Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Obserwatorzy gwiazd - ebook

Data wydania:
23 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obserwatorzy gwiazd - ebook

Astronomia kojarzy się z romantycznym zajęciem uprawianym przez marzycieli i nocnych marków, odzianych w białe fartuchy, wpatrujących się w niebo przez ogromny teleskop. Nic bardziej mylnego, śmieje się Emily Levesque, autorka reportażu Obserwatorzy gwiazd.

Każdy astronom musi mieć żyłkę awanturnika, determinację prawdziwego odkrywcy, stalowe nerwy i refleks samuraja. Przyda się także szczypta dobrego humoru i odrobina szaleństwa. Astronomowie podróżują do stratosfery i na biegun południowy, stawiają czoła niedźwiedziom polarnym i uzbrojonym ludziom, a nawet giną w pogoni za kilkoma cennymi promieniami światła. Zasypiają obok gigantycznych pająków i z drżeniem nasłuchują niepokojących skrzypień obracającego się teleskopu. Oby tylko nic się nie zepsuło!

Mimo wszystko (a może właśnie dlatego) Emily Levesque nigdy nie żałowała decyzji o poświęceniu życia astronomii. Nocne niebo zawsze urzekało ją pięknem i tajemniczością, więc każda chwila spędzona w obserwatorium to wspaniała przygoda.

Kategoria: Fizyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7886-732-6
Rozmiar pliku: 17 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis tre­ści

Wstęp

Roz­dział 1. Pierw­sze świa­tło

Roz­dział 2. Ogni­sko główne

Roz­dział 3. Czy ktoś wi­dział kon­dory?

Roz­dział 4. Stra­cone go­dziny: sześć. Przy­czyna: wy­buch wul­kanu

Roz­dział 5. Szkody wy­rzą­dzone przez kule są zni­kome

Roz­dział 6. Cały szczyt dla sie­bie

Roz­dział 7. Prze­jażdżki furą i hu­ra­gany

Roz­dział 8. Stra­to­na­uci

Roz­dział 9. Trzy se­kundy w Ar­gen­ty­nie

Roz­dział 10. Masa próbna

Roz­dział 11. Sko­rzy­stajmy z oka­zji

Roz­dział 12. Su­per­nowa w skrzynce od­bior­czej

Roz­dział 13. Po­goda dla ba­da­czy

Te­maty do dys­ku­sji dla czy­tel­ni­ków

Wy­wiady

Po­dzię­ko­wa­nia

O au­torceWstęp

– Spró­buj­cie go wy­łą­czyć i włą­czyć.

Ta rada, po­wta­rzana przez znu­dzo­nych in­for­ma­ty­ków na ca­łym świe­cie, chyba ni­gdy jesz­cze nie wy­wo­łała u mnie ta­kiego prze­ra­że­nia. Po pierw­sze, do­cho­dziła 1.00 w nocy, a ja sie­dzia­łam w chłod­nym po­miesz­cze­niu kon­tro­l­nym na szczy­cie naj­wyż­szej góry Ha­wa­jów. Mia­łam dwa­dzie­ścia cztery lata, znaj­do­wa­łam się na wy­so­ko­ści nie­mal 4300 me­trów nad po­zio­mem mo­rza i pro­wa­dzi­łam de­spe­racką walkę z nie­do­bo­rem snu i tlenu, by nie zmar­no­wać tych kilku ciężko zdo­by­tych go­dzin na prze­pro­wa­dze­nie ba­dań do pracy dok­tor­skiej z wy­ko­rzy­sta­niem psu­ją­cego się sprzętu.

Po dru­gie, wspo­mnia­nym sprzę­tem był te­le­skop Sub­aru, czyli 630-to­nowa be­stia umiesz­czona w ko­pule o wy­so­ko­ści czter­na­stu pię­ter i znaj­du­jąca się za­le­d­wie o jedno pię­tro nad moją głową. Po­wstały dzięki współ­pracy ame­ry­kań­skich i ja­poń­skich śro­do­wisk na­uko­wych te­le­skop ten szczy­cił się nie­ska­zi­tel­nym zwier­cia­dłem głów­nym o śred­nicy po­nad ośmiu me­trów (był naj­więk­szym po­je­dyn­czym ka­wał­kiem szkła na świe­cie) oraz ze­sta­wem naj­bar­dziej wy­myśl­nych in­stru­men­tów i przy­rzą­dów słu­żą­cych do ob­ser­wa­cji nieba. Noc jego pracy kosz­to­wała 47 ty­sięcy do­la­rów, a ja po przed­ło­że­niu pro­fe­so­rom z mo­jego wy­działu dwu­na­sto­stro­ni­co­wej pro­po­zy­cji ba­daw­czej uzy­ska­łam przy­dział na jedną z nich – wy­jąt­kową noc w ciągu ca­łego roku – i mo­głam skie­ro­wać te­le­skop ku kilku ga­lak­ty­kom od­da­lo­nym o pięć mi­liar­dów lat świetl­nych.

Nie. Za nic nie od­wa­ży­ła­bym się go wy­łą­czyć i po­now­nie włą­czyć.

Pra­co­wało nam się wspa­niale, do­póki je­den z kom­pu­te­rów w ste­rowni nie wy­dał z sie­bie nie­po­ko­ją­cego od­głosu, co spra­wiło, że ope­ra­torka te­le­skopu – je­dyna osoba, która była tu­taj ze mną – za­sty­gła w bez­ru­chu. Kiedy spy­ta­łam, co się stało, dy­plo­ma­tycz­nie mnie po­in­for­mo­wała, że je­den ze wspor­ni­ków zwier­cia­dła wła­śnie prze­stał dzia­łać.

– Ale wszystko w po­rządku. My­ślę, że lu­stro na­dal jest na te­le­sko­pie.

– Tak uwa­żasz?

– Tak. Gdyby było ina­czej, usły­sza­ły­by­śmy, że spa­dło.

Jej ro­zu­mo­wa­nie po­ra­żało lo­giką, choć przy­znam, że wcale mnie nie uspo­ko­iło.

Naj­wy­raź­niej mia­ły­śmy szczę­ście, że w chwili gdy ze­psuł się dźwi­gar, te­le­skop był usta­wiony tak, a nie ina­czej, gdyż za­po­bie­gło to na­tych­mia­sto­wej ka­ta­stro­fie. Na ra­zie po­tężne ra­mię wciąż pod­trzy­my­wało zwier­cia­dło wtórne, znacz­nie mniej­sze od głów­nego, lecz i tak ma­jące „za­le­d­wie” po­nad 120 cen­ty­me­trów śred­nicy, wa­żące po­nad 180 ki­lo­gra­mów i za­wie­szone na wy­so­ko­ści po­nad 22 me­trów. Miało za za­da­nie prze­kie­ro­wy­wać świa­tło gro­ma­dzone i od­bi­jane przez zwier­cia­dło główne do uży­wa­nej przeze mnie ka­mery. Nie­stety, gdy­by­śmy znów nim po­ru­szyły, ry­zy­ko­wa­ły­by­śmy strą­ce­niem go na pod­łogę ob­ser­wa­to­rium. Gdy­by­śmy miały szczę­ście. Bo gdy­by­śmy miały pe­cha, to po dro­dze tra­fi­łoby ono w zwier­cia­dło główne.

Po­waż­nie za­nie­po­ko­jone za­te­le­fo­no­wa­ły­śmy do działu ob­sługi tech­nicz­nej Sub­aru – czyli ze­społu in­ży­nie­rów ser­wi­su­ją­cych wtedy, kiedy ob­ser­wa­to­rzy spali, na­ukowy osprzęt. Czło­nek ekipy, któ­rego głos roz­legł się w słu­chawce, Ja­poń­czyk, po­god­nie po­in­for­mo­wał nas, że istot­nie, za­uwa­żył po­do­bne zda­rze­nie w ciągu dnia, że dźwi­gary są praw­do­po­dob­nie w po­rządku, a za­tem to praw­do­po­dob­nie fał­szywy alarm oraz że wy­łą­cze­nie i po­nowne włą­cze­nie za­si­la­nia praw­do­po­dob­nie roz­wiąże pro­blem. Zwró­ce­nie mu uwagi, że mó­wimy o te­le­sko­pie war­tym mi­liony do­la­rów, a nie o mo­de­mie, wy­dało nam się nie na miej­scu.

Nie mia­łam po­ję­cia, jak duży ha­łas po­wo­duje upa­dek po­nad 180 ki­lo­gra­mów szkła na be­to­nową pod­łogę nad moją głową, i wcale nie chcia­łam się tego do­wia­dy­wać. By­łam jed­nak zu­peł­nie pewna, że nie chcę przejść do hi­sto­rii jako „dok­to­rantka, która znisz­czyła Sub­aru”. Przez całe lata na­słu­cha­łam się zbyt wielu opo­wie­ści z cy­klu „ze­psu­łem/ze­psu­łam te­le­skop”, by zi­gno­ro­wać to, że mia­ły­śmy do czy­nie­nia z bar­dzo re­al­nym ry­zy­kiem. Je­den z mo­ich współ­pra­cow­ni­ków znisz­czył nie­sa­mo­wi­cie drogi cy­frowy apa­rat fo­to­gra­ficzny, nie­bacz­nie sty­ka­jąc ze sobą dwa nie­wła­ściwe prze­wody. Wieść o tym do­tarła do jego szefa, nim mój ko­lega zdą­żył go o tym po­in­for­mo­wać. Pewna astro­nomka, do­świad­czona ob­ser­wa­torka, z po­wodu braku snu tra­fiła górną czę­ścią obu­dowy te­le­skopu w znaj­du­jącą się we­wnątrz ko­puły ru­chomą plat­formę, którą za­po­mniała opu­ścić. Cza­sami trudno wi­nić ko­go­kol­wiek za tego typu wy­padki. Pew­nego wie­czoru w trak­cie ob­ser­wa­cji gi­gan­tyczny ra­dio­te­le­skop w Green Bank w Wir­gi­nii Za­chod­niej, o śred­nicy po­nad 91 me­trów, po pro­stu się za­wa­lił. Po­zo­stały z niego tylko szczątki po­skrę­ca­nego me­talu, ni­czym z na­dep­nię­tej puszki po na­poju ga­zo­wa­nym. Nie mo­głam so­bie przy­po­mnieć, co do­kład­nie spo­wo­do­wało nie­sławną ka­ta­strofę w Green Bank, ale by­łam pewna, że w tym kon­tek­ście rów­nież po­ja­wiało się słowo „dźwi­gar”. Naj­roz­sąd­niej­szym kro­kiem z mo­jej strony by­łoby za­koń­czyć pracę, wsiąść do sa­mo­chodu i wró­cić do kwa­tery dla astro­no­mów, a na­stęp­nego po­ranka ofi­cjal­nie zgło­sić usterkę ser­wi­san­tom z dzien­nej zmiany.

Z dru­giej strony była to je­dyna noc, którą mo­głam spę­dzić przy tym te­le­sko­pie. Na­stęp­nego dnia nie bę­dzie już miało zna­cze­nia, czy przy­da­rzyła mi się awa­ria me­cha­niczna, fał­szywy alarm, czy też chmury aku­rat przy­sło­niły wi­dok. Har­mo­no­gram ko­rzy­sta­nia z ta­kiego oprzy­rzą­do­wa­nia układa się z wie­lo­mie­sięcz­nym wy­prze­dze­niem. Moje miej­sce zaj­mie inny astro­nom z zu­peł­nie in­nym pro­gra­mem ba­daw­czym. Zna­cze­nie bę­dzie miało wy­łącz­nie to, że noc mi­nie, a ja nie do­koń­czę ob­ser­wa­cji. Będę mu­siała od nowa zło­żyć pro­po­zy­cję ba­daw­czą, mieć na­dzieję, że znów otrzy­mam trudną do uzy­ska­nia zgodę od ko­mi­sji przy­dzie­la­ją­cej czas eks­plo­ata­cji cen­nego na­uko­wego sprzętu, od­cze­kać cały rok – czyli pe­łen obieg Ziemi wo­kół Słońca, do­póki in­te­re­su­jące mnie ga­lak­tyki znów nie po­ja­wią się w tym miej­scu na nie­bie – i spró­bo­wać po­now­nie, drżąc z lęku, czy pod­czas tej ko­lej­nej nocy nie prze­szko­dzą mi żadne chmury ani pro­blemy tech­niczne.

Roz­pacz­li­wie po­trze­bo­wa­łam da­nych do­ty­czą­cych tych ga­lak­tyk. Kilka mi­liar­dów lat temu w każ­dej z nich za­szło dziwne zja­wi­sko, znane jako roz­błysk gamma. Na­ukowcy przy­pusz­czali, że jego źró­dłem są ma­sywne, szybko wi­ru­jące gwiazdy w ostat­nich sta­diach ży­cia, któ­rych ją­dra za­pa­dają się, two­rząc czarne dziury, i po­że­rają te gwiazdy od środka. Zja­wi­sko to po­wo­duje na­głe wzro­sty na­tę­że­nia pro­mie­nio­wa­nia, które prze­mie­rza ko­smos i do­ciera do Ziemi wła­śnie jako trwa­jące za­le­d­wie kilka se­kund roz­bły­ski pro­mie­nio­wa­nia gamma. Oczy­wi­ście gwiazdy giną przez cały czas, lecz tylko garstka z nich mruga w taki spo­sób. Jak do­tąd nikt nie po­tra­fił wy­ja­śnić, dla­czego tak się dzieje. Całą pracę dok­tor­ską opar­łam na przy­pusz­cze­niu, że zba­da­nie składu che­micz­nego ma­cie­rzy­stych ga­lak­tyk tych gwiazd – czyli gazu i pyłu, z któ­rego po­wstały – jest klu­czem do zro­zu­mie­nia to­czą­cych się w ich wnę­trzach pro­ce­sów. Sub­aru był jed­nym z nie­licz­nych te­le­sko­pów na świe­cie umoż­li­wia­ją­cych prze­pro­wa­dze­nie po­dob­nych ob­ser­wa­cji, a ob­sługa tech­niczna uznała sy­gnał alar­mowy za jed­nak praw­do­po­dob­nie fał­szywy. Gdy­bym wów­czas się pod­dała, zre­zy­gno­wa­ła­bym za­pewne z je­dy­nej spo­sob­no­ści zba­da­nia in­te­re­su­ją­cych mnie obiek­tów, a za­tem z bar­dzo waż­nej czę­ści mo­ich ba­dań.

Oczy­wi­ście roz­bi­cie naj­więk­szego ka­wałka szkła na świe­cie w drobny mak też w ni­czym by nie po­mo­gło.

Spoj­rza­łam na ope­ra­torkę, ona zaś spoj­rzała na mnie. By­łam astro­nomką, a cała mą­drość dwu­dzie­stocz­te­ro­latki na trze­cim roku stu­diów dok­to­ranc­kich – która ze względu na młody wiek wciąż mu­siała pła­cić wię­cej za wy­po­ży­cze­nie sa­mo­chodu – pod­po­wia­dała mi, że de­cy­zja na­leży do mnie. Spoj­rza­łam na wy­druk skru­pu­lat­nie opra­co­wa­nego na tę noc planu ob­ser­wa­cji, któ­rego re­ali­za­cja od­da­lała się co­raz bar­dziej z każdą mi­nutą bez­czyn­no­ści Sub­aru. Zer­k­nę­łam na nie­wy­raźny ob­raz noc­nego nieba na ekra­nie kom­pu­tera, po­cho­dzący z ma­łego apa­ratu na­pro­wa­dza­ją­cego, za­wsze włą­czo­nego i po­ka­zu­ją­cego wy­ci­nek nie­bo­skłonu, na który skie­ro­wany jest te­le­skop, by po­móc ob­ser­wa­to­rowi od­na­leźć to, czego szuka w bez­kre­snym mo­rzu gwiazd.

Wy­łą­czy­łam i po­now­nie włą­czy­łam za­si­la­nie.

Nie­mal każ­demu czło­wie­kowi na na­szej pla­ne­cie zda­rzyło się pa­trzeć w gwiazdy. Bez względu na to, czy spo­glą­damy przez za­nie­czysz­czoną świa­tłem at­mos­ferę nad tęt­nią­cym ży­ciem mia­stem, czy też za­sty­gamy w bez­ru­chu, po­dzi­wia­jąc fe­erię gwiazd nad gło­wami w od­le­głym za­kątku globu, czy też po pro­stu sto­imy nie­ru­chomo i chło­niemy ogrom prze­strzeni ko­smicz­nej roz­po­ście­ra­jący się tuż za ga­zową otoczką na­szej pla­nety – nocne niebo za­wsze urzeka nas swoim pięk­nem i ta­jem­ni­czo­ścią. Trudno też zna­leźć ko­goś, kto nie po­dzi­wiałby za­pie­ra­ją­cych dech w pier­siach zdjęć wy­ko­na­nych przez naj­lep­sze te­le­skopy świata: roz­le­głych sku­pisk gwiazd, ga­lak­tyk wia­tracz­ków i ob­ło­ków ga­zo­wych w od­cie­niach tę­czy, skry­wa­ją­cych naj­głęb­sze ta­jem­nice ko­smosu.

Znacz­nie mniej wia­domo, skąd po­cho­dzą te zdję­cia, jak i dla­czego są wy­ko­ny­wane oraz kto wła­ści­wie od­krywa te ta­jem­nice wszech­świata. Astro­no­mia ko­ja­rzy się z ro­man­tycz­nym za­ję­ciem upra­wia­nym przez garstkę ma­rzy­cieli. Rze­czy­wi­ście, adepci tego za­wodu są wy­jąt­kowo nie­liczni: spo­śród około ośmiu mi­liar­dów miesz­kań­ców na­szej pla­nety mniej niż 50 ty­sięcy pro­fe­sjo­nal­nie zaj­muje się astro­no­mią. Więk­szość z tych ośmiu mi­liar­dów ni­gdy nie po­znała za­wo­do­wego astro­noma ani na­wet nie roz­wa­żała pod­ję­cia pracy w tak dziw­nej spe­cjal­no­ści. My­śląc o tym, czym zaj­muje się astro­nom (je­żeli w ogóle kto­kol­wiek za­wraca so­bie tym głowę), lu­dzie z re­guły wy­obra­żają so­bie wła­sne do­świad­cze­nia zwią­zane z ob­ser­wo­wa­niem gwiazd pod­nie­sione do po­ziomu ob­se­sji: nocny ma­rek, za­pewne odziany w biały far­tuch la­bo­ra­to­ryjny, wpa­truje się w niebo przez bar­dzo duży te­le­skop umiesz­czony w bar­dzo ciem­nym miej­scu, pew­nym gło­sem re­cy­tuje na­zwy i współ­rzędne ciał nie­bie­skich, cier­pli­wie zno­sząc chłód w ocze­ki­wa­niu na ko­lejne od­kry­cie. Punk­tem od­nie­sie­nia dla po­wszech­nych wy­obra­żeń stała się rów­nież garstka po­staci wy­ko­nu­ją­cych ten za­wód w po­pu­lar­nych fil­mach: przy­gar­biona Jo­die Fo­ster ze słu­chaw­kami na uszach, od­bie­ra­jąca sy­gnały od ko­smi­tów w Kon­tak­cie lub Eli­jah Wood spo­glą­da­jący przez za­dzi­wia­jąco po­tężny ama­tor­ski te­le­skop, dzięki któ­remu od­krywa za­gra­ża­jącą Ziemi ko­metę w Dniu za­głady. Nie­mal w każ­dym przy­padku wy­niki ich ob­ser­wa­cji są je­dy­nie wstę­pem do praw­dzi­wego dra­matu. Niebo jest za­wsze czy­ste, te­le­skop ni­gdy nie za­wo­dzi, a po mi­nu­cie lub kilku mi­nu­tach oszo­ło­mie­nia fil­mowy astro­nom ru­sza na ra­tu­nek światu, uzbro­jony w kom­plet do­sko­nale opra­co­wa­nych da­nych.

Z pew­no­ścią taki też ob­raz astro­no­mii mia­łam w gło­wie, gdy uzna­łam, że sama się nią zajmę na po­waż­nie. Za­in­te­re­so­wa­łam się nią w po­do­bny spo­sób, jak wielu in­nych ama­tor­skich i pro­fe­sjo­nal­nych en­tu­zja­stów ko­smosu – wpa­try­wa­łam się w gwiazdy przez po­dwór­kowy te­le­skop w prze­my­sło­wym mia­steczku No­wej An­glii, czy­ta­łam re­gu­lar­nie ku­po­wane przez ro­dzi­ców książki Carla Sa­gana i za­chwy­ca­łam się za­pie­ra­ją­cymi dech w pier­siach fo­to­gra­fiami mgła­wic oraz gwiezd­nych pól, które po­ja­wiają się w czo­łów­kach po­pu­lar­no­nau­ko­wych pro­gra­mów te­le­wi­zyj­nych czy na okład­kach cza­so­pism na­uko­wych. Na­wet kiedy już wstą­pi­łam w progi Mas­sa­chu­setts In­sti­tute of Tech­no­logy (MIT) i bez­tro­sko za­de­kla­ro­wa­łam się jako stu­dentka fi­zyki, co było pierw­szym ko­niecz­nym kro­kiem na dro­dze do astro­no­mii, wciąż mia­łam bar­dzo mgli­ste po­ję­cie o tym, co będę kie­dyś w tym za­wo­dzie ro­biła przez cały dzień. Wy­bra­łam astro­no­mię, po­nie­waż pra­gnę­łam ba­dać wszech­świat i po­zna­wać hi­sto­rie opo­wia­dane przez nocne niebo. Poza tymi ogól­nymi za­ry­sami nie­szcze­gól­nie przej­mo­wa­łam się tym, z czym tak na­prawdę wiąże się pro­fe­sja astro­fi­zyka. Ma­rzy­łam o na­wią­zy­wa­niu kon­tak­tów z ko­smi­tami, roz­wią­zy­wa­niu ta­jem­nic czar­nych dziur i od­kry­ciu no­wego ro­dzaju gwiazdy (jak do­tąd, tylko jedno z nich się speł­niło).

Na­wet przez myśl mi nie prze­szło, że będę mu­siała pod­jąć de­cy­zję gro­żącą znisz­cze­niem jed­nego z naj­więk­szych te­le­sko­pów na świe­cie. Nie wy­obra­ża­łam so­bie, że pew­nego dnia będę się wspi­nać po wspor­ni­kach in­nego te­le­skopu, że dla do­bra na­uki będę mo­co­wać do zwier­cia­dła te­le­skopu za po­mocą prze­my­sło­wej ta­śmy kle­ją­cej ka­wa­łek sty­ro­pianu, że będę spraw­dzać, czy po­lisa ubez­pie­cze­niowa mo­jego pra­co­dawcy obej­muje loty eks­pe­ry­men­tal­nymi kon­struk­cjami, ani że będę się zmu­szała do za­śnię­cia obok ta­ran­tuli do­rów­nu­ją­cej roz­mia­rami mo­jej gło­wie. Nie mia­łam po­ję­cia, że nie­któ­rzy astro­no­mo­wie w ra­mach obo­wiąz­ków za­wo­do­wych po­dró­żują do stra­tos­fery i na bie­gun po­łu­dniowy, sta­wiają czoła niedź­wie­dziom po­lar­nym i uzbro­jo­nym Homo sa­piens, a na­wet giną w po­goni za kil­koma bez­cen­nymi pro­mie­niami świa­tła.

Nie mia­łam rów­nież po­ję­cia, że dzie­dzina, w któ­rej roz­po­czy­na­łam przy­godę, zmie­nia się rów­nie szybko jak reszta świata. Astro­no­mo­wie, o któ­rych czy­ta­łam i któ­rych so­bie wy­obra­ża­łam – opa­tu­leni w po­lary, sie­dzący za nie­wy­obra­żal­nie wielką tubą te­le­skopu na zim­nym szczy­cie góry i wpa­tru­jący się przez oku­lar w krą­żące nad nimi gwiazdy – byli już wtedy za­gro­żo­nym ga­tun­kiem. Gdy wstą­pi­łam w ich sze­regi, jesz­cze bar­dziej za­chwy­ci­łam się pięk­nem ko­smosu, lecz ku swo­jemu zdu­mie­niu za­czę­łam też le­piej po­zna­wać moją ro­dzimą pla­netę – w obu przy­pad­kach przy­słu­żyły się hi­sto­rie opo­wia­dane przez przed­sta­wi­cieli tego nie­sa­mo­wi­tego, rzad­kiego i szybko ewo­lu­ują­cego, a na­wet gi­ną­cego za­wodu.

------------------------------------------------------------------------

Na­wią­za­nie do cha­rak­te­ry­stycz­nego spi­ral­nego kształtu Ga­lak­tyki Wia­tra­czek (zna­nej też jako Kółko Zę­bate lub M101) z bar­dzo roz­wi­nię­tymi ra­mio­nami (przyp. tłum.).O au­torce

Emily Le­ve­sque (© Den­nis Wise).

Emily Le­ve­sque wy­kłada astro­no­mię na Uni­wer­sy­te­cie Wa­szyng­tonu. In­te­re­suje się szcze­gól­nie ewo­lu­cją i śmier­cią naj­bar­dziej ma­syw­nych gwiazd we wszech­świe­cie. Pro­wa­dząc ba­da­nia, spę­dziła po­nad pięć­dzie­siąt nocy przy naj­więk­szych te­le­sko­pach na na­szej pla­ne­cie i od­była stra­tos­fe­ryczny lot nad An­tark­tydą w sa­mo­lo­cie eks­pe­ry­men­tal­nym NASA. Za swoją pracę otrzy­mała na­stę­pu­jące wy­róż­nie­nia: na­grodę im. An­nie Jump Can­non (2014), sty­pen­dium im. Al­freda P. Slo­ana (2017), na­grodę im. Fre­de­ricka Gard­nera Cot­trella (2019) i na­grodę im. New­tona Lacy’ego Pierce’a (2020). Li­cen­cjat z fi­zyki uzy­skała w Mas­sa­chu­setts In­sti­tute of Tech­no­logy, a dok­to­rat z astro­no­mii obro­niła na Uni­wer­sy­te­cie Ha­waj­skim.

Kiedy znaj­dzie wolną chwilę, pró­buje wy­brać się w po­dróż, po­grać na skrzyp­cach, po­jeź­dzić na nar­tach, ugo­to­wać coś we­dług no­wego prze­pisu lub ukoń­czyć tria­tlon, choćby w żół­wim tem­pie. Pla­nom tym czę­sto stają na prze­szko­dzie stara ka­napa i nowa książka.

Mieszka wraz z mę­żem w Se­at­tle.

To jej pierw­sza książka po­pu­lar­no­nau­kowa.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: