- promocja
Ostatnie polowanie - ebook
Ostatnie polowanie - ebook
Trwa polowanie. Pytanie tylko, kto będzie ofiarą, a kto myśliwym?
Były kapitan Navy SEALs, James Reece, dochodzi do siebie po operacji. Na ranczu przyjaciela i byłego towarzysza broni, Raife’a Hastingsa, Reece musi wreszcie uporać się ze stratą i pomyśleć nie tylko o zemście, lecz także o przyszłości.
Tej przyszłości chce go pozbawić bratwa, rosyjska mafia. Za namową Olivera Greya, analityka CIA, który przeszedł na stronę wroga, pachan jednego z gangów wysyła do Stanów oddział zabójców. Planując odwet, Grey raz po raz spogląda na zegarek odebrany Thomasowi Reece’owi. Syn wkrótce dołączy do ojca.
W tym samym czasie gdzieś na odległej Syberii kobieta ucieka przed tajemniczym mężczyzną. Trwa śnieżyca, między drzewami słychać wściekłe ujadanie psów gończych. Podążający za nią człowiek już niedługo urządzi sobie łowy, w których stawką będzie życie… lub śmierć.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-932-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Byłem i pozostaję adeptem wojny i polowania. Doświadczenie zdobyte na polu walki i w dziczy ukształtowało mnie jako obywatela, męża, ojca i pisarza, jakim jestem dzisiaj. Jedno uczyniło mnie lepszym w drugim. Podejrzewam, że zawsze się tak działo. To właśnie uczucia i emocje płynące z tych dwóch najbardziej pierwotnych ludzkich zmagań stały się fundamentem _Ostatniego polowania_.
Arcydzieło Richarda Connella _The Most Dangerous Game_ poznałem w pierwszej klasie liceum. Connell, weteran pierwszej wojny światowej, opublikował swoje najpopularniejsze opowiadanie w „Collier’s Weekly” w 1924 roku. Gdy je przeczytałem, postanowiłem, że pewnego dnia napiszę współczesny thriller, który stanowiłby hołd dla kultowej opowieści i eksplorowałby dynamikę między myśliwym a ofiarą.
Zapewnianie przetrwania mojej rodzinie i walka w jej obronie są częścią składową mojego DNA. Być może to dlatego _The Most Dangerous Game_ wywarło na mnie taki wpływ tak wcześnie; być może te pierwotne impulsy są w każdym z nas – to wyjaśniałoby, dlaczego opowiadanie Richarda Connella opiera się upływowi czasu niemal sto lat po tym, jak opublikowano je po raz pierwszy.
Trzydzieści lat później, przygotowując się do odejścia z Navy SEALs, przeglądałem pomysły na swoją pierwszą powieść, _Listę śmierci_. Wśród kilku historii, nad którymi się zastanawiałem w kontekście przedstawienia świata Jamesa Reece’a, była między innymi fabuła _Ostatniego polowania_. Wiedziałem jednak, że w pierwszym tomie mój protagonista nie będzie jeszcze gotowy na to, co dla niego szykowałem. Musiałem go rozwinąć, najpierw poprzez zemstę, a potem odkupienie, żeby dopiero wtedy móc zgłębić mroczną naturę człowieka w thrillerze politycznym. Czy James Reece to wojownik, myśliwy czy zabójca? A może jest każdą z tych osób?
Polowanie i wojna łączą się ze sobą nieuchronnie. Mają wspólnego ojca. Życie zradza się ze śmierci, a zabijanie – w obronie siebie, rodziny, plemienia czy kraju – stanowi częsty element tego równania. Przez większą część naszej historii pokonanie wroga było drogą do przetrwania plemienia czy rodu. Narzędzia mające zapewnić zwycięstwo w walce są analogiczne do tych używanych w celu zapewnienia żywności. Taktyki polowania zarówno na ludzi, jak i zwierzęta nie różnią się od siebie tak bardzo. Za włócznie w obronie plemienia chwytali ci sami ludzie, którzy za pomocą włóczni zdobywali pożywienie dla swoich rodzin. Wszyscy żyjemy dzięki umiejętnościom naszych przodków – wojowników i łowców.
Podobnie jak myśliwy myśli o rodzinie przy ognisku rozpalonym gdzieś w głębokiej dziczy, wojownik na polu bitwy tęskni do domu. Po powrocie natomiast myśliwy w snach biegnie do lasu, a wojownik pragnie znów znaleźć się na polu bitwy. Czy to poczucie winy wynikające z tego, że już nie walczy? Nie stoi ramię w ramię z braćmi? Czy brakuje mu tego poczucia przynależności, które ma jedynie wtedy, kiedy jest częścią oddziału przelewającego krew na wojnie? A może to coś mroczniejszego? Czy to Z POWODU zabijania? Czy to dlatego, że to jedyne miejsce, w którym człowiek może poczuć, że naprawdę żyje? Ci, którzy odpowiedzieli na wezwanie, wiedzą, że Martin Sheen w _Czasie apokalipsy_ mówi prawdę. Oglądaliśmy ten film w trakcie BUD/S przed rozpoczęciem Piekielnego Tygodnia: „Kiedy byłem tu, chciałem być tam. Kiedy byłem tam, myślałem jedynie o powrocie do dżungli”. Wojownicy to zrozumieją.
Na polu walki doświadczyłem najwspanialszych i najpodlejszych przejawów ludzkiej natury. Polowałem: zbierałem informacje na temat celu, uczyłem się rytmu jego życia, wykorzystywałem zdobyte niezależnie dane z wywiadu osobowego i technologicznego, by jeszcze przed wyruszeniem na misję mieć pewność, że usuwamy z planszy odpowiedniego gracza. Polowano też na mnie, gdy wpadłem w zasadzkę w okręgu administracyjnym Ar-Raszid w Bagdadzie.
Wojna z terroryzmem sprawiła, że nabraliśmy wprawy, wyostrzyła umiejętności wykorzystywane w polowaniu na ludzi i zabijaniu ich. Oczywiście: akcje bezpośrednie, specjalne rozpoznanie, zwalczanie partyzantów, wojna niekonwencjonalna, współpraca z sojusznikami w celu zwalczania rebeliantów, sojusznicze działania obronne, odbijanie zakładników, kontrterroryzm czy przeciwdziałanie rozbudowie arsenałów broni masowego rażenia należą do kluczowych misji wykonywanych przez członków sił specjalnych. Ale nasi operatorzy i agencje wywiadowcze przez ostatnie trzydzieści lat skupiali się przede wszystkim na obławach, pościgach i polowaniach: Manuel Noriega, Mohamed Farrah Aidid, Ramzi Jusuf, Chalid Szajch Muhammad, Saddam Husajn, Osama bin Laden, Abu Musab az-Zarkawi, Ajman az-Zawahiri, Mułła Omar, nie wspominając o mniej znanych zabitych lub pojmanych celach. Kiedy piszę te słowa, Ajman az-Zawahiri pozostaje na wolności, ale możecie być pewni, że całe oddziały podążają właśnie jego tropem³. Wyspecjalizowaliśmy się w tym.
Czas, który spędziłem w walce, to tylko jeden rozdział mojego życia. Teraz jestem pisarzem. Choć przekazałem pałeczkę następnemu pokoleniu, służba w wojsku zawsze będzie częścią mnie; wspomnienia, odebrane lekcje i przemyślenia trafiają teraz na karty moich powieści.
Jednym z najbardziej intrygujących ustępów w _The Most Dangerous Game_ jest wymiana zdań między protagonistą, Sangerem Rainsfordem, oraz antagonistą, generałem Zaroffem. To wtedy poznajemy właściwy temat opowiadania:
– Chciałem, żeby polowanie było idealne – wyjaśnił generał. – Zadałem więc sobie pytanie: „Jakie atrybuty powinna mieć zwierzyna doskonała?”. Odpowiedź brzmiała oczywiście: „Musi być odważna, przebiegła i przede wszystkim musi umieć myśleć”.
– Ale nie ma takiego zwierzęcia – zwrócił uwagę Rainsford.
– Mój drogi kolego – odrzekł generał. – Jest jedno.
_Ostatnie polowanie_ zgłębia najmroczniejsze zakamarki ludzkiej psychiki. Czy tkwią one w każdym z nas, ale zostały wyparte przez nowoczesne wygody i technologie? Czy może rozwinęliśmy się na tyle, by porzucić te prymitywne instynkty – ale jeśli tak, kto wyżywi nasze plemię i stanie w jego obronie? CYWILIZOWANE społeczeństwa wolą trzymać wojowników na wyciągnięcie ręki, zwracając się do nich jedynie w czasach zagrożenia narodu. „W razie wojny stłuc szybkę”.
Przez większość naszego istnienia żyliśmy jako myśliwi lub wojownicy. Dopiero w historii najnowszej ewoluowaliśmy – lub cofnęliśmy się w rozwoju – w istoty niemające więzi z dzikimi zwierzętami lub ziemią, którą jedynie zamieszkują; istoty, które scedowały obowiązek obrony swoich rodzin i kraju na innych. Czy dla naszego gatunku to faktycznie „postęp”, jeszcze się okaże.
Czy nadejdzie dzień, kiedy nasze przetrwanie będzie zależeć od tych pierwotnych umiejętności? Tak mi się wydaje. Może nie jutro ani nie pojutrze, ale z pewnością nadejdzie.
Tak czy inaczej – byłoby mądrze być na to gotowym. Ale teraz czas przewrócić stronę i zapolować.
Jack Carr
22 sierpnia 2019, Kamczatka, RosjaNa temat poprawek Departamentu Obrony
W pewnych partiach _Ostatniego polowania_ znajdziecie zaczernione słowa lub całe zdania. Podobnie jak w przypadku _Listy śmierci_ i _Prawdziwego wyznawcy_ przekazałem rękopis do Biura Publikacji i Bezpieczeństwa Departamentu Obrony. To zaskakujące, co rządowi cenzorzy usunęli z moich powieści, bo niemal każde z tych słów czy sformułowań można znaleźć w publicznie dostępnych dokumentach.
Pewne wybrane informacje powinny pozostać tajne, jednak obecny proces oceny jest nieskuteczny i nieefektywny, bo marnuje się czas i środki na usuwanie rzeczy, które w żaden sposób nie stanowią zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego. Stawką jest tu wolność. Pierwsza poprawka stanowi sedno naszej Karty praw. Jest „pierwsza” nie bez powodu. To prawo naturalne. To nie prawo „dane” nam przez rząd, dlatego też nie może zostać nam przezeń „odebrane”. W procesie oceny chodzi przede wszystkim o kontrolę. Tak jak pisałem w przedmowie do _Listy śmierci_:
Koncentracja władzy na szczeblu federalnym pod pozorem troski o bezpieczeństwo publiczne to trend, którego powinniśmy wystrzegać się za wszelką cenę. Tego rodzaju ograniczenia, nieważne, jak stopniowo wprowadzane, oznaczają powolną śmierć wolności⁴.
Bawcie się dobrze, czytając _Ostatnie polowanie_. Spróbujcie zignorować wymazane fragmenty, a nawet lepiej – odszyfrujcie, co rząd uznaje za tak wielką tajemnicę. Założę się, że jeśli będziecie czytać uważnie, dacie radę.
Jack Carr
10 lutego 2020, Park City, UtahProlog
Wyspa Miedziana, Morze Beringa, Rosja
Była silna. Większość ludzi już dawno by się poddała, a głęboki śnieg szybko doprowadziłby na skraj wytrzymałości nawet najsprawniejszych. To, że sam szedł w rakietach śnieżnych, nie było do końca fair play, ale nikt nie mówił, że miało być sprawiedliwie. Tętno mu przyspieszyło i musiał zrobić przerwę, by złapać oddech na stromym zboczu. Obrała najtrudniejszą trasę na całej wyspie, prosto w stronę najwyższego szczytu. Czegoś takiego jeszcze nie widział. _Charakterna sztuka._
Mimo to tropienie jej w sięgającym do pasa śniegu było żałośnie łatwe. Nie biegł za nią; zamiast tego rozkoszował się pogonią, tak jak niektórzy rozkoszują się wspaniałym posiłkiem. Nie, to nie było odpowiednie porównanie. To było coś więcej; coś zmysłowego.
Wiatr wył, a on wspiął się na pierwszą z tworzących grzebień grani, które prowadziły na szczyt. Trop jego zwierzyny wiódł na nawietrzną, gdzie wichura zaczęła zasypywać jej ślady świeżym śniegiem.
_Charakterna i zmyślna._
Wiatr zmienił kierunek i lodowate, wilgotne powietrze nadciągało teraz od Morza Beringa. Popatrzył na szybko znikający trop i białą ścianę mgły, która stopniowo okrywała wzniesienie. Poczuł euforię na myśl, że w końcu zmierzy się z godnym siebie przeciwnikiem.
* * *
Dżinsy przemokły jej od śniegu, a stopy zdrętwiały. Brnęła przez głębokie białe zaspy, a każdy kolejny krok stanowił fizyczne wyzwanie. Wiedziała, że gdyby się zatrzymała, czekałaby ją śmierć: śmierć z wyziębienia i śmierć z ręki tych, którzy na nią polowali. Pościg musiał dostarczać im niezłej rozrywki. Bo niby dlaczego inaczej by ją wypuścili?
Trafiła na wyspę albo przynajmniej na półwysep; widziała wodę po obydwu stronach lądu i pozbawiony drzew horyzont. Droga w dół, do brzegu, byłaby łatwa, ale pewnie tego się spodziewali. Linia brzegowa stanowiła śmiertelną pułapkę. Dźwignęła się, a mięśnie jej ud zawyły z wycieńczenia, bo w leżącym wszędzie puchu musiała wysoko podnosić nogi. Jako utalentowana lekkoatletka przywykła do bólu. Czuła się komfortowo poza własną strefą komfortu. A ponieważ pochodziła z Montany, przywykła też do zimna i wilgoci.
Boże, gdyby mój brat tu był. Wiedziałby, co robić, pomyślała, wspominając ich niesamowite biegi w lesie i to, jak zagrzewali się do walki w akademii jujitsu.
Opustoszała tundra oznaczała, że znalazła się gdzieś na Dalekiej Północy – w Skandynawii albo może na Alasce. Choć najprawdopodobniej była gdzieś w Rosji. Mężczyźni, którzy ją porwali, odzywali się rzadko, ale cuchnęli tureckim tytoniem. Stolarz jej ojca pochodził z Białorusi; zapamiętała woń palonych liści i potu. Jeśli faktycznie tak było, to znaczy, że polecieli na wschód. Działanie narkotyku, który jej podali, zdążyło już ustąpić i czuła się zaskakująco dobrze. Pewnie chcieli, żeby była w pełni sił. Spojrzała w niebo i uznała, że pogoda jej sprzyja: świeży śnieg zasypie ślady, a gęsta mgła zapewni osłonę. Ruszyła wzdłuż grani pod wiatr; zamierzała zniknąć.
* * *
Zamieć trwała niemal dwie godziny. Myśliwy wrócił do bazy, żeby przeczekać ją przy trzaskającym kominku z oprawnym w skórę egzemplarzem _Rozmyślań_ Marka Aureliusza. Siergiej zaproponował mu brandy, ale odmówił i nalał sobie gorącej herbaty. Na świętowanie jeszcze przyjdzie czas; nie chciał w swoich żyłach niczego, co mogłoby osłabić przyjemność z tego, co miało nadejść. Rozkoszował się smakiem herbaty przemyconej z Chin. Zasmakowała mu, gdy był tam na placówce – intrygowały go rytuał, historia i system klasyfikacji, który pod względem złożoności mógł równać się z francuskimi winami.
Odchyliwszy się w wygodnym skórzanym fotelu, omiótł wzrokiem pomieszczenie. Nad kominkiem wisiał łeb imponującego anatolijskiego jelenia szlachetnego, którego wywiózł z Turcji, świadectwo zarówno szczęścia, jak i wytrwałości. Wiszący obok łeb samca owcy ałtajskiej patrzył nań martwymi oczami – tego barana zabił z trudem w wysokich górach Tadżykistanu. Kamienny kominek otaczały ciosy słonia z Botswany, z których każdy ważył niemal czterdzieści pięć kilogramów; w pogoni za samcem przebył przynajmniej dwa razy tyle kilometrów. Choć patrzył na te trofea z czułością, widział w nich relikty dawnego życia podobne do medali sportowych, które zdobywał w dzieciństwie. Teraz gonił za czymś bardziej satysfakcjonującym, za większym wyzwaniem.
Wyciągnął dunhilla z paczki w kieszeni wełnianej koszuli i zapalił go złotą zapalniczką S.T. Dupont, którą otrzymał od ojca. Przejechał kciukiem po wygrawerowanym symbolu rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego – dwugłowym orle imperialnym. Niektóre carskie pamiątki przetrwały nawet komunizm. Co powinien zrobić z ojcem? _Nie teraz. Później._
Przechylił filiżankę i pomyślał o łowach. Do zmierzchu zostało jeszcze kilka godzin, a musiał ją dopaść, zanim zrobi się ciemno. W tych warunkach nie przetrwałaby nocy. Mokre od śniegu buty parowały w cieple płomienia. Pogoda wkrótce się poprawi. Śnieg zatarł jej ślady, zwłaszcza że była na tyle sprytna, by wykorzystać wiatr. Kazał Siergiejowi przygotować psy. Nauczy ją, czym jest strach.
* * *
Skończyło się wzniesienie, szybko kończyła się też wyspa. Wspięła się nad pofałdowaną rozległą tundrę i dotarła do serii ostrych klifów wznoszących się nad lodowatą wodą. Wszechogarniające zimno stopniowo odbierało jej wolę ucieczki, przeżycia. Była cała mokra od potu i śniegu, nie czuła też już nic od pasa w dół. Ból stóp ustąpił, co wskazywało na odmrożenie. Potarła o siebie dłonie schowane pod polarową bluzą w marnej próbie ich ogrzania. Gryzący wiatr powoli ją zabijał, przeszła więc na zawietrzną stronę wyspy i zaczęła ostrożnie schodzić po stromych klifach. W którymś momencie straciła oparcie pod stopami i zjechała jakieś piętnaście metrów, aż udało jej się złapać niewielkiego głazu. Jakaś część jej chciała spadać dalej, żeby to zakończyć i pozbawić prześladowców satysfakcji z odebrania jej życia, ale było to wbrew jej naturze. Nie tak została wychowana.
Kiedy zwisała desperacko z szarego klifu, wypatrzyła ciasną przestrzeń pod wystającą skałą, w której mogłaby schronić się przed czujnymi oczami i zabójczym wiatrem. Przesuwała czubek buta, aż znalazła oparcie, a dłonią szukała czegokolwiek, czego mogłaby się chwycić. Wsunęła palce w kamienną szczelinę i zaczęła wspinać się po klifie w stronę celu. Ostrożnie, centymetr po centymetrze, krok po kroku, dotarła na miejsce. Ledwie się tam mieściła, ale i tak była w lepszej sytuacji niż na powierzchni, bez żadnej osłony. Podciągnęła kolana do klatki piersiowej i wysunęła ręce z rękawów, chowając głowę w polar. Nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo chce jej się pić, jak jest wyczerpana i przestraszona. Po raz pierwszy od dawna pozwoliła sobie na płacz, a łzy i łkanie szybko przeszły w zwierzęcy ryk. Dotarło do niej, że opłakuje własną śmierć.
* * *
Chmury się przerzedziły, a wiatr unosił ostatnie płatki śniegu. Mężczyzna podjechał skuterem śnieżnym do miejsca, w którym porzucił trop, i dał znak Siergiejowi, żeby wypuścił psy gończe z sześciokołowego kamaza. Siergiej spojrzał tęsknie na uświęcony tradycją swojego ludu łuk, po czym odłożył go na miejsce i wykonał polecenie. Choć płynąca w jego żyłach koriacka krew została rozcieńczona przez stulecia kozackich starań, przesiedleń i wojen, nadal czuł pociąg do ojczystych ziem na północy.
Dwa podobne do niedźwiedzi owczarki kaukaskie wypadły z ładowni wojskowego transportera i zaczęły węszyć w poszukiwaniu ofiary. Siergiej dał im wcześniej szalik kobiety, by nauczyły się rozpoznawać jej woń; w powietrzu praktycznie nie było zapachów, które mogłyby je zmylić. Każde ze zwierząt ważyło ponad siedemdziesiąt kilogramów i w kłębie osiągało prawie osiemdziesiąt centymetrów. Te konkretne psy miały wojskowy rodowód sięgający wczesnych dni Związku Radzieckiego. Zostały wybrane ze względu na swoją determinację, zaciekłość i upodobanie do ludzkiego mięsa.
Kiwnął głową Siergiejowi, a ten szeptem wydał psom komendę. Przestały sikać, wąchać i kręcić się i ruszyły pod górę; mężczyźni w rakietach śnieżnych posuwali się za nimi. Bestie szybko złapały trop kobiety i pobiegły po pokrytym zaspami wzniesieniu, niemal ciągnąc za sobą masywnego Siergieja. Doprowadziły ich prawie na najwyższy szczyt wyspy, po czym zawróciły w dół, z dala od wiatru. Podziwiał jej wolę przetrwania. To był lek na nudę, która go prześladowała, odkąd pamiętał. Nieświadomie sięgnął ręką do kuszy przypiętej do pleców, żeby upewnić się, że wciąż tam jest; byli coraz bliżej.
* * *
Dopiero kiedy skryła się przed wiatrem, usłyszała panującą wokół ciszę. Łzy płynęły zaledwie kilka minut; ulżyło jej, gdy się ich pozbyła. „Zachowaj spokój, maleńka”, mawiał jej ojciec, a w jego ciężkim akcencie słychać było echa Rodezji. Tak zrobi. Nadszedł czas walki.
Zgarnęła garść rozmokłej, ciemnej ziemi i zaczęła wcierać ją w ubranie, dopóki nie przybrało koloru otoczenia. Kopiąc, natrafiła dłonią na coś twardego i gładkiego. Drapała zawzięcie i przesuwała palcami po całej długości przedmiotu, by znaleźć krawędź. W końcu za pomocą niewielkiego kamienia, którego użyła jako szpadla, wydobyła z ziemi… kość, prawdopodobnie kawałek żebra foki przyniesiony tu przez padlinożernego ptaka. Zakrzywiona, miała dwadzieścia pięć centymetrów długości i poszczerbioną ostrą krawędź w miejscu, gdzie została oderwana od reszty ciała. Obróciła znalezisko w dłoni; była uzbrojona.
Ciszę przerwało szczekanie psów. Dreszcz, który ją przebiegł, nie miał nic wspólnego z zimnem. Co z tego, że psy nie mogły jej tu dosięgnąć, skoro na pewno uda im się wywęszyć jej kryjówkę; znalazła się w potrzasku. Wyjrzała znad krawędzi i zobaczyła fale rozbijające się o skały kilkadziesiąt metrów niżej. Szczekanie rozległo się nagle o wiele bliżej; widziała i słyszała, jak drobne kamienie staczają się obok, kiedy jej prześladowcy zbiegali w dół zbocza. Nabrała powietrza, wstrzymała je i wypuściła, ściskając mocno prowizoryczny sztylet.
* * *
Przez moment myśleli, że ich ofiara zginęła od upadku, ale zainteresowanie psów skałami sugerowało coś innego. Zdjął kuszę i przygotował broń. Długi promień bełtu z włókna węglowego leżał idealnie w łożu, cienka pleciona cięciwa trzymała w ryzach energię kinetyczną łuczyska. Odsłonił zaślepkę celownika i przyłożył do ramienia nowoczesną wersję starożytnej broni, by upewnić się, że soczewki nie zaparowały od zimna. Jego zdobycz była osaczona; teraz musiał po prostu poczekać, aż się spłoszy.
Siergiej odpiął mosiężne zaczepy od grubych obroży, uwalniając psy od jarzma skórzanej smyczy. Bestie rzuciły się w dół skarpy, po czym zwolniły i stawiając drobne kroki, sprawdzały krawędź. Gardłowe szczeknięcia były niemal ogłuszające. Pierwsze zwierzę spojrzało na pana, niepewne rozciągającego się przed nimi terenu. Siergiej wydał komendę i jakiekolwiek wątpliwości zniknęły; zwierzęta zaczęły powoli osuwać się w dół. Zwykły pies spadłby do morza, ale zwinne owczarki górskie hodowano do takich właśnie zadań.
* * *
Nie widziała ich, ale głębokie szczeknięcia sugerowały, że musiały być już niedaleko, przysłonięte przez ściany jej kamiennego więzienia. Wsunęła lewą dłoń z powrotem do rękawa kurtki, tak że materiał od łokcia wisiał luźno. Przerażenie; wyszczerzony pysk pełen wilczych kłów zmaterializował się tuż obok. Machnęła rękawem i owczarek złapał go instynktownie w szczęki. Wyszarpnęła dłoń spod polaru i złapała bestię za obrożę, po czym wbiła foczą kość w jej szyję. Wrzeszcząc, dźgała raz po raz w niepohamowanym szale, czując, jak gorąca krew zwierzęcia zalewa jej twarz i ręce. Skupiła się na płucach psa i włożyła całą siłę w przebicie zbroi z gęstej sierści. Pierwszy cios odbił się od żeber, ale drugi i trzeci trafiły w jamę klatki piersiowej. Pies wyrwał się z jej uścisku i zatoczył do tyłu. Gdy stracił oparcie pod tylnymi łapami, spadł i zniknął jej z oczu.
* * *
Siergiej wrzasnął, kiedy jego najlepszy pies stoczył się do Morza Beringa, skomląc z bólu.
– _Ataka!_ – nakazał młodszemu zwierzęciu, ale już bez typowego dla siebie przekonania; po raz pierwszy zawahał się, czy wysyłać psa, by ten wykonał zadanie. Jeśli samo zwierzę miało jakieś wątpliwości, szybko zeszły na dalszy plan – posłuszeństwo zwyciężyło. Warcząc, ruszył do walki.
* * *
Ledwie zdążyła się pozbierać, gdy zaatakował drugi pies – wściekły i kudłaty. Niedostatki w doświadczeniu zwierzę nadrabiało agresją. Zignorował matadorskie machnięcie rękawem kurtki i rzucił się jej do gardła. Cofnęła się na tyle, na ile pozwalała jej góra, ciężki smród psiego oddechu i futra wypełniał zamkniętą przestrzeń. Ślina spływała jej po twarzy, a grzmiące szczekanie wstrząsało jej duszą. Przycisnęła podbródek do klatki piersiowej, by chronić odsłoniętą szyję, a twarz zasłoniła lewą ręką. Potężne szczęki zacisnęły się na jej łokciu, a zęby owczarka przebiły jej mięśnie aż do kości.
Dźgnęła psa w bok i poczuła, jak skóra ustępuje – trafiła w odpowiednie miejsce. Pies rozpoznał zagrożenie i zaatakował rękę, która ściskała narzędzie bólu: rozerwał mięśnie, przebił się przez skórę, kości i ścięgna. Prowizoryczny sztylet upadł na ziemię. Chwyciwszy wolną ręką niewielki kamień, uderzała raz po raz, ale pies nie ustępował. Zamiast tego pociągnął ją w stronę wylotu, w stronę czekającego pana. Pies był od niej cięższy o dobre dziesięć kilo – zakrwawiona, pokonana, nie mogła mierzyć się z brutalnym przeciwnikiem. Nie straciła jednak ducha walki.
_Zachowaj spokój_.
Wiedząc, że za parę sekund znajdzie się na powierzchni, wyszeptała krótką modlitwę i chwyciła obrożę psa prawą dłonią. On działał czysto instynktownie, ale ona myślała. Wytrącając go z równowagi, zgięła kolana i pchnęła do przodu w stronę przepaści.
_Wolność._
* * *
Trzymał już celownik przy oku, gotowy do wypuszczenia bełtu, jak tylko psy gończe Siergieja wyciągną ją na otwartą przestrzeń. Zamierzał najpierw ją zranić; nie było sensu niczego przyspieszać. Odbezpieczył broń i położył palec w rękawiczce na zakrzywionym metalowym spuście ravina. Krzyż celowniczy tańczył, wprawiony w ruch przez pulsowanie tętna, przyspieszony oddech i adrenalinę, ale z tej odległości nie mógł chybić. Strzeli jej w udo, ostrożnie, żeby nie trafić w tętnicę i nie ofiarować jej szybkiej śmierci.
Zwierzę już ją miało. Widział zbliżające się tylne łapy; oczekiwanie sprawiało, że czuł się wyjątkowo żywy. Dostrzegł skrawek brudnej bluzy, ale pies nagle zachwiał się i zmienił pozycję. Mężczyzna wypuścił powietrze. Ciało kobiety poleciało głową do przodu, owczarek wciąż zaciskał szczęki na jej ręce. Obydwoje zdawali się przez moment wisieć w powietrzu, po czym runęli w dół na poszarpane skały sto dwadzieścia metrów niżej.
Przez samolubną dziwkę nikogo nie zabił. Cisnął kuszę w śnieg i sięgnął po papierosa, ruszając w stronę kryjówki. Krocząc ciężko, kazał Siergiejowi odnaleźć ciało.
Nieważne. Kobieta była tylko przynętą. Polował na większą zwierzynę; a ona i tak odegra swoją rolę.Rozdział 1
Ranczo Kumba, Flathead Valley, Montana
Trzy miesiące wcześniej
James Reece siedział w fotelu pasażera land rovera defendera 110 rocznik 1997 i w milczeniu podziwiał piękno krajobrazu. Droga wiodła przez gęsty sosnowy las, więc gdzie nie spojrzał, widział strzeliste drzewa. Brytyjskiego SUV-a prowadził jego przyjaciel ze studiów i były towarzysz z Navy SEALs Raife Hastings, który nie chciał zdradzić Reece’owi dokładnego celu ich podróży. Rodzina Raife’a weszła w posiadanie rozległego rancza po tym, jak wyemigrowała z południa Afryki w latach osiemdziesiątych, kiedy przyjaciel Reece’a był jeszcze nastolatkiem. Skromna z początku hodowla bydła szybko przerodziła się w dziesiątki tysięcy akrów pierwszorzędnych pastwisk i nieskalanej dziczy. Sukcesy w hodowli i handlu nieruchomościami pozwoliły rodzinie na rozwój interesu – obecnie posiadali tereny w całym stanie. Pomimo zdobytego z trudem bogactwa ojciec Raife’a dbał o to, żeby jego bliscy nie zapomnieli o swoich skromnych początkach i nie lekceważyli możliwości, którymi obdarzyła ich przybrana ojczyzna.
Jako były SEALs Reece w ostatnim czasie dowiódł, że potrafi się adaptować: przechytrzył czyhający na jego życie aparat bezpieczeństwa narodowego, po czym udaremnił spisek, którego celem był prezydent Stanów Zjednoczonych. Vic Rodriguez kierował paramilitarnym oddziałem Centralnej Agencji Wywiadowczej jako dyrektor Wydziału ds. Działań Specjalnych. To właśnie Vic wysłał Reece’a na misję, w trakcie której ocalił on życie prezydenta i zapobiegł atakowi chemicznemu na Ukrainie. Dostrzegł predyspozycje Reece’a do agresywnego rozwiązywania problemów, a teraz chciał go zwerbować. W rezultacie Reece był teoretycznie na tymczasowym kontrakcie Oddziału Naziemnego CIA, choć jego jedynym zadaniem było dojść do siebie po operacji i wyjechać gdzieś, gdzie mógłby nabrać sił i się zresetować. Jego nowi mocodawcy w Langley nie wiedzieli, że miał bardziej osobisty powód, by wstąpić w ich szeregi. Zginąć musiało jeszcze dwóch ludzi.
Reece uniósł czapkę i przebiegł palcami po krótko przyciętych włosach. Nie nosił takiej fryzury, od kiedy ogolili mu głowę w Szpitalu im. Waltera Reeda przed szkoleniem BUD/S, i choć włosy zaczynały już odrastać, wciąż nie mógł się do nich przyzwyczaić. Delikatnie dotknął blizny na skórze głowy, po raz kolejny nie mogąc się nadziwić, jak jest mała. Ulżyło mu, gdy usłyszał, że ominie go radio- i chemioterapia, a po tym, co przeszedł przez ostatnie dwa lata, cieszył się, że żyje; śmierci było już za wiele.
Auto z napędem na cztery koła zachrzęściło na żwirze, kiedy Raife przyspieszył na krętej drodze biegnącej pod górę.
– Zawsze brakowało im mocy – skomentował Reece z kamiennym wyrazem twarzy. Land Rover kontra Land Cruiser – dyskusja o ich wadach i zaletach stanowiła dla nich nieustanne źródło frajdy i żaden nigdy nie przegapił okazji do skrytykowania ulubionego pojazdu przyjaciela.
– Możesz się przejść – padła odpowiedź.
Raife zatrzymał starego defendera, kiedy wjechali na górę. Widok nieskończonych połaci zielonych drzew ciągnących się aż do rozległego górskiego jeziora zapierał dech w piersiach – nawet jeśli ktoś żył w tym miejscu od dziesiątków lat.
– Pięknie.
– Tak myślałem, że ci się spodoba.
– Widok?
– Nie, twój nowy dom.
– O czym ty mówisz?
– Widzisz tę chatę nad jeziorem?
– No.
– Na szczęście dla ciebie mój tata i teść są fanami Jamesa Reece’a. Wyremontowali go dla ciebie. Uznali, że może przydać ci się spokojne miejsce z dala od wszystkiego, żeby wyzdrowieć. Jest twój.
– Poważnie?
Raife skinął zadowolony głową. Nie codziennie człowiek ma okazję zrobić najlepszemu przyjacielowi niespodziankę i podarować mu nowy dom.
– Nie wiem, co powiedzieć.
– „Dzięki” powinno wystarczyć.
– No… dzięki.
– Zawsze chciałeś mieszkać w domku gościnnym Robina. – Raife się uśmiechnął. „Robin” było drugim imieniem jego ojca i wiedział, że Reece zrozumie, o kogo chodzi. – Jestem przekonany, że prędzej czy później zagoni cię do roboty, żebyś zarobił na swoje utrzymanie, więc na twoim miejscu udawałbym chorego, jak długo się da.
– Dobra myśl.
– Sięgnij pod siedzenie.
Reece zrobił to i wyciągnął SIG-a P320 X Compact w kaburze Black Point Tactical.
– Mato doszedł do wniosku, że może ci się przydać – powiedział Raife, wspominając ich byłego dowódcę, który prowadził obecnie ośrodek szkoleniowy SIG Sauera.
– Czy wszyscy wiedzą, że wróciłem? – zapytał Reece.
– Znasz chłopaków, stary – odparł Raife z uśmiechem. – Jesteśmy gorsi od starych bab na kółku różańcowym.
Raife zredukował bieg i pozwolił silnikowi pracować na wyższych obrotach, kiedy powoli zjeżdżali w stronę domku. Na okrągły podjazd z tłucznia prowadziła droga gruntowa. Drewniany dom był pierwotnie górską chatą – oryginalną konstrukcję zachowano, ale obudowano ją nową, większą strukturą. Całość pasowała do scenerii i choć duża, nie była przy tym ostentacyjna. Raife zatrzymał się przed szeroką werandą i dwóch byłych komandosów wysiadło z auta.
Obydwaj ubrani byli w dżinsy i sprane T-shirty, a przy pasach nosili kabury z bronią. Reece jak zwykle miał na nogach buty trekkingowe Salomona, podczas gdy Raife chodził w bardziej tradycyjnym obuwiu wykonanym ze skóry bawołu afrykańskiego i sprowadzonym z ojczystego Zimbabwe. Wybór butów w pewnym sensie odpowiadał ich osobowościom. Obydwaj pozostawali nieustannie w ruchu, ale pochodzący z Kalifornii Reece zawsze szukał najnowszego i najlepszego sprzętu, który mógł dać mu przewagę pod względem wydajności. Raife przeciwnie, był tradycjonalistą, którego ciągnęło do ducha dawnych czasów. Jeśli Reece decydował się na kydex, nylon i kevlar, Raife wybierał skórę, mosiądz i orzech.
Z powodu ich szerokich klatek piersiowych i potężnych barków, ukształtowanych przez lata intensywnych treningów, atletyczne sylwetki dwóch mężczyzn od razu rzucały się w oczy. Choć zawartość ich szaf była niemal identyczna, a zbudowani byli podobnie, nikt nie popełniłby tego błędu i nie wziął ich za braci. Reece miał ciemne włosy, a na brodzie zaczęły pojawiać się pierwsze plamy siwizny. Raife był nie tylko pięć centymetrów wyższy od mierzącego metr osiemdziesiąt dwa przyjaciela, lecz także szczuplejszy, z wąską talią i szerokimi barkami. Dłuższe blond włosy pojaśniały od słońca, a wystając spod czapki, sięgały niemal szyi. Opalizujące zielone oczy kontrastowały z opaloną cerą. Blada blizna przecinała mu policzek. Raife zatrzymał się przed schodkami prowadzącymi na werandę, wykonał szeroki gest ręką i puścił Reece’a przodem.
Wykonane z daglezji drzwi nosiły blizny ponad stu lat oddziaływania żywiołów. Reece nacisnął odnowioną żelazną klamkę i zamontowane na nowych zawiasach ciężkie drzwi otworzyły się z łatwością. Dwupoziomowa przestrzeń skąpana była w naturalnym świetle, które wpadało przez duże okna umieszczone po przeciwnych stronach pokoju. Podłoga wykonana była z kamienia, a mozaika szarości i brązu odcinała się od jasnych desek na ścianach. Kamienny kominek sięgał krokwi z drewna jodłowego. Na widok tego, co wisiało nad nim, Reece poczuł ucisk w gardle.
– Czy to byk mojego taty?
– Ten sam. Nie zdążyliśmy mu go wysłać przed śmiercią. Pomyśleliśmy, że to dobre miejsce na jego zdobycz.
Ich rodziny żyły ze sobą blisko, od kiedy Reece i Raife zaprzyjaźnili się na uniwersytecie w Montanie. Ojciec Reece’a, Tom, przyjechał na ranczo jesienią 2000 roku, po tym, jak Reece i Raife przeszli BUD/S i otrzymali przydziały do teamów Navy SEALs działających na przeciwległych wybrzeżach. Tom Reece – który jako frogman służył w Wietnamie – ustrzelił wtedy łosia, który wisiał teraz w nowym domu jego syna. To było ich ostatnie wspólne polowanie. Następnego roku wydarzył się 11 września, a Reece spędził kolejne półtorej dekady na tropieniu Al-Kaidy, ISIS oraz podobnych organizacji w najdalszych zakątkach ziemi. Tom Reece zginął w 2003 roku śmiercią nagłą i tragiczną, gdy jego syn był na misji w Iraku; podobno padł ofiarą napadu w trakcie wykonywania zadania dla CIA w Buenos Aires.
Wyglądająca na wygodną kanapa z nitowanym skórzanym obiciem stała przodem do kominka, a płowa cielęca skóra przykrywała kamienną podłogę w miejscu do siedzenia. Reece zauważył firmowe oznaczenie Hastingsów. Raife trzymał się z tyłu, patrząc, jak przyjaciel obchodzi nowy dom, przytłoczony szczodrością, jaką mu okazano. Oprócz dużego salonu w środku były również kuchnia z prawdziwą żeliwną kuchenką i nowoczesnymi sprzętami, wygodna sypialnia z szerokim łóżkiem w prostej sosnowej ramie, pokój gościnny, łazienki i strych, w którym urządzono gabinet. Niemal z każdego pokoju w domu rozpościerał się widok na jezioro.
– Mam ci do pokazania jeszcze jedną rzecz – przerwał ciszę Raife i uchylił drzwi, którymi wychodziło się z kuchni na zewnątrz. Zszedł po schodkach i ruszył w stronę niewielkiej, przypominającej stodołę konstrukcji. Otworzył duże dwuskrzydłowe drzwi i stanął obok, uśmiechając się. We wzniesionym osobno garażu stała idealnie odnowiona toyota land cruiser FJ62 rocznik 1988, a niebieskawy metaliczny lakier błyszczał w świetle zawieszonych pod sufitem LED-ów. Klasyczne malowanie kontrastowało gustownie z matowo czarnymi alufelgami, off-roadowym zderzakiem i bagażnikiem na dachu.
Reece wytrzeszczył oczy na widok wzbogaconej wersji terenówki. Musiał pozbyć się ukochanego auta ponad rok wcześniej w trakcie swojej wendety. Od tamtego czasu zdarzało mu się jeździć land cruiserami, kiedy wykonywał antykłusownicze patrole dla wujka Raife’a w Mozambiku, ale nie miał auta, które mógłby nazywać własnym.
– W pakiecie z nowym domem. Wiesz, że ja nigdy bym nim nie jeździł, więc równie dobrze możesz go sobie wziąć.
– Teraz to już naprawdę nie wiem, co powiedzieć.
– Aha, czyli nagle to ty jesteś ten cichy? – zażartował Raife, nawiązując do swojego przezwiska w języku shona, Utilivu, które nadali mu tropiciele z Afryki. – Nie stój jak tępak, wskakuj.
Reece podszedł do auta, jakby miał przed sobą statek kosmiczny. Klamka kliknęła z wyraźną aprobatą; ktokolwiek odpowiadał za renowację, spisał się nad wyraz dobrze. W środku użytkowe wykończenia łączyły się ze stylem i wygodą. Kluczyki były w stacyjce. Silnik General Motors LS3 V-8 o pojemności 6,2 litra i mocy czterystu trzydziestu koni mechanicznych z rykiem obudził się do życia, a gardłowy pomruk był poskramiany przez wydajny układ wydechowy z ceramiczną powłoką, który pozwalał pojazdowi pracować względnie cicho przy jego mocy.
– Nie najgorzej jak na importowanego japońca, co? – Poprawność polityczna nie należała do mocnych stron Raife’a.
– Jest wspaniały.
– To od Thorna – wyznał Raife, posługując się przezwiskiem teścia. – Zlitował się nad tobą, kiedy dochodziłeś do siebie.
– Skąd wytrzasnął coś takiego?
– Nie poznajesz?
Reece spojrzał na tylne siedzenia, potem znów na przyjaciela.
– To twój wóz. Stary Clint nie mógł przeżyć, że musiał go zniszczyć po twoim wyjeździe. Trzymał go tak na wszelki wypadek. Kiedy dowiedział się, że żyjesz, skontaktował się z Thornem przez Towarzystwo Operacji Specjalnych. Chłopaki z Wietnamu trzymają się razem. Thorn kazał sprowadzić auto tutaj, ale wcześniej je nieco podrasował.
– „Nieco podrasował”? To dzieło sztuki!
– Cieszę się, że ci się podoba. Za renowację odpowiadali ludzie z ICON 4X4, więc w przeciwieństwie do poprzedniej wersji powinien dojechać do miasta. Prawie zapomniałem, zajrzyj za siedzenie.
Reece zgasił silnik i obejrzał się przez ramię. W taktycznym uchwycie za siedzeniem tkwił karabinek Daniel Defense MK12 z tłumikiem SilencerCo Omega i lunetą Nightforce 1-8 × 24 mm ATACR zamontowaną na górnej szynie.
– Wszystko wskazuje na to, że kłopoty się ciebie trzymają. Pomyślałem więc, że byłoby dobrze, gdybyś miał pod ręką coś więcej niż tę swoją procę.
– Trudno się nie zgodzić – powiedział Reece z powagą.
– Rozgość się i odpocznij. Rodzina zlatuje jutro i tata wyprawia wielką ucztę na twoją cześć.
– Świetnie będzie was wszystkich zobaczyć.
– Prawie wszystkich. Moja siostrzyczka obecnie zbawia świat w Rumunii, ale chyba zamierza przyjechać na Boże Narodzenie.
– Byłoby super. No i będę miał kilka miesięcy na dojście do formy, przecież trzaskała ultramaratony.
– Kilka lat temu wygrała Grand Traverse, więc masz sporo do nadrobienia.
– Poważna sprawa. Zawsze chciałem to zrobić. Z Crested Butte do Aspen, tak?
– Zgadza się. Sześćdziesiąt pięć kilometrów po górach.
– Do czegoś takiego trzeba partnera. Z kim biegła?
– Ze mną. – Raife się uśmiechnął. – A, no i jeśli razem z guzem mózgu nie usunęli ci wątroby, ta też pewnie ci się przyda, może weź też zapas. Wiesz, jaka jest moja rodzina.
– Postaram się znaleźć jakąś wolną.
– Będę w warsztacie, jeślibyś czegoś potrzebował.
– Hej, Raife! – zawołał Reece, kiedy jego przyjaciel szedł w stronę land rovera.
– Taa?
– Sprawdź może olej, co? Defender stał tutaj przez kilka minut, więc pewnie cały wyciekł.
Raife odwrócił się i uśmiechając się do siebie, zasalutował przyjacielowi środkowym palcem.Rozdział 4
Ranczo Kumba, Flathead Valley, Montana
Reece urządził się w domu i podzielił niewielki dobytek między komodę i szafę stojące w sypialni. Uderzyła go panująca wokół cisza. Polubił ją. Nie miał telewizji, wi-fi ani zasięgu. Hastingsowie korzystali z krótkofalówek, żeby komunikować się w obrębie rancza, ponieważ na żadnych innych urządzeniach nie można było polegać. Dzięki repeaterom porozmieszczanym na różnych szczytach i graniach przeważnie miały one zasięg.
Otworzył francuskie drzwi prowadzące nad jezioro i wyszedł, oddychając czystym, rześkim powietrzem. Tuż obok kamiennego paleniska, niedaleko brzegu, stały dwa drewniane krzesła. Reece usiadł na jednym z nich, podziwiając widok. Kto zajmie drugie? Jego ciężarna żona, Lauren, oraz ich córeczka, Lucy, nie żyły już od ponad dwóch lat, po tym jak zostały zamordowane w domu. Zginęły, bo pewni ludzie chcieli zatuszować fiasko rządowego eksperymentu. Pomszczenie ich śmierci pozwoliło mu zamknąć pewien etap. _Tylko czy na pewno?_ Jego misja dobiegła końca; nie spodziewał się jedynie, że przeżyje. Był pewien, że umiera, że guz powoli zabija go od środka. Liczył na to, że spotka się z żoną i córką w zaświatach.
Afryka nauczyła go żyć od nowa, ale to właśnie w Mozambiku wytropiła go Agencja, która wysłała Freddy’ego Straina, byłego partnera Reece’a ze szkoły snajperskiej, żeby go zwerbował. Marchewką był fakt, że mógłby dostać swoje życie z powrotem; kijem to, że ci, którzy mu pomogli, mogli je stracić. Reece wybrał marchewkę. Zrobił to, czego od niego chcieli: zabił przywódcę terrorystów, którego ataki sparaliżowały Europę, oraz byłego pułkownika GRU, którego przerażający plan miał pozwolić mu powrócić triumfalnie do Rosji i dźwignąć kraj z upadku. Freddy zginął, ratując życie prezydentowi Stanów Zjednoczonych, a snajper, który go zabił, wciąż był na wolności. Reece zamierzał odnaleźć tego człowieka. Jego i kreta z CIA, który dostarczył Rosjaninowi informacji potrzebnych do przeprowadzenia całej operacji. W swoim czasie obydwaj umrą.
Po tym, co wydarzyło się w Odessie, Reece spłacił swój dług wobec Ameryki, a jego nowy szef z CIA, Vic Rodriguez, zapewnił mu schronienie w Annapolis, gdzie Reece mógł mieszkać przed operacją i w okresie rekonwalescencji. Vic coraz mocniej naciskał na niego w kwestii werbunku, ale były SEALs wciąż do niczego się nie zobowiązał.
Przyjaciółka Reece’a Katie Buranek była jego aniołem stróżem: odprowadziła go, kiedy wieziono go na salę operacyjną, i czuwała nad nim, kiedy się wybudził. Mieszkała niedaleko w Old Town Alexandria, skąd mogła pracować dla Fox News i dojeżdżać do siedziby stacji w Nowym Jorku. Dzięki temu udało im się również wrócić do ich relacji na etapie, na którym ją zostawili. Katie pomogła mu zdemaskować spisek, od którego zaczęła się jego krucjata, i zapłaciła za to wysoką cenę, ocierając się o śmierć. Były frogman nie wiedział jednak, że dzielna młoda dziennikarka miała do niego parę pytań, na które potrzebowała odpowiedzi; w sprawach sercowych zaufanie było najważniejsze.
* * *
Tego ranka, kiedy Katie odwiedziła Reece’a po fizjoterapii, padał śnieg. Minął zaledwie tydzień od operacji i wkrótce miał wyjechać do Montany. Katie zdawała sobie sprawę, że Reece wciąż jest związany z najmroczniejszą stroną amerykańskiej machiny wywiadowczej, ale nie zadawała zbędnych pytań. Rozpoznała szefa Wydziału ds. Działań Specjalnych CIA, który rozmawiał z lekarzem Reece’a w Szpitalu im. Waltera Reeda. Jako dziennikarka i córka człowieka związanego z Agencją w trakcie zimnej wojny nie wierzyła w przypadki.
Wiedziała również, że przed wyjazdem w góry Reece musiał odwiedzić jedno miejsce. W ponurym milczeniu zaakceptował cel podróży. Nadszedł czas, żeby się z kimś pożegnać.
Katie pojechała na południe, przez Potomac i zjechała z drogi międzystanowej 45 na George Washington Memorial Parkway. Droga wiła się między pozbawionymi liści dębami, a z okna pasażera widać było pnącą się ku górze nowoczesną panoramę Rosslyn; po lewej zaś znajdował się neoklasyczny hołd złożony republice przez Pierre’a L’Enfanta. Reece’owi nigdy nie nudziło się oglądanie amerykańskich symboli wolności: kopuły Kapitolu, obelisku Waszyngtona i mauzoleum Abrahama Lincolna.
Gdy zjeżdżali z trasy, nad ich głowami ryczały samoloty podchodzące do lądowania na lotnisku Ronalda Reagana; Katie skręciła w zniszczoną asfaltową drogę, która w pewnym momencie biegła przez podwórko Roberta E. Lee.
W ciągu kilku ostatnich lat Reece nosił trumny na cmentarzu wojskowym w Arlington; takie były konsekwencje życia na wojnie. Katie zaparkowała toyotę 4runner przy krawężniku na Pershing Drive i zgasiła silnik. Reece przepuścił ją przodem. Żadne z nich się nie odzywało. Wiedział, dokąd szli. Dźwięk kroków na świeżym śniegu przypominał im, że w tej świętej ziemi spoczęły pokolenia najodważniejszych wojowników Ameryki.
Reece zatrzymał się przy granitowym nagrobku i złożył milczący hołd Johnny’emu „Mike’owi” Spannowi, oficerowi CIA zamordowanemu przez Al-Kaidę pod Qala-i-Jangi w Afganistanie. Pochodzący z Alabamy Spann był pierwszym Amerykaninem poległym w wojnie z terroryzmem. W ciągu kolejnych dwóch dekad dołączył do niego legion bohaterów, którzy dla swojej ojczyzny poświęcili wszystko.
Reece odwrócił się i spojrzał na Katie. Stała na niskim wzniesieniu, w cieniu dębu, między dwoma grobami. Reece podszedł do niej i pochylił głowę nad miejscem spoczynku swojego ojca.
THOMAS
REECE
JR.
CHORĄŻY SZTABOWY
MARYNARKA WOJENNA
STANÓW ZJEDNOCZONYCH
SEAL TEAM DWA
12 MAJA 1946
9 LIPCA 2003
WIETNAM
ZIMNA WOJNA
KRZYŻ MARYNARKI WOJENNEJ
Od pogrzebu ojca w 2003 roku Reece odwiedził jego grób tylko raz. Prawie nie mógł uwierzyć, że minęło już tyle czasu, odkąd stracił starego wojownika. Odsunął od siebie myśli o tajemniczych okolicznościach śmierci Thomasa Reece’a i powoli odwrócił głowę, żeby przeczytać napis na wbitej w zamarzniętą ziemię nowej granitowej płycie.
JUDITH
FRANCES
REECE
2 MARCA 1951
24 KWIETNIA 2018
ODDANA ŻONA
I MATKA
Pomimo chłodu Reece poczuł, jak zalewa go fala gorąca. Starał się powstrzymać łzy, klęcząc przed kamiennym pomnikiem, na którym w krótkich słowach zawarto całe życie jego matki. Cierpiała na demencję i po śmierci ojca trafiła do domu opieki w Arizonie, gdzie dożyła swoich dni. Reece opłakiwał ją już wielokrotnie, odkąd okrutna choroba odebrała jej wspomnienia. Skrycie wciąż liczył na to, że jakiś cudowny lek mu ją przywróci; teraz jednak odeszła na zawsze i znów była u boku męża. Wrócił pamięcią do ostatniej wizyty, w trakcie której, w przebłysku świadomości, rozpoznała swojego jedynaka i przypomniała mu o misji Gedeona z Księgi Sędziów: „Zawsze byłeś jednym z niewielu, James. Obserwuj horyzont”.
Reece zamknął oczy i zmówił cichą modlitwę, prosząc rodziców, by zaopiekowali się jego żoną i córką, dopóki nie przyjdzie jego kolej.
_Kocham was._
Otarł oczy rękawem, a podnosząc się na nogi, poczuł, jak Katie ujmuje go pod ramię.
– Przykro mi, James – powiedziała tylko, po czym ruszyli z powrotem do auta.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
Tłumaczenia cytatów, jeśli nie podano inaczej, pochodzą od tłumacza, podobnie jak wszystkie przypisy.
2.
Wspomniane przez autora opowiadanie nigdy nie ukazało się po polsku. W rzeczywistości tytuł da się odczytać dwojako: albo jako „Najbardziej niebezpieczna gra”, albo jako „Najgroźniejsza zwierzyna”. Wynika to z podwójnego znaczenia słowa game (gra oraz zwierzyna, dziczyzna). W tekście Connella fraza the most dangerous game zostaje najpierw użyta w drugim znaczeniu (ową „najgroźniejszą zwierzyną” jest człowiek), zaraz potem jednak jeden z bohaterów zaczyna opowiadać o polowaniach na ludzi jako o grze.
3.
Az-Zawahiri zginął w lipcu 2022 roku, w Kabulu, w ataku amerykańskiego drona.
4.
J. Carr, Lista śmierci, przeł. B. Nawrocki, Warszawa 2020, s. 10.