- promocja
Obcy horyzont - ebook
Obcy horyzont - ebook
Stare Kiejkuty, Ośrodek Szkolenia Kadr Wywiadu, wiosna 1995 roku.
Do ośrodka przybywa tajemniczy mężczyzna, którego zadaniem jest wybranie najzdolniejszych adeptów. To oni będą realizować specjalną operację wywiadowczą wspomagającą wejście Polski do struktur euroatlantyckich.
To wyjątkowo ważna misja, bo rosyjski wywiad aktywnie pracuje nad pokrzyżowaniem polskich planów. Od jej powodzenia zależy także bezpieczeństwo nuklearne całego świata.
Troje wybranych oficerów szybko zostaje wciągniętych w bezwzględną grę pomiędzy wielkimi mocarstwami. Szpiegowska rozgrywka prowadzi ich przez Afrykę, Seszele, Azjęoraz Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną rządzoną przez komunistyczny reżim Kimów.
Czy polskim oficerom wywiadu uda się wypełnić misję, która zmieni nie tylko losy Polski, ale też części świata?
Marcin Faliński, absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 1992 roku dziennikarz „Życia Warszawy”. Od 1993 roku funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa, a od 1996oficer Zarządu Wywiadu. W roku 1997 roku ukończył kurs oficerski w Ośrodku Kształcenia Kadr Wywiadu. Od 2002 roku oficer Agencji Wywiadu. Kilka lat temu w stopniu podpułkownika, przeszedł na emeryturę. Współautor bestsellerowej trylogii historyczno-szpiegowskiej (Operacja Rafael, Operacja Singe i Operacja Retea) i powieści sensacyjnej W czerwonej sieci.
Rafał Barnaś, historyk z wykształcenia. Pracował w hotelarstwie, sektorze bankowym, korporacji i handlu w kraju i za granicą. Członek kanadyjskiego think tanku Centre for Military Intelligence and Security Studies. Autor powieści Młodzienieci Trujące aktaoraz współautor biografii Szpieg. Najstarszy zawód światai powieści sensacyjnej W czerwonej sieci. Z zamiłowania podróżnik. Odwiedził ponad 50 krajów na sześciu kontynentach.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-468-0 |
Rozmiar pliku: | 5,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stare Kiejkuty, Ośrodek Kształcenia Kadr Wywiadu – wiosna 1995 roku
– Czy podchorąży Anita czytała regulamin strzelnicy? – zapytał niewysoki pułkownik służbowym tonem. Jego siwizna i częściowa łysina świadczyły o tym, że ma już za sobą kawał życia. Ale wysportowana sylwetka nie pozostawiała wątpliwości co do formy fizycznej.
– Tak jest, panie pułkowniku!
– To chyba podchorąży powinna pamiętać, że cały czas należy mieć na oczach okulary ochronne. Tak czy nie?
– Tak, panie pułkowniku. Ale… ale my dopiero czekamy na swoją kolej – odpowiedziała dziewczyna, wskazując na metalowe tarcze.
– A czy podchorąży Anita wie, co to rykoszet? Aha, jeszcze jedno: proszę coś zrobić z tymi włosami.
Dziewczyna bez słowa zdjęła bejsbolówkę, z wdziękiem przeczesała palcami długie włosy i spięła je w kok tuż nad karkiem. Następnie włożyła czapkę i przezroczyste okulary, po czym usiadła obok tych, którzy czekali na swoją kolej.
– Marcin, nie słyszałeś, co mówił pułkownik? – zwróciła się do wysokiego chłopaka łapiącego opaleniznę w wiosennym słońcu.
– Słyszałem. Pułkownik jak zawsze robi niepotrzebny młyn. Nie widzisz, że się opalamy? – Marcin skinął głową w kierunku innych. – Dziewczyno, łap hebanek! Na wyjazd w teren będzie jak znalazł. A ty blada jak mąka…
– Sam jesteś mąka – odburknęła i założyła na uszy ciemnozielone słuchawki Peltora.
Po chwili rozległa się kanonada strzałów. Kilku strzelców pokrywało ogniem metalowe tarcze. Zgodnie ze scenariuszem chowali się za tekturowe zasłony, klękali i oddawali strzał. Potem przeładowywali broń i znowu strzelając, zbliżali się do małych okrągłych tarcz, tak zwanych lizaków, po wcześniejszym wyeliminowaniu większych, określanych chłopakami, które po trafieniu przewracały się z łoskotem. Grzmot nie ustawał.
W pewnym momencie pułkownik kątem oka dostrzegł zamieszanie wśród oczekujących. Odwrócił się i zobaczył, jak jedna z osób trzyma się za delikatnie zakrwawiony policzek.
– Stop! – krzyknął. – Wstrzymać ogień!
Huk ustał jak ucięty nożem.
Pułkownik podszedł sprężystym krokiem do zranionego chłopaka.
– Podchorąży Marcin, co się stało?
– Chyba dostałem rykoszetem…
Pułkownik machnął w stronę pielęgniarki, zawsze dyżurującej podczas strzelania. Ta natychmiast podeszła do chłopaka, spojrzała na niego i zaczęła szukać czegoś w swojej czerwonej torbie.
– Panie pułkowniku, nic mi nie będzie. To tylko niewielkie draśnięcie…
Pułkownik kontrolnie spojrzał po pozostałych. Wszyscy mieli okulary ochronne.
Anita zdjęła słuchawki i szepnęła do Sebastiana:
– Mówiłam mu, żeby założył okulary.
– E tam, też nie miałem. A ty co taka święta? Sama wcześniej nie zakładałaś.
– Ale założyłam.
– Ale-srale. Wiesz, w sumie to dobrze na tym wyszedł. Zazdroszczę mu.
– Co ty pieprzysz? – Anita spojrzała na kolegę zdumiona.
– Nie będzie mógł się całować z dziewczynami w policzki, tylko od razu w usta!
– Obaj jesteście pojebami – skwitowała, kręcąc głową, po czym zniżyła głos: – Wpadniesz wieczorem? Pouczymy się. Jutro prasówka z ostatnich dwóch tygodni.
– A koleżanki z pokoju się pozbyłaś?
– Sebastian, ja mówię o nauce! Jak masz takie pomysły, to cię nie wpuszczę. Nawet nie myśl o tym.
– I tak wejdę. Z balkonu przez lufcik. – Sebastian puścił do niej oko.
– Jasne! I zaklinujesz się jak ostatnio po imprezie. Gdyby nie Marcin, wisiałbyś tak do pobudki, aż pułkownik znalazłby cię na porannym obchodzie.
– Sam bym wyszedł.
– Akurat! Marcin wyciągał cię parę minut i też się napocił. Dobrze, że nie spadł, jak przechodził po tych balkonach. Nieźle nagrzani byliście – żachnęła się Anita, zaraz jednak dodała: – Postaram się, żeby Bożenki nie było. Zresztą pewnie jak zawsze będzie w bilarda przy winie grać ze swoim ukochanym.
– Z jakim ukochanym? – zdziwił się Sebastian. – O kim ty gadasz?
– Co się tak dziwisz? O twoim współspaczu.
– Poważnie? Myślałem, że oni tak tylko, no wiesz…
– Wy, chłopy, to tylko o jednym myślicie. W ogóle nie zauważacie, co się dzieje obok was – spuentowała Anita, zerkając w bok. – Dobra, Marcina już chyba opatrzyli. Wracamy do strzelania.
Po chwili powietrze znów przecięły wystrzały. Wtórowały im metaliczne dźwięki trafień i przewracających się tarcz. Nikt z oczekujących na swoją kolejkę nawet na moment nie zdjął już okularów. Niektórzy opalali się, korzystając z wolnej chwili, inni kibicowali strzelającym kolegom i koleżankom.
– Ty, Marcin, a słyszałeś, że Bożenka i… sam wiesz kto – zwrócił się do kumpla Sebastian.
– No co ty? – zdumiał się Marcin. – Nie wiedziałeś? Urządzasz sobie życie z Anitką, to nie widzisz, co się dzieje u innych.
– Ja? Ja niczego sobie, kurwa, nie urządzam.
– Dobra, dobra. Powiedz lepiej, kiedy znowu będę cię z lufcika wyciągał… – Roześmiał się, gdy odgłos strzałów ucichł. – Chodź, zaraz nasza kolej. A trzeba jeszcze naładować magazynki.
* * *
– A co to za facet siedzi na końcu auli? – szepnął Sebastian.
Marcin wstał i udając, że poprawia polowy mundur, obejrzał się za siebie. Starszy mężczyzna w ostatnim rządzie, z grubą teczką na kolanach, akurat coś notował. W pewnej chwili podniósł głowę i ich wzrok się spotkał. Chłopak dla niepoznaki rozejrzał się po kameralnej auli, przeciągnął i usiadł.
– Nie wiem – mruknął do kolegi. – Pewnie ktoś z centrali przyjechał.
– Ale nie ma dzisiaj żadnego wykładu z gościnnym występem.
– Podchorąży Sebastian! – rozległ się donośny głos oficera prowadzącego zajęcia z podstaw pracy informacyjnej wywiadu.
– O kurwa, chyba cię wywołują – rzucił Marcin.
Sebastian poderwał się na równe nogi do postawy zasadniczej, odruchowo poprawiając bluzę munduru.
– Panie Sebastianie, jedną z najważniejszych spraw, jakie ostatnio się wydarzyły, jest pewne morderstwo dokonane w Krakowie. Jaki to ma związek z zagadnieniami międzynarodowymi? Proszę nam powiedzieć.
– Panie poruczniku… – wydukał niepewnie Sebastian. – No więc… ta sprawa, choć miała miejsce w Krakowie, ma charakter… światowy w pewnym sensie.
– Światowy, mówi pan. To interesujące. Proszę kontynuować.
– Rozprawa, która ciągnie się od dłuższego czasu, dotyczy morderstwa dyrektora Caritasu powiązanego z najwyższymi hierarchami w Kościele katolickim. Nie tylko w Polsce, ale i w Watykanie, czy nawet szerzej: w Rzymie.
– Mhmm… To bardzo ciekawe. Ale chyba jednak wyciąga pan za daleko idące wnioski. Rzym i Stolica Apostolska faktycznie znajdują się za granicą. I wydaje się, że na tym sprawy międzynarodowe w tej historii się kończą, nie uważa pan?
– Tak jest – odpowiedział Sebastian.
– Jutro po zajęciach przyjdzie pan do mnie na poprawkę.
Po auli rozeszły się ciche śmiechy.
– Nie ma co się śmiać, szanowni państwo. Mamy jeszcze drugiego kwiatuszka w ostatniej prasówce. Pani Anita.
– Tak, panie poruczniku. – Anita wstała i z wdziękiem zarzuciła do tyłu rozpuszczone włosy.
– Państwo pozwolą, przeczytam tę fascynującą informację, którą pani podchorąży znalazła w prasie. „W ostatnią środę na ulicę Szwedzką w Warszawie wezwany został patrol policji, który w melinie osób z półświatka ujawnił ciężko ranną kobietę. Zostało wezwane pogotowie ratunkowe. Na miejscu policjanci zastali mężczyznę w stanie kompletnego upojenia alkoholowego. Ustalono, że to doskonale znany funkcjonariuszom z komendy przy Cyryla i Metodego Kazimierz S., pseudonim «Kazik Siekiereczka». W mieszkaniu znaleziono również zakrwawioną siekierę. Ze wstępnych ustaleń wynika, że kobieta była konkubiną Kazimierza S. i została prawdopodobnie zaatakowana tym narzędziem”.
Aulę znów wypełniła zbiorowa wesołość.
– Pani Anito, co tak się państwo uwzięli na te kryminalne historie? Razem to czytacie czy jak? Czy teraz może powinniśmy się do pani zwracać „Siekiereczka”? No, słucham?
– Mówiłem, że życie sobie układacie – szepnął Marcin do siedzącego obok Sebastiana.
– Panie poruczniku, bo na początku tak światowo było z tą ulicą… Szwedzką – próbowała tłumaczyć Anita.
– Jak będzie pani w Warszawie, proponuję się tam przejść, na tę światową ulicę. Tylko nie w nocy i najlepiej z panem Sebastianem, skoro taki z niego wielbiciel kryminału.
– Tak jest!
– Panią też zapraszam jutro na poprawkę. I może jednak znajdziecie coś o zamachu terrorystycznym w Oklahoma City. Przypomnę, że zginęło tam prawie dwieście osób…
Dziewczyna usiadła ze zrezygnowaną miną.
– Czyżbyś miała inne plany na dzisiaj? – Nachylił się do niej Marcin. – Wieczór miał być stosunkowo udany?
– Spadaj… Kurwa, jak ja nie lubię tych prasówek. – Anita uderzyła dłonią w blat składanego stolika.
– Nie denerwuj się. Może wam jakoś pomóc?
– Nam? – Odwróciła się i popukała palcem w czoło. – Ochłoń, chłopaku.
Marcin wzruszył ramionami.
– To wy zawaliliście prasówkę. Chciałem tylko pomóc.
* * *
– I co, mistrzowie pióra? Popłynęliście? – Marcin siedział razem z Anitą i Sebastianem w stołówce. – Kurwa, znowu te pieprzone rumuńskie kiełbaski. Już nimi rzygam…
– Chyba kiełbaski z Rumuna – prychnęła Anita. – Daj spokój, mam wieczór z głowy. A chciałam iść na basen i do sauny.
– Pułkownik na pewno by się ucieszył na twój widok. – Marcin wymownie poruszył brwiami. – Zobaczysz, doprowadzisz go kiedyś w tej saunie do zawału. A jeszcze jak Bożenka dołączy w tym swoim czarnym bikini. Ach!
– W dupie mam Rumuna. Pizzę sobie wezmę w bufecie – wtrącił grzebiący widelcem w talerzu Sebastian. – Patrz, Marcin, facet, który był w auli, nie wyjechał.
– O kim wy mówicie? – Anita spojrzała na nich, marszcząc czoło.
– O typie, który siedzi koło komendanta. Jakby się nam przyglądał…
– Co ty pierniczysz, Sebastian? Może Anicie się przygląda, ale nam? Chyba jesteś przeczulony. – Marcin ukroił kawałek podłużnego rumsztyku. – A właśnie, Anita, słyszałem, że na zajęciach z techniki w laboratorium fotograficznym u was w drużynie dziewczyny nic nie mają pod tymi białymi fartuchami. Prawda to? – zapytał z pełnymi ustami.
– Mamy. Buty i spodnie. A co?
– Nic. Tak tylko zapytałem. I bez staników?
– Bez. Zostawiamy je w pokojach…
– A ja wam mówię, że ten typek nam się przygląda – przerwał im Sebastian.
Cała trójka popatrzyła w kierunku mężczyzny, który właśnie wstał i wraz z komendantem skierował się do sąsiedniego kasyna. Jakby na komendę podnieśli do ust kubki z zielonym wzorkiem i napisem „MSW” i wzięli po dużym łyku kompotu.
– Ty, Sebastian, jakieś zwidy masz czy co? – rzucił Marcin, odstawiając kubek na stół. – Dobra, chodźmy już. Dam wam swoje notatki, geniusze pracy informacyjnej, żebyście nie tracili czasu na studiowanie gazet.
Prosto ze stołówki poszli do znajdującego się naprzeciwko internatu. Marcin szybko podrzucił kolegom notatki, a potem wrócił do swojego pokoju.
Jego współlokatora nie było. Pewnie poszedł do świetlicy na telewizję, pomyślał chłopak. Rozpiął pas, zdjął bluzę, a potem wyjął z brezentowej raportówki skrypty i rzucił je na biurko. Położył się na łóżku. Nie chciało mu się zdejmować butów, bo przecież miał jeszcze iść na pizzę z Sebastianem. Z bocznej kieszeni spodni wyciągnął portfel, a z niego zdjęcie swojej żony. Lubił je. Ela prezentowała się na nim obłędnie. Miała obcisłe żółte body z dużym dekoltem, czerwoną krótką spódniczkę i drewniaki na wysokich koturnach.
Ostatnio nie układało im się najlepiej. Coraz częściej dochodziło między nimi do nieporozumień i kłótni. Czasami Marcin przebąkiwał nawet o rozstaniu. Mimo to żona bardzo go pociągała i tak naprawdę nie wyobrażał sobie życia bez niej. Zamknął oczy, przywołując w pamięci obraz jej boskiego ciała. Jeszcze kilka dni i się zobaczymy, zdążył pomyśleć, zanim zasnął.
Ze snu wyrwał go głos dyżurnego płynący z głośnika, nazywanego kołchoźnikiem: „Podchorąży Marcin, podchorąży Anita i podchorąży Sebastian stawią się natychmiast u dyżurnego. Sprawa pilna!”.
– Co jest, kurwa… – mruknął Marcin, zrywając się na równe nogi.
Spojrzał na zegarek. Było po dwudziestej drugiej. Cisza nocna.
„Powtarzam: podchorąży Marcin, podchorąży Anita i podchorąży Sebastian stawią się natychmiast u dyżurnego. Sprawa pilna!”
Może to alarm? – przeszło mu przez myśl. W sumie dawno nie było, od zimy tylko raz…
Miesiąc temu w środku nocy wywieźli ich czterdzieści kilometrów od ośrodka i kazali piechotą wracać lasami i polami, przez topniejący śnieg i mokradła.
Ale dla naszej trójki tylko? – kalkulował, ubierając się pospiesznie. Miał jakieś nieokreślone przeczucie, że dzieje się coś ważnego. Ekscytacja mieszała się w nim z obawą.
Wyszedł szybko na korytarz i walnął pięścią w drzwi sąsiedniego pokoju. Te od razu się otworzyły. Pierwszy pokazał się Sebastian, a tuż za nim, dopinająca mundur i poprawiająca rozwichrzone włosy, Anita.
– O co chodzi? – rzuciła spłoszona.
– Wiem tyle co ty. – Marcin skierował się w stronę schodów.
Już po chwili cała trójka była na parterze. Przed kontuarem dyżurnego stał komendant.
– Meldujemy się, panie pułkowniku – zaczął Marcin, stukając w pozycji zasadniczej obcasami butów.
Anita i Sebastian mu zawtórowali.
Komendant kiwnął na nich głową, aby poszli za nim do tylnego wyjścia z internatu.
– Słuchajcie – zaczął ściszonym głosem – w kasynie czeka na was pewien bardzo doświadczony oficer z centrali. Chce z wami porozmawiać. Macie mu powiedzieć wszystko, o co zapyta. Żadnych tajemnic. Zrozumiano? – Gdy cała trójka kiwnęła głowami, dodał: – To może zająć trochę czasu. Udacie się do niego pojedynczo. Może pierwszy… podchorąży Marcin.
– Ale panie pułkowniku – odezwała się niepewnie Anita. – Jutro mamy poprawkę z prasówki. Trochę zawaliliśmy i pan wie…
– Wiem, wiem. Poprawkę macie przesuniętą na pojutrze.
– Kurwa, tak czułem, tak czułem… – szepnął Sebastian, gdy komendanta i Marcin wyszli z budynku.
– Co czułeś? – spytała zdezorientowana Anita.
– No ten typ, co się nam przyglądał w auli i stołówce. To o niego chodzi. Z nim mamy się spotkać.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i poprawiła włosy.
– Chodź, mamy jeszcze trochę czasu dla siebie. – Pociągnęła chłopaka na schody.
– Mieliśmy się uczyć.
– Mamy czas.
Dyskretnie, ale stanowczo chwyciła go za pośladek, posyłając mu spojrzenie swoich piwnych oczu, które mówiły wszystko. Jeszcze na korytarzu zaczęła rozpinać bluzę. Pod spodem nie miała bielizny. Sebastian spojrzał na jej odsłonięte krągłe piersi i poczuł narastające podniecenie. Gdy dziewczyna rozchyliła usta i wilgotnym językiem powoli oblizała górną wargę, miał wrażenie, że zaraz eksploduje jak niedoświadczony małolat. Gwałtownie nabrał powietrza i wypuścił je przeciągle, żeby się opanować.
Weszli do pokoju, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi.
* * *
Marcin zdjął czapkę i stanął w progu kasyna, w którym panował lekki półmrok. Stuknął obcasami, po czym skierował się do ostatniego stolika przed stołem bilardowym. Obok jakichś teczek na stole stała szklanka z bursztynowym płynem i kostkami lodu.
– Proszę siadać – powiedział siedzący przy stoliku mężczyzna. – Na wstępie zaznaczę, że ta rozmowa jest ściśle tajna. Nikt poza nami nie może wiedzieć o tym, co tu usłyszysz. Czy to jasne?
– Tak jest, panie…
– Na razie wystarczy „panie” – uciął nieznajomy, zmierzył chłopaka wzrokiem i otworzył jedną z teczek. – Marcin Łodyna. Hmm… Co my tu mamy?
– Tak jest. Marcin Łodyna.
– Nie popisał się pan z tym piwem w Starych Kiejkutach.
– No wie pan….
– To jak to było?
– Mówiłem kolegom i koleżankom, że spokojnie wychodzę z ośrodka i przez zamarznięte jezioro, wzdłuż brzegu, omijając posterunki i patrole nadwiślańczyków, chodzę po piwo do knajpy. Wie pan, moja pozycja rosła w ich oczach…
– Wiem, wiem. Dobra, a jak było naprawdę?
– Naprawdę… Bardziej prozaicznie. Piwo kupowałem na wyjazdach terenowych i chowałem je w piwnicy, pan wie, tam koło magazynu. A potem mówiłem wszystkim, że idę po takie, którego nie było u nas w kasynie. W tym czasie ukrywałem się pod materacami gimnastycznymi na jakąś godzinę. Później częstowałem piwem kolegów i koleżanki.
– Paru opiekunów nawet się na to nabrało.
– No wiem. Ale w końcu BPM mnie przyuważył w tej piwnicy.
– Słucham? Kto ma tu przezwisko „Błyskawiczne Przekazanie Materiałów”?
– Nie, to nie tak! Bezkonkurencyjny Pan… – Marcin urwał.
– A, faktycznie. No tak, co nieco do mnie dotarło. Zapomniałem. Ciekawe przezwisko. Nawet trafne. Dobra, widzę, że skończyłeś Nauki Polityczne na Uniwersytecie Warszawskim. Trochę dłużej studiowałeś, niż to wynika z pięcioletniego systemu.
– Tak… Wyjazdy handlowe do Niemiec, Bułgarii, potem praca na południu Francji przy winobraniu, następnie handel i pomoc na budowie w Szwecji. Jako student miałem łatwiej. No i do woja mnie nie brali.
– A czym w tej Bułgarii czy tam Szwecji handlowałeś?
– Różnie. W Bułgarii biseptol i prezerwatywy dobrze kiedyś szły. Trochę badziewia z Różyca. W Szwecji sery, pościel, polska wódka. Pan wie, przebitka duża. Tyko policji trzeba było pryskać czasem, jak namierzali nas na parkingach w Malmö czy Ystad.
Mężczyzna zerknął do teczki.
– Widzę, że interesujesz się też architekturą i sztuką.
Marcin krótko kiwnął głową.
– Tak, zwłaszcza włoskim renesansem. Ale nie tylko.
– Uczyłeś się francuskiego i hiszpańskiego.
– Tak. Francuski zarzuciłem, ale hiszpański znam całkiem nieźle.
– Marzy ci się słoneczna Hiszpania?
– Niezupełnie. Ameryka Południowa, a najbardziej Wenezuela. Żeby tak pojechać na placówkę do Caracas albo Bogoty. Spełniłyby się moje marzenia z lat dziecięcych.
– To znaczy?
– Pierwsza książka, jaką przeczytałem w życiu, miałem wtedy sześć lat, to była _Wyspa Robinsona_ Arkadego Fiedlera…
– Aaa, teraz rozumiem – przerwał Marcinowi rozmówca, nie odrywając wzroku od dokumentów. – Nie lubisz wojska, zatem co tu robisz?
– Zupactwa nie lubię. Tutaj to co innego. To wywiad. Najlepsi z najlepszych.
– Rozumiem. Pracę magisterską pisałeś z… Gdzieś tu było… – Mężczyzna wertował kolejne strony.
– Z systemów politycznych w pozaeuropejskich krajach socjalistycznych. Na przykładzie Korei Północnej, Kuby, Mongolii i Angoli.
– Ciekawe. I co mi o tym powiesz? Dotarłeś do dokumentów, jakichś interesujących informacji?
– Studiowałem z kolegami z tych krajów, więc miałem okazję do wielu rozmów – odparł Marcin. – Poza tym sporo materiałów było na wydziale. Wykładowcy czasem jeździli po świecie, mieli swoje spostrzeżenia…
– Z Korei Północnej też miałeś kolegów?
– Tak. Do czasu, jak jednej nocy wywieźli ich z Polski. Jakoś w połowie moich studiów to było. Z nimi też biznesy robiłem. Za twardą walutę.
– A czym z nimi handlowałeś?
– Przywozili na przykład hafty na jedwabiu, naciągnięte na blejtramach z balsy. Piękne. Niestety po tym, jak ich wywieźli, kontakt nam się urwał. Dzisiaj nie wiem, czy w ogóle żyją, czy nie trafili do jakichś obozów reedukacyjnych…
– Rozumiem. Co tu jeszcze mamy, nagrody rektora za dobre wyniki w nauce, studia ukończone z bardzo wysoką notą, karate, wspinaczka, survival…
– Mogę o coś zapytać? – przerwał Marcin.
Mężczyzna poprawił okulary, które lekko obsunęły mu się na nosie.
– Słucham?
– Czemu mają służyć te rozmowy z nami? O co chodzi? Widzieliśmy pana w auli. Sebastian z Anitą się nie popisali…
– Posłuchaj, jesteś z waszej trójki najstarszy. Wcześniej pracowałeś na Rakowieckiej u naszych sąsiadów z ostatniego piętra.
– Na Samochodowej.
– Dobra, na Samochodowej. Powiem krótko i mam nadzieję, że zrozumiesz. – Mężczyzna zdjął okulary i złożył je. – Polska musi szukać sojuszników. Ale jak to w życiu, nie ma nic za darmo. Musimy coś dać od siebie, żeby być w NATO i Unii Europejskiej. Żeby nasze wstąpienie było znaczące, odczuwalne dla sojuszników.
– Handel, tak?
– Można to tak nazwać. Ale stawką jest przyszłość Polski w strukturach euroatlantyckich. Zachodni sojusznicy są bardzo pragmatyczni. A Rosjanie będą nam rzucać kłody pod nogi, o ile już tego nie robią. Pewnie w przyszłości ich działania będą nastawione na oderwanie czy odsunięcie nas od Zachodu. Musimy się temu przeciwstawić. Sami jesteśmy za słabi, ale gdy zawiążemy sojusz z Zachodem, USA będą się z nami liczyć. Rozumiesz? – Mężczyzna wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze.
– Oczywiście – odpowiedział Marcin po chwili wahania.
– Nie wystarczą takie akcje jak ta w Sankt Petersburgu z młodymi pracownikami naukowymi filologii rosyjskiej z twojej uczelni. To może być za mało.
– Nie rozumiem…?
– Nie omawiano z wami tej sprawy? Szkoda. Kiedy nasi sąsiedzi ze Wschodu przestali być naszymi sojusznikami, pojawiła się potrzeba powołania komórki zajmującej się tym terenem. Czy wiesz, jak trudno rozpocząć takie działania?
– Zdaję sobie sprawę…
– Dzięki uprzejmości prezydenta Warszawy, który patronował temu wyjazdowi, a przede wszystkim dzięki temu, że zastępca szefa nowej komórki był jego serdecznym przyjacielem, udało się. Wśród przedstawicieli delegacji ulokowaliśmy naszych ludzi. I tak się to zaczęło. Ale mniejsza o to. Do rzeczy… Po zakończeniu szkolenia i przejściu do Centrali Zarządu Wywiadu UOP proponuję tobie, Sebastianowi i Anicie pracę w pionie naukowo-technicznym.
– Ale ja chciałem do kontrwywiadu zagranicznego, a Sebastian do nielegałów… – Marcin urwał.
– Takie są decyzje kierownictwa. A dokładnie dyrektora. O szczegółach dowiecie się już niedługo. Spotkamy się na balu oficerskim po zakończeniu szkolenia. Twoja urocza żona też będzie, mam nadzieję?
Marcin popatrzył badawczo na mężczyznę. Zrobiło mu się gorąco, a przez jego ciało przeszły dziwne dreszcze. Zacisnął lekko usta, by nie dać po sobie poznać irytacji. Po chwili poczuł, że wraca do równowagi.
– Będzie – odparł krótko.
– Świetnie. Możesz odejść. I zawołaj Sebastiana. Anitę zostawię sobie na deser. – Mężczyzna wychylił whisky do dna, po czym zaczął energicznie przekładać teczki z dokumentami.
– Tak jest. – Marcin stuknął obcasami.
* * *
– Przede wszystkim nic, o czym będziemy tu rozmawiać, nie może się wydostać poza to pomieszczenie, zrozumiałeś?
– Tak jest – odparł Sebastian, nieco zaskoczony tonem tego komunikatu.
Mężczyzna otworzył jedną z teczek i uśmiechnął się pod nosem. Przez chwilę wertował kartki.
– Sebastian Tomanowicz… Powiedz mi Sebastian, to na Akademii Górniczo-Hutniczej uczą zakładania podsłuchów? Niezłą aferę wywołałeś w akademiku…
– Hmm… – zmieszał się chłopak. – To nie było żadne podsłuchiwanie, tylko takie głupie żarty.
Tak naprawdę pytanie go zaskoczyło. Nie spodziewał się, że ktoś jeszcze wyciągnie jego perypetie ze studenckich lat. Poczuł się niezręcznie.
– Kretyńskie żarty. Gdyby ktoś nagłośnił tę sprawę, łatwo się domyślić, jaki byłby finał.
– Tak, wiem. To trochę jak dzisiaj na tej nieszczęsnej prasówce. Czasem z człowieka wychodzi taka sztubacka natura, w końcu to szkoła… – Sebastian zawiesił głos i spojrzał na mężczyznę trzymającego w dłoni pełną szklankę z whisky. Miał wrażenie, że stukanie kostek lodu słychać w całej sali.
– Poruszyłeś temat zamordowania jakiegoś księdza sprzed roku. Ale przejdźmy dalej…
– To nie był zwykły ksiądz – przerwał Sebastian, próbując się wytłumaczyć.
– Dobra, dajmy temu spokój.
Na chwilę zapadło milczenie. W końcu mężczyzna odstawił szklankę na stolik i podjął:
– Więc jak to było z tym podsłuchem?
– Zmontowałem proste urządzenie, powiedzmy podsłuchowe, i podrzuciłem do pokoju jednej parki, która lubiła się głośno zabawić. Wie pan, co mam na myśli… – Uśmiechnął się Sebastian.
– A potem puściłeś nagranie w radiowęźle, tak? Żeby odgłosy z tej ich zabawy usłyszeli wszyscy w akademiku!
– Mhmm… No tak.
– Miałeś szczęście, że nie rozdmuchano tej sprawy. – Mężczyzna ponownie zerknął do teczki. – Bo z Wydziału Elektrotechniki, Automatyki, Informatyki i Elektroniki na pewno byś wyleciał z hukiem.
– Pewnie tak – odparł Sebastian już bez cienia uśmiechu.
– A jak to się stało, że krakus mieszkający przy placu na Groblach stał się bywalcem miasteczka studenckiego?
– Wiadomo, tam najlepsze imprezy, kumple, koleżanki z całej Polski…
– Dobrze, do rzeczy. Zaprosiłem cię tutaj, bo postanowiliśmy wcielić cię do kilkuosobowego zespołu. To, co będziesz robił, będzie nie tylko ściśle tajne, ale też bardzo wyjątkowe.
– Mnie? – zapytał ze zdziwieniem Sebastian. – Ja przecież jestem w drugiej połowie rankingu…
– Liczą się zupełnie inne kwestie. Na przykład to, że dobrze znasz język rosyjski. – Mężczyzna wziął solidny łyk whisky.
– A do jakiego kraju trzeba będzie wyjechać? Jaki to pion naszej służby? Rosja, Białoruś, a może Ukraina?
– Pion naukowo-techniczny. Reszty dowiesz się w swoim czasie. Widzę, że pracę magisterką obroniłeś na cztery plus. I temat też interesujący: „Wykorzystanie zjawiska indukcji elektromagnetycznej w przemyśle maszynowym”. Bardzo ciekawe zagadnienie. Idealnie pasuje do członka pionu naukowo-technicznego.
– No tak, interesowałem się tym, ale ja chciałem w wywiadzie… do nielegałów.
– Słyszałem o twoich preferencjach. – Mężczyzna pokiwał głową i spojrzał Sebastianowi w oczy.– Powiedz mi, dlaczego wylądowałeś w OKKW? Nie lepiej byłoby ci w jakichś zakładach przemysłowych jako inżynier? Bo ja wiem, w koncernie zagranicznym typu Siemens, General Electrics. Tam chyba są lepsze perspektywy dla młodego człowieka z technicznym wykształceniem?
– Mój ojciec jest policjantem, a dziadek był żołnierzem. Zawsze marzyłem, by zostać oficerem. Dlatego gdy zgłosił się do mnie wywiad, nie mogłem odmówić.
– Jasne. – Mężczyzna poprawił okulary. – A ten twój znajomy, doktorant z Korei Północnej, który mieszkał w akademiku? Nadal utrzymujesz z nim kontakt?
– Choi Nam?
– Tak.
– Nie, ostatnio widziałem się z nim poprzedniej wiosny. Miał wtedy bronić pracy doktorskiej. Potem kontakt nagle jakoś się urwał. Ja miałem zajętą głowę pracą magisterską, sprawami związanymi z przyjęciem do służby. Nie wiem, może wrócił do siebie. A dlaczego pan o niego pyta?
– Po prostu pytam. A profesor Zimmerman, u którego pisałeś pracę magisterską?
– Wspaniały człowiek i świetny naukowiec – odparł z zapałem Tomanowicz. – Specjalista od wykorzystania prądu zmiennego w maszynach przemysłowych. Bardzo go cenię. Nie bez przyczyny dał mi czwórkę plus na obronie.
– Czemu nie piątkę?
– Bo profesor twierdzi, że na piątkę to on może zdać.
– A Pan Bóg na szóstkę, co? – Uśmiechnął się mężczyzna.
– Coś w tym stylu.
– Na razie to wszystko. Poproś Anitę. A my zobaczymy się na balu.
* * *
Anita usiadła naprzeciwko mężczyzny, który właśnie skończył wertować dokumenty i wyprostował się, jakby chciał rozciągnąć zastałe mięśnie. Widać było, że jest zmęczony.
– Anita Wandol – odezwał się, mierząc ją wzrokiem.
– Aha…To znaczy tak jest.
– Twoi rodzice pracują w Puławach w Wojskowym Ośrodku Naukowo-Badawczym Służby Weterynaryjnej?
– Tak, ale… No tak. – To pytanie zupełnie ją zaskoczyło. Swoim zwyczajem z wdziękiem poprawiła kosmyk włosów, który opadł jej na policzek. Czuła, że to nie jest normalna rozmowa. Skąd po roku od rozmowy z kadrowcem pytania o moich rodziców? – zastanawiała się. Uśmiechnęła się sztucznie i zastygła w oczekiwaniu.
Mężczyzna tymczasem czytał kolejny dokument, co chwilę zerkając na nią badawczo.
– Skończyłaś mikrobiologię w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Bardzo ciekawy temat pracy magisterskiej: „Wykorzystanie broni biologicznej w konflikcie zbrojnym”. Skąd taki pomysł? Chyba nie za bardzo pasuje do charakteru studiów, co?
– Zawsze interesowały mnie mikroorganizmy. Mikrobiologia w praktycznym użyciu jest fascynująca. Poza tym rodzice zarazili mnie pasją do broni biologicznej – odparła Anita, wciąż się uśmiechając.
– Myśli pani, że na wojnie może być to skuteczne rozwiązanie?
– Na wojnie, ale i podczas zamachów terrorystycznych. Skala może być ogromna i nie jest to nic nowego. Już w czternastym wieku Tatarzy oblegający twierdzę Kaffa przerzucali katapultami za mury miasta ciała chorych na dżumę – recytowała jak na egzaminie. – Tym sposobem wywołali zarazę wśród mieszkańców twierdzy. W starożytności z kolei Scytowie maczali groty strzał we krwi rozkładających się zwłok. A teraz zapewne w różnych laboratoriach w Chinach, USA czy Rosji też pracują nad jakimiś wirusami albo zarazkami…
– Intrygujące – przerwał jej mężczyzna. – Widzę, że zawsze byłaś wzorową uczennicą i studentką. Żadnych negatywnych opinii. A potem nagle studia na filologii wschodniosłowiańskiej. Co się stało?
– Miłość, wspólne plany na przyszłość. Narzeczony, na szczęście już były, zniechęcił mnie do dalszej nauki. Ciągnął mnie na Lubelszczyznę, żeby budować jakąś pieprzoną fermę hodowlaną… – Dziewczyna jakby się zmieszała. – Przepraszam. Po prostu trochę żałuję.
– Fermy czy studiów?
– Studiów.
– Rozumiem. Czyli zaczęłaś się uczyć rosyjskiego. Półtora roku. To sporo.
– Tak, tu też mi dobrze z nim idzie. Ale na SGGW chodziłam całe studia na lektorat z niemieckiego i angielskiego.
– Pewnie jesteś ciekawa, dlaczego cię tu wezwałem.
– Tak. Nie ukrywam, że bardzo mnie to zaskoczyło.
– Decyzją Dyrektora Zarządu Wywiadu UOP trafisz do pionu naukowo-technicznego razem z Marcinem i Sebastianem.
– Ooo… A czym będziemy się tam zajmowali? Jeśli mogę zapytać. – Uśmiechnęła się już nieco swobodniej.
– Dowiecie się wszystkiego w swoim czasie. Na razie pamiętaj, żeby z nikim o tym nie rozmawiać.
– Rozumiem.
– Na balu oficerskim będziesz z Sebastianem? – Nieznajomy odwzajemnił uśmiech, wyraźnie dwuznacznie.
– Nie tylko… Ze wszystkimi.
– W takim razie widzimy się na balu niedługo. Do zobaczenia.
* * *
Anita przeciągnęła się jak leniwa kotka. Jej włosy rozsypały się na nagim torsie Sebastiana, który mruczał coś niezrozumiale pod nosem. Wąski tapczan był w zupełnym nieładzie. Na podłodze leżały porozrzucane ubrania, na przykrytym szkłem biurku leżał stanik i skręcone rajstopy.
Kochali się tej nocy już drugi raz, tym razem krótko i bez zbędnych słów. Jakby się spieszyli, jakby ich głowy coś zajmowało. Dziewczyna spojrzała na zegarek. Do pobudki zostały im cztery godziny. Sebastian odgarnął delikatnie jej włosy i zaczął całować po szyi, a jego dłonie powędrowały na jej pośladki.
– A co ty taki aktywny dzisiaj jesteś? Wiosna tak na ciebie działa? – Odsunęła jego dłoń i wskazała na reproduktor. – Słuchają nas, kurwa – szepnęła. – Mówię ci, oni słuchają.
– Nic nie poradzę, że tak na mnie działasz. Poza tym jest wyjątkowa okazja. Masz dziś wolny pokój – wymruczał Sebastian i z jeszcze większym zapałem wrócił do całowania.
Anita odsunęła jego głowę, wstała i naciągnęła T-shirt. Potem włączyła lampkę na biurku.
– Spadaj już. Jestem zmęczona.
– Prasówką?
– Kurwa, jaką prasówką, Sebastian! Rozmową! Cały czas o tym myślę!
Sebastian uśmiechnął się pod nosem i zaczął przecierać oślepione światłem oczy.
– Jak na przesłuchaniu, kurwa… – skwitował.
– Ty, a jeśli propozycja tego gościa to jakaś mina? – Anita znów zniżyła głos do ledwo słyszalnego szeptu.
– Nie mam pojęcia. Dobrze wiesz, że moim marzeniem wcale nie było pracować w pionie naukowo-technicznym, choć mam ku temu odpowiednie wykształcenie.
– A nie myślisz, że w tym wszystkim jest za dużo niewiadomych?
– To jakaś tajna operacja. Chuj wie, o co tak na prawdę chodzi. – Chłopak też powoli zaczął się ubierać. – Wiesz, ten facet pytał mnie o pewnego Koreańczyka z Północy, z którym imprezowałem w miasteczku akademickim – powiedział, nachylając się do ucha Anity.
– Myślisz, że może chodzić o Koreę Północną? – odszepnęła, podając mu pas.
Sebastian wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Zapytamy Marcina, jak u niego wyglądała ta rozmowa. A ciebie pytał o twoją specjalizację z mikrobiologii w tym ośrodku… Cholera, znowu zapomniałem!
– Diagnostyki i Zwalczania Zagrożeń Biologicznych w Puławach. Tak. I o pracę rodziców też.
– Teraz tak sobie myślę, że to może być związane z terroryzmem. Sam już nie wiem. Może jednak będzie ciekawie? – Sebastian pomógł Anicie szukać buta pod drugim łóżkiem.
– Na razie nie ma co zakładać, że będzie źle. Wszystko się okaże niedługo. A tak z innej beczki, co ty tak dzisiaj wyskoczyłeś na prasówce z tym zamordowanym księdzem z Caritasu? – Anita poprawiła poduszkę, kilka razy w nią klepiąc, po czym wyciągnęła się na materacu.
– Myślałem, że znasz tę sprawę. Mój stary w zeszłym roku zajmował się tym zboczeńcem. Teraz w gazetach znowu o tym wspominają, bo zaczął się proces mordercy.
– Zboczeńcem?
– Ksiądz dyrektor był pedziem i posuwał osobistego kierowcę, którego w szybkim tempie awansował na swojego asystenta. – Sebastian z wysiłkiem wciągnął but na stopę.
– O kurwa, ciekawe. I co dalej?
– Gdy tylko nachodziła go ochota, wysyłał jego żonę z dziećmi na wakacje, a sam korzystał z jego dupy na wszystkie sposoby. Dobrze mu za to płacił. Podobno zwykłe ruchy posuwisto-zwrotne mu nie wystarczały. – Wciągnął drugi but.
– Weź, to obrzydliwe!
– Pytałaś, to mówię. W pewnym momencie asystent nie wytrzymywał psychicznie. Pojechał na tandetę i kupił od ruskich cyjanek.
– Nie gadaj!
– No serio. I słuchaj dalej. W cukierni kupił ptysie i nawalił do nich tego ruskiego cyjanku. Potem nakarmił zboka tymi ciastkami. A ten nic! – Sebastian zapiął pas.
– Jak to nic? Po cyjanku?
– Nie wiadomo, czy to był cyjanek, czy jakieś inne ruskie gówno. Mało tego! Klecha zaczął się do niego jak zwykle dobierać. No to ten, w akcie desperacji, wyciągnął ukryty w szufladzie młotek i kilka razy walnął go w głowę. Kiedy już nie wykazywał oznak życia, zawinął go w dywan i ukrył w pokoju. Tyle.
Sebastian usiadł na łóżku i zaczął głaskać Anitę po głowie, jakby wcale nie zamierzał wychodzić z pokoju.
– Oj, czekaj… – Ze zniecierpliwieniem odsunęła jego dłoń. – Siadasz mi, kurwa, w pościeli w tych ciuchach po strzelnicy… A wracając do tematu, to był zboczeniec. Zasłużył sobie.
– Ojcu ta sprawa zżarła sporo nerwów. Zatrzymał mordercę, który na swój sposób był też ofiarą.
– Ale powiedz, dlaczego wspomniałeś akurat o tym na prasówce?
– Pomyślałem, że dotyczy to Watykanu, skąd wywodzi się szefostwo tego zboka. Poza tym o tych sprawach trzeba mówić otwarcie. Dlatego jak tylko mam okazję, to o tym wspominam. A że w prasie akurat była wzmianka o procesie tego nieszczęśnika, który sprzedał duszę diabłu… Dobra, idę. Śpij dobrze.
Sebastian wyszedł z pokoju i delikatnie zamknął za sobą drzwi.