Pięć minut terapii - ebook
Pięć minut terapii - ebook
TA KSIĄŻKA TO TWÓJ KIESZONKOWY TERAPEUTA
Kim jestem? Co tak w ogóle oznacza przerażające stwierdzenie „Po prostu bądź sobą”? Czym właściwie jest bycie „autentycznym”? Te ważne pytania mogą być naprawdę przytłaczające.
Odpowiedzi na nie pomoże ci znaleźć psychoterapeutka Sarah Crosby, która dzieli się doświadczeniem w formie przystępnych wskazówek i ćwiczeń. Znajdziesz tu informacje miedzy innymi na temat:
- odkrywania siebie,
- budowania więzi i tworzenia relacji,
- życzliwych rozmów ze sobą,
- rozpoznawania i działania wyzwalaczy,
- wyznaczania granic.
Wystarczy, że krok po kroku wcielisz je do swojego życia, a odnajdziesz długotrwałe szczęście, pewność siebie oraz spokój w związkach i przede wszystkim w sobie.
Sarah Crosby – psychoterapeutka mieszkająca w Irlandii. Ukończyła z wyróżnieniem licencjat w dziedzinie archeologii i geografii na University College Dublin. Następnie przekwalifikowała się na humanistyczną terapeutkę integracyjną. W międzyczasie zaczęła tworzyć i publikować treści dotyczące zdrowia psychicznego na Instagramie jako @TheMindGeek. Bardzo szybko zdobyła wielu obserwatorów, aktualnie jej profil śledzi ponad 360 tysięcy osób. Jej celem jest tworzenie przystępnych i interesujących treści na temat zdrowia psychicznego.
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-188-7 |
Rozmiar pliku: | 5,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cześć.
To ty! Jesteś tu.
Bardzo mnie to cieszy.
Zapraszam do _Pięciu minut terapii_. Pozwolę sobie założyć, że zastanawiasz się, kim jesteś, i szukasz przewodnika, który ułatwi ci dalsze poznawanie siebie. Rozumienie własnej osoby jest warunkiem osiągania i podtrzymywania szczęścia, pewności siebie i spokoju. Jeśli właśnie te aspekty życia chcesz pielęgnować, dobrze trafiłaś. Prawda, że to ciekawa kwestia do przemyślenia? Mam na myśli to „kim jestem?”. Co tak naprawdę oznacza budzące postrach zdanie: „Po prostu bądź sobą”? Co to znaczy „być autentycznym”?
Zanim wspólnie przejdziemy do zgłębiania tytułowej terapii, pozwól, że podzielę się z tobą jednym ze swoich najwcześniejszych wspomnień dotyczących sytuacji, w której ktoś mówi mi, kim jestem. Może przypomnisz sobie podobne zdarzenie z własnego życia?
Miałam wtedy siedem lat. Gdy rok szkolny dobiegł końca, a nasi rodzice stanęli w obliczu nieubłaganie nadciągającej rzeczywistości w postaci dwóch miesięcy nieprzerwanego oglądania kolejnych odcinków _Sabriny, nastoletniej czarownicy_, wielu z nas trafiło z powrotem do szkoły podstawowej dla niepoznaki przemianowanej na „obóz twórczy”. Dołączyli do nas uczniowie z innych lokalnych szkół.
I tak pewnego dnia, w samym środku deszczowego irlandzkiego lata, zebraliśmy się w klasie pani Monaghan. Zajęłam miejsce obok swojej przyjaciółki Claire i niecierpliwie wypatrywałam początku zabawy.
– Opowiedzcie nam o sobie! – huknął w stronę zgromadzonych trochę nieporadny koordynator zajęć stojący w przedniej części sali.
Przez chwilę nikt się nie odzywał, lecz potem pomieszczenie rozbrzmiało kakofonią dziecięcych okrzyków.
– Jestem Paddy!
– A ja mam sześć lat.
– Mój numer telefonu…
Istna rzeź dla zmysłów.
– Mam na imię Sarah! – zabrzmiało, gdy inne hałasy ucichły. Skuliłam się w sobie jakby zalękniona własną otwartością.
– Dobrze, a teraz pogrupujemy was według imion! – zagrzmiał koordynator i wyciągnął z szuflady biurka pani Monaghan długą rolkę z samoprzylepnymi identyfikatorami.
Przez następny kwadrans opiekunowie chodzili wokół nas, pytali o imiona, zapisywali je na identyfikatorach i przyklejali nam do koszulek.
– Sarah, proszę. To ty.
Zerknęłam na identyfikator i zamaszyście wypisane imię, ozdobione mnóstwem zawijasów. Pomyślałam, że przez jeden dzień mogę to ponosić, czemu nie.
– A teraz podzielcie się na grupy o takim samym imieniu!
Rozejrzawszy się, ujrzałam przerażenie wyzierające z każdej twarzy. Czy on oszalał?! Znałam kilka osób, ale pozostałe chodziły do innej szkoły! Nic o nich nie wiedziałam! Pomyślałam, że są mi zupełnie obce.
Kilka kolejnych minut trwało ustawianie nas, aż wreszcie wszyscy zostali odłączeni od swoich pierwotnych par. Stałam z trzema innymi równie markotnie wyglądającymi Sarah – w tym jedną bez „h”, lecz ani myślałam sprzeczać się o takie drobiazgi.
Powiodłam wzrokiem dookoła. Wyglądało na to, że najwięcej wśród nas jest Aoife i Aisling (ewidentnie te dziewczęce imiona cieszyły się wtedy w Irlandii największą popularnością). Moja przyjaciółka należała teraz do całkiem pokaźnego plemienia. Patrzyłam współczująco na dzieci o unikatowych imionach, dopóki Delilah, Anastasia i Tobin nie trafili do grupy „Różne”.
Zaczęła we mnie narastać panika. Resztę tygodnia miałam spędzić z trzema zupełnie nieznanymi mi dziewczynkami tylko ze względu na etykietkę, co do której nie miałam żadnego wyboru.
Pomyślałam, że zupełnie mi się to nie podoba, i zebrawszy się na odwagę do przeciwstawienia się systemowi, pożegnałam się z pozostałymi Sarah, odkleiłam swój identyfikator i tak ukradkowo, jak tylko potrafiłam, podeszłam do grupki Claire, które chętnie przyjęły mnie do swego grona, zadowolone, że się rozrosło. Resztę dnia spędziłam z nimi.
Choć jako dziecko bałam się autorytetów, po prostu czułam, że nie mogę beztrosko pogodzić się ze spędzeniem tygodnia w zespole zjednoczonym tylko za sprawą etykietki, w której kwestii nie mieliśmy nic do powiedzenia.
Wprawdzie akurat w tym przypadku z determinacją (oraz podskórnym niepokojem) zbuntowałam się przeciwko szufladkowaniu, miałam w życiu wiele innych sytuacji, w których godziłam się ze znacznie mniej pomocnymi łatkami przyczepianymi mnie albo innym. Choć powyższy przykład na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie stosunkowo nieszkodliwego, przytaczając go, chciałam podkreślić sprawę znacznie ważniejszą. Mamy bowiem tendencję do przyjmowania i identyfikowania się z tym, co się o nas mówi, to zaś oznacza, że tego rodzaju doświadczenia mogą od najmłodszych lat rzutować na nasze poczucie tożsamości.
Przez całe dorosłe życie, zarówno to osobiste, jak i w pracy psychoterapeutki, stopniowo dochodziłam do wniosku, że ważny aspekt odkrywania tego, kim rzeczywiście jesteśmy, polega na odklejaniu etykietek, które przylgnęły do nas niejako po drodze, oraz na badaniu tego, co znajduje się pod spodem.
Bez dalszych ceregieli wyłożę karty na stół. Tytułowa terapia może pełnić wiele funkcji, lecz już na wstępie chcę jasno zastrzec, że nie jest to nowe podejście terapeutyczne, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w pięć minut rozwiąże wszystkie twoje problemy. Nie zastępuje ona psychoterapii ani innego rodzaju wsparcia w zakresie zdrowia psychicznego. Niniejsza książka nie będzie cię karmić pustymi obietnicami ani mamić cudownymi rezultatami. Nie wykona też za ciebie pracy, dzięki której poczujesz się szczęśliwsza, spokojniejsza i pewniejsza siebie. Trudno mi o tym pisać, lecz pomyślałam, że każdą relację najlepiej jest zacząć od otwartości i uczciwości!
Mam zarazem nadzieję, że w _Pięciu minutach terapii_ znajdziesz jeszcze więcej. Mam tu na myśli podróż ku samopoznaniu. Odklejanie wspomnianych etykietek. Eksplorację tożsamości. Szansę na terapeutyczny wgląd we własne życie z dala od zgiełku mediów społecznościowych.
Książka ta jest pełna przystępnie podanych, łatwych do strawienia informacji, wśród których możesz buszować do woli lub przyswajać je w podanej kolejności. Przy odrobinie szczęścia przemyślenia i pomysły zawarte na jej kartach będą dla ciebie źródłem wglądu, otuchy, spokoju i wsparcia.
Rozsiane po całej książce ramki „Twoje pięć minut” zawierają proste, lecz skuteczne ćwiczenia praktyczne, które możesz wypróbować w wybranej wolnej lub celowo wygospodarowanej chwili. Na końcu każdego rozdziału znajdziesz zaś „Mentalne zapiski”, które zachęcają do codziennego przeznaczania pięciu minut na zastanowienie się nad głównymi omówionymi w nim tematami.
O ile ja przywołuję na kartach tej książki swoją wiedzę specjalistyczną jako psychoterapeutka, o tyle ty możesz czerpać z wiedzy o sobie i o świecie, w którym żyjesz. Książka ta nie jest więc przewodnikiem, „jak być sobą według moich wskazówek”, lecz zaproszeniem do wyruszenia w podróż po własnej osobowości.
Czytaj dalej, jeśli:
- Jesteś ciekawa siebie i chciałabyś się poznać trochę lepiej.
- Masz wrażenie, że jesteś trochę (albo bardzo) zagubiona, i chcesz zyskać większą klarowność umysłu.
- Nie czujesz się zbyt dobrze i chciałabyś poczuć się lepiej.
- Gdy wszyscy inni zdają się bez wahania zmierzać przed siebie, ty nie jesteś do końca pewna, czego oczekujesz.
- Chcesz być szczęśliwsza, spokojniejsza i bardziej pewna siebie.
- Jesteś otwarta na odkrywanie powodów, dla których oddalamy się od siebie, i sposobów na powrót do prawdziwego ja.
Jest to badanie różnych aspektów tego, kim i jacy jesteśmy, z nadzieją na dostrzeżenie tych części siebie, które warto pielęgnować, oraz tych niepasujących już do osoby, jaką stopniowo się staliśmy.
W tej książce natkniesz się na wiele modnych słów, takich jak więź, granice, troska o siebie czy wyrozumiałość, jeśli więc takie terminy przyprawiają cię o mdłości, sugeruję przepijanie ich łykiem mocnej herbaty.
Internet osiągnął pewien progowy punkt nasycenia rozmaitymi pojęciami dotyczącymi zdrowia psychicznego. Od czasu do czasu sama próbuję się nie krzywić na widok niektórych nadużywanych słów, takich jak granice (nawiasem mówiąc, granicom jest poświęcony cały rozdział 6). Ostatecznie musiałam przełamać tę niechęć ze względu na ryzyko pominięcia niektórych ważnych informacji tylko z powodu zbytniego wyświechtania określonych słów. Nie bez kozery jednak coraz częściej posługujemy się tymi terminami: umożliwiają one prowadzenie ważnych czy nawet niezbędnych rozmów. Zachęcam cię więc do odłożenia na półkę – podobnie jak zrobiłam to ja – zastrzeżeń dotyczących tego rodzaju żargonu.
Mam nadzieję, że na kolejnych stronach znajdziesz łatwe do przyswojenia spostrzeżenia dotyczące nie zawsze łatwych tematów – będą to osobiste refleksje, praktyczne wskazówki, pytania wyjaśniające, zapiski mentalne i narzędzia, które możesz wykorzystać do odkrywania siebie.
Niezależnie od tego, czy masz ugruntowane poczucie tożsamości, czy czujesz się trochę zagubiona, możesz wykorzystać tę książkę jako narzędzie wspomagające refleksję, głębsze zrozumienie niektórych własnych doświadczeń oraz – mam nadzieję – dostrzeganie i przełamywanie starych wzorców postępowania i tworzenie nowych.
Budowanie lub odzyskiwanie poczucia siebie jest podróżą, podczas której skutki dokonywanych przez nas wyborów kumulują się. Nikt nie może nam przekazać własnego poczucia siebie. A zatem, choć książka ta zawiera spostrzeżenia, refleksje i sugestie, które łącznie mogą wywrzeć znaczący wpływ na twoje życie, z mojego doświadczenia wynika, że samo czytanie o takich kwestiach rzadko wystarcza, by doprowadzić do trwałej zmiany. Wgląd w siebie zwiększa świadomość, lecz proces prawdziwych zmian wymaga pracy, działania, podejmowania ryzyka, wyrozumiałości, wrażliwości i cierpliwości.
Byłoby zatem najlepiej, gdybyś podczas lektury najlepiej, jak umiesz, zaangażowała się w refleksje, ćwiczenia i tworzenie mentalnych zapisków. Proponuję, abyś czytając kolejne rozdziały, prowadziła osobisty dziennik. Wiedz też, że jeśli w niektóre dni nie będziesz miała na to ochoty – nic nie szkodzi.
W każdym rozdziale poruszyłam inny aspekt relacji ze sobą.
1. Odkrywanie siebie. Jak być sobą.
2. Badanie więzi. Jak tworzyć znaczące relacje.
3. Rozmowa ze sobą. Jak okazywać sobie więcej życzliwości.
4. Rozpoznawanie wyzwalaczy. Jak rozumieć własne reakcje.
5. Samoregulacja. Jak się uspokajać.
6. Wyznaczanie granic. Jak prawdziwie dbać o siebie.
7. Reparenting. Jak się uzdrawiać.
8. Nie tylko ja. Jak być dobrym przyjacielem.
Zanim zapoznasz się z kolejnymi rozdziałami o swej wewnętrznej podróży, już teraz możesz zadać sobie dwa bardzo ważne pytania:
- Jakie uczucia żywię względem siebie?
- Jakie uczucia chciałabym względem siebie żywić?
Nie spiesz się. Odpowiedzi dadzą ci wyobrażenie o tym, co najbardziej chciałabyś zaczerpnąć z kolejnych kart tej książki.
Potrzeba odkrywania siebie
Oto kilka powodów, dla których warto się wybrać w proponowaną przez tę książkę podróż, której celem jest samopoznanie:
- Niemal każdemu z nas przydałaby się spokojniejsza i bardziej świadoma relacja z samym sobą.
- Kochanie siebie bywa trudne. Naiwnie byłoby sądzić, że książka ta zapoczątkuje piękną love story z samym sobą. Jak każda relacja także i ta się zmienia. Każdy z nas, bez wyjątku, miewa dni, kiedy nie czuje się dobrze we własnej skórze i przeglądając serwisy społecznościowe, doświadcza problemów z akceptacją własnego ciała lub po prostu nie chce mierzyć się ze światem. W odkrywaniu samego siebie istotne jest pojęcie neutralności – nie analizujemy siebie w najdrobniejszych szczegółach ani nie dążymy uporczywie do transcendencji. W owej neutralności zawiera się akceptacja. I choć początkowo może nie wydawać się to czymś, do czego warto dążyć, mam nadzieję, że po wykonaniu opisanych w dalszej części książki ćwiczeń zauważysz, że zaczynasz być dla siebie mniej surowa, trzymasz się z dala od krytykanckiego, wewnętrznego dręczyciela (więcej na ten temat napisałam w rozdziale 3) i przestajesz zadowalać się czymś, co nie jest pełną miłością własną.
- Jeśli celowo unikasz zajmowania się relacją ze sobą, możesz powielać wzorce, które podświadomie przejęłaś od kogoś lub przyswoiłaś w inny sposób. Na jakimś etapie życia mogły one być niezbędne i/lub pomocne, lecz z biegiem czasu i za sprawą ich nadużywania przestają cię one wspierać, a raczej zaczynają krępować.
- Relacja ze sobą często odzwierciedla sposób funkcjonowania w kontaktach interpersonalnych. Dobre mniemanie o sobie korzystnie przyczyni się do każdej innej relacji w twoim życiu. Z tego względu pielęgnowanie samoświadomości jest w istocie aktem altruizmu.
- Będąc ciekawa własnych przekonań, stajesz się bardziej świadoma chwil, w których ograniczające cię opinie mogą sterować twoim życiem.
- Zwracanie uwagi na relację ze sobą nie sprawi, że pewne emocje przestaną się pojawiać. Chodzi raczej o możliwość intencjonalnego odpowiadania na nie w sprzyjający ci sposób zamiast odruchowego reagowania podyktowanego niepokojem lub gniewem.
- Pielęgnowanie świadomej relacji ze sobą pozwala doświadczać bogactwa i spełnienia płynącego z innych relacji w twoim życiu. Przyczynia się ono do umacniania poczucia własnej wartości, dzięki któremu zaczniesz czuć się bezpieczniej, będąc sobą. Znając własną wartość, wiemy, że zasługujemy na właściwy rodzaj miłości.
Bez względu na to, czy będziesz zaglądała do tej książki tylko od czasu do czasu, czy każdego dnia korzystała z zamieszczonych w niej wskazówek, aby pogłębić wgląd w siebie, mam nadzieję, że pomoże ci ona wzmocnić poczucie więzi ze sobą i bezpieczeństwa, a ostatecznie także uskrzydlenia. Otworzysz się zarówno wewnętrznie, jak i na wszystko, co jeszcze cię czeka…Jak być sobą
Poznanie siebie jest początkiem wszelkiej mądrości
Arystoteles
Niejednokrotnie przed rozmową o pracę albo randką słyszymy od naszych bliskich: „Po prostu bądź sobą”. Porada ta, choć podszyta dobrymi intencjami, od zawsze budziła mój opór, trudno bowiem być sobą, kiedy nie jest się do końca pewnym własnej tożsamości.
„Być sobą?” A jeśli inni tej osoby nie polubią? Jeżeli nie zechcą jej zatrudnić? Albo nie będą chcieli się z nią umówić? Mam lepszy pomysł: domyślę się, kim chcą, żebym była, i dokładnie taką siebie im zaoferuję! Prawda, że to znakomity plan…? Zdarzało mi się tak myśleć.
Sporo czasu zajęło mi zrozumienie, że bycie sobą nie jest tożsame z takim przeobrażeniem swojej osobowości, by pasowała do drugiego człowieka. Możemy oczywiście wyjść naprzeciw oczekiwaniom potencjalnego pracodawcy i w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej śmiało powiedzieć, że znamy zawiłości Excela czy któregoś z programów firmy Adobe, lecz skłonność do zmieniania podstawowych wartości i zachowań zależnie od firmy, która nas zatrudnia, wystawia na ryzyko znacznie głębsze aspekty naszego poczucia samego siebie.
Bycia sobą nie można włączyć na zawołanie. Budząc się pewnego ranka, nie postanawiamy: „Hmm… myślę, że to dobry dzień, by zacząć być prawdziwie i w pełni sobą”, jakby chodziło o jakiś wiszący w szafie ciuch, który tylko czeka na właściwą pogodę. To raczej stawanie się – proces ciągły, oparty na bardzo wielu codziennie podejmowanych decyzjach. Jeśli zatem czujesz, że brak ci w tej kwestii pełnej jasności, nie masz powodów do niepokoju.
Prawie nie ma dnia, by do mojego gabinetu terapeutycznego nie zawitał ktoś z tego rodzaju wątpliwościami. W żadnym razie nie sądź więc, że jesteś jedynym człowiekiem, któremu nie udaje się dojść ze sobą do porozumienia w tym zakresie.
Czym jest „ja”?
Zanim przejdę do dalszych rozważań o samopoznaniu, przeznaczę chwilę na omówienie, czym w istocie jest „ja”. Podstawy naszego poczucia siebie kształtują się na wczesnym etapie życia pod wpływem wielu czynników. Oto niektóre z nich:
- Pierwsze relacje z opiekunami.
- Na ile kochające i kojące były te relacje.
- Na ile świadomi siebie byli nasi główni opiekunowie.
- Oczekiwania i życzenia otaczających nas osób.
- Środowisko, w którym dorastaliśmy.
- Stabilność emocjonalna domowego ogniska, w którym się wychowywaliśmy.
- Odebrane wykształcenie.
- Kontakty z rówieśnikami.
- Wartościowanie społeczne, zgodnie z którym pewne osobowości – takie jak przedsiębiorca, sportowiec czy model – są cenione wyżej niż inne.
Na wzbierającej fali nurtu samorozwoju i zwiększającej się presji na osiągnięcie maksymalnej produktywności („człowiek sukcesu”) wyłoniła się koncepcja idealnego siebie – osoby, której samoświadomość pozwala wznieść się ponad własny niepokój i sprawia, że niczym się ona nie stresuje, wstaje każdego dnia o piątej rano, żeby pomedytować, i ogólnie rzecz biorąc, pozjadała wszystkie rozumy.
Koncepcja „doskonałego” niezmiennego ja jest jednak zwykłym mitem. To urojone ja powinno być stałe, przewidywalne i do bólu spójne.
Nie wiem, jak ty to postrzegasz, lecz w moich uszach brzmi to sztucznie i mechanicznie… I do tego bezsprzecznie jest nierealne! Tymczasem wiele osób zmaga się z owym mitycznym pojmowaniem siebie, jakby każdy człowiek miał obowiązek do niego dążyć.
Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej temu tokowi myślenia, będzie go łatwiej pojąć. Skąd wszak mamy wiedzieć, które części nas są lub mogą być aspektami prawdziwego ja, a które konstruktami wzniesionymi w odpowiedzi na dotychczasowe przeżycia?
Ja nie jest jednością; składa się z wielu płynnych elementów. Może to na przykład oznaczać, że dziwaczne nastoletnie ja jest równie moje, jak to dojrzałe i dorosłe.
Nigdy nie dowiemy się o sobie absolutnie wszystkiego ani tego nie zrozumiemy – choć w czasach obsesyjnego dążenia do produktywności i optymalizacji nietrudno czuć się zmuszanym do osiągnięcia tego celu.
W związku z tym warto raz na jakiś czas poświęcić chwilę na sprawdzenie, czego w istocie oczekujesz od samopoznania. Czy nie należałoby tych oczekiwań urealnić? Nie jest wszak twoją rolą wpasowywanie się w formę o określonych parametrach, niezależnie od tego, czy stworzyłaś ją sama, czy zrobił to ktoś inny.
Początkowo możesz czuć opór na myśl o tym, że pewne aspekty ciebie na zawsze pozostaną tajemnicą. Możesz potrzebować czasu, by pogodzić się z koncepcją nieznajomości wszystkich swoich części.
Rozważając tę kwestię, warto pamiętać, że wszyscy mamy ograniczone zasoby energii. A gdy z determinacją upieramy się, by nadać sprawom określony bieg, zużywamy jej bardzo dużo; podejmujemy wysiłek, który moglibyśmy z większą korzyścią spożytkować na eksplorowanie świata.
Aby odkryć, kim jesteśmy, należy porzucić ideę ja jako celu czy też konkretnej wszystkowidzącej, wszystkorobiącej i ze wszech miar pozytywnej istoty.
Jesteśmy tylko ludźmi – pełnymi zarówno światła, jak i cienia. Będziemy popełniać błędy. Co więcej, ich popełnianie jest nam potrzebne.
Samopoznanie polega na nieprzerwanym dążeniu do siebie, lecz proces ten następuje falami. Warto więc dać sobie pozwolenie na odkrywanie.
„Bycie sobą” może być trudne, jeśli:
- W dzieciństwie nie zachęcano nas do indywidualności i ekspresji.
- Doświadczyliśmy porzucenia.
- Padliśmy ofiarą prześladowań, czy to w okresie dorastania, czy w dorosłych związkach.
- Byliśmy krytykowani za okazywanie właściwych nam wszystkim ekscentrycznych, a zarazem pięknych stron siebie.
- Nie przystajemy do społecznych oczekiwań.
Bycie sobą jako ciąg wyborów
Nauka bycia sobą może okazać się jednym z najtrudniejszych i najodważniejszych zadań, jakich się podejmiemy. To coś, nad czym wiele osób często się zastanawia, ponieważ codziennie odkrywamy i tworzymy różne aspekty samych siebie i konfrontujemy się z nimi. Mając to na uwadze, warto dostrzegać w procesie ciągłego odkrywania siebie błogosławieństwo zamiast przekleństwa; ukojenie, nie zaś cierpienie.
Każdego dnia przeżywamy wiele sytuacji, które mogą pomóc nam zbliżyć się do siebie lub wycofać i pójść po linii najmniejszego oporu.
Czasami decyzja jest nadzwyczaj prosta – wybieramy, czego chcemy posłuchać, jaki nowy serial obejrzeć jednym ciągiem na Netfliksie, co przeczytać lub zjeść. Te wybory nie stwarzają wielkiego ryzyka dla naszego ja, zwłaszcza jeśli dokonujemy ich w pojedynkę.
Inne okoliczności prowadzą jednak do znacznie trudniejszych wyzwań w kwestii poczucia prawdziwego ja, przysparzając nam tym samym większych niepokojów. Możemy na przykład mieć inne zdanie niż życiowy partner i bić się z myślami, czy machnąć na to ręką, czy zająć własne stanowisko. Możemy nie zgadzać się z zachowaniem swego rodzica, lecz mieć poczucie niestosowności wygłoszenia własnej opinii. Choć cudze oczekiwania mogą kolidować z naszym postrzeganiem samych siebie, często czujemy presję, by popłynąć z prądem…
Nabranie umiejętności patrzenia na poczucie mojego ja z tej perspektywy zajęło mi kilka lat, była to jednak praca wyzwalająca. Jeśli traktujesz poczucie siebie jako wyznaczony cel lub listę punktów do odhaczenia, łatwo możesz wpaść w pułapkę przyklejania sobie etykietek w rodzaju „nudna” albo „niezaradna życiowo”. Dla odmiany, kiedy myślisz o własnym ja jak o czymś płynnym – traktując je tak, jakby codziennie się stawało – otwierasz furtkę do radości, ciekawości i wyrozumiałości.
W codziennych interakcjach zawsze więcej ryzykujemy, usilnie próbując być kimś, kim nie jesteśmy, niż będąc sobą. Choć takie drobne decyzje zdają się mieć niewielkie znaczenie, ich skumulowaną konsekwencją może być utrata siebie.
Czym jest utrata siebie?
To odnoszenie wrażenia, że nie wiemy, kim jesteśmy, lub poczucie oderwania od siebie. Zerwanie więzi ze sobą może być długotrwałym, doświadczanym przez całe życie stanem bądź sytuacją o bardziej nagłym charakterze.
Oznaki utraty siebie:
- Poczucie niespełnienia w obecnym życiu.
- Brak zaufania do własnych osądów.
- Zachowania impulsywne i szukanie natychmiastowej gratyfikacji.
- Trudności z podejmowaniem decyzji w kwestiach, które wcześniej nie przysparzały problemów, i późniejsze roztrząsanie dokonanych wyborów.
- Nasilenie krytyki względem siebie i innych.
- Skłonność do relacji współzależnych (jeden partner jest w nich uzależniony od drugiego, który z kolei chce czuć się potrzebny).
- Trudności z nawiązaniem bliższych więzi z otaczającymi osobami.
Doświadczając utraty siebie, możemy myśleć o sobie na przykład tak:
„Nie wiem, kim jestem. Nie wiem, co lubię. Nie wiem, co chcę robić. Nie wiem, kim chcę być. Nie wiem, o co chodzi w moim życiu ani czego od niego oczekuję. Jestem spanikowany, pozbawiony motywacji, zatroskany, wystraszony, niezdecydowany; może nawet zobojętniały. Mam wrażenie, że tonę. Wszyscy potrafią pozbierać się do kupy, tylko nie ja. Czuję, że zostaję w tyle”.
Ponieważ takie myśli mogą budzić przerażenie, poczuciem utraty siebie należy zająć się od razu, gdy tylko się pojawi.
Bodźce wyzwalające poczucie utraty siebie
Utrata siebie może być spowodowana wieloma czynnikami. Najczęstszymi przyczynami są:
- Relacje.
- Komórka rodzinna.
- Żałoba.
- Trauma.
- Zmiana ról.
Relacje
Czasami wikłamy się w związek z kimś tak mocno, że zanim się zorientujemy, tracimy poczucie tego, kim byliśmy wcześniej. W takich przypadkach mamy skłonności do przedkładania potrzeb partnera nad własne. W niektórych relacjach pojawia się problem nadmiernej kontroli lub jakiegoś rodzaju presji, przez co dla świętego spokoju rezygnujemy ze swoich przyjaźni i zajęć.
Według niektórych norm społecznych niejeden romantyczny związek w ogóle nie jest postrzegany jako taki, bo na przykład nie został oficjalnie ogłoszony na Facebooku albo trwał niecały rok; niemniej kiedy się kończy, jesteśmy zdruzgotani. Dla odmiany po zakończeniu wieloletniego związku możemy nie czuć się tak źle, jak się spodziewaliśmy, gdyż zachowywaliśmy w nim jakąś cząstkę siebie.
To kwestia wspólna dla wszystkich relacji – czas ich trwania nie musi być wprost proporcjonalny do wpływu na życie. Relacje są dla nas czymś więcej niż prostą sumą ich części. Staje się to szczególnie widoczne, gdy nie potrafimy pojąć bólu serca po rozstaniu – zwłaszcza jeśli związek trwał krótko lub sama zdecydowałaś się go zerwać.
Relacje symbolizują bezpieczeństwo i żywotność; są szkicem możliwej przyszłości. Angażując się w związek, zaczynamy się zastanawiać, jak by to było – pozwolić tej osobie w pełni wniknąć w nasz świat. Kiedy zaś związek się kończy, opłakujemy nie tylko zniknięcie konkretnej osoby, lecz także utratę wszystkiego, co dla nas reprezentował, i wszystkiego, w co wierzyliśmy, że może reprezentować. Pamiętaj więc, by w takich chwilach być dla siebie delikatną.
Komórka rodzinna
Aby wyrosnąć na dorosłych o zrównoważonym poczuciu siebie, wszystkie dzieci potrzebują czegoś określanego w psychoterapii mianem bezpiecznej bazy.
Jeśli opiekunowie nam ją zapewniają, możemy badać szersze otoczenie nie tylko z poczuciem bezpieczeństwa, lecz także z przekonaniem, że po powrocie spotkamy się z obecnością, wrażliwością, komfortem i miłością.
Niestety, u wielu osób rodzice nie pełnią tej funkcji (celowo bądź nie). Niektórzy robią, co w ich mocy, ale borykają się z własnymi problemami. Inni są nieobecni fizycznie lub emocjonalnie bądź też na oba z tych sposobów. Co gorsza, bywają też okrutni i nieprzewidywalni. Ponieważ nasza tożsamość kształtuje się we wczesnym dzieciństwie, zaburzyć mogą ją wszelkie przejawy braku bezpieczeństwa w bazie.
Wczesne negatywne interakcje stają się lekcjami, które głęboko przyswajamy. Jeśli na przykład płacz dziecka spotyka się z przemocą werbalną lub fizyczną, może ono zacząć kojarzyć szukanie pomocy z krzywdą. To zaś często skutkuje negowaniem tych własnych emocjonalnych aspektów, które wywołują czyjąś agresję. Konieczność odrzucenia w dzieciństwie niektórych części naszego ja może sprzyjać późniejszym tendencjom do zamykania się w sobie i utraty siebie. W ten sposób wzorzec ukształtowany na podstawie dziecięcych doświadczeń zabieramy ze sobą w dorosłość; echa wczesnej traumy utrzymują się niekiedy o wiele dłużej niż wspomnienia.
Żałoba
Śmierć bliskiej osoby może wyrwać z korzeniami nawet najmocniej ugruntowane ja. Żałoba zwykle stanowi głęboki wstrząs, który nieraz prowadzi do kompletnego zagubienia. I choć takiego poczucia straty należy się spodziewać w przypadku odchodzenia osób z kręgu naszych najbliższych, podobnie głęboką żałobą może nas okryć śmierć człowieka, z którym nie byliśmy szczególnie silnie związani – kogoś, kogo nawet osobiście nie znaliśmy. Także odejście domowego zwierzęcia, często bagatelizowane przez społeczeństwo, może okazać się jedną z najdotkliwszych strat, jakich doświadczyliśmy. Tak wiele wysiłku wkładamy w unikanie rozmów o śmierci i jej nieuchronności – nie tylko jako jednostki, lecz także społeczny kolektyw – że gdy ktoś z bliskich przemija, nasze codzienne wypieranie rzeczywistości zostaje drastycznie zakłócone.
Czyjaś śmierć może skłonić nas do zakwestionowania naszych życiowych wyborów i priorytetów. Sprawy dawniej uznawane za ważne nagle okazują się błahostkami, co wiąże się z nieuniknionym oderwaniem od poczucia siebie. W świetle tego, co się nam przydarzyło, możemy się frustrować, że ktoś inny trapi się mało ważnymi z naszego punktu widzenia zahamowaniami czy kompleksami. Pamiętaj jednak, że ciernie frustracji z biegiem czasu stępieją.
Teraz możemy jeszcze tego nie czuć, lecz za jakiś czas zmiana priorytetów i szansa na zbudowanie poczucia siebie od początku mogą okazać się uskrzydlające, jeśli tylko sobie na to pozwolimy. Mitch Albom pięknie ujął to w książce _Wtorki z Morriem_, pisząc, że śmierć kończy życie, a nie związek. Słowa te padły w kontekście relacji z ukochaną osobą, która odeszła, ale można je także odnieść do więzi ze sobą. Nie odeszłaś ani tak naprawdę się nie zagubiłaś; po prostu okryłaś się ciężarem smutku i próbujesz ukoić swój ból najlepiej, jak potrafisz.
Trauma
Trauma jest reakcją na dowolne wydarzenie lub doświadczenie, które przekracza nasze możliwości radzenia sobie z problemami. Rzutuje ona na nasz sposób myślenia, odczuwania, postrzegania i przetwarzania; wywiera na nas wpływ fizyczny, psychologiczny, społeczny, a często także duchowy, prowadząc do jednej z form utraty siebie.
To, co dla jednego człowieka będzie bardzo niepokojące i traumatyczne, u innego może nie wywołać podobnej reakcji. Na przykład śmierć domowego zwierzęcia czy wyprowadzka rodzeństwa mogą u różnych osób mieć zupełnie inny wydźwięk. Z tego względu w kontekście pojęcia skali traumy znacznie ważniejsze jest zrozumienie wpływu, jaki ma na kogoś dane wydarzenie niż szczegóły tego wydarzenia.
Stwierdzenie przeżycia traumy jest koniecznym warunkiem ponownego nawiązania relacji z samym sobą, lecz bywa niezwykle trudne. Często staramy się zaprzeczać: „Powinnam lepiej sobie z tym radzić”, „Już dawno powinnam była się z tym uporać”, „Inni mają gorzej”, „On przeszedł przez to samo i jakoś się trzyma”. Zwróć uwagę na aspekt porównania przejawiający się w wielu stwierdzeniach tego rodzaju.
Należy pamiętać, że każdy człowiek przeżywa traumę inaczej i inaczej się z niej leczy, a żadna reakcja nie stanowi oznaki siły ani słabości.
Sposób przetwarzania traumy zależy od wielu czynników, takich jak uwarunkowania biologiczne, charakter wydarzenia czy dostęp do wsparcia. Reakcja na traumę jest skutkiem podejmowanych przez mózg i ciało działań mających zapewnić nam bezpieczeństwo, jeśli więc wskutek traumy doświadczasz utraty własnego ja, wiedz, że jest to odruch naturalny. Gdy następnym razem przyłapiesz się na rozważaniach negujących twoje przeżycia, przypomnij sobie, że przetwarzasz je na swój wyjątkowy sposób, którego nie można porównywać z reakcją żadnej innej osoby. Pielęgnacji wymagają nawet niewidoczne rany.
Zmiana ról
Od wczesnych lat życia świadomie i podświadomie przyswajamy rozmaite informacje o tym, co jest „fajne” albo „dobre”, a co nie jest. Rolom w rodzinie przyjrzymy się bliżej w dalszej części tej książki, teraz zaś cofniemy się do szkolnych lat, kiedy byliśmy zalewani przez otoczenie komunikatami społecznymi.
_Możesz uczyć się do egzaminu, ale lepiej, żeby inni o tym nie wiedzieli._
_Spinki z motylkami są szczytem mody, musisz jak najszybciej się dostosować._
_Nie wolno ci się w niej podkochiwać!_
_Bądź sobą! Nieee… nie takim sobą!_
Co jest dopuszczalne w tym otoczeniu? Czym mogę narazić się tej grupie? Przynależność wiąże się z poczuciem bezpieczeństwa, od najmłodszych lat uczymy się więc, jakie zainteresowania czy inklinacje mogą stać jej na przeszkodzie. Filtrując informacje, uczymy się odgrywania ról, które przynoszą nam korzyści. Nie zawsze znacząco różnią się one od naszych „prawdziwych” ja – niekiedy są to po prostu nieco inne, mniej wyraziste wersje nas samych; na przykład mniej ekscentryczne.
Czasami nawet utrata jednej z odgrywanych ról może przyczynić się do poczucia oderwania od tego, kim jesteśmy. Ja na przykład, pogodziwszy się z diagnozą nieswoistego zapalenia jelit, doświadczyłam utraty niezależności oraz wyjścia z domowej roli „panikary”. W zamian zostałam „dzieckiem z chorobą Leśniowskiego-Crohna”, „chorym dzieckiem”. Na podobnej zasadzie po zakończeniu długotrwałego związku możemy nie mieć pewności, kim jesteśmy poza granicami roli, jaką w nim odgrywaliśmy. Pozbawieni harmonogramu zajęć roku akademickiego po ukończeniu studiów czy środowiska biurowego po rezygnacji z konkretnej pracy także możemy się czuć zagubieni. Niektórzy świeżo upieczeni rodzice mają poczucie winy, bo tęsknią za utraconymi aspektami ich przedrodzicielskiego ja. Inni tracą sens życia, kiedy dzieci opuszczają rodzinne gniazdo. Strata to strata, a każdą z nich można dotkliwie przeżyć.
Twoje pięć minut. ja w trzech odsłonach
Przyjrzyj się własnym wcześniejszym doświadczeniom utraty siebie, zadając sobie następujące pytania:
- Jakich rodzajów „ja” potrzebowałam, aby się rozwijać?
- Kim musiałam się stać, aby zostać zaakceptowaną przez przyjaciół?
- Kim musiałam się stać, aby być kochaną w swoich związkach?
Zastąp czas przeszły teraźniejszym, aby nadać powyższym pytaniom aktualny kontekst, i sprawdź, jak będą się przedstawiały odpowiedzi.
Sposoby, na jakie uciekamy od zastanawiania się nad utratą siebie:
- Dokonywanie w sobie daleko idących zmian, dopasowanych do osoby, z którą przebywamy.
- Naśladowanie innych.
- Spełnianie cudzych oczekiwań.
- Niezdrowe przywiązywanie się w relacjach.
- Unikanie formułowania i wyrażania własnych opinii.
- Automatyczne akceptowanie cudzych sądów jako „słusznych”.
- Mówienie „tak”, gdy mamy na myśli „nie”.
- Zobojętnianie się przez nadmiar pracy czy treningów, wchodzenie w nałogi itp.
Unikanie utraty siebie
Przez wiele lat unikałam konfrontacji z poczuciem utraty siebie. Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, lecz harowałam jak wół, byle się z nim nie zmierzyć. Nie dostrzegałam, że w ten sposób jedynie odkładam na później zajęcie się problemem. Z życiem nierozerwalnie wiążą się bolączki, przed którymi nie można się ustrzec, a jednak próbowałam, gdyż batalia z nimi oznaczałaby konieczność pracy nad zaakceptowaniem osoby, jaką rzeczywiście byłam – a tego bardzo nie chciałam, bo po prostu nienawidziłam siebie.
Unikałam więc, kluczyłam i wycofywałam się, aż w końcu nie było już dokąd zbiec. Znalazłam się na dnie – w miejscu, o którym czasami słyszysz od innych, ale sądzisz, że nigdy tam nie trafisz. Przytłoczył mnie ogrom własnego smutku i niepokoju. Cierpiałam na bezsenność. Zaczęły się napady lęku, a moja – zwykle przebiegająca dość łagodnie – choroba Leśniowskiego-Crohna dawała mi popalić. Kiedy nie chcemy słuchać ciała, ostatecznie zaczyna ono krzyczeć.
Zwrócenie uwagi na własne lęki wydaje się ryzykowne, zupełnie jakby mogło to je wzmocnić, pogłębić. Czymś bardzo ludzkim jest chęć uciekania od nieprzyjemnych emocji i wrażeń. Dlaczego mielibyśmy świadomie decydować się na dyskomfort? Ale jak powiedział Carl Gustav Jung: „To, czemu się opierasz, nie tylko przetrwa, lecz także będzie narastać”. W rezultacie w wieku dwudziestu trzech lat trafiłam na kozetkę psychoterapeuty i ostatecznie musiałam stawić czoło swoim emocjom, zamiast przed nimi uciekać.
Może odnajdujesz się w tych słowach, a może nie. Tak czy inaczej, nie wydaje mi się, że konieczne jest sięgnięcie dna, by zająć się kwestią utraty siebie, przekonałam się jednak, że świadomość często wiąże się z dyskomfortem. Ale nie każdy dyskomfort jest zły. Czasami stanowi on oznakę zmiany – rodzaj narastającego bólu.
Co warto wiedzieć o unikaniu:
- Unikanie daje iluzję spokoju, lecz jest w najlepszym razie doraźną pożyczką, od której możemy zapłacić wygórowane odsetki.
- Próby wypychania strachu i dyskomfortu poza granicę świadomości są męczące.
- Nie „odpuścimy” sobie niczego, dopóki nie przyjrzymy się temu, co do siebie „dopuściliśmy”.
- Zużywanie energii na unikanie drenuje naszą witalność.
- Stawianie oporu zasadniczo wzbudza większy niepokój niż myśli, którym się opieramy.
Odkrywanie i odbudowywanie relacji
Proces odkrywania i odbudowywania relacji ze sobą nie polega na naciśnięciu przełącznika ani na przebiegnięciu linii mety czy przeturlaniu się przez nią. Do samopoznania nie wiedzie żadna droga na skróty; w tym przypadku cenna jest sama podróż. Pewne wskazówki nasuwa termin „samopoznanie”. Chodzi w nim o szukanie; o ciekawość, rozgrzebywanie i rozpakowywanie. Mam dobrą wiadomość: skoro czytasz te słowa, to znaczy, że już ten proces zapoczątkowałaś. W dalszej wędrówce daj sobie więc zielone światło na wykonywanie opisanych w tej książce ćwiczeń ze szczerością i otwartością, które już wobec siebie żywisz.
Odkrywanie nie jest środkiem do celu.
Kiedy tylko możesz, pozwól sobie więc na łagodność wobec siebie; na zwyczajne bycie i cieszenie się tym procesem.
Twoje pięć minut. Zyskiwanie świadomości wyborów
Na proces samopoznania warto spojrzeć z perspektywy podejmowanych każdego dnia działań. Zadaj sobie następujące pytania:
- Jakie wybory i działania zbliżają mnie do siebie?
- Jakie wybory i działania mają odwrotny skutek?
- Czy zbliżam się do swojego prawdziwego ja, czy od niego oddalam?
Dostrzeganie i nazywanie
Proces dostrzegania i nazywania emocji może wypełnić lukę między tym, co myślimy, a tym, co czujemy. Nazywając emocję, staraj się określić, co czujesz. Zamiast mówić: „Jestem zła”, powiedz: „Czuję złość”. „Jestem niespokojna” zamień na: „Czuję niepokój”, a „Jestem zestresowana” – na „Odczuwam stres” i tak dalej. Przeskok od „jestem taki” do „czuję to” pozwala dostrzec, że w istocie nie składasz się wyłącznie z tej konkretnej emocji, i daje przestrzeń na obserwowanie jej, a nie utożsamianie się z nią. Stanowi zarazem łagodne przypomnienie, że odczuwane emocje są przejściowe; to pocieszające w sytuacji, w której trudno o inne pokrzepienie.
Dostrzeganie i nazywanie tego, czego jesteśmy świadomi, zarówno w ciele, jak i umyśle, zdaje się banalne, lecz wiele osób unika tego ze względu na dyskomfort potencjalnie wiążący się z tymi działaniami.
Zgodnie z radą mojego mentora – umieść niewielką naklejkę gdzieś w swoim pokoju lub z tyłu telefonu. Kiedy ją zauważysz, zastanów się, jakich wrażeń w swoim ciele jesteś świadoma. Zacznij od pytania: „Co w tej chwili czuję?”. Z biegiem czasu przywykamy do nalepki i stajemy się mniej świadomi jej obecności, ale mogę śmiało powiedzieć, że choć od przyklejenia małej niebieskiej kropki na półce z książkami minęło wiele lat, wciąż służy mi ona za przypomnienie.
Twoje pięć minut. Kontrola własnego stanu
Jednym z najprzystępniejszych i zarazem najrzadziej używanych narzędzi, jakimi dysponujemy, jest kontrola własnego stanu poprzez zwykłą obserwację. To wcale nie musi być skomplikowane. Możesz to zrobić od razu:
- Jak się czuję? Może jestem zmęczona, głodna albo niespokojna?
- Jakie wrażenia kojarzące się z danym odczuciem umożliwiły mi uświadomienie go sobie?
Zapisz odpowiedzi w dzienniku.
Nie przestawaj się bawić
Jako dzieci mieliśmy pozwolenie na zabawę. Badanie gruntu. Przywdziewanie różnych szat. Eksperymentowanie z tym, kim jesteśmy. „Czy to trochę ja, czy nie ja?” Jako ciotka sześciorga młodych ludzi zaręczam, że nie ma na świecie furii porównywalnej do wściekłości dziecka poproszonego o przerwanie zabawy!
Ale gdy przekraczamy dwudziestkę, społeczeństwo zdaje się oczekiwać od nas stopniowego rezygnowania z zabawy, zaś ukończenie trzydziestego roku życia często wyznacza jej kres ostateczny.
„Żadnych więcej głupot! Jesteś już »dorosła«, więc powinnaś doskonale wiedzieć, kim jesteś, a wszelkie eksperymenty, próby czy sprawdzanie, kim jeszcze mógłabyś zostać, przypuszczalnie zostaną uznane za kryzys wieku średniego… albo półśredniego”.
Zabawa staje się oznaką „niedojrzałości” czy też „nieudolności”. W ten sposób tracimy możliwość bawienia się i odkrywania, przez co pozostaje nam niewiele przestrzeni na zmiany albo na rozwój – a przecież nie urodziliśmy się po to, by trwać w niezmienionej formie po wsze czasy. Nasze ja zmienia się podobnie jak ciała. Z niektórych aspektów wyrastamy. Niektóre nabywamy w trakcie życia; odkrywamy z wiekiem…
Twoje pięć minut. Baw się życiem
Przeznacz moment na udzielenie odpowiedzi na poniższe pytania:
- Czy jest coś, czego zawsze chciałaś spróbować, ale do tej pory tego nie zrobiłaś? Może chodzić o taniec, aktorstwo czy kurs fińskiego dla początkujących!
- Czy masz jakiś pomysł na zrobienie rekonesansu w tym zakresie? Choćby malutkiego? Pozwól sobie próbować. Pozwól sobie błądzić. Zacznij ponownie bawić się życiem.
Dostrzegaj okazje
Każdego dnia dokonujemy wyborów, które nas oddalają bądź zbliżają do samych siebie. Jednym z elementów procesu samopoznawania jest pozwolenie sobie na ciekawość (pozbawioną osądzania!) w kwestii codziennych decyzji.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki