Opowieści Belzebuba dla wnuka. - ebook
Opowieści Belzebuba dla wnuka. - ebook
Opowieści Belzebuba ukazały się po raz pierwszy w tłumaczeniu angielskim w 1950 roku, a oryginalny tekst rosyjski został opublikowany dopiero w 2000 roku. Niniejsze, drugie i poprawione polskie wydanie jest przekładem z języka rosyjskiego i zostało porównane z rękopisami, jak również edycją angielską i francuską.
G. I. Gurdżijew (ok. 1870–1949) jest twórcą jednej z najbardziej oryginalnych współczesnych koncepcji duchowych. Jego nazwisko otoczone jest fantastyczną legendą. Autor poświęcił wiele lat na poszukiwanie zapomnianej wiedzy, a następnie podjął wyzwanie przekazania jej innym. W swym nauczaniu stosował różne formy przekazu – wykłady, taniec, muzykę – jednak szczególną wagę przykładał do pisma. Opowieści Belzebuba dla wnuka, rozpoczynają pierwszy z trzech tomów dzieł zatytułowanych Wszystko i rzecz wszelka.
Gurdżijew przedstawia w nich swoje idee w formie opowieści mitycznej, obejmującej dzieje całego wszechświata, podejmuje refleksję nad podstawowym problemem – znaczeniem ludzkiego życia. Ta imponująca, alegoryczna przypowieść o powstaniu kosmosu i wszelkich form życia opisuje dzieje różnych cywilizacji. Zawiera wnikliwą krytykę ludzkiej kondycji łagodzoną pełnym empatii poczuciem humoru autora. Niezwykły język książki opiera się wszelkim próbom klasyfikacji.
Kategoria: | Filozofia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-928-2 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DZIEŁO W TRZECH CYKLACH
cykl pierwszy: _Opowieści Belzebuba dla wnuka. Obiektywnie bezstronna krytyka życia ludzi_.
cykl drugi: _Spotkania z wybitnymi ludźmi_.
cykl trzeci: _Życie jest realne tylko wtedy, gdy „Ja jestem”._
Całość wyłożona według zupełnie nowych zasad logicznego rozumowania, ściśle ukierunkowana na rozwiązanie trzech kardynalnych problemów:
cykl pierwszy: Bezlitośnie i bez żadnych kompromisów wytępić w myśleniu i uczuciach czytelnika zakorzenione w nim od wieków wierzenia i poglądy na wszystko, co istnieje w świecie.
cykl drugi: Zaznajomić czytelnika z materiałem potrzebnym do nowej budowy i dowieść, że jest solidny oraz dobrej jakości.
cykl trzeci: Sprzyjać pojawieniu się w myśleniu i uczuciach czytelnika prawdziwego niefantazyjnego wyobrażenia o świecie realnym, a nie o tym iluzorycznym, który postrzegają ludzie._Życzliwa rada autora dla czytelnika_
__
Zgodnie z licznymi wywodami i wnioskami wyprowadzonymi przeze mnie w trakcie eksperymentalnych badań nad korzyściami, jakie odnoszą ludzie współcześni z odbioru nowych wrażeń płynących z tego, co usłyszeli i przeczytali, a także zgodnie z sensem pewnego porzekadła zaczerpniętego z mądrości ludowej i sięgającego zamierzchłych czasów, które właśnie sobie przypomniałem, a które głosi:
„Każda modlitwa może być wysłuchana przez Wyższe Moce i zostać odpowiednio wynagrodzona tylko wtedy, gdy się ją wypowie po trzykroć:
po raz pierwszy – za zdrowie lub spokój duszy rodziców,
po raz drugi – za zdrowie bliźniego swego,
po raz trzeci – za własną pomyślność”,
czuję się zobowiązany przekazać na pierwszej stronie tej pierwszej, w pełni gotowej już do druku książki następującą radę:
„Każde napisane przeze mnie dzieło przeczytaj trzy razy:
pierwszy raz – chociażby tak, jak się już przyzwyczaiłeś czytać współczesne książki i gazety,
drugi raz – jakbyś czytał postronnemu słuchaczowi,
i dopiero za trzecim razem – próbując wniknąć w sedno tego, co napisałem”.
Jedynie wtedy będziesz w stanie wydać własny i bezstronny, tobie tylko właściwy osąd o moich pismach. I tylko wtedy będzie mogła ziścić się moja nadzieja, że zgodnie ze swoim rozumieniem odniesiesz ów określony pożytek, który dla ciebie przewidziałem i którego życzę ci całym swoim jestestwem.Rozdział 2
Prolog: Dlaczego Belzebub znalazł się w naszym układzie słonecznym
Działo się to według obiektywnej rachuby czasu w roku 223 po stworzeniu świata lub, jak powiedziano by na Ziemi, w roku 1921 po narodzeniu Chrystusa.
Przez Wszechświat przelatywał „Karnak”, statek komunikacji „międzyprzestrzennej”.
Po wystartowaniu z przestworzy „Asuparacata”, to znaczy z przestrzeni Drogi Mlecznej, „Karnak” leciał teraz z planety Karataz do układu słonecznego „Pandecnoch”, którego słońce zwane jest na Ziemi „Gwiazdą Polarną”.
Na wspomnianym statku międzyprzestrzennym znajdował się Belzebub wraz ze swoimi krewnymi i bliskimi.
Udawał się właśnie na planetę Rewozwradendr, na specjalną naradę, w której zgodził się uczestniczyć na prośbę swych starych przyjaciół.
Jedynie wspomnienie wieloletniej przyjaźni potrafiło go skłonić do przyjęcia tego zaproszenia, albowiem był już stary i dla kogoś w jego wieku tak długa droga wraz ze wszystkimi trudami, które się z nią wiązały, stanowiła zadanie niełatwe.
Tuż przed tą podróżą Belzebub wrócił do siebie, do miejsca swego powstania, czyli na planetę Karataz, z dala od której, z powodów od jego esencji niezależnych, spędził wiele lat swego życia w warunkach sprzecznych z jego naturą.
Te długie lata takiej nietypowej dla niego egzystencji, a także percepcje niezwykłe dla jego natury i przeżycia niezgodne z jego esencją, nie omieszkały pozostawić wyraźnego śladu na jego zbiorczej obecności.
Oprócz tego już sam czas musiał go postarzyć i te niezwykłe warunki egzystencji przywiodły Belzebuba, właśnie tego Belzebuba, którego młodość była tak wyjątkowo hoża, burzliwa i wspaniała, do równie niezwykłej starości.
Dawno, dawno temu, kiedy Belzebub egzystował jeszcze u siebie na planecie Karataz, został przyjęty z racji swojej wyjątkowej inteligencji do służby na „Słońcu Absolut” – głównym miejscu przebywania naszego pana władcy nieskończonego – i tam, wraz z innymi podobnymi do siebie istotami, stał się powiernikiem jego nieskończoności.
Ponieważ jego rozum nie zdążył się jeszcze wtedy ukształtować i jego młode, a więc ciągle niepohamowane i nacechowane nierówno płynącym ciągiem skojarzeń myślenie opierało się na wąskich pojęciach – co jest naturalne dla istot, które nie stały się jeszcze całkiem odpowiedzialne – to pewnego razu dostrzegł on w zarządzaniu Światem coś, co wydało mu się „nielogiczne”, i znalazłszy wsparcie u swych kolegów, istot tak jak on nie w pełni ukształtowanych, wmieszał się w nie swoje sprawy.
Ze względu na moc i nieokrzesanie jego natury ingerencja Belzebuba i jego towarzyszy szybko wzburzyła wszystkie umysły i niewiele brakowało, a wywołałaby rewolucję w centralnym królestwie Megalokosmosu.
Dowiedziawszy się o tym, jego nieskończoność, mimo swej wszechmiłości i wszechmiłosierdzia, zmuszony był skazać Belzebuba i jego towarzyszy na zesłanie do jednego z odległych zakątków Wszechświata, do układu słonecznego „Ors” – nazywanego przez jego mieszkańców po prostu „układem słonecznym” – i wyznaczyć na miejsce ich egzystencji planetę Mars, zezwalając im na przebywanie również na innych planetach, ale wyłącznie w obrębie tego samego układu słonecznego.
Pośród wygnańców, oprócz wspomnianych kolegów Belzebuba, było też wielu z tych, którzy po prostu z nim sympatyzowali, a także krewni i podwładni zarówno jego samego, jak i jego towarzyszy.
Ponieważ wszyscy przybyli na tę odległą planetę ze swoim potomstwem i pozostałymi domownikami, więc w krótkim czasie na planecie Mars utworzyła się cała kolonia trójcentrowych istot z różnych planet środkowej części naszego Wielkiego Wszechświata.
Cała ta nietypowa dla tej planety populacja powoli przystosowała się do swojego nowego miejsca zamieszkania i wielu jej członków, żeby skrócić sobie jakoś długie lata wygnania, znalazło takie czy inne zajęcie bądź na samej planecie Mars, bądź też na sąsiednich planetach, które były prawie zupełnie opustoszałe z powodu ich oddalenia od centrum oraz ubóstwa wszelkich występujących tam formacji.
Z biegiem lat wielu z nich, z własnej woli lub kierując się potrzebą ogółu, przeniosło się stopniowo z planety Mars na inne planety, ale sam Belzebub pozostał ze swoimi powiernikami na Marsie, gdzie zorganizował sobie w miarę znośną egzystencję.
Jednym z jego głównych zajęć na Marsie było urządzenie obserwatorium, które miało służyć do badania odległych koncentracji Wszechświata, a także do studiowania warunków egzystencji istnieniowej na sąsiednich planetach; to obserwatorium stało się później nawet bardzo słynne i cenione w całym Wszechświecie.
Wprawdzie układ słoneczny Ors, zarówno z powodu swego oddalenia od centrum, jak i z różnych innych przyczyn, popadł do pewnego stopnia w stan zaniedbania, jednak od czasu do czasu Prześwięte Indywidua kosmiczne należące do otoczenia naszego nieskończonego wspólnego ojca wysyłały na planety tego układu posłańców, których zadaniem było uporządkowanie egzystencji istnieniowej powstających tam trójmózgowych istot w taki sposób, aby toczyła się ona w zgodzie z ogólną harmonią Świata.
Otóż na jednej z planet tego układu słonecznego, mianowicie na planecie zwanej „Ziemią”, posłańcem naszego nieskończonego był niejaki Asziata Szyjemasz. Dzięki temu, że Belzebub wypełnił pewne zadanie, które było niezbędne do osiągnięcia celu misji Asziaty Szyjemasza, ów wysłannik, powróciwszy na Słońce Absolut, zaczął gorąco błagać jego nieskończoność o ułaskawienie tego niegdyś młodego i porywczego, a teraz już postarzałego Belzebuba.
Biorąc pod uwagę prośbę Asziaty Szyjemasza, a także skromną i świadomą egzystencję samego Belzebuba, nasz stwórca i sprawca przebaczył mu i zezwolił na powrót do miejsca jego powstania.
Z tej właśnie przyczyny po długiej nieobecności Belzebub znowu znalazł się w centrum Wszechświata.
W czasie wspomnianego zesłania jego wpływ i autorytet nie tylko nie zmalały, lecz wręcz odwrotnie, jeszcze bardziej wzrosły, ponieważ całe jego otoczenie jasno uświadomiło sobie, że dzięki wieloletniej egzystencji w tak niezwykłych warunkach jego wiedza i doświadczenie musiały na pewno rozszerzyć się i pogłębić.
Kiedy więc na jednej z planet układu słonecznego Pandecnoch rozgrywały się wydarzenia niemałej wagi, starzy przyjaciele Belzebuba postanowili zakłócić mu spokój i zaprosili go na naradę poświęconą tym ważnym wypadkom.
Oto dlaczego Belzebub wyruszył na pokładzie statku „Karnak” w tę długą podróż z planety Karataz na planetę Rewozwradendr.
Pasażerami tego wielkiego statku międzyprzestrzennego byli krewni oraz zaufani Belzebuba, a także wiele istot obsługujących sam statek.
W okresie, którego dotyczy nasza opowieść, wszyscy pasażerowie bądź byli zajęci wypełnianiem swoich obowiązków, bądź też po prostu urzeczywistniali to, co nazywa się „aktywnym myśleniem istnieniowym”.
Spośród ogółu pasażerów statku wyróżniał się pewien bardzo ładny chłopiec, który trzymał się zawsze blisko Belzebuba.
Był to Hassin, syn Tulufa, ulubionego syna Belzebuba.
Belzebub po raz pierwszy zobaczył swego wnuka Hassina dopiero po powrocie z wygnania do domu i doceniwszy jego dobre serce, a także uległszy temu, co zwie się „rodzinną siłą przyciągania”, natychmiast go polubił.
A ponieważ nadszedł właśnie okres, żeby rozwinąć rozum małego Hassina, Belzebub, dysponując dużą ilością wolnego czasu, podjął się wychowania wnuka i odtąd zabierał go wszędzie ze sobą. To dlatego Hassin towarzyszył mu również w tej długiej podróży i znalazł się w gronie otaczających go osób.
Hassin ze swej strony tak pokochał Belzebuba, że nie chciał odstępować od niego ani na krok i z zapałem przyswajał sobie wszystko, co mówił mu i czego uczył go dziadek.
Na początku naszej opowieści Belzebub z Hassinem i swoim starym oddanym sługą Ahunem, który zawsze wszędzie mu towarzyszył, zasiedli na najwyższym „kasniku”, czyli na górnym pokładzie statku „Karnak”, pod „kalnokranonisem” – to znaczy czymś w rodzaju wielkiego „szklanego dzwonu” – i rozmawiali, obserwując jednocześnie bezgraniczne przestworza.
Belzebub opowiadał o układzie słonecznym, w którym spędził wiele lat.
Tym razem opisywał osobliwości przyrody na planecie zwanej „Wenus”.
W trakcie rozmowy powiadomiono Belzebuba, że kapitan statku chce z nim porozmawiać, na co Belzebub wyraził zgodę.Rozdział 3
Przyczyna zwłoki w spadaniu statku „Karnak”
Po krótkiej chwili wszedł kapitan i powitawszy Belzebuba z wszystkimi należnymi jego randze honorami, powiedział:
– Wasza Przewielebność, pozwól, że spytam o twoją niepodważalną opinię na temat pewnej „nieuchronności”, która znalazła się na trasie naszego lotu i która przeszkadza nam spadać w linii prostej.
Rzecz w tym, że jeśli podążymy wyznaczonym kursem, to za dwa „kilprena”³ nasz statek znajdzie się w układzie słonecznym „Wuanik”.
Tak się składa, że w tym samym miejscu, które powinien minąć nasz statek, około kilprena wcześniej pojawi się duża kometa o nazwie „Sakur”, należąca do wspomnianego układu słonecznego.
Jeśli będziemy trzymać się przewidywanego kursu, to niechybnie przetniemy trajektorię tej komety.
A jak Wasza Przewielebność sam wie, ta „postrzelona” kometa zawsze rozrzuca na trasie swojego przelotu dużo „cylnotrago”⁴, który, dostawszy się do ciała planetarnego istoty, dezorganizuje prawie wszystkie funkcje tego ciała, i to tak długo, aż całkowicie się z niego ulotni.
W pierwszej chwili pomyślałem – kontynuował kapitan – że aby uniknąć strefy cylnotrago, powinniśmy skierować nasz statek drogą okrężną, jednakże w takiej sytuacji musielibyśmy zrobić duży „objazd”, co wydłużyłoby trochę czas podróży. Z drugiej strony, czekanie gdzieś, aż cylnotrago się ulotni, potrwa jeszcze dłużej.
Stojąc przed takim dylematem, nie potrafię sam zadecydować, jak postąpić, i dlatego ośmielam się niepokoić cię, Wasza Przewielebność, aby wysłuchać twojej kompetentnej rady.
Gdy kapitan skończył mówić, Belzebub namyślił się chwilę, po czym odpowiedział, co następuje:
– Naprawdę nie wiem, co ci doradzić, mój drogi kapitanie… Chociaż może… Otóż w układzie słonecznym, gdzie spędziłem wiele lat, znajduje się pewna planeta zwana „Ziemią”. Na tej planecie Ziemia powstały i wciąż powstają bardzo dziwne trójcentrowe istoty. Właśnie wśród nich, na jednym z kontynentów tej planety, zwanym „Azją”, urodziła się i egzystowała niezwykle mądra istota trójmózgowa, której nadano tam imię „Mułła Nasr Eddin”.
Ów ziemski mędrzec Mułła Nasr Eddin – kontynuował Belzebub – na każdą, czy to wielką, czy też małą okazję związaną z oryginalną egzystencją tamtejszych istot, miał odpowiednie i bardzo trafne powiedzenie.
Ponieważ wszystkie jego porzekadła ukazywały zawsze prawdziwe oblicze istot tej planety, więc w czasie mojego pobytu tam stale kierowałem się jego maksymami, przez co zapewniłem sobie wśród nich wygodną egzystencję.
Również w danym wypadku, mój drogi kapitanie, chcę użyć jednej z jego mądrych sentencji.
W sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, on prawdopodobnie powiedziałby:
„Nie da się przeskoczyć własnych kolan i bezsensem jest próbować pocałować się w łokieć!”.
To samo powiem teraz tobie i jeszcze dodam: Nie ma rady. W obliczu zdarzenia, którego źródłem są siły nieporównanie większe niż nasze własne, trzeba się poddać.
Obecnie pozostaje tylko odpowiedzieć na pytanie, które z wymienionych przez ciebie rozwiązań należy wybrać: czy lepiej gdzieś przeczekać, czy lepiej nadłożyć drogi?
Mówisz, że choć „objazd” wydłuży naszą podróż, to czekanie zajmie jeszcze więcej czasu.
Dobrze, drogi kapitanie. Jeśli zrobimy objazd i w ten sposób zaoszczędzimy nawet nieco czasu, to jak sądzisz, czy warto eksploatować i nadwyrężać maszynerię naszego statku tylko po to, żeby trochę wcześniej dotrzeć do celu naszej podróży?
Jeżeli taka okrężna droga może przyczynić się do choćby najmniejszego uszkodzenia naszego statku, to powinniśmy moim zdaniem wybrać drugą z twoich propozycji, czyli zatrzymać się gdzieś, dopóki droga nie oczyści się z tego toksycznego cylnotrago, zaoszczędzając w ten sposób naszemu statkowi niepotrzebnych awarii.
A czas takiej nieprzewidzianej zwłoki spróbujemy wypełnić czymś pożytecznym dla nas wszystkich.
Ja sam na przykład bardzo chętnie porozmawiałbym z tobą o współczesnych statkach w ogóle, a w szczególności o naszym statku, ponieważ w trakcie mojej nieobecności wprowadzono w tej dziedzinie wiele innowacji, o których wciąż jeszcze nic nie wiem.
Wystarczy, jeśli dodam, że w moich czasach tego rodzaju wielkie statki międzyprzestrzenne były tak skomplikowane i niewygodne w użyciu, iż prawie połowa ich mocy zużywana była na transport materiałów potrzebnych do wytwarzania energii, która umożliwiała im poruszanie się.
Natomiast współczesne statki, z prostotą i swobodą, jaką potrafią zapewnić wszelkim przejawom istnieniowym, to wręcz model „błogostokirno”. Niekiedy można na nich nawet zapomnieć o tym, że nie jest się na żadnej planecie.
No właśnie, mój drogi kapitanie, bardzo chciałbym się dowiedzieć, w jaki sposób udało się zrealizować takie dobrodziejstwa, a także jaka jest zasada działania współczesnych statków.
Na razie możesz więc odejść i wydać wszystkie polecenia niezbędne do tego, by odpowiednio zatrzymać nasz pojazd, a potem, gdy będziesz już zupełnie wolny, wróć do mnie, abyśmy mogli spędzić czas naszej nieuniknionej zwłoki na pożytecznych dla nas wszystkich rozmowach.
Gdy kapitan wyszedł, Hassin zerwał się nagle i zaczął podskakiwać, klaszcząc w ręce oraz wykrzykując:
– Jak się cieszę, jak się z tego cieszę!
Belzebub popatrzył z czułością na te radosne przejawy swego ulubieńca, ale stary Ahun nie wytrzymał i karcąco pokręciwszy głową, zaczął mamrotać pod nosem, nazywając chłopca „dorastającym egoistą”.
Hassin, usłyszawszy to, zatrzymał się przed nim i filuternie spoglądając, powiedział:
– Nie złość się na mnie, łaskawy Ahunie. Powodem mojej radości nie jest wcale egoizm, lecz jedynie przypadkowo pomyślny dla mnie zbieg okoliczności. Sam słyszałeś. Drogi dziadek nie tylko zarządził postój, ale też obiecał kapitanowi, że z nim porozmawia.
A przecież wiesz, że przy okazji takich rozmów drogi dziadek zawsze zaczyna opowiadać o miejscach, w których był, i tak samo wiesz, jak świetnie umie opowiadać oraz jak wiele nowych informacji krystalizuje się w naszych obecnościach dzięki tym opowieściom.
Jaki tam egoizm?! Wszak on sam z własnej dobrej woli, rozważywszy w swym mądrym umyśle wszystkie okoliczności nieprzewidzianego zdarzenia, zarządził postój, który nie tak bardzo, jak widać, krzyżuje mu plany.
Mam wrażenie, że mój drogi dziadek nigdzie się nie spieszy, ponieważ może znaleźć na „Karnaku” wszystko, co jest mu potrzebne do zapewnienia spokoju i wygody, a poza tym ma tu wokół siebie wielu z tych, którzy go kochają i których on sam kocha.
Pamiętasz, sam powiedział: „Siłom większym od własnych nie wolno się przeciwstawiać” i jeszcze dodał, że nie tylko nie wolno się im sprzeciwiać, ale trzeba się im poddać i z czcią przyjąć wszystkie ich rezultaty, błogosławiąc i wychwalając cudowne dzieła opatrznościowe pana naszego stwórcy.
Nie z tego się cieszę, że mamy pecha, ale z nieprzewidzianego, zesłanego z Góry zdarzenia, dzięki któremu będziemy mogli raz jeszcze wysłuchać opowieści mojego drogiego dziadka.
Czy to moja wina, że te okoliczności przypadkiem okazały się dla mnie najbardziej pożądane i szczęśliwe?!…
Nie, drogi Ahunie, nie powinieneś mnie ganić, a tylko wspólnie ze mną składać dzięki Źródłu, z którego powstają wszystkie dobroczynne rezultaty.
Belzebub uważnie i z uśmiechem wysłuchał gadaniny swego ulubieńca, a następnie rzekł:
– Masz rację, kochany Hassinie, a ponieważ masz rację, to jeszcze przed powrotem kapitana opowiem ci o tym, o czym tylko sobie zażyczysz.
Na te słowa chłopiec od razu podbiegł i siadł u stóp Belzebuba, a po chwili namysłu powiedział:
– Mój drogi dziadku! Tak dużo opowiedziałeś mi już o tym układzie słonecznym, w którym spędziłeś tyle długich lat, że być może sam mógłbym teraz, kierując się wyłącznie logiką, kontynuować opis szczegółów przyrody tego osobliwego zakątka naszego Wszechświata.
Ciekaw jednak jestem, czy na planetach owego układu słonecznego mają siedlisko istoty trójmózgowe i czy oblekają się w nich „wyższe ciała istnieniowe”?
To właśnie, drogi dziadku, chciałbym, żebyś mi teraz powiedział – zakończył Hassin, patrząc z umiłowaniem na Belzebuba.
– Tak – odrzekł Belzebub – trójcentrowe istoty zamieszkują niemalże wszystkie planety tego układu słonecznego i prawie każda z nich może przyoblec w sobie „wyższe ciała istnieniowe”.
Wyższe ciała istnieniowe lub, jak zwie się je na niektórych planetach tego układu słonecznego, „dusze” nie oblekają się jedynie w tych trójmózgowych istotach, które mają siedlisko na planetach, gdzie emanacje naszego Przenajświętszego Słońca Absolut docierają dopiero po tym, jak stopniowo, wskutek wielokrotnego załamania, utraciły pełnię swojej siły i w końcu zostały pozbawione wszelkiej życiodajnej mocy niezbędnej do oblekania wyższych ciał istnieniowych.
Oczywiście, mój chłopcze, na każdej planecie tego układu słonecznego ciała planetarne istot trójmózgowych wykształcają się i przybierają zewnętrzną formę stosownie do przyrody danej planety, adaptując się do niej we wszystkich swoich szczegółach.
Na przykład na planecie Mars, na którą zostaliśmy zesłani, trójcentrowe istoty wykształcają takie ciała planetarne, których forma, jak ci to powiedzieć… których forma przypomina „karuna”, to znaczy mają długi i szeroki tułów z ogromnym zapasem tłuszczu, a także głowy z wielkimi, wypukłymi i pełgającymi oczami. Na plecach tych ogromnych ciał planetarnych są umocowane dwa duże skrzydła, a na dole dwie stosunkowo małe stopy z bardzo silnymi pazurami.
Prawie cała siła tych olbrzymich ciał planetarnych została tak przystosowana przez Przyrodę, aby mogła służyć do produkcji energii dla ich oczu i skrzydeł.
Dzięki takiej osobliwości trójmózgowe istoty, które mają siedlisko na tej planecie, potrafią z łatwością – bez względu na panującą „kłdacachti”⁵ – widzieć wszędzie i mogą się poruszać nie tylko po samej planecie, ale też nad nią, a niektóre z nich nawet znalazły sposób na to, żeby od czasu do czasu wydostać się poza granice jej atmosfery.
Inna planeta, znajdująca się nieco poniżej Marsa, jest zamieszkana przez trójmózgowe istoty, które z racji panujących tam ogromnych mrozów pokryte są gęstą i miękką sierścią.
Zewnętrzna forma tych trójcentrowych istot przypomina „tusuka”, to znaczy rodzaj podwójnej kuli, z których jedna, mianowicie górna, służy jako pojemnik na główne organy całego ciała planetarnego, natomiast druga, dolna, na organy przetwarzające pierwszy i drugi pokarm istnieniowy.
W górnej kuli znajdują się trzy otwory wychodzące na zewnątrz, z których dwa służą do widzenia, a trzeci do słyszenia.
Druga, niższa kula ma tylko dwa takie otwory: jeden z przodu, do pobierania pierwszego i drugiego pokarmu istnieniowego, drugi zaś z tyłu, do usuwania niepotrzebnych już organizmowi odpadków.
Na niższej kuli umocowane są też dwie bardzo żylaste nogi i na każdej z nich znajduje się narośl, która spełnia rolę naszych palców.
W tym samym układzie słonecznym, mój drogi chłopcze, znajduje się jeszcze inna, całkiem mała planeta nosząca nazwę „Księżyc”.
Ta oryginalna malutka planeta często w czasie swojego obiegu bardzo zbliżała się do naszej planety Mars i niekiedy z dużą przyjemnością całymi kilprenami przyglądałem się przez „teskuano”⁶ mojego obserwatorium procesowi egzystencji trójmózgowych istot, które ją zamieszkują.
Chociaż istoty tej planety mają bardzo wątłe ciała planetarne, jednak dysponują „mocnym duchem”, któremu wszystkie zawdzięczają wyjątkową wytrzymałość oraz zdolność do pracy.
Zewnętrznym kształtem przypominają wielkie mrówki i, podobnie jak mrówki, one też nieustannie się roją i pracują zarówno na powierzchni, jak i wewnątrz swojej planety.
Ich nieustająca działalność przyniosła już widoczne rezultaty.
Na przykład zauważyłem kiedyś, że w ciągu dwóch naszych lat „przewierciły” całą swoją planetę.
Zmusiły je do tej pracy panujące tam nienormalne warunki klimatyczne, które wynikają z tego, że powstanie ich planety nie było przewidziane i w związku z tym Siły Wyższe nie zadbały zawczasu o wyregulowanie na niej harmonii klimatycznej.
„Klimat” na tej planecie jest faktycznie „zwariowany” i pod względem zmienności pobiłby na głowę „rozgorączkowane kobiety histeryczki” egzystujące na innej z planet tego samego układu słonecznego, o której również ci opowiem.
Tam, na owym Księżycu, panuje czasem taki mróz, że wszystko na wskroś zamarza i istoty zupełnie nie są w stanie oddychać na otwartym powietrzu; potem zaś nagle robi się tak gorąco, że w jego atmosferze błyskawicznie ścina się jajko.
Tylko przez dwa krótkie okresy, mianowicie przed i po całkowitym okrążeniu innej sąsiedniej planety, pogoda na tej oryginalnej malutkiej planecie staje się tak piękna, że podczas kilku obrotów wokół własnej osi ona cała rozkwita, dostarczając w tym czasie różnych produktów na pierwszy pokarm istnieniowy, i to w ilości wielokrotnie przekraczającej ogólne zapotrzebowanie jej mieszkańców w trakcie ich egzystencji w tym ichnim osobliwym królestwie wewnątrzplanetarnym, przez nich samych urządzonym oraz chronionym przed wszystkimi kaprysami tego „zwariowanego” klimatu, który powoduje tak nieharmonijne zmiany warunków atmosferycznych.
W pobliżu tej małej planety znajduje się pewna duża planeta, która czasami również bardzo się zbliża do Marsa i nosi nazwę „Ziemia”.
Zresztą Księżyc sam jest częścią planety Ziemia – planety, która ciągle musi łożyć na jego egzystencję.
Także na owej planecie zwanej „Ziemią” ukształtowały się trójmózgowe istoty, które mają wszelkie dane ku temu, by przyoblekły się w nich wyższe ciała istnieniowe.
Ale pod względem „mocy ducha” w niczym nie przypominają one istot mających siedlisko na opisanej przed chwilą małej planecie.
Zewnętrzna powłoka istot zamieszkujących planetę Ziemia bardzo przypomina naszą, pomijając to, że ich skóra jest nieco bardziej śliska i że nie mają ogona, a na głowach brakuje im rogów. Najgorzej sprawa wygląda z ich nogami, ponieważ są pozbawione kopyt; faktem jest, że aby chronić je przed zewnętrznymi wpływami, wymyśliły one to, co nazywają „obuwiem”, ale ów wynalazek na niewiele im się zdaje.
Oprócz tego, że ich powierzchowność jest niedoskonała, także ich rozum jest naprawdę „niepowtarzalnie dziwny”!
Z bardzo wielu powodów, o których być może również kiedyś ci opowiem, ich „rozum istnieniowy” z czasem tak się przeobraził, że obecnie zrobił się już niezwykle oryginalny i w najwyższym stopniu dziwaczny.
Belzebub chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie wszedł kapitan statku. Belzebub, obiecawszy chłopcu, że innym razem opowie mu o istotach z planety Ziemia, zwrócił się do kapitana.
Najpierw poprosił go, by mu powiedział, kim jest, jak długo jest kapitanem i czy lubi swą pracę, a następnie, żeby udzielił mu pewnych informacji o współczesnych statkach kosmicznych.
Kapitan odrzekł:
– Wasza Przewielebność, mój ojciec, gdy tylko zacząłem zbliżać się do osiągnięcia wieku istoty odpowiedzialnej, przeznaczył mnie do tej pracy w służbie naszego nieskończonego stwórcy.
Na początku zajmowałem na statkach międzyprzestrzennych najniższe stanowiska, ale w końcu dosłużyłem się funkcji kapitana i teraz minęło już osiem lat, odkąd pełnię ją na statkach dalekobieżnych.
Moją ostatnią posadę na statku „Karnak” objąłem zresztą po ojcu – który pełnił funkcję kapitana niemal od Stworzenia Świata – wtedy, kiedy on w nagrodę za swoją wieloletnią nienaganną służbę u jego nieskończoności objął stanowisko rządcy układu słonecznego „Kalman”.
Krótko mówiąc – kontynuował kapitan – zacząłem swą służbę dokładnie wtedy, gdy Wasza Przewielebność wyruszał do miejsca swego wygnania.
W tamtym czasie byłem tylko prostym „zamiataczem” na ówczesnych statkach dalekobieżnych.
Tak… upłynęło bardzo, bardzo dużo czasu!
Od tamtej pory wszystko się zmieniło i wszystko zostało zmienione; tylko pan nasz władca pozostaje niezmienny. Niechaj błogosławieństwo „Amencano” obsypie jego niezmienność na wieki wieków!
Wasza Przewielebność słusznie raczył zauważyć, że dawne statki były bardzo niewygodne i ciężkie.
Tak, to prawda, w tamtych czasach były one bardzo skomplikowane i pokraczne. Ja również doskonale je pamiętam. Między ówczesnymi i dzisiejszymi statkami istnieje wielka różnica.
W naszej młodości wszystkie statki, zarówno te do komunikacji międzyukładowej, jak i międzyplanetarnej, napędzane były kosmiczną substancją „Elekilpomagtistcen”, czyli związkiem składającym się z dwóch odrębnych części wszechobecnego Okidanocha.
To właśnie żeby móc wyprodukować ów związek substancji, niegdysiejsze statki musiały zabierać ze sobą taką ilość materiałów.
Wkrótce po tym, jak Wasza Przewielebność stąd odleciał, takie statki wyszły z użycia i zastąpiono je statkami według systemu świętego Wenomy.Rozdział 4
Prawo spadania
– Zdarzyło się to w roku 185 według obiektywnej rachuby czasu.
Święty Wenoma w dowód uznania za swoje zasługi został przeniesiony z planety „Surt” na świętą planetę „Czyściec”, gdzie po zapoznaniu się z nową sytuacją i nowymi obowiązkami zaczął poświęcać cały wolny czas na swoją ulubioną działalność.
A jego ulubionym zajęciem było odkrywanie nowych zjawisk, które można było wywołać za pomocą różnych kombinacji zjawisk już istniejących i zgodnych z prawem.
Nieco później, studiując prawa kosmiczne, święty Wenoma spostrzegł w nich to, co stało się potem słynnym odkryciem, które jako pierwszy nazwał „prawem spadania”.
Owo kosmiczne prawo święty Wenoma sformułował w następujący sposób:
„Wszystko, co istnieje w Świecie, spada w dół. »Dołem« dla każdej części Wszechświata jest jej najbliższa »stabilność«, a ową stabilność reprezentuje to miejsce lub punkt, w którym zbiegają się linie sił płynące ze wszystkich kierunków.
Centra wszystkich słońc i wszystkich planet naszego Wszechświata są właśnie takimi punktami »stabilności«. Są one »dołem« tej strefy przestrzeni, do której z precyzją zmierzają i w której skupiają się siły napływające ze wszystkich kierunków danej części Wszechświata. Każdy z tych punktów jest także środkiem ciężkości, który umożliwia słońcom i planetom utrzymywanie zajmowanych przez nie pozycji”.
Następnie święty Wenoma wyjaśnił, iż każda rzecz, bez względu na miejsce, w którym się znajduje, po upuszczeniu jej w przestrzeń dąży do spadnięcia na to lub inne słońce albo tę lub inną planetę, w zależności od tego, któremu słońcu czy planecie podporządkowana jest część przestrzeni, w której tę rzecz upuszczono – a to dlatego, że każde takie słońce lub planeta jest „stabilnością” albo „dołem” danej strefy.
Przyjmując to za punkt wyjścia, święty Wenoma w trakcie swoich dalszych badań zastanawiał się:
„Skoro tak jest, to czy nie można by wykorzystać tej kosmicznej właściwości do jakże niezbędnego nam poruszania się między przestrzeniami Wszechświata?”.
I od tamtej pory nadał swojej pracy taki kierunek.
Jego dalsze święte trudy pokazały, że choć w zasadzie jest to możliwe, jednakże nie da się w pełni wykorzystać do tego „prawa spadania”, które sam odkrył, a to z tego prostego powodu, że atmosfery otaczające prawie wszystkie skupienia kosmiczne będą utrudniały spadanie w linii prostej obiektu puszczonego w przestrzeń.
Stwierdziwszy to, święty Wenoma całą swą uwagę poświęcił na odkrycie – w myśl zasady spadania – sposobu budowy statków, które potrafiłyby pokonać ów opór atmosfery.
Po trzech „luniasach” święty Wenoma odkrył taką możliwość i później, gdy pod jego kierunkiem zbudowano już odpowiednią konstrukcję, przystąpił do eksperymentów praktycznych.
Ta swoista struktura wyglądała jak duże pomieszczenie, którego ściany były zrobione ze specjalnego materiału przypominającego szkło.
Do każdej ściany tego dużego pomieszczenia przymocowano coś w rodzaju „żaluzji” wykonanych z materiału, który nie przepuszczał promieni substancji kosmicznej Elekilpomagtistcen, i te żaluzje, choć szczelnie przylegały do ścian rzeczonego pomieszczenia, swobodnie rozsuwały się we wszystkich kierunkach.
Wewnątrz pomieszczenia ulokowano specjalną „baterię”, która wytwarzała i dostarczała wspomnianą substancję Elekilpomagtistcen.
Ja sam, Wasza Przewielebność, byłem obecny przy pierwszych eksperymentach, które święty Wenoma przeprowadził, opierając się na odkrytych przez siebie zasadach.
Cała tajemnica polegała na tym, że kiedy po podniesieniu żaluzji przez te specjalne szkła przepuszczano promienie Elekilpomagtistcen, wówczas w całej przestrzeni, do której one przenikały, ulegało zniszczeniu to wszystko, z czego normalnie składa się atmosfera planet, na przykład „powietrze”, przeróżne „gazy”, „mgły” itp. Owa część przestrzeni robiła się wtedy rzeczywiście absolutnie pusta i była pozbawiona jakiegokolwiek oporu czy ruchu – do tego stopnia, że nawet nowo narodzona istota mogła popychać to olbrzymie urządzenie, przesuwając je do przodu jak piórko.
Na zewnątrz ścian tego osobliwego pomieszczenia umocowane były urządzenia podobne do skrzydeł, wprawiane w ruch za pomocą tej samej substancji Elekilpomagtistcen i służące do nadania rozpędu owej ogromnej konstrukcji, tak by mogła ona ruszyć w pożądanym kierunku.
Rezultaty tych eksperymentów uzyskały poparcie oraz błogosławieństwo komisji weryfikacyjnej pod przewodnictwem Archanioła Adossija, po czym przystąpiono do budowy dużego statku, stosując przytoczone zasady.
Taki statek już wkrótce był gotowy do użytku i bardzo szybko na wszystkich liniach komunikacji międzyukładowej zaczęły kursować wyłącznie statki tego typu.
Wprawdzie później, Wasza Przewielebność, stopniowo wyszły na jaw różne niedogodności tego systemu, to jednak nadal przewyższał on wszystkie wcześniejsze systemy.
Nie da się ukryć, że choć w przestrzeniach pozbawionych atmosfery statki skonstruowane według tego systemu rzeczywiście funkcjonowały bez zarzutu i poruszały się niemal z prędkością wydobywających się z planet promieni „etcykolnionachnych”, niemniej jednak przy każdym zbliżeniu się do jakiegoś słońca lub planety sterowanie nimi zamieniało się w istną torturę, gdyż wymagało ogromnej liczby skomplikowanych manewrów wymuszonych przez to samo „prawo spadania”.
Rzecz w tym, że kiedy statek wchodził w środowisko atmosferyczne jakiegoś słońca lub planety, które miał ominąć, od razu zaczynał spadać w ich kierunku i, jak już mówiłem, potrzeba było wielkiej uwagi oraz ogromnej wiedzy, żeby nie pozwolić mu zboczyć z kursu.
Kiedy te ówczesne statki mijały jakieś słońce czy planetę, często musiano zmniejszać ich normalną prędkość kilkaset razy.
Szczególnie trudno było nimi sterować w strefach, gdzie występowały duże skupiska „komet”.
Dlatego właśnie stawiano wielkie wymagania istotom, które miały kierować tymi statkami, i były one przygotowywane do pełnienia swych obowiązków przez istoty bardzo wysokiego rozumu.
Ale mimo wymienionych wad system świętego Wenomy, jak już powiedziałem, wyparł stopniowo wszystkie dotychczasowe systemy.
Statki systemu świętego Wenomy istniały już od dwudziestu trzech lat, gdy po raz pierwszy pojawiły się słuchy, że Archanioł Hariton wynalazł nowy typ statku do komunikacji międzyukładowej i międzyplanetarnej.Rozdział 5
System Archanioła Haritona
– Wkrótce po rozejściu się tej pogłoski zaczęto przeprowadzać, znów pod nadzorem Wielkiego Archanioła Adossija, ogólnodostępne doświadczenia praktyczne z tym nowym wynalazkiem, który miał nabrać później tak kolosalnej wagi.
Jednogłośnie uznano ów nowy system za najlepszy i bardzo szybko przystosowano go do powszechnego użytku, wskutek czego stopniowo wyparł on wszystkie wcześniejsze systemy.
Nawet dzisiaj system Wielkiego Anioła, teraz już Archanioła, Haritona jest w użyciu absolutnie wszędzie.
Statek, którym obecnie lecimy, zbudowany został zgodnie z tymi samymi zasadami i przypomina wszystkie inne statki skonstruowane według tego systemu.
A ów system jest w istocie bardzo prosty.
Cały ten wielki wynalazek sprowadza się do jednego „cylindra” w kształcie zwykłej beczki.
Sekret tego cylindra kryje się w rozmieszczeniu materiałów, z których zrobione są jego ścianki wewnętrzne.
Materiały te są izolowane od siebie za pomocą „bursztynu”, a ponieważ jednocześnie są rozmieszczone w pewnym porządku, to mają taką właściwość, że oddziałują na każdą kosmiczną substancję gazową, która dostaje się do zamkniętej nimi przestrzeni – czy to „atmosferę”, „powietrze”, „eter”, czy też inny „związek” jednorodnych elementów kosmicznych – powodując natychmiastowe rozprężenie tej substancji wewnątrz cylindra.
Dno tego cylindra-beczki jest hermetycznie zamknięte, ale jego wieko, choć można je również szczelnie zamknąć, jest umocowane na zawiasach w taki sposób, że może się otwierać i ponownie zamykać pod wpływem wewnętrznego ciśnienia.
A zatem, Wasza Przewielebność, kiedy ów cylinder-beczka wypełnia się atmosferą, powietrzem lub inną podobną substancją, wówczas pod wpływem działania ścianek tego szczególnego cylindra-beczki te substancje tak się rozprężają, że nie jest on w stanie ich pomieścić.
Próbując wydostać się z tego za ciasnego dla nich pomieszczenia, owe substancje oczywiście napierają również na wieko cylindra-beczki, które się otwiera dzięki wspomnianym zawiasom, wypuszczając te rozprężone substancje, i zaraz potem znowu zamyka. A ponieważ Przyroda generalnie nie znosi próżni, to równocześnie z uwalnianiem rozprężonych substancji gazowych cylinder-beczka napełnia się nowymi substancjami z zewnątrz, z którymi dzieje się to samo co z poprzednimi, i tak dalej bez końca.
W ten sposób te substancje nieustannie się zmieniają, a wieko cylindra na przemian się otwiera i zamyka.
Do tego wieka przytwierdzona jest bardzo prosta dźwignia, która porusza się razem z nim i wprawia w ruch kilka tak samo nieskomplikowanych „kół zębatych”, a te z kolei obracają łopatkami przymocowanymi do boków i rufy statku.
W ten sposób, Wasza Przewielebność, w przestrzeniach pozbawionych wszelkiego oporu współczesne statki, takie jak nasz, po prostu spadają w kierunku najbliższej „stabilności”, za to w przestrzeniach, w których znajdują się jakiekolwiek substancje kosmiczne stawiające opór, te substancje, niezależnie od ich gęstości, poddają się działaniu wspomnianego cylindra i umożliwiają statkowi poruszanie się w dowolnym kierunku.
Warto zauważyć, że im gęściejsze są elementy-substancje w danej części Wszechświata, tym łatwiej i sprawniej przebiega wypełnianie i opróżnianie cylindra-beczki, a to z kolei powoduje zwiększenie prędkości ruchu wszystkich dźwigni.
Niemniej jednak, powtarzam, obszar pozbawiony atmosfery, czyli przestrzeń zawierająca tylko światowe „Eternokrilno”, jest także dla współczesnych statków najlepszy, ponieważ w takiej strefie nie istnieje żaden opór i „prawo spadania” może znaleźć w niej pełne zastosowanie bez potrzeby korzystania z pracy cylindra.
Oprócz tego współczesne statki mają jeszcze taką zaletę, że w przestrzeniach pozbawionych atmosfery mogą rozpędzać się w dowolnym kierunku i spadać tam, gdzie im się spodoba, czego w wypadku statków według systemu świętego Wenomy nie udawało się osiągnąć bez skomplikowanych manipulacji.
Jednym słowem, Wasza Przewielebność, współczesne statki pod względem wygody i prostoty nie mają nic wspólnego z wcześniejszymi statkami, które niekiedy bywały bardzo skomplikowane i którym równocześnie brakowało takich możliwości, jakimi dysponują statki używane przez nas obecnie.Rozdział 6
Perpetuum mobile
– Zaraz… zaraz! – Belzebub przerwał w ten sposób kapitanowi. – Przecież to, o czym przed chwilą nam powiedziałeś, odpowiada dokładnie tej efemerycznej idei, którą dziwne istoty trójmózgowe mające siedlisko na planecie Ziemia nazwały „perpetuum mobile” i z powodu której w pewnym okresie wiele z nich, jak tam mówią, „całkiem straciło rozum”, a niejedna nawet przypłaciła ją życiem.
Chodzi o to, że kiedyś, jakoś i komuś na tej nieszczęsnej planecie przyszła do głowy, jak sami się wyrażają, „szalona myśl”, iż możliwe jest zbudowanie takiego „mechanizmu”, który działałby bez przerwy, nie wymagając do swej pracy żadnego materiału z zewnątrz.
Ten pomysł tak się tam spodobał, że prawie wszyscy dziwacy na tej oryginalnej planecie zaczęli się nad tym zastanawiać, a także próbować w praktyce zrealizować owo „cudo”.
Iluż z nich poświęciło wówczas dla tej efemerycznej idei wszystkie materialne i duchowe dobra, które wcześniej zdobyli z wielkim trudem!
Z różnych powodów każdy chciał koniecznie wynaleźć tę, jak im się wydawało, „błahostkę”.
Wielu z nich, jeśli pozwalały na to warunki zewnętrzne, próbowało odkryć takie perpetuum mobile nawet wtedy, gdy brakowało im do tej pracy jakichkolwiek wewnętrznych danych; jedni liczyli na własną „wiedzę”, inni na przypadek, ale większość parała się tym po prostu z powodu swojej już nieodwołalnej psychopatii.
Jednym słowem, wynalezienie perpetuum mobile weszło tam, jak oni mówią, „w modę” i każdy tamtejszy wesołek musiał obowiązkowo interesować się tą kwestią.
Pewnego razu znalazłem się w mieście, gdzie zgromadzono wszelkiego rodzaju „modele”, a także niezliczone projekty mechanizmów takiego perpetuum mobile.
Czegóż tam nie było! Cóż za „mądre” i skomplikowane maszyny miałem okazję tam zobaczyć! Dowolny oglądany przeze mnie mechanizm krył w sobie więcej idei i „wymądrzań” niż wszystkie prawa Stworzenia i Istnienia Świata.
Zauważyłem wtedy, że wśród tych niezliczonych modeli i projektów dominowała idea wykorzystania tak zwanej siły ciężkości. Owa idea sprowadzała się u nich do tego, że bardzo skomplikowany mechanizm miał podnieść „pewien” ciężar, a następnie ten ciężar miał spaść i spadając, wprawić w ruch cały ten mechanizm, który miał znowu podnieść ów ciężar itd., itp.
Rezultat był taki, że tysiące tych nieszczęśników zamknięto w tak zwanych zakładach psychiatrycznych, podczas gdy tysiące innych, którzy uczynili z tej idei przedmiot swych marzeń, albo całkowicie uchylało się od tych obowiązków istnieniowych, które w ciągu wielu lat zostały na nich z trudem nałożone, albo wypełniało je już zupełnie „na odwal”.
Nie wiem, czym by się to wszystko skończyło, gdyby pewna tamtejsza zupełnie ogłupiała i zniedołężniała istota, jedna z tych, które oni sami mają w zwyczaju nazywać „prykami”, a która po zrobieniu jakiegoś przekrętu zdobyła, jak to zawsze się u nich dzieje, duży autorytet, nie udowodniła za pomocą znanych tylko sobie „obliczeń”, że wynalezienie perpetuum mobile jest kompletnie niemożliwe.
Dzięki twoim wyjaśnieniom teraz już bardzo dobrze rozumiem, jak działa cylinder systemu Archanioła Haritona, czyli dokładnie to, o czym marzyli tam owi nieszczęśnicy.
Rzeczywiście, można śmiało powiedzieć, że cylinder systemu Archanioła Haritona może pracować bez przerwy i bez wydatkowania jakiegokolwiek obcego materiału, korzystając wyłącznie z obecności samej atmosfery.
A skoro świat nie może istnieć bez planet, a więc i bez atmosfer, to póki istnieje świat i tym samym atmosfery, wynaleziony przez wielkiego Archanioła Haritona cylinder-beczka będzie funkcjonował zawsze.
Teraz mam tylko jeszcze pytanie: Z jakich materiałów jest zrobiony ów cylinder-beczka?
Bardzo proszę, drogi kapitanie, wyjaśnij mi to w przybliżeniu, a także powiedz, jak trwałe są te materiały.
Na to pytanie Belzebuba kapitan odpowiedział, co następuje:
– Mimo że ten cylinder-beczka nie trwa wiecznie, może w każdym razie wytrzymać bardzo długo.
Jego główna część zbudowana jest z „bursztynu” i ma „platynowe” obręcze, natomiast wewnątrz jego ścianki pokrywa okładzina z „węgla kamiennego”, „miedzi”, „kości słoniowej” oraz bardzo mocnego „mastyksu”, któremu niestraszne są „pejszczakir”⁷, „tejnoler”⁸, „saliakuriapa”⁹, a nawet promieniowania skupień kosmicznych.
Za to inne części – kontynuował kapitan – na przykład zewnętrzne dźwignie i koła zębate, trzeba oczywiście od czasu do czasu remontować, bo chociaż są zrobione z najmocniejszego metalu, jednak po długotrwałej eksploatacji mogą się zużyć.
Jeśli zaś chodzi o sam korpus statku, to naturalnie nie da się zagwarantować, jak długo wytrzyma.
Kapitan chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie po całym statku rozniósł się długi dźwięk, przypominający dobiegające z oddali wibracje molowego akordu w wykonaniu orkiestry dętej.
Kapitan, przepraszając, wstał i w biegu wyjaśnił, że na pewno wzywany jest w jakiejś bardzo ważnej sprawie, albowiem wszyscy wiedzą, iż znajduje się u Jego Przewielebności, a nikt nie śmiałby niepokoić uszu Jego Przewielebności z powodu jakiegoś głupstwa.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
Mułła Nasr Eddin lub, jak czasami też bywa nazywany, Hodża Nasreddin, aczkolwiek jest pewnie mało znany w Europie i Ameryce, cieszy się za to niezwykłą popularnością we wszystkich krajach kontynentu Azja. Jest to postać legendarna, w rodzaju rosyjskiego Koźmy Prutkowa, amerykańskiego Wuja Sama albo angielskiego Johna Bulla, i na Wschodzie przypisuje mu się liczne popularne porzekadła, z których każde – czy to bardzo stare, czy też całkiem nowe – wyraża jakąś życiową mądrość.
2.
Woal.
3.
Słowo „kilpreno” w języku Belzebuba oznacza pewien odcinek czasu, w przybliżeniu równy temu, który my nazywamy „godziną”.
4.
„Cylnotrago” to szczególny gaz, podobny do tego, który my nazywamy kwasem pruskim.
5.
„Kłdacachti” oznacza ciemność.
6.
„Teskuano ” oznacza teleskop.
7.
„Pejszczakir” oznacza zimno.
8.
„Tejnoler” oznacza ciepło.
9.
„Saliakuriapa” oznacza wodę.
10.
„Dionosk” oznacza dzień.
11.
„Ornakr” oznacza miesiąc.