- promocja
Partnerzy - ebook
Partnerzy - ebook
Członek polskiego rządu – lider partii nacjonalistycznej, spędzający z rodziną wakacje na Wyspach Kanaryjskich, otrzymuje intratną propozycję współpracy od hiszpańskiej fundacji, działającej w tajemnicy na zlecenie rosyjskiego wywiadu. Dwoje oficerów Agencji Wywiadu wyrusza na Fuerteventurę, aby obserwować polityka. Polscy agenci nie wiedzą, że Służba Wywiadu Zagranicznego dostała rozkaz od prezydenta Federacji Rosyjskiej, żeby ich zlikwidować. Tropem Polaków podąża doświadczony zabójca. W cieniu tych wydarzeń rosyjscy agenci rozbudowują siatkę wpływów wśród polskich polityków, decydujących o przyszłości kraju.
Co tak naprawdę wydarzyło się na Isla Pequenia i jaki będzie to miało wpływ na sytuację polityczną w Polsce?
Kontynuacja losów oficerów AW Barbary Szymańskiej i Piotra Adamskiego - z powieści Partnerzy. Początek.
Robert Michniewicz – były oficer wywiadu. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego oraz studiów podyplomowych w Polskiej Akademii Nauk. W 1984 roku jako jeden z prymusów ukończył Ośrodek Kształcenia Kadr Wywiadowczych. W wywiadzie przepracował 23 lata, z czego 11 lat działał za granicą. Realizował zadania wywiadowcze na Bliskim Wschodzie, w Ameryce i Europie. W 2006 roku w stopniu podpułkownika przeszedł na emeryturę. W wolnych chwilach czyta literaturę sensacyjną i marynistyczną, podróżuje i uprawia sport.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8382-024-8 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lotnisko Chopina w Warszawie
Wczesna pora wylotów samolotów czarterowych wynajmowanych przez biura podróży bywa prawdziwą udręką dla pasażerów. Wobec konieczności wyjazdu na lotnisko o trzeciej nad ranem często w ogóle nie warto kłaść się spać. Z drugiej strony wylot na wakacje o takiej porze przekłada się na prawie cały dzień do wykorzystania w miejscu docelowym, co niektórzy, pomimo niewyspania, doceniają.
Basia Szymańska, zwana przez kolegów z Agencji Wywiadu „Baszką” – tak jak popularna na jej rodzinnych Kaszubach gra karciana, pół nocy nie spała, zastanawiając się, czy zadanie, którego się podjęła, nie zakończy się kompletnym fiaskiem, zarówno w sferze operacyjnej, jak i w konsekwencji w odniesieniu do jej znajomości z Piotrem Adamskim.
No właśnie, Piotr… – pomyślała o mężczyźnie, do którego mocno się zbliżyła za sprawą ich wspólnych dramatycznych przeżyć. Ale czy na czymś takim można w ogóle budować przyszłość? To mniej więcej tak, jakby w oparciu o syndrom sztokholmski planować szczęśliwe życie rodzinne. Śmieszne, prychnęła w duchu. Zaraz też wróciło do niej niechciane i znacznie bardziej niepokojące pytanie. Czy ludzie, którzy zamierzają zwerbować do współpracy członka polskiego rządu, będą tak niefrasobliwi, że pozwolą się podejść oficerom wywiadu znajdującym się na obcym terenie, a w dodatku niedysponującym żadnym wsparciem? W sumie zaplanowała wielką improwizację, ale czy to ma szansę się udać? Trochę zawadiacko uznała, że skoro niedawno poradziła sobie ze ścigającymi ją funkcjonariuszami Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR) i Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB), i to na ich terenie, to musi dać radę Hiszpanom, nawet jeśli działają na rzecz Rosjan. Poza tym i tak było już za późno na tego typu wątpliwości – za kilka godzin wyląduje na Wyspach Kanaryjskich, a razem z nią figurant, którym ma się zająć. Ta konstatacja sprawiła, że ostatecznie przed pierwszą zapadła w lekki sen.
Gdy po przebudzeniu z chwilowej – jak jej się wydawało – drzemki zaczęła się zbierać do wyjścia, działała w tak automatyczny sposób, jakby codziennie wstawała przed trzecią nad ranem. „Baszka” była nieodrodną córką swoich rodziców, co oznaczało, że docierała z wyprzedzeniem na wszelkie spotkania. Dawało jej to pewność, choć czasami złudną, że nawet w razie niesprzyjających okoliczności jak korki czy wypadek na trasie zawsze zdąży. Zasada ta doskonale sprawdzała się również w pracy operacyjnej. Pojawienie się przed czasem w miejscu spotkania z agentem dawało sporą szansę dostrzeżenia czegoś, co będzie sygnałem, że służby przeciwnika szykują pułapkę. Oznaczało również możliwość obserwowania, jak agent się zbliża, i wychwycenia, że ciągnie za sobą tak zwany ogon. Choć musiała szczerze przyznać sama przed sobą, że jej zwyczaj nie zawsze gwarantował pozytywny rezultat, co potwierdziło się w końcu lutego w Oleniwce, w obwodzie donieckim. Przybycie znacznie przed czasem i długotrwałe monitorowanie rodzinnego domu agenta o kryptonimie „Zadar” nie pozwoliły na wykrycie zasadzki precyzyjnie przygotowanej przez FSB, rosyjską służbę bezpieczeństwa.
Wystarczy tych przykrych wspomnień, uznała, otrząsając się z zamyślenia. W końcu właśnie zaczynała długo wyczekiwane wakacje. Dzisiaj miała podwójny wentyl bezpieczeństwa, jeśli chodzi o punktualne dotarcie na lotnisko. Nie dość, że nie spała prawie całą noc, to jeszcze na Okęcie odwoziła ją jej zdyscyplinowana mama. Umówiły się, że Bożena podjedzie pod blok Basi na Ursynowie o trzeciej trzydzieści, ale oczywiście była na dole już kwadrans po trzeciej, a „Baszka” zeszła na dół dwie minuty później. Korzystając z tras szybkiego ruchu S2 i S79, znalazły się przed terminalem odlotów za dwadzieścia czwarta. Zasady panujące w strefie Kiss & Fly wymusiły krótkie pożegnanie, zwieńczone zwyczajową matczyną prośbą: „Zadzwoń, jak tylko dolecicie”.
Wchodząc do budynku, Basia naiwnie myślała, że znajdzie się w wyludnionej o tej porze hali, tymczasem tłum podróżnych zajmował praktycznie wszystkie miejsca siedzące. Miała wrażenie, że wkroczyła w sam środek mrowiska, a ludzie krążą wokół niej w jakimś sennym widzie. Przemaszerowała wzdłuż najbliższego rzędu siedzeń, rozglądając się uważnie, ale nigdzie nie dostrzegła Piotra.
Usiadła na niewygodnym krzesełku w pobliżu wejścia A do hali odlotów, wodząc wzrokiem dookoła. Wyjazd w połowie czerwca, czyli jeszcze przed typowym sezonem, powinien być atrakcyjny dla związków bez dzieci i osób starszych, tymczasem było tu tak dużo dzieci i młodzieży, jakby kontrowersyjny minister edukacji i nauki w obecnym rządzie łaskawie zdecydował o skróceniu roku szkolnego. Obserwując podróżnych, napotkała wzrok jakiegoś mężczyzny, co specjalnie jej nie zdziwiło. Kłębiący się wszędzie ludzie wpatrywali się z niecierpliwością w rozkład odlotów, szukali znajomych albo po prostu najbliższej toalety. Tablica informacyjna szczególnie zwracała uwagę, gdyż przy dziesięciu najbliższych odlotach poza zaplanowanymi godzinami startu, portem docelowym oraz nazwą linii lotniczej wciąż nie podano numerów stanowisk odprawy. Dla niej to lepiej, bo wiadomo, że gdy tylko zostaną wyświetlone te informacje, natychmiast ustawi się tam długa kolejka. Swoim zwyczajem Basia wolała znaleźć się na jej początku.
Nudząc się coraz bardziej, zerkała na przemian na wejście A i położone niedaleko wejście B. Głowa kręciła się jej jak światło latarni morskiej. Była pewna, że Piotr zaraz się pojawi. Skoro nawet postrzelony przez rosyjskiego snajpera w Mariupolu zmartwychwstał, dotarcie na Okęcie nie powinno stanowić dla niego poważnego wyzwania. Jej niepokój budził natomiast fakt, że nigdzie nie widziała „Ostera” z rodziną. Dobrze zapamiętała jego twarz, a zdjęcie na wszelki wypadek miała zapisane w komórce. Według zapewnień Darka Kowalskiego z kontrwywiadu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego figurant miał potwierdzoną rezerwację na wyjazd z TUI oraz umówione ważne spotkania kilka dni po przylocie na Fuerteventurę. A może odwołał wszystko wczoraj wieczorem? – pomyślała. Spojrzała na ścienny zegar: do odlotu pozostały ponad dwie godziny. Wkrótce się okaże, czy jej wyjazd na Wyspy Kanaryjskie nie stanie się wyłącznie wycieczką turystyczną. Tak naprawdę nadal było jej trochę szkoda, że musiała zamienić wcześniej zarezerwowany wymarzony pobyt na Dominikanie na tę wycieczkę. Ale co zrobić, służba nie drużba, jak mówi stare porzekadło. A że z natury była optymistką – nie zmieniły tego nawet niedawne smutne przeżycia – wolała myśleć, że wakacje to wakacje, to samo słońce i ocean ten sam.
Ponownie zwróciła uwagę na dostrzeżonego wcześniej mężczyznę. Właściwie dlaczego ją zainteresował? Może coś w jego wyglądzie przyciągnęło jej spojrzenie? Na oko miał około pięćdziesiątki, mocno przerzedzone włosy i zupełnie zwyczajną, wręcz pospolitą twarz. Jego ubranie było pogniecione, jakby nie zmieniał go od wielu godzin, a może nawet w nim spał. Widziała, że patrzył w jej stronę, ale kiedy ich spojrzenia się spotkały, szybko odwrócił wzrok, dzięki czemu mogła lepiej mu się przyjrzeć. Już po chwili wiedziała, co jest w nim nietypowe. Po pierwsze był sam, co w hali przylotów nie byłoby dziwne, ale tutaj jednak stanowiło rzadkość. A po drugie nie miał żadnego bagażu. Oczywiście mógł kogoś odprowadzać, tylko dlaczego kolejny raz patrzył właśnie na nią? Przypadek? Gdyby była w misji za granicą, już założyłaby, że jest obserwowana. W ojczyźnie czuła się zdecydowanie bezpieczniej, choć wydarzenia z początku marca przekonały ją, że agenci rosyjskiej SWR mogą prowadzić operacje także w stolicy Polski. Nie dawały jej spokoju również wykryte przez nią w maju przypadki, kiedy jeździły za nią zagadkowe taksówki. Wydarzenia te nie miały żadnych konsekwencji i nie powtórzyły się w ciągu ostatniego miesiąca, co wydawało się podważać trafność jej wcześniejszych ocen. Spokojnie, kobieto, jesteś przeczulona, pomyślała. Lecisz na wakacje, więc przestań szukać duchów przynajmniej do przylotu do Puerto del Rosario.
Pięć po czwartej zaczęła być zła na swojego faceta, że naraża ją na zdenerwowanie. Nie była już taka pewna, że Piotr zdąży. Może zaspał po prawie całodobowej podróży samochodem z Kijowa albo czegoś zapomniał, albo nadal przemierza zaczynającą dzień Warszawę… Kiedy sięgnęła po telefon, chcąc zweryfikować prawdziwość swoich ponurych wizji, w wejściu A zobaczyła znajomą wysoką sylwetkę, ciągnącą dużą ciemnozieloną walizkę na kółkach. Uniosła wysoko rękę. Piotr rozglądał się po zatłoczonej hali. Co z ciebie za oficer wywiadu, skoro nie potrafisz mnie dostrzec? – pomyślała uszczypliwie. W końcu albo ją rozpoznał, albo jego uwagę zwróciła jej wyciągnięta do góry ręka, bo uśmiechnął się i energicznie ruszył w stronę Basi. Niepokój od razu wyparował, gdy obserwowała zbliżającego się przystojnego młodego mężczyznę o wzroście metr dziewięćdziesiąt i całkiem imponującej muskulaturze. Przez ostatnie trzy miesiące nic nie stracił ze swojej samczej atrakcyjności, uznała.
– Boże, ale tłum – stwierdził odkrywczo, zerkając na zebranych dookoła ludzi.
– A może by tak „dzień dobry, najdroższa”? Albo „jak dobrze cię widzieć, tęskniłem”? – zaproponowała ironicznie.
Popatrzył na nią lekko zdziwiony.
– Przecież widzieliśmy się zaledwie parę godzin temu – odpowiedział rzeczowo. – I jak pamiętam, wczoraj wieczorem kilka razy mówiłem, że tęskniłem i cały czas o tobie myślałem w Kijowie. Zresztą powtarzałem to podczas każdej naszej rozmowy telefonicznej. Jeśli ruscy mnie podsłuchiwali, mają już kompletną teczkę dotyczącą naszych spraw uczuciowych. – Puścił do niej oko, szeroko się uśmiechając. – Ale faktycznie: dzień dobry, Basiu. – Ostatnie zadanie okrasił kolejnym uśmiechem.
– Wystarczy tego gadania. Po prostu mnie pocałuj. – Postanowiła być łaskawa, tym bardziej że cieszyła się z perspektywy dwutygodniowych wymarzonych wspólnych wakacji. Choć to nie tylko wakacje, przypomniała sobie. Jednocześnie spodobało się jej, że Piotr sam wspomniał o kwestiach uczuciowych.
Adamskiemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Pociągnął ją za rękę, zmuszając do wstania, złapał w objęcia i mocno pocałował w usta. Potem w męskim zapale uniósł Basię i okręcił dookoła, wzbudzając zainteresowanie zaspanych pasażerów.
– Chyba niektórzy nam zazdroszczą takiego powitania – stwierdziła, choć taka spontaniczna reakcja Piotra jej pasowała. Ona też przez ostatnie miesiące stęskniła się za nim, za ich długimi rozmowami, jego dotykiem. Faktycznie chciała z nim być.
Akurat zwolniło się miejsce na ławce i mogli usiąść obok siebie. Dopiero wtedy zauważyła zasinienia i wybroczyny na jego prawej ręce.
– Boże, co ci się stało? – Nie dostrzegła tego podczas ich rozmowy poprzedniego wieczoru, ale wtedy Piotr miał na sobie cienką kurtkę. – Czemu nic nie powiedziałeś?
– Nie chciałem cię martwić, wiadomo, jak reagują kobiety… Więc było tak: wsiadałem w Kijowie do samochodu, jakiś szalony motocyklista przejechał zbyt blisko, no i dostałem kierownicą w rękę. Pojechałem do szpitala, powiedzieli, że wszystko jest w porządku, a te ślady na pewno niedługo znikną.
– Piotruś, mieliśmy mówić sobie wszystko. – Basia energicznie pogroziła mu palcem. – Powinnam wiedzieć, co się dzieje z moim partnerem… – przerwała, uprzytamniając sobie, że sama nie zastosowała się do tej reguły. Musiała zmienić temat. – A niby skąd ty masz takie doświadczenie z kobietami, mój miły? „Wiadomo, jak reagują”? W Ukrainie mówiłeś, że żadnych kobiet w twoim życiu dotąd nie było, tylko praca i praca.
– Tak tylko mi się powiedziało. A poza tym jakieś kobiety były, mama, babcie… – Sam nie chciał ciągnąć tematu, który był zbyt blisko zdarzenia w Kijowie, rozejrzał się więc, szukając pomysłu, jak zmienić wątek. – Czyli lecimy? – Popatrzył na Basię z tym swoim charakterystycznym, słodkim uśmiechem.
Pomyślała, że ta sama radosna mina podtrzymywała ją na duchu w trudnych chwilach przedzierania się przez front rosyjsko-ukraiński, gdy bała się, że wpadną w łapy rosyjskich oprawców. To zamknięty rozdział, a my musimy szybko zapomnieć o tym koszmarze, stwierdziła w duchu, choć wiedziała, że obrazy tragedii, z którymi się zetknęli, jeszcze długo będą do nich wracać.
– Wyobraź sobie, że lecimy! Chociaż stanowiska odpraw na nasz odlot jeszcze nie zostały wyznaczone. – Odruchowo spojrzała na tablicę informacyjną.
– Basiu, a czy mogłabyś mi wytłumaczyć w sposób zrozumiały dla przeciętnego faceta, dlaczego właściwie lecimy na Fuerteventurę, mimo że jeszcze trzy tygodnie temu mieliśmy zarezerwowane wakacje na Dominikanie?
Wróciła wzrokiem do jego uśmiechniętej twarzy. Cholernie jej się podobał. Ale musiała być rzeczowa i na razie unikać drażliwego tematu.
– Mój ty przeciętniaku, już ci przecież mówiłam, że bardziej przypadł mi do gustu hotel w Playa de Jandia, przy samej plaży, w pięknym ogrodzie palmowym, i jego cudowna okolica. A drinki w tamtejszych barach to podobno czysta poezja. No i nie jest tak gorąco i wilgotno jak na Dominikanie. Na Kanarach zawsze czuć przyjemną bryzę od oceanu.
– Od dwóch miesięcy podobnie piałaś z zachwytu nad hotelem na Dominikanie. Nie chcę być małostkowy, ale skąd ta nagła zamiana?
Dobry wykręt, aby nie kontynuować tego tematu, pojawił się jak na zawołanie. Na tablicy wyświetliły się właśnie numery stanowisk odprawy samolotu linii Enter Air do Puerto del Rosario.
– O, jest sygnał do odprawy! – ogłosiła Basia podekscytowanym głosem i wstała, ciągnąc Piotra za rękę. – Stanowiska dwieście czternaście do dwieście szesnaście. Idziemy, nie chcę być na końcu.
Piotr o nic już nie dopytywał. Oboje chwycili za rączki swoich walizek i ruszyli w głąb terminala.
Godzina 4.10
Salon VIP, Lotnisko Chopina w Warszawie
Kremowo-niebieska kolorystyka wnętrza salonów strefy VIP współgrała z eleganckimi obiciami wygodnych mebli i ciemnym odcieniem drewnianych regałów na książki. O tak wczesnej porze pomieszczenia były niemal puste, jeśli nie liczyć dwóch osób z personelu.
Wiceminister Andrzej Troicki wraz z rodziną szedł za stewardem aż do zatoczki wyznaczonej przez dwie kanapy i kilka foteli. Syn i córka bez wahania rzucili się na miękkie meble, szukając okazji, żeby jeszcze chwilę podrzemać. Aż do odlotu rodzice mieli z nimi spokój, zamówili więc po filiżance cappuccino.
– Fajnie tak się żyje. – Anna Troicka z zainteresowaniem rozglądała się po wnętrzu. Była tu pierwszy raz. – Mogę tak zawsze… – Ziewnięcie przeszkodziło jej w kontynuowaniu myśli, ale mąż doskonale ją rozumiał. Oboje pochodzili z Rudnik, małej wioski w powiecie łosickim, gdzie luksusów nie było. Dla dwustu mieszkańców nawet pobliskie Łosice ze swoim zaludnieniem na poziomie niecałych siedmiu tysięcy osób wydawały się metropolią, nie wspominając o jeszcze większych Siedlcach położonych trochę dalej.
Andrzej po ogólniaku wyjechał na studia do stolicy i szybko złapał bakcyla życia w wielkim mieście. Rodzice go finansowali, bo mieli z czego. Gdy ukończył studia z zakresu finansów i rachunkowości w Szkole Głównej Handlowej, ojciec i matka z dumą pokazywali jego dyplom sąsiadom w Rudnikach. Szybko znalazł pracę w jednej z największych firm consultingowych. Wstąpił do Polskiego Stronnictwa Narodowego, ponieważ idee nacjonalistyczne zawsze były mu bliskie. Nie zapomniał o swojej pierwszej miłości, Annie, która chętnie zgodziła się na wspólne życie z nim i przeprowadzkę do stolicy. Urodziło im się dwoje dzieci – czternastoletni dziś Stanisław i o cztery lata młodsza Justyna. W audycie nie zrobił oszałamiającej kariery, co nieoczekiwanie zrekompensowało mu członkostwo w partii. Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi wszedł do zarządu. PSN dołączyło do szerokiej koalicji ugrupowań narodowych i nieoczekiwanie dla siebie samego Troicki zdobył mandat. W sejmie się nie wyróżniał, podobnie jak pozostali trzej członkowie partii, z którymi stworzył koło poselskie. Wkrótce został wiceprzewodniczącym stronnictwa, co przyniosło mu korzyść, kiedy partia rządząca zaczęła mieć problemy z większością w parlamencie. Zorganizowała „łapankę” na potencjalnych sojuszników, która spotkała się z pozytywną odpowiedzią PSN. Jego władze nie należały do ideowców, a stanowiska i kasa zdecydowały. Zaczęli wspierać partię rządzącą w głosowaniach. Jako wicelider stronnictwa szybko dostał propozycję objęcia stanowiska w rządzie, którą z radością przyjął. Został sekretarzem stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, zastępcą ministra cyfryzacji. Był szczęśliwy i dumny, nadzorował kluczowe departamenty: cyberbezpieczeństwa, zarządzania danymi i zarządzania systemami. Kupili na kredyt nowe czteropokojowe mieszkanie i stali się „elitą władzy”, jak po cichu żartował z Anią. Choć tak naprawdę stanowisko ministerialne bardzo mu imponowało, a jego żonie nawet jeszcze bardziej. Mieszkańcom Rudnik odebrało mowę na wieść o karierze, jaką zrobił syn sąsiadów.
Dzisiaj wybierali się na wspaniale zapowiadający się urlop, który przy okazji miał zagwarantować Troickiemu nowe osiągnięcia i – jak oczekiwał – przynieść solidny zastrzyk pieniędzy, który bardzo by mu się przydał. Nasłuchał się od aktywnych na arenie międzynarodowej kolegów, jakich korzyści można oczekiwać ze strony majętnych organizacji pozarządowych, zainteresowanych współpracą z ważnymi politykami z obcych krajów. W końcu pomijając satysfakcję z budowania pozycji w zagranicznych organizacjach, kwestia spłaty kredytu pochłaniającego znaczną część jego ministerialno-poselskich dochodów stanowiła stałą przyczynę jego niepokoju. Kadencja obecnego sejmu kiedyś się zakończy, a on może nie zostać ponownie wybrany. Często zadawał sobie pytanie, co wtedy? I zazwyczaj nie znajdował na nie żadnej optymistycznej odpowiedzi.
Godzina 4.30
Lotnisko Chopina w Warszawie
Samotny mężczyzna w pogniecionym ubraniu wstał z metalowej ławki i powoli ruszył za podróżnymi kierującymi się do stanowisk odprawy samolotu odlatującego na Fuerteventurę. W znacznej odległości przed sobą widział młodą kobietę i wysokiego mężczyznę ciągnącego od pewnej chwili dwie walizki. Nie musiał się spieszyć – wiedział, dokąd zmierzają, a jego zadanie nie wymagało dogonienia ich. Kiedy zobaczył długą kolejkę do stanowisk dwieście czternaście do dwieście szesnaście, zatrzymał się obok słupa podtrzymującego dach hali i spokojnie obserwował interesującą go parę. Musiał tylko dopilnować, by odlecieli, a potem przekazać informację na ten temat.