Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opowieść księgarki z Tokio. Rok, podczas którego spotykałam się z nieznajomymi, by polecać im książki - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
25 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Opowieść księgarki z Tokio. Rok, podczas którego spotykałam się z nieznajomymi, by polecać im książki - ebook

Nanako Hanada przeżywa życiowy kryzys. Niedawno się rozstała, nie ma gdzie mieszkać, a w pracy nie idzie jej najlepiej. Sprzedaż książek w ekscentrycznej księgarni Village Vanguard w Tokio, którą zarządza Nanako, spada. Pewnego dnia Nanako dowiaduje się o nowej aplikacji randkowej i postanawia w końcu wyjść ze swojej strefy komfortu i poznać nowych ludzi. Jej plan to: przełamanie nieśmiałości oraz wprowadzenie nowych znajomych w świat książek. „Opowieść księgarki z Tokio” to inspirująca historia kobiety, która po rozstaniu z mężem bierze życie w swoje ręce i przekracza własne słabości dzięki mocy książek. Hanada dzieli się swoją odświeżająco autentyczną historią o tym, jak książki mogą pomóc nawiązać kontakt z innymi ludźmi i poprowadzić nas do głębszego poznania samych siebie.

Nanako Hanada (ur. w 1979 r.) jest księgarką. Jej debiutancka autobiograficzna książka „Opowieść księgarki z Tokio” zyskała status bestsellera, została zekranizowana, a uzyskane tantiemy pozwoliły autorce otworzyć własną wymarzoną księgarnię w Tokio. „Japońska Relacja” to wyjątkowa kolekcja literatury współczesnej, wydawana przez wydawnictwo Relacja, która wprowadza polskich czytelników w fascynujący świat japońskich bestsellerów. Seria ta zawiera starannie wybrane powieści, które zyskały ogromną popularność w Japonii, a teraz zdobywają serca czytelników na całym świecie.

 

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68227-12-3
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG. STYCZEŃ 2013, PÓŁNOC, NA DNIE

Pro­log

Sty­czeń 2013, pół­noc, na dnie

Była stycz­niowa noc.

W taniej restau­ra­cji fami­lij­nej znaj­du­ją­cej się na przed­mie­ściach Joko­hamy cze­ka­łam samot­nie z pustką w sercu, aż nadej­dzie godzina druga. W takich chwi­lach nie chce mi się nawet otwo­rzyć książki. Wła­śnie mija tydzień od dnia, gdy roz­po­czę­łam życie jako bez­domna. Mia­łam tylko walizkę, do któ­rej wrzu­ci­łam naprędce ubra­nia na zmianę i rze­czy nie­zbędne do życia, trzy­ma­łam ją w pracy.

Dziś zamie­rzam spę­dzić noc w super­łaźni¹, jest jed­nak pewna nie­do­god­ność w korzy­sta­niu z tego miej­sca: za pobyt dłuż­szy niż sześć godzin pobie­rają dodat­kową opłatę. Jeśli chcę się zmie­ścić w trzech tysią­cach jenów za noc­leg, nie mogę się tam ulo­ko­wać przed drugą w nocy. Co wie­czór wybie­ram miej­sce, gdzie spę­dzę noc, w zależ­no­ści od tego, co jest moim prio­ry­te­tem w danym dniu: czy chcę się wyspać, czy muszę zro­bić pra­nie, czy też odro­binę zaosz­czę­dzić? Stąd mój wybór pada albo na tanią noc­legownię, albo na super­łaź­nię, albo na hotel kap­su­łowy.

Jestem już zmę­czona tym, że każ­dego dnia, gdy nad­cho­dzi wie­czór, muszę myśleć: „No, pora szu­kać miej­sca na dzi­siej­szą noc”, a dodat­kowo przy­gnę­bia mnie to, że codzien­nie tracę na noc­leg kilka tysięcy jenów. Jak długo mam zamiar żyć w ten spo­sób?

– Nie możemy dłu­żej być razem, uda­jąc, że nic się nie stało. Jutro już tu nie wrócę.

Tak powie­dzia­łam tydzień temu i opu­ści­łam miesz­ka­nie, w któ­rym żyłam z mężem. Nie mia­łam dokąd pójść ani nie zasta­na­wia­łam się, co potem zro­bię, nie liczy­łam też zbyt­nio, że on zmieni nasta­wie­nie, gdy odejdę.

Kiedy sączy­łam wysty­głą kawę, zaczęły nacho­dzić mnie ponure myśli. Pro­wa­dząc tak żało­sne życie nawet przez długi czas, nie odzy­skam spo­koju ducha na tyle, by zapra­gnąć powrotu do domu. Raczej już tam nie wrócę.

Poszu­kam cze­goś. Zamiesz­kam sama, zacznę żyć od nowa.

Ludzie wokół mnie pew­nie będą mi współ­czuć, jaka to ja biedna, nie uło­żyło mi się w mał­żeń­stwie, takie tam. To oczy­wi­ście nie jest przy­jemne, ale znacz­nie gorzej byłoby, gdy­bym ja sama ule­gła takiej wizji wła­snej osoby; na samą myśl o tym popa­dam w coraz więk­sze przy­gnę­bie­nie. Nie chcę spę­dzić życia na uża­la­niu się nad sobą.

Łatwo powie­dzieć… Do tej pory wolne dni spę­dza­li­śmy wspól­nie z mężem, a teraz, gdy jestem sama, nie mam poję­cia, co mogła­bym robić w tym cza­sie.

Pra­co­wa­łam jako kie­row­niczka sklepu z książ­kami i arty­ku­łami róż­nymi nale­żą­cego do sieci Vil­lage Van­gu­ard. Może z tego powodu moim jedy­nym hobby było czy­ta­nie i zaj­mo­wa­nie się książ­kami, jasne więc, że nie mia­łam przy­ja­ciół, z któ­rymi mogła­bym spę­dzać wolne dni. Cóż za ubo­gie życie… Ja prze­cież nie mam niczego.

Ubo­gie życie…

Chcę się dowie­dzieć wię­cej o świe­cie, któ­rego nie znam.

Chcę się otwo­rzyć na świat, stwo­rzyć sie­bie od nowa, żyć peł­nią życia.

Życie jako bez­domna, które wynisz­czało sku­tecz­nie moją psy­chikę, nie trwało zbyt długo. Wkrótce roz­mó­wi­łam się z mężem, usta­li­li­śmy, że roz­wią­żemy umowę najmu dotych­cza­so­wego miesz­ka­nia i każde z nas znaj­dzie osobne dla sie­bie. Naj­pierw on się wypro­wa­dził, potem ja wyna­ję­łam mały loka­lik na obrze­żach mia­sta, dzie­sięć minut pie­szo od sta­cji Joko­hama, bli­sko mojej pracy.

Wielka lodówka, którą kupi­li­śmy po ślu­bie, zdo­mi­no­wała cia­sną kuch­nię mojej kawa­lerki. Za oknem roz­cią­gał się cał­kiem nowy widok, ale długo nie mogłam odzy­skać spo­koju ducha na tyle, żeby się tym cie­szyć. Przed oczami mia­łam tylko sze­roką ulicę, po któ­rej jechało mnó­stwo samo­cho­dów. Wpa­tru­jąc się bez końca w ten widok, powta­rza­łam sobie jed­nak, że z pew­no­ścią wkrótce wydo­stanę się z dołka na powierzch­nię, na poziom zero.

*

O ist­nie­niu dziw­nego por­talu rand­ko­wego, o nazwie X, dowie­dzia­łam się chyba nie­długo po prze­pro­wadzce. Gdy prze­glą­da­łam wyryw­kowo nową książkę począt­ku­ją­cego przed­się­biorcy, mój wzrok zatrzy­mał się na pew­nej stro­nie. Por­tal X był tam przed­sta­wiony jako jeden z nowo­cze­snych inter­ne­to­wych ser­wi­sów spo­łecz­no­ścio­wych. Opis brzmiał: „Spo­tkaj się i poroz­ma­wiaj z nie­zna­jo­mym przez jedyne trzy­dzie­ści minut”.

Może to wła­śnie to… – pod­po­wie­działa mi intu­icja. Odło­ży­łam książkę i się­gnę­łam po smart­fon.

Oka­zało się, że do zalo­go­wa­nia się na tym por­talu potrzebne jest uwie­rzy­tel­nie­nie przez Face­book, więc musia­łam naj­pierw zare­je­stro­wać tam konto. O mediach spo­łecz­no­ścio­wych mia­łam dość blade poję­cie, ni­gdy nie mia­łam z nimi do czy­nie­nia, więc wszystko zaczęło się od tego, że zało­ży­łam konto na tak zwa­nym Face­booku.

Reje­stra­cja, usta­wie­nie pro­filu, uwie­rzy­tel­nie­nie i znów reje­stra­cja, usta­wie­nie pro­filu…

Prze­by­łam długą drogę, ale w końcu udało mi się wejść na stronę X. Były tam zdję­cia róż­nych ludzi, opa­trzone pro­stymi wpi­sami typu: „Poroz­ma­wiajmy o pracy, zain­te­re­so­wa­niach, o czym­kol­wiek”, „Wymie­nię się infor­ma­cją z oso­bami, które zaczęły dzia­łal­ność jako przed­się­biorcy albo zamie­rzają to zro­bić” i zapro­sze­niami na spo­tka­nie tego a tego dnia, o tej i o tej godzi­nie w dziel­nicy Shi­buya albo Shin­juku.

Co to za świat?! W życiu nie widzia­łam cze­goś podob­nego.

Bez wąt­pie­nia była to strona przy­po­mi­na­jąca por­tal rand­kowy, ale nie wyda­wała się podej­rzana, robiła nawet wra­że­nie cze­goś ele­ganc­kiego, być może dla­tego, że spo­tka­nia z przed­sta­wi­cie­lami płci prze­ciw­nej w poszu­ki­wa­niu miło­ści nie były jej jedy­nym celem. Zupeł­nie nie paso­wała do moich wyobra­żeń o „stro­nach rand­kowych”. Ponie­waż byli na niej tak bar­dzo różni ludzie, jak stu­dent, pan w śred­nim wieku, dziew­czyna z biura, eta­towy pra­cow­nik firmy czy facet, który – tak przy­naj­mniej wyglą­dał – zasuwa po mie­ście dro­gim rowe­rem.

Czy gdy­bym tylko chciała, naprawdę mogła­bym się spo­tkać z każ­dym z nich? Nie­sa­mo­wite. W takim razie kogo by tu wybrać? Z tą myślą przej­rza­łam pro­file jesz­cze raz. Trudna sprawa. Osoby, z któ­rych auto­pre­zen­ta­cji nie wynika, że mają jakieś wybitne cechy oso­bo­wo­ści, i piszą tylko: „Roz­mowa na każdy temat – okej”, któ­rym bra­kuje kon­kret­nych moty­wa­cji, żeby się spo­tkać, para­dok­sal­nie mogą nabrać ochoty na spo­tka­nie z oso­bami, które nie cie­szą się więk­szym zain­te­re­so­wa­niem, ale w ich opi­sie jest jakiś kon­kretny punkt zacze­pie­nia do roz­mowy, bo piszą na przy­kład: „Chcę poroz­ma­wiać o miło­ści!” albo „Stu­diuję mózg!”.

Co w takim razie powin­nam napi­sać na pro­filu?

Bez trudu mogła­bym zamie­ścić taką treść: „Zain­te­re­so­wa­nia – czy­ta­nie ksią­żek”, „Poroz­ma­wiajmy o książ­kach”. Jed­nak w tych oko­licz­no­ściach ozna­cza­łoby to tyle, co nie napi­sać nic, czu­łam, że nie zro­bi­łoby to na nikim więk­szego wra­że­nia.

Mam. W tym miej­scu mogła­bym napi­sać tak…?

Mignęło tylko i natych­miast ska­so­wa­łam. Nie można prze­cież tak wprost do ludzi, któ­rych nie znam, to zbyt daleko posu­nięta bez­po­śred­niość. Prze­cież ni­gdy tego nie robi­łam.

Ale… Ale prze­cież nic się nie sta­nie, jak mi się nie uda. Jak nic mi nie wyj­dzie, to naj­wy­żej się ktoś roz­cza­ruje. Chyba lep­sze to, niż nie robić nic.

Po wielu waha­niach popra­wi­łam swój pro­fil i zare­je­stro­wa­łam się ponow­nie.

„Jestem kie­row­niczką nie­ty­po­wej księ­garni. W bazie danych obej­mu­ją­cej ponad dzie­sięć tysięcy ksią­żek znajdę coś w sam raz dla Cie­bie na dziś”.

Czy powin­nam była tak pisać? No trudno.

Z bro­nią, któ­rej ni­gdy wcze­śniej nie uży­wa­łam i nawet nie wiem, jak jej uży­wać, zna­la­złam się na tajem­ni­czym por­talu spo­tkań.

Tak zaczęła się moja podróż.ROZDZIAŁ 1. NIE WIEDZIAŁAM, ŻE TOKIO TO TAKIE ZWARIOWANE MIASTO…

Roz­dział 1

Nie wie­dzia­łam, że Tokio to takie zwa­rio­wane mia­sto…

– Pani Nanako, prawda? – powie­dział, wcho­dząc do kawiarni, wysoki męż­czy­zna, znacz­nie cich­szy i spo­koj­niej­szy, niż sobie wyobra­ża­łam. Wyglą­dał na czter­dzie­ści parę lat.

– Nazy­wam się Tsu­chiya. Bar­dzo mi miło. Zamó­wiła już pani coś do picia? Czę­sto tu bywam, mają pyszny ser­nik, pro­szę spró­bo­wać, sta­wiam. Naprawdę godny pole­ce­nia.

Mówiąc to, usiadł naprze­ciwko mnie z nor­mal­nym wyra­zem twa­rzy.

To było moje pierw­sze spo­tka­nie, powin­nam je zapa­mię­tać. Z panem Tsu­chiyą.

*

Po zare­je­stro­wa­niu się na por­talu X przez dłuż­szą chwilę prze­glą­da­łam go, żeby zro­zu­mieć, jak jest zor­ga­ni­zo­wany.

Pro­ce­dura umó­wie­nia spo­tka­nia w realu wyglą­dała nastę­pu­jąco. Naj­pierw ustala się czas i przy­bli­żone miej­sce spo­tka­nia: „dzień… mie­siąc… godzina… miej­sce spo­tka­nia…: dajmy na to oko­lice Shi­buyi” i wysyła się to z dopi­skiem, na przy­kład „Spędźmy przy­jem­nie czas na poga­wędce”. Taka infor­ma­cja zostaje zare­je­stro­wana jako „Roz­mowy” i udo­stęp­niana zalo­go­wa­nym oso­bom w postaci listy pro­po­zy­cji, a ci, któ­rzy są zain­te­re­so­wani tym spo­tka­niem, ozna­czają to w zakładce „Zgło­sze­nia”. Jeśli jest kil­koro chęt­nych, pro­po­nu­jący roz­mowę wybiera, z kim chce się spo­tkać. A jeśli nie chce się spo­tkać z żad­nym z nich, może wyco­fać pro­po­zy­cję. Jeśli nikt się nie zgłosi, nie docho­dzi do kon­taktu i pro­po­zy­cja umiera śmier­cią natu­ralną. Pod­su­mo­wu­jąc, żeby się z kimś spo­tkać, trzeba albo zare­je­stro­wać chęć spo­tka­nia i cze­kać, aż się ktoś zgłosi, albo zgło­sić zain­te­re­so­wanie już ist­nie­jącą pro­po­zy­cją.

Samo zare­je­stro­wa­nie pro­filu niczego nie daje. Prze­glą­da­jąc por­tal, prze­ko­ny­wa­łam się z każą chwilą, że – w odróż­nie­niu od Face­bo­oka czy Twit­tera – nie ma tam niczego cie­ka­wego. Można zagło­so­wać w ran­kingu na naj­cie­kaw­szą osobę, ota­go­wać pozy­cje, które nas inte­re­sują, na przy­kład „#czy­ta­nie ksią­żek”, „#podróże”, i spraw­dzić, kto ota­go­wał te same pozy­cje. Na tym moż­li­wo­ści się koń­czą.

Zaj­rza­łam na listę poszu­ki­wa­nych part­ne­rów i zorien­to­wa­łam się, że są zare­je­stro­wane pro­po­zy­cje spo­tkań o bar­dzo róż­nych porach i że wiele pro­po­zy­cji spada, nie znaj­du­jąc chęt­nych. Myśla­łam i myśla­łam, nie mogąc się zde­cy­do­wać na zare­je­stro­wa­nie pro­po­zy­cji, bo może nikt chętny się nie zgłosi i będzie mi smutno i głu­pio, albo będą się zgła­szać same podej­rzane osoby.

Ode­zwał się sygnał, że mam nową wia­do­mość na Face­bo­oku. Od nie­zna­jo­mej osoby.

„Dzień dobry (^^)/ Nazy­wam się Tsu­chiya! Pra­cuję w rekla­mie. Piszę, bo zna­la­złem Cię na X! Jesteś nowa, prawda? Witaj! Nie znam się za bar­dzo, ale gdy­byś nie wie­działa, jak się tam poru­szać, pytaj☆”.

Byłam nieco zdez­o­rien­to­wana, z jed­nej strony ulga, że ode­zwał się ktoś tak uprzejmy, z dru­giej zdzi­wie­nie, dla­czego nagle pisze do mnie obcy czło­wiek?!

„Dzię­kuję za zain­te­re­so­wa­nie. Ale jak mnie Pan zna­lazł?”

„Cho­dzi o wia­do­mość na Face­bo­oku? (^^) Na dole na pro­fi­lach poszcze­gól­nych osób są ozna­cze­nia: ❬f❭ lub logo Twit­tera, nie wie­dzia­łaś? Jak się w nie klik­nie, można zoba­czyć konto tej osoby. Gdy­byś miała wra­że­nie, że na spo­tka­nie zgło­sił się ktoś podej­rzany, warto go w ten spo­sób spraw­dzić. Można się tro­chę uspo­koić, jeśli jest podana nazwa firmy, w któ­rej pra­cuje, czy infor­ma­cje o jego życiu, pocho­dze­niu. Z postów, które zamiesz­cza, też można się dowie­dzieć, co to za czło­wiek. I jesz­cze jedno, nowi człon­ko­wie, osoby aktu­al­nie online wyświe­tlają się jako »Osoby pole­cane«. Na dole strony. Wie­dzia­łaś?”

Tak, to uprzejme z jego strony, ale żeby zaraz wysy­łać wia­do­mość – drobna prze­sada.

„Aha, więc tak to wygląda…? Dzię­kuję, pomógł mi Pan, nie wie­dzia­łam tego wszyst­kiego”.

„Może zare­je­stru­jesz się w »Roz­mo­wach«? Tak, żeby zoba­czyć, jak to wygląda”.

„No tak, jak się nie zare­je­struję, to nic się nie wyda­rzy. Wiem, ale zasta­na­wiam się, co będzie, jak nikt się nie zgłosi, i w ogóle”.

„To może ja będę nume­rem jeden, z któ­rym się spo­tkasz? Jeśli uzgod­nimy dzień i godzinę spo­tka­nia, to ja się zgło­szę. Jeśli chcesz, możemy zro­bić próbę reje­stra­cji. Życie jest pełne wyzwań♪”.

Mia­łam wra­że­nie, że siłą wymu­sza to na mnie, ale może to jed­nak lep­sze niż wpa­try­wa­nie się godzi­nami w stronę. Nie wyda­wał się podej­rzany, posta­no­wi­łam więc spo­tkać się z nim na próbę.

„Dobrze, tak zróbmy. Dzię­kuję bar­dzo. Zaraz spró­buję się zare­je­stro­wać”.

I tak umó­wi­łam się z panem Tsu­chiyą.

*

Pan Tsu­chiya zasu­ge­ro­wał, żeby się spo­tkać w ele­ganc­kiej kawiarni w Shi­buyi, gdzie podają praw­dziwą kawę. Dopóki nie przy­szedł, nie mogłam się wyci­szyć, sil­nie prze­ży­wa­łam to, że „za chwilę będę roz­ma­wiać z nie­zna­jo­mym”, roz­glą­da­łam się nie­spo­koj­nie po kawiarni, wygła­dza­łam spód­nicę, ale jak tylko się przy­wi­ta­li­śmy, natych­miast się uspo­ko­iłam, „prze­cież to nic strasz­nego”. Pew­nie nie bez zna­cze­nia była uła­twia­jąca roz­mowę atmos­fera, jaką pan Tsu­chiya roz­ta­czał wokół sie­bie.

Kiedy skoń­czy­łam zama­wiać kawę i pole­cany przez niego ser­nik, „stres z powodu nie­zna­nego” pra­wie cał­kiem znik­nął.

– Panie Tsu­chiya… pan chyba od dawna jest na por­talu X? Dla­czego pan się tym zain­te­re­so­wał? Jakie są pana wra­że­nia z tych kon­tak­tów?

– Cóż. Zamiast pić samot­nie her­batę, spo­ty­kam się z ludźmi. Zmiana nastroju, roz­mowy z mło­dymi oso­bami są sty­mu­lu­jące, są źró­dłem nowych pomy­słów, które wyko­rzy­stuję w pracy. Spra­wia mi to przy­jem­ność. A pani?

– Roz­sta­łam się z mężem. I pomy­śla­łam sobie, że jest prze­cież inny świat, a skoro tak, chcia­ła­bym w nim pole­cać ludziom lek­turę.

– Roz­sta­nie! Aha, musiało być ciężko. W związku z tym pew­nie ma pani wiele do opo­wie­dze­nia… to bar­dzo cie­kawe. Jeśli pani nie chce, pro­szę nie mówić, ale co było powo­dem roz­sta­nia?

– No cóż…

Mąż pra­cuje w tej samej fir­mie, mie­li­śmy wielu wspól­nych zna­jo­mych, więc do tej pory pra­wie nikomu nie mówi­łam, dla­czego się roz­sta­li­śmy. Wyda­wało mi się, że jeśli opo­wiem o tym tylko z mojej per­spek­tywy, to będzie nie fair, jak­bym sta­wiała się w pozy­cji ofiary. A mnie się wyda­wało, że do roz­sta­nia przy­czy­ni­li­śmy się oboje, nie byłam w nastroju, by winić czy nie­na­wi­dzić męża, jeśli już o tym mowa, mia­łam raczej poczu­cie winy, że jedyne roz­wią­za­nie, jakie mi przy­szło do głowy, to odda­lić się od niego na jakiś czas, by unik­nąć pro­ble­mów.

Ale ten męż­czy­zna tutaj nie ma z nami żad­nego związku. Nie będzie o tym plot­ko­wał ze zna­jo­mymi męża, tym bar­dziej nie poin­for­muje jego samego, koń­cząc: „Tak wła­śnie powie­działa!”. Nie ma obaw, że się będzie tym nie­zdrowo inte­re­so­wał. Opo­wie­dzieć o tym, wpla­ta­jąc żarty, obcemu czło­wie­kowi, któ­rego wię­cej nie spo­tkam, było mi bar­dzo łatwo.

Pan Tsu­chiya wysłu­chał z uwagą mojej opo­wie­ści, pota­ku­jąc: ach tak, ach tak.

– Spo­ty­kamy się tutaj z róż­nymi ludźmi. Zdą­żyła się już pani roz­stać z mężem, ale czy to zna­czy, że nie warto być z męż­czy­zną? Cóż, bywają i takie histo­rie… ale prze­cież odczuwa się też fizyczną samot­ność.

Miały to być słowa pocie­sze­nia. Kom­plet­nie nie­tra­fione.

Co…? – pomy­śla­łam przez chwilę. Szybko jed­nak dotarło do mnie, że tutaj roz­ma­wia się rów­nież o try­wial­nych spra­wach i o sek­sie.

– Nie czuję jakoś spe­cjal­nie fizycz­nej samot­no­ści. Ale nie mia­ła­bym nic prze­ciwko temu, by zna­leźć sobie wkrótce faceta – odpo­wie­dzia­łam sto­sow­nie do sytu­acji.

– Mówi się o samot­no­ści, żeby unik­nąć mówie­nia wprost o potrze­bach sek­su­al­nych! Ale prze­cież kobiety też je odczu­wają, nie ma się czego wsty­dzić, tak uwa­żam!

Nie wie­dzieć czemu roz­mowa zmie­rzała w kie­runku, który zakła­dał, że cier­pię z powodu nie­za­spo­ko­je­nia sek­su­al­nego. Pan Tsu­chiya kon­ty­nu­ował, nie dopusz­cza­jąc mnie do głosu.

– Tak to wła­śnie jest. Oso­bi­ście jestem, żeby nie było, wiel­kim zwo­len­ni­kiem rów­no­upraw­nie­nia kobiet, bar­dzo je sza­nuję, ale kobieta bez męż­czy­zny, samot­nie zma­ga­jąca się z życiem, wydaje się, jakby to powie­dzieć, tro­chę zner­wi­co­wana. Kobieta, każda bez wyjątku, kochana przez męż­czy­znę, roz­kwita, tylko z tego jed­nego powodu. – Roz­wi­jał prze­sta­rzałą teo­rię.

– Co takiego?!

Mimo­wol­nie uśmiech­nę­łam się iro­nicz­nie.

– Nie chcia­łem powie­dzieć, że kobieta ma być stale z męż­czy­zną ani że pani wygląda na wyposz­czoną! Mia­łem na myśli tylko to, że kto jak kto, ale pani z pew­no­ścią znaj­dzie sobie faceta.

– Bar­dzo dzię­kuję. Faj­nie by było zna­leźć faceta przy­stoj­nego jak Pierre Taki².

Nawią­zu­jąc czę­ściowo do tematu, pró­bo­wa­łam od niego odejść, a pan Tsu­chiya na to:

– Ho, ho, Pierre Taki! Tacy męż­czyźni są w pani typie? Ory­gi­nalne! No cóż, nie jestem tak inte­re­su­jący jak Pierre Taki, ale jeśli uzna pani, że się nadaję, to zawsze możemy razem wyjść, żeby, na przy­kład, coś zjeść, mogłaby pani opo­wie­dzieć o mężu, o tym, co panią boli, i poczuć się lżej. Co do mnie, może być z sek­sem, może być bez, według pani uzna­nia… Żar­to­wa­łem.

Koniec koń­ców, wycho­dzi na to, że chce tylko poga­dać o sek­sie. Tro­chę się obru­szy­łam, ale prze­cież to dzięki takiemu czło­wie­kowi udało mi się zro­bić pierw­szy krok. I chwała mu za to.

– Bar­dzo mi miło z tego powodu, ale teraz raczej wola­ła­bym pospo­ty­kać się z róż­nymi ludźmi z X! Dziś mia­łam oka­zję spo­tkać się z panem, cie­szę się, że w ten sam spo­sób będę mogła poznać wiele osób – odpo­wie­dzia­łam, a w duchu doda­łam: dla­tego ani myślę spo­ty­kać się z panem.

– No tak, jasne. Ale pro­szę pamię­tać, że są różni podej­rzani ludzie.

Pomy­śla­łam: wła­śnie ty taki jesteś! I uzna­łam, że już mogę to powie­dzieć.

– Z pew­no­ścią. Tacy podej­rzani jak pan? – zażar­to­wa­łam, a pan Tsu­chiya na to, rów­nież żar­to­bli­wym tonem:

– Zaraz, zaraz. To okropne, co pani mówi. Niech pani będzie dla mnie mil­sza.

– Tak, sytu­acja robi się trudna, ja już bym podzię­ko­wała.

– Zaraz, zaraz.

To była dla mnie zupeł­nie nowa sytu­acja, żeby w ciągu z góry usta­lo­nych trzy­dzie­stu minut trak­to­wać się z taką bli­sko­ścią, prze­rzu­cać się żar­tami. Uła­twiała to świa­do­mość, że nie musimy się już wię­cej spo­ty­kać.

Być może na sku­tek mojej deli­kat­nej odmowy pan Tsu­chiya potem opo­wia­dał już tylko o świe­cie reklamy, o swo­ich codzien­nych zaję­ciach i pro­jek­tach, nad któ­rymi teraz pra­cuje.

Na sam koniec zapy­ta­łam go o książki. Jakie zwy­kle czyta, jakie chciałby prze­czy­tać.

– Może jakąś powieść. Ostat­nio pra­wie nie czy­tam.

Z tego, co usły­sza­łam, wyni­kało, że nie śle­dzi nowo­ści wydaw­ni­czych, nie pochła­nia z pasją ksią­żek.

Szcze­rze odrzu­cała mnie jego upo­rczy­wość, cha­rak­te­ry­styczna dla face­tów w śred­nim wieku, kiedy nale­gał usil­nie, by znów się spo­tkać, i sta­rał się spro­wa­dzić roz­mowę na temat seksu, ale gdy opo­wia­dał o pracy, wyda­wał się wraż­liwy, wyczu­wało się w jego spo­so­bie mówie­nia pewną sub­tel­ność. Bio­rąc pod uwagę rów­nież jego cha­rak­ter i pro­fe­sję, raczej spodo­ba­łoby mu się coś współ­cze­snego niż kla­syka.

Zamie­rza­łam pole­cić mu książkę Take­hiro Higu­chiego, którą prze­czy­ta­łam cał­kiem nie­dawno i pomy­śla­łam, że oto „poja­wił się nie­sa­mo­wity czło­wiek”. Gdy go czy­ta­łam po raz pierw­szy, czu­łam, że ope­ruje on zupeł­nie nowym języ­kiem i ma nowe widze­nie świata, byłam bar­dzo poru­szona. Jako że pan Tsu­chiya pra­cuje w rekla­mie, chcia­łam, żeby koniecz­nie prze­czy­tał, jeśli jesz­cze nie zna, coś autor­stwa tego uta­len­to­wa­nego pisa­rza, który się nagle obja­wił. Mogłaby to być powieść „Żegnaj, Zoshi­gaya”, ale skoro tak lubi seks, pew­nie chęt­niej prze­czyta coś z sek­sem w tytule – „Seks po japoń­sku”. Ostat­nio wyszło wyda­nie kie­szon­kowe, tym lepiej, że to nowość.

Jest to opo­wieść o mał­żeń­stwie, które wkra­cza w świat swin­ger­sów, na początku wydaje się, że to po pro­stu powieść ero­tyczna, ale z cza­sem prze­ra­dza się w opo­wieść o prze­mocy, powieść sądową, a koń­czy jako powieść o czy­stej miło­ści; jej rady­ka­lizm jest naprawdę impo­nu­jący, ta powieść to rol­ler­co­aster. Cie­szy­ła­bym się, gdyby mu się spodo­bała.

W ten spo­sób wybra­łam pierw­szą lek­turę do zare­ko­men­do­wa­nia, napi­sa­łam o niej następ­nego dnia razem z podzię­ko­wa­niem i wysła­łam do pana Tsu­chiyi Mes­sen­ge­rem.

Spo­tka­nie z nie­zna­jo­mym oka­zało się nie takie straszne, jak mi się wyda­wało. Co wię­cej, o ile do tej pory czę­sto zda­rzało mi się mieć ponurą minę z powodu roz­sta­nia z mężem czy trud­no­ści w pracy, dzięki spo­tka­niu z panem Tsu­chiyą, który nie miał żad­nego związku z moimi pro­ble­mami, po raz pierw­szy od dłuż­szego czasu zoba­czy­łam sie­bie nie­skrę­po­waną całą tą sytu­acją, pogodną, rado­sną; aż się sama tro­chę zdzi­wi­łam.

Zachę­cona uda­nym spo­tka­niem, następ­nego dnia rów­nież zare­je­stro­wa­łam chęć umó­wie­nia się na spo­tka­nie. Mia­łam przy­pad­kiem w pracy wolny dzień, byłam w Tokio, ale wie­czo­rem pomy­śla­łam, że spró­buję: „A może ktoś się zgłosi na zare­je­stro­wane spo­tka­nie pro­po­no­wane nagle, za godzinę?”. Weszłam więc na X.

Minęło dzie­sięć minut i nikt się nie zgło­sił. Ludzie nie zaglą­dają prze­cież tak czę­sto na tę stronę i nie­wielu ma czas o dowol­nej porze – pomy­śla­łam i gdy już zamie­rza­łam zre­zy­gno­wać, przy­szła wia­do­mość. Od pana Kojiego.

„Widzia­łem pro­po­zy­cję! Koniecz­nie chcę się spo­tkać! Nie­stety jesz­cze jestem w pracy, za chwilę koń­czę, ale na ósmą nie zdążę! Może być po pół do dzie­wią­tej?”

Zanim odpo­wie­dzia­łam, spraw­dzi­łam pro­fil pana Kojiego. Miał już wiele spo­tkań, są też reko­men­da­cje od osób, z któ­rymi się widział. Brzmiały tak: „Pogodny, inte­re­su­jący czło­wiek”, „Roz­ga­da­li­śmy się i spo­tka­nie się prze­cią­gnęło (śmiech)”, „Pełen ener­gii, prze­bo­jowy!”.

Okej, wygląda na to, że jest w porządku.

„Pro­szę się nie śpie­szyć, pocze­kam w kawiarni, czy­ta­jąc książkę”.

W ten spo­sób zostało usta­lone spo­tka­nie numer dwa – z panem Kojim.

Czy­ta­łam w kawiarni w stylu żyw­cem wzię­tym z dwu­dzie­stego wieku. Było tak cicho, że oba­wia­łam się, czy to aby na pewno dobre miej­sce na roz­mowę, wtedy przy­szła wia­do­mość.

„Naj­moc­niej prze­pra­szam, wła­śnie skoń­czy­łem pracę! Jak teraz wyjdę, dotrę tam około 21.30”.

Szcze­rze mówiąc, tro­chę się wku­rzy­łam. Prze­cież to ponad godzinę póź­niej niż pier­wot­nie usta­lona pora spo­tka­nia! Mia­łam moż­li­wość spo­tkać się w tym cza­sie z kimś innym, zmar­no­wał mi wie­czór, dla­czego mia­ła­bym się dosto­so­wy­wać do jego warun­ków! Tak pomy­śla­łam… i gdyby nie chciało mi się dłu­żej cze­kać, wystar­czyło wysłać wia­do­mość: „No to tym razem odwo­łu­jemy”. Jed­nak nie mia­łam po co wra­cać szybko do domu, więc skoro już tu byłam, posta­no­wi­łam pocze­kać.

Kawiar­nię zamy­kali o 21.00, musia­łam więc zmie­nić miej­sce spo­tka­nia. Nie­stety w pobliżu nie było innej, otwar­tej do późna, poza tym zgłod­nia­łam, wysła­łam więc wia­do­mość, że cze­kam w pobli­skim barze S, i link do tego miej­sca. Uzna­łam, że głu­potą jed­nak byłoby cze­kać bez­czyn­nie, więc posta­no­wi­łam, że napiję się i zjem, zanim on przyj­dzie.

– Pani Nanako? Prze­pra­szam, prze­pra­szam, prze­pra­szam!! Naprawdę prze­pra­szam!!

Przede mną poja­wił się męż­czy­zna mniej wię­cej trzy­dzie­sto­letni o łagod­nym spoj­rze­niu, moc­nym gło­sie i sprę­ży­stej syl­wetce, jak u członka szkol­nej dru­żyny spor­to­wej. Jego spo­sób prze­pra­sza­nia jed­nak nie wska­zy­wał, że czuje się winny, roze­śmia­łam się mimo­wol­nie.

– W porządku. Zja­dłam sama pizzę.

– O, śmieje się pani, cudow­nie!! Od razu mi lepiej! To wystar­czy, już mi lepiej! Pizza dobra rzecz, ja też zgłod­nia­łem! Jakie mają? Można jesz­cze zamó­wić? Zjedzmy, napijmy się. Sta­wiam na prze­pro­siny!!

Sie­dzie­li­śmy bli­sko kon­tu­aru, więc pan Koji krzyk­nął ener­gicz­nie do bar­mana:

– Pro­simy piwo! Naj­więk­sze, jakie macie! Może być beczka! Co, macie tylko kufle? Niech będzie. Żaden pro­blem!

Wznie­śli­śmy toast i dopiero wtedy mogli­śmy zacząć spo­koj­nie roz­ma­wiać.

– Pani dopiero co zare­je­stro­wała się w X, prawda? To zaszczyt, że mogłem się dziś z panią spo­tkać.

– Dla mnie też. A pan, panie Koji ma na kon­cie wiele spo­tkań, prawda?

– No tak. Cóż…

Podra­pał się po gło­wie, jakby zawsty­dzony.

– Panie Koji, po co pan zapi­sał się do X?

– Pra­cuję teraz w przed­się­bior­stwie, w któ­rym zaj­muję się edu­ka­cją dzieci. Ale chciał­bym kie­dyś zało­żyć wła­sną firmę, zbie­ram więc fun­du­sze i dopra­co­wuję plan. Ponie­waż od zawsze jestem zwią­zany z branżą edu­ka­cyjną, myślę, że moja firma też dzia­ła­łaby w tej dzie­dzi­nie. W mojej obec­nej pracy są sami męż­czyźni, nie mam więc oka­zji poznać opi­nii, pomy­słów kobiet. A te spo­tka­nia dają mi moż­li­wość, by przed­sta­wić swoją wizję i wysłu­chać ich opi­nii.

Pan Koji odpo­wie­dział rze­czowo, jak świet­nie przy­go­to­wany stu­dent, który pod­czas roz­mowy kwa­li­fi­ka­cyj­nej prze­sta­wia moty­wa­cje, dla­czego chce pra­co­wać w danej fir­mie.

– No pro­szę. Jak róż­nie można to wyko­rzy­stać…

– A panią co kie­ro­wało, że się przy­łą­czyła?

Musia­łam w tej sytu­acji opo­wie­dzieć raz jesz­cze to samo, co wczo­raj. Pan Koji wysłu­chał mnie, kiwa­jąc prze­sad­nie głową, marsz­cząc brwi i uśmie­cha­jąc się od czasu do czasu.

– To wspa­niałe! To prze­cież nowe wyzwa­nie! A ja mogę w tym uczest­ni­czyć, być świad­kiem takiej chwili w pani życiu! Jestem wdzięczny. W tym jest jakieś prze­zna­cze­nie, żeśmy się spo­tkali: pani patrząca w przy­szłość i ja. Myślę, że pani nabie­rze więk­szej wiary w sie­bie, no a ja muszę się bar­dzo sta­rać. Z całych sił będę panią wspie­rać!!

Powie­dział i nie wie­dzieć czemu wycią­gnął do mnie rękę. W jego sło­wach, mniej­sza o to, co powie­dział, w samych sło­wach było za dużo emo­cji.

– Co takiego…? Dzię­kuję, ale…

Poda­łam mu rękę z lek­kim ocią­ga­niem.

– Zaraz, zaraz! Myśli pani sobie: ale upier­dliwy, no tak! Ale narwany! Wiem, że tak pani myśli. Przez trzy­dzie­ści lat żyję z tym cha­rak­te­rem, przy­zwy­cza­iłem się, że ludzie tak o mnie myślą!

– Nie, prze­pra­szam, wcale się pan nie przy­zwy­czaił! Bo gdyby tak było, to myślę, że by to pana nie ruszało.

– Że niby mnie to rusza! Nie­prawda! Nie no, tak wła­śnie jest. Wiem, i co z tego! Słowa mają moc, więc trzeba mówić, coraz wię­cej mówić, tak uwa­żam! Jak się jest wdzięcz­nym na przy­kład, nie wolno się wsty­dzić. Rozu­mie pani? Trzeba mówić, wyra­żać to sło­wami! Dzia­łać pozy­tyw­nie, ja chciał­bym być dzi­kim zwie­rzę­ciem, sta­nąć do walki z otwartą przy­łbicą. Wie pani, kto to taki So Takei? Nie? No tak, nie wie pani? Jest pani piękną kobietą. No co, może nie?! Nie, nie, nie, nie­prawda, że nie jest pani piękna?

– Coo takiego?

Męczy mnie, ale to chyba nie jest zły czło­wiek. Jasne, że nie podzie­lam jego entu­zja­zmu, ale ta prze­mowa miała tak nad­zwy­czajną moc, że mnie też dodała ener­gii. Osta­tecz­nie przy­gnie­ciona tą nie do końca zro­zu­miałą dla mnie siłą, zosta­łam i przy kolej­nych drin­kach gada­li­śmy aż dwie godziny.

Kiedy spy­ta­łam go o książki, powie­dział:

– Chciał­bym lepiej cię poznać, Nanako (póź­niej nie uży­wał już mojego imie­nia), dla­tego poleć mi książkę, o któ­rej sama myślisz „to jest to!”, książkę, dzięki któ­rej poznam cie­bie. Na pewno kupię ją i prze­czy­tam!

Byłam roz­cza­ro­wana tą odpo­wie­dzią, ale cóż, bywają i takie spo­tka­nia, pomy­śla­łam, że w domu zasta­no­wię się, co mu pole­cić.

O któ­rej książce mogła­bym dziś powie­dzieć „to jest to!”…? Może polecę mu pracę Ellie Omiyi „Wszystko o wysta­wie: Prze­ka­zy­wa­nie myśli”. Jest to zbiór zdjęć i tek­stów pre­zen­to­wa­nych na wysta­wie pani Ellie, więc dla zwy­kłych ludzi, nie­bę­dą­cych jej fanami, ta książka może być trudna w odbio­rze. Do nie­dawna, po tym, jak opu­ści­łam dom, czy­ta­łam ją bez prze­rwy, otwie­ra­łam wiele razy, trak­tu­jąc jak tali­zman, i za każ­dym razem pła­ka­łam, taka to książka. Dla mnie jest nie­zwy­kle ważna, a prze­sła­nie Ellie „Róbmy to, choć to nie­ła­twe, łączmy się z ludźmi” zapa­dło mi głę­boko w serce. Jeśli te słowa przy­pad­kiem dotrą do serca pana Kojiego, będę bar­dzo szczę­śliwa. Jemu rów­nież infor­ma­cje o pole­ca­nej książce prze­sła­łam na Mes­sen­ge­rze.

Wkrótce się ode­zwał.

– Dzięki, Nanako! Tam­ten wie­czór był bar­dzo eks­cy­tu­jący! Nie potra­fię tego ład­nie wyra­zić, ale myślę, że jeste­śmy pokrew­nymi duszami, a gdy ludzie mający podobną ener­gię pod­sy­cają ogień, to jego siła rośnie dwu-, a nawet trzy­krot­nie, tak uwa­żam. Czu­łaś chyba to samo tam­tego dnia, Nanako? Jestem wpraw­dzie żonaty, ale spo­tka­nie z dru­gim czło­wie­kiem to zawsze prze­zna­cze­nie, więc dla mnie to bez zna­cze­nia. Gdy się spo­tkamy następ­nym razem, nie będziemy się przej­mo­wać cza­sem, chcę roz­ma­wiać z Tobą, Nanako, do samego rana. Pra­gnę, byśmy się lepiej poznali wza­jem­nie. Ale jeśli nie zechcesz posu­nąć się dalej, to trudno, niech i tak będzie. Jed­nak będzie mi żal, jeśli zabrak­nie Ci odwagi. W takim wypadku nie musisz odpo­wia­dać! Zniosę to po męsku.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Super­łaź­nia (jap. _sūpā sentō_) – to luk­su­sowa łaź­nia publiczna, która różni się od zwy­kłej publicz­nej łaźni (_sentō_) tym, że oprócz kąpieli można w niej sko­rzy­stać z dodat­ko­wych atrak­cji, takich jak sauna, zabiegi kosme­tyczne, kąciki wypo­czyn­kowe, usługi gastro­no­miczne itp. Jesz­cze jedną róż­nicą jest opłata za korzy­sta­nie: łaź­nie zwy­kłe sta­no­wią grupę „powszech­nych łaźni publicz­nych” i mają praw­nie regu­lo­wane ceny, a superłaź­nie należą do grupy „pozo­sta­łych łaźni publicz­nych” i same usta­lają opłaty. Przy czym zwy­kłe łaź­nie w Japo­nii to miej­sca słu­żące nie tylko do zaspo­ka­ja­nia potrzeb higie­nicz­nych, ale rów­nież dają moż­li­wość zre­lak­so­wa­nia się w ogrom­nej wan­nie, do któ­rej się wcho­dzi już po umy­ciu. Roz­kwit prze­ży­wały w cza­sach, kiedy wiele domów w mia­stach nie posia­dało wła­snych łazie­nek. W łaź­niach publicz­nych uży­wana jest woda z wodo­cią­gów, choć podobno nie­które czer­pią ją z głębi ziemi. Czym innym są gorące źró­dła (jap. _onsen_). Tym sło­wem okre­śla się rów­nież sku­pione wokół nich obiekty wypo­czyn­kowe. .

2. Pierre Taki (właśc. Masa­nori Taki) – ur. w 1967 roku japoń­ski aktor fil­mowy o nieco kon­tro­wer­syj­nej uro­dzie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: