Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pianista bez palców - ebook

Data wydania:
29 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
54,00

Pianista bez palców - ebook

Fabułę swojej nowej powieści Wojciech Popkiewicz częściowo oparł na faktach i motywach autobiograficznych. Główny bohater, Tadeusz z pokolenia Kolumbów, żołnierz AK, po wojnie wraca do swojej pasji – fortepianu. Znakomicie zapowiadający się pianista zostaje zakwalifikowany do udziału w pierwszym powojennym (odbywającym się jeszcze w Teatrze Roma) Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina. Niemal prosto z sali koncertowej trafia na przesłuchanie, w czasie którego funkcjonariusze bezpieki łamią mu palce. Z więzienia wychodzi w czasie odwilży w 1956 roku i w ślad za swoją rodziną wyjeżdża do Wrocławia. Pracuje tam jako portier w Wyższej Szkole Muzycznej i komponuje. Powieść kończy się w trakcie strajków w 1980 roku.

Bohater, podobnie jak autor książki, spotyka znane postaci historyczne, m.in. profesora Jana Ekiera, profesora Jerzego Lefelda, Jerzego Waldorffa, Annę German, Czesława Niemiena, Irenę Rowecką-Mielczarska, córkę generała Stefana Grota-Roweckiego, Rafała Wojaczka. Przywołane są również autentyczne wydarzenia, m.in. przedstawiona w tragikomiczny sposób historia problemów kierownika Klubu Muzyki i Literatury we Wrocławiu po zasłabnięciu Wandy Wiłkomirskiej w trakcie występu czy organizowane w willi Pan Twardowski w Karkonoszach pojedynki na dwa fortepiany Ludomira Różyckiego i Władysława Kędry, których dźwięki niosły się daleko po górach.

Akcja „Pianisty bez palców” toczy się wartko, Popkiewicza cechuje prosty, ascetyczny styl. Lirykę odnajdziemy w piosenkach, balladach i tekstach pisanych do utworów Fryderyka Chopina – Tadeusz cały czas marzy o zrealizowaniu musicalu chopinowskiego. Na końcu książki czytelnik znajdzie kody QR prowadzące do przywołanych w powieści utworów muzycznych.

Spis treści

SPIS TREŚCI

prolog, wigilia 1943, warszawa . . . . . . . . . . . . . . . 5

powstanie, sierpień 1944, warszawa . . . . . . . . . . . 1 1

powstanie – narodziny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1 9

powstanie, wrzesień 1944, warszawa . . . . . . . . . . 2 7

powstanie – noc poślubna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3 3

leśniczówka 1946, góry świętokrzyskie . . . . . . . . 3 9

odwiedziny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4 5

przesłuchanie, wrzesień 1949, warszawa . . . . . . . 5 3

drugie przesłuchanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 6 1

rakowiecka, 1953 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 6 7

październik ’56, wrocław . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 3

fortepiano . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 8 5

oporów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9 3

bar syrena . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9 9

pan twardowski, 1964, zachełmie . . . . . . . . . . . . . 1 0 5

karkonosze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1 1 1

gospoda pod lipami . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1 1 9

marzec ’68, warszawa – wrocław . . . . . . . . . . . . . . 1 2 7

warszawski apartament . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1 3 7

alicja. ciągle marzec 1968, wrocław . . . . . . . . . . . 1 4 7

pod wesołym misiem, przesieka . . . . . . . . . . . . . . . 1 5 5

córka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1 6 1

ad libitum, sierpień 1968, karkonosze – wrocław 1 7 1

expres odra, 1969 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1 8 5

ulica świdnicka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 0 1

żelazna kurtyna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 0 9

zawierzyliśmy gwiazdom, wrocław – warszawa . . 2 1 5

maź, 1970, nrd – warszawa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 2 7

katedralna, wrocław . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 3 7

epilog, październik 1978 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 4 5

muzyczne przypisy końcowe . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 6 3

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8196-872-0
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG, WIGILIA 1943, WARSZAWA

Wbiegał po dwa, po trzy schody, podciągając się poręczą. Słyszał wyraźnie chopinowskie akordy. Zadyszany przystanął na trzecim piętrze. Ktoś zdzierać musiał mosiężną wizytówkę na drzwiach. „Dyże…” Muzyka zamilkła nagle. Tylko serce rozrywało mu pierś. Więcej niż sto uderzeń na minutę – pomyślał… – Szesnastka, przedłużona ósemka, szesnastka i półnuta. Przewodni motyw Etiudy rewolucyjnej. W takim rytmie zapukał do drzwi. To był ich sygnał. Jego i Basi.

– Jesteś – Barbara wyszeptała w półmroku przedpokoju, w uchylonych drzwiach. Przywarł do jej szczupłego ciała.

W salonie rozbłysło światło i rozbrzmiały głosy.

– A Janek?

– Żyje. Żyje – uspokoił. – Muszą odebrać w nocy zrzuty… Ja też tylko na chwilę…

– Chodźcie do stołu! Czekaliśmy. Postawiłam dwa puste talerze. Dla ciebie, Tadziu, i dla Janka. Nie wiem, czy tak można… – Mama Basi wskazała gestem – siadaj tu, mój drogi...

Ojciec Basi przeżegnał się i wziął do ręki opłatek. Drugą ręką objął żonę…

– Kochani. Po pierwsze, życzmy sobie i Boga prośmy, by skończyła się okupacja, wojna… Byśmy wszyscy przeżyli… Basiu, chodź, kochanie. Życzę ci…

Basia odsunęła się.

– Muszę wam to wyjawić teraz… – podniosła i zaraz ściszyła głos: – Chyba jestem w ciąży!

Tadeusz zauważył, że była wpatrzona tylko w niego. Wytrzymał jej wzrok. Przez myśli przemknęło mu ich ostatnie, krótkie i szalone spotkanie. Bielański Las. Pierwszy listopadowy śnieg… Miała wtedy nasuniętą na czoło wełnianą czapeczkę z pomponem. Taką śmieszną. Dopiero gdy ją zerwał, rozsypały się aż do ramion ciemne włosy. Tam była mała stajenka dla saren. Pełna pachnącego siana. Do tej pory pamięta jego zapach.

– Słuchaj, Basiu… Ta dziecina, która narodzi się… Oby żyła w wolnej Polsce – powiedział ojciec, przerywając milczenie wszystkich.

Tadeusz wpatrywał się w twarz Basi. Przymknęła powieki jakby zażenowana. Mama rozpłakała się bezgłośnie.

Chcąc ukryć zmieszanie, Tadeusz zapytał:

– Czy była już kolęda?

– Słyszysz, Basiu? Siadaj do pianina! – ojciec był prawie stanowczy.

– Może ty, tato… Albo Tadzio… Gdyby był Janek, zagrałby Scherzo h-moll. Tam jest kolęda. Najpiękniejsza z polskich kolęd…

– Basiu. Ty też to grasz – odezwała się mama. – W naszej rodzinie tylko ja na niczym nie gram.

Basia obruszyła się.

– Przecież świetnie malujesz… No dobrze… Niech wam będzie… Póki mi brzuszek nie będzie wadził…

Tadeusz podwyższył stołek. Dawno nie grała – pomyślał. – Czyli to ojciec grał przed chwilą…

Szczupłe, długie palce Basi rozpętały zawieruchę dźwięków. Trafiały precyzyjnie w pożółkłą klawiaturę z kości słoniowej. Było już za późno, by przymknąć klapę. Po burzliwym intro przyszło uspokojenie. Równolegle z motywem kolędy zabrzmiał głos Basi. Świeczka na stole dopalała się, skwiercząc. Obok leżały na sianku nietknięte opłatki.

…Nie płacz, maleńki, szkoda twej łezki

Ojciec niebieski niech martwi się o świat…

Czy wszystkim starczy okruszków chleba?

Śpij, sił ci trzeba, byś mógł ocalić nas…

Lulajże, zmruż oczka, by nie widziały

Jak licha ta szopka, żłóbek zbyt mały

Lulajże, skiń rączką teraz pasterzom

Tyś dla nich nadzieją, daj znak, niech wierzą… (zob. s. 263)

– To Basi słowa czy twoje, Tadeuszu? – wyszeptała mama.

– Nasze… Wybaczcie, kochani. Ja nie mogę tu dłużej być z wami. Wyrwałem się tylko na krótko, a zaraz będzie godzina policyjna. Nie mogę Janka zostawić samego. Przyrzekłem mu, że wrócę. Po północy ma być zrzut… Basiu. Tak się cieszę… To najlepsza wiadomość, jaką w życiu usłyszałem. Błagam… Graj dalej…

…Zaśnij, maleńki, niech ci się przyśni

Że nienawiści nie ma na ziemi tej…

Niech ci się przyśni kraj twój w zieleni

Dom bez płomieni – uśmiechnij się przez sen…

Tadeusz myślał teraz o swoich rodzicach, którzy zginęli w pierwszych dniach wojny w zbombardowanej Warszawie. Wzruszone twarze słuchających zamarły. Na korytarzu rozległy się kroki. Było ich wiele. Przeniosły się wyżej, jakby na czwarte piętro. Trzasnęły drzwi.

Podniesione głosy, jak szczekanie sfory psów, ucichły. Barbara w transie nie przestała grać i śpiewać.

Czy słyszysz Chopina, moja perełko

To twoja kolęda, me pieścidełko

Śpij, niech cię utuli to kołysanie

Śpij, niech cię nie zbudzi ludzi wołanie…

Pukanie do drzwi było bezładne, choć niezbyt natarczywe.

Mama zdjęła łańcuch i otworzyła. W świetle korytarza rysowała się sylwetka w zadaszonej czapce i długim, czarnym płaszczu.

– Verzeihung…

Dostojnym krokiem oficer wszedł do salonu.

– Spiel weiter… – zwrócił się grzecznie do Barbary wstającej od klawiatury.

Basia usiadła z powrotem. Finałowa część scherzo zabrzmiała forte. Ostatnie akordy cody zbiegły się z wkraczającymi do pokoju dwoma żołnierzami.

– Was ist das? – oficer usztywnił się i podniósł głos.

– Scherzo h-moll… – odpowiedział ojciec.

– Chopin? Ja?

Ciszę przerwał ryk oficera:

– Das ist verboten!

Odsunął gwałtownym ruchem Basię i sam usiadł do fortepianu. Zaczął grać Cichą noc… Samą melodię.

Naraz przerwał i zaintonował barytonem:

– O Tannenbaum, o Tannenbaum… Wie grün sind deine Blätter…

Jedną ręką walił teraz w klawiaturę, a drugą dyrygował. Żołnierze podchwycili melodię. Nawet nie fałszowali. Darli się coraz głośniej, podchodząc bliżej instrumentu.

Tadeusz puścił dłoń Basi. Zdecydował się.

Broń, którą miał przy sobie, pistolet VIS 35, mogłaby kosztować więcej niż muzyka Fryderyka. Boże… i to wszystkich. Wiedział, że z pokoju można było przez kuchnię wyjść na korytarz. Drzwi na klatkę schodową były otwarte. Zbiegł po schodach. Mroźne powietrze uświadomiło mu, że płaszcz tam został. Zdawało mu się, że został tam cały. Ulica była pusta.POWSTANIE, SIERPIEŃ 1944, WARSZAWA

– Mamo!

– Spokojnie, Basiu. To tak jest. Masz jeszcze co najmniej miesiąc. Co mówił doktor?

– Mówił, że połowa sierpnia… Tylko wiesz… On tego dnia operował dwóch naszych chłopaków z lasu. Oglądał mnie w pośpiechu. Bał się, że go nakryją.

– To świetny lekarz. Zresztą przyjaciel ojca.

– Właśnie. Pytał o tatę. Powiedziałaś mu?

– Nie.

– Dlaczego?

– Mamo. Ja o tacie myślę ciągle, ale wmawiam sobie, że to nieprawda, zły sen…

– Zresztą ten ostatni list z obozu… Tato nas uspokaja. Jak jest naprawdę, nie wiemy.

– Po co miałam jeszcze denerwować lekarza. On miał dość…

– Tak, wiem… Jego syn… Basiu. Zrobię ci herbatkę. Mam taką dobrą… uspokajającą.

Znowu te głośniki ryczą. Przymknę okno, bo wytrzymać nie można…

– Od kilku dni naganiają do kopania rowów. Obrona przed bolszewikami. Potrzebują stu tysięcy mężczyzn. Grożą…

– Czy ktoś poszedł, mamo?

– Nie słyszałam. Chyba nikt. Będą się mścić… Znowu rozstrzeliwać. Albo…

– Albo co?

– Boże! A to co za wybuch?

– Basiu. Schodzimy do piwnicy. Weź świeczkę, bańkę z wodą… Nie. Ja wezmę. Ty nic nie noś. Konserwy tam mamy.

Za oknem słychać było pojedyncze wystrzały. W bramie, przy zejściu do piwnicy było już kilka osób. Pies ujadał. Chyba bał się najbardziej. Zamilkł nagle. W świetle bramy, ulicą, przemknął jeździec na koniu. To stało się tak szybko, że tylko tętent oddalających się kopyt świadczył, że to nie był sen. Ile informacji jednak zawierał ten grottgerowski obraz: koń był biały. Jeździec wyglądałby jak Chrystus, gdyby nie furażerka na głowie. Siedział na oklep. W jednej ręce ściskał długą, biało-czerwoną flagę bez drzewca, która plątała się z końskim ogonem. Wykrzyczał tylko jedno słowo:

– Powstanie!

…Tętent, tętent, wołanie

Czy on tylko jest zjawą

Jeździec na koniu białym

Woła… Powstań, Warszawo…

Barbarze wydało się, że słyszy te słowa, które natychmiast kojarzyły jej się z tętniącym, choć rwanym, początkiem Poloneza fis-moll opus 44. Może było odwrotnie i to muzyka tkwiąca w jej podświadomości przywołała strzępy zdań… To było ich ulubione zajęcie z Tadeuszem. Słowa do motywów Chopina. Gdy on grał, ona zapisywała je spontanicznie na karteluszkach. Potem wspólnie przepisywali strofki do notesu w twardej, drewnianej oprawce, na której wierzchu był wytłoczony klucz wiolinowy. Niekiedy też podpisywali nuty linii melodycznej. Czy to była poezja? Jeśli tak, kto był jej autorem?

W piwnicy, a właściwie w kilku połączonych niskim korytarzem piwnicach, było już chyba kilkadziesiąt osób z tej i sąsiedniej kamienicy, która zapaliła się od wybuchającego pocisku. Okienko z korytarza wychodziło na ulicę, a przez większe, ale okratowane okno można było wyglądać na podwórko z oficyną, gdzie mieszkańcy ustawili ławkę, a sąsiadka z parteru pielęgnowała róże w pełni rozkwitające w sierpniowym słońcu. Dzień wydawał się niemiłosiernie długi i przynosił coraz to nowe wieści z miasta, gorączkowo wykrzykiwane przez mężczyzn lub szeptane przez kobiety. Znoszono z góry materace, koce i koszyki z prowiantem. Napełniano wiadra wodą. Nagle ze ścian posypał się tynk. Potężny huk i podmuch powietrza spowodował, że rodziny, i tak skupione bliżej siebie, skłębiły się w uściskach. Kazio, pijaczek z suteryny, rozpłaszczył się na podłodze, kryjąc pod brzuchem butelkę. Ktoś zaniósł się histerycznym śmiechem. Gdy kurz na podwórzu opadł, przez kraty okienka widać było postać kobiety leżącą na trawniku, z twarzą skierowaną do nieba, jakby opalała się w promieniach popołudniowego słońca. Nie poruszała się. Z rozdzierającym krzykiem wbiegła na podwórko dziewczynka. Mogła mieć z dziesięć lat. Przywarła do kobiety. Seria wystrzałów od strony ulicy sparaliżowała stłoczonych w piwnicy mieszkańców. Na podwórku pojawiła się jeszcze jedna postać. Przygarbiony, jakby chciał uniknąć kul, wbiegł młody mężczyzna. Objął dziewczynkę i już czołgając się z powrotem, ciągnął ją po ziemi. Kłęby dymu przesłoniły ich oboje.

– Mamo! To Tadeusz – krzyknęła Basia. Poczuła dreszcze, które przeniknęły jej ciało. Nie. Jeszcze nie teraz – pomyślała.

– Zaopiekujcie się nią! – Tadeusz rozkazującym tonem krzyknął na rozmodlone kobiety, przekazał im rozpłakaną dziewczynkę i dobiegł do Basi.

– Kochanie! – Zdarł z siebie zieloną panterkę, zarzucił jej na plecy i próbował dopiąć guziki.

– Tadziu, przestań. Przecież widzisz, jaka jestem gruba, a poza tym jest gorąco.

– Mamo, daj mu się napić wody. Tadziu… Jaki ty jesteś zgrzany. Gdzie chłopcy? Gdzie Janek?

– Janek na Stawkach, w niemieckich magazynach. Zdobyli je. Tam broń… A nawet ta panterka stamtąd… Da się poluzować. Poczta na Świętokrzyskiej też zdobyta. Wszędzie wywieszają polskie flagi…

– Pali się dach! – Sąsiadka z trzeciego piętra wbiegła do piwnicy.

– Tadziu. Mamo! Biegnijcie do mieszkania. Tam jest tyle rzeczy. Mogą wszystkie spłonąć… W fortepianie jest nasz album i dokumenty… Fortepian! Zostawcie mnie tu. Nic mi się nie stanie.

Basia rzuciła się na stary materac, z którego wzbił się tuman kurzu. Mama została przy niej. Za Tadeuszem wybiegło kilka osób, sąsiadów z wyższych pięter.

– Jak fortepian spłonie… Na czym będę grała? – To było centrum jej egzystencji.

Fortepian.

– Spokojnie, Basiu. Niejeden instrument jest na świecie. W domku u Dehnelów jest nawet koncertowy fortepian i to na parterze. To blisko, a oni tacy gościnni. Tam często domowe koncerty… Chociaż, czy teraz jest czas na granie, Basieńko? Nie czas.

Szlochająca dziewczynka wyrwała się kobietom i znowu wybiegła na podwórze.

Wycie syren zagłuszyło krzyki ludzi.

– Nikt nie wychodzi! – zawołał starszy mężczyzna, wbiegając do piwnicy. – To wyją na Bielanach. Nasi próbują odbić Niemcom lotnisko. Te ciężarówki ze szwabami tam jadą.

Od ulicy słychać było także zgrzyt gąsienic.

– A ruscy? Właśnie, co z nimi? – pojawiły się pytania.

– Walą z armat na wiwat… Jakby w kierunku Radzymina.

– To może i dobrze. W trzydziestym dziewiątym, jak nam pomogli, skończyła się Polska.

– Bzdura! Żyjesz?

– …Kiedy my żyjemy… – zaintonował staruszek. Głosy wypełniły piwnicę. Naraz powiało chłodną wilgocią. Basia schowała dłonie w obszerne kieszenie panterki. W prawej kieszeni był jakiś twardy przedmiot.

Czemu oni nie wracają? Co tam się dzieje? – pomyślała i poczuła, że ścierpły jej nogi. – Nie wypada mi tak grzebać…

Ciekawość zwyciężyła. Był to oprawiony w drewniane okładki notatnik. Poznała go natychmiast. Tadeusz częściej, ale i ona niekiedy, zapisywali oprócz poezji także złote myśli i wyznania. Żadnych adresów i telefonów. To byłoby niebezpieczne. Była przekonana, że notatnik został w mieszkaniu. Zasuszony kwiatek wypadł na jej kolana. Przysunęła świeczkę, by przeczytać ostatni zapis. Tak. Tych strofek nie mogła znać. Kiedy on to zapisał? Dziś?

– Mamo! Co tam się dzieje?

…Żoliborz walczy, na barykady

Musimy bronić skrawka wolności

Choć skrzydłem zamiótł anioł zagłady

Polska ma przeżyć, jeszcze w nas dość sił!

– Pani Nowakowa! Widziała pani moich? Jak pani ich zobaczy… Uciekłem z Woli. Z piekła…

– Co tam się dzieje? Niech pan mówi! – Wokół osmalonego mężczyzny skupiło się parę osób.

– Palą zwłoki. Setki… Tysiące… Wypędzili z domów. Rozstrzelali i polali benzyną. Niemcy, Ukraińcy, jakieś skośnookie diabły… Ja też paliłem…

– Panie, jak to?

– Pod karabinem. Kto nie palił, strzelali. Szwaby boją się epidemii… Tych co palili, też zastrzelili. We mnie nie trafił, ale padłem… Myślałem, że nie przeżyję… Zwymiotowałem, jak na mnie sikał, ale nie zorientował się. Ten jego śmiech mnie uratował. Rżał jak koń. Jeszcze go słyszę…

– Pani Nowakowa, a gdzie Tadek?

– Biegnij na strych. Oni tam gaszą ogień.

– Tylko nie to… Tylko nie to…

W przejściu ukazał się Tadeusz. Był uradowany.

– Instrument cały. Mieszkanie też. Udało nam się ugasić strych i wasz przedpokój. Bez wody. Zdusiliśmy ogień dywanami.

– Jakie to szczęście… – roześmiała się Basia, zarzucając ręce na ramiona Tadeusza.

– Nie do końca… Rozstroił się od żaru. Próbowałem coś zagrać, ale…

– Liszt uwielbiał rozstrojone fortepiany – wtrąciła Basia. – Tadziu. Co ja tu plotę… Tragedia na Woli. Słuchaj, co mówi Edek... To się nie mieści w głowie.

– Dzieci rozdeptywali buciorami. Dzieci… Pojmujecie… Malutkie. Widziałem to! Mężczyzn rozstrzeliwali od razu. Kobiety wcześniej gwałcili… – Edek wyrzucił z siebie jednym tchem. – Tadeusz, zabierz mnie ze sobą. Gdzie wy teraz jesteście? Bóg mnie pokarze, jeśli się nie zemszczę. Widział, co robiłem. Paliłem ich zwłoki. To czemu mi pozwolił żyć?

– Edziu – Tadeusz ściszył głos. – Proszę… Niech Basia tego nie słucha…POWSTANIE – NARODZINY

Kończyła się woda, kończyły się zapasy żywności. Nie kończył się tylko ten upiorny czas. Czy to był jeszcze dzień, czy już noc? W ciemnej piwnicy gasły płomyki świec.

Tadeusz wychodził i powracał.

– Tadziu, kochanie! Chodź tu wreszcie do mnie. Znalazłam twój… Nasz notatnik. Kiedy ty to pisałeś? Powiedz prawdę…

…Och, czemu warkocz swój dziś obcięłaś

Był jak pszeniczny kłos

Cóż, on pod hełmem zmieścić się nie chciał

Wybacz, nie czas na złość…

– Basiu. Głuptasie! Dziewczyny dorwały się do sortu… Dawałem jej hełm. Chyba nie jesteś zazdrosna… Dobrze, że ten notatnik w twoich rękach. Pisz. Pisz także za mnie. Za nas oboje... Tylko teraz się nie pogniewaj. Dehnelowie pomagali mi gasić pożar. Oni tak bardzo pragną, żebym wpadł do nich zagrać. Wspaniały mają fortepian. Marki Pleyel. Chopin na takich grał… Tam się zebrało sporo osób. To blisko. Zagram jeden utwór i wrócę…

– Nie, nie… Tadziu… No dobrze, ale zaraz wracaj. Zagraj im Poloneza fis-moll i wracaj.

– Tak. Oczywiście… – Tadeusz prawie wyrwał jej notatnik.

– Daj mi na chwilę… Zobacz… To ten fragment poloneza… Tak mi się skojarzył.

A my zgarbieni jeszcze z kanałów

Wyprostujemy grzbiety cuchnące

Tam nie ogłuchliśmy od wystrzałów

Teraz oślepia sierpniowe słońce…

Jak oczy zmrużyć, dojrzymy przecież

Za taflą Wisły Praga spokojna

Czy oni żyją na innym świecie

Czy dla nich już się skończyła wojna?

W drzwiach Tadeusz minął się z Małgorzatą, narzeczoną Janka. Niekiedy zostawała ona na noc w mieszkaniu z Basią, a kiedy ogłaszano alarm, pomagała zejść do piwnicy. Od kilku dni jej nie było. Teraz nie potrafiła ukryć zdenerwowania.

– Basiu. Miałam zły sen. Tak się boję o twojego brata. Czy macie od chłopaków jakieś wieści? Nasz ślub miał być w pierwszą sobotę września. Były już zapowiedzi.

– Małgosiu. Zróbcie to jak najprędzej. Ksiądz Marian tu zagląda. Porozmawiam z nim.

– Ksiądz Marian bardzo zajęty. Spowiada gdzie popadnie, a komunii udzielał nawet przy barykadzie w Alejach Jerozolimskich.

– To i wam da ślub.

– Basiu. Gdzie? Nasz kościółek leży w gruzach. Marzyliśmy, że właśnie tam. Akurat wszyscy byśmy się pomieścili. Tadeusz miał zagrać na organach.

– Małgosiu. On jest. Tu blisko. Właśnie gra, ale na fortepianie u Dehnelów. Na waszym ślubie może zagrać marsza Mendelssohna. Obejdzie się bez kościółka. Zróbcie to, póki co…

– O czym ty mówisz, Basiu? A wy? Przecież będziecie mieć dziecko. Najwyższy czas zalegalizować wasz związek przed Panem Bogiem.

– Wiesz dobrze, Małgosiu, że jak urodzę, nie będę mogła być na waszym ślubie, a na nasz teraz też już za późno. Zresztą jaki ksiądz nas pobłogosławi. Panna w ciąży i szalony powstaniec. Gdyby Tadeusz tak się nie angażował w walkę, byłoby dawno po naszym ślubie.

– Basiu. Spokojnie. Wam się wszystko ułoży… Co ty tam zapisujesz?

…Ach, miała jego być tej jesieni

Szły zapowiedzi już

Kościół legł w gruzach, los się odmienił…

– Siostro. Ten już bez tchu…

Weranda u Dehnelów była otwarta i fortepian wysunięty aż pod arkadę z winoroślami. Zgromadziła się grupka sąsiadów, ale chyba i goście z pobliskich uliczek.

Kilkadziesiąt osób. Oklaski zabrzmiały, gdy Tadeusz zbliżył się do fortepianu. Podniósł klapę. Od razu pomyślał, że to być może najważniejszy koncert w jego karierze. Może nawet w życiu… Pomyślał i zaraz odrzucił, przerwał tę myśl, jakby była niedorzeczna. Niedokonana. Fortepian miał ponad klawiaturą secesyjną intarsję i złote napisy z wystaw, na których zdobywał nagrody.

Instrument się doczekał. To może i ja kiedyś… – Tadeusz chciał, żeby ktoś inny zweryfikował wreszcie jego talent. Basia nie miała wątpliwości, ale wiadomo, sprzyjała mu bardzo.

Profesor Dyżewicz, ojciec Basi, jeszcze rok temu chciał przygotować go do najbliższego Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego. Sytuacja na frontach wojennych stwarzała pewną nadzieję.

– Będzie Polska… Będzie konkurs – mówił wtedy profesor.

Choć tamte miesiące nie sprzyjały lekcjom. Profesor nie czuł się najlepiej. Odwoływał w ostatniej chwili, ale Tadeusz i tak przychodził, by spotkać się z Basią. W mieszkaniu było jednak bezpieczniej niż na spacerach w Lesie Bielańskim. Ich ulubiona kawiarenka była nieczynna, odkąd Niemcy nakryli na jej zapleczu radio. Piękną właścicielkę przeniesiono podobno na aleję Szucha. Miała taką dobrą kawę i uśmiech, którym wszystkich witała od progu.

Do diabła – pomyślał Tadeusz. – Zacznę nieco wolniej… Tak jak grał Rubinstein. Potem będę nieznacznie przyspieszał. W końcu to nie konkurs, a publiczność nie zauważy, tylko emocje będą wzrastały. Moje muszę opanować.

Wahał się jeszcze przez moment, odliczając tempo na trzy czwarte w myśli. Przecież nie próbował wcześniej tego instrumentu. Jednak nie chciał wprowadzić przypadkowych dźwięków. Gwary przycichły. Nie zauważył na werandzie nikogo z gospodarzy. Były dwie koleżanki z jego liceum, z równoległej klasy. Obce, surowe twarze starszych mężczyzn. Z młodych nikt nie miał przy sobie broni. Grupka harcerzy Szarych Szeregów z biało-czerwonymi opaskami. Literat, którego ostatnia powieść zdążyła ukazać się przed wojną, wyniósł z mieszkania krzesło dla swojej małżonki. Reszta przysiadła na ławkach za winoroślą. Weszła pani Nowakowa…

Jednak zostawiła Basię z mamą. Tak jak i on sam. Gdyby Basia mogła tu być… Położył ręce na klawiaturze. Wyczekał, aż wybrzmiały dalekie wybuchy. Pierwsze, tętniące w prawej ręce tony Poloneza fis-moll rozdarły ciszę. Jednak po kilku taktach pomruki i wystrzały z centrum miasta powróciły i towarzyszyły Chopinowi jak instrumenty perkusyjne niewidzialnej orkiestry. Jeden strzał padł całkiem blisko. To było w momencie, gdy w rozedrganym polonezie pojawia się motyw mazurka:

Tam przy studni była woda

Snajper strzelił prosto w dzbanek

Wody tylko trochę szkoda…

Więcej łez ronisz przez mamę…

Tadeuszowi nieodparcie kojarzyło się to z widokiem dziewczynki przy studni.

Ty, dziecino, nie klęcz, nie klęcz

Razem z nami skryj się w bramie

Przy nas będzie ci bezpiecznie

Chociaż nie tak jak przy mamie…

Chodźże, my cię przytulimy

My tu wszyscy bracia, siostry

Popatrz, ile masz rodziny

Choć ból serce ściska ostry…

Słuchacze nie poruszyli się z miejsc, więc grał nadal. Po finale zapadła cisza. Kiedy wychodził, ściskano mu ręce. Na ulicy minęły go sanitariuszki z noszami.

– Tam w piwnicy rodzi kobieta! – Pośród przebiegających w obie strony postaci ten krzyk nie zrobił większego wrażenia.

– Błagam! Dziewczyny, pomóżcie nam! – To był czyjś rozpoznawalny głos.

– Mamy kilku rannych, brakuje prześcieradeł, wody, wszystkiego. Oni wyją z bólu. Jeden ma urwaną nogę, wykrwawia się – krzyknął zdesperowany harcerz.

– To gdzie ja mam biec? – Ruda sanitariuszka z torbą oznaczoną czerwonym krzyżem zawahała się.

– Do chłopaków! – rozkazał mężczyzna z granatem przy pasie. – Natychmiast! Jak ma urodzić, to urodzi…

Małgosia wybiegła naprzeciwko Tadeusza. Złapała go za rękę. Teraz dopiero pomyślał, że to chodzi o jego dziecko. Ulica wydała mu się nieskończenie długa.

– Tadziu. Szybciej. Biegnijmy.

– Ty wracaj, ja muszę tu jeszcze zostać.

W kamienicy słychać było krzyk Barbary.

– Mamo!

– Basiu. Spokojnie…

– Mamo! – Basia już nie krzyczała. Przez zaciśnięte usta powtarzała co chwilę: – Zawołaj Tadeusza!

– Basiu, zaraz będzie. Jest niedaleko. – Mama obróciła się do dziewczynek wtulonych w przewrócone sienniki. – Pilnujcie jej chwilę… Ona was tak lubi… Żeby nie była sama. Ja zaraz wrócę, tylko wodę przytargam. – Zniknęła w korytarzu.

Basia nawet nie zauważyła odejścia matki. Przymknęła oczy. Znajome dziewczynki trzymały ją za ręce, przestraszone chyba bardziej od niej.

– Mamo, a gdzie oni teraz są? Tadeusz, Janek, tatuś… Dobrze, że chociaż ty jesteś… Powiedz im, żeby tu nie wchodzili… Tylko Tadek. Powiedz im koniecznie… Mnie nic nie jest… Nic nie boli. Ojej…!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: