- promocja
Ostatni sen - ebook
Ostatni sen - ebook
Najbardziej osobista książka Pedra Almodovara. Autoportret rozpisany na dwanaście historii, które ujawniają mniej znane oblicze i pasję pisarską popularnego reżysera. Dwanaście historii obejmujących różne okresy: od późnych lat sześćdziesiątych do dziś, i pokazujących ewolucję Almodovara jako artysty.
Mroczne lata edukacji szkolnej, bardzo osobiste wspomnienie o matce, rozważania na temat własnej twórczości – to wszystko autor zamyka w niewielkich formach fabularnych, dzięki którym możemy odkrywać go na nowo, szukać kolejnych tropów dotyczących jego życia i dzieł. Teksty składające się na ten tom Almodóvar pisał do szuflady przez blisko pięćdziesiąt lat. Fikcja przenika się tu z rzeczywistością, humor – z powagą, racjonalność – z szaleństwem, a logika – z paradoksem. Lektura tych opowiadań przypomina oglądanie filmów Almodovara: zaskakuje, bawi, dezorientuje, wzrusza, skłania do refleksji. A znany reżyser okazuje się również znakomitym stylistą doskonale władającym piórem.
Książkę poleca Grażyna Torbicka: „Taki jest Almodóvar. Są tu szczerość i tajemnica, szaleństwo i spokój, radość chwili i smutek przemijania, a przede wszystkim pasja i pożądanie”.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67727-19-8 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wielokrotnie sugerowano mi, żebym napisał autobiografię, a ja zawsze odmawiałem. Proponowano także, żeby ktoś inny napisał moją biografię, ale wizja książki opowiadającej o mnie jako o osobie wywołuje we mnie pewien rodzaj alergii. Nigdy nie prowadziłem dzienników, a kiedy próbowałem, kończyło się na drugiej stronie; jednak niniejsza książka stanowi zaprzeczenie tego wszystkiego. Najbliżej jej do autobiografii fragmentarycznej, nieco enigmatycznej i niepełnej. Mimo to wierzę, że osoby, które ją przeczytają, uzyskają pełny obraz mnie jako filmowca, jako opowiadacza historii (pisarza), a także tego, w jaki sposób te dwie role mieszają się i łączą w moim życiu. Jednak w tym, co napisałem, są kolejne sprzeczności – choć twierdzę, że nigdy nie potrafiłem prowadzić dziennika, w tym zbiorze pojawiają się cztery opowiadania, które świadczą o czymś przeciwnym: te o śmierci mojej matki, o wizycie u Chaveli w Tepoztlán, Kronika pustego dnia i Zła powieść. Są one bezpośrednim zapisem moich doświadczeń w chwili, kiedy je przeżywałem, bez grama dystansu. Niniejszy zbiór opowiadań (wszystko jest dla mnie opowiadaniem, nie uznaję podziałów gatunkowych) ukazuje ścisły związek między tym, co piszę, tym, co filmuję, i tym, co przeżywam.
Te niepublikowane dotąd opowiadania leżały w moim gabinecie, wraz z całą stertą innych, zarchiwizowanych przez Lolę Garcíę. Lola jest moją asystentką, odpowiedzialną za tego typu zadania. Wykopała teksty ze starych niebieskich teczek, które uratowała z chaosu licznych przeprowadzek. Wraz z Jaumem Bonfillem postanowili je odkurzyć. Nie czytałem ich od czasu napisania; Lola je zarchiwizowała, a ja o nich zapomniałem. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy wracać do nich po kilkudziesięciu latach, gdyby nie zasugerowała, żebym rzucił okiem. Lola dokonała rozsądnego wyboru i dała mi kilka do przeczytania, żeby zobaczyć, jak zareaguję. Przeglądałem je w wolnych chwilach między pre- a postprodukcją Strange Way of Life. Nie wprowadzałem poprawek, bo zależało mi na tym, żeby przypomnieć sobie siebie i te opowiadania dokładnie takimi, jakie były w chwili powstania, i przekonać się, jak zmieniło się moje życie i wszystko, co mnie otacza, od kiedy ukończyłem szkołę z dwiema maturami.
Od dziecka wiedziałem, że jestem pisarzem, zawsze pisałem. Jeśli coś było dla mnie jasne, to moje powołanie literackie, a jeśli czegoś nie jestem pewny, to moich osiągnięć. W dwóch z zamieszczonych tu tekstów opowiadam o mojej miłości do literatury i pisania (Życie i śmierć Miguela – napisanym wieczorami w latach 1967–1970 – i stworzonej w tym roku Złej powieści).
Przeprosiłem się z niektórymi z nich i przypomniałem sobie, kiedy i gdzie je pisałem. Widzę się, jak piszę Życie i śmierć Miguela na olivettim, siedząc na patiu domu rodzinnego w Madrigalejo wśród winorośli, obok wiszącego na sznurku oskórowanego królika, przypominającego paskudny lep na muchy. W biurze telekomunikacji, na początku lat siedemdziesiątych, pisałem ukradkiem, kiedy już skończyłem pracę na dany dzień. Pisałem też oczywiście wszędzie tam, gdzie mieszkałem, zawsze przy oknie.
Niniejsze opowiadania stanowią dopełnienie moich filmów: czasami służyły mi jako bezpośrednie odzwierciedlenie danego momentu w moim życiu – i albo wiele lat później stawały się filmami (Złe wychowanie, niektóre fragmenty Bólu i blasku), albo kiedyś w końcu się nimi staną.
Wszystkie te teksty uznaję za inicjacyjne (nie uważam jeszcze tego etapu za zamknięty), a wiele z nich powstaje w ramach walki z marazmem. W 1979 roku tworzę postać szaloną pod każdym względem, Patty Diphusę (Wyznania seksbomby), a w nowy wiek wchodzę z kroniką pierwszego dnia sieroctwa (Ostatni sen); powiedziałbym, że we wszystkich późniejszych tekstach – łącznie z Gorzką Gwiazdką, gdzie pozwoliłem sobie zawrzeć wstawkę w postaci monologu o Chaveli, której głos stanowi nieodłączny element wielu moich filmów – kieruję wzrok na siebie i przeistaczam się w nową postać, o której piszę w Żegnaj, wulkanie, Kronice pustego dnia i Złej powieści. Ta nowa postać, ja sam, stanowi przeciwieństwo Patty, choć współtworzymy tę samą osobę. W tym nowym wieku przeistaczam się w kogoś, kto jest mroczniejszy, bardziej surowy i melancholijny, mniej pewny siebie i świata, wystraszony – i to stamtąd czerpię inspirację. Dowodem na to są moje filmy, zwłaszcza te, które zrobiłem w ostatnich sześciu latach.
To wszystko znajduje się w tej książce; odkrywam także, że tuż po przyjeździe do Madrytu, na początku lat siedemdziesiątych, byłem już osobą, w którą miałem się przeistoczyć: Wizyta przeobraziła się w Złe wychowanie dopiero w 2004 roku, ale gdybym miał pieniądze, już wtedy zadebiutowałbym jako reżyser z Joanną, świrniętą królewną albo Ceremonią lustra i dalej robiłbym filmy, które nakręciłem później. Ale niektóre z tych opowiadań pochodzą jeszcze sprzed mojej przeprowadzki do Madrytu, powstały w latach 1967–1970: to Odkupienie i wspomniane już Życie i śmierć Miguela. W obu dostrzegam, z jednej strony, że dopiero co skończyłem szkołę, a z drugiej – młodzieńczą udrękę, strach przed życiem w pułapce małego miasteczka, konieczność jak najszybszej ucieczki do Madrytu (przez te trzy lata mieszkaliśmy z rodziną w Madrigalejo w prowincji Cáceres).
Próbowałem zostawić opowiadania w takiej formie, w jakiej powstały, ale muszę przyznać, że przy Życiu i śmierci Miguela nie mogłem się oprzeć i wprowadziłem pewne poprawki; styl wydał mi się za bardzo specyficzny i wydumany, dokonałem więc drobnych korekt, z poszanowaniem ducha oryginału. To jedno z opowiadań, których lektura, po ponad pięćdziesięciu latach, najbardziej mnie zaskoczyła. Świetnie pamiętałem pomysł, na którym zasadza się cała narracja, opowiedzenie życia w przeciwnym kierunku. Ten element okazał się najważniejszy i – jeśli wolno mi tak powiedzieć – absolutnie oryginalny. Kilkadziesiąt lat później pomyślałem, że w Ciekawym przypadku Benjamina Buttona ukradli mi koncept. Sama historia jest bardzo konwencjonalna i odzwierciedla przebieg mojego życia, wówczas jeszcze bardzo krótkiego. Najważniejszy jednak był koncept. Kiedy czytam ten tekst dzisiaj, uświadamiam sobie, że opowiada przede wszystkim o pamięci i o naszej bezradności w obliczu upływu czasu. Z taką myślą zapewne pisałem tę historię, ale zapomniałem o tym i teraz nie mogę się nadziwić. We wszystkich opowiadaniach z tamtej dekady przewijają się także motywy religijne, pokłosie mojej katolickiej edukacji.
Radykalny przełom następuje w 1979 roku, wraz z kreacją Patty Diphusy; nie mógłbym napisać takiej postaci ani wcześniej, ani później niż w szalonej końcówce lat siedemdziesiątych. Oczami wyobraźni widzę, jak siedzę wtedy przy maszynie, zajmuję się wszystkim, co popadnie, żyję i piszę z zawrotną prędkością. Stulecie kończę Ostatnim snem, relacją z pierwszego dnia sieroctwa; zależało mi na umieszczeniu tu tej krótkiej kroniki, gdyż uważam, że te pięć stron należą do najlepszych tekstów, jakie dotychczas napisałem. Nie czyni to jednak ze mnie wielkiego pisarza – byłoby tak, gdybym zdołał napisać co najmniej dwieście stron tego samego kalibru. Żeby mógł powstać Ostatni sen, musiała umrzeć moja matka.
Oprócz wspomnianego już związku Wizyty ze Złym wychowaniem w zebranych tu tekstach przewija się wiele tematów i wątków, które pojawiają się w moich filmach lub jakoś na nie wpływają. To na przykład moja obsesja na punkcie Głosu ludzkiego Cocteau, widoczna już w Prawie pożądania, stanowiła podstawę Kobiet na skraju załamania nerwowego i pojawiła się po raz kolejny w Przerwanych objęciach, a w końcu dwa lata temu znalazła wyraz w Ludzkim głosie z Tildą Swinton. Również w Zbyt wielu tranzycjach opowiadam o jednym z elementów kluczowych dla Wszystkiego o mojej matce: eklektyzmie, mieszance nie tylko gatunków, lecz także dzieł, które mnie ukształtowały – oprócz monodramu Cocteau był to też Tramwaj zwany pożądaniem Tennessee Williamsa (El Deseo – „pragnienie”, „pożądanie” – to nazwa mojej firmy producenckiej) i Premiera, film Johna Cassavetesa. Wszystko, co wpadło mi w ręce albo mignęło mi przed oczami, przywłaszczałem sobie i przetwarzałem jako swoje, choć nie w tak skrajny sposób jak León w Zbyt wielu tranzycjach.
Jako filmowiec narodziłem się w szczytowym okresie postmodernizmu: idee można było czerpać zewsząd; wszystkie epoki i style współistniały obok siebie, zniknęły uprzedzenia ze względu na gatunek i płeć oraz getta; nie liczył się też wtedy rynek, wyłącznie głód życia i chęć tworzenia. Były to idealne warunki dla kogoś, kto – tak jak ja – chciał pożreć wówczas cały świat.
Mogłem czerpać inspirację z podwórek w Kastylii-La Manchy, gdzie spędziłem najwcześniejsze lata, z ciemnej sali Rock-Ola, zatrzymując się – jeśli było to potrzebne – w bardziej ponurych obszarach późniejszego dzieciństwa w szkole-więzieniu u salezjanów. Były to lata burzliwe i zarazem olśniewające, gdyż ścieżkę dźwiękową do tego salezjańskiego horroru stanowiły łacińskie msze, które sam śpiewałem jako solista chóru (Ból i blask).
Mogę dziś stwierdzić, że to właśnie w tych trzech miejscach się ukształtowałem: na podwórkach La Manchy, gdzie kobiety dziergały klockowe koronki, śpiewały i obgadywały całą wioskę; w trakcie cudownej eksplozji wolności podczas madryckiej nocy lat 1977–1990; oraz w mrokach edukacji religijnej, którą odebrałem w szkole salezjanów na początku lat sześćdziesiątych. Wszystkie te wątki skupiają się w niniejszej książce, ale towarzyszą im też inne: Pragnienie nie tylko jako nazwa firmy producenckiej, lecz także jako szaleństwo, epifania i prawo, któremu trzeba się poddać, jakbyśmy byli bohaterami tekstu bolera.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------