Pejzaż we mgle - ebook
Pejzaż we mgle - ebook
Klara i Wojtek, to żyjące w separacji małżeństwo, z którego żadne nie chce wyjść z inicjatywą rozwodu. W pogodzeniu małżonków postanawia pomóc ojciec Wojtka, uznany portrecista Alojzy Zbrzycki, który nie zdaje sobie sprawy z tego, co spowoduje swoją decyzją. Przybycie małżonków do jego majątku w Kamieńczyku będzie początkiem licznych perturbacji. Pojawi się tam wyraźnie zauroczony Klarą sąsiad rzeźbiarz Dymitr z Rosji, a także francuski markiz, marszand sztuki który współpracuje z Klarą i darzy ją uczuciem. Wobec wybuchowego charakteru Wojtka, który najchętniej pogoniłby całe towarzystwo – emocje są gwarantowane. W tle opowieści czai się miłość i tajemnica z przeszłości, a także wiele barwnych postaci i krajobrazów. Akcja rozgrywa się głównie w Kamieńczyku, uroczej wsi na Ziemi Kłodzkiej, ale też we Wrocławiu, Oslo, oraz na Prowansji i Roztoczu.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64980-67-1 |
Rozmiar pliku: | 799 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lato tego roku w Norwegii było gorące. W maju słupki w termometrach podskoczyły do niemal trzydziestu stopni i oscylowały w tych granicach także przez czerwiec. Nic nie zapowiadało, aby rozpoczynający się właśnie lipiec miał przynieść znaczące zmiany. Słońce miło rozleniwiało w wakacyjny czas, kusząc do wypoczynku. Delikatny wiatr przyjemnie orzeźwiał rozgrzaną skórę. Pogoda sprzyjała spacerom i smakowaniu kawy oraz ulubionego piwa w kawiarnianych ogródkach, z czego z ochotą korzystali zarówno mieszkańcy Oslo, jak i turyści. Uliczki i zaułki miasta wypełniał gwar. Z uchylonych okien i drzwi kawiarń, restauracji i pubów wypływała na zewnątrz muzyka wymieszana z odgłosami rozmów w różnych językach.
Doktor Wojciech Zbrzycki, przystojny czterdziestopięciolatek, spojrzał na fasadę Szpitala Uniwersyteckiego Ulleval, w którym przez ostatnie dwa lata pracował na oddziale ortopedii. Czas spędzony w tym miejscu miał należeć do miłych wspomnień; zdobył tu nie tylko wiedzę, ale również nawiązał serdeczne przyjaźnie. Odczuwał lekki żal, że opuszcza Norwegię. Od zawsze jednak zdawał sobie sprawę, że pobyt tutaj jest tylko przystankiem, kolejnym etapem w jego karierze. Miejscem, w którym chce osiąść na stałe, był, jest i zawsze będzie Wrocław; ukochane rodzinne miasto. Propozycja pracy w Klinice Ortopedii i Traumatologii Narządu Ruchu w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu, jaką złożył mu profesor Waligóra, jego nauczyciel i promotor pracy doktorskiej, stanowiła nie tylko duże wyróżnienie i obiecywała skok w karierze zawodowej, ale w obecnej sytuacji była także na rękę. W ostatnim czasie jego ojciec dość mocno podupadł na zdrowiu. Owszem, starszy pan miał dobrą opiekę, Wojtek zdawał sobie jednak sprawę, że na dłuższą metę nie może być tak daleko od niego. Telefon Jacka Waligóry tylko przyśpieszył decyzję o powrocie do kraju. Sprzyjało to ponadto rozwiązaniu jeszcze jednego problemu, jakim była nieuregulowana sprawa z Klarą. Na wspomnienie żony Wojtek westchnął mimowolnie. Dopiero będąc tak daleko od niej, zrozumiał, jak mu jej brak i jak ważną część jego życia stanowiła. Boleśnie zdał sobie sprawę, jak nieroztropnie się zachował, odpychając ją od siebie. Targany gniewem i narosłymi przez lata żalami, utracił to, co kochał najbardziej na świecie. A teraz nie było już odwrotu. Jedyne, co mógł zrobić, to dać żonie rozwód i próbować zapomnieć. – Szlag by to trafił! – syknął gniewnie, odkładając na dach samochodu bukiet kwiatów, który na pożegnanie dostał od pielęgniarek z oddziału. Pod kamienicę, w której wynajmował mieszkanie, podjechał w wisielczym nastroju. Widok mieszkania pozbawionego jego osobistych rzeczy – wcześniej już pojechały do Wrocławia – tylko potęgował uczucie przygnębienia. Odłożył kluczyki na stolik w holu i wszedł do kuchni. Z szafki nad blatem wyciągnął szklany flakon; nalał do niego wody i włożył kwiaty, po czym postawił bukiet na stole. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie, dochodziła piąta. Za godzinę powinien być w Statholtergaarden, gdzie zaprosił przyjaciół na pożegnalną kolację. Wybrał restaurację słynącą z dobrego jedzenia i miłej atmosfery. Gościł tam już kilka razy i zawsze był zadowolony. Szczerze mówiąc, ostatnią rzeczą, na jaką miał teraz ochotę, było spotkanie towarzyskie. Perspektywa powrotu do Wrocławia obudziła uśpione do tej pory uczucia, w których główne miejsce zajmowała Klara. Myśli o żonie kłębiły się w jego głowie, nie dając spokoju. Najchętniej wypiłby coś mocniejszego i poszedł do łóżka. Niestety, nie mógł pozwolić sobie na taki luksus; czekało go jeszcze odstawienie samochodu do wypożyczalni i rozliczenie się z właścicielem mieszkania. Lot do Wrocławia miał jutro w południe. Wziął prysznic, by poprawić sobie nastrój, i zaczął się szykować. Wychodził już, gdy zadzwoniła komórka.
– I jak tam, doktorku? Gotowy do powrotu na stare śmieci? – zaszczebiotał w telefonie damski głosik.
– Chyba gotowy. – Wojtek uśmiechnął się mimowolnie, słysząc Paulinę.
– Nie kipisz entuzjazmem, skarbie.
– Jestem po prostu zmęczony.
– Ja już się tobą zajmę. Szybko wrócisz do normy. – Jej głos zabrzmiał prowokująco zmysłowo.
– No, no, no. Paweł nie byłby zadowolony, gdyby usłyszał twoje słowa.
– Przeeestań – zamruczała uwodzicielsko jak kotka. – Musisz wszystko psuć?
W odpowiedzi Wojtek tylko się roześmiał. Paulinę znał od lat, była przyjaciółką Pawła, z którym przyjaźnił się od czasów studiów. Prowadziła własną firmę reklamową, była to jednak praca bardziej dla zabicia czasu niż korzyści finansowych. Wojtek dobrze wiedział, że Paulina jest nim zainteresowana, zresztą nigdy tego nie ukrywała. Schlebiało mu to, bo była wyjątkowo atrakcyjną kobietą, choć jak dla niego zbyt frywolną. Wolał kobiety subtelne. Związała się z Pawłem, jak mniemał, bo usilnie się o nią starał. Ponadto miał pieniądze i pozycję społeczną, co także nie było bez znaczenia. Zastanawiał się, czy przyjaciel zdaje sobie z tego sprawę. Wyglądało na to, że tak i że taki układ mu odpowiada. Cóż, nie jemu oceniać stronę moralną, na jakiej opierał się związek innej pary, gdy sam nie potrafił zadbać o uczciwość we własnym.
– Wyjdę po ciebie na lotnisko – zakomunikowała po chwili.
– Nie ma takiej potrzeby.
– Ktoś inny będzie cię witać?
Cień Klary przez chwilę zamajaczył między nimi.
– Dobrze wiesz, że nie.
– Uraziłam? – spytała słodko, słysząc w jego głosie lekkie napięcie.
– Wcale.
– Bardzo chcę przyjść – nie ustępowała. – Wracasz po dwóch latach do kraju, należy ci się godne powitanie.
– No dobrze. – Wiedział, że nie ma szans odwieść ją od tego zamiaru.
– Super!
– Tylko bez żadnych niespodzianek, zgoda? – zaznaczył.
Znał ją dobrze i wiedział, na co ją stać. Niejednokrotnie był świadkiem jej szalonych pomysłów.
– Zgoda – obiecała. – Ale niespodzianki są takie ekscytujące – dodała po chwili, jakby próbując go zmiękczyć.
– Paulina!
– Dobrze już. Będę grzeczna.
***
W samolocie Wojtek nie mógł sobie znaleźć miejsca, był dziwnie podenerwowany. Starał się skupić uwagę na gazecie, ale z trudem mu to przychodziło. Gdy po raz kolejny zaczął czytać ten sam ustęp, skapitulował i odłożył pismo. Zamknął oczy, starając się zasnąć. Spotkanie w Statholtegaarden było udane i przeciągnęło się do późna; niewiele spał tej nocy. Swoje samopoczucie tłumaczył tak zmęczeniem, jak i napięciem związanym z nową pracą i kolejnymi zawodowymi wyzwaniami. Tym razem jednak jego nastrój wynikał także z czego innego i Wojtek dobrze o tym wiedział. Obraz żony przez moment pojawił się przed jego oczami.
Po przyjeździe do Norwegii dwa lata temu rzucił się w wir pracy, głównie po to, aby zapomnieć o tym, co zostawił w Polsce. Obowiązki zawodowe skutecznie pomogły odpędzić uciążliwe myśli. Owszem, nękały go bezsenne noce, podczas których rozpamiętywał swoje małżeństwo, do znudzenia rozważał popełnione błędy, analizował swoje zachowanie; ale zdarzało się to rzadko. Wracał z pracy tak zmęczony, że zasypiał w pół drogi do poduszki. W wolne zaś dni nie miał zbyt wiele czasu na rozmyślania, bo zajęcia wynajdywał mu Lars, kolega z pracy, z którym się zaprzyjaźnił. Zapraszał go na weekendy do swojego domu pod Oslo. Wojtek lubił tam przebywać. Żona Larsa, Astrid, i ich dwie córeczki, Berta i Carin, bardzo polubiły polskiego kolegę ojca. Zwłaszcza dziewczynki przepadały za „wujkiem”, który zawsze miał dla nich łakocie i lubił z nimi żartować. Lars, mocnej budowy Norweg o jasnych, niemal białych włosach i niebieskich oczach, zaraził go swoją pasją do pieszych wędrówek i nauczył podziwiać naturę. Gdy Wojtkowi udało się już jakoś poukładać na nowo życie, rozchorował się jego ojciec. Taki stan rzeczy nie był czymś wyjątkowym, biorąc pod uwagę, że Alojzy skończył osiemdziesiąt osiem lat. Sytuacja była na tyle poważna, że Wojtek musiał na jakiś czas przyjechać do kraju.
Jego stosunki z ojcem nigdy nie były najlepsze. Miał do niego żal, za to jak traktował matkę, że tak naprawdę nigdy jej nie kochał. Często zastanawiał się, czy ojciec w ogóle potrafił kochać kogokolwiek oprócz siebie. No tak, była jeszcze „ta kobieta” z przeszłości Alojzego; chociaż nigdy jej nie poznał, nienawidził jej z całego serca, oskarżając o unieszczęśliwienie matki. Zadrą, która tkwiła w jego sercu, była też świadomość, że rozczarował ojca. Alek miał wielkie plany względem jedynego syna. Wojtek kiedyś mimowolnie usłyszał ostrą wymianę zdań rodziców, zresztą jedną z wielu; był wtedy w szkole średniej. Słowa Alojzego do dzisiaj bolały tak samo mocno.
– Dałaś mi syna, który nie ma kompletnie artystycznego smaku! – rzucił gniewnie do żony.
– Nie każdy musi być artystą – odparła spokojnie.
– Podsuwam mu książki, albumy. A on nie raczy nawet do nich zajrzeć! – W jego głosie było słychać zarówno złość, jak i żal.
– Spróbuj go zainteresować.
– Niby jak mam to zrobić?
– Na pewno nie przez zmuszanie. Bo to zawsze daje odwrotny efekt.
– Na miłość boską! Jak ty nic nie rozumiesz, Aleksandro, albo, co gorsze, nie chcesz zrozumieć.
– Jest wzorowym uczniem, chce iść na medycynę. Jako ojciec powinieneś go wspierać, a nie wyłącznie krytykować. – Aleksandra pozwoliła sobie na szczerość, choć wiedziała, że tymi słowami rozzłości jeszcze bardziej małżonka. Nie lubił, gdy mu się sprzeciwiano.
– Medycyna, też mi coś. I co?! – prychnął kpiąco. – Zostanie konowałem harującym od rana do nocy. Nie tego dla niego chciałem.
– To jego życie i powinien przeżyć je tak, jak chce. – Nie zamierzała odpuścić w tym temacie. W wielu sytuacjach ustępowała mężowi dla świętego spokoju, gdy jednak chodziło o syna, była gotowa walczyć jak lwica.
– Pewnie, utwierdzaj go bardziej w jego pomysłach. Jesteście siebie warci! – Alojzy wyszedł, trzaskając drzwiami.
Gdy ojcu się polepszyło, Wojtek chciał zabrać go do siebie, ale ten kategorycznie się temu sprzeciwił. Ułożył sobie wygodne życie we wsi Kamieńczyk na Ziemi Kłodzkiej i nie miał zamiaru się stamtąd ruszać. Przysiółek zrobił na nim silne wrażenie, gdy odwiedził to miejsce przy okazji swojego wernisażu w Muzeum Ziemi Kłodzkiej. Organizatorzy poobwozili go trochę po terenie, pokazując między innymi Kamieńczyk. Usytuowana w południowej części Gór Bystrzyckich stara, przygraniczna wieś łańcuchowa, była wręcz stworzona dla niego. Urzekły go szczególnie rozciągające się wokół wsi rozległe pola i półdzikie górskie łąki. Postanowił kupić tutaj dom na lato. Po namyśle nabył starą, murowaną stodołę i w ciągu kilku lat zrobił z niej luksusowy dom, dobudowując między innymi piętro i poszerzając parter. W dużym ogrodzie, który sam zaprojektował, powstała też jego pracownia. Wyremontowano również zakupiony wraz ze stodołą budynek gospodarczy, przerabiając go na wygodny domek dla gości. Po śmierci żony dwadzieścia lat temu przeniósł się do Kamieńczyka na stałe. Rzadko już wtedy udzielał się publicznie, jak mówił, zasłużył na emeryturę. W „Alojzówce”, jak nazywał dom, oddawał się swoim dwóm pasjom: spacerom i czytaniu.
Z początku zapraszał znajomych, a dom tętnił życiem; było gwarno i wesoło. Na przestrzeni lat życie towarzyskie przestało Alojzego interesować. Zdaniem jego siostry Felicji, która pięć lat temu, po tym jak owdowiała, zamieszkała z nim, „zdziczał na tym pustkowiu”. Alek uważał raczej, że po prostu wybawił się dostatecznie w swoim życiu, teraz przyszedł czas na wypoczynek. We wsi go poważano. Mieszkańcy byli dumni z tak sławnego sąsiada. Alojzy Zbrzycki był znanym i cenionym w świecie portrecistą. Jego prace wystawiano w galeriach między innymi w Berlinie, Paryżu, Rzymie, Nowym Jorku i Tokio. Portretował znane postaci ze świata polityki, nauki, filmu. Czas największej sławy przypadł na lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Słynął nie tylko z talentu, ale także upodobania do zabawy i kobiet, które uwielbiały jego towarzystwo; był też przystojnym, szarmanckim i niezwykle błyskotliwym mężczyzną. Nawet teraz, mimo podeszłego wieku, jasności umysłu mogła mu pozazdrościć niejedna dużo młodsza osoba. Uroda także pozostała; był postawnym starszym panem, z bujną czupryną siwych loków.
Choroba bardzo zmieniła Alojzego; złagodniał i wyraźnie zaczął szukać kontaktu z synem. Długie rozmowy, jakie ze sobą prowadzili podczas jego niedomagania, dały początek ociepleniu ich wzajemnych relacji. Wojtek miał okazję spojrzeć na wiele spraw z zupełnie innej strony. Niewątpliwie wpłynęła na to nie tylko choroba ojca i ich rozłąka, ale i dojrzałość Wojtka. Jako młody chłopak nie rozumiał bądź też nie chciał zrozumieć wielu spraw. Nie przyznawał się do tego, ale charakter miał bardzo podobny do Alojzego; nie lubił, by mu rozkazywano i zawsze chciał mieć ostatnie zdanie. Podczas jednej z ich długich rozmów Alek napomknął o „tej kobiecie”; Wojtek w pierwszej chwili chciał mu przerwać, lecz zaniechał tego, widząc, jak bardzo ten temat ciąży starszemu panu.
Jemu także ciążył od chwili, gdy usłyszał o innej kobiecie w życiu ojca. Miał wtedy dziesięć lat, z sypialni rodziców dobiegło go szlochanie matki. Podszedł cicho do uchylonych drzwi. Zobaczył mamę siedzącą na łóżku i stojącego przy oknie ojca, odwróconego do niej plecami.
– Ta kobieta wciąż jest między nami. Ty nigdy o niej nie zapomnisz – skarżyła się, płacząc.
– Olu, nie żądaj ode mnie, abym wymazał ją z pamięci – tłumaczył łagodnym głosem.
Umysł chłopca chłonął zasłyszane informacje niczym gąbka. Wyobraźnia pracowała. Pamięta, że w tamtym momencie zraził się do Alojzego, a tajemnicza kobieta stała się jego wrogiem.
Spowiedź ojca tchnęła w serce Wojtka trochę uczucia, jednakże wiedział, że nigdy mu tego nie zapomni. Nie może tego zrobić przez pamięć swej matki.
– Nie czyta pan? Mogę pożyczyć? – Z rozmyślań wyrwało go pytanie siedzącej obok młodej dziewczyny. Mogła mieć najwyżej dwadzieścia lat. Była bardzo ładna, ubrana w dżinsy i jasny podkoszulek z wymownym napisem „Nie piję”. Za każdym razem gdy odgarniała jasne kosmyki z twarzy, bransoletki zdobiące przegub prawej ręki dzwoniły donośnie.
– Słucham? – spytał, nieco zbity z tropu.
– Gazetę. – Dziewczyna uśmiechnęła się, odsłaniając piękne białe zęby.
– Ależ oczywiście, proszę. – Również się uśmiechnął.
Po chwili powrócił do wspomnień; tym razem do rozmowy, w której kolejny raz starał się przekonać ojca do wyjazdu z nim.
– Tu mi dobrze i tu chcę spędzić ostatnie lata mojego życia – powiedział stanowczo Alojzy.
– Tato, przecież podoba ci się Norwegia. Zawsze mówiłeś, że to kraj wręcz stworzony dla artysty – kusił.
– Mówiłem, i owszem, co nie oznacza, że chcę tam zamieszkać, i to jeszcze w jesieni życia. Nie przesadza się starych drzew.
– Oj, tato.
– Żadne „oj, tato”. A zresztą, zdaje się, że w planach masz powrót do Polski?
– Mam. Ale to odległe plany.
Starszy pan machnął ręką.
– Skończmy tę rozmowę, synu.
– Norwegia jest za daleko, abym mógł się tobą opiekować.
– Bez obaw, ma się mną kto opiekować. Nie zapominaj, że jest Felicja i Justyna.
– Mają swoje lata.
– Koniec tematu. Zabraniam ci się mną przejmować. Jeszcze nie jestem niedołężnym starcem. Wracaj do Norwegii i zadbaj o swoją karierę – uciął definitywnie rozmowę.
Wojtek nie czuł się komfortowo, wiedząc, że zostawia ojca pod opieką dwóch starszych kobiet. Rozmawiał na ten temat z ciotką Felicją tuż przed swoim wyjazdem z Kamieńczyka.
– To chociaż spróbuj przekonać go do powrotu do Wrocławia. W razie czego na miejscu są kliniki i specjaliści. A tutaj?
– Znasz Alka i dobrze wiesz, że dobrowolnie tego miejsca nie opuści. Co do opieki lekarskiej, to doktor Raciborski z Międzylesia jest wyśmienitym fachowcem. Alek jest jego pacjentem już dobrych kilka lat i sam wiesz, że jego diagnozy zawsze są trafne.
– Ojciec stawia mnie w niezręcznej sytuacji. Jak zwykle, zresztą. – Wstał z fotela i podszedł do stolika, na którym stały rodzinne zdjęcia; opuszkami palców delikatnie przejechał po fotografii matki. – Gdyby mama żyła – powiedział cicho, patrząc na poważną twarz młodej kobiety na zdjęciu.
– Nic by to nie zmieniło, dobrze o tym wiesz. Twój ojciec jest uparty, ot co. – Ciotka odłożyła druty z robótką, zdjęła okulary i spojrzała na bratanka. – Naprawdę nie masz się czym martwić. Poradzimy sobie. – Uśmiechnęła się. Była szczupłą, wysoką kobietą o siwych, krótkich włosach; młodszą od Alojzego o dwanaście lat. Jej mleczna cera, niemal bez śladu zmarszczek i duże brązowe oczy świadczyły o tym, że za młodu była pięknością. Jeszcze teraz, mimo dojrzałego wieku, była atrakcyjna. Wojtek bardzo ją kochał i zawsze liczył się z jej zdaniem. Ciotka nie miała dzieci, w pewnym sensie mu matkowała, zwłaszcza gdy zmarła jego matka. Mimo pozornej oschłości, była ciepłą osobą. Podobnie jak jej brata, cechował ją despotyzm, lecz w opinii Wojtka był on raczej efektem wieloletniej pracy w szkole. Felicja przez długie lata uczyła historii w jednym z liceum w Łodzi.
– Będziemy cały czas w kontakcie i jakby co…
– Poradzimy sobie – powtórzyła. – Zapominasz, że jest Justyna. – Uniosła wymownie brwi, a kąciki jej ust zaczęły drgać od tłumionego rozbawienia. – Dobrze wiesz, że Alek czuje wobec niej wyjątkowy respekt i pozwala sobą rozporządzać, chociaż oczywiście wypiera się tego.
Wojtek spojrzał na ciotkę, obdarzając ją krótkim uśmiechem. O tak, Justyna była jedyną osobą, z której zdaniem ojciec się liczył. Wojtek uważał nawet, że starszy pan trochę się jej boi. Justyna zajęła się gospodarstwem Alka przeszło dziesięć lat temu. Była żwawą siedemdziesięciolatką o twardym charakterze. W Kamieńczyku mieszkała od urodzenia. Nigdy nie założyła rodziny, mówiąc, że we wsi nie było odpowiedniego kandydata „do żeniaczki”. Mieszkała w małym, urokliwym domku nieopodal kościoła; jego fronton zdobiły pnące się różowe i czerwone róże. Z tyłu był niewielki ogródek i sad z papierówkami. Swojego czasu miała także spory kawałek ziemi, ale odsprzedała ją sąsiadowi, bo nie miał kto na niej pracować. Uzyskane pieniądze włożyła na lokatę bankową, z czego była wielce zadowolona. Mawiała, że dodatkowy grosz zawsze się przyda. Była kobietą korpulentną, średniego wzrostu, o włosach zgrabnie przyciętych do ucha; niegdyś miały kolor jasnobrązowy, obecnie farbowała je na jasny kasztan. Nie była urodziwa, jednak ostre rysy nadawały jej twarzy charakteru i sprawiały, że cała postać wydawała się nietuzinkowa.
Ciągle musiała być w ruchu; to coś przestawiła, to starła kurze bądź strzepała pyłek z ubrania. Uwielbiała chodzić w sukienkach. Uważała, że tylko w takiej garderobie kobieta wygląda kobieco. Wojtek przepadał za jej kuchnią, gotowała rewelacyjnie. O jej gołąbkach krążyły po wsi legendy. Z rodziny pozostała jej jedynie bratanica, która mieszkała z mężem pod Opolem, rzadko się z nią widywała. Brat i bratowa zmarli kilka lat temu. To, że stała się gosposią Alojzego, było zasługą pani Wandy, tutejszej sklepikarki. Kiedyś w przypływie gorszego nastroju pożaliła się jej, że czuje się niepotrzebna. Pani Wanda słyszała, że „znany artysta”, jak mawiali o Alku tutejsi, szuka gosposi. Powiedziała o tym Justynie, a ta nie namyślając się długo, udała się do Zbrzyckiego. Wiele o nim słyszała, kilka razy minęli się w sklepie; zrobił na niej dobre wrażenie. Biła od niego elegancja, a takich mężczyzn lubiła. Jako referencje zabrała ze sobą kilka potraw, w tym sławne gołąbki. Na efekty nie trzeba było czekać, została przyjęta od razu. Jedynym warunkiem pracodawcy było, że ma mu serwować gołąbki co najmniej raz w miesiącu.
Z początku jednak Alek nie był do niej przychylnie nastawiony, przytłaczała go jej energia i to, że starała się rządzić, wprowadzając do jego ustabilizowanego życia znaczące zmiany. Zwłaszcza nie znosił jej ulubionego powiedzenia: „Każdy niech robi to, co najlepiej potrafi”. Gdy to mawiała, czuł się zawsze jak mały chłopiec, który dostał burę. Z czasem jednak przyzwyczaił się do gosposi. Zauważył, że pod jej ręką dom funkcjonuje prawidłowo i że on sam niczym nie musi się martwić. Obecnie nie wyobrażał sobie życia bez niej. Cenił nie tylko kuchnię Justyny, ale także jej mądrość. Często radził się jej w różnych sprawach. Po pewnym czasie poprosił, aby mówili sobie na „ty”. Nie chciał zbędnych formalności w relacjach z osobą, którą polubił i z którą łączyły go więzi niemal rodzinne. Jedyny dysonans między nimi wynikał z despotyzmu obojga. Zwykle wygrywała Justyna. Alojzy musiał się z tym faktem pogodzić, na osłodę pozostawały mu frykasy wychodzące spod ręki gosposi.
– Co tam dziergasz? – Wojtek usiadł obok Felicji, wskazując dłonią robótkę.
– Skarpety dla ciebie.
– Kolejne? Mam już przecież cztery pary.
– Wyraźne polecenie Alka. Uważa, że nocą marzniesz tam na północy i taka garderoba to podstawa.
Roześmiał się.
– Twój ojciec kocha cię i jest z ciebie bardzo dumny – odezwała się po chwili, czując, że teraz jest ku temu dobry moment.
– Doprawdy? – Wojtek spoważniał, a między brwiami pojawiła się charakterystyczna pionowa linia, świadcząca o niezadowoleniu; Felicja dobrze znała ten grymas. – Zdaje się, że naprawdę z nim źle. A ty mi każesz się nie martwić i spokojnie wracać do Oslo! – Nawet nie starał się ukryć sarkazmu.
– Alojzy ma po prostu trudny charakter.
– Nie zrzucaj tego na charakter, ciociu. Jedyne, co kocha mój ojciec, to siebie i… – zamilkł na moment, jakby trudno mu było wypowiedzieć kolejne słowa – …„tamtą kobietę” – dokończył twardo.
Felicja patrzyła uważnie na bratanka. Kochała go równie mocno jak Alojzego. Nigdy nie starała się stanąć po stronie żadnego z nich. Bolało ją, że ich relacje są tak napięte. Wiele razy zwracała uwagę bratu, aby nie był tak szorstki dla syna i poświęcił mu więcej uwagi. Zawsze kończyło się tak samo, prosił, by się nie wtrącała. Może wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby obaj mężczyźni nie byli z charakteru tak podobni do siebie.
Podobieństwo dotyczyło także wyglądu zewnętrznego. Felicja omiotła wzrokiem sylwetkę Wojtka; był wysokim, postawnym mężczyzną o ciemnych, lekko kręconych włosach. Twarz miał przystojną, szlachetne rysy, klasyczny rzymski nos, wyraźny podbródek i stalowe oczy, które w gniewie stawały się niemal czarne.
– Mam nadzieję, że odnajdziecie wreszcie drogę do siebie – powiedziała cicho, jakby do siebie.
Zignorował jej słowa, szybko powracając do głównego tematu rozmowy. Felicja uszanowała jego wolę. „Kiedyś zrozumie ojca, potrzeba tylko czasu” – pomyślała.
Nieco uspokojony zapewnieniami ciotki Wojtek wrócił do Oslo. Podjął już jednak decyzję o powrocie do kraju. Alojzy wyzdrowiał wprawdzie, ale nie był już w dobrej formie. Krótko po wyjeździe syna przewrócił się w ogrodzie. Na szczęście skończyło się jedynie lekkim potłuczeniem. Propozycja pracy w jednej z wrocławskich klinik, jaką Wojtek dostał niedługo po tym zdarzeniu, była jak zrządzenie losu i została przyjęta z zadowoleniem. Niemal codziennie dzwonił do Felicji. Z samym ojcem rozmawiał rzadziej, bo starszego pana irytował jawny nadzór syna. Czasem rozmawiali ze sobą przez skype’a, który był jednym z ulubionych narzędzi komunikacyjnych Alka. Na starość zaczął się interesować nowinkami technicznymi, zasmakował w elektronicznych gadżetach. Ku niezadowoleniu Felicji, która uważała, że noc jest do spania, Alek godzinami surfował po internecie. Była to dla niego, jak mawiał, niezła frajda.
***
Czas spędzony we Wrocławiu w trakcie pobytu Alka w klinice obudził w Wojtku uśpione dotąd wspomnienia, które w większości nie należały do najprzyjemniejszych. Ogarniał go gniew, gdy zdał sobie sprawę, jak błędne było jego myślenie. Jeszcze niespełna trzy lata temu miał cudowną żonę, dom. Dobrowolnie zrezygnował z tego wszystkiego, kierowany wydumanymi powodami. Nie pozwalając dojść do głosu rozsądkowi, przekreślił swoje szczęście. Teraz, przebywając w mieście, gdzie mieszkała jego żona, czuł jej obecność, tak jakby była rzeczywiście blisko; prawie dotykał jej jedwabistej, mlecznej skóry, czuł subtelny zapach włosów, widział jej słodki uśmiech.
Popołudniami, gdy nie siedział u ojca w szpitalu, wybierał się na kojące spacery wzdłuż Odry. Lubił to miejsce, tu po raz pierwszy ujrzał Klarę; siedziała nad brzegiem rzeki i szkicowała. Zaintrygowała go wtedy. Ubrana w powiewną długą sukienkę w kwiaty i duży słomkowy kapelusz, wyglądała jak wyjęta żywcem z XIX-wiecznej powieści. Wyczuwając jakby skierowane na nią spojrzenie Wojtka, odwróciła w jego kierunku głowę. Zajrzał w jej niesamowicie duże oczy i poczuł, że przepadł bezpowrotnie. Jakkolwiek infantylnie to brzmiało, zakochał się od pierwszego wejrzenia. Wszystko stało się nagle takie proste, cudowne. Klara tchnęła w niego życie, nauczyła cieszyć się drobnostkami. Życie z nią było bogatsze i pełniejsze. Wraz z Klarą do jego życia wprowadziła się także suczka Lisa; pudel miniaturka przypominający spory motek białej wełny. Zdaniem Wojtka pies był zdecydowanie za bardzo rozpieszczony i zazdrosny o swoją panią, ale mieszkając razem, musieli wypracować kompromis. Wojtek pogodził się z tym, że Lisa każdego wieczoru przychodziła do łóżka po pieszczoty Klary, jak i z faktem, że traktowana była przez żonę z bezgranicznym uwielbieniem. Suczka zaś przyjęła do wiadomości, że od teraz nie będzie już mogła sypiać u boku swojej pani i będzie musiała dzielić się jej miłością z nowym członkiem rodziny.
Małżonkowie czuli się ze sobą jak przysłowiowe dwie połówki jabłka. Mieli wiele wspólnych zainteresowań; w wolne dni pływali kajakiem po Odrze lub wyjeżdżali na wycieczki za miasto. Klara zabierała Wojtka także do galerii. Z początku się opierał, tłumacząc, że ojciec-artysta skutecznie go do sztuki zraził. Ona jednak się nie poddawała i odniosła wreszcie zwycięstwo. Pokazała mu, jak rozumieć sztukę, tak aby czerpać z niej radość. Nie mógł pojąć, jak to możliwe, że do tej pory na tyle rzeczy pozostawał ślepy. A może tak właśnie miało być? Może dopiero pojawienie się Klary miało otworzyć mu oczy i serce, nauczyć czuć i kochać.
Było tak idealnie, a on to zniszczył.
– Cholera – mruknął pod nosem, siadając na jednej z ławek. Chylące się ku zachodowi słońce odbijało się od tafli wody, tworząc złotawe iskierki. Przepływające co jakiś czas łódki i kajaki wprowadzały lekkie zawirowanie; złotawe iskierki drgały wtedy, jakby tańcząc w rytm sobie tylko słyszalnej muzyki. Wpatrzony w ten obraz świateł Wojtek wrócił do przeszłości; tym razem do rozmowy z żoną, która zakończyła ich związek. Jeszcze dziś na wspomnienie tamtych chwil i wypowiedzianych przez Klarę słów ogarniał go ból i wstyd, który niemal fizycznie go dławił.
– Ty nie potrafisz kochać, słyszysz?! – rzuciła oskarżycielsko w jego stronę, ledwo powstrzymując się od płaczu. – Zarzucasz ojcu egoizm, a sam jesteś egoistą. Przez jakieś urojenia niszczysz wszystko wokół siebie. Mam dość. Dłużej tego nie zniosę. Bóg mi świadkiem, że próbowałam, starałam się ciebie zrozumieć, ale nie potrafię. To ponad moje siły. Odpuszczam, zanim cię znienawidzę! – Rozpłakała się, nie panując zupełnie nad sobą.
Wojtek słuchał jej słów z kamienną twarzą. Postronnemu obserwatorowi trudno byłoby dostrzec, jakie szaleją w nim emocje.
– Tak, rozstanie będzie najlepszym wyjściem – odparł sucho. Nie patrzył na nią, nie mógł. Po tym, czego niedawno się dowiedział, jego świat runął w gruzach. Boże! Co też uczynił, że los tak okrutnie z niego zadrwił.
Potem wydarzenia potoczyły się swoim tempem; Klara wyprowadziła się do własnego mieszkania, a on po pół roku wyjechał do Norwegii. Wmawiał sobie, że wyjazd podyktowany jest karierą zawodową. Dobrze wiedział, że tak naprawdę opuścił Wrocław, uciekając przed wyrzutami sumienia; praca była jedynie pretekstem. Żona miała rację, nie umiał kochać. Widząc, jak matka zabiega bezskutecznie o miłość ojca, uznał, że jest to uczucie świadczące o słabości. Otoczył się pancerzem obojętności; tak było lepiej, bezpieczniej. Gdy spotkał na swojej drodze Klarę, poczuł jak ów pancerz pęka. Poruszyła w nim nieznane dotąd uczucia, wlewając w serce czułość i namiętność. Nie powinna była tego robić. Gdyby miał ten pancerz, umiałby się bronić przed tym, co nastąpiło.
Po rozstaniu tylko raz jeszcze kontaktował się z żoną, tuż przed wyjazdem. Żałował już wtedy tego, co się stało. Gdy emocje opadły i wróciła mu trzeźwość umysłu, dotarło do niego, co zrobił. Jak mógł obwiniać ją za coś, na co nie miała wpływu. Czyż mogła ponosić odpowiedzialność za cudze winy? Niedorzecznością było tak myśleć, a jednak on to zrobił; krzywdząc tym samym osobę, którą bezgranicznie kochał. Klara podczas tej ostatniej rozmowy była przygaszona, odniósł wrażenie, że chce ją jak najszybciej skończyć. Zadzwonił, by powiedzieć jej, że wyjeżdża za granicę i nie wie, kiedy wróci. Właściwie chciał też poruszyć sprawę rozwodu, ale zabrakło mu odwagi. Ona nic na ten temat nie wspominała. Gdy zakończył rozmowę, poczuł wyraźną ulgę; są nadal małżeństwem, może jeszcze nie wszystko stracone? Łudził się, a uczucie porażki i gniewu wciąż w nim rosło. Upust swoim emocjom dał w kłótni z ojcem.
– Zniszczyłeś mi życie! – odezwał się do niego ostro.
– Nie obwiniaj mnie za swoją głupotę, synu – odparł Alojzy spokojnie.
– Dobrze wiesz, że masz w tym wszystkim swój udział, i ta kobieta także! – kontynuował podniesionym głosem. – Wzrastanie przy tobie zrobiło ze mnie tego, kim dzisiaj jestem. Miałem wprost rewelacyjny wzorzec małżeństwa! A cień tej kobiety dołożył swoje.
– Zważaj na słowa, proszę – zdenerwował się ojciec. – Możesz sobie myśleć, co tam chcesz na temat mojego małżeństwa. Prawda jest taka, że dobrze nam się z twoją matką żyło. Wychodząc za mnie, wiedziała, na co może liczyć. Znała moją przeszłość. Nasze małżeństwo opierało się na przyjaźni i to nam wystarczało.
– Tobie zapewne tak, ale nie matce – rzucił oskarżycielsko.
– Kochałem ją na swój sposób.
– Jak zawsze same frazesy – zakpił.
– Śmiesz ze mną rozmawiać o miłości, gdy sam robisz takie rzeczy twej niby ukochanej żonie?! – Spojrzał na syna, a ten odwrócił głowę, nagle zawstydzony. Alojzy postanowił iść za ciosem, i dodał: – Kocha się nie za coś, lecz pomimo wszystko.
Zapanowała niezręczna cisza. Wojtek czuł, jak płonie mu twarz. Nie był to tyle wynik wewnętrznego wzburzenia, co raczej zażenowania.
– Co ja mam teraz zrobić? – zapytał bezradnie, przeczesując palcami włosy.
– Po prostu zaczekać.
– Na co? – Spojrzał zaskoczony na ojca.
– Jeżeli poprosi cię o rozwód, sprawa jest przesądzona, to twarda osóbka i zdania nie zmieni. Jeżeli jednak nie, to… – Wojtek wpatrywał się w niego z uwagą. – To masz jeszcze szanse uratować ten związek. Nie wiem tylko, jak to możesz zrobić.
Wojtek westchnął bezwiednie. Słowa Alojzego były bezlitosne, ale prawdziwe. Trafił w samo sedno. On także uczepił się faktu, że Klara nie poprosiła o rozwód. Im jednak dłużej myślał nad całą sprawą, tym gorzej oceniał swoje szanse na odzyskanie żony.
***
Po wyjeździe do Oslo, Wojtek na bieżąco śledził w internecie karierę Klary, która po ich rozstaniu nabrała tempa. Zawsze wiedział, że wcześniej czy później tak się stanie. Była uparta i zdolna, a te dwie cechy gwarantują sukces. Szybko stała się znaną i poważaną malarką; jej prace chętnie kupowano, a Galeria „Art”, którą prowadziła wraz ze wspólnikiem, stała się miejscem numer jeden na artystycznej mapie Wrocławia. W trakcie choroby ojca parę razy przespacerował się w tamte okolice, licząc, że chociaż z daleka uda mu się zobaczyć żonę. Po kilku nieudanych próbach zrezygnował, rugając się w duchu za szczeniackie zachowanie, niegodne dojrzałego mężczyzny.
Los nie zamierzał jednak niczego mu ułatwić; w pewne lutowe mroźne popołudnie w Oslo, Lars zaproponował mu wyjście na wernisaż wystawy dzieł Klary. Przyjaciel miał iść tam z Astrid, ale jedna z córek się rozchorowała i żona musiała zostać w domu. Wojtek nie miał ochoty, Lars jednak bardzo nalegał, nieświadomy, że ma do czynienia z mężem malarki. Ona sama nie miała się pojawić na imprezie, o czym Wojtek upewnił się, nim zgodził się towarzyszyć przyjacielowi. Galeria, do której się udali, mieściła się w centrum miasta i była jedną z bardziej znanych. Prowadził ją ekscentryczny miłośnik sztuki Nils Roar, gustujący zwłaszcza w malarstwie, głównie w akwarelach.
– Lubię prace tej malarki – powiedział Lars, gdy weszli do środka. – Pierwszy raz oglądałem jej obrazy w Bergen i od razu chwyciły mnie za serce. Zwłaszcza miniaturki prezentujące bajkowe krajobrazy są przepiękne. Zresztą Nowosielska – śmiesznie wymówił obce nazwisko – z nich słynie. Kupiliśmy z Astrid dwie do pokoju dziewczynek.
– Nie przepadam za malarstwem i w ogóle za sztuką – powiedział otwarcie Wojtek. Nagła bliskość żony, nawet tylko spowodowana obecnością jej prac, wywołała u niego lekkie poirytowanie. Myślał, że już mu przeszło, że pogodził się z tym, co zaszło. Niestety, sromotnie się rozczarował.
– Naprawdę? Syn znanego na całym świecie portrecisty nie może być abnegatem w temacie sztuki. To nie przystoi. – Nie krył zdziwienia Lars, który uwielbiał malarstwo. Mógł pochwalić się niezłą wiedzą w tym temacie. Gdy dowiedział się, kto jest ojcem Wojtka, był niebywale podekscytowany. Trochę się rozczarował niechęcią przyjaciela do dzielenia się opowieściami o sławnym rodzicielu, ale jako osoba o wrodzonym takcie uszanował to i wkrótce zaprzestał wypytywania.
– Czyli uważasz, drogi przyjacielu, że lepiej być egzaltowanym i zachwycać się powierzchownie ową sztuką, niż być zwyczajnie uczciwym? – zapytał rozbawiony Wojtek.
– Tego nie powiedziałem. – Lars oburzył się na ten jawny wytyk.
Wojtek się roześmiał.
– No już dobrze. Nie rób takiej miny. Jak cię to usatysfakcjonuje, to umiem docenić piękno sztuki, nawet współczesnej – powiedział uspokajająco.
Lars popatrzył na niego, zastanawiając się, czy sobie z niego kpi. Znał go na tyle długo, że nie przejmował się jego specyficznym poczuciem humoru. Wyglądało jednak, że tym razem jego przyjaciel mówi poważnie.
Wystawa Klary, zatytułowana „Bajkowy świat”, prezentowała głównie akwarelowe miniaturki. Było też kilka większych prac, między innymi obraz dobrze znany Wojtkowi, a przedstawiający mężczyznę stojącego nad brzegiem rzeki: postać z założonymi do tyłu rękami, odwrócona twarzą do wody. Zachodzące słońce rzucało na nią lekką poświatę, całość utrzymana była w stonowanych barwach. Widz miał wrażenie, że mężczyzna podejmuje właśnie ważną decyzję, a ta poza nad brzegiem rzeki symbolizuje jego wahanie. Postacią z obrazu był Wojtek. Klara namalowała obraz niedługo po tym, jak się poznali.
– Będzie nosić tytuł Wahanie. – Uśmiechnęła się, dumnie prezentując swoje dzieło.
– Uważasz, że się waham? – Przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował.
– Troszkę tak. – Wtuliła się w niego.
– Głuptas jesteś. – Pocałował ją w czubek głowy.
– Wcale nie. Boisz się odrzucenia, niepotrzebnie. – Spojrzała na niego pięknymi zielonymi oczami otoczonymi wachlarzem ciemnych, gęstych rzęs.
W odpowiedzi mocniej ją przytulił, zanurzając twarz w jej włosach i chłonąc ich subtelny zapach. Był zaskoczony i jednocześnie rozczulony, że tak bezbłędnie umiała wniknąć w najskrytsze zakamarki jego duszy. Czuł, jak między ich ciałami przepływa życiodajna energia. Pragnął, by ta chwila trwała w nieskończoność.
– Chcę się teraz z tobą kochać – wyznał, muskając wargami płatek jej ucha.
– To co cię powstrzymuje? – Zarzuciła mu ręce na szyję.
Śpiesznie ściągał z niej ubranie, niecierpliwie pragnąc ujrzeć jej ponętne ciało; krągłe, jędrne piersi, delikatnie zarysowany wzgórek brzucha, zmysłowe pośladki. Jego dłonie pieściły namiętnie jej ciało o opływowych kształtach. Klara przywarła do niego, chcąc więcej i więcej.
– O tak, kochany – szeptała, poddając się fali rozkoszy, która zalewała jej ciało.
Wojtek z trudem powrócił do rzeczywistości. Wspomnienie intymnych chwil z żoną wzbudziło w nim pożądanie i kompletnie rozstroiło.
– Jest nie tylko zdolna, ale i piękna – zauważył Lars, gdy stanęli przed zdjęciem Klary, zdobiącym jej życiorys. Spoglądała na nich twarz o delikatnych rysach, wyrazistym, zgrabnym nosie, zmysłowo wykrojonych, pełnych ustach i dużych zielonych oczach, w których kryła się tajemniczość.
– Na żywo jest jeszcze piękniejsza – wyrwało się bezwiednie Wojtkowi.
– Znasz ją? – zapytał zaskoczony Lars.
– To moja żona.
Przyjaciel otworzył usta i następnie je zamknął, by po chwili powtórzyć ten ruch.
– Chodźmy do pubu za rogiem – zaproponował Wojtek, czując, że musi się napić.
***
– Przypuszczałem, że masz za sobą jakiś poważny związek. Nie mówiłeś nic na ten temat, więc nie pytałem. Jednak takiego scenariusza nie przewidziałem. – Lars kręcił głową niedowierzająco, wciąż był pod wrażeniem tego, co usłyszał od Wojtka.
– A o czym tutaj mówić. – Sięgnął po kolejny kieliszek koniaku. Alkohol trochę poprawił jego samopoczucie, jednak nadal dalekie było ono od dobrego.
– Że też musiała ta przeszłość waszych rodzin wypłynąć.
– Los bywa przewrotny.
– Kochasz ją? – Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
– Kocham. – Westchnął Wojtek. – Nie mogę sobie wybaczyć, że tak to wszystko popsułem.
– Dlaczego nie wyznasz jej prawdy?
– Za późno. Uważam również, że to nic nie da, a tylko niepotrzebnie zakłóci jej spokój. Jest bardzo wrażliwa.
– No, to nie mów jej nic, ale o nią walcz.
– Mam odbudowywać związek, zaczynając od kłamstwa? Dziękuję, ale nie.
– Na miły Bóg! Dlaczego tak wszystko sobie utrudniasz? – Lars zirytował się niezdecydowaniem przyjaciela. – Miłość to treść życia. Miałeś szczęście ją znaleźć. I co teraz robisz? Dobrowolnie się jej pozbawiasz.
– Już się jej pozbawiłem – rzucił zniechęcony.
– Nieprawda. Ty tylko zbłądziłeś.
– Im dłużej się nad tym wszystkim zastanawiam, tym bardziej upewniam się w przekonaniu, że dobrze robię, dając jej wolność. Niech ułoży sobie życie z kimś, kto na nią zasługuje. Ja zbyt dużo złego zrobiłem. Nie da się tego wymazać z pamięci. Gdy dowiedziałem się od ojca, co go łączy z rodziną Klary, zacząłem ją traktować jak wroga. Ostatnie pół roku naszego małżeństwa przed rozstaniem było upiorne, na samą myśl robi mi się wstyd.
– Powodowały tobą emocje, jesteś usprawiedliwiony. Walcz o nią, chłopie! – powtórzył rozemocjonowany Lars.
– Nie przypuszczałem, że Norwegowie są tak romantyczni. – Uśmiechnął się słabo.
– Nie kpij. A tak na marginesie, długie zimowe wieczory sprzyjają subtelnej grze ars amandi w sypialni. – Mrugnął wymownie.
Wojtek roześmiał się na głos. Słowa Larsa wlały nieco otuchy w jego serce. Może rzeczywiście nie warto wracać do przeszłości, tylko zająć się tym, co tu i teraz. Jak mówi przysłowie, w miłości jak na wojnie, wszystkie chwyty są dozwolone. Ma prawo walczyć o uczucie żony. Zbłądził, to fakt. Ale jest tylko człowiekiem i może popełniać błędy. Kocha Klarę, ale czy w jej sercu jest jeszcze miejsce dla niego? Westchnął.
– Jest inny mężczyzna w jej życiu? – Lars odgadł jego myśli.
– Tak myślę.
Przyjaciel wpatrywał się w niego, oczekując więcej informacji. Wyglądało jednak na to, że Wojtek nie zamierza mówić na ten temat. W milczeniu bawił się przez chwilę pustym kieliszkiem, następnie przywołał kelnera i zamówił kawę. Lars też o nią poprosił. Obaj czuli lekki rausz i chcieli otrzeźwieć. Wojtek wciąż nic nie mówił; w ciszę panującą przy ich stoliku wkradały się przytłumione rozmowy innych gości lokalu oraz muzyka, sącząca się delikatnie z głośników. Gdy kelner przyniósł im kawę, Lars nie wytrzymał:
– Kim jest ten facet? Znasz go?
– Kogo? – Wojtek z trudem otrząsnął się ze swoich myśli.
– No, kochanka twojej żony.
– Nie wiem, czy jest jej kochankiem – oburzył się głośno, aż para z sąsiedniego stolika spojrzała w ich kierunku.
– A co wiesz?
– Och, Lars. – Sapnął poirytowany.
– No, słucham. – Przyjaciel nie dawał za wygraną.
– Współpracuje z nim, to Francuz.
– Nie brzmi dobrze.
– Markiz, z dużą posiadłością i pieniędzmi.
– Naprawdę nie brzmi dobrze. Stary? – zapytał z nadzieją.
– Gdzie tam, w naszym wieku. I ubiegając twoje kolejne pytanie, jest przystojny.
– Cholera – wyrwało się z ust Larsa. – Jak poznała tego typa?
– Poniekąd ja jej w tym pomogłem.
– Jak to?
– Namawiałem Klarę, aby ubiegała się o stypendium rodziny de Prie. To znany ród francuski, który od lat finansuje kulturę i pomaga młodym utalentowanym malarzom w rozwoju kariery. Posłuchała mnie i dostała to stypendium. Pojechała do Prowansji i tam poznała tego markiza Jeana Louisa de Prie. – Jego nazwisko wymówił z sarkazmem.
– I wpadła arystokracie w oko – dokończył Lars.
– Nie sądzę, by dała się ponieść tego typu namiętności.
– Nie jest namiętna?
– Tego nie powiedziałem. – Wojtek uśmiechnął się do wspomnień. – Po prostu, gdyby do czegokolwiek miało dojść, wpierw zakończyłaby definitywnie związek ze mną.
Przyjaciel pokiwał głową.
– Myślę, że są tylko przyjaciółmi – dodał Wojtek.
– Nie ma przyjaźni między kobietą a mężczyzną. Wcześniej czy później znajomość skończy się w łóżku.
– Moja żona ma zasady.
– Ona może ma, ale on? – Lars uniósł wymownie brwi. – To Francuz, a oni do perfekcji opanowali szlachetną sztukę perswazji, zwłaszcza w temacie miłości. Potrafią omotać kobietę jak mało kto.
Do Wojtka nagle dotarło, że przyjaciel może mieć rację. A co jeżeli naprawdę Klara ma z nim romans? To tylko niezobowiązująca relacja czy miłość? Na samą myśl, że mogłaby być w ramionach tego żabojada, poczuł narastający gniew. W internecie kilka razy natrafił na wzmiankę, że tych oboje coś łączy. Brał to jednak za głupie pisanie prasy, która lubi gonić za sensacją. Było to o tyle zasadne, że owe rewelacje nigdy nie były udokumentowane żadnymi zdjęciami. Tych dwoje łączyła przyjaźń, tylko tyle – tak się pocieszał. Klara dobrze rozumiała się z Jeanem. Potrafili rozmawiać ze sobą godzinami przez skype bądź telefon. Wrócił pamięcią do tamtych chwil. A co jeżeli to były pierwsze sygnały rodzącego się między tym dwojgiem uczucia? „Co ja, do cholery, myślę!” – zrugał się w duchu. To, że kobieta z mężczyzną dobrze się dogadują, nie musi zaraz oznaczać, że są w sobie zakochani. „Nie musi, ale może” – kolejna męcząca myśl pojawiła się w jego umyśle.
– Skontaktujesz się z nią po powrocie do kraju?
– Taki mam zamiar. – Pytanie Larsa nie pozwoliło mu dłużej zastanawiać się nad prawdopodobieństwem romansu żony. – Chcę to jak najszybciej zakończyć. Może gdy to się wreszcie stanie, łatwiej mi będzie myśleć o przyszłości.
Przez chwilę obaj milczeli, każdy zajęty własnymi myślami. Wojtek przywołał kelnera i poprosił o rachunek.
– Szkoda, że wyjeżdżasz. – Lars spochmurniał.
– Daj spokój, Wrocław nie leży na końcu świata. Będziemy się widywać.
– To nie to samo. Świetnie mi się z tobą współpracowało. Jesteś dobrym specjalistą.
– Miło słyszeć takie słowa od kolegi po fachu. – Komplement sprawił mu wyraźną przyjemność.
– To nie jest czcze gadanie. Naprawdę jesteś dobry. Nie dziwię się, że zaproponowano ci tak odpowiedzialne stanowisko.
– Trochę się obawiam nowej pracy – przyznał. Mimo świadomości, że ma odpowiednie kwalifikacje i wrodzonej pewności siebie, odczuwał jakby tremę.
– Zupełnie niepotrzebnie. Poradzisz sobie. – Lars uśmiechnął się, dopijając kawę. – Zawsze odczuwa się strach przed czymś nowym, to naturalne. Zobaczysz, że jak tylko wdrożysz się w nowe obowiązki, wszelkie lęki miną.
– Uspokoiłeś mnie, dziękuję. Zbierajmy się. – Wojtek spojrzał na zegarek. – Późno się zrobiło.
***
– Musi pan wracać do kraju po długiej nieobecności.
– Skąd takie przypuszczenie? – Wojtek odwrócił się do swojej współpasażerki, która skończyła czytać gazetę i miała wyraźną ochotę porozmawiać.
– Od początku lotu jest pan zamyślony. Takie zachowanie zazwyczaj cechuje osoby powracające do miejsc, które z jakichś powodów opuściły. – Uśmiechnęła się, odgarniając włosy z czoła i wprowadzając tą czynnością w ruch bransoletki, które zaczęły pobrzękiwać.
– Dwa ostatnie lata spędziłem w Oslo. – Również się uśmiechnął. – Jest pani niezłym obserwatorem.
– Studiuję psychologię, a tam uczą, jak patrzeć, żeby widzieć.
W milczeniu skinął głową.
– Anna Olsen – przedstawiła się. – Tato jest Norwegiem – dodała, widząc jego pytającą minę.
– Wojtek Zbrzycki.
– Jesteś chirurgiem, prawda? – Zręcznie przeszła na ty.
– Chirurgiem ortopedą. Jak się domyśliłaś? – Był wyraźnie zaskoczony.
– Mówiłam przecież, że nauczono mnie patrzeć, aby widzieć. – Roześmiała się. – Twoje dłonie są wypielęgnowane. Nie wyglądasz na dandysa, który przesadnie dba o swój wygląd. Stwierdziłam więc, że w grę może wchodzić jedynie zawód chirurga.
Wojtek spojrzał na swoje proporcjonalne zbudowane dłonie o długich palcach.
– Jesteś niesamowita – przyznał.
– Dziękuję. – Przyjęła komplement z zadowoleniem. – Twój punkt docelowy to Wrocław czy wybierasz się dalej? – zapytała, przyglądając się mu spod przymrużonych rzęs. Nie była wścibska, raczej zwyczajnie zainteresowana. Wojtek nie widział powodu, by nie być z nią szczery.
– Wrocław. Jestem wrocławianinem.
– Moja mama też jest wrocławianką. Tatę poznała na wymianie studenckiej. Dziadkowie nie byli zbyt zachwyceni, że Norweg skradł serce ich jedynej córki. Ale później przyzwyczaili się do staruszka. Obecnie go uwielbiają. – Odgarnęła włosy z twarzy, ponownie brzęcząc bransoletkami.
Sprawiała wrażenie bardzo sympatycznej i wyluzowanej. Za jego młodości dziewczęta były bardziej zdystansowane. Poczuł się nagle wyjątkowo staro. Też coś, ma przecież dopiero czterdzieści pięć lat. – Roześmiał się w duchu z powodu tych myśli.
– Jadę na wakacje do dziadków – opowiadała. – Co roku do nich przyjeżdżam. Uwielbiam Wrocław. Dziadkowie mieszkają na Zaciszu, znasz tę dzielnicę?
– Tak. Bardzo ładne miejsce.
– Zgadzam się. A ty gdzie mieszkasz?
– Na Zalesiu.
– Są tam piękne stare wille. Zapewne jesteś właścicielem jednej z nich?
Przytaknął, parskając nagle śmiechem. Na jej pełne wyrzutu spojrzenie, przeprosił.
– Nie sądzę, abym coś śmiesznego powiedziała. – Nadal się dąsała.
– Wybacz, ale dla mnie to akurat było śmieszne – przyznał, wciąż wyraźnie rozbawiony.
– Fajny jesteś. – Najwidoczniej uznała, że nie warto dłużej stroić fochów.
– Ty również.
Anię ucieszyły kolejne miłe słowa wypowiedziane pod jej adresem przez tego niewątpliwie przystojnego mężczyznę. Spodobał się jej, i to bardzo. Lubiła starszych mężczyzn. Dojrzałość jej zdaniem była sexy.
– Na Wyspie Słodowej robią super imprezy. Chodzę tam z paczką przyjaciół. W ogóle przepadam za tym zakątkiem. Jest bardzo malownicze: zieleń, rzeka, widok na Stare Miasto.
Klara także lubiła to ustronie, przypomniał sobie. Szczególnie latem zapuszczali się wieczorami w tamte rejony. Siadali na schodach wiodących nad Odrę i przytuleni kontemplowali w milczeniu piękno chwili. Potem szli na ulubiony deser lodowy do pobliskiej „Barka Cafe” w Zatoce Gondoli.
– Fajne miejsce, przyznaję – odpowiedział w zamyśleniu.
– Możemy się tam razem wybrać.
Wyraźnie z nim flirtowała. Mile łechtało to jego ego. Jak widać, nie jest jeszcze odbierany jako wapniak przez młode dziewczyny. To było podbudowujące.
– Schlebiasz mi, ale jestem dla ciebie o dwadzieścia lat za stary – stwierdził z rozbrajającą szczerością.
– No cóż, próbowałam. – Uśmiechnęła się. – W każdym razie żałuj. Mogło być naprawdę przyjemnie.
– Jesteś bardzo bezpośrednia, Anno.
– Nie lubię owijać w bawełnę. Po co tracić czas na podchody.
– Ciekawe podejście.
Przez chwilę nic nie mówili. Ania obracała palcami kółka bransoletek na swoim nadgarstku.
– Masz kogoś? – zapytała.
– W pewnym sensie.
– Szczęściara z niej.
– Ona myśli inaczej. – Zdziwiło go, że mówi jej takie rzeczy.
– Musi być strasznie głupia – stwierdziła z prostotą, jaka cechuje jedynie bardzo młode osoby.
Spojrzał na dziewczynę w milczeniu. „To ja byłem głupi” – odpowiedział jej w myślach.
Anna, przetrawiwszy porażkę, postanowiła powrócić do swojego stałego rytmu, czyli stylu starej, dobrej przyjaciółki. Reszta podróży upłynęła im na miłej, niezobowiązującej rozmowie.