Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nim dojrzeją maliny - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
29 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Nim dojrzeją maliny - ebook

Trzy siostry, jedno miejsce na ziemi. Kojąca opowieść o powrocie do domu.

Mijka właśnie się zaręczyła, ale wciąż kocha innego mężczyznę. Lilka pragnie spędzić na ukraińskiej wsi ostatnie lato przed wyjazdem na drugi koniec świata. Marta niebawem urodzi bliźniaki i nie chce zdradzić, kto jest ojcem. Wszystkie trzy pragną schronić się przed światem. Marzą o tym, by wziąć oddech przed kolejnym skokiem na głęboką wodę życia.

Azyl znajdują w swoim raju z dzieciństwa – u babki Teodory. W jej domu, ukrytym w gąszczu krzewów, wśród śpiewu ptaków i zapachu owocujących drzew, czas na chwilę się zatrzymuje. Kobiety mogą na nowo odkryć siebie i łączące je więzi. Ale życie nie pozwala o sobie zapomnieć i coraz gwałtowniej wdziera się do ich niemal magicznego schronienia. Nie da się przed nim uciec, ale teraz już można stawić mu czoła.

Nim dojrzeją maliny niesie nadzieję wszystkim, którzy marzą o szczęśliwym miejscu na ziemi. To opowieść o tym, że czasem trzeba się zatrzymać, aby odnaleźć w sobie siłę.

Eugenia Kuzniecowa to jeden z najważniejszych młodych głosów w literaturze ukraińskiej. Nim dojrzeją maliny jest debiutem prozatorskim, napisanym w niezwykłej poetyce, którą można nazwać „magizmem realistycznym”. Za tę powieść autorka otrzymała wyróżnienie Europejskiej Nagrody Literackiej.

„W tej opowieści realizuje się piękne marzenie: o miejscu, do którego można zawrócić z nawet najcięższej podróży, z błędnie obranej drogi; do którego można przyjechać po spokój, radę albo ciszę. Ta historia – pisana przez kolejne pokolenia kobiet – pachnie malinami, jabłkami i latem, które pamięta się z dzieciństwa. I choć sielanka podszyta jest rozstaniami, dylematami, samotnością i – po prostu – życiem, to nie sposób nie chcieć zjawić się w tym domu, jako kolejny gość czy gościni.”

Georgina Gryboś

„To jest książka o wycinaniu drzew.

Są takie momenty, kiedy trzeba uciekać. I są takie miejsca, do których uciec można. Zrządzeniem losu trzy siostry w tym samym czasie uciekają do domu swej blisko stuletniej babci, gdzie kiedyś, dawno temu, były naprawdę szczęśliwe. Życiowe zawirowania nie odpuszczają jednak łatwo i idą za trójką młodych kobiet krok w krok. I wiele się wydarzy, nim dojrzeją maliny. Pięknie napisana opowieść rozrasta się jak jabłoniowy sad. Przede wszystkim jednak stawia pytanie, co należy wyciąć, a co pozostawić.”

Radek Rak

„Dom, to miejsce, do którego się wraca zarówno, gdy nam dobrze, jak i wtedy, gdy jest źle. Nim dojrzeją maliny to opowieść o takim powrocie. O próbie podejmowania decyzji, rozliczenia z przeszłością i nieśmiałym patrzeniu w przyszłość. Powieść o kobietach, ich relacjach i dojrzewaniu do brania odpowiedzialności za własne życie. O szukaniu szczęścia tam, gdzie go nie ma i nieszczęściach, które mogą się przytrafić. To także historia o odchodzeniu i pożegnaniach. Polecam!”

Marta Mrowiec-Wilk

„To jest powieść dla tych wszystkich kobiet, które mają poczucie, że feminizm i macierzyństwo się wykluczają, które chcą żyć w rodzinie, ale czują, że wtedy muszą negocjować swoją kobiecość i niezależność. Eugenia Kuzniecowa opowiada właśnie o takich kobietach – silnych i szukających oparcia, wolnych i spragnionych zakotwiczenia, wymieniających mężczyzn, ale stałych wobec rodziny.

Zabawna, ale i trochę gorzka historia o tym, jak się nie bać, gdy wszystko wolno, i gdzie uciec, gdy wszystkie drogi stoją otworem.”

Paulina Małochleb

„Właśnie tego potrzebujecie. Ta książka was rozgrzeje, wzruszy i rozbawi. A może nawet zostawi z odrobinką nadziei – życie nie jest idealne, ale to nic nie szkodzi.”

Natalia Szostak

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6690-2
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZYJECHALI

– Każda żywa istota ma prawo do kryjówki – powiedziała Mijeczka do siedzącej na fotelu pasażera siostry.

– Do porośniętej krzakami kryjówki – dodała Lila.

Póki milczały, były zupełnie inne: jedna miała falujące włosy, druga proste jak Azjatka. Policzki Mijki zawsze miały lekko brzoskwiniowy odcień, a Lilka była blada, jakby całe życie spędziła w betonowej skrzyni, do której nigdy nie dociera słońce. Ale kiedy siostry zaczynały mówić, upodabniały się do siebie. Z każdym słowem ich oczy, usta, uszy, ruchy się stapiały, aż w końcu rozmówca przecierał oczy, potrząsał głową i pytał: „Właściwie która z was mówi?”. Spoglądały wówczas na siebie, milkły na chwilę i znów były odmienne jak dzień i noc.

Do tej zarosłej zielskiem kryjówki dla nieudaczników przyjeżdżały zawsze, gdy uznały to za konieczne. Nie trzeba było żadnych tragedii – po prostu czasem wydawało się, że wszystko tonie we mgle i nie widać już żadnej drogi. Wtedy nadchodził czas kryjówki. Azylem stawał się dom z ogromnymi nieproporcjonalnymi oknami, wytartymi podłogami i przegniłym tarasem porośniętym chaszczami, malinami, jeżynami, chmielem, osłonięty wysokimi topolami i brzozami, zdziczałymi śliwami, jabłoniami i gruszami. W tym chruśniaku dorosły, przegrały bitwę z chaszczami, a w końcu wyjechały. Dom stał jak smutne przypomnienie o tym, że już nigdy nie będzie tak, jak było. Nigdy już nie zasną we trzy, z babcią, żaden mężczyzna nie powie: „Położę się na dworze”, i nigdy już nie zaśnie na drewnianych podestach pod drzewami, przez całą noc strząsając przypadkowe nietoperze, koty i wielonogie owady. Wszyscy ci ludzie dawno uciekli, umarli, zgubili się i przypominały o nich tylko najrozmaitsze przedmioty nazwane ich imionami. „Daj mi Gonczarowy wazon” – mówiła babcia. Nikt w domu Gonczara nie znał ani nie pamiętał, ale wazon zawsze był jego.

Na miejscu domu stała kiedyś chata, którą bezlitośnie zmiażdżył czas, pozostawiając zawalony dach, zapadniętą w ziemię stodołę i zmurszałą drabinę koło wejścia do kurnika. Żadne ptaki nie siadały na tej drabinie, z wyjątkiem zbłąkanych żółtych wilg. Babcię przywiózł w to miejsce jej mąż – zabrał ją z czwartego piętra w centrum miasta i wywiózł daleko od ojcowskich fikusów, biblioteki i obszytego złotą ­nicią obrusu.

„Czy to ten raj, o którym mi opowiadałeś?”– zapytała młoda wówczas Teodora, patrząc na starą stodołę i pozostałości zrujnowanego domu, który wyglądał jak po ataku konwulsji.

„To on” – usłyszała w odpowiedzi i zdała sobie sprawę, że tak bardzo kocha ten głos, iż nie potrzebuje żadnych fikusów.

Minęły dziesiątki lat, zanim znikły ślady starej chaty, a na jej miejscu wyrósł dom, który starzał się wraz z Teodorą. Tu dorastały dzieci, stąd wyjechały, tu dorastały wnuki, tu bawiły się prawnuki. Teraz Teodora, zbliżająca się do swoich setnych urodzin, siedziała na zmurszałym tarasie, do którego prowadziła zarośnięta jeżynami ścieżka, i czekała, aż uciekinierki przyjadą do niej w ten chruśniak.

Początkowo szukały tu schronienia z powodu egzystencjalnych rozterek wynikających ze śmierci papug i żółwi. Potem z powodu kryzysów zawodowych, zawiedzionych miłości, dzieci. Liliczka kołysała tu swoich synów, którzy w zwykłych okolicznościach doprowadzali ją do szału. W tej kryjówce dla nieudaczników dzieci nagle się uspokajały i po prostu raczkowały między krzakami jeżyn, które drapały ich delikatne, miękkie brzuszki. To tu Mijeczka zastanawiała się, co robić dalej. W kryjówce nie wpad­ła wprawdzie na żaden pomysł, ale wpadła na to, że kiedyś jakiś pomysł się pojawi. Tutaj, wycinając nieprzebyte chaszcze, można było się pogodzić nawet z brakiem pomysłów.

– Aż strach pomyśleć, co robią ludzie, którzy nie mają domu w dzikich malinach – powiedziała Liliczka.

Przywiozła jasnoróżowe czółenka z odkrytymi palcami i chciała, żeby Mijka od razu je włożyła. Buty leżały na strychu przez czterdzieści lat – babcia kupiła je kiedyś w Wilnie, ale rozmiar był zły, więc nigdy ich nie nosiła, a teraz nie wiedziała, że nadszedł ich czas. Liliczka znalazła je na strychu, gdy go sprzątała podczas załamania nerwowego. Kto by pomyślał, że czterdzieści lat temu babcia kupiła buty dokładnie w rozmiarze stóp swoich dwóch przyszłych wnuczek.

– Gdy wysiądziesz z samochodu, babcia padnie – powiedziała Liliczka, patrząc na sukienkę siostry.

Lila i bez sukienki była piękna. Miała na sobie okulary przeciwsłoneczne, podkoszulek bez niczego pod spodem i dżinsy z dziurami.

– A ciebie zapyta, dlaczego nie możesz ubierać się jak siostra.

– Ona przecież nie wie, że zawsze nosisz sukienki w kolorze i fasonie worka na ziemniaki – odrzek­ła Liliczka, świecąc okularami w lusterko wsteczne.

– Ale przynajmniej krótkie.

– Szczególnie te krótkie.

Zatrzymały się na stacji benzynowej. Świeciło pierwsze gorące czerwcowe słońce, gdzieś pod jabłoniami dojrzewały truskawki ich dzieciństwa, a Mijeczka wyciągnęła z bagażnika walizkę i wyjęła z niej błękitną sukienkę w białe kwiaty.

– Och! – westchnęła Liliczka.

– Wkładaj! – Mijka się uśmiechnęła.

Lila otworzyła tylne drzwi auta, zdjęła podkoszulek i letnia sukienka opłynęła ją od ramion po kolana.

– Babcia na pewno padnie.

Po raz pierwszy od ośmiu lat sytuacja była taka, że turnus rehabilitacyjny u babci musiał trwać przez całe lato.

Siostry napisały do swoich mężów, chłopaków, byłych mężów i wszystkich zainteresowanych. I przygotowały grafik dla dzieci Lili.

– Pamiętasz? – spytała Mijka, jedną ręką szukając jakiejś stacji w radiu, a drugą wygładzając rękaw sukienki. – Kiedyś lato trwało w nieskończoność, prawda?

Lilka pokiwała głową. Trzymała puszczoną przez siostrę kierownicę lewą ręką, prawą wycierała jabłko o kolana, na których spiętrzyła się jasnoniebieska fala nowej sukienki. Zawsze tak robiły – gdy jedna zaczynała poprawiać pasy, druga automatycznie chwytała za kierownicę.

Zajechały wieczorem.

– Boże, nie mogłaś tak się ubierać przez całe życie?! – Babcia klasnęła w dłonie.

Już na nie czekała.

– Tak, zmarnowałam dwadzieścia lat! – Liliczka się roześmiała, wygładzając sukienkę.

– Jakbyś zawsze tak się ubierała, może wyszłabyś za mąż czwarty raz – powiedziała Mijka i uciekła do domu, żeby siostra jej nie złapała.

Lilka wychodziła za mąż spontanicznie, przy czym zawsze dawała sobie chwile odpoczynku między małżeństwami, wyjeżdżała gdzieś daleko, próbując uporządkować myśli. Planowała robić sobie kilkuletnie przerwy albo nigdy więcej się nie wiązać, ale była tak nieziemsko piękna i tak nieziemsko bezradna w swoich samotnych podróżach, że zawsze wracała z nowymi miłosnymi historiami. Każdy mężczyzna natychmiast chciał ją poślubić, żaden się nie wahał. A to przyciągało ich jeszcze bardziej.

Wieczorem we trzy siedziały w ogrodzie. Siostry rozłożyły na betonowych schodach watowaną kołdrę prababki, czerwoną jak komunistyczna flaga, i usiadły blisko siebie. Dla babci przyniosły krzesło i postawiły je naprzeciwko. Nie mogła już siedzieć z nimi na schodach.

– A czemuście przyjechały? – spytała babcia.

Nie poczuły się urażone, bo wiedziały, że to pytanie płynie z troski o nie.

– Przeciążenie – powiedziała Liliczka.

– I długo będziecie się odciążać?

– Do końca lata.

– Niech będzie.

Siedziały tak, aż komary przestały zwracać uwagę na spreje, aż wierzby stały się niemal niewidoczne w zapadającym zmierzchu, aż jeże zaczęły przemykać pod ich stopami, a znad rzeki dobiegło kumkanie żab.

Na noc zostawiły okno otwarte na ogród, znalazły nocne koszule z koronkowymi rękawami, falbankami na wysokości kolan i guzikami na piersiach. Liliczka nie znosiła koszul z guzikami z przodu, więc obcięła wszystkie co do jednego, po czym schowała je w wazonie na parapecie. Księżyc ledwie świecił, szurały jeże i można było nie zauważyć, że nikt tu nie mieszkał od sześciu miesięcy.

– Li – odezwała się Mijka. – Opowiadaj.

– Nie wiem, co robić – odrzekła Liliczka, leżąc w ciemności. – Ogrzejesz mi stopy?

– Daj.

Lilka przytuliła do siostry stopy zimne jak u żaby i zaczęła opowiadać, że wszystko idzie na opak, że nie chce się przeprowadzać do Australii, że to nie jest jedyne możliwe miejsce do życia i że chociaż świat się kurczy i być może nawet Australia ich nie rozdzieli, to na pewno rozdzieli ich dzieci.

– Moje dzieci – doprecyzowała – i te, które ty urodzisz.

– Ale ja w ogóle nie potrzebuję żadnych dzieci – powiedziała Mijeczka, choć obie wiedziały, że to wierutne kłamstwo i że jeszcze mając dwadzieścia kilka lat, chodziła ulicą, trzymając za rękę wyimaginowaną trzylatkę. Prowadzała ją tak spontanicznie prawie przez dekadę.

– Li, tam są pająki i skorpiony.

– I kangury.

– Kangury od góry wyglądają jak mężczyźni.

– A od dołu jak spasione ogoniaste kobiety. Co ja tam będę robić, Sołomijo? – zapytała Liliczka, podnosząc się na łokciach.

– Widziałaś mapę Australii? Widziałaś, ile tam jest ziemi?

– Widziałam.

– Może zostaniesz farmerką.

Przysunęły się do siebie, odpaliły film o Australii i do późnej nocy oglądały, jak przystojny opalony mężczyzna jeździ przez pustynię jeepem i śpi na dachu, próbując nagrać gwiazdy telefonem.

Rano babcia, smażąc na patelni jajecznicę na smalcu, którego Liliczka nie mogła jeść, więc zrobiła sobie kanapki, powiedziała, że powinna słuchać męża, i jak on mówi Australia, to Australia. Potem spojrzała na nią, taką chudą, tak nieprzydatną dla tej dalekiej ­Australii, i spytała:

– Może on jeszcze się rozmyśli?

– Chcesz powiedzieć, że wystarczy poczekać, aż zmieni zdanie? – wtrąciła się Mijka.

– No nie. Trzeba go do tego przekonać.

– No, to proszę – powiedziała Liliczka. – Naucz mnie manipulowania.

– Jeśli do tej pory się nie nauczyłaś, siostrzyczko, to już się nie nauczysz.

– A ty się nauczyłaś, Mijeczko? – spytała babcia.

– To wrodzony dar. – Mijka zerknęła na siostrę i dodała cicho: – Ani się waż wygadać coś babci.

– Co tam do siebie szepczecie? – Babcia miała dobry słuch.

– Ja się słowem nie odezwałam.

– Niby mi potrzebne twoje słowa.

– Niech ci będzie.

– Nie jestem jeszcze taka stara, żeby trzeba było coś przede mną ukrywać. Dlaczego przyjechałyście, dziewczyny? Obie, i to na całe lato?

– Trzeba wymienić drzwi i taras.

– Młoda narzeczona, Mijeczko, siedzi z narzeczonym, a nie naprawia taras.

– No to co z tarasem?

– Kto tu będzie mieszkał? Komu potrzebny taras? Niech to wszystko zarasta w diabły, jak to takie stare jak ja…

Nic się nie dało ukryć. Wszędzie były widoczne ślady dawnej świetności. Bardzo piękne kobiety są na starość szczególnie godne pożałowania, bo widać, jakie kiedyś były piękne. Tak samo ten dom, który kiedyś tętnił życiem, a teraz zarósł malinami.

– Przyjechałam tu, jak miałam dwadzieścia lat, bo myślałam, że to raj, no i całe życie przeżyłam w tym raju, całe życie z betoniarką na podwórku. Czy kiedy uczyłam się Rabelais’go na pamięć, pomyślałam, że będę go recytować, by szybciej zeszło układanie podłogi przed skurczami i narodzinami waszej matki?

Dziewczyny milczały. Znały tę opowieść na pamięć, a dyskutować z babcią nie było sensu. Chociaż Mijka zwykle mówiła: „No tak, zrobiłaś nam raj”.

– Dlaczego raj można robić tylko na kolanach? – zapytała babcia i uśmiechnęła się, a potem dodała: – I komu on teraz potrzebny?

Po śniadaniu siostry zaczęły sprzątać dom. Nawet raj wymaga utrzymywania czystości. Ich matka rzadko bywała w tym edenie, ponieważ babcine przemowy znała lepiej niż córki, a przez całe dzieciństwo bawiła się gruzem, deskami, gwoździami i piaskiem budowlanym. Młoda Teodora biegała między stosami kamieni, szukając wśród nich dzieci, które gdzieś się pochowały. „Nawet nie myśl o pozostaniu tu, bo całe życie przepracujesz na kolanach” – mówiła swojej córce Mariji, która mając piętnaście i pół roku, chętnie wyjechała do szkoły w mieście i nigdy nie wróciła do rodzinnego domu.

Ale jej dwie wnuczki już po pierwszym lecie w raju tak tu ciągnęło, że były gotowe sprzątać i pomagać w kuchni, żeby tylko znaleźć się w malinowym chruśniaku. „Jakbym widziała ich dziadka. Ciągnie je tutaj jak jego”. „No dobrze, mamo, niech zostaną” – wzdychała Marija do słuchawki. „W ich wieku powinny chodzić na tańce, a nie chować się po krzakach” – dodawała babcia. A one miesiącami leżały pod starą gruszą, która rzucała cień na stodołę pradziadka, czytały i szukały mrówek w korze akacji.

– Słuchaj – odezwała się milcząca do tej pory Mija – jak się denerwujesz, to nadal sprzątasz jak szalona?

– Odkąd mam sprzątaczkę, biegam dwanaście kilometrów. Kiedyś zapędziłam się tak daleko, że wracałam do domu autobusem.

Podłoga była drewniana, pomalowana pół wieku temu. Tam gdzie dzieci często się bawiły, starzy ludzie szurali nogami, wylegiwały się psy i koty, była wytarta do gołego drewna.

– Trzeba wymienić te deski – powiedział Mijka.

Deski naprawdę trzeba było wymienić. Babcia robiła pączki, których żadna z nich nie jadła, ale nie dało się jej powstrzymać. Przez ostatnich piętnaście lat smażyła pączki, a potem jedna z dziewczyn biegała po sąsiadach i rozdawała je. Babcia nie mogła zaprzestać wyrabiania pączków, tak jak wiśnia nie może sama z siebie przestać rodzić wiśni.

Lilka pobiegła po mleko, a Mijka miała iść do sklepu, lecz zanim wyszła z domu, babcia poprosiła ją, żeby włożyła sukienkę, a potem obejrzała ją od stóp do głów i powiedziała:

– Bardzo ładnie.

– Ale? – spytała Mijeczka, dostrzegając cień wątp­liwości.

– Ale chyba trochę za długa.

– Jest do kolan.

– Za kolana! – krzyknęła Liliczka zza drzwi, trzymając oburącz bańkę mleka.

Na lato do babci wprowadzał się też kot, którego znalazły w ósmej klasie, spacerując z dziadkiem po lesie. Wydawałoby się, że koty tak długo nie żyją, ale ten żył. Wygrzewał się na słońcu, jego ruda sierść lekko lśniła.

Po pączkach i sprzątaniu wszystkie trzy usiad­ły na zewnątrz, by opłakiwać zmarłych krewnych. Babcia zaczęła wspominki: ludzie w jej wspomnieniach byli święci, bez żadnych wad. Tego lata kończyła dziewięćdziesiąt sześć lat, pamiętała więc wielu krewnych. Po pierwszej rundzie opłakiwania świętych zaczęła wspominać ich grzechy i powiedziała, że gdyby nie jej anielski charakter, wszyscy bez wyjątku stanowiliby źródło zgorszenia. Kiedy krewni się skończyli, babcia wspominała piosenkarzy i piosenkarki. Po nich aktorów. A potem Liliczka zaczęła wymieniać imiona wszystkich kotów i psów, które kiedyś żyły w tym domu swoim szczęśliwym psio-kocim życiem.

– Po kotach jeszcze nie płakałam – powiedziała babcia, lecz kiedy przypomniała sobie tonącą kotkę, zapłakała.

W porze obiadu siostry zostawiły babcię z kotem i poszły szukać majstra. Przyjemnie było się podjąć spokojnego, rutynowego zadania, nie myśląc o raportowaniu, dystrybucji zasobów ani o tym, by nie urazić żadnego z kolegów. Na bazarze było tłoczno, sprzedawano kwiaty, pierwsze szklarniowe truskawki, śledzie i zefiry. Kupiły wszystko. Szukały zefirów bez czekolady, znalazły marmoladę, pomidory szklarniowe i młode ogórki. W kolejce po śledzie, w której stały razem, trzymając się za ręce, żeby się nie zgubić, a kobiety z dekoltami nachylały się nad śledziami i pytały, czy tłuste, Liliczka dostała wiadomość.

– O, spójrz – powiedziała, pokazując telefon siostrze.

Na ekranie pojawiło się zdjęcie ich kuzynki, która napisała, że przyjeżdża w środę, i pytała, czy mogą po nią wyjechać. Spojrzały na siebie, poczekały na śledzie i w milczeniu wsiadły do samochodu, jedna z pudełkiem zefirów, druga z pudełkiem ciastek dla babci.

Dopiero wtedy Liliczka powiedziała:

– Martę też przyciągnęło.

Pobyt w tym domu wywoływał efekt przyciągania, a promień grawitacyjny, jak się okazało, miał prawie pięć tysięcy kilometrów.MARTA

Marta nie przylatywała od siedmiu lat i nigdy nie było mowy o tym, że ma taki zamiar. Zgodnie z oczekiwaniami zrobiła karierę. Nosiła białe koszule i szpilki, a pewnego dnia po pracy pokłóciła się z rodzicami. Wtedy nagle i niespodziewanie, mimo nieukrywanej pogardy dla obcej kultury, przeprowadziła się do Indii i tylko raz w tygodniu rozmawiała z matką przez telefon. Kiedy Lilka i Mijka miały jakieś sukcesy, filmy, teksty, a nawet dzieci, Marta nie przejawiała żadnego zainteresowania.

– Nie wierzę w te więzy krwi, w te wspólne korzenie i całą tę retrotradycję – powiedziała Lila. – Z drugiej strony, jak można w to nie wierzyć, skoro Marta, która jest i zawsze była małpą, jest z nami spokrewniona?

– Sama jesteś małpą, gdy się lepiej przyjrzeć – odparła Mijka. – Ale naszą.

Lilka wiedziała, że to musi być żart, i nawet uśmiechnęła się zawczasu.

Marta przylatywała z Delhi do Kijowa, skąd miały ją odebrać.

– Babuniu, Marta przyjeżdża w środę – powiedziała Liliczka, wysiadając z samochodu z pudełkiem zefirów.

– Marta?

Babcia nie była pewna, czy jest obrażona na wnuczkę, która od dawna nie przyjeżdżała, czy nie. Sądziła jednak, że raczej nie. Marta była wysoką, długonogą dziewczyną z czarnymi, równo ściętymi włosami. Nikt nie wiedział, w kogo się wrodziła z tymi czarnymi oczyma, gęstymi ciemnymi brwiami i dlaczego zawsze była taka blada. Z rodzicami Marty babcia utrzymywała luźne stosunki – widywali się raz w roku, lecz niekiedy w rozmowie zaczynali wspominać jakieś wspólne znajomości i czasy świetności domu. Babcia była dumna z tego, że chociaż mogła, nigdy się nie sprzeciwiała małżeństwu syna. Właściwie kiedyś rodzice babci sprzeciwiali się przeprowadzce do raju dziadka, chociaż stało się tak, że jej matka spędziła tu swoje ostatnie godziny, wśród gruzu i piasku, słuchając porannego śpiewu ptaków.

Z samolotu z Delhi Marta wysiadła dokładnie taka, jaką ją zapamiętały. Zupełnie taka sama, wcale się nie zmieniła. Marta we własnej osobie. Tylko w ciąży.

– Tak – powiedziała od razu. – Ty weź moją walizkę. – I podała ją Mijce. – Ty torbę. – Wręczyła torbę Lilce. – A ja pójdę zwymiotować.

Siostry stały, jedna z walizką, druga z torbą Marty, i patrzyły na siebie. Walizka była różowa i duża, a torba od Chanel.

– Ona się nie zmieniła – powiedziała Liliczka.

– Nadal nas traktuje jak nastolatki i udaje dorosłą ciotkę – odrzekła Mija.

– Chociaż same jesteśmy dorosłymi ciotkami.

Tymczasem Marta wyszła z toalety z obrzydzeniem malującym się na twarzy. A potem wsiadły do samochodu i pojechały do domu, zatrzymując się co kilka kilometrów, bo Marta miała nudności. Rzygała we wschodzących słonecznikach, podczas sadzenia, w młodych ziemniakach i w brzozowym zagajniku.

– Babcia będzie płakać? – spytała Marta.

– Już płakała – odrzekła Lilka z tylnego siedzenia.

– Bardzo dobrze.

Robiło się ciemno. Marta poprosiła Liliczkę, żeby zamieniły się miejscami, przeniosła się na tylne siedzenie i tam zasnęła, a Lila i Mija podjęły wcześniejszą rozmowę.

– Lil, nie jedź do Australii.

– No to muszę się nauczyć manipulacji. Babcia ma rację. Nie mogę nagle odmówić. Wtedy się okaże, że biorę odpowiedzialność za życie drugiego człowieka i naszych dzieci.

– To zrób tak, żeby on sam podjął taką decyzję.

– To manipulacja! – warknęła Liliczka i spojrzała na siostrę. – A ty?

– Zrobiłam sobie przerwę do września.

– Z Danyłem?

– Wiem, to jakieś szaleństwo, ale nic na to nie mogę poradzić.

– Cóż, nie ma cię tam, więc możesz.

– Albo mogę.

Danyło był doskonały. Piękny, wysoki na dwa metry, odnoszący sukcesy, Miję kochał bezgranicznie, a przynajmniej tak twierdził. „Jeśli potrzebujesz wolności, ptaszyno – powiedział do niej, siedząc na balkonie, podczas gdy ona pakowała walizkę na lato – to bierz, ile chcesz”. „Biorę, biorę, przepraszam – odrzekła, pakując szorty. – Opowiem ci wszystko po wakacjach”.

Po wakacjach mieli się pobrać, ale Mija błagała go, by nikomu nie mówił. Oboje wiedzieli dlaczego. Tak ją wychowano, że nie mogła pozwolić na ten niezręczny moment z obrączką, zgodziła się dla formalności i poprosiła o zamrożenie sytuacji. „W lecie raczej trudno zamrażać sytuacje – powiedział Danyło. – Z oczywistych powodów”. Białe, delikatne, idealnie czyste stopy trzymał na balustradzie.

Marta się obudziła i wymiotowała pod topolami.

Przyjechały późno, lecz babcia wyszła w koszuli nocnej na zimną werandę.

– Ba – powiedziała Marta – dokąd idziesz taka rozebrana?

Przytuliły się. Światło nie było włączone.

– Nic się nie zmieniłaś – powiedziała Marta do babci, kłamiąc.

– Ty też się nie zmieniłaś, Martusiu – skłamała babcia w odpowiedzi.

Na korytarzu Marta szepnęła:

– Boże, jak ona zmalała! Nie spodziewałam się, że będzie taka malutka…

Babcia, gdy Liliczka weszła do jej pokoju, sprawdzić, czy aby nie płacze, wyszeptała:

– Lilka, a ona co? W ciąży?

– No, w ciąży. Może jutro nie wypytuj zbytnio…

Posłały Marcie w odległym pokoju z oknem wychodzącym na zagajnik. Spała do jedenastej rano. O jedenastej, gdy już się martwiły, czy u niej wszystko w porządku, drzwi pokoju się otworzyły.

– Zupełnie jak wtedy, gdy byłaś mała – powiedziała babcia.

– Teraz ty jesteś mała – odrzekła Marta. – Masz paprykę?

– Jeszcze nie dojrzała.

– W jakim sensie nie dojrzała? – spytała Marta.

Miała na sobie czerwone szorty i białą koszulę opiętą na ciążowym brzuchu.

– Nie ma w ogrodzie – wyjaśniła Lilka.

– Sołomija, jedźmy na bazar – powiedziała Marta.

– Tam tylko szklarniane! – krzyknęła babcia. – Zaszkodzi ci!

– E tam! – odrzekła Marta ostro i wzięła kluczyki do samochodu, które wisiały na kołku przy drzwiach.

Najpierw wisiały tam kluczyki do dwudziestej pierwszej wołgi, potem do trzydziestej pierwszej, potem do łady, do opla, później do rodzinnego volkswagena, do małego różowego smarta, wreszcie do solidnego srebrnego forda. Kiedyś, dawno temu, w czasach świetności tej kryjówki, wisiało tam osiem kluczyków. Teraz wisiały kluczyki do czerwonej hondy.

Kiedy Marta i Mija minęły już wieś, Marta powiedziała:

– Tam jest dwóch chłopców.

– Gdzie?

– Tutaj. – Marta puściła kierownicę i dwoma wskazującymi palcami pokazała na swój brzuch.

Mijka automatycznie chwyciła kierownicę, mówiąc:

– Och, naprawdę?!

Tymczasem Lilka i babcia siedziały na drewnianej ławce pod jabłonią.

– Jeszcze twój dziadek mówił, że ta jabłoń się powali, a żyje i ma się dobrze. Czy Marta powiedziała ci co i jak?

– Nic nie mówiła.

– No, jak to tak? – zdziwiła się babcia. – Kto jest ojcem? Czy dzieci będą czarne?

– Babciu, tak nie można mówić!

– A jak można?

– Ludzie w Indiach nie są czarni, to po pierwsze…

– Mam nadzieję, że znalazła tam jednego z naszych i przyjechała tu, póki on tam robi remont.

Lilka sceptycznie spojrzała na babcię.

Ta popatrzyła na wnuczkę i powiedziała z westchnieniem:

– Wiem, wiem. Z naszą Martusią nie ma co mieć na to nadziei.

Złotoszare włosy babci lśniły w słońcu. Miała na sobie niebieską bluzkę i granatową spódnicę z dzianiny.

– Nie jest ci gorąco? – spytała wnuczka.

– Dożyj dziewięćdziesięciu sześciu lat i spróbuj się doczekać, aż będzie ci gorąco – odrzekła babcia. – Przynieś mi skarpetki.

Lilka zerwała się z drewnianej ławki i w podskokach pobiegła do domu, podnosząc ręce.

Kiedy przybiegła z powrotem, babcia powiedziała:

– Lilka, ważysz czterdzieści kilogramów, a skaczesz jak słoń.

– Widziałaś skaczące słonie?

– Widziałam skaczące konie. Skaczesz głośniej.

Tymczasem Marta i Mijka chodziły po bazarze w poszukiwaniu papryki. Marta chciała żółtą sałatkową. Ale wszędzie były czerwone, a takich nie chciała za żadne skarby.

– Nie rozumiem, aż tak trudno jest posadzić normalną żółtą paprykę? – narzekała. – Mija, dlaczego przyjechałaś bez narzeczonego? Nie żebym miała wielką ochotę go zobaczyć, ale to po prostu dziwne, wiesz, zazwyczaj zakochani nie mogą bez siebie żyć, wszędzie jeżdżą razem…

Mija spojrzała na Martę i choć miał ochotę zapytać ją o to samo, spytała tylko:

– Może spróbujemy pojechać do miasta, do supermarketu?

Gdy zobaczyły na straganie pięknie ułożoną żółtą paprykę sałatkową, Mijeczka pisnęła z radości i pociągnęła Martę za sobą.

Marta zatrzymała się, skinęła głową do sprzedawczyni i cicho powiedziała do Mijki:

– Nie wzbudza we mnie zaufania. Co więcej, budzi moją niechęć. Boże, co za paskudna kobieta.

Marta wróciła do auta, a Mija kupiła żółtą paprykę. Marta spojrzała na nią w milczeniu, po czym wzięła jedną, wytarła wilgotną serwetką o zapachu aloesu, ugryzła kawałek i poprosiła, żeby kuzynka się zatrzymała. Następnie zwymiotowała na poboczu, wsiadła do samochodu i pojechały do domu, gdzie babcia z Lilką już na nie czekały przy bramie. Czarne wiedźmowate włosy Marty opadły jej na czoło.

– Mieliśmy w rodzinie Cyganów? – spytała, otwierając lusterko po stronie pasażera. – Po kim jestem taka czarna?

– Zawsze ci zazdrościłam karnacji – powiedziała Liliczka.

– No właśnie – odrzekła Marta. – Karnacji.

Dom stał pośrodku ogromnego podwórza, z okien nie było widać ani ludzi, ani dróg, ani ogrodów. Szumiały tylko wierzby, trzęsła się osika, a nieprzebyte zarośla dzikich malin wspinały się po schodach domu.

Lilka zrobiła herbatę i powiedziała do babci:

– Ma tam dwóch chłopców.

– Gdzie? – spytała babcia.

– Marta jest w ciąży z dwoma chłopcami.

Marta jadła paprykę do samego wieczora. Siedziała w szortach na słońcu, jej brzuch był jak mały melon, i chrupała papryczki, położywszy torbę na kolanach.

A kiedy słońce zaczęło zachodzić, Lilka powiedziała:

– Dziewczyny, poćwiczmy jogę.

– Dość miałam tego gówna w Indiach – odrzek­ła Marta.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: