nie mam natomiast wątpliwości, że w tej ważniejszej sferze ateiści w Polsce są dyskryminowani. Dotyczy to nie tylko braku społecznych instytucji, ale symbolicznego wykluczenia.
Mniej jednoznacznie wygląda ta kwestia w sferze wartości. Wartości chrześcijańskie są wprawdzie jeszcze społecznym hegemonem, ale już wyraźnie korodują, bo i u nas „cywilizacja śmierci” coraz śmielej sobie poczyna. Myślę, że to będzie najlepszym katalizatorem laicyzacji. Najpierw więc upadną chrześcijańskie zakazy, później dopiero mity i symbole.
Nie oznacza to automatycznego stworzenia przez ateistów swojej przestrzeni społecznej, lecz daje na to szansę.
Symbole religijne stały się w Polsce istotnym elementem przestrzeni publicznej. Bardzo rzadko kwestionuje się obecność krzyża w parlamencie i innych instytucjach publicznych. Czy Pana zdaniem Polska jest krajem wyznaniowym?
Wyznaniowość kraju jest cechą stopniowalną. Każdy kraj, w którym religia jest obecna w sferze publicznej, jest krajem w jakimś stopniu wyznaniowym. W Europie są kraje wyznaniowe. Ważna tutaj jest więc nie sama łatka kraju wyznaniowego, lecz stwierdzenie, iż Polska jest w zasadzie najbardziej wyznaniowym krajem Europy. Należy też zauważyć, że dekonfesjonalizacja państw europejskich jest procesem bardzo wyraźnym i nawet te kraje, które czysto formalnie mają wyznaniowy status, sukcesywnie to eliminują. W kwietniu 2008 roku Norwegia zniosła luteranizm jako religię państwową. W maju Anglia i Walia usunęły z prawa karnego przestępstwo obrazy uczuć religijnych (blasfemii). W sierpniu Grecja zniosła obowiązkową religię w szkołach. W Hiszpanii nastąpiła rewolucja Zapatero. Europejskie bastiony wyznaniowości padają jak domki z kart, bo i domkami z kart były przez ostatnie lata. Polskie państwo wyznaniowe nie jest, niestety, domkiem z kart, lecz ponurą twierdzą. To wszystko źle wygląda, lecz bastion ma coraz mniej wojska. A nastroje się radykalizują. Co trochę zgłaszają się do nas ludzie z prośbą o pomoc w apostazji. Nawet uczniowie pytają się, czy mogą zrywać ze ścian szkolnych krzyże, które wiszą tam przecież „niekonstytucyjnie”.
Jest Pan założycielem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Co to znaczy: być racjonalistą? Czy racjonalizm oznacza ateizm?
Racjonalizm to ateizm rozkwitający na podłożu naukowym. To postawa życiowa i intelektualna, która bazuje na nauce i którą w sferze wartości można sprowadzić do trójcy: Wolność, Wiedza, Optymizm. Ten ostatni równie dobrze mógłbym zastąpić „realizmem”, tyle że pojęcie to anektują także czarni pesymiści. Optymizm poniekąd zastępuje ideę postępu, która dziś nie ma najlepszej prasy. Chodzi mianowicie o przekonanie, że nasza cywilizacja, mimo czarnych wieszczb, rozwija się w wielu wymiarach. Nawet mimo shoah i wojen światowych mamy znacznie więcej dobrych powodów do optymizmu i wiary w przyszłość niż ludzie czasów Oświecenia. Żyjemy znacznie dłużej, zakaz tortur i niewolnictwa jest powszechnym standardem, równouprawniono kobiety, jesteśmy inteligentniejsi, zaczynamy latać w kosmos, coraz więcej ludzi może sobie pozwolić na refleksję poza kieratem zarabiania na chleb, coraz więcej ludzi może w ciągu swojego życia odwiedzić różne zakątki ziemi, doskonale komunikujemy się ze sobą na odległość. Nauka, technika i medycyna oferują poprawę jakości życia coraz większej liczbie ludzi na Ziemi. Pesymista z miejsca zasypie mnie potokiem „ale”. Jednak nie w tym rzecz, bo powód do narzekania zawsze się znajdzie, nawet wbrew obiektywnym faktom, że nie jest tak źle, a świat niekoniecznie runie w roku 2012, jak zapowiadają Emisariusze Złej Wiadomości. Swego czasu Małgorzata Bocheńska próbowała zarazić polskie media ideą Dobrej Wiadomości w przekazie. Nie udało się. Dalej tkwimy po uszy w bagnie eksploatowania złej nowiny i złej przepowiedni. Pragnę napisać książkę „Dzieje pesymizmu”, aby pokazać, jak generalnie destruktywna i bezpodstawna jest ta postawa, która ogranicza naszą kulturę.
Powiedziałem, że racjonalizm to ateizm. A co z racjonalistami, którzy są agnostykami, deistami lub panteistami? W moim przekonaniu ateistyczny racjonalizm jest modelem, wzorcem racjonalistycznej postawy. W przyrodzie natomiast mamy do czynienia ze stopniowalnością i nic nie jest doskonałe. Ja na przykład palę papierosy, czyli nie jestem wzorcowym racjonalistą. Jeśli jakiś racjonalista okaże się któregoś dnia agnostykiem w kwestii istnienia elfów, to jeszcze nie powód, aby go ekskomunikować ze wspólnoty niewiary, choć odchodzi on od modelu konsekwentnego racjonalisty.
Ten modelowy racjonalizm to nie tylko niechęć do jakiegokolwiek mistyfikowania rzeczywistości, ale i niechęć do budowania spiskowych teorii życia. Racjonalistów cechuje pokora metodologiczna. Nie możemy naszej wiedzy budować na mglistych przeświadczeniach, musimy przestrzegać reguł i metod, aby nie dać się wpuścić w kanał. Nauka najlepiej porządkuje naszą wiedzę. Bez wiedzy naukowej nie ma racjonalizmu, choćby nie wiem jak gimnastykować swój umysł.
Racjonalizm jest roślinką, która wzrasta, jeśli jej sączymy wiedzę naukową. Podłożem tej rośliny jest wolność. Od niej się wszystko zaczyna.
Jest Pan też redaktorem naczelnym portalu racjonalista.pl. Jaki jest jego przekaz i cele? Czy chciałby Pan w oparciu o niego stworzyć jakiś ruch społeczny? Kto jest Pana głównym adresatem?
Od tworzenia ruchu jest PSR, które zresztą wyrosło z Racjonalisty i które wciąż jest użyźniane przez Racjonalistę. Rola portalu jest jednak całkiem inna. PSR to twór cały czas potencjalny, nie przekroczyliśmy wciąż masy kiytycznej. Racjonalista jest natomiast jedną z mocnych latarni w wirtualnym świecie. Jego efekty nie są tak spektakularne, jak te, które może osiągnąć ruch społeczny, są natomiast niewątpliwie znacznie bardziej trwałe i pewne. Od dziesięciu lat wraz z kilkoma osobami prowadzę ten portal, rezygnując w dużej mierze z siebie i swojego życia, lecz kiedy ludzie ci piszą, że to, co robisz, zmienia ich życie, to już nie możesz przestać. O Racjonaliście nie mówi się wiele w innych mediach, lecz nie mam wątpliwości, że kształtujemy, rozwijamy i umacniamy poglądy tysięcy osób w Polsce. W dużej mierze młodych ludzi, które coraz częściej stają się dziennikarzami, naukowcami, nauczycielami — ludźmi, którzy z kolei mają wpływ na poglądy innych ludzi.
Od powstania portalu przewinęło się przez Racjonalistę kilka milionów ludzi. Najbardziej oczywiście cieszy duży udział uczniów i studentów, lecz treść nie jest, jak to się nieładnie mówi, targetowana na nich. Równorzędnie publikujemy zarówno artykuły, które wymagają odpowiedniego podłoża merytorycznego, np. pewnej wiedzy naukowej lub filozoficznej, jak i teksty dla laików, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę intelektualną, czyli teksty, które stanowią podłoże dla bardziej ambitnych lektur.
Z pewnością ułatwia nam multidyscyplinarne dotarcie do czytelników oświeceniowy reżim wyrażania się językiem możliwie najprostszym i klarownym. Czasami oczywiście nie sposób uniknąć pewnej hermetyzacji językowej, lecz robimy to bardzo niechętnie i trudny tekst musi być naprawdę dobry, aby został opublikowany. Istotną wartością jest dla nas taki język, który nie stawia sztucznych barier potencjalnemu odbiorcy, nie zakłada sekciarstwa intelektualnego, lecz dociera nawet do osób niewyspecjalizowanych. Dziś często się o tym zapomina. Niektórym się wydaje, że są poważniejsi i bardziej uczeni, gdy używają trudnych słów. A przecież przymiotnik „nierelewantny” zawsze można zastąpić prostszym sformułowaniem, dzięki czemu więcej osób zrozumie, co chcieliśmy powiedzieć. Ludzie o bogatszym słowniku często nie zwracają uwagi na tę kwestię, tymczasem to też jest wyzwanie, aby starać się pisać językiem jak najbardziej klarownym, a tym samym komunikatywnym. Problem z tym mają zwłaszcza ludzie związani z naukami humanistycznymi i społecznymi. Jakże, dla przykładu, krzywdzi się językowo na studiach młodych socjologów czy kulturoznawców! Zdarza się nam oczywiście odrzucać teksty poprawne i nawet interesujące, które są napisane z tą paskudną manierą, która zamiast rozwijać zdolność myślenia, zamula lingwistycznymi błyskotkami.
Tym, co najogólniej określa charakter naszych publikacji, jest nietabloidowość. Większość czytelników coraz bardziej przyzwyczaja się do publikacji krótkich, pobieżnych, byle tylko efektownych. Tabloidyzacja postępuje nieubłaganie. Także w internecie powstaje coraz więcej publikatorów tabloidyzujących. My zachęcamy naszych publicystów i autorów do pisania tekstów dłuższych, a czytelników do nieco większego wysiłku intelektualnego, zdobywania wiedzy lepiej ugruntowanej. Pomijając inne treści portalu, od marca 2000 roku opublikowaliśmy około 4,5 tys. artykułów na 18,2 tys. stron znormalizowanych, czyli uśredniając, co dwa dni publikowaliśmy trzy artykuły o średniej długości czterech stron A4. Jeśli więc piętnastolatka pisze mi, że wytrwale śledzi nasze publikacje, bo wyzwalamy do myślenia, to myślę sobie: cóż to z niej kiedyś wyrośnie… jakiż potencjał w sobie odkryje… Bo że odkryje, tego jestem pewien.
Naszym przesłaniem nie jest, jak by to się niektórym wydawać mogło, nawracanie na ateizm, względnie krzewienie antyklerykalizmu. Oczywiście Racjonalista to portal zdecydowanie ateistyczny i antyklerykalny, tzn. staramy się rozwijać i umacniać polski ateizm, zabiegamy o laicyzację i wyznaniową deregulację Polski, tyle że naszym głównym środkiem nie jest krytyka, lecz krzewienie wiedzy i umiejętności samodzielnego i krytycznego myślenia. Naszym celem nie jest państwo ateistyczne, lecz demokracja uczestnicząca i obywatelska. Można by to ująć w żargonie gnostyckim, iż chcemy zbawienia społecznego przez wiedzę, edukację i jednostkowe zaangażowanie. Moim głównym zmartwieniem nie jest Kościół i katolicyzm, lecz kultura inercji — pustki ideowej, aksjologicznej oraz myślowej nie tylko zwykłego Jana Kowalskiego, ale i tzw. elit. Osobiście bardziej szanuję uczciwego i konsekwentnego katolika, który swoje przekonania sumiennie aplikuje w życiu, niż osobę, która kompletnie w nic nie wierzy i nie ma swoich własnych przekonań o tym, co nas otacza. Taka pustka i inercja powoduje, że nawet słuszne idee nie mają jak się przebić i rozwinąć. Oczywiście to nie jest fatum Mojry, można to zmieniać, kształtować. To działalność mozolna, mało spektakularna, nie tak efektowna jak polityka, lecz bardziej trwała i doniosła. Takie właśnie cele wyznaczamy Racjonaliście.
Przy czym obraz świata, jaki rysujemy, jest światem ludzkich możliwości, w którym Bóg stanowi zbędną hipotezę.
Co sądzi Pan o polskich mediach? Niektórzy komentatorzy sugerują, że media głównego nurtu są liberalne i zdystansowane wobec religii. Czy zgadza się Pan z tą opinią? Czy nie jest raczej tak, że media reprodukują dominację Kościoła w Polsce?
Reprodukują przez zaniechanie aktywnego kształtowania pozytywnego wzorca państwa świeckiego w stylu europejskim. Aczkolwiek ateizm znacznie łatwiej przebija się dzięki „czwartej władzy” niż pozostałym razem wziętym. Wprawdzie głównie jako ciekawostka, news i moda, a nie konsekwentna polityka redakcyjnego wielogłosu, lecz zauważam tutaj pozytywne przemiany. Z moich doświadczeń wynika, że nie jest tak źle. O naszej Liście Ateistów i ateistycznym Corning out napisało wiele mediów i wciąż się tym interesują. Podobnie szeroki oddźwięk miał pierwszy ślub humanistyczny, i to nawet w mediach publicznych. To samo byłoby pewnie z pierwszym ślubem lesbijskim, tyle że dziewczyny unikają mediów i konsekwentnie odmawiają wypowiedzi dla prasy, a chciały o tym pisać i mówić największe tytuły. Podobnie jest ze sprawą Polaka walczącego w sądzie europejskim o prawo do lekcji etyki — pan Grzelak konsekwentnie odmawia wypowiedzi dla mediów. Tymczasem media potrzebują bohaterów, których będą mogły pokazać. Jeśli więc odważni Polacy będą podejmować ważne społecznie inicjatywy na rzecz laicyzacji, to jestem przekonany, że media coraz chętniej będą o tym mówić i pisać.
Bardzo dobrym przykładem jest petycja trojga licealistów Z XIV LO we Wrocławiu w sprawie zdjęcia krzyży w ich szkole. „Gazeta Wyborcza” poświęciła tej sprawie kilkanaście publikacji na stronach wydań lokalnych i ogólnopolskich, nadając tym samym inicjatywie wymiar krajowy. Jestem przekonany, że to w dużej mierze dzięki GW doszło do debaty o obecności symboli w przestrzeni szkolnej, na którą ściągnęli do tej szkoły czołowi przedstawiciele myśli laickiej i katolickiej w Polsce.
Z drugiej jednak strony straciłem nieco wiary w media, kiedy główny przedstawiciel liberalnych mediów zaczął drukować przewodnik po cudach papieskich i sanktuariach maryjnych. Przecież to nawet nie respekt dla przekonań religijnych, lecz propagowanie najpłytszego wymiaru religijności…
Pocieszające jednak jest to, że media tradycyjne konsekwentnie tracą pole na rzecz nowych mediów internetowych. Gdyby dziś polskie partie odwoływały się przede wszystkim do internautów, wiele z nich zajmowałoby się sekularyzacją państwa, gdyż internet jest znacznie bardziej zateizowany, a przede wszystkim zlaicyzowany niż media tradycyjne. Wyniki wielu sond internetowych w największych polskich portalach są często zdumiewające jak na ogólnopolskie standardy. Media tradycyjne też będą zwiększać swoją obecność w cyberprzestrzeni. A ponieważ internet to medium coraz bardziej interaktywne, więc internauci będą mocniej współkształtowali treść przekazu tych mediów i ten przekaz będzie wpływał również na kształt mediów w ich tradycyjnych kanałach. Nie jest z pewnością kwestią przypadku, że informację o ślubie lesbijek podały wszystkie najważniejsze media internetowe (m.in. Onet, WP, Interia, o2, eKAI, gazeta.pl), a tylko niektóre tradycyjne. Miejmy więc nadzieję, że polskie państwo wyznaniowe czeka „cyfrowe wykluczenie”.
A jak ocenia Pan polską scenę polityczną? Niektórzy komentatorzy sugerują, że nowy rząd jest bardziej neutralny światopoglądowo od poprzedniego. Czy nie jest to jednak tylko różnica wizerunku, który zasłania zgodę wszystkich sił politycznych na hegemonię Kościoła katolickiego w przestrzeni publicznej? Co o tym Pan myśli?
Zmieniła się na pewno retoryka. Padło kilka zdumiewających deklaracji. Minister edukacji Katarzyna Hall zadeklarowała, że iluzoryczna dotąd alternatywa etyki stanie się realna. W zakresie przywilejów Kościoła nic się nie zmieniło. Z upływem kolejnych miesięcy nie widać żadnych pozytywnych zmian, a na horyzoncie pojawiają się kolejne ustępstwa rządzących na rzecz Kościoła. Już nie tak prymitywne jak za poprzedniej ekipy, ale może przez to słabiej zauważalne i banalizowane.
Czy widzi Pan jakiś liczący się podmiot polityczny lub medialny, który mógłby podważyć katolickie status quo?
Zapytany o to na konferencji jubileuszowej w stulecie polskiego wolnomyślicielstwa prof. Andrzej Nowicki, nestor polskich ateistów, odparł, iż zastanawia się nad tym pytaniem od roku 1932 i obecnie główną szansę na podważenie katolickiego status quo upatruje w internecie, który jest nie tylko wielką szansą dla rozwoju polskiego ruchu wolnomyślicielskiego, ale i „dla polskiej demokracji, postępu i wolnej myśli”: „Przyszłość ruchu leży w tym, aby wykorzystać te możliwości, jakie daje internet, dla propagowania cennych myśli. (…) W sytuacji, kiedy transformacja rozwaliła wszystkie tygodniki kulturalne, kiedy dążenie do zysku z reklam zniszczyło kompletnie telewizję, to internet może spowodować odbudowę Polski Myślącej, odbudowę kultury świeckiej. To jest wielka szansa dla demokracji w Polsce i dla rozwoju kultury świeckiej”. Oczywiście podpisuję się pod tym. Kiedy staniemy się w pełni społeczeństwem informacyjnym, a taki proces zachodzi niewątpliwie, wówczas otworzą się przed nami nowe perspektywy i szanse.
Jest Pan autorem akcji ateistycznego coming out. Jak się narodził ten pomysł? Jaki jest jego cel?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki