- W empik go
Orestes - ebook
Orestes - ebook
Orestes to tragedia Eurypidesa – w mitologii greckiej syn Agamemnona i Klitajmestry, który pomścił ojca, zabijając matkę (jego morderczynię) i jej kochanka. Czy to z rozkazu Apollina, czy to z własnej woli, Orestes musiał pomścić śmierć ojca, zabijając jego morderców. Wraz z Pyladesem i (w niektórych wersjach) swoim wychowawcą z dzieciństwa wrócił do ojczyzny, gdzie złożył ofiarę na grobie ojca. Po pukla włosów, który zostawił w ofierze na grobie, rozpoznała go Elektra. Według wersji Eurypidesa przybył do ojczyzny incognito, przedstawiając się parze królewskiej jako posłaniec, przynoszący wiadomość o śmierci Orestesa. Z poparciem Elektry lub z jej czynną pomocą zabił Ajgistosa i Klitajmestrę, mimo że matka błagała o darowanie jej życia. (Za Wikipedią).
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-848-8 |
Rozmiar pliku: | 292 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Osoby dramatu.
ELEKTRA, córka Agamemnona i Klytaimnestry.
HELENA, żona Menelaosa.
HERMIONA, jej córka.
CHÓR niewiast argiwskich.
ORESTES, syn Agamemnona i Klytaimnestry.
MENELAOS, król Sparty, brat Agamemnona.
TYNDAROS, ojciec Heleny i Klytaimnestry, Kastora i Polideukesa.
PYLADES, syn Strofiosa, krewny i przyjaciel Orestesa.
GONIEC, stary sługa na dworze Agamemnona.
FRYGIJCZYK, niewolnik w służbie Heleny.
APOLLON.
Rzecz dzieje się w Argos.
W głębi sceny pałac Agamemnona w Argos. W głębokiej nyży bramy głównej łoże Orestesa, na którem spoczywa, w głębokim pogrążony śnie. Przy nim siedzi
ELEKTRA (podniósłszy się).
Nic niema tak strasznego, co się w ludzkiej mowie
Wyrazić da, mąk niema, ni losów bogowie
Nie zarządzili takich, by na serce człeka
Nie spadły. Szczęsny Tantal — od tego-m daleka,
Ażeby jego doli urągać —, to boże,
Zeusowe pono plemię, zawisnął w przestworze
I ciągle drży, ażeby nań się nie urwała
Ta ponad jego głową wciąż stercząca skała.
A karę tę ma za to, że, jak chodzą słuchy,
Zaszczycon będąc ongi, acz śmiertelnik kruchy,
By w bogów uczestniczyć biesiedzie, języka
Nie trzymał za zębami, wada, co dotyka
Najbardziej. Ten Pelopsa miał, ten Atreusza,
Którego prządka życia, bóstwo Zwada, zmusza —
Ten los-ci mu wyprzędła —, by się waśnił z bratem
Rodzonym, Thyestesem. Lecz na cóż, pozatem,
Wspominać okropności? Zabiwszy mu dziatki,
Zaprosił go Atreusz do tej uczty rzadkiej!
Z Atreja — że pośrednie zajścia już pominę —
I z Aeropy z Krety powstał w swą godzinę
Syn Agamemnon sławny, jeżeli go można
Zwać sławnym, i Menelej... Żoną tego zdrożna,
U bóstw znienawidzona Helena, a zasię
Ów książę Agamemnon zawarł w swoim czasie
Ślub, w Grecyi napiętnowan, z Klytaimnestrą. Idą
Trzy córki z niej, mej matki — tak, z Chryzotemidą
Ma siostra Ifigenia, oraz ja, z nazwiska
Elektra, i syn Orest. Serce mi się ściska,
Gdy wspomnę tę ohydną, tę bezbożną matkę!
W nierozerwalną ojca uwikławszy siatkę,
Zabiła go. Powodu nie przystoi pannie
Przytaczać. Niech to inni zechcą nienagannie
Wyjaśnić... Jakichże mi dzisiaj słów potrzeba,
Ażeby się użalić na bezprawie Feba?
Oresta on nakłonił, by matce rodzonej
Śmierć zadał, co nie wszystkie pochwaliły strony,
I brat ją zamordował, ufny w słowo boże.
Uczestniczyłam w mordzie, ile pomódz może
Niewiasta. I Pylades dział razem z nami.
Od chwili tej, dzikimi trapiony szałami,
Nieszczęsny brat Orestes na posłaniu leży —
Tak niemoc go przemogła. Krwi matczynej świeży
Wciąż zapach w szał go wprawia i dręczy nad miarę —
Bo nie chcę przypominać trwóg tych, swą ofiarę
Okrutnie ścigających, Eumenid... Dzień szósty
Upływa, jak się lały onej krwi upusty
Matczynej, jak spalono poświęcone zwłoki,
A on ni kęsa strawy nie przyjął w głębokiej
Rozterce, i w kąpieli nie był do tej pory.
Otulon w płaszcz, gdy folgę uczuje ten chory
Braciszek w swych cierpieniach cielesnych, to oczy,
Przytomność odzyskawszy, łzawi, to wyskoczy
Z posłania i wciąż pędzi i pędzi, jak źrebce,
Gdy z jarzm je wyprzągnięto. W tej naszej kolebce,
W Argosie, zakazano ugaszczać nas w domu
I mówić — z przestępcami, jako żeśmy sromu
Matkobójczego winni. Dzień dzisiejszy będzie
Rozstrzygającym dla nas, albowiem orędzie
Argiwski sąd dziś wyda, jaką śmiercią mamy
Umierać: czy nas zechcą, poza miasta bramy
Wywiódłszy, kamienować, czy też miecz nam spadnie
Na karki. Lecz nadzieję żywim, że tak snadnie
Nie zginiem, gdyż Menelej, powróciwszy z Troi,
Już w Nauplii wylądował. Ponieważ się boi,
Więc żonę swą, Helenę, tych nieszczęść sprawczynię,
Wprzód wysłał nocą w dom nasz, gdyż w mroku jedynie
Ujść mogła zemsty ludzkiej. Za dnia wszyscy oni,
Co synów potracili pod Troją, w pogoni
Głazami-by ją na śmierć zatłukli. W komnacie
Przebywa, zapłakana po siostry utracie
I nad nieszczęściem domu. W tej swojej boleści
Tę jedną ma pociechę, że córkę dziś pieści
Do Troi uciekając, dała Hermionę
W opiekę mojej matce, dziś to opuszczone
Dziewczątko król Menelej sprowadził ze Sparty.
Tą pieszcząc się, Helena tłumi ból zażarty.
Więc teraz ja po wszystkiej rozglądam się drodze,
Czy on tu się nie zjawi. Gdyż na małej srodze
Niteczce zawisł żywot nasz biedny, jeżeli
Pomocy nam Menelej co tchu nie udzieli.
Nie wiele dom w nieszczęściu pogrążon dokona.
Z pałacu wychodzi
HELENA.
O córko Klytaimnestry i Agamemnona,
Elektro, coś tak długo w panieńskim jest stanie!
Ach! powiedz, jakie dzisiaj twoje bytowanie
I jak się ma Orestes, nieszczęsny morderca
Swej matki! Że tak do was przemawiam od serca,
Nie ściągnę na się zmazy, albowiem jedynie
Fojbosa ja winuję w tym okrutnym czynie.
Po śmierci Klytaimnestry, mojej biednej siostry,
Narzekam, że ją taki spotkał los przeostry!
Widziałam ją ostatnio, gdym w trojańskie ziemie
Ruszała — snać bóg jakiś nałożył to brzemię
Szaleństwa na me barki! Dzisiaj, na swą miedzę
Wróciwszy, nad swym losem samotna się biedzę.
ELEKTRA.
Cóż powiem ci, Heleno? Toć sama na oczy
Swe własne oto widzisz, jaka dola tłoczy
Syna Agamemnona! Przy jego niemocy
Okrutnej wysiaduję śród bezsennych nocy,
Przy trupie onym siedzę, boć trup on, gdyż życie
Na słabej wisi nitce. O tym jego bycie
Nie mówię ja z wyrzutem. Oboje żyjecie
Szczęśliwie — ty i mąż twój szczęśliwy na świecie,
My za to jakże czarną przybici żałobą!
HELENA.
Jak dawno on złożony tą swoją chorobą?
ELEKTRA.
Od chwili, kiedy przelał krew, co go zrodziła.
HELENA.
Ach! biedny on i matka, biedna jej mogiła!
ELEKTRA.
Z rozpaczy dzisiaj ginę! Taka losów droga!
HELENA.
Wyświadczysz mi przysługę? Proszę cię, na boga!
ELEKTRA.
Nad bratem czuwać muszę, nie znajdę sposobu.
HELENA.
Nie mogłabyś się udać do mej siostry grobu?
ELEKTRA.
Do siostry, a mej matki? Jakie masz zamiary?
HELENA.
Z zalewek i mych włosów złożysz jej ofiary.
ELEKTRA.
Do drogiej pójść mogiły nie przystoi-ć wcale?
HELENA.
Na widok Argiwczyków ze wstydu się spalę.
ELEKTRA.
Haniebna wprzód ucieczka, wstyd spóźniony potem.
HELENA.
Masz słuszność, ale ranisz swego słowa grotem.
ELEKTRA.
Dlaczego Mykeńczyków twe oczy się boją?
HELENA.
Wstyd ojców, których syny zginęli pod Troją.
ELEKTRA.
O głośne też na ciebie wznosi Argos wrzaski.
HELENA.
Dlatego wybaw z trwogi, nie skąp mi swej łaski.
ELEKTRA.
Nie mogłabym ja spojrzeć na mogiłę matki.
HELENA.
Czyż godzi się, by służba nosiła me datki?
ELEKTRA.
Masz przecież Hermionę, wypełnić to umie.
HELENA.
Panienka nie powinna obracać się w tłumie.
ELEKTRA.
Lecz winna dług tej spłacić, co się nią zajęła.
HELENA.
Masz słuszność. Za twą radą wypełnienie dzieła
Powierzę mojej córce... Chodź tu, Hermione,
Zalewkę bierz do ręki i te ostrzyżone
Me włosy, Klytaimnestry nawiedź-że grobowiec,
Na szczycie stań mogiły z ofiarą i powiedz,
Płyn lejąc — wino z mlekiem i miodem, te słowa:
»Helena, siostra twoja, jako że się chowa
Przed gniewem Argiwczyków, sama przy twym grobie
Nie mogąc dzisiaj stanąć, przezemnie śle tobie
Swe datki!« Potem proś ją, by wzięła w opiekę
Mnie, ciebie i małżonka i te, że tak rzekę,
Sieroty dwie nieszczęsne, które Bóg zatracił,
I że jej dary złożę, by się dług mój spłacił
Wobec mej zmarłej siostry, skoro czas posłuży.
Idź przeto, dziecko moje, i nie zwlekaj dłużej —
Myśl, wszystko to spełniwszy, o powrotnej drodze.
(Odchodzi wraz z Hermioną).
ELEKTRA.
Naturo! Jakże człeka ty upadlasz srodze,
Gdyś zła, a jeśli dobra, jakże ty nas ludzi
Podnosisz! O, widziałam, że się li potrudzi
Ostrożnie, by ściąć ledwie koniuszki swych splotów
Inaczej jej urodzie zaszkodzićby gotów
Ten nóż jej!.. Ano zawsze ta sama! Niech raczą
Bogowie cię ukarać, żeś taką rozpaczą
I mnie i mego brata i całą Helladę
Dotknęła! Ach! Ja biedna! Gdzież znajdę ja radę?!
Nadchodzą przyjaciółki, których wtór się splata
Z moimi lamentami! Wnet obudzą brata,
Chorego Orestesa, i łzy z moich powiek
Wycisną, gdy zobaczę, jak biedny ten człowiek
Szaleje!... O najdroższe niewiasty! Po cichu
Bez stuku, bez hałasu stąpajcie, by lichu
Nie dawać sposobności! Słodko jest mi waszej
Zażywać dziś przyjaźni, lecz jeśli wystraszy
Ze snu tego mi brata, w wielkim będę smutku.
CHÓR MŁODYCH NIEWIAST ARGIWSKICH.
Sza! sza! O pocichutku!
Stopy jak najlżejszemi
Ledwie dotykaj ziemi!
ELEKTRA.
Nie zbliżaj się do łoża! Tamtędy! tamtędy!
CHÓR.
Słucham w te pędy!
ELEKTRA.
Niechże mu szept wasz niewieści
Jako najciszej szeleści,
Niech mu tak cicho gra,
Jako ten trzciny szum!
CHÓR.
Ta warga ma
Drży w swojej mowie,
Jak ledwie dyszące sitowie,
Jak trzcina!
ELEKTRA.
Tłum szept swój, tłum!
Powoli stąpaj, powoli!
Lecz wyznaj mojej niedoli,
Dlaczego właśnie w ten czas
Przybywasz do mnie!
Pierwszy to raz
Tak zasnął głęboko ogromnie!
*
CHÓR.
Powiedz mi, przyjaciółko,
Co się z twym bratem stało?
Czy bardzo chore to ciało?
ELEKTRA.
Przy życiu on-ci jeszcze, lecz oddech ma krótki.
CHÓR.
Ach! Co za smutki!
ELEKTRA.
Zabijesz mi go, jeżeli
Obudzisz go z tej pościeli!
Na wszystko najlepszy lek
Jest nasz spokojny sen.
CHÓR.
Cierpi, niewinny człek,
Los znosi srogi
Za czyn, potępiony przez bogi!
Biedny!
ELEKTRA.
.
Jak ból nęka ten!
Bezprawie było w twym głosie,
Kiedy z Temidy, Fojbosie,
Trójnoga głosiłeś nam,
Że mamy prawo
U śmierci bram
Rozprawić się z matką tak krwawo!
∗
∗ ∗
CHÓR.
Popatrz na łoże!
Pod płaszczem ruszył się brat!
ELEKTRA.
Twój go, nieboże,
Obudził hałas!... W świat!
CHÓR.
Sądziłam przecie,
Że śpi!
ELEKTRA.
Na wszystko w świecie
Odejdźcie mi!
Pocichu precz stąd ponieście swe kroki!
CHÓR.
Śpi twardo.
ELEKTRA.
Zaiste!
Ty, co głęboki
Sen dajesz ludziom udręczonym, święta,
Prześwięta Nocy! Mgliste
Porzuć Erebu pomroki
I na swych skrzydłach przyleć jak najprędzej,
W Agamemnona biedny przyleć dom!
Okrutna nędza nas pęta,
Giniemy strasznie w tej nędzy,
Giniemy!...
Znów się ruszacie?!
Nałóżcie kaganiec tchom!
Bodajby raz już był niemy
Zbyt skrzętny język wasz!
Precz! precz! Niepotrzebna ta straż
Przy bracie!
Sza! Sza! Użyczcie mu
Dobrotliwego snu.
*
CHÓR.
Jakie są wróżby?
Jaki go czeka kres?
ELEKTRA.
Śmierć, śmierć, bo cóżby?!
Ciągle bez jadła, bez!
CHÓR.
Los już sprowadza
Swój czas!
ELEKTRA.
Fojbosa władza
Zgubiła nas!
Krew ściąga na nas ojcobójczej matki!
CHÓR.
I słusznie!
ELEKTRA.
Ja przeczę!
Mord ty na gładkiej
Spełniłaś drodze i zamordowana
Ległaś! O losy człecze!
Ojca-ś zabiła i dziatki
Zabijasz dzisiaj, matko ma rodzona,
Krwi swojej własnej ty zabijasz płód!
U podziemnego-ś ty pana,
A czyż twa córka nie kona
Z boleści?
Łzy, jęki,
Szlochań ponocnych w bród —
Oto mój żywot niewieści!
Ni dziatki dla mnie ni mąż,
Niepoślubiona, wciąż
Śród męki
Czas spędzam długi, jak wiek —
Nieszczęsny ze mnie człek!
PRZODOWNICA CHÓRU.
Podejdź-że, podejdź, panno Elektro, do łoża
I zobacz, czy go ręka nie zabrała boża.
Nie widzi mi się wcale ten sen nazbyt długi.
ORESTES (do siebie).
O jakie ty nam słodkie wyświadczasz przysługi,
Ty śnie, lekarzu chorób! Jakżeś ty mnie oto
Ogarnął w mej potrzebie, ty luba pieszczoto,
Ty nieszczęść zapomnienie! Jakiem dla nędzarzy
Ty mądrem jesteś bóstwem i dobrem w ich wrażej
Niedoli!... Lecz gdzie jestem? Jak się tu dostałem?
Nie pomnę nic od chwili, gdym był tknięty szałem.
ELEKTRA.
Usnąwszy, ileś ty mi zgotował radości!
Pozwolisz, aby trochę podźwignąć ci kości?
ORESTES.
Podźwignij, ach! podźwignij! Pianą jestem zlany —
Obetrzyj-że mi lice z tej stężałej piany.
ELEKTRA.
Obtarłam, słodka służba. Chętnie moje ręce
Siostrzane pielęgnują brata w jego męce.
ORESTES.
Podeprzyj bok mi bokiem, odgarnij mi z lica
Te czochry, bo nie wiele widzi ma źrenica.
ELEKTRA.
O biedne, pełne brudu, zwichrzone kędziory,
Tak dawno nie umyte na tej głowie chorej!
ORESTES.
Na łóżko mnie znów połóż, bo gdy ustąpiły
Napady mego szału, jestem wciąż bez siły.
ELEKTRA.
Dla chorych pożądaną rzeczą jest posłanie,
Niezbędne, choć nie zawsze chętnie patrzym na nie.
ORESTES.
Do góry mnie znów podnieś i połóż mnie bokiem,
Człek chory nieporadny jest za każdym krokiem.
ELEKTRA.
Czy nie chcesz stanąć nogą na ziemi i chwilę
Pochodzić? Zawszeć zmiana wpływa na nas mile.
ORESTES.
Najchętniej!... Że zdrów jestem, może mi się uda
Połudzić... Gdzie brak prawdy, dobra jest i złuda.
ELEKTRA.
Posłuchaj-że mnie, bracie! Słóweczko jedynie,
Dopóki-ć na przytomność pozwolą Erynie.
ORESTES.
Masz wieści? Jeśli dobre, przyjmij za to dzięki,
Jeżeli zaś nieszczęsne, mam już dosyć męki.
ELEKTRA.
Stryjaszek Menelaos przybył, z nawy swemi
W nauplijskim stanął porcie, na ojczystej ziemi.
ORESTES.
Co mówisz? Zabłysnęło światło w mojej nocy?
Jest krewny, co od ojca tyle miał pomocy?
ELEKTRA.
Tak, jest już. A na dowód moich słów — wiedz o tem,
Z trojańskich dzierżaw przywiózł Helenę z powrotem.
ORESTES.
Jeżeli samby wrócił, los godzien zazdrości,
Zaś razem z jego żoną i zło przyszło w gości.
ELEKTRA.
Zaiste! Córki spłodził Tyndaros, przykłady
Niecnoty okrzyczanej dla całej Hellady.
ORESTES.
Ty tylko bądź mi inną. Nie w słowie jedynie,
Lecz dawaj tego dowód — możesz to! — i w czynie!
ELEKTRA.
O rety! bracie drogi! Znów masz błędne oczy!
Przed chwilą-ś był przy zmysłach, teraz szał cię tłoczy.
ORESTES.
Zaklinam cię, o matko! Syn się w prośbach wije:
Przecz szczujesz znowu na mnie krwawookie żmije?
ELEKTRA.
0 bracie nieszczęśliwy! Leż-że mi spokojnie —
Nie widzisz nic, choć mniemasz, że widzisz dokładnie.
ORESTES.
Fojbosie! Oto znowu zgraja mnie opadnie
Tych strasznych jędz psiogłowych, tych kapłanek Piekła!
ELEKTRA (obejmując Orestesa).
Nie puszczę cię, powstrzymam, byś mi nie uciekła
W szaleństwa dzikich skokach, ty ma duszo biedna!
ORESTES.
Puść! Puść mnie! O nie krępuj ty, z Eumenid jedna,
Na dno mnie Tartarowe nie rzucaj!... O Boże!...
ELEKTRA.
Nieszczęsna ja, nieszczęsna! Któż mi dopomoże,
Gdy tak nas opuściły zagniewane nieba?!
ORESTES.
Daj-że mi łuk napięty, podarunek Feba!
Obiecał mi Apollon, iże ja tą bronią
Odpędzę zmory wściekłe, gdy za mną pogonią.
Azali sięgną bóstwa te ręce człowiecze?
I owszem, gdy mi w porę z oczu nie uciecze.
Ha! cóż to? Nie widzicie? Czyście nie słyszały?
To świt dalekonośnej mego łuku strzały!
Ach! przecz się ociągacie? Wzbijcie się niezwłocznie
W powietrze, poskarżcie się na Feba wyrocznię!
Ach! Czemu znów szaleję, pracując piersiami?
Dokądże, ach! dokądże tak mnie znowu mami
Z posłania jakaś siła? Wszakże mi po burzy
Na morskich fal głębinie znowu cisza służy!
Dlaczego płaczesz, siostro? Dlaczego oblicze
Ukrywasz w fałdach sukni? Wstyd mi, żem dziewicze
Twe serce tak zasmucił tem cierpieniem mojem,
Że tak się oto trapisz twego brata znojem.
Tyś czyn mój pochwaliła, jam go doprowadził
Do końca, krew przelałem mej matki! Poradził
Loksyasz mi tę zbrodnię, on źródłem jedynem
Tej winy! On mnie słowem rozgrzeszył, nie czynem!
Mój ojciec, oko w oko zapytan przezemnie,
Czy godzi mi się matkę zabić tak nikczemnie,
Gorącoby mnie błagał, głaszcząc mnie po twarzy —
Tak myślę —, abym broni nie wyciągał wrażej
I własnej tem żelazem nie kłuł rodzicielki,
Boć życia mu nie wrócę, a sam na się wielki
Ból ściągnę, ja nieszczęsny! Zrzuć precz to okrycie
Z swej głowy, siostro luba! Ciężkie mamy życie,
Lecz płakać ty poprzestań! A jeżeli trwogę
Zobaczysz w mojej duszy, jeżeli na drogę
Szaleństwa się zapędzę, ty koj moje zmysły
Stargane i pocieszaj! A gdyby zabłysły
Łzy w oczach twych, ja wówczas stojący przy tobie,
Upomnę cię łagodnie, byś swojej żałobie
Przestała dawać folgę. Godzi się to przecie,
Ażeby się wzajemnie wspierało na świecie
Rodzeństwo. Więc do siebie idź-że, siostro miła,
Byś snem sobie te oczy bezsenne skrzepiła.
Idź, pożyw się i ciału użycz też kąpieli.
Jam zginął, jeśli ty mnie opuścisz, jeżeli
Czuwaniem nadwerężysz swe zdrowie. Tej chwili
Jedynąś mą podporą! Inni odstąpili.
ELEKTRA.
Przenigdy! Z tobą umrę, z tobą żyć też będę.
Na jedno to wychodzi. Bo jakąż ja grzędę
Wynajdę, jeśli ciebie nie stanie? Bez brata,
Bez ojca, przyjaciela, jak mi się posplata
To życie, mnie tak słabej niewieście? Lecz muszę
Posłuszną być twej woli. Ale nim się ruszę,
I ty się, bracie, połóż! Nie ulegaj trwodze,
Co z tego cię posłania wypłasza tak srodze,
Lecz wytrwaj!... Człek nie chory często z urojenia
Jest chory!
CHÓR.
Ojej!
O wy, straszliwie
Na skrzydłach mknące
Boginie!
O, nie w bachijskich wy pląsach płyniecie
Po świecie,
Jeno wam jęk towarzyszy
Po nieszczęść niwie
I łzy za wami gorące
Cieką!
W drogę, jak, nie wiem, daleką
W czarnym całunie
Orszak wasz sunie
Po tym przejrzystym przestworze
I zemstą dyszy,
Zemstą za czyny nieboże,
W krwawej skąpane winie!
Błagam, ach! błagam was ninie,
Wy Eumenidy, abyście zechciały
Zdjąć przeokropne te szały
Ze syna Agamemnona,
Który w tym bólu snać skona!
Ach! te katusze,
Które ciągnęły twoją chciwą duszę
Ku sobie,
Że oto dzisiaj jesteś niemal w grobie —
Ciągnęła męka cię sroga
W tej dobie,
Kiedyś z wieszczego trójnoga
Usłyszał, usłyszał głos boga,
W miejscu, co ponoś leży,
Jako się wierzy,
W ziemskiego świata średzinie.
*
Rety!
Gdzież litość nieba?
Gdzież ją zobaczę,
O Panie!
Gdzież jest, Zeusie, zmiłowanie twoje?
Te znoje,
Ten bój śmiertelny, o biedna
Ofiaro Feba,
Te ciągłe łzy i rozpacze?
Mściwy
Duch jakiś spełnia swe dziwy,
Łez ci źródliska
Z oczu wyciska,
Krew matki z powrotem sprowadza
Na dom, do sedna
Szarpie cię jego ta władza,
Odbiera zmysły! Któż stanie
Z lekarstwem przy twojej ranie?
Jakżeż nad tobą ja płaczę, jak płaczę!
Ach! i najwięksi bogacze
Mało tu mają głosu,
Swojego nie ujdą losu:
Szczęścia ich żagle
Bóg im na strzępy porozdziera nagle!
Jak burza,
Która okręty w falach morskich nurza,
Tak Bóg ich, władca na niebie,
Z podnóża
Szczęścia strąciwszy, pogrzebie
W swym nieuchronnym Erebie!
Kogóż się więcej wychwala
Nad ród Tantala,
Co wziął od Zeusa władanie?!
*
Lecz oto ku nam tu idzie
Władca Menelej, książę,
Królewski pan!
Po tej dostojnej szacie
Poznasz odrazu, z kim go wiąże
Ród!
Hołd Tantalidzie!
Ty, coś w azyjskie kraje
Tysiące wiódł
W bojowy tan,
Witaj nam, majestacie!
Szczęście przy tobie staje,
Wszystko ci spełnił Bóg,
Czegoś zapragnąć li mógł!
Wchodzi
MENELAOS.
O domie, i z radością witam znowu ciebie,
Wróciwszy z grodu Troi, i w smutku się grzebię,
Bo nigdziem po okrętach nie widział ogniska,
Na które los się srogi tak zajadle ciska,
Jako na twe, o domie! O nieszczęściu całem
O doli mego brata już-ci ja słyszałem,
Rumor o tem świeży
Do uszu moich doszedł, kiedym do wybrzeży
Malejskich płynął z statki swoimi. On, z morza
Wieszczący, Nereusza prorok, postać boża
Glaukosa, co żeglarzom wywróża niekłamnie
Ich dolę, tę nowinę ciężką zwalił na mnie —
Stanąwszy, tak powiedział w oczy mi wyraźnie:
»Nie żyje, Meneleju, brat twój! Krwawą łaźnię
Podstępnie zgotowała mu ta własna żona!«
Na wieść tę zapłakałem i ma zgromadzona
Załoga łzy roniła... W nauplijskiej zatoce
Gdym potem wylądował i kiedym w sieroce
Te progi przysłał naprzód małżonkę, nadzieję
Żywiłem, że mi jeszcze szczęście się zaśmieje,
Że będę mógł uścisnąć syna mego brata,
Oresta, i że długie niewidzianą lata
Rodzinę jego w zdrowiu zastanę, w tem wieści
Jakiś mi retman przyniósł o krwawej boleści,
O śmierci Tyndarydy, że padła nieżywa
Z rąk dziecka rodzonego. A gdzież on przebywa,
Powiedzcie mi, dziewice, Agamemnonowy
Potomek, który takiej zbrodni był gotowy
Dokonać? Niemowlęciem jeszcze był na łonie
Swej matki Klytaimnestry, gdy o Ilionie
Myślący, opuszczałem rodzinne wrzeciądze.
Ażebym go mógł poznać, chyba że nie sądzę.
ORESTES.
Tu jestem, ja, Orestes, którego twe oczy
Szukają! Dobrowolnie warga ma roztoczy
Przed tobą, Meneleju, rozmiar mojej nędzy.
Do kolan ci przypadam i błagam, choć przędzy
,
Choć nie mam ja gałązek oliwnych w tej dłoni!
Przychodzisz w samą porę, wyratuj mnie z toni!
MENELAOS.
Bogowie! Czyj to upiór? Czyjeż widmo, czyje?
ORESTES.
Tak, prawda, choć żyw jestem, z bólu już nie żyję.
MENELAOS.
O, jakżeś się opuścił! Te włosy w nieładzie?
ORESTES.
Nie wygląd mnie przybija, mój czyn mi na zdradzie.
MENELAOS.
Ziemica jakby szklana, nieruchoma, mętna!
ORESTES.
Sił siła się pozbyłem, nie zbędę się piętna.
MENELAOS.
O jakżeś zniekształcony — ponad wyraz wszelki!
ORESTES.
Mordercę masz przed sobą biednej rodzicielki.
MENELAOS.
Słyszałem, jeno nie mów o tem nazbyt wiele.
ORESTES.
Nie mówię, Bóg mnie w straszne pogrążył topiele.
MENELAOS.
A cóż ci tak dolega? Cóż cię tak ugina?
ORESTES.
Sumienie! Na sumieniu straszna ciąży wina.
MENELAOS.
Wytłómacz się! Co mądre, winno być też jasne.
ORESTES.
Z zgryzoty, mówiąc krótko, tak haniebnie gasnę,
MENELAOS.
Zabójcza to potęga, lecz zbyć się jej można.
ORESTES.
I z szału — mści się na mnie śmierć matki bezbożna.
MENELAOS.
Którego dnia raz pierwszy przyszło to na ciebie?
ORESTES.
Napadu-m dostał zaraz po matki pogrzebie.
MENELAOS.
Gdzie, w domu, czy przy stosie miałeś napad wraży?
ORESTES.
Gdy w nocy przy jej kościach siedziałem na straży.
MENELAOS.
Sam byłeś, czy kto z ziemi podniósł cię tej chwili?
ORESTES.
Pylades. Myśmy razem matkę mą zabili.
MENELAOS.
A jakież to cię dręczą widziadła, mój chory?
ORESTES.
Zda mi się, że trzy czarne, jak noc, widzę zmory.
MENELAOS.
Już wiem, o jakich myślisz, lecz ich nie wymienię.
ORESTES.
I słusznie się wstrzymujesz, groźne to są cienie.
MENELAOS.
Więc one za krew matki swym szałem cię karzą?
ORESTES.
Ach! z jakąż mnie ścigają zajadłością wrażą!
MENELAOS.
Kto czyn popełnił srogi, cierpieć musi srodze!
ORESTES.
Usprawiedliwić można, żem szedł po tej drodze.
MENELAOS.
Nie zwalaj na śmierć ojca! Tego jeszcze trzeba!
ORESTES.
Feb radził zabić matkę, zwalam to na Feba.
MENELAOS.
Zapomniał, jak się czystość odróżnia od plamy.
ORESTES.
Czemkolwiek są bogowie, bogów słuchać mamy!
MENELAOS.
Loksyasz nie pomaga-ć w twej doli ponurej?
ORESTES.
Ociąga się, to cecha jest bogów natury.
MENELAOS.
Jak dawno, kiedy życie matki skończyło się?
ORESTES.
Dzień szósty. Jeszcze ogień tli się na jej stosie.
MENELAOS.
O, prędko mszczą bogowie rozlaną krew matki.
ORESTES.
Nie mądry-ć ja, lecz druhom druh jest ze mnie rzadki.
MENELAOS.
Masz pomoc stąd, żeś pomścił krzywdę rodziciela?
ORESTES.
Dotychczas nie. Kto zwleka, ten jej nie udziela.
MENELAOS.
A miasto jak się patrzy na twój czyn? Przytomnie?
ORESTES.
Nienawiść ma. Nikt słowa nie przemówi do mnie.
MENELAOS.
Obrzędnie czyś z krwawego oczyszczon już błota?
ORESTES.
Gdzie przyjdę, tam przedemną zamykają wrota.
MENELAOS.
By wygnać cię, któż za tem jak najbardziej stoi?
ORESTES.
Ajaks, co ma do ojca żal jeszcze z pod Troi.
MENELAOS.
Rozumiem. Palameda mści on w tę godzinę.
ORESTES.
Toć jam go nie mordował! Z trzech powodów ginę
.
MENELAOS.
Ten trzeci? Ajgisthosa dręczą cię stronnicy?
ORESTES.
Tak, oni, im podlega teraz lud stolicy.
MENELAOS.
Agamemnona berło dają-ć z jego władzą?
ORESTES.
Bynajmniej. Toć mi nawet i żyć dziś nie dadzą.
MENELAOS.
Co myślą z tobą czynić? powiedz mi dokładnie.
ORESTES.
Dziś jeszcze na mnie wyrok w ich sądzie zapadnie.
MENELAOS.
Wypędzą, czy masz umrzeć, lub nie? Co się stanie?
ORESTES.
Mam umrzeć z rąk mieszkańców przez kamienowanie.
MENELAOS.
Dlaczego nie uciekasz za ojczyzny krańce?
ORESTES.
Gdy zbrojni otaczają mnie wokół pohańce?
MENELAOS.
Obywatele, mówisz, czy też rząd Argosu?
ORESTES.
Chcą wszyscy, bym krwawego doznał tutaj losu.
MENELAOS.
Zaiste! Ostateczna dola cię spotkała!
ORESTES.
Dlatego dzisiaj w tobie ma nadzieja cała,
Ucieczka moja wszystka! Sam szczęśliwe życie
Mający już, o pozwól, by w tym twoim bycie
Uczestniczyły również twe nieszczęsne druhy.
Nie sobkiem bądź, co żyje, na niedolę głuchy
Swych bliźnich, jeno przypuść do swojego stołu
Nas, biednych, udręczonych, i z nami pospołu
Używaj! Dług wszak spłacisz w ten przyjazny sposób,
U ojca zaciągnięty. Czem jest przyjaźń osób,
Dowodu nie dających? Nazwą, więcej niczem!
PRZODOWNICA CHÓRU.
Patrzajcie! Z zasępionem idzie tu obliczem
Tyndarej, Spartiata! Starcze stawia kroki
Z trudnością. Wlecze tu się w żałobie głębokiej
I z włosem ostrzyżonym po swej córki skonie.
ORESTES.
Zginąłem, Meneleju! Twarz mi wstydem płonie:
Tyndarej k’nam się zbliża, a jego-ć ja w gości
Jak najmniej mieć tu pragnę, tyle okropności
Spełniwszy. On od mała mnie chował, pieszczoty
Różnemi obsypywał, ten mój dziadek złoty,
Na ręce brał mnie, dziecię Agamemnonowe,
A z nim także i Leda, która moją głowę
Niemniej od Dioskurów, swych synów, lubiła.
A za to jakżeś ty się dzisiaj odpłaciła,
Ty duszo moja biedna! Jakżeż ty im, serce,
Nagradzasz? Gdzież się skryję? W jaki kąt się wwiercę,
To lice jakąż dzisiaj ciemnością ponurą
Zakryję, jakąż siebie przysłonię ja chmurą,
Ażeby módz uniknąć spojrzenia starucha?
TYNDAREOS.
Gdzież znajdę Menelaja, mojej córki druha?
Na grobie Klytaimnestry usłyszałem bowiem,
Ofiary wylewając, że wrócił ze zdrowiem,
Że razem z swą małżonką po tak długim czasie
Zawinął w port nauplijski. Prowadźcie mnie zasię
Do niego! Chcę uścisnąć rękę przyjaciela,
Któregom już nie widział ach! od lat tak wiela!
MENELAOS.
Witaj, starcze, coś z Zeusem dzielił łoże żony!
TYNDAREOS.
Mój zięciu, Menelaju, bądź mi pozdrowiony!
Ach! Źle, że tak przyszłości przewidzieć nie można!
Ten potwór matkobójczy, ta żmija bezbożna,
Ohyda mego życia, jakież on pociski
Z tych błędnych rzuca oczu! I tyś mu tak bliski?
Rozmawiasz z tym, co strasznym tak się splamił czynem?
MENELAOS.
Przecz nie? Kochałem ojca, którego jest synem.
TYNDAREOS.
On z jego krwi pochodzi, ten podły wyrzutek?
MENELAOS.
Tak, z jego!... Nieszczęśliwy, szanuj jego smutek.
TYNDAREOS.
Zdziczałeś, bawiąc długo w dzikich ludzi kraju.
MENELAOS.
Krewieństwo swoje kochać jest w Greków zwyczaju.
TYNDAREOS.
I tego, który nowy obyczaj wprowadza?
MENELAOS.
Świętością jest dla mędrca konieczności władza.
TYNDAREOS.
Przy swojem kładź się zdaniu, ja przy swem się kładę.
MENELAOS.
I gniew i wiek podeszły złą nam dają radę.
TYNDAREOS.
O mądrość ty dla niego chcesz się sprzeczać ze mną?
Jeżeli wszyscy wiedzą, co rzeczą nikczemną,
A co szlachetną, powiedz: w kimże mniej się kryje
Mądrości, niśli w człeku, który, na niczyje
Przepisy nie zważając, na obyczaj Greków,
Na prawo i na słuszność, władnące od wieków,
To wszystko naraz depce? Bo gdy się tak stało,
Że ducha wyzionęło mego syna ciało,
Że umarł Agamemnon, uderzony w czoło
Siekierą mojej córki — czyn, który wokoło
Wstręt zawsze musi budzić —, on na jednej drodze
Mógł praw swoich dochodzić: za krew, która z głowy
Ojcowskiej popłynęła, winien był gardłowy
Powołać sąd na winną i wydalić z domu
Rodzicę. Tak działając, nie ściągnąłby sromu
Na imię swe i dowód dałby, że się liczy
Z umiarkowaniem zbożnem i z prawem. Zbrodniczy
Zaś czyn ten, który spełnił, dolę mu tę samą
Zgotował, co i matce. I on krwi się plamą
Pokalał — w rodzicielce dopatrzył się winy —
I słusznie — i popełnił nieszczęsnej godziny
Ohydne matkobójstwo, stał się, tak, winniejszy!
Nic jego, Menelaju, zbrodni nie umniejszy,
Bo pytam się: Jeżeli mogłoby się kiedy
Wydarzyć, że i tenby takiej samej biedy
Z rąk własnej doznał żony, a znowu tę żonę
Syn jego zechciał zabić, by było pomszczone
Morderstwo świeżym mordem, to, proszę cię, powiedz,
Na jakibyśmy wówczas schodzili manowiec?
Gdzie byłby kres tych zbrodni? O, jak to nam pięknie
Przodkowie przepisali: Gdy się kto nie zlęknie
I krew cudzą przeleje, nie wolno mu z domu
Wychodzić nu świat boży, nie wolno nikomu
Z zbrodniarzem się spotykać. Tak się, rzekli, stanie,
Że może człekobójcę oczyścić wygnanie,
Nie żaden odwet krwawy. Bo takie są dzieje,
Że karze musi uledz zawsze, kto przeleje
Ostatni krew, kto ręce swe posoką zmaże.
W pogardzie mam ja zawsze białogłowy wraże,
Zbrodnicze, przedsię k’córce mojej gniew mój płonie,
Że śmiała zabić męża. A i ku twej żonie,
Helenie, serca nie mam, ja do tej kobiety
Ni słowa nie przemówię. I tobie niestety!
Zazdrościć niema czego, żeś się wybrał dla niej,
Niewiasty niegodziwej, do Troi... Któż zgani,
Że, ile tylko mogę, zawsze bronię prawa,
Że stawiam zawsze opór, aby zemsta krwawa
Nie chciała się panoszyć, ten odwet zwierzęcy,
Co niszczy wsie i miasta! To są moje troski!
(Do Oresta): Co działo się, nieszczęsny, w twej duszy synowskiej,
Gdy matka, odsłoniwszy pierś, błagała ciebie?
Nie byłem ja obecny tej strasznej potrzebie.
A jednak, myśląc o tem, zalewam się łzami,
Ja, starzec niedołężny. Z tem jednem się z nami
Pogodzić dzisiaj musisz: Jesteś w nienawiści
U bogów i okrutna już się pomsta iści
Za twoje matkobójstwo. Ścigają cię trwogi
I szał cię groźny chwyta. Na cóż mi świadkowie,
Gdy widzę to na oczy?... A tobie zaś powie
Ma warga, Menelaju: Nie czyń na przekorę
Niebiosom i powstrzymaj tę swoją podporę
Dla niego. Niech ten zbrodniarz zginie z ręki miasta,
Ukamienowan dzisiaj!... Nieszczęsna niewiasta,
Ma córka, śmierć poniosła według swej zasługi,
Lecz ten tu nie miał prawa przelać krwi jej strugi!
Co do mnie, szczęście sobie w wszystkiem innem chwalę,
A tylko mi się córki nie udały wcale.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Zazdrości godzien człowiek, komu dobra dziatwa
Żywota strapieniami i troską nie gmatwa.
ORESTES.
O starcze, mówiąc z tobą, obawiać się muszę,
Że serce twe zasmucę, że zranię twą duszę.
A przecież twa sędziwość niech nie staje w drodze
Mym słowom, ty zaś szyku nie mieszaj, gdy wodze
Popuszczę swej obronie... W tej chwili mnie trwoży
Twój śnieżny włos. Zaiste! Czyn-ci ja nieboży
Spełniłem, zabijając swą matkę, atoli
I zbożny, bom się pomścił mego ojca doli.
Cóż miałem ja uczynić? Na siłę tu siła
Szła, mówię: Ojciec spłodził, a matka zrodziła,
Twa córka, gdy od niego przyjęła nasienie,
Jak ziemia bierze ziarna. Stąd wątek
Mych myśli: Raczej tego, co mi dał początek,
Wypadło mi tu bronić, niż tej, co mnie, dziecię,
Karmiła swoją piersią. Córka twa — boć przecie
Wstyd dla mnie zwać ją matką — dzieliła swe łoże
Z kim innym w związku tajnym, który deptał boże
Prawidła. Wiem, że, mówiąc źle o rodzicielce,
I siebie wielce hańbię. Ale jestem wielce
Zmuszony, aby mówić. Ajgisthos był właśnie
Tym tajnym gachem w domu. Ten przezemnie zgaśnie,
A potem matkę-m zabił. Bezbożne to dzieło,
Lecz z chęci mej, by ojca mścić, początek wzięło.
Mam być ukamienowan — taka jest twa groźba?
Posłuchaj przeto, jakie krwawa moja kośba
Korzyści całej Grecyi przynosi: Jeżeli niewiasta
Do tego aże stopnia bezczelności wzrasta,
Że, naprzód swego męża mordując, do dzieci
Ucieka się następnie i swem łonem świeci,
Ażeby je pobudzić do litości, wtedy
Najmniejszy starczy powód dla takiej czeredy,
By mężów swych mordować i nikt im za winę
Nie zechce poczytywać tego kroku. Ginę,
Lecz zwyczaj ten usuwam postępkiem, na który
Ze zgrozą taką patrzysz! Więc słusznie twej córy,
Mej matki nienawistnej lałem krew, tej żony,
Co męża oszukała, gdy w dalekie strony
Na czele zbrojnych wojów poszedł, wódz Hellady,
I łoże pohańbiła małżeńskie. Tej zdrady
Lękając się, nie sobie wymierza pokutę
Za grzech swój, jeno czując, że ją kary lute
Spotkać mogą, by ujść ich, męża ukarała
I ojca mi zabiła. Na bogi! — acz mała
Zaleta wzywać bóstwa, gdy się mordu broni —:
Gdybym był milczkiem uznał czyn mojej macierzy
Za dobry, cóżby ojciec mi zrobił, co leży
W mogile? Czy Erynyi nie podszczułby gniewny
Przeciwko mnie? Lub może jesteś tego pewny,
Że z matką li w sojuszu są one boginie,
A zaś nie poprą tego, który większej ninie
Od matki doznał krzywdy? Ty, starcze, do zguby
Przywiodłeś mnie, spłodziwszy córkę, która, śluby
Złamawszy, tak mi ojca wydarła nikczemnie
I przez to samobójcę uczyniła ze mnie!
Małżonki Odysseja ręka Telemacha
Ze świata nie zgładziła. Nie było tam gacha,
By męża jej zastąpił. Ognisko jej domu
W czystości pozostało bez żadnego sromu.
Słuchając Apollona — widzisz —, co ma w ziemi
Średzinie swój przybytek i usty mądremi
Wyrocznie głosi ludziom , ja zabiłem rodzicielkę swoją.
Cóż ja czynić miałem?
Czy bóg, co ze mną zgrzeszył swoim współudziałem,
Nie może mnie rozgrzeszyć? Dokądże ja mogę
Uciekać, gdy ten, który popchnął mnie na drogę
Występku, nie wybawi od śmierci? A zatem
Ty nie mów, że zły czyn był, chociaż mnie bogatem
Snać dobrem nie obdarzył. Szczęściem dla człowieka.
Gdy żonę ma szlachetną, a zaś los go czeka
I w domu i za domem niemiły, jeżeli
Małżonki mu czcigodnej niebo nie udzieli.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Dla mężów w ich niedoli żony są przeszkodą,
Ku gorszym jeszcze klęskom zawsze-ci ich wiodą.
TYNDAREOS.
Zuchwały-ś i pokory nie znasz w swojej mowie
I tak mi odpowiadasz, że wszystko dziś zdrowie
Odbierasz memu sercu. Dlatego tem bardziej
Na zgubę zasługują ludzie, jak ty, hardzi.
Sam pchasz mnie, by do trudów, co tu sprowadziły
Me kroki — chciałem złożyć u córki mogiły
Ofiarę — trud dołączyć jeszcze jeden: W cenie
Mam sobie to, że udam się na zgromadzenie
Narodu argiwskiego i nie wbrew swej chęci,
Lecz z chęcią będę szczuł go, szczuł jak najzawzięciej,
By ukamienowali i ciebie i siostrę,
Gdyż ona jeszcze więcej, niśli ty, na ostre
Skaranie zasłużyła, judząc cię zażarcie
Przeciwko własnej matce. Dawała-ć oparcie,
Do uszu nieprzyjaźne wkładając ci słowa,
Że jawi się jej we śnie rodziciela głowa,
Ze Ajgisth gachem w domu — za co niech ją piekła
Pokarzą, bo i tutaj nader była wściekła —,
Aż dom ten niewidzialne ogarnęły żary.
Zaś tobie, Menelaju, mówię i bez miary
To zrobię: Jeśli tylko masz w jakowej wadze
Mą przyjaźń czy nienawiść, to z serca ci radzę,
Daj spokój, nie chroń tego, bóstwom na przekorę
, bo inaczej nigdy nie postanie
Twa noga w ziemi Sparty. To moje wezwanie!
Więc ludzi tych bezbożnych w mych przyjaciół grono
Nie wciągaj, pobożniejszych mając tutaj pono...
A teraz niech mnie służba do domu prowadzi.
ORESTES.
A idź-że, idź! Spokojniej pomówię i gładziej
Z tym oto, twojej zrzędnej nie mając starości
Przed sobą. Menelaju, jakaż myśl to gości
W twej głowie? Którą drogę obierzesz ty sobie
Na trosk tych dwóch rozstaju? Snać cię gniotą obie.
MENELAOS.
Daj spokój!... Właśnie bowiem rozważam w swej duszy
Bezradny, w którą stronę ten mój krok się ruszy.
ORESTES.
Rozważań teraz nie kończ, mnie wysłuchaj pierwej
I wróć z postanowieniem do swych myśli przerwy.
MENELAOS.
Masz słuszność, mów! Niekiedy dla nas milczeć lepiej,
Zaś innym znowu razem bardziej mowa krzepi.
ORESTES.
Więc zacznę... Od zwięzłości korzystniejszą będzie
Obfitość słów, gdyż dłuższe języka orędzie
Przedstawi sprawę jaśniej. Z tego, co jest twoje,
Niczego mi nie dawaj na to ja li, kroję:
Coś wziął od mego ojca, to mi zwróć tej chwili!
Nie skarb ja mam na myśli — owszem skarb: wysili
Menelaj się, by życie mi ocalić, juści
Największym mnie on skarbem obdarzy, z czeluści
Wyrwawszy mnie śmiertelnej. Spełniłem bezprawie,
Więc z doli mojej racz-że mnie i ty łaskawie
Wyciągnąć dziś bezprawiem. Wszak z krajów Hellady
I ojciec mój bezprawnie powiódł wojsk gromady
Do Troi! Nie on zgrzeszył, jeno chciał naprawić
Bezprawny grzech twej żony. To ci pragnę stawić
Przed oczy, za toś dzisiaj winien mu wywdziękę!
A dalej: jak przyjaciel, co ma iść na rękę
Swym druhom-przyjaciołom, twą się przejął sprawą,
Poświęcił się dla ciebie, walkę tocząc krwawą
Przy boku twym, byś żonę odzyskał, Helenę.
Jednaką-że więc ceną zapłać za tę cenę.
Dzień jeden ty się potrudź, a nie lat dziesiątek,
Ażeby nas ocalić! Oto jest mój wątek!
A jeśli moja siostra zginęła w Aulidzie.................................