Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opowieści Belzebuba dla wnuka. - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
69,99

Opowieści Belzebuba dla wnuka. - ebook

Opowieści Belzebuba ukazały się po raz pierwszy w tłumaczeniu angielskim w 1950 roku, a oryginalny tekst rosyjski został opublikowany dopiero w 2000 roku. Niniejsze, drugie i poprawione polskie wydanie jest przekładem z języka rosyjskiego i zostało porównane z rękopisami, jak również edycją angielską i francuską.

G. I. Gurdżijew (ok. 1870–1949) jest twórcą jednej z najbardziej oryginalnych współczesnych koncepcji duchowych. Jego nazwisko otoczone jest fantastyczną legendą. Autor poświęcił wiele lat na poszukiwanie zapomnianej wiedzy, a następnie podjął wyzwanie przekazania jej innym. W swym nauczaniu stosował różne formy przekazu – wykłady, taniec, muzykę – jednak szczególną wagę przykładał do pisma. Opowieści Belzebuba dla wnuka, rozpoczynają pierwszy z trzech tomów dzieł zatytułowanych Wszystko i rzecz wszelka.

Gurdżijew przedstawia w nich swoje idee w formie opowieści mitycznej, obejmującej dzieje całego wszechświata, podejmuje refleksję nad podstawowym problemem – znaczeniem ludzkiego życia. Ta imponująca, alegoryczna przypowieść o powstaniu kosmosu i wszelkich form życia opisuje dzieje różnych cywilizacji. Zawiera wnikliwą krytykę ludzkiej kondycji łagodzoną pełnym empatii poczuciem humoru autora. Niezwykły język książki opiera się wszelkim próbom klasyfikacji.

Kategoria: Filozofia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8143-928-2
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSZYSTKO I RZECZ WSZELKA

DZIEŁO W TRZECH CYKLACH

cykl pierw­szy: _Opo­wie­ści Bel­ze­buba dla wnuka. Obiek­tyw­nie bez­stronna kry­tyka życia ludzi_.

cykl drugi: _Spo­tka­nia z wybit­nymi ludźmi_.

cykl trzeci: _Życie jest realne tylko wtedy, gdy „Ja jestem”._

Całość wyło­żona według zupeł­nie nowych zasad logicz­nego rozu­mo­wa­nia, ści­śle ukie­run­ko­wana na roz­wią­za­nie trzech kar­dy­nal­nych pro­ble­mów:

cykl pierw­szy: Bez­li­to­śnie i bez żad­nych kom­pro­mi­sów wytę­pić w myśle­niu i uczu­ciach czy­tel­nika zako­rze­nione w nim od wie­ków wie­rze­nia i poglądy na wszystko, co ist­nieje w świe­cie.

cykl drugi: Zazna­jo­mić czy­tel­nika z mate­ria­łem potrzeb­nym do nowej budowy i dowieść, że jest solidny oraz dobrej jako­ści.

cykl trzeci: Sprzy­jać poja­wie­niu się w myśle­niu i uczu­ciach czy­tel­nika praw­dzi­wego nie­fan­ta­zyj­nego wyobra­że­nia o świe­cie real­nym, a nie o tym ilu­zo­rycz­nym, który postrze­gają ludzie._Życz­liwa rada autora dla czy­tel­nika_

__

Zgod­nie z licz­nymi wywo­dami i wnio­skami wypro­wa­dzo­nymi przeze mnie w trak­cie eks­pe­ry­men­tal­nych badań nad korzy­ściami, jakie odno­szą ludzie współ­cze­śni z odbioru nowych wra­żeń pły­ną­cych z tego, co usły­szeli i prze­czy­tali, a także zgod­nie z sen­sem pew­nego porze­ka­dła zaczerp­nię­tego z mądro­ści ludo­wej i się­ga­ją­cego zamierz­chłych cza­sów, które wła­śnie sobie przy­po­mnia­łem, a które głosi:

„Każda modli­twa może być wysłu­chana przez Wyż­sze Moce i zostać odpo­wied­nio wyna­gro­dzona tylko wtedy, gdy się ją wypo­wie po trzy­kroć:

po raz pierw­szy – za zdro­wie lub spo­kój duszy rodzi­ców,

po raz drugi – za zdro­wie bliź­niego swego,

po raz trzeci – za wła­sną pomyśl­ność”,

czuję się zobo­wią­zany prze­ka­zać na pierw­szej stro­nie tej pierw­szej, w pełni goto­wej już do druku książki nastę­pu­jącą radę:

„Każde napi­sane przeze mnie dzieło prze­czy­taj trzy razy:

pierw­szy raz – cho­ciażby tak, jak się już przy­zwy­cza­iłeś czy­tać współ­cze­sne książki i gazety,

drugi raz – jak­byś czy­tał postron­nemu słu­cha­czowi,

i dopiero za trze­cim razem – pró­bu­jąc wnik­nąć w sedno tego, co napi­sa­łem”.

Jedy­nie wtedy będziesz w sta­nie wydać wła­sny i bez­stronny, tobie tylko wła­ściwy osąd o moich pismach. I tylko wtedy będzie mogła ziścić się moja nadzieja, że zgod­nie ze swoim rozu­mie­niem odnie­siesz ów okre­ślony poży­tek, który dla cie­bie prze­wi­dzia­łem i któ­rego życzę ci całym swoim jeste­stwem.Roz­dział 2

Pro­log: Dla­czego Bel­ze­bub zna­lazł się w naszym ukła­dzie sło­necz­nym

Działo się to według obiek­tyw­nej rachuby czasu w roku 223 po stwo­rze­niu świata lub, jak powie­dziano by na Ziemi, w roku 1921 po naro­dze­niu Chry­stusa.

Przez Wszech­świat prze­la­ty­wał „Kar­nak”, sta­tek komu­ni­ka­cji „mię­dzy­prze­strzen­nej”.

Po wystar­to­wa­niu z prze­stwo­rzy „Asu­pa­ra­cata”, to zna­czy z prze­strzeni Drogi Mlecz­nej, „Kar­nak” leciał teraz z pla­nety Kara­taz do układu sło­necz­nego „Pan­dec­noch”, któ­rego słońce zwane jest na Ziemi „Gwiazdą Polarną”.

Na wspo­mnia­nym statku mię­dzy­prze­strzen­nym znaj­do­wał się Bel­ze­bub wraz ze swo­imi krew­nymi i bli­skimi.

Uda­wał się wła­śnie na pla­netę Rewo­zw­ra­dendr, na spe­cjalną naradę, w któ­rej zgo­dził się uczest­ni­czyć na prośbę swych sta­rych przy­ja­ciół.

Jedy­nie wspo­mnie­nie wie­lo­let­niej przy­jaźni potra­fiło go skło­nić do przy­ję­cia tego zapro­sze­nia, albo­wiem był już stary i dla kogoś w jego wieku tak długa droga wraz ze wszyst­kimi tru­dami, które się z nią wią­zały, sta­no­wiła zada­nie nie­ła­twe.

Tuż przed tą podróżą Bel­ze­bub wró­cił do sie­bie, do miej­sca swego powsta­nia, czyli na pla­netę Kara­taz, z dala od któ­rej, z powo­dów od jego esen­cji nie­za­leż­nych, spę­dził wiele lat swego życia w warun­kach sprzecz­nych z jego naturą.

Te dłu­gie lata takiej nie­ty­po­wej dla niego egzy­sten­cji, a także per­cep­cje nie­zwy­kłe dla jego natury i prze­ży­cia nie­zgodne z jego esen­cją, nie omiesz­kały pozo­sta­wić wyraź­nego śladu na jego zbior­czej obec­no­ści.

Oprócz tego już sam czas musiał go posta­rzyć i te nie­zwy­kłe warunki egzy­sten­cji przy­wio­dły Bel­ze­buba, wła­śnie tego Bel­ze­buba, któ­rego mło­dość była tak wyjąt­kowo hoża, burz­liwa i wspa­niała, do rów­nie nie­zwy­kłej sta­ro­ści.

Dawno, dawno temu, kiedy Bel­ze­bub egzy­sto­wał jesz­cze u sie­bie na pla­ne­cie Kara­taz, został przy­jęty z racji swo­jej wyjąt­ko­wej inte­li­gen­cji do służby na „Słońcu Abso­lut” – głów­nym miej­scu prze­by­wa­nia naszego pana władcy nie­skoń­czo­nego – i tam, wraz z innymi podob­nymi do sie­bie isto­tami, stał się powier­ni­kiem jego nie­skoń­czo­no­ści.

Ponie­waż jego rozum nie zdą­żył się jesz­cze wtedy ukształ­to­wać i jego młode, a więc cią­gle nie­po­ha­mo­wane i nace­cho­wane nie­równo pły­ną­cym cią­giem sko­ja­rzeń myśle­nie opie­rało się na wąskich poję­ciach – co jest natu­ralne dla istot, które nie stały się jesz­cze cał­kiem odpo­wie­dzialne – to pew­nego razu dostrzegł on w zarzą­dza­niu Świa­tem coś, co wydało mu się „nie­lo­giczne”, i zna­la­zł­szy wspar­cie u swych kole­gów, istot tak jak on nie w pełni ukształ­to­wa­nych, wmie­szał się w nie swoje sprawy.

Ze względu na moc i nie­okrze­sa­nie jego natury inge­ren­cja Bel­ze­buba i jego towa­rzy­szy szybko wzbu­rzyła wszyst­kie umy­sły i nie­wiele bra­ko­wało, a wywo­ła­łaby rewo­lu­cję w cen­tral­nym kró­le­stwie Mega­lo­ko­smosu.

Dowie­dziaw­szy się o tym, jego nie­skoń­czo­ność, mimo swej wszech­mi­ło­ści i wszech­mi­ło­sier­dzia, zmu­szony był ska­zać Bel­ze­buba i jego towa­rzy­szy na zesła­nie do jed­nego z odle­głych zakąt­ków Wszech­świata, do układu sło­necz­nego „Ors” – nazy­wa­nego przez jego miesz­kań­ców po pro­stu „ukła­dem sło­necz­nym” – i wyzna­czyć na miej­sce ich egzy­sten­cji pla­netę Mars, zezwa­la­jąc im na prze­by­wa­nie rów­nież na innych pla­ne­tach, ale wyłącz­nie w obrę­bie tego samego układu sło­necz­nego.

Pośród wygnań­ców, oprócz wspo­mnia­nych kole­gów Bel­ze­buba, było też wielu z tych, któ­rzy po pro­stu z nim sym­pa­ty­zo­wali, a także krewni i pod­władni zarówno jego samego, jak i jego towa­rzy­szy.

Ponie­waż wszy­scy przy­byli na tę odle­głą pla­netę ze swoim potom­stwem i pozo­sta­łymi domow­ni­kami, więc w krót­kim cza­sie na pla­ne­cie Mars utwo­rzyła się cała kolo­nia trój­cen­tro­wych istot z róż­nych pla­net środ­ko­wej czę­ści naszego Wiel­kiego Wszech­świata.

Cała ta nie­ty­powa dla tej pla­nety popu­la­cja powoli przy­sto­so­wała się do swo­jego nowego miej­sca zamiesz­ka­nia i wielu jej człon­ków, żeby skró­cić sobie jakoś dłu­gie lata wygna­nia, zna­la­zło takie czy inne zaję­cie bądź na samej pla­ne­cie Mars, bądź też na sąsied­nich pla­ne­tach, które były pra­wie zupeł­nie opu­sto­szałe z powodu ich odda­le­nia od cen­trum oraz ubó­stwa wszel­kich wystę­pu­ją­cych tam for­ma­cji.

Z bie­giem lat wielu z nich, z wła­snej woli lub kie­ru­jąc się potrzebą ogółu, prze­nio­sło się stop­niowo z pla­nety Mars na inne pla­nety, ale sam Bel­ze­bub pozo­stał ze swo­imi powier­ni­kami na Mar­sie, gdzie zor­ga­ni­zo­wał sobie w miarę zno­śną egzy­sten­cję.

Jed­nym z jego głów­nych zajęć na Mar­sie było urzą­dze­nie obser­wa­to­rium, które miało słu­żyć do bada­nia odle­głych kon­cen­tra­cji Wszech­świata, a także do stu­dio­wa­nia warun­ków egzy­sten­cji ist­nie­nio­wej na sąsied­nich pla­ne­tach; to obser­wa­to­rium stało się póź­niej nawet bar­dzo słynne i cenione w całym Wszech­świe­cie.

Wpraw­dzie układ sło­neczny Ors, zarówno z powodu swego odda­le­nia od cen­trum, jak i z róż­nych innych przy­czyn, popadł do pew­nego stop­nia w stan zanie­dba­nia, jed­nak od czasu do czasu Prze­święte Indy­wi­dua kosmiczne nale­żące do oto­cze­nia naszego nie­skoń­czo­nego wspól­nego ojca wysy­łały na pla­nety tego układu posłań­ców, któ­rych zada­niem było upo­rząd­ko­wa­nie egzy­sten­cji ist­nie­nio­wej powsta­ją­cych tam trój­mó­zgo­wych istot w taki spo­sób, aby toczyła się ona w zgo­dzie z ogólną har­mo­nią Świata.

Otóż na jed­nej z pla­net tego układu sło­necz­nego, mia­no­wi­cie na pla­ne­cie zwa­nej „Zie­mią”, posłań­cem naszego nie­skoń­czo­nego był nie­jaki Asziata Szy­je­masz. Dzięki temu, że Bel­ze­bub wypeł­nił pewne zada­nie, które było nie­zbędne do osią­gnię­cia celu misji Asziaty Szy­je­masza, ów wysłan­nik, powró­ciw­szy na Słońce Abso­lut, zaczął gorąco bła­gać jego nie­skoń­czo­ność o uła­ska­wie­nie tego nie­gdyś mło­dego i poryw­czego, a teraz już posta­rza­łego Bel­ze­buba.

Bio­rąc pod uwagę prośbę Asziaty Szy­je­ma­sza, a także skromną i świa­domą egzy­sten­cję samego Bel­ze­buba, nasz stwórca i sprawca prze­ba­czył mu i zezwo­lił na powrót do miej­sca jego powsta­nia.

Z tej wła­śnie przy­czyny po dłu­giej nie­obec­no­ści Bel­ze­bub znowu zna­lazł się w cen­trum Wszech­świata.

W cza­sie wspo­mnia­nego zesła­nia jego wpływ i auto­ry­tet nie tylko nie zma­lały, lecz wręcz odwrot­nie, jesz­cze bar­dziej wzro­sły, ponie­waż całe jego oto­cze­nie jasno uświa­do­miło sobie, że dzięki wie­lo­let­niej egzy­sten­cji w tak nie­zwy­kłych warun­kach jego wie­dza i doświad­cze­nie musiały na pewno roz­sze­rzyć się i pogłę­bić.

Kiedy więc na jed­nej z pla­net układu sło­necz­nego Pan­dec­noch roz­gry­wały się wyda­rze­nia nie­ma­łej wagi, sta­rzy przy­ja­ciele Bel­ze­buba posta­no­wili zakłó­cić mu spo­kój i zapro­sili go na naradę poświę­coną tym waż­nym wypad­kom.

Oto dla­czego Bel­ze­bub wyru­szył na pokła­dzie statku „Kar­nak” w tę długą podróż z pla­nety Kara­taz na pla­netę Rewo­zw­ra­dendr.

Pasa­że­rami tego wiel­kiego statku mię­dzy­prze­strzen­nego byli krewni oraz zaufani Bel­ze­buba, a także wiele istot obsłu­gu­ją­cych sam sta­tek.

W okre­sie, któ­rego doty­czy nasza opo­wieść, wszy­scy pasa­że­ro­wie bądź byli zajęci wypeł­nia­niem swo­ich obo­wiąz­ków, bądź też po pro­stu urze­czy­wist­niali to, co nazywa się „aktyw­nym myśle­niem ist­nie­nio­wym”.

Spo­śród ogółu pasa­że­rów statku wyróż­niał się pewien bar­dzo ładny chło­piec, który trzy­mał się zawsze bli­sko Bel­ze­buba.

Był to Has­sin, syn Tulufa, ulu­bio­nego syna Bel­ze­buba.

Bel­ze­bub po raz pierw­szy zoba­czył swego wnuka Has­sina dopiero po powro­cie z wygna­nia do domu i doce­niw­szy jego dobre serce, a także ule­gł­szy temu, co zwie się „rodzinną siłą przy­cią­ga­nia”, natych­miast go polu­bił.

A ponie­waż nad­szedł wła­śnie okres, żeby roz­wi­nąć rozum małego Has­sina, Bel­ze­bub, dys­po­nu­jąc dużą ilo­ścią wol­nego czasu, pod­jął się wycho­wa­nia wnuka i odtąd zabie­rał go wszę­dzie ze sobą. To dla­tego Has­sin towa­rzy­szył mu rów­nież w tej dłu­giej podróży i zna­lazł się w gro­nie ota­cza­ją­cych go osób.

Has­sin ze swej strony tak poko­chał Bel­ze­buba, że nie chciał odstę­po­wać od niego ani na krok i z zapa­łem przy­swa­jał sobie wszystko, co mówił mu i czego uczył go dzia­dek.

Na początku naszej opo­wie­ści Bel­ze­bub z Has­si­nem i swoim sta­rym odda­nym sługą Ahu­nem, który zawsze wszę­dzie mu towa­rzy­szył, zasie­dli na naj­wyż­szym „kasniku”, czyli na gór­nym pokła­dzie statku „Kar­nak”, pod „kal­no­kra­no­ni­sem” – to zna­czy czymś w rodzaju wiel­kiego „szkla­nego dzwonu” – i roz­ma­wiali, obser­wu­jąc jed­no­cze­śnie bez­gra­niczne prze­stwo­rza.

Bel­ze­bub opo­wia­dał o ukła­dzie sło­necz­nym, w któ­rym spę­dził wiele lat.

Tym razem opi­sy­wał oso­bli­wo­ści przy­rody na pla­ne­cie zwa­nej „Wenus”.

W trak­cie roz­mowy powia­do­miono Bel­ze­buba, że kapi­tan statku chce z nim poroz­ma­wiać, na co Bel­ze­bub wyra­ził zgodę.Roz­dział 3

Przy­czyna zwłoki w spa­da­niu statku „Kar­nak”

Po krót­kiej chwili wszedł kapi­tan i powi­taw­szy Bel­ze­buba z wszyst­kimi należ­nymi jego ran­dze hono­rami, powie­dział:

– Wasza Prze­wie­leb­ność, pozwól, że spy­tam o twoją nie­pod­wa­żalną opi­nię na temat pew­nej „nie­uchron­no­ści”, która zna­la­zła się na tra­sie naszego lotu i która prze­szka­dza nam spa­dać w linii pro­stej.

Rzecz w tym, że jeśli podą­żymy wyzna­czo­nym kur­sem, to za dwa „kil­prena”³ nasz sta­tek znaj­dzie się w ukła­dzie sło­necz­nym „Wuanik”.

Tak się składa, że w tym samym miej­scu, które powi­nien minąć nasz sta­tek, około kil­prena wcze­śniej pojawi się duża kometa o nazwie „Sakur”, nale­żąca do wspo­mnia­nego układu sło­necz­nego.

Jeśli będziemy trzy­mać się prze­wi­dy­wa­nego kursu, to nie­chyb­nie prze­tniemy tra­jek­to­rię tej komety.

A jak Wasza Prze­wie­leb­ność sam wie, ta „postrze­lona” kometa zawsze roz­rzuca na tra­sie swo­jego prze­lotu dużo „cyl­no­trago”⁴, który, dostaw­szy się do ciała pla­ne­tar­nego istoty, dez­or­ga­ni­zuje pra­wie wszyst­kie funk­cje tego ciała, i to tak długo, aż cał­ko­wi­cie się z niego ulotni.

W pierw­szej chwili pomy­śla­łem – kon­ty­nu­ował kapi­tan – że aby unik­nąć strefy cyl­no­trago, powin­ni­śmy skie­ro­wać nasz sta­tek drogą okrężną, jed­nakże w takiej sytu­acji musie­li­by­śmy zro­bić duży „objazd”, co wydłu­ży­łoby tro­chę czas podróży. Z dru­giej strony, cze­ka­nie gdzieś, aż cyl­no­trago się ulotni, potrwa jesz­cze dłu­żej.

Sto­jąc przed takim dyle­ma­tem, nie potra­fię sam zade­cy­do­wać, jak postą­pić, i dla­tego ośmie­lam się nie­po­koić cię, Wasza Prze­wie­leb­ność, aby wysłu­chać two­jej kom­pe­tent­nej rady.

Gdy kapi­tan skoń­czył mówić, Bel­ze­bub namy­ślił się chwilę, po czym odpo­wie­dział, co nastę­puje:

– Naprawdę nie wiem, co ci dora­dzić, mój drogi kapi­ta­nie… Cho­ciaż może… Otóż w ukła­dzie sło­necz­nym, gdzie spę­dzi­łem wiele lat, znaj­duje się pewna pla­neta zwana „Zie­mią”. Na tej pla­ne­cie Zie­mia powstały i wciąż powstają bar­dzo dziwne trój­cen­trowe istoty. Wła­śnie wśród nich, na jed­nym z kon­ty­nen­tów tej pla­nety, zwa­nym „Azją”, uro­dziła się i egzy­sto­wała nie­zwy­kle mądra istota trój­mó­zgowa, któ­rej nadano tam imię „Mułła Nasr Eddin”.

Ów ziem­ski mędrzec Mułła Nasr Eddin – kon­ty­nu­ował Bel­ze­bub – na każdą, czy to wielką, czy też małą oka­zję zwią­zaną z ory­gi­nalną egzy­sten­cją tam­tej­szych istot, miał odpo­wied­nie i bar­dzo trafne powie­dze­nie.

Ponie­waż wszyst­kie jego porze­ka­dła uka­zy­wały zawsze praw­dziwe obli­cze istot tej pla­nety, więc w cza­sie mojego pobytu tam stale kie­ro­wa­łem się jego mak­sy­mami, przez co zapew­ni­łem sobie wśród nich wygodną egzy­sten­cję.

Rów­nież w danym wypadku, mój drogi kapi­ta­nie, chcę użyć jed­nej z jego mądrych sen­ten­cji.

W sytu­acji, w jakiej się zna­leź­li­śmy, on praw­do­po­dob­nie powie­działby:

„Nie da się prze­sko­czyć wła­snych kolan i bez­sen­sem jest pró­bo­wać poca­ło­wać się w łokieć!”.

To samo powiem teraz tobie i jesz­cze dodam: Nie ma rady. W obli­czu zda­rze­nia, któ­rego źró­dłem są siły nie­po­rów­na­nie więk­sze niż nasze wła­sne, trzeba się pod­dać.

Obec­nie pozo­staje tylko odpo­wie­dzieć na pyta­nie, które z wymie­nio­nych przez cie­bie roz­wią­zań należy wybrać: czy lepiej gdzieś prze­cze­kać, czy lepiej nad­ło­żyć drogi?

Mówisz, że choć „objazd” wydłuży naszą podróż, to cze­ka­nie zaj­mie jesz­cze wię­cej czasu.

Dobrze, drogi kapi­ta­nie. Jeśli zro­bimy objazd i w ten spo­sób zaosz­czę­dzimy nawet nieco czasu, to jak sądzisz, czy warto eks­plo­ato­wać i nad­wy­rę­żać maszy­ne­rię naszego statku tylko po to, żeby tro­chę wcze­śniej dotrzeć do celu naszej podróży?

Jeżeli taka okrężna droga może przy­czy­nić się do choćby naj­mniej­szego uszko­dze­nia naszego statku, to powin­ni­śmy moim zda­niem wybrać drugą z two­ich pro­po­zy­cji, czyli zatrzy­mać się gdzieś, dopóki droga nie oczy­ści się z tego tok­sycz­nego cyl­no­trago, zaosz­czę­dza­jąc w ten spo­sób naszemu stat­kowi nie­po­trzeb­nych awa­rii.

A czas takiej nie­prze­wi­dzia­nej zwłoki spró­bu­jemy wypeł­nić czymś poży­tecz­nym dla nas wszyst­kich.

Ja sam na przy­kład bar­dzo chęt­nie poroz­ma­wiał­bym z tobą o współ­cze­snych stat­kach w ogóle, a w szcze­gól­no­ści o naszym statku, ponie­waż w trak­cie mojej nie­obec­no­ści wpro­wa­dzono w tej dzie­dzi­nie wiele inno­wa­cji, o któ­rych wciąż jesz­cze nic nie wiem.

Wystar­czy, jeśli dodam, że w moich cza­sach tego rodzaju wiel­kie statki mię­dzy­prze­strzenne były tak skom­pli­ko­wane i nie­wy­godne w uży­ciu, iż pra­wie połowa ich mocy zuży­wana była na trans­port mate­ria­łów potrzeb­nych do wytwa­rza­nia ener­gii, która umoż­li­wiała im poru­sza­nie się.

Nato­miast współ­cze­sne statki, z pro­stotą i swo­bodą, jaką potra­fią zapew­nić wszel­kim prze­ja­wom ist­nie­nio­wym, to wręcz model „bło­go­sto­kirno”. Nie­kiedy można na nich nawet zapo­mnieć o tym, że nie jest się na żad­nej pla­ne­cie.

No wła­śnie, mój drogi kapi­ta­nie, bar­dzo chciał­bym się dowie­dzieć, w jaki spo­sób udało się zre­ali­zo­wać takie dobro­dziej­stwa, a także jaka jest zasada dzia­ła­nia współ­cze­snych stat­ków.

Na razie możesz więc odejść i wydać wszyst­kie pole­ce­nia nie­zbędne do tego, by odpo­wied­nio zatrzy­mać nasz pojazd, a potem, gdy będziesz już zupeł­nie wolny, wróć do mnie, aby­śmy mogli spę­dzić czas naszej nie­unik­nio­nej zwłoki na poży­tecz­nych dla nas wszyst­kich roz­mo­wach.

Gdy kapi­tan wyszedł, Has­sin zerwał się nagle i zaczął pod­ska­ki­wać, klasz­cząc w ręce oraz wykrzy­ku­jąc:

– Jak się cie­szę, jak się z tego cie­szę!

Bel­ze­bub popa­trzył z czu­ło­ścią na te rado­sne prze­jawy swego ulu­bieńca, ale stary Ahun nie wytrzy­mał i kar­cąco pokrę­ciw­szy głową, zaczął mam­ro­tać pod nosem, nazy­wa­jąc chłopca „dora­sta­ją­cym ego­istą”.

Has­sin, usły­szaw­szy to, zatrzy­mał się przed nim i filu­ter­nie spo­glą­da­jąc, powie­dział:

– Nie złość się na mnie, łaskawy Ahu­nie. Powo­dem mojej rado­ści nie jest wcale ego­izm, lecz jedy­nie przy­pad­kowo pomyślny dla mnie zbieg oko­licz­no­ści. Sam sły­sza­łeś. Drogi dzia­dek nie tylko zarzą­dził postój, ale też obie­cał kapi­ta­nowi, że z nim poroz­ma­wia.

A prze­cież wiesz, że przy oka­zji takich roz­mów drogi dzia­dek zawsze zaczyna opo­wia­dać o miej­scach, w któ­rych był, i tak samo wiesz, jak świet­nie umie opo­wia­dać oraz jak wiele nowych infor­ma­cji kry­sta­li­zuje się w naszych obec­no­ściach dzięki tym opo­wie­ściom.

Jaki tam ego­izm?! Wszak on sam z wła­snej dobrej woli, roz­wa­żyw­szy w swym mądrym umy­śle wszyst­kie oko­licz­no­ści nie­prze­wi­dzia­nego zda­rze­nia, zarzą­dził postój, który nie tak bar­dzo, jak widać, krzy­żuje mu plany.

Mam wra­że­nie, że mój drogi dzia­dek ni­gdzie się nie spie­szy, ponie­waż może zna­leźć na „Kar­naku” wszystko, co jest mu potrzebne do zapew­nie­nia spo­koju i wygody, a poza tym ma tu wokół sie­bie wielu z tych, któ­rzy go kochają i któ­rych on sam kocha.

Pamię­tasz, sam powie­dział: „Siłom więk­szym od wła­snych nie wolno się prze­ciw­sta­wiać” i jesz­cze dodał, że nie tylko nie wolno się im sprze­ci­wiać, ale trzeba się im pod­dać i z czcią przy­jąć wszyst­kie ich rezul­taty, bło­go­sła­wiąc i wychwa­la­jąc cudowne dzieła opatrz­no­ściowe pana naszego stwórcy.

Nie z tego się cie­szę, że mamy pecha, ale z nie­prze­wi­dzia­nego, zesła­nego z Góry zda­rze­nia, dzięki któ­remu będziemy mogli raz jesz­cze wysłu­chać opo­wie­ści mojego dro­giego dziadka.

Czy to moja wina, że te oko­licz­no­ści przy­pad­kiem oka­zały się dla mnie naj­bar­dziej pożą­dane i szczę­śliwe?!…

Nie, drogi Ahu­nie, nie powi­nie­neś mnie ganić, a tylko wspól­nie ze mną skła­dać dzięki Źró­dłu, z któ­rego powstają wszyst­kie dobro­czynne rezul­taty.

Bel­ze­bub uważ­nie i z uśmie­chem wysłu­chał gada­niny swego ulu­bieńca, a następ­nie rzekł:

– Masz rację, kochany Has­si­nie, a ponie­waż masz rację, to jesz­cze przed powro­tem kapi­tana opo­wiem ci o tym, o czym tylko sobie zaży­czysz.

Na te słowa chło­piec od razu pod­biegł i siadł u stóp Bel­ze­buba, a po chwili namy­słu powie­dział:

– Mój drogi dziadku! Tak dużo opo­wie­dzia­łeś mi już o tym ukła­dzie sło­necz­nym, w któ­rym spę­dzi­łeś tyle dłu­gich lat, że być może sam mógł­bym teraz, kie­ru­jąc się wyłącz­nie logiką, kon­ty­nu­ować opis szcze­gó­łów przy­rody tego oso­bli­wego zakątka naszego Wszech­świata.

Cie­kaw jed­nak jestem, czy na pla­ne­tach owego układu sło­necz­nego mają sie­dli­sko istoty trój­mó­zgowe i czy oble­kają się w nich „wyż­sze ciała ist­nie­niowe”?

To wła­śnie, drogi dziadku, chciał­bym, żebyś mi teraz powie­dział – zakoń­czył Has­sin, patrząc z umi­ło­wa­niem na Bel­ze­buba.

– Tak – odrzekł Bel­ze­bub – trój­cen­trowe istoty zamiesz­kują nie­malże wszyst­kie pla­nety tego układu sło­necz­nego i pra­wie każda z nich może przy­oblec w sobie „wyż­sze ciała ist­nie­niowe”.

Wyż­sze ciała ist­nie­niowe lub, jak zwie się je na nie­któ­rych pla­ne­tach tego układu sło­necz­nego, „dusze” nie oble­kają się jedy­nie w tych trój­mó­zgo­wych isto­tach, które mają sie­dli­sko na pla­ne­tach, gdzie ema­na­cje naszego Prze­naj­święt­szego Słońca Abso­lut docie­rają dopiero po tym, jak stop­niowo, wsku­tek wie­lo­krot­nego zała­ma­nia, utra­ciły peł­nię swo­jej siły i w końcu zostały pozba­wione wszel­kiej życio­daj­nej mocy nie­zbęd­nej do oble­ka­nia wyż­szych ciał ist­nie­nio­wych.

Oczy­wi­ście, mój chłop­cze, na każ­dej pla­ne­cie tego układu sło­necz­nego ciała pla­ne­tarne istot trój­mó­zgo­wych wykształ­cają się i przy­bie­rają zewnętrzną formę sto­sow­nie do przy­rody danej pla­nety, adap­tu­jąc się do niej we wszyst­kich swo­ich szcze­gó­łach.

Na przy­kład na pla­ne­cie Mars, na którą zosta­li­śmy zesłani, trój­cen­trowe istoty wykształ­cają takie ciała pla­ne­tarne, któ­rych forma, jak ci to powie­dzieć… któ­rych forma przy­po­mina „karuna”, to zna­czy mają długi i sze­roki tułów z ogrom­nym zapa­sem tłusz­czu, a także głowy z wiel­kimi, wypu­kłymi i peł­ga­ją­cymi oczami. Na ple­cach tych ogrom­nych ciał pla­ne­tar­nych są umo­co­wane dwa duże skrzy­dła, a na dole dwie sto­sun­kowo małe stopy z bar­dzo sil­nymi pazu­rami.

Pra­wie cała siła tych olbrzy­mich ciał pla­ne­tar­nych została tak przy­sto­so­wana przez Przy­rodę, aby mogła słu­żyć do pro­duk­cji ener­gii dla ich oczu i skrzy­deł.

Dzięki takiej oso­bli­wo­ści trój­mó­zgowe istoty, które mają sie­dli­sko na tej pla­ne­cie, potra­fią z łatwo­ścią – bez względu na panu­jącą „kłda­cachti”⁵ – widzieć wszę­dzie i mogą się poru­szać nie tylko po samej pla­ne­cie, ale też nad nią, a nie­które z nich nawet zna­la­zły spo­sób na to, żeby od czasu do czasu wydo­stać się poza gra­nice jej atmos­fery.

Inna pla­neta, znaj­du­jąca się nieco poni­żej Marsa, jest zamiesz­kana przez trój­mó­zgowe istoty, które z racji panu­ją­cych tam ogrom­nych mro­zów pokryte są gęstą i miękką sier­ścią.

Zewnętrzna forma tych trój­cen­tro­wych istot przy­po­mina „tusuka”, to zna­czy rodzaj podwój­nej kuli, z któ­rych jedna, mia­no­wi­cie górna, służy jako pojem­nik na główne organy całego ciała pla­ne­tar­nego, nato­miast druga, dolna, na organy prze­twa­rza­jące pierw­szy i drugi pokarm ist­nie­niowy.

W gór­nej kuli znaj­dują się trzy otwory wycho­dzące na zewnątrz, z któ­rych dwa służą do widze­nia, a trzeci do sły­sze­nia.

Druga, niż­sza kula ma tylko dwa takie otwory: jeden z przodu, do pobie­ra­nia pierw­szego i dru­giego pokarmu ist­nie­nio­wego, drugi zaś z tyłu, do usu­wa­nia nie­po­trzeb­nych już orga­ni­zmowi odpad­ków.

Na niż­szej kuli umo­co­wane są też dwie bar­dzo żyla­ste nogi i na każ­dej z nich znaj­duje się narośl, która speł­nia rolę naszych pal­ców.

W tym samym ukła­dzie sło­necz­nym, mój drogi chłop­cze, znaj­duje się jesz­cze inna, cał­kiem mała pla­neta nosząca nazwę „Księ­życ”.

Ta ory­gi­nalna malutka pla­neta czę­sto w cza­sie swo­jego obiegu bar­dzo zbli­żała się do naszej pla­nety Mars i nie­kiedy z dużą przy­jem­no­ścią całymi kil­pre­nami przy­glą­da­łem się przez „tesku­ano”⁶ mojego obser­wa­to­rium pro­ce­sowi egzy­sten­cji trój­mó­zgo­wych istot, które ją zamiesz­kują.

Cho­ciaż istoty tej pla­nety mają bar­dzo wątłe ciała pla­ne­tarne, jed­nak dys­po­nują „moc­nym duchem”, któ­remu wszyst­kie zawdzię­czają wyjąt­kową wytrzy­ma­łość oraz zdol­ność do pracy.

Zewnętrz­nym kształ­tem przy­po­mi­nają wiel­kie mrówki i, podob­nie jak mrówki, one też nie­ustan­nie się roją i pra­cują zarówno na powierzchni, jak i wewnątrz swo­jej pla­nety.

Ich nie­usta­jąca dzia­łal­ność przy­nio­sła już widoczne rezul­taty.

Na przy­kład zauwa­ży­łem kie­dyś, że w ciągu dwóch naszych lat „prze­wier­ciły” całą swoją pla­netę.

Zmu­siły je do tej pracy panu­jące tam nie­nor­malne warunki kli­ma­tyczne, które wyni­kają z tego, że powsta­nie ich pla­nety nie było prze­wi­dziane i w związku z tym Siły Wyż­sze nie zadbały zawczasu o wyre­gu­lo­wa­nie na niej har­mo­nii kli­ma­tycznej.

„Kli­mat” na tej pla­ne­cie jest fak­tycz­nie „zwa­rio­wany” i pod wzglę­dem zmien­no­ści pobiłby na głowę „roz­go­rącz­ko­wane kobiety histe­ryczki” egzy­stu­jące na innej z pla­net tego samego układu sło­necz­nego, o któ­rej rów­nież ci opo­wiem.

Tam, na owym Księ­życu, panuje cza­sem taki mróz, że wszystko na wskroś zama­rza i istoty zupeł­nie nie są w sta­nie oddy­chać na otwar­tym powie­trzu; potem zaś nagle robi się tak gorąco, że w jego atmos­fe­rze bły­ska­wicz­nie ścina się jajko.

Tylko przez dwa krót­kie okresy, mia­no­wi­cie przed i po cał­ko­wi­tym okrą­że­niu innej sąsied­niej pla­nety, pogoda na tej ory­gi­nal­nej malut­kiej pla­ne­cie staje się tak piękna, że pod­czas kilku obro­tów wokół wła­snej osi ona cała roz­kwita, dostar­cza­jąc w tym cza­sie róż­nych pro­duk­tów na pierw­szy pokarm ist­nie­niowy, i to w ilo­ści wie­lo­krot­nie prze­kra­cza­ją­cej ogólne zapo­trze­bo­wa­nie jej miesz­kań­ców w trak­cie ich egzy­sten­cji w tym ich­nim oso­bli­wym kró­le­stwie wewnątrz­pla­ne­tar­nym, przez nich samych urzą­dzo­nym oraz chro­nio­nym przed wszyst­kimi kapry­sami tego „zwa­rio­wa­nego” kli­matu, który powo­duje tak nie­har­mo­nijne zmiany warun­ków atmos­fe­rycz­nych.

W pobliżu tej małej pla­nety znaj­duje się pewna duża pla­neta, która cza­sami rów­nież bar­dzo się zbliża do Marsa i nosi nazwę „Zie­mia”.

Zresztą Księ­życ sam jest czę­ścią pla­nety Zie­mia – pla­nety, która cią­gle musi łożyć na jego egzy­sten­cję.

Także na owej pla­ne­cie zwa­nej „Zie­mią” ukształ­to­wały się trój­mó­zgowe istoty, które mają wszel­kie dane ku temu, by przy­oble­kły się w nich wyż­sze ciała ist­nie­niowe.

Ale pod wzglę­dem „mocy ducha” w niczym nie przy­po­mi­nają one istot mają­cych sie­dli­sko na opi­sa­nej przed chwilą małej pla­ne­cie.

Zewnętrzna powłoka istot zamiesz­ku­ją­cych pla­netę Zie­mia bar­dzo przy­po­mina naszą, pomi­ja­jąc to, że ich skóra jest nieco bar­dziej śli­ska i że nie mają ogona, a na gło­wach bra­kuje im rogów. Naj­go­rzej sprawa wygląda z ich nogami, ponie­waż są pozba­wione kopyt; fak­tem jest, że aby chro­nić je przed zewnętrz­nymi wpły­wami, wymy­śliły one to, co nazy­wają „obu­wiem”, ale ów wyna­la­zek na nie­wiele im się zdaje.

Oprócz tego, że ich powierz­chow­ność jest nie­do­sko­nała, także ich rozum jest naprawdę „nie­po­wta­rzal­nie dziwny”!

Z bar­dzo wielu powo­dów, o któ­rych być może rów­nież kie­dyś ci opo­wiem, ich „rozum ist­nie­niowy” z cza­sem tak się prze­obra­ził, że obec­nie zro­bił się już nie­zwy­kle ory­gi­nalny i w naj­wyż­szym stop­niu dzi­waczny.

Bel­ze­bub chciał jesz­cze coś powie­dzieć, ale w tym momen­cie wszedł kapi­tan statku. Bel­ze­bub, obie­caw­szy chłopcu, że innym razem opo­wie mu o isto­tach z pla­nety Zie­mia, zwró­cił się do kapi­tana.

Naj­pierw popro­sił go, by mu powie­dział, kim jest, jak długo jest kapi­ta­nem i czy lubi swą pracę, a następ­nie, żeby udzie­lił mu pew­nych infor­ma­cji o współ­cze­snych stat­kach kosmicz­nych.

Kapi­tan odrzekł:

– Wasza Prze­wie­leb­ność, mój ojciec, gdy tylko zaczą­łem zbli­żać się do osią­gnię­cia wieku istoty odpo­wie­dzial­nej, prze­zna­czył mnie do tej pracy w służ­bie naszego nie­skoń­czo­nego stwórcy.

Na początku zaj­mo­wa­łem na stat­kach mię­dzy­prze­strzen­nych naj­niż­sze sta­no­wi­ska, ale w końcu dosłu­ży­łem się funk­cji kapi­tana i teraz minęło już osiem lat, odkąd peł­nię ją na stat­kach dale­ko­bież­nych.

Moją ostat­nią posadę na statku „Kar­nak” obją­łem zresztą po ojcu – który peł­nił funk­cję kapi­tana nie­mal od Stwo­rze­nia Świata – wtedy, kiedy on w nagrodę za swoją wie­lo­let­nią nie­na­ganną służbę u jego nie­skoń­czo­no­ści objął sta­no­wi­sko rządcy układu sło­necz­nego „Kal­man”.

Krótko mówiąc – kon­ty­nu­ował kapi­tan – zaczą­łem swą służbę dokład­nie wtedy, gdy Wasza Prze­wie­leb­ność wyru­szał do miej­sca swego wygna­nia.

W tam­tym cza­sie byłem tylko pro­stym „zamia­ta­czem” na ówcze­snych stat­kach dale­ko­bież­nych.

Tak… upły­nęło bar­dzo, bar­dzo dużo czasu!

Od tam­tej pory wszystko się zmie­niło i wszystko zostało zmie­nione; tylko pan nasz władca pozo­staje nie­zmienny. Nie­chaj bło­go­sła­wień­stwo „Amen­cano” obsy­pie jego nie­zmien­ność na wieki wie­ków!

Wasza Prze­wie­leb­ność słusz­nie raczył zauwa­żyć, że dawne statki były bar­dzo nie­wy­godne i cięż­kie.

Tak, to prawda, w tam­tych cza­sach były one bar­dzo skom­pli­ko­wane i pokraczne. Ja rów­nież dosko­nale je pamię­tam. Mię­dzy ówcze­snymi i dzi­siej­szymi stat­kami ist­nieje wielka róż­nica.

W naszej mło­do­ści wszyst­kie statki, zarówno te do komu­ni­ka­cji mię­dzy­ukła­do­wej, jak i mię­dzy­pla­ne­tar­nej, napę­dzane były kosmiczną sub­stan­cją „Ele­kil­po­mag­ti­st­cen”, czyli związ­kiem skła­da­ją­cym się z dwóch odręb­nych czę­ści wszech­obec­nego Oki­da­no­cha.

To wła­śnie żeby móc wypro­du­ko­wać ów zwią­zek sub­stan­cji, nie­gdy­siej­sze statki musiały zabie­rać ze sobą taką ilość mate­ria­łów.

Wkrótce po tym, jak Wasza Prze­wie­leb­ność stąd odle­ciał, takie statki wyszły z uży­cia i zastą­piono je stat­kami według sys­temu świę­tego Wenomy.Roz­dział 4

Prawo spa­da­nia

– Zda­rzyło się to w roku 185 według obiek­tyw­nej rachuby czasu.

Święty Wenoma w dowód uzna­nia za swoje zasługi został prze­nie­siony z pla­nety „Surt” na świętą pla­netę „Czy­ściec”, gdzie po zapo­zna­niu się z nową sytu­acją i nowymi obo­wiąz­kami zaczął poświę­cać cały wolny czas na swoją ulu­bioną dzia­łal­ność.

A jego ulu­bio­nym zaję­ciem było odkry­wa­nie nowych zja­wisk, które można było wywo­łać za pomocą róż­nych kom­bi­na­cji zja­wisk już ist­nie­ją­cych i zgod­nych z pra­wem.

Nieco póź­niej, stu­diu­jąc prawa kosmiczne, święty Wenoma spo­strzegł w nich to, co stało się potem słyn­nym odkry­ciem, które jako pierw­szy nazwał „pra­wem spa­da­nia”.

Owo kosmiczne prawo święty Wenoma sfor­mu­ło­wał w nastę­pu­jący spo­sób:

„Wszystko, co ist­nieje w Świe­cie, spada w dół. »Dołem« dla każ­dej czę­ści Wszech­świata jest jej naj­bliż­sza »sta­bil­ność«, a ową sta­bil­ność repre­zen­tuje to miej­sce lub punkt, w któ­rym zbie­gają się linie sił pły­nące ze wszyst­kich kie­run­ków.

Cen­tra wszyst­kich słońc i wszyst­kich pla­net naszego Wszech­świata są wła­śnie takimi punk­tami »sta­bil­no­ści«. Są one »dołem« tej strefy prze­strzeni, do któ­rej z pre­cy­zją zmie­rzają i w któ­rej sku­piają się siły napły­wa­jące ze wszyst­kich kie­run­ków danej czę­ści Wszech­świata. Każdy z tych punk­tów jest także środ­kiem cięż­ko­ści, który umoż­li­wia słoń­com i pla­netom utrzy­my­wa­nie zaj­mo­wa­nych przez nie pozy­cji”.

Następ­nie święty Wenoma wyja­śnił, iż każda rzecz, bez względu na miej­sce, w któ­rym się znaj­duje, po upusz­cze­niu jej w prze­strzeń dąży do spad­nię­cia na to lub inne słońce albo tę lub inną pla­netę, w zależ­no­ści od tego, któ­remu słońcu czy pla­ne­cie pod­po­rząd­ko­wana jest część prze­strzeni, w któ­rej tę rzecz upusz­czono – a to dla­tego, że każde takie słońce lub pla­neta jest „sta­bil­no­ścią” albo „dołem” danej strefy.

Przyj­mu­jąc to za punkt wyj­ścia, święty Wenoma w trak­cie swo­ich dal­szych badań zasta­na­wiał się:

„Skoro tak jest, to czy nie można by wyko­rzy­stać tej kosmicz­nej wła­ści­wo­ści do jakże nie­zbęd­nego nam poru­sza­nia się mię­dzy prze­strze­niami Wszech­świata?”.

I od tam­tej pory nadał swo­jej pracy taki kie­ru­nek.

Jego dal­sze święte trudy poka­zały, że choć w zasa­dzie jest to moż­liwe, jed­nakże nie da się w pełni wyko­rzy­stać do tego „prawa spa­da­nia”, które sam odkrył, a to z tego pro­stego powodu, że atmos­fery ota­cza­jące pra­wie wszyst­kie sku­pie­nia kosmiczne będą utrud­niały spa­da­nie w linii pro­stej obiektu pusz­czo­nego w prze­strzeń.

Stwier­dziw­szy to, święty Wenoma całą swą uwagę poświę­cił na odkry­cie – w myśl zasady spa­da­nia – spo­sobu budowy stat­ków, które potra­fi­łyby poko­nać ów opór atmos­fery.

Po trzech „lunia­sach” święty Wenoma odkrył taką moż­li­wość i póź­niej, gdy pod jego kie­run­kiem zbu­do­wano już odpo­wied­nią kon­struk­cję, przy­stą­pił do eks­pe­ry­men­tów prak­tycz­nych.

Ta swo­ista struk­tura wyglą­dała jak duże pomiesz­cze­nie, któ­rego ściany były zro­bione ze spe­cjal­nego mate­riału przy­po­mi­na­ją­cego szkło.

Do każ­dej ściany tego dużego pomiesz­cze­nia przy­mo­co­wano coś w rodzaju „żalu­zji” wyko­na­nych z mate­riału, który nie prze­pusz­czał pro­mieni sub­stan­cji kosmicz­nej Ele­kil­po­mag­ti­st­cen, i te żalu­zje, choć szczel­nie przy­le­gały do ścian rze­czo­nego pomiesz­cze­nia, swo­bod­nie roz­su­wały się we wszyst­kich kie­run­kach.

Wewnątrz pomiesz­cze­nia ulo­ko­wano spe­cjalną „bate­rię”, która wytwa­rzała i dostar­czała wspo­mnianą sub­stan­cję Ele­kil­po­mag­ti­st­cen.

Ja sam, Wasza Prze­wie­leb­ność, byłem obecny przy pierw­szych eks­pe­ry­men­tach, które święty Wenoma prze­pro­wa­dził, opie­ra­jąc się na odkry­tych przez sie­bie zasa­dach.

Cała tajem­nica pole­gała na tym, że kiedy po pod­nie­sie­niu żalu­zji przez te spe­cjalne szkła prze­pusz­czano pro­mie­nie Ele­kil­po­mag­ti­st­cen, wów­czas w całej prze­strzeni, do któ­rej one prze­ni­kały, ule­gało znisz­cze­niu to wszystko, z czego nor­mal­nie składa się atmos­fera pla­net, na przy­kład „powie­trze”, prze­różne „gazy”, „mgły” itp. Owa część prze­strzeni robiła się wtedy rze­czy­wi­ście abso­lut­nie pusta i była pozba­wiona jakie­go­kol­wiek oporu czy ruchu – do tego stop­nia, że nawet nowo naro­dzona istota mogła popy­chać to olbrzy­mie urzą­dze­nie, prze­su­wa­jąc je do przodu jak piórko.

Na zewnątrz ścian tego oso­bli­wego pomiesz­cze­nia umo­co­wane były urzą­dze­nia podobne do skrzy­deł, wpra­wiane w ruch za pomocą tej samej sub­stan­cji Ele­kil­po­mag­ti­st­cen i słu­żące do nada­nia roz­pędu owej ogrom­nej kon­struk­cji, tak by mogła ona ruszyć w pożą­da­nym kie­runku.

Rezul­taty tych eks­pe­ry­men­tów uzy­skały popar­cie oraz bło­go­sła­wień­stwo komi­sji wery­fi­ka­cyj­nej pod prze­wod­nic­twem Archa­nioła Ados­sija, po czym przy­stą­piono do budowy dużego statku, sto­su­jąc przy­to­czone zasady.

Taki sta­tek już wkrótce był gotowy do użytku i bar­dzo szybko na wszyst­kich liniach komu­ni­ka­cji mię­dzy­ukła­do­wej zaczęły kur­so­wać wyłącz­nie statki tego typu.

Wpraw­dzie póź­niej, Wasza Prze­wie­leb­ność, stop­niowo wyszły na jaw różne nie­do­god­no­ści tego sys­temu, to jed­nak na­dal prze­wyż­szał on wszyst­kie wcze­śniej­sze sys­temy.

Nie da się ukryć, że choć w prze­strze­niach pozba­wio­nych atmos­fery statki skon­stru­owane według tego sys­temu rze­czy­wi­ście funk­cjo­no­wały bez zarzutu i poru­szały się nie­mal z pręd­ko­ścią wydo­by­wa­ją­cych się z pla­net pro­mieni „etcy­kol­nio­nach­nych”, nie­mniej jed­nak przy każ­dym zbli­że­niu się do jakie­goś słońca lub pla­nety ste­ro­wa­nie nimi zamie­niało się w istną tor­turę, gdyż wyma­gało ogrom­nej liczby skom­pli­ko­wa­nych manew­rów wymu­szo­nych przez to samo „prawo spa­da­nia”.

Rzecz w tym, że kiedy sta­tek wcho­dził w śro­do­wi­sko atmos­fe­ryczne jakie­goś słońca lub pla­nety, które miał omi­nąć, od razu zaczy­nał spa­dać w ich kie­runku i, jak już mówi­łem, potrzeba było wiel­kiej uwagi oraz ogrom­nej wie­dzy, żeby nie pozwo­lić mu zbo­czyć z kursu.

Kiedy te ówcze­sne statki mijały jakieś słońce czy pla­netę, czę­sto musiano zmniej­szać ich nor­malną pręd­kość kil­ka­set razy.

Szcze­gól­nie trudno było nimi ste­ro­wać w stre­fach, gdzie wystę­po­wały duże sku­pi­ska „komet”.

Dla­tego wła­śnie sta­wiano wiel­kie wyma­ga­nia isto­tom, które miały kie­ro­wać tymi stat­kami, i były one przy­go­to­wy­wane do peł­nie­nia swych obo­wiąz­ków przez istoty bar­dzo wyso­kiego rozumu.

Ale mimo wymie­nio­nych wad sys­tem świę­tego Wenomy, jak już powie­dzia­łem, wyparł stop­niowo wszyst­kie dotych­cza­sowe sys­temy.

Statki sys­temu świę­tego Wenomy ist­niały już od dwu­dzie­stu trzech lat, gdy po raz pierw­szy poja­wiły się słu­chy, że Archa­nioł Hari­ton wyna­lazł nowy typ statku do komu­ni­ka­cji mię­dzy­ukła­do­wej i mię­dzy­pla­ne­tar­nej.Roz­dział 5

Sys­tem Archa­nioła Hari­tona

– Wkrótce po rozej­ściu się tej pogło­ski zaczęto prze­pro­wa­dzać, znów pod nad­zo­rem Wiel­kiego Archa­nioła Ados­sija, ogól­no­do­stępne doświad­cze­nia prak­tyczne z tym nowym wyna­laz­kiem, który miał nabrać póź­niej tak kolo­sal­nej wagi.

Jed­no­gło­śnie uznano ów nowy sys­tem za naj­lep­szy i bar­dzo szybko przy­sto­so­wano go do powszech­nego użytku, wsku­tek czego stop­niowo wyparł on wszyst­kie wcze­śniej­sze sys­temy.

Nawet dzi­siaj sys­tem Wiel­kiego Anioła, teraz już Archa­nioła, Hari­tona jest w uży­ciu abso­lut­nie wszę­dzie.

Sta­tek, któ­rym obec­nie lecimy, zbu­do­wany został zgod­nie z tymi samymi zasa­dami i przy­po­mina wszyst­kie inne statki skon­stru­owane według tego sys­temu.

A ów sys­tem jest w isto­cie bar­dzo pro­sty.

Cały ten wielki wyna­la­zek spro­wa­dza się do jed­nego „cylin­dra” w kształ­cie zwy­kłej beczki.

Sekret tego cylin­dra kryje się w roz­miesz­cze­niu mate­ria­łów, z któ­rych zro­bione są jego ścianki wewnętrzne.

Mate­riały te są izo­lo­wane od sie­bie za pomocą „bursz­tynu”, a ponie­waż jed­no­cze­śnie są roz­miesz­czone w pew­nym porządku, to mają taką wła­ści­wość, że oddzia­łują na każdą kosmiczną sub­stan­cję gazową, która dostaje się do zamknię­tej nimi prze­strzeni – czy to „atmos­ferę”, „powie­trze”, „eter”, czy też inny „zwią­zek” jed­no­rod­nych ele­men­tów kosmicz­nych – powo­du­jąc natych­mia­stowe roz­prę­że­nie tej sub­stan­cji wewnątrz cylin­dra.

Dno tego cylin­dra-beczki jest her­me­tycz­nie zamknięte, ale jego wieko, choć można je rów­nież szczel­nie zamknąć, jest umo­co­wane na zawia­sach w taki spo­sób, że może się otwie­rać i ponow­nie zamy­kać pod wpły­wem wewnętrz­nego ciśnie­nia.

A zatem, Wasza Prze­wie­leb­ność, kiedy ów cylin­der-beczka wypeł­nia się atmos­ferą, powie­trzem lub inną podobną sub­stan­cją, wów­czas pod wpły­wem dzia­ła­nia ścia­nek tego szcze­gól­nego cylin­dra-beczki te sub­stan­cje tak się roz­prę­żają, że nie jest on w sta­nie ich pomie­ścić.

Pró­bu­jąc wydo­stać się z tego za cia­snego dla nich pomiesz­cze­nia, owe sub­stan­cje oczy­wi­ście napie­rają rów­nież na wieko cylin­dra-beczki, które się otwiera dzięki wspo­mnia­nym zawia­som, wypusz­cza­jąc te roz­prę­żone sub­stan­cje, i zaraz potem znowu zamyka. A ponie­waż Przy­roda gene­ral­nie nie znosi próżni, to rów­no­cze­śnie z uwal­nia­niem roz­prę­żo­nych sub­stan­cji gazo­wych cylin­der-beczka napeł­nia się nowymi sub­stan­cjami z zewnątrz, z któ­rymi dzieje się to samo co z poprzed­nimi, i tak dalej bez końca.

W ten spo­sób te sub­stan­cje nie­ustan­nie się zmie­niają, a wieko cylin­dra na prze­mian się otwiera i zamyka.

Do tego wieka przy­twier­dzona jest bar­dzo pro­sta dźwi­gnia, która poru­sza się razem z nim i wpra­wia w ruch kilka tak samo nie­skom­pli­ko­wa­nych „kół zęba­tych”, a te z kolei obra­cają łopat­kami przy­mo­co­wa­nymi do boków i rufy statku.

W ten spo­sób, Wasza Prze­wie­leb­ność, w prze­strze­niach pozba­wio­nych wszel­kiego oporu współ­cze­sne statki, takie jak nasz, po pro­stu spa­dają w kie­runku naj­bliż­szej „sta­bil­no­ści”, za to w prze­strze­niach, w któ­rych znaj­dują się jakie­kol­wiek sub­stan­cje kosmiczne sta­wia­jące opór, te sub­stan­cje, nie­za­leż­nie od ich gęsto­ści, pod­dają się dzia­ła­niu wspo­mnia­nego cylin­dra i umoż­li­wiają stat­kowi poru­sza­nie się w dowol­nym kie­runku.

Warto zauwa­żyć, że im gęściej­sze są ele­menty-sub­stan­cje w danej czę­ści Wszech­świata, tym łatwiej i spraw­niej prze­biega wypeł­nia­nie i opróż­nia­nie cylin­dra-beczki, a to z kolei powo­duje zwięk­sze­nie pręd­ko­ści ruchu wszyst­kich dźwi­gni.

Nie­mniej jed­nak, powta­rzam, obszar pozba­wiony atmos­fery, czyli prze­strzeń zawie­ra­jąca tylko świa­towe „Eter­no­krilno”, jest także dla współ­cze­snych stat­ków naj­lep­szy, ponie­waż w takiej stre­fie nie ist­nieje żaden opór i „prawo spa­da­nia” może zna­leźć w niej pełne zasto­so­wa­nie bez potrzeby korzy­sta­nia z pracy cylin­dra.

Oprócz tego współ­cze­sne statki mają jesz­cze taką zaletę, że w prze­strze­niach pozba­wio­nych atmos­fery mogą roz­pę­dzać się w dowol­nym kie­runku i spa­dać tam, gdzie im się spodoba, czego w wypadku stat­ków według sys­temu świę­tego Wenomy nie uda­wało się osią­gnąć bez skom­pli­ko­wa­nych mani­pu­la­cji.

Jed­nym sło­wem, Wasza Prze­wie­leb­ność, współ­cze­sne statki pod wzglę­dem wygody i pro­stoty nie mają nic wspól­nego z wcze­śniej­szymi stat­kami, które nie­kiedy bywały bar­dzo skom­pli­ko­wane i któ­rym rów­no­cze­śnie bra­ko­wało takich moż­li­wo­ści, jakimi dys­po­nują statki uży­wane przez nas obec­nie.Roz­dział 6

Per­pe­tuum mobile

– Zaraz… zaraz! – Bel­ze­bub prze­rwał w ten spo­sób kapi­ta­nowi. – Prze­cież to, o czym przed chwilą nam powie­dzia­łeś, odpo­wiada dokład­nie tej efe­me­rycz­nej idei, którą dziwne istoty trój­mó­zgowe mające sie­dli­sko na pla­ne­cie Zie­mia nazwały „per­pe­tuum mobile” i z powodu któ­rej w pew­nym okre­sie wiele z nich, jak tam mówią, „cał­kiem stra­ciło rozum”, a nie­jedna nawet przy­pła­ciła ją życiem.

Cho­dzi o to, że kie­dyś, jakoś i komuś na tej nie­szczę­snej pla­ne­cie przy­szła do głowy, jak sami się wyra­żają, „sza­lona myśl”, iż moż­liwe jest zbu­do­wa­nie takiego „mecha­ni­zmu”, który dzia­łałby bez prze­rwy, nie wyma­ga­jąc do swej pracy żad­nego mate­riału z zewnątrz.

Ten pomysł tak się tam spodo­bał, że pra­wie wszy­scy dzi­wacy na tej ory­gi­nal­nej pla­ne­cie zaczęli się nad tym zasta­na­wiać, a także pró­bo­wać w prak­tyce zre­ali­zo­wać owo „cudo”.

Iluż z nich poświę­ciło wów­czas dla tej efe­me­rycz­nej idei wszyst­kie mate­rialne i duchowe dobra, które wcze­śniej zdo­byli z wiel­kim tru­dem!

Z róż­nych powo­dów każdy chciał koniecz­nie wyna­leźć tę, jak im się wyda­wało, „bła­hostkę”.

Wielu z nich, jeśli pozwa­lały na to warunki zewnętrzne, pró­bo­wało odkryć takie per­pe­tuum mobile nawet wtedy, gdy bra­ko­wało im do tej pracy jakich­kol­wiek wewnętrz­nych danych; jedni liczyli na wła­sną „wie­dzę”, inni na przy­pa­dek, ale więk­szość parała się tym po pro­stu z powodu swo­jej już nie­odwo­łal­nej psy­cho­pa­tii.

Jed­nym sło­wem, wyna­le­zie­nie per­pe­tuum mobile weszło tam, jak oni mówią, „w modę” i każdy tam­tej­szy weso­łek musiał obo­wiąz­kowo inte­re­so­wać się tą kwe­stią.

Pew­nego razu zna­la­złem się w mie­ście, gdzie zgro­ma­dzono wszel­kiego rodzaju „modele”, a także nie­zli­czone pro­jekty mecha­ni­zmów takiego per­pe­tuum mobile.

Cze­góż tam nie było! Cóż za „mądre” i skom­pli­ko­wane maszyny mia­łem oka­zję tam zoba­czyć! Dowolny oglą­dany przeze mnie mecha­nizm krył w sobie wię­cej idei i „wymą­drzań” niż wszyst­kie prawa Stwo­rze­nia i Ist­nie­nia Świata.

Zauwa­ży­łem wtedy, że wśród tych nie­zli­czo­nych modeli i pro­jek­tów domi­no­wała idea wyko­rzy­sta­nia tak zwa­nej siły cięż­ko­ści. Owa idea spro­wa­dzała się u nich do tego, że bar­dzo skom­pli­ko­wany mecha­nizm miał pod­nieść „pewien” cię­żar, a następ­nie ten cię­żar miał spaść i spa­da­jąc, wpra­wić w ruch cały ten mecha­nizm, który miał znowu pod­nieść ów cię­żar itd., itp.

Rezul­tat był taki, że tysiące tych nie­szczę­śni­ków zamknięto w tak zwa­nych zakła­dach psy­chia­trycz­nych, pod­czas gdy tysiące innych, któ­rzy uczy­nili z tej idei przed­miot swych marzeń, albo cał­ko­wi­cie uchy­lało się od tych obo­wiąz­ków ist­nie­nio­wych, które w ciągu wielu lat zostały na nich z tru­dem nało­żone, albo wypeł­niało je już zupeł­nie „na odwal”.

Nie wiem, czym by się to wszystko skoń­czyło, gdyby pewna tam­tej­sza zupeł­nie ogłu­piała i znie­do­łęż­niała istota, jedna z tych, które oni sami mają w zwy­czaju nazy­wać „pry­kami”, a która po zro­bie­niu jakie­goś prze­krętu zdo­była, jak to zawsze się u nich dzieje, duży auto­ry­tet, nie udo­wod­niła za pomocą zna­nych tylko sobie „obli­czeń”, że wyna­le­zie­nie per­pe­tuum mobile jest kom­plet­nie nie­moż­liwe.

Dzięki twoim wyja­śnie­niom teraz już bar­dzo dobrze rozu­miem, jak działa cylin­der sys­temu Archa­nioła Hari­tona, czyli dokład­nie to, o czym marzyli tam owi nie­szczę­śnicy.

Rze­czy­wi­ście, można śmiało powie­dzieć, że cylin­der sys­temu Archa­nioła Hari­tona może pra­co­wać bez prze­rwy i bez wydat­ko­wa­nia jakie­go­kol­wiek obcego mate­riału, korzy­sta­jąc wyłącz­nie z obec­no­ści samej atmos­fery.

A skoro świat nie może ist­nieć bez pla­net, a więc i bez atmos­fer, to póki ist­nieje świat i tym samym atmos­fery, wyna­le­ziony przez wiel­kiego Archa­nioła Hari­tona cylin­der-beczka będzie funk­cjo­no­wał zawsze.

Teraz mam tylko jesz­cze pyta­nie: Z jakich mate­ria­łów jest zro­biony ów cylin­der-beczka?

Bar­dzo pro­szę, drogi kapi­ta­nie, wyja­śnij mi to w przy­bli­że­niu, a także powiedz, jak trwałe są te mate­riały.

Na to pyta­nie Bel­ze­buba kapi­tan odpo­wie­dział, co nastę­puje:

– Mimo że ten cylin­der-beczka nie trwa wiecz­nie, może w każ­dym razie wytrzy­mać bar­dzo długo.

Jego główna część zbu­do­wana jest z „bursz­tynu” i ma „pla­ty­nowe” obrę­cze, nato­miast wewnątrz jego ścianki pokrywa okła­dzina z „węgla kamien­nego”, „mie­dzi”, „kości sło­nio­wej” oraz bar­dzo moc­nego „mastyksu”, któ­remu nie­straszne są „pejsz­cza­kir”⁷, „tej­no­ler”⁸, „salia­ku­riapa”⁹, a nawet pro­mie­nio­wa­nia sku­pień kosmicz­nych.

Za to inne czę­ści – kon­ty­nu­ował kapi­tan – na przy­kład zewnętrzne dźwi­gnie i koła zębate, trzeba oczy­wi­ście od czasu do czasu remon­to­wać, bo cho­ciaż są zro­bione z naj­moc­niej­szego metalu, jed­nak po dłu­go­trwa­łej eks­plo­ata­cji mogą się zużyć.

Jeśli zaś cho­dzi o sam kor­pus statku, to natu­ral­nie nie da się zagwa­ran­to­wać, jak długo wytrzyma.

Kapi­tan chciał jesz­cze coś powie­dzieć, ale w tym momen­cie po całym statku roz­niósł się długi dźwięk, przy­po­mi­na­jący dobie­ga­jące z oddali wibra­cje molo­wego akordu w wyko­na­niu orkie­stry dętej.

Kapi­tan, prze­pra­sza­jąc, wstał i w biegu wyja­śnił, że na pewno wzy­wany jest w jakiejś bar­dzo waż­nej spra­wie, albo­wiem wszy­scy wie­dzą, iż znaj­duje się u Jego Prze­wie­leb­no­ści, a nikt nie śmiałby nie­po­koić uszu Jego Prze­wie­leb­no­ści z powodu jakie­goś głup­stwa.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

Mułła Nasr Eddin lub, jak cza­sami też bywa nazy­wany, Hodża Nasred­din, acz­kol­wiek jest pew­nie mało znany w Euro­pie i Ame­ryce, cie­szy się za to nie­zwy­kłą popu­lar­no­ścią we wszyst­kich kra­jach kon­ty­nentu Azja. Jest to postać legen­darna, w rodzaju rosyj­skiego Koźmy Prut­kowa, ame­ry­kań­skiego Wuja Sama albo angiel­skiego Johna Bulla, i na Wscho­dzie przy­pi­suje mu się liczne popu­larne porze­ka­dła, z któ­rych każde – czy to bar­dzo stare, czy też cał­kiem nowe – wyraża jakąś życiową mądrość.

2.

Woal.

3.

Słowo „kil­preno” w języku Bel­ze­buba ozna­cza pewien odci­nek czasu, w przy­bli­że­niu równy temu, który my nazy­wamy „godziną”.

4.

„Cyl­no­trago” to szcze­gólny gaz, podobny do tego, który my nazy­wamy kwa­sem pru­skim.

5.

„Kłda­cachti” ozna­cza ciem­ność.

6.

„Tesku­ano ” ozna­cza tele­skop.

7.

„Pejsz­cza­kir” ozna­cza zimno.

8.

„Tej­no­ler” ozna­cza cie­pło.

9.

„Salia­ku­riapa” ozna­cza wodę.

10.

„Dio­nosk” ozna­cza dzień.

11.

„Ornakr” ozna­cza mie­siąc.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: