Obsesja i inne formy miłości - ebook
Obsesja i inne formy miłości - ebook
Olśniewająca opowieść o miłości, samotności i najmroczniejszych sekretach
Ana Kelly codziennie obserwuje rodzinne dramaty powodowane przez zdrady, kłamstwa i zazdrość. Nigdy nie sądziła, że we własnym życiu odtworzy scenariusz, który tak dobrze znała z opowieści innych.
Gdy do biura dzwoni Rebecca Taylor i obojętnym tonem oznajmia, że jej mąż zginął w wypadku, Ana po raz pierwszy nie jest w stanie stawić czoła losowi.
Była sekretem Connora, a on jej prawdziwą miłością. Po śmierci ukochanego, napędzana żałobą, obsesją i poczuciem winy, Ana zbliża się do wdowy, aby pojąć, dlaczego Connor nigdy nie odważył się od niej odejść. Wbrew oczekiwaniom Rebecca okazuje się jedyną osobą, która rozumie ból Any po stracie Connora. Kobieta dopiero wtedy uświadamia sobie, jak bardzo zmienił ją związek pełen zazdrości i niespełnionych obietnic. W pełni uświadamia sobie, że latami żyła w emocjonalnym trójkącie.
Szczera do bólu i oryginalna powieść o emocjach, które zapierają dech w piersiach, i uwikłaniu, którego nie przerywa nawet śmierć.
Sarah Crossan – irlandzka pisarka, do tej pory tworzyła dla młodszego odbiorcy. Obsesja…, jej powieściowy debiut, została nominowana do Irish Post Award i doceniona przez czytelników i krytyków.
Nowa, pociągająca interpretacja ponadczasowej historii. Kirkus Reviews
Odważny, nowatorski i niezwykle wciągający debiut, który opowiada o przerwanym romansie i samotności kobiety żyjącej w samym środku sekretu. The Observer UK
Jeśli uwielbiasz Sally Rooney lub Ottessę Moshfegh, pochłoniesz tę niecodzienną historię! HelloGiggles
Pochłaniające studium obsesji, ryzyka i straty. The Millions
Odzierająca ze złudzeń opowieść o współczesnym małżeństwie. The Independent UK
Przepięknie napisana, olśniewającą i oszczędną poetycką prozą, hipnotyzująca opowieść, która z pewnością oczaruje czytelników. Publishers Weekly
Sarah Crossan to prawdziwie utalentowana pisarka. Jej powieść jest fascynująca, wspaniale napisana i wyjątkowo oryginalna. Primer
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6486-1 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
wyjście
teraz
to się czymś zająć,
więc pożyczyłam od matki
Annę Kareninę
i nie pozwolę sobie na płacz,
póki jej nie przeczytam.
Dwukrotnie.
•
Była dziesiąta rano.
Herbata ostygła w kubku.
Chciałam następne ciastko.
Chciałam do ciebie napisać.
Żałowałam tej kłótni.
Bardzo.
Helen przerwała ciszę.
„Mam na linii jakąś Taylor.
Mówi, że spisaliśmy testament jej męża
i on umarł. Chyba z nią w porządku”.
Przewinęłam pocztę:
klienci, pytania, sprawy,
obniżka u L.K. Bennetta.
„Przełącz mi ją”, powiedziałam.
Oparłam się wygodnie,
żeby okazać łagodność i serce.
„Pani Taylor, tu Ana Kelly.
Przede wszystkim proszę przyjąć wyrazy współczucia”.
„Bardzo dziękuję”, powiedziała.
Na drugim ekranie
sprawdziłam w bazie nazwisko Taylor.
Dwudziestu dwóch klientów.
„Mogę prosić o imię męża?”
„Naturalnie, już. Ojej…”
Była jakaś niepewna,
jakby imię stało się niedostępne,
od jakiegoś czasu ukryte na najwyższej półce.
I wtedy.
„Connor Mooney.
Tu Rebecca Taylor, jego żona.
Mamy różne nazwiska”.
Żona.
Jego żona.
Twoja żona.
Ta żona.
Dowiedziała się o nas.
Jej sposób, by nawiązać kontakt,
by mnie ukarać,
ponieważ ty żyłeś,
rozmawialiśmy parę dni wcześniej.
Po lunchu miałam ci wysłać wiadomość.
Przeprosić. Wszystko naprawić.
Rebecca wiedziała o nas, dlatego dzwoniła,
a ja musiałam coś wymyślić, by to wytłumaczyć.
Tempo. Tempo.
Myśl. Myśl.
„Odszedł we wtorek”, powiedziała.
„Ten telefon to pomysł jego brata”.
Kłamiesz, pierdolona cipo.
Nie powiedziałam.
Pierdolisz, kłamliwa cipo.
Nie powiedziałam.
Powiedziałam, „O Boże, tak mi przykro.
To okropne.
Mam przed oczami jego dane.
Sporządziliśmy testament kilka lat temu”.
Nie byłam w stanie poruszyć ręką.
Przeglądałam listę Taylorów.
Keith, Leonard, Meaghan-Leah.
W gardle czułam ból, palący, mocny.
Nie mogłam opanować drżenia prawej ręki,
chociaż ściskałam nią krawędź biurka.
Nie wierzyłam jej.
„Pogrzeb od tego piątku za dwa tygodnie”.
„Dziękuję za telefon.
Przed panią teraz morze spraw.
Proszę się nie martwić o stronę prawną,
chyba że wystąpi problem z opłatą za pogrzeb”.
„Raczej nie”, powiedziała obronnym tonem.
„A więc zadzwonię po wszystkim.
Może
wpadnie pani do naszego biura”.
„Będę czekać na pani wiadomość”.
Mówiła, jakbyśmy umawiały wizytę u dentysty,
ze spokojem, którego nie mogłam pojąć,
zarazem wspólnym dla wszystkich znanych mi świeżo osieroconych
małżonków,
którzy na te chwile, gdy załatwiają formalności, zawieszają swoją rozpacz.
Oddycham płytko.
„Czy wie pani, jak załatwić akt zgonu?”
„Brat męża się tym zajmuje”.
Usłyszałam jej ciężki kaszel.
Ciekawe, czy jest ubrana na czarno.
„Jako wykonawcy testamentu
służymy pomocą w załatwianiu formalności, do czego zachęcam”.
Rebecca znów zakaszlała.
Uznałam, że zapytam, czy jest tego pewna.
Całkowicie.
Absolutnie.
Może to nie on.
„Czy mogę jeszcze jakoś pomóc?”
Zamilkła.
Czy przyzna się, że to żart?
To wszystko nieprawda. Tak czy nie?
Za kilka minut miałeś zadzwonić
oszalały i zdemaskowany.
„Nie. Ale dziękuję”, powiedziała.
„Mam ostatnie pytanie. Jak on umarł?”, spytałam.
Rebecca opowiedziała o tym krótko.
A ja spokojnie dodałam, jakie to smutne
i że nie da się bez niego być.
„Tak”, powiedziała.
Zakończyłam rozmowę
i kupiłam buty na wyprzedaży internetowej.
Fioletowy zamsz. Do szpica.
Niepraktyczne.
Niedostępne.
Potem zrobiłam coś
bardzo złego
i wróciłam do pracy.
Powiedz.
Co ty byś zrobił?
•
Jest złośliwie zimno.
Mam na sobie kaszmirowy kardigan
narzucony na długą szarą sukienkę,
pod nią podkoszulek.
Typowy Marks and Spencer:
ciuchy z sieciówki,
pospolitość rozmywająca się w szarą plamę.
Wychodząc dziś z domu,
przelotnie spojrzałam w lustro,
nienawidziłam tej kobiety,
którą byś ujrzał, gdybyś
siedział w pobliżu i rzucił jej bezwiedne spojrzenie.
Czy to nie jest w twoim stylu?
Szpiegować,
a potem
przeprowadzić sekcję nabożeństwa –
wiercące się dzieci,
wyraz twarzy twojej matki,
komentarze, jak się zachowałam,
dogłębna analiza:
Podobały mi się twoje upięte włosy.
Powinnaś zawsze używać szminki.
Czy dobrze widziałaś z tyłu?
Nie jadłam od piętnastu dni.
Nie widziałam cię od dwudziestu.
Nie wiem, kiedy odzyskam apetyt.
Już nigdy cię nie zobaczę.
Jestem chuda jak kiedyś,
gdy każdy fałsz
rozwalał mi flaki.
Powiedziałbyś, że wyglądam świetnie.
Ale tak nie jest.
Zostało to zauważone.
Moje współpracownice się martwią,
że mogłabym nie sprostać zawiłym sprawom klientów.
Nora kupiła mi floradix.
Tanya spytała, czy jestem w ciąży.
Słońce napiera na chmury
i powinno je pokonać,
przecież jest czerwiec.
Mocno trzymam się bukietu białych goździków.
Nigdy nie wspominałeś, że lubisz kwiaty,
lecz wkrótce okryje cię dywan
jasnych płatków
o barwie umierania,
wyraz miłości.
Jaki jest teraz twój zapach?
Czy masz długie paznokcie?
Parking przed St. Mary jest przepełniony.
Nie widzę twojej trumny.
Ale widzę Rebeccę,
twoich chłopców,
wszyscy patrzą donikąd.
Planujemy śmierć,
podejmujemy rozsądne decyzje, pochłaniając życie.
Nikt jednak nie zamierza umierać.
Kiedy zawędrowałeś do mojego biura
trzy lata temu,
nigdy byś nie pomyślał,
że zmierzę się ze smutkiem twojej rodziny
lub własnym.
Uważałeś, że bez końca możesz popełniać błędy,
a potem je naprawiać.
Twoi synowie są w garniturach,
stoją w szeregu jak małe czarne schody.
Odwracam się do nich plecami.
Nie czuję odpowiedzialności za ich smutek,
choć tego właśnie chciałam.
Czy nie byłoby lepiej niż teraz?
Czy nie byłoby lepiej, gdybym postawiła na swoim?
•
„Czy pani Mooney spisze testament razem z nami?”, spytałam.
Na tamto pierwsze spotkanie przyszedłeś w tenisówkach,
w płaszczu, który bardziej nadawał się do oddania ubogim niż do noszenia.
„Żona nie przyjęła mojego nazwiska, a poza tym
jestem pewien, że poczyniła bardzo skrupulatne plany
co do swojej śmierci.
Mojej prawdopodobnie też”.
Twój śmiech wypełnił całą przestrzeń,
po wszystkie zakurzone kąty.
Przeszliśmy przez:
dane osobowe,
stan posiadania,
emeryturę.
Po pięćdziesięciu minutach znałam całe twoje życie,
a ty o mnie nie wiedziałeś nic
oprócz tego, gdzie studiowałam:
widziałam, jak rzucasz okiem na ściany –
dyplomy i osiągnięcia,
uznanie dla dziewczyny, którą już ledwo pamiętam.
Była ambitna,
lubiła Manic Street Preachers,
po raz pierwszy obciągnęła swojemu profesorowi prawoznawstwa.
Niemądra dziewczyna.
Pod koniec błądziłeś myślami,
rozpoznawałeś kręgi
na biurku,
wodząc po nich palcem
i dziwnie się uśmiechając, powiedziałeś:
„Pewnie wrócę tu po rozwód”.
Zamknęłam pióro,
dałam ci szansę, byś przemówił.
Przecież był styczeń,
pracowity miesiąc rozstań oraz
uganiania się za dowodami
upiornej bliskości w Boże Narodzenie.
„Służymy we wszystkim pomocą”, powiedziałam.
Niczego nie sugerowałam.
Byłam profesjonalna
dowodziły tego dyplomy na ścianach.
Absolwentka Bristolu.
„Moja koleżanka Tanya Kushner
jest doświadczoną prawniczką od spraw rodzinnych.
Mogę poprosić sekretarkę o umówienie spotkania”.
„Och, Rebecca nigdy nie pozwoli mi odejść.
Kto zatankuje jej samochód?”
Wstałeś.
„Gdy tylko testament będzie gotowy,
proszę wpaść i złożyć podpis”, powiedziałam.
„Oczywiście zapewnimy świadków”.
„Co za wielkoduszność! Nie mogę się doczekać”.
Włożyłeś ten obszarpany płaszcz.
Z kieszeni wystawała butelka napoju z czarnych porzeczek.
„Pani jest Irlandką? Z nazwiskiem Kelly nie może być inaczej.
Chyba że świetnie wyszła pani za mąż”.
„Miałam zapytać o to samo”.
„Oboje rodzice z Meath. A pani?”
„Mama jest z Cork.
Tato z Cavan.
Nikt nie jest w stanie powiedzieć, z jakiego miasta.
Wszyscy mamy przekonanie, że przed czymś uciekał”.
„Jakbyśmy wszyscy tak nie robili?” Mrugnąłeś, a potem
zażenowany zrobiłeś kilka kroków, powłócząc nogami,
i chwyciłeś za klamkę.
„Wszystkiego dobrego”.
Zjadłam lunch w Subwayu obok biura.
Na kolana spadł mi kawałek ogórka i wtedy
zauważyłam oczko w rajstopach,
odetchnęłam z ulgą, że w pracy cały czas siedziałam,
bałam się, że zobaczysz mnie w Subwayu.
A więc widzisz,
że już pierwszego dnia
zakradłeś się
do środka,
siejąc zamieszanie.
Ale.
Tak naprawdę.
Za wiele o tobie nie myślałam, aż do chwili, gdy spotkałam cię przypadkiem
dwa tygodnie później.
Byłeś z Rebeccą.
I, ojej,
ona była tym wszystkim.
•
Skąd możemy wiedzieć, które dni
staną się dla nas przełomowe?
Póki jesteśmy przy życiu,
uprawiamy hazard.
Czerwone.
Czarne.
Postaw wszystko na Numer 11.
•
Jakiś facet obok mnie. „Ana?”
Przystojny. Z brodą. „Mark?”
„Jezu. Czy to dobry pomysł, że tu jesteś?”
Żałobnicy w autach szukają sposobu,
by dotrzeć do krematorium
bez przecinania jezdni, a także
przemierzania całego cmentarza.
Podchodzi kobieta i zrzuca z siebie dziecko,
jakby było tylko torbą z zakupami.
„Trzeba go przewinąć.
Pojadę z Sheeną”, mówi do Marka.
Wyciągam rękę, ale ona zdążyła odejść.
Patrzymy, jak się oddala.
„Przepraszam”, mówi Mark. „Musisz…”
Nie mam pojęcia, co muszę.
Chyba coś bredzi.
Wiele o tobie myślałem.
Co u ciebie.
Nie powinnaś przychodzić.
Czy Rebecca cię widziała?
„Czy to ma jakieś znaczenie?”, pytam.
Czule dotyka dziecka, które zaczyna gaworzyć,
coś pomiędzy skargą a zadowoleniem.
„Chyba muszę się nim zająć”.
Pod stopami
mokre liście przyklejone do asfaltu.
W powietrzu woń parującego deszczu.
Obok plebanii
osiedle bloków,
jakaś dziewczyna macha do nas z ostatniego piętra,
jakbyśmy tu przyszli dla niej.
Tuli nagie dziecko.
„Spotkajmy się”, mówię.
Dzwon bije dwanaście razy.
Samochody ruszają.
Spalą cię,
Po godzinie zostanie tylko popiół.
Nadal będę w tym kaszmirze. W tych rajstopach.
Potem załaduję pralkę,
wsypię proszek do plastikowego pojemnika.
„Nie mogę”, mówi Mark. „Nie mogę się z tobą spotkać”.
„Tylko ty o nas wiedziałeś.
Nie mam nikogo, żeby porozmawiać”.
Przygryza wargę,
nagle staje się młody, pełen poczucia winy.
„Muszę się zastanowić”, mówi.
„Rebecca jest zdruzgotana”.
Zanim spytam, co to ma do rzeczy,
on się cofa,
aksamitne wymiociny
ściekają po
jego trenczu.
Rebecca
zdruz
go
tana.
Ludzie w kawałkach wszędzie.
•
Właśnie zamawiałam przy barze
następną butelkę
czerwonego wina,
Tanya krzyczała, że chce orzeszki,
ty już tam tkwiłeś,
dotknąłeś mojego nadgarstka. „Cześć”.
Nie poznałam cię, byłeś w garniturze,
ogolony i pachnący prestiżem,
a mnie znudziło się odpędzanie mężczyzn.
Cofnęłam rękę,
chciałam dalej spiskować z Tanyą,
zamierzając zacząć coś własnego:
Kelly & Kushner, kancelaria prawna.
„Nazywam się Connor. Kilka tygodni temu byłem w pani biurze”.
Podobały mi się twoje brwi,
twoje zęby, jedynki lekko wysunięte do przodu.
„Spór o własność!”, ogłosiłam.
„Ostatnia wola”, poprawiłeś.
Zza ściany zaduchu i hałasu
wyłoniła się Rebecca,
blade usta, na T-shircie Patrick Swayze.
Ręce tenisistki,
usta działaczki politycznej.
„Rebecco, to jest Ana Kelly. Moja prawniczka”.
Byłam wstawiona.
Naprawdę.
Byłam wstawiona i bardzo swobodna.
Chciałam, żebyś mnie podtrzymał
i zaprowadził do stolika,
usiadł ze mną
i wyjawił mi wszystkie swoje wcielenia.
Przestałam się do ciebie nachylać
i opierać głowę na twojej piersi.
Chciałam, żeby Rebecca była bardziej stanowcza.
„Moja podchmielona przyjaciółka czeka na wino”, powiedziałam.
„Weźmiemy drinki i siądziemy z wami”, powiedziała sucho Rebecca.
„Wszystkie cholerne miejsca zajęte”.
Tanya wywróciła oczami i otworzyła apkę Ubera.
„Wyglądają jak pieprzone snoby z Muswell Hill.
Nie będę przez cały wieczór słuchać o walorach
Eda Sheerana i mleka owsianego”.
„Dziesięć minut”, obiecałam.
Miałam nadzieję, że będziemy dłużej.
Przedarłeś się do nas,
niosąc orzeszki,
które zostawiłam na barze.
Rebecca siadła po lewej,
a ty po mojej prawej stronie,
zaczęła mówić o przeprojektowanym przez ciebie domu.
Byłeś architektem,
ona zajmowała się wnętrzami.
Wszystko „ledwo opłacalne”,
ale „o Boże, takie potrzebne”.
Mówiąc, Rebecca sztucznie się wdzięczyła,
przez co cała elegancja spływała
z jej twarzy;
z zażenowaniem wpatrywałam się w swój kieliszek.
Wcale nie skupiałeś na niej wzroku,
nie muskałeś tych szczupłych rąk,
tylko opisywałeś biedne katolickie dzieciństwo,
późniejszą drogę do sukcesu,
wszystko z autentycznym irlandzkim akcentem,
przez który musiałam zamówić więcej wina.
Dorastałeś na Haringey Ladder,
chodziłeś do St. Aloysius,
co nawet wtedy było startem do czegoś lepszego.
Spotykałam się z chłopakiem z tej samej szkoły,
poznałam go na religii przed bierzmowaniem,
nie pojmował swoich erekcji,
przepraszał, że mu staje i w kółko powtarzał,
Zaraz się spuszczę.
Zaraz się spuszczę.
A ty znałeś podstawówkę St Michael’s,
dokąd wędrowałam codziennie z Wood Green,
by zdobyć edukację świętszą niż twoja.
„Czyli byłaś wtedy mądralą”, powiedziałeś.
Kiwnęłam głową.
Tanya ziewnęła.
Rebecca regulowała zegarek.
„Gdzie bywałaś w szóstej klasie?”, zapytałeś.
„Głównie w Donnelly’s na Turnpike Lane.
Sprzedawali tam tylko gorzałę i krakersy”.
„Rzeczywiście!”
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_