Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Po prostu człowiek. Tres noveles ejemplares y un prologo - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Po prostu człowiek. Tres noveles ejemplares y un prologo - ebook

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i hiszpańskiej. W trzech przykładowych powieściach i prologu Miguel de Unamuno (1864–1936) w nowatorski sposób analizuje relacje między pisarzem a jego twórczością. Bohaterowie dwóch pierwszych powieści – „Dwie matki” i „Markiz de Lumbria” – to postacie, które życie wyciąga z kolein racjonalności: jak choćby sfrustrowana matka Raquel, która zmusza kochanka do spłodzenia dla niej dziecka z inną kobietą; lub Karolina, córka arystokratycznej rodziny, która będzie miała syna narzeczonego swojej siostry, który, choć nieślubny, stanie się pierworodnym. W niczym innym jak tylko w całym człowieku rozwiązuje się konflikt uczuć. „Po prostu człowiek” to naprawdę przyjemna lektura.

 

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7950-719-1
Rozmiar pliku: 740 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD TŁUMACZA

Na pierwszych stronach swego największego arcydzieła „El sentimiento trajico de la vida” („Uczucie tragiczne życia”) Unamuno afirmuje w energiczny sposób „konkretnego i całkowitego człowieka”, „człowieka z krwi i ciała”, jako centralny punkt dyskusji. Wielki filozof z Salamanki oczywiście nie gardzi filozofią, można powiedzieć nawet, że nie istnieje taki system at filozoficzny, któregoby nie znał, jednakże poprzez filozofię, szuka filozofa, „człowieka z krwi i ciała”, który rozczłonkowywuje się w sylogizmach na papierze. Człowiek Kant, człowiek Spinoza – to dla Unamuna klucze do odnośnych systematów. Zamiast szukać źródła książek w książkach chronologicznie wcześniejszych, Unamuno szuka go w najbardziej sekretnych zakamarkach duszy autora. Zdaje sobie doskonale z tego sprawę, że analizując w ten sposób witalne źródła myślenia, niszczy swój obiektywizm, lub też, jak sam powiada, zmusza myśl do odrzucenia maski objektywizmu. Prawda dla niego – to zawszewalka – „agonia” – w greckim sensie tego słowa – wiecznie żywa w sercu człowieka. Unamuno, opanowany całkowicie tą ideą, stara się uwolnić człowieka od obsłonek i ozdób intelektualnych, przyzwyczajając go do kontemplowania własnego, nagiego „ja” w obliczu Boga. Oto posłannictwo, jakie Unamuno, z płomiennym przekonaniem, wniósł do życia hiszpańskiego na początku XX w. Było to posłannictwo uniwersalne, o charakterze religijnym, jednakże nie polityczne, ani nacjonalne. Właśnie dzięki swemu uniwersalizmowi i naciskowi, położonemu na jednostkę, w jej związkach z Bogiem – wywołało ono wielki wpływ na umysłowość Hiszpanów. W istocie rzeczy posłannictwo to było jednoznaczne z nowym sformułowaniem jedności chrześcijańskiej, w liberalnym i współczesnym środowisku, dowodząc afirmacji ultrahiszpańskich walorów, jeżeli już nie antagonistycznych w stosunku do Europy, to przynajmniej całkowicie niezależnych, dzięki swej oryginalności.

Unamuno był czystym Baskiem i dlatego też, jak każdy Bask dążył ku monodeizmowi, posiadając więcej darów siły, niż wdzięku. Formował się umysłowo w zupełnej samotności, zamknięty wśród murów swego ukochanego uniwersytetu w Salamance, na którym wykładał literatury klasyczne. Nie będąc nigdy nacjonalistą – w tym wypadku można mówić raczej o antynacjonalizmie był do głębi, do szpiku kości pisarzem narodowym.Jego silna natura wyrażała się zawsze z mocą.Jego niezależna i indywidualna osobowość przejawiała się w całej postaci i obliczu, w strukturze głowy, której każda kość zwracała na siebie uwagę, nie mówiąc już o magnetyzmie agresywnych ócz i o wyzywającej postawie, ożywiającej tę całość. W czasie swego pobytu w Madrycie, Unamuno ubierał się z wyszukaną niedbałością. „Biedny poszukiwacz Boga” zarówno zaniedbaniem stroju, jak i rzekomym ubóstwem stylu chciał odstraszyć od siebie wszystkich dobrze wychowanych półgłówków, dla których rzeczą decydującą przy zawarciu znajomości, jest t. zw. „pierwsze dobre wrażenie”.

Unamuno wymagał od swych czytelników walki i ze swej strony czynił wiele, aby walka ta była jaknajuciążliwsza. Dopiero nauczywszy się na pamięć wszystkich karkołomnych sofizmatów logicznych i kokieterii naopak, przejdziemy drogą ironii sokratycznej ku wzgórzom Attyki, leżącej tak blisko rodzinnych gór baskijskich, jak sztuka Platona, zbogacona dwudziestoczterowiekowym dorobkiem trudu i cierpienia ludzkiego, leży blisko sztuki profesora literatur klasycznych na uniwersytecie w Salamance – Don Miguela de Unamuno.

W książce „Oberman” Senancoura znalazł Unamuno pewnego dnia ścisłe sformułowanie swego „Tragicznego uczucia życia”: „L’homme est périssable; il se peut, mais périssons en resistant, et si le néant nous est reservé, faisons ou moins que ça ne soit pas une justice”.

Oto etyczna zasada trudnego życia! Kontynuacją tej zasady stała się dobra nowina kichotyzmu, którą propagował Unamuno, począwszy od 1905 roku w swym komentarzu lirycznym do filozofii narodowej w „ Żywocie Don Kichota i Sanczo Pansy”, oraz w wspaniałym szkicu „Grobowiec Don Kichota”. Była to moralność męczennika i apostoła, która niejednokrotnie, dzięki fatalizmowi, wyglądała na moralność faryzeusza. Tylko śmierć mogła jej zapewnić autentyczność.

Literatura hiszpańska jest w dziele Unamuna, jakby moralną ekspozycją Hiszpanii. Interpretując dzieło, obnażamy losy tego nieszczęśliwego narodu. Unamuno to Hiszpan, który się formował na przełęczy dwóch wieków, to ucieleśniona sprzeczność. Wydaje się, że broni tego, co zwalcza, że potrzebuje antagonisty, aby móc afirmować samego siebie. Jednakże sprzeczności te, wówczas gdy rzeczywiście występują na jaw, nie dotykają prawie nigdy esencji i istoty myśli Unamuna. Jeżeli w stosunku do Hiszpanii postawa jego jest sprzeczna, to trzeba dodać, że wyraża ona zarazem istotę dramatu hiszpańskiego, dramatu Unamuna, który, wiodąc walkę z obrońcami pewnej określonej tradycji, toczy ją jednocześnie z samym sobą. Tak zwany w Hiszpanii tradycjonalizm był poniekąd kainizmem. Prześladowało się heretyka nie dlatego, że jego doktryny zagrażały zbawieniu dusz jego braci, lecz przeto, że miał jakieś doktryny i że nie zasłaniał się tym powiedzeniem: „nie pytaj się mnie, który jestem ignorantem”.

Na gruncie śmiertelnego, hiszpańskiego marazmu kiełkowała kainowa nienawiść i zazdrość. Najgorsza, moralna i intelektualna nienawiść zażegła stosy Inkwizycji, aby potem rzucać pociski na miasta i wsie, w czasie wojny domowej. Nienawiść, siejąca grozę, zrodziła strach przed wszystkim, co jest prawdziwą wolnością i siłą. Ona to nadała życiu hiszpańskiemu straszliwą monotonię, wszczepiła umysłowościom lęk przed przemyśleniem czegoś do końca, przed ostatnią konsekwencją; ona to sprowadziła na Hiszpanię największe katastrofy. Dlatego też Unamuno chciał rozpocząć reformę od głębin chorej duszy hiszpańskiej, tam gdzie zapuściło korzenie największe zło. Na nic się nie zdadzą reformy inne, na nic, choćby najgwałtowniejsze polityczne i społeczne rewolucje, jeżeli Hiszpania nie przejdzie przez proces „metarytmu”, jeżeli nie zmieni całkowicie rytmu tych elementów organicznych które ją tworzą („La juventud intelectual espaniola”). Ubiegło więcej niż czterdzieści lat od napisania tych słów w książce „En torno al casticimo”. Czterdzieści lat „stawania się narodu w jestestwie swoim”, czyli erupcji problematów hiszpańskich w literaturze półwyspu. Przy końcu tego długiego łańcucha czasu – okresu bezpłodnego w polityce, a zarazem tak literacko urodzajnego, Hiszpanie, już w przeddzień wojny domowej 1936 roku znaleźli się na tym samym miejscu, co Unamuno w roku klęski na Kubie (1898), która miała nadać nazwę całemu jego pokoleniu „odrodzicieli” (regeneradores). Wówczas rewolucja była tylko groźbą. Skończyło się na literaturze, na wspaniałej literaturze, która miała rzucić hasło „Trzeba zabić na głucho grobowiec Cyda i wziąć się do Syzyfowych prac”.

Dzisiaj nie można już mówi o takiej rewolucji. Kainizm hiszpański sprowadził na ziemię półwyspu katastrofę bez precedensów w historii. Nic prócz nienawiści nie przejdzie zeń do literatury, również zatopionej we krwi. Czyż zresztą może stać się inaczej?

Współczesny Kain, Joaquin Manegro, czytając poemat Byrona, pisze w swym pamiętniku: „Czy po mojej śmierci, moja dusza będzie istniała? I czy moją duszą będzie właśnie moja nienawiść? Inaczej być chyba nie może! Taka nienawiść – to wyraz istoty wiecznej. Istota doczesna nie mogłaby tak nienawidzieć, jak ja nienawidziłem”. W tych słowach Kaina, zatroskanego o zagrobowe losy swej namiętności, odzwierciedla się unamunowska pasja głodu pełnego życia i woli przetrwania. Z pragnienia nieśmiertelności w „Uczuciu tragicznym życia” rodzi się jednak nie nienawiść, lecz miłość, która wiedzie nas ku tworzeniu Boga, powiedziawszy jaśniej: nadawania świadomości wszechświatom.

Było wiele takich momentów, w których mogła zachwiać się wiara w Unamuna, gdyż wydawał się on raczej tym, co marzy o doskonałości, niż samym wzorem. Wierzył, że on właśnie był Hiszpanią i dlatego też nie bał się błądzić, nie chcąc zdawać nikomu z tego sprawy. Był trybunałem i ludem w jednej osobie. Jednakże los chciał, aby wielki poeta rozwinął ostatnie sceny swej roli na najbardziej ponurej widowni, jaka kiedykolwiek stała się udziałem Hiszpanii, aby zderzył się z krwawymi komediantami patriotyzmu, w trakcie tragikomicznego incydentu na Uniwersytecie w Salamance, gdy wygłosiwszy mowę rektorską, usłyszał w odpowiedzi okrzyk generała Milian Astray’a: „Śmierć Inteligencji” (Muerte a inteligencia”). Jakiej wartości nabierają obecnie słynne szkice „O kryzycie patriotyzmu” oraz owe słowa Sanczy de Aizpeitia, zwrócone do Don Kichota i tak zawsze uczuciowo cenne dla Unamuna: „Ja, ja nie miałbym być rycerzem?“

Wówczas w Salamance cała jego istność moralna sprzęgła się po raz ostatni, w definitywny sposób z etycznym imperatywem. Unamuno wstąpił w fazę „agonii”, którą poprzednie jego dzieła pozwalają wyobrazić sobie ze wszystkimi szczegółami. Należy ją w sobie przeżyć, aby uświadomić sobie potrzebę tego „metarytmu” w życiu Hiszpanii, zanim przyszłe pokolenia, skrzepiwszy swego ducha, dzięki majestatycznemu wzorowi Unamuna, nie będą miały już potrzeby powracać do tego dramatu, którego jedynym możliwym rozwiązaniem była już tylko jego śmierć.

* * *

„Episodios nacionales” Benito Perez Galdosa formowały w literaturze hiszpańskiej, na przełęczy dziewiętnastego i dwudziestego wieku, świadomość zbiorowości. „Nowele Wzorowe”, „Mgła”, „Miłość i pedagogia” czy Abel Sanchez Unamuna formują świadomość tylko własnego „ja” – „el propio ser”. Galdos, pisząc olbrzymią „Komedię ludzką” miał przed oczyma, jako wzory, Hiszpanów swego czasu. W dziełach swych pozostawił nam ludzi, których psychologię zrozumie każdy Europejczyk, od Wołgi po Manzanares.

Hiszpanie Galdosa są tak uniwersalni, jak Hiszpanie Cervantesa, Hiszpanie Unamuna tak indywidualni, jak on sam. Na krosnach ich duchowego życia przesuwają się te same czarnoiczerwone pasma: przeznaczenie, śmierć i miłość.

Anhel Guerra, Fortunato i Jacinta, Pepet czy Maxi Galdosa, należący stanowo do jakiejś klasy społecznej, lub etnograficznie do pewnej prowincji, rzuceni są na tło obyczajowego życia Hiszpanii; Raquel i Berta, Don Juan lub Aleksander Gomez Unamuna są jedynie emanacją arcy-hiszpańskiej, a zarazem jakże arcy-europejskiej duszy swego twórcy. Te personifikacje namiętności sprowadzają się zasadniczo do dwóch indywidualnych pasyj Unamuna: głodu pełnego życia i pragnienia nieśmiertelności. Urzędowi krytycy „chorujący na chorobę lenistwa umysłowego”, z tej „encarnación de su propio ser”, chcieli wyprowadzić błędny wniosek, że protagoniści powieści i nowel, jako tezy i symbole, sztucznie uczłowieczone, wogóle istnieć nie mogą. „Symbol może się jednak stać człowiekiem, a koncepcja prawdziwą osobą” – odpowiada krytykom Unamuno. „Wierzę w tragedię dwumianu Newtona, myślę także, że hiperbola chciałaby dosięgnąć swej asymptoty. Geometra, któryby odczuł to zrozpaczone pragnienie, mógłby przedstawić hiperbolę, jako istotę bardzo tragiczną”. A dalej: „Zaręczam ci czytelniku, że jeżeli Gustaw Flaubert czuł, jak mówią, symptomaty otrucia, gdy pisał „panią Bovary” – to ja czułem, że umieram, gdy August Perez jęczał przede mną na 287 stronie mego romansu „Mgła”: „Ależ ja chcę żyć, jak chcę żyć, Don Miguelu!”, lub gdy mój Aleksander Gomez miał pociągnąć za cyngiel rewolweru.

Powiedzą: „Dlatego, że August Perez – to ty! Po stokroć nie! Wszystkie postacie moich powieści wydobyłem z własnej mojej duszy, z mojej wewnętrznej rzeczywistości, którą zaludnia cały tłum ludzi. Lecz przecież oni nie są mną! Któż ja jestem? Któż jest ten, który się podpisuje, jako Miguel de Unamuno? Jeden z moich protagonistów, jeden z typów, stworzonych przeze mnie?

A ów „ja” ostateczny, „ja” transcedentalny, „ja” najwyższy? Tylko Bóg może odpowiedzieć na to pytanie!

„Mgła” i „Trzy nowele wzorowe” są wysiłkiem, zmierzającym ku oswobodzeniu powieści z formułek konwencjonalno-tradycyjnych, ku zidentyfikowaniu powieści z życiem. Stendhalowskie zwierciadło sztuki zostało tu zastąpione przez życie samo. Destrukcyjny zamiar autora (rozkład powieści, jako rodzaju literackiego) ujawnił się już w tytule. Swoją książkę nazwał Unamuno nie nowela (powieść) lecz „nivola” (słowo w języku hiszpańskim nie istniejące).

Poeta Malherbe, gdy mu Racan zarzucał pewne usterki w wersyfikacji, odpowiedział ze spokojem „Eh bien, monsieur, si ce n’est un sonnet, c’est une sonette”. Unamuno dla mistyfikacji użył terminu „nivola”, a krytycy trzymający się kurczowo kategorii artystycznych, uwierzyli święcie, że autor jest odkrywcą rodzaju literackiego „nivoleria”.

Jak pisarze helleńscy, Unamuno jest jednocześnie filozofem i artystą. Nie ma poezji bez filozofii, nie ma filozofii bez poezji. „Totidem est poetari, atque philosophari” – mówi Spinoza.

Ale – podczas gdy filozofia transcedentalna w uporządkowanym świecie zjawisk widziała realizację zadania wyższego – Unamuno przesuwa akcent wartościujący na płynność substancji i w tym już odzwierciadla się ideologia filozofii, orjentującej się biologicznie. Myśl Unamuna nie zastyga w surowych, niezmiennych ramach jakichś systematów filozoficznych; nieznany jest jej także konflikt, płynący ze zderzenia się obudzonej świadomości z chęcią do statycznego ujęcia życia. Filozofię autora „Mgły” możnaby nazwać wiecznym komentowaniem myśli i czynów człowieka, ciągle nowych czynów i ciągle nowych myśli, pod coraz to nowym kątem widzenia. We „Mgle” realizuje się nietzscheańska sentencja „prawda dnia dzisiejszego jest kłamstwem jutra” i dylemat, znany bohaterom d’Annunzia: „O rinnovarsi o morire”. W miarę postępu akcji autor zmusza protagonistów do odrzucania jednych prawd przejściowych i afirmowania przejściowych prawd innych.

„Mówią, że zmieniam idee jak koszule? To doskonale! Dowodzi bowiem, że mam trochę koszul na zmianę. Większość ludzi chodzi zupełnie nago, lub też nosi wiecznie to samo ubranie, dopóki nie spadnie z nich ono podarte na strzępy... Inteligencja stworzona jest dla życia, a nie życie dla inteligencji..”.

Człowiek Unamuna, jak i człowiek Pirandella musi stawać nieustannie oko w oko z życiem płynnym, nieuchwytnym, irracjonalnym; pod naporem chaosu istnienia pękają mu jego prowizoria, przypadkowości i duchowe, zaktualizowane formy.

Przy tej konfrontacji z chaosem – w konstrukcji powieściowej nie może istnieć symetria i porządek – pracę koordynowania i klasyfikowania pozostawia autor czytelnikom. Lecz owa chaotyczność tyczy się tylko akcji. Myśl Unamuna pod maską groteskowości i ironii sokratycznej, rozwija się od początku do końca logicznie i harmonijnie. Jaskrawe światło świadomości przedziera raz wraz tę mgłę psychiczną, wśród której błądzą ślepi bohaterowie, a na którą zzewnątrz umie spojrzeć tylko pies, Orfeusz, wypowiadający orację imieniem autora.

Nowele i powieści dzieją się w świecie ducha. Punkty styczności ze światem zewnętrznym sprowadzono do minimum. Nawet ulica, ten zwykły rząd domów i sklepów, jest dla Unamuna warsztatem tkackim, na który m przechodnie tkają pasma nienawiści, gniewu i zazdrości, czy miłości („Mgła”).

Fragmentaryczna akcja, polegająca na konflikcie dusz, rozprasza się i rozprzęga co chwila. Prawdopodobnie rozprzęgłyby się także psychiki bohaterów, gdyby ich nie trzymała w ryzach namiętność. Ta namiętność a ich życie to jedno. Dlatego też Aleksandra Gomez („Poprostu człowiek”) moglibyśmy nazwać personifikacją zdobyczej woli męskiej, nieugiętej nawet w walce ze śmiercią, Karolonę i Raquel („Dwie matki”), personifikacją barbarzyńskiego głodu macierzyństwa, a Joaquina Manegro („Abel Sanchez”) – wcieleniem nienawiści.

Jakaż jest rzeczywistość istotna, rzeczywistość nieśmiertelna tych ludzi i ich twórcy, Unamuna?

„Człowiek, którego na sposób Kanta, możnaby nazwać neumenicznym, ten człowiek idealny, ten imperatyw kategoryczny winien żyć w świecie fenomenologicznym, czyli w świecie pozorów.

Musi też śnić o życiu, które jest snem. Z antogonizmów tych ludzi realnych powstają tragedie, komedie, powieści i nowele. Lecz rzeczywistość jest rzeczywistością wewnętrzną. Czy rozumiecie Zygmunta i Don Kichota, którzy śnili o życiu? Rzeczywistością w życiu Don Kichota nie były wiatraki, lecz olbrzymy. Wiatraki to pozory. Olbrzymi byli neumeniczni i substancjalni. Sen jest rzeczywistością, twórczością, życiem, także i wiara, jako źródło rzeczywistości jest życiem. Wierzyć – to tworzyć, tworzyć – to żyć (Prolog).

Widzimy, że punkt oparcia przesunął się wyraźnie w sferę wewnętrznej rzeczywistości tworzenia. Dzięki tej twórczej rzeczywistości, Unamuno przy pomocy „El licenciado de Vidrio” Cervantesa stwarza od nowa samego siebie, lub też we „Mgle” staje się pretekstem, potrzebnym na to, aby historia Augusta Perez, historia innych typów, jako też jego własna historia mogły się pojawić na świecie.

* * *

„La palabra este producto social se ha hecho para mentir”. „Słowo, jak każdy wytwór życia społecznego jest kłamstwem”. Człowiek, gdy mówi, kłamie, gdy zaś mówi sam ze sobą, t.zn. myśli, wiedząc o tym, że myśli, kłamie samemu sobie. „ Ihr müsst nicht durch Widerspruch vervirren. Sobald man spricht, beginnt man schon zu irren” – powiedział Schopenhauer. Słowo, jako ekspresja naszego świata wewnętrznego, nie istnieje, tak jak nie istnieje prawda w słowach. Poza impulsami i instynktami życia fizjologicznego, wszystko jest kłamstwem i zmyśleniem. Nawet myśl jest pojęciem mitologicznym, ponieważ zastanawiamy się nie tyle nad rzeczami, ile nad słowami. Nie ma myśli, któraby była zdolna uwolnić od despotyzmu słowa. Każda nasza idea, złączona jest organicznie z językiem, którym mówimy, z indywidualną zbiorową historią naszego kraju. Dlatego też rewolucja języka jest najtrudniejszą i najistotniejszą rewolucją – bez niej zrewolucjonizowanie naszych myśli i idei będzie tylko pozorne („La riforma del castellano”).

Zgodnie z tą maksymą, pastwą zimnej i sarkastycznej krytyki Unamuna pada przede wszystkim działalność filologiczna człowieka, ciemiężąca despotycznie życie naszego ducha.

Destrukcyjny styl, który się rodzi z tej walki z filologią, ma pewne pokrewieństwa ze stylem futurystów. „On doit disposer les substantifs au hasard de leur naissance” – głosił Marinetti, miażdżąc przymiotnik i przysłówek i tworząc łańcuchy analogij. „On doit disposer les mots aux evénements de la vie de mes protagonistes” – powiedziałby Unamuno. A jeśli w działaniu takich protagonistów, jak August Perez z „Mgły” lub Juan z „Dwóch matek” trudno jest doszukać się linii ich charakteru i logicznego związku z ich życiem duchowym – to i słowo, jako ekspresja tego chaosu, musi być także chaotyczne i nieskoordynowane. Zrezygnowawszy ze słowa „idealnie nagiego”, stojącego w związku z wyrażaną ideą, stosuje Unamuno w swych dziełach niesłychaną ekonomię środków artystycznych, według maksymy: mówić jak najmniej, a wyobrażać jak najwięcej. Dlatego też, zamiast właściwych zdań, mamy raczej ich szkielety, zamiast słów – rzuty myśli lub wybuchy pasji. Estetyka autora „Mgły” nie jest ogrodem pięknych, sztucznie wyhodowanych kwiatów, lecz sadem owocobrania – przeciwnie cechuje ją jakby pogarda dla ornamentyki stylistycznej i tradycyjnego porządku słowa.PO PROSTU CZŁOWIEK

PROLOG

I

Trzy nowele wzorowe i jeden prolog! Równie dobrze mógłbym nadać tej książce tytuł: „Cztery nowele wzorowe”. Cztery? Dlaczego? Ponieważ prolog niniejszy jest także nowelą. „Nowelą” – zapamiętajmy to dobrze, a nie „nivolą”.

Terminem „nivola” ochrzciłem moją powieść „Mgłę”. Był to wynalazek na użytek moich krytyków... powiedzmy... krytyków!

Umieli z niego skorzystać, ponieważ odpowiadał doskonale ich umysłowemu lenistwu. Umysłowe lenistwo krytyków polega na tym, że każdy z tych panów nawiązuje do tradycji, nie odbiegając w swych sądach ani na krok od sądów swego poprzednika.

Oto cecha charakterystyczna ludzi, poświęcających się tak zwanej „krytyce”.

W „prologu” będziemy powracali niejednokrotnie do noweli, „nivoli” i „nivolizacji”. Jeśli mówię „my”, używając pompatycznej formy pierwszej osoby liczby mnogiej, to dlatego, że jest nas dwóch: ty czytelniku i ja!

A teraz zobaczmy, co ma oznaczać przymiotnik „wzorowy”, czy też „przykładny”. Miguel de Cervantes nazwał „wzorowymi” swoje opowieści, które pojawiły się po Don Kichocie. W „Prologu” tłomaczy ten tytuł w sposób następujący: „nie ma wśród nich ani jednej, którejby nie można było postawić za wzór”.

Później dodaje: „Moim zamiarem było spopularyzować w Hiszpanii grę w bilard. W grze tej może przyjmować udział każdy, nie obawiając się „pecha”, ani nie narażając na szwank swego ciała. Za szlachetnymi i pożytecznymi rozrywkami należy się uganiać, zamiast unikać ich”.

„Nie zawsze przecież spędza się czas w świątyniach, nie zawsze głosi się z kazalnic natchnione słowa, nie zawsze także zajmuje się interesami. Są w życiu godziny wytchnienia, kiedy, chcąc nie chcąc trzeba dać wypocząć nieszczęśliwemu umysłowi.

Oto dlaczego zakłada się cieniste aleje i ogrody, muruje fontanny...

Tutaj zmuszony jestem wyznać, że raczejbym sobie uciął rękę, niż dopuścił do publikacji tej książki, gdybym był choć przez chwilę przekonany, że lektura moich nowel może podsunąć czytelnikowi złą myśl, lub zdrożne pragnienie.

Nie jestem już na tyle młody, abym mógł sobie drwić z „tamtego świata”. Mam lat pięćdziesiąt pięć, przy czym dziewięć uważam za darowane z łaski losu, który mnie obdarzył także pięknym kikutem”.

Z powyższego widzimy więc, że Cervantes primo: nie doszukiwał się w swych nowelach jakichś wzorów moralnych. (Chodziło mu o to, co my dziś nazywamy estetyką). Secundo: że pomysł nazwania nowel „wzorowymi” przyszedł mu do głowy, już po ich napisaniu. Ten sam fakt odnosi się do mojej osoby.

Prolog ten późniejszy jest chronologicznie od nowel, które poprzedza, tak jak gramatyka późniejszą jest od języka, którym rządzi. – Wykład moralny rodzi się zawsze ex-post z analizy aktów występku czy cnoty.

* * *

Prolog jest pewnym rodzajem noweli: nowelą moich nowel, a jednocześnie wyjaśnieniem mojej „nowelizacji’, czy też „nivolizacji”.

Nazwałem te nowele „przykładnymi” czy „wzorowymi”, ponieważ daję je jako wzór: życia i rzeczywistości.

Rzeczywistości!!

Ich protagoniści, to znaczy ludzie, którzy walczą (jeżeli nic nie macie przeciwko temu, będę tak zawsze nazywał moich bohaterów), są realni, bardzo realni, rzeczywistością bardzo wewnętrzną, rzeczywistością, którą nadają sobie sami, w akcie czystej woli, pragnąc być, lub pragnąc nie być, niezależnie od swych łaskawych czytelników...

II.

Nie ma pojęcia względniejszego, niż pojęcie realizmu w literaturze...........MARKIZ DE LUMBRIA

Rodowa rezydencja markiza de Lumbria, zwana „pałacem” przez nieokrzesanych, półdzikich mieszkańców zapadłego miasteczka Lorenza, wydawała się arką patriarchalnych wspomnień. W pałacu wszystkie okna i drzwi były szczelnie pozamykane, dzięki czemu siedziba robiła wrażenie niezamieszkałej. Na fasadzie pałacu widniała olbrzymia tarcza herbowa. Front wychodził na plac katedralny, gdzie po lewej stronie wznosił się barokowy, ciężki gmach jakiejś fabryki. Nad miastem Lorenza niebo prawie nigdy nie bywa pochmurne, dlatego też pałac tonął przez cały dzień w słońcu. Broniąc się przed jego promieniami, trzeba było zamykać okna i drzwi. Senior markiz de Lumbria, arcy-świetny pan don Rodryg Suarez y Tejada nienawidził słońca i świeżego powietrza. Miał zwyczaj powtarzać: Kurz uliczny i światło słoneczne niszczą mieszkanie, szkodzą połyskowi mebli – a poza tym – ach!... te muchy!!” Markiz de Lumbria odczuwał paniczną trwogę przed muchami. Przed chwilą mogły przecież sfrunąć z łachmanów jakiegoś parszywego żebraka, lub trędowatego. Mogły go zarazić jakąś gminną chorobą. Mieszkańcy Lorenza i okolic byli przecież tak okropnie brudni!

Po stronie północnej, pod murami pałacu w głębokim wąwozie płynęła rzeka. Bluszcz piął się ku górze i pokrywał zieloną suknią olbrzymie mury. Markiz szanował ten bluszcz (tak chciała tradycja rodziny), aczkolwiek jego liście były nader wygodnym schronieniem dla szczurów i innych zwierzątek. Markiz lubił przesiadywać na balkonie, gdzie nie było much ani słońca. Czytał, kołysany szmerem rzeki, która mruczała gniewnie w swym ciasnym łożysku, bryzgając pianą i rozbijając się o skały.

Markiz de Lumbria mieszkał w pałacu, wraz ze swymi córkami, starszą Karoliną, młodszą Luizą, oraz ze swą drugą żoną, donią Vincentą. Pani markizowa miała umysł bardzo chaotyczny. Lubiła spać po całych dniach, jeśli zaś przypadkiem nie spała, użalała się ciągle na wszystkich i wszystko, specjalnie zaś na hałasy i niepokoje. Obawa markizy przed hałasem była równie wielka, jak obawa markiza przed słońcem i muchami. Podczas gdy małżonek spędzał popołudnia letnie na balkonie, obramionym bluszczem, rozkoszując się cieniem i słuchając samotnego śpiewu wód, małżonka pozostawała w salonie. Zagłębiona wygodnie w staroświeckim fotelu, pokrytym satyną, która nie spłowiała od słońca, ponieważ jej nigdy słońce nie dotknęło, pozwalała się kołysać ciszy, wiejącej z placu przed katedrą.

Markiz de Lumbria nie miał męskiego potomka... Było to jego tragedią, bolesnym cierniem jego życia. Wkrótce po śmierci pierwszej żony, ożenił się po raz drugi, żywiąc nadzieję, że donia Vincenta da mu upragnionego syna, lecz donia Vincenta okazała się bezpłodną. Życie markiza de Lumbria płynęło tak monotonnie i tradycyjnie, jak pienia religijne w głębi katedry, lub fale wód w rozpadlinie, pod murami pałacu.

Markiz doglądał swych pastwisk i folwarków. Od czasu do czasu jeździł na wieś, lecz jego wiejskie wizyty trwały zawsze krótko.

Dzień w Lorenza kończył się partią whista. Partnerami markiza byli: spowiednik, duchowny doradca i powiernik całej rodziny, oraz intendent i administrator włości. Partnerzy byli punktualni co do minuty. O tej samej godzinie przechodzili przez wielką bramę pałacową, nad którą widniał blaszany fronton z wyobrażeniem Św. Serca Jezusa i ze słynną dewizą: „Przyjdzie czas, gdy będę panować w Hiszpanii wszechwładniej niż dotychczas”...

Zasiadano do stołu (zimą stawiano pod stołem piecyk żelazny), a z uderzeniem godziny dziesiątej, goście markiza, jakby wprawieni w ruch mechanizmem zegara, wychodzili, pozostawiając na stole sztony, przygotowane do gry na dzień następny. Tymczasem donia Vincenta drzemała w swym fotelu, a panienki czytały książki o treści wzniosłej i budującej, (lub może także i inne książki, mniej budujące, trzymane w ukryciu) i kłóciły się wzajemnie między sobą.

Karolina i Luiza sprzeczały się widocznie dla zabicia nudy..................DWIE MATKI

I.

Jak mogła Raquel podsunąć mu myśl, aby pojął za żonę Bertę Lapeira? W jaki sposób dowiedziała się, że Juan tracąc podczas snu tę wolę, która nie była wcale jego wolą, lecz wolą Raquel – marzył o anielskiej istocie, która przybywała mu na pomoc, aby go wybawić!

A jeśli kiełkowało w nim ziarno przyszłej miłości, czyż Raquel nie starała się go zniszczyć, każąc mu ożenić się z Bertą? Bezpłodna wdowa chciała stać się matką, w osobie swej rywalki.

Juan znał Bertę od dzieciństwa. Ich rodziny łączyła przyjaźń. Rodzice Juana, którzy umarli młodo, żyli w serdecznej przyjaźni z państwem Lapeira. Don Pedro i Donia Maria okazywali Juanowi dużo życzliwości. Interesowali się jego życiem; boleli skrycie nad jego rozwiązłością. Widząc, że Juan, zmęczony nie tyle miłością, ile miłostkami, szuka ratunku i ucieczki u wdowy, uradowali się, że syn ich przyjaciół znajdzie tam szczęście. Państwo Lapeira nie podejrzewali oczywiście, że drzwi, wiodące ku temu szczęściu, były zdruzgotane burzami.

W przeciwieństwie do tego, co sądził juan, rozsądni państwo Lapeira patrzyli na ten związek, jako na rodzaj małżeństwa. Juan potrzebował wszak czyjejś woli, ktoraby mogła dopełnić jego słabą wolę. Bardzo często ta tragikomedia, o której mówiło całe miasto, była tematem rozmów przy stole, w obecności córki, przed którą nic nie skrywano. Anielska Berta zainteresowała się Juanem. Rodzice martwili się, że Juan nie ma dziecka z Raquel i że ten związek nie uświęcony przez prawa boskie i ludzkie, nie staje się związkiem nierozerwalnym. Wówczas Berta zapragnęła w głębi duszy, aby Juan nie poślubił Raquel. Marzyła w tajemnicy, że się stanie aniołem – zbawcą na tych miłosnych rozdrożach, że go oderwie od drzwi, zdruzgotanych burzami...

Juan i Berta zaczęli snuć podobne marzenia prawie jednocześnie. Ręce ich i spojrzenia spotykały się nagle. Berta przyjmowała towarzysza swych lat dziecinnych, podczas nieobecności rodziców, którzy nie spieszyli się zazwyczaj z powrotem do domu.

Juan przeczuł niebezpieczeństwo i zaczął bywać coraz rzadziej. Państwo Lapeira odgadli powód dla którego unika ich domu. „Jak ta Raquel go opanowała, jak umiała odsunąć go od całego świata” – mawiali rodzice.

– A tymczasem córce ich, anielskiej Bercie, przekorny demon szeptał do ucha w nocnej ciszy:

– Obawia się ciebie!

Jak się to stało, że ta sama Raquel pchała go teraz w ramiona Berty? W ramiona??...

Przeczuwając, że Raquel wiedzie go ku śmierci, biedny Juan żałował, że okres przelotnych miłostek należał już dla niego do przeszłości.

Czyż mógł odczuwać pragnienie ojcostwa? Po coż wydawać na świat istotę, podobną do siebie?

Lecz cóż miał robić?

Pobudzany wolą Raquel, stał się prawie domownikiem u państwa Lapeira. Rodzice Berty nie posiadali się z radości – zwłaszcza wówczas, gdy już odgadli jego zamiary.

Don Pedro: Biedny chłopiec. Jakże on musi cierpieć!

Donia Maria: Ma po temu powody...PO PROSTU CZŁOWIEK

Sława piękności Julii rozeszła się po okolicach starożytnego miasta Renady. Można powiedzieć, że Julia była pięknością „urzędową”, żywym, pełnym świeżości i wdzięku pomnikiem architektonicznych skarbów miasta. „Jadę do Renady – mawiano – aby zobaczyć katedrę i Julię Yaniez”. W oczach tej pięknej dziewczyny ujawniała się zapowiedź jakiejś tragedii. Niepokój ogarniał każdego, kto spojrzał na Julię. Starcy odwracali od niej swe oczy, pełne smutku, młodzi ludzie, po przypadkowym spotkaniu, długo w noc zasnąć nie mogli. Julia, świadoma swej potęgi, czuła nad sobą ciężar fatalnej przeszłości. Jakiś głos złowieszczy, wyrywający się z najtajniejszych głębin serca, mówił: „Twoja piękność zgubi cię”. Wówczas Julia starała się zwrócić swe myśli w innym kierunku. Ojciec tej piękności prowincjonalnej, Don Victorino Yaniez, łączył z córką ostatnie swe nadzieje, co do materialnego podniesienia rodu. Don Victorino zajmował się interesami handlowymi, lecz interesy z dnia na dzień szły coraz gorzej. Najlepszym interesem, ostatnią kartą, która do wygrania pozostała, była córka. Yaniez miał jeszcze syna, lecz o synu przed laty wszelki słuch zaginął. Przez pewien czas noszono nawet po nim żałobę.

– Prócz Julii, nie mamy na świecie nikogo – zwykł mawiać don Victorino do swej żony. – Wszystko teraz zależy od jej zamążpójścia. Jeśli palnie głupstwo, a obawiam się, że to zrobi, będziemy zgubieni.

– Przepraszam, że ci przerywam, ale o jaki rodzaj głupstwa ci chodzi?

– Zawsze robisz wrażenie, jakbyś z gwiazd spadła. Brak ci zmysłu rzeczywistości, Anacleto!

– Nie gniewaj się na mnie, Victorino! Taka już jestem. Wyjaśnij mi, co miałeś na myśli. Wiadomo przecież, że ty jeden tu naprawdę umiesz myśleć.

– Mówiłem ci już tysiąc razy, abyś czuwała nad Julią. Trzeba ją chronić przed tymi idiotycznymi miłostkami, na które dziewczęta Renady tracą bezpłodnie swój honor, swoją cześć niewieścią. Żeby tu nie było żadnych rozmówek przez okno ze studencikami, hę! – zrozumiano?

– Czyż będę zdolna przeszkodzić temu?

– Musisz wytłumaczyć Julii, że nasza przyszłość, nasz byt, a także nasz honor... rozumiesz?

– Rozumiem.

– Nic nie rozumiesz. Honor, tak honor, honor całej rodziny zależy od jej zamążpójścia. Trzeba ją nauczyć, jak ma cenić samą siebie.

– Biedne dziecko.

– Biedne dziecko? Tegoby tylko jeszcze brakowało, aby się rzuciła na szyję pierwszemu lepszemu idiocie!

– Nie pozwól jej czytywać tych głupich romansideł, które rozpłomieniają wyobraźnię i podniecają myśli. Niech się nauczy myśleć rozsądnie, niech się stara wykorzystać swoją urodę.

– Lecz w jej wieku...

– Tylko nie pleć, Anacleto. Ilekroć otworzysz usta...........TRES NOVELAS EJEMPLARES Y UN PRÓLOGO

PRÓLOGO

I

¡Tres novelas ejemplares y un prólogo! Lo mismo pude haber puesto en la portada de este libro Cuatro novelas ejemplares. ¿Cuatro? ¿Por qué? Porque este prólogo es también una novela. Una novela, entendámonos, y no una nívola; una novela.

Eso de nívola, como bauticé a mi novela–¡y tan novela!–Niebla, y en ella misma, página 158, lo explico–, fué una salida que encontré para mis...–¿críticos? Bueno; pase–críticos. Y lo han sabido aprovechar porque ello favorecía su pereza mental. La pereza mental, el no saber juzgar sino conforme a precedentes, es lo más propio de los que se consagran a críticos.

Hemos de volver aquí en este prólogo–novela o nívola–más de una vez sobre la nivolería. Y digo hemos de volver así en episcopal primera persona del plural, porque hemos de ser tú, lector, y yo, es decir, nosotros, los que volvamos sobre ello. Ahora, pues, a lo de ejemplares.

¿Ejemplares? ¿Por qué?

Miguel de Cervantes llamó ejemplares a las novelas que publicó después de su Quijote, porque, según en el prólogo a ellas nos dice, «no hay ninguna de quien no se pueda sacar algún ejemplo provechoso». Y luego añade: «Mi intento ha sido poner en la gloria de nuestra república una mesa de trucos, donde cada uno pueda llegar a entretenerse sin daño de barras, digo, sin daño del alma ni del cuerpo, porque los ejercicios honestos y agradables antes aprovechan que dañan.» Y en seguida: «Sí; que no siempre se está en los templos, no siempre se ocupan los oratorios, no siempre se asiste a los negocios por calificados que sean; horas hay de recreación, donde el afligido espíritu descanse; para este efecto se plantan las alamedas, se buscan las fuentes, se allanan las cuestiones y se cultivan con curiosidad los jardines.» Y agrega: «Una cosa me atreveré a decirte: que si por algún modo alcanzara que la lección de estas novelas pudiera inducir a quien las leyera a algún mal deseo o pensamiento, antes me cortara la mano con que las escribí que sacarlas en público; mi edad no está ya para burlarse con la otra vida, que al cincuenta y cinco de los años gano por nueve más y por la mano.»

De lo que se colige: primero, que Cervantes más buscó la ejemplaridad que hoy llamaríamos estética que no la moral en sus novelas, buscando dar con ellas horas de recreación donde el afligido espíritu descanse, y segundo, que lo de llamarlas ejemplares fué ocurrencia posterior a haberlas escrito. Lo que es mi caso.

Este prólogo es posterior a las novelas a que precede y prologa como una gramática es posterior a la lengua que trata de regular y una doctrina moral posterior a los actos de virtud o de vicio que con ella tratan de explicarse. Y este prólogo es, en cierto modo, otra novela; la novela de mis novelas. Y a la vez la explicación de mi novelería. O si se quiere, nivolería.

Y llamo ejemplares a estas novelas porque las doy como ejemplo–así, como suena–, ejemplo de vida y y de realidad.

¡De realidad! ¡De realidad, sí!

Sus agonistas, es decir, luchadores–o si queréis los llamaremos personajes–, son reales, realísimos, y con la realidad más íntima, con la que se dan ellos mismos, en puro querer ser, o en puro querer no ser, y no con la que le den los lectores.

II

Nada hay más ambiguo que eso que se llama realismo en el arte literario. Porque, ¿qué realidad es la de ese realismo?

Verdad es que el llamado realismo, cosa puramente externa, aparencial, cortical y anecdótica, se refiere al arte literario y no al poético o creativo. En un poema–y las mejores novelas son poemas–, en una creación, la realidad no es la del que llaman los críticos realismo. En una creación, la realidad es una realidad íntima, creativa y de voluntad. Un poeta no saca sus criaturas–criaturas vivas–por los modos del llamado realismo. Las figuras de los realistas suelen ser maniquíes vestidos, que se mueven por cuerda y que llevan en el pecho un fonógrafo que repite las frases que su Maese Pedro recogió por calles y plazuelas y cafés y apuntó en su cartera.

¿Cuál es la realidad íntima, la realidad real, la realidad eterna, la realidad poética o creativa de un hombre? Sea hombre de carne y hueso, o sea de los que llamamos ficción, que es igual. Porque Don Quijote es tan real como Cervantes; Hamlet o Macbeth tanto como Shakespeare, y mi Augusto Pérez tenía acaso sus razones al decirme, como me dijo–véase mi novela (¡y tan novela!) Niebla, páginas 280 a 281–que tal vez no fuese yo sino un pretexto para que su historia y las de otros, incluso la mía misma, lleguen al mundo.

¿Qué es lo más íntimo, lo más creativo, lo más real de un hombre?

Aquí tengo que referirme una vez más a aquella ingeniosísima teoría................EL MARQUÉS DE LUMBRÍA

La casona solariega de los marqueses de Lumbría, el palacio, que es como se le llamaba en la adusta ciudad de Lorenza, parecía un arca de silenciosos recuerdos de misterio. A pesar de hallarse habitada, casi siempre permanecía con las ventanas y los balcones que daban al mundo cerrados. Su fachada, en la que se destacaba el gran escudo de armas del linaje de Lumbría, daba al Mediodía, a la gran plaza de la Catedral, y frente a la ponderosa y barroca fábrica de ésta; pero como el sol la bañaba casi todo el día, y en Lorenza apenas hay días nublados, todos sus huecos permanecían cerrados. Y ello porque el excelentísimo señor marqués de Lumbría, don Rodrigo Suárez de Tejada, tenía horror a la luz del Sol y al aire libre. «El polvo de la calle y la luz del Sol–solía decir–no hacen más que deslustrar los muebles y echar a perder las habitaciones, y luego, las moscas...» El marqués tenía verdadero horror a las moscas, que podían venir de un andrajoso mendigo, acaso de un tiñoso. El marqués temblaba ante posibles contagios de enfermedades plebeyas. Eran tan sucios los de Lorenza y su comarca...

Por la trasera daba la casona al enorme tajo escarpado que dominaba al río. Una manta de yedra cubría por aquella parte grandes lienzos del palacio. Y aunque la yedra era abrigo de ratones y otras alimañas, el marqués la respetaba. Era una tradición de familia. Y en un balcón puesto allí, a la umbría, libre del sol y de sus moscas, solía el marqués ponerse a leer mientras le arrullaba el rumor del río, que gruñía en el congosto de su cauce, forcejando con espumarajos por abrirse paso entre las rocas del tajo.

El excelentísimo señor marqués de Lumbría vivía con dos hijas, Carolina, la mayor, y Luisa, y con su segunda mujer, doña Vicenta, señora de brumoso seso, que cuando no estaba durmiendo estaba quejándose de todo, y en especial del ruido. Porque así como el marqués temía al sol, la marquesa temía al ruido, y mientras aquél se iba en las tardes de estío a leer en el balcón en sombra, entre yedra, al son del canto secular del río, la señora se quedaba en el salón delantero a echar la siesta sobre una vieja butaca de raso, a la que no había tocado el sol, y al arrullo del silencio de la plaza de la Catedral.

El marqués de Lumbría no tenía hijos varones, y ésta era la espina dolorosísima de su vida. Como que para tenerlos se había casado, a poco de enviudar con su mujer, con doña Vicenta, su señora, y la señora le había resultado estéril.

La vida del marqués transcurría tan monótona y cotidiana, tan consuetudinaria y ritual, como el gruñir del río en lo hondo del tajo o como los oficios litúrgicos del cabildo de la catedral. Administraba sus fincas y dehesas, a las que iba en visita, siempre corta, de vez en cuando, y por la noche tenía su partido de tresillo con el penitenciario, consejero íntimo de la familia, un beneficiado y el registrador de la Propiedad. Llegaban a la misma hora, cruzaban la gran puerta, sobre la que se ostentaba la placa del Sagrado Corazón de Jesús con su «Reinaré en España y con más veneración que en otras partes», sentábanse en derredor de la mesita–en invierno una camilla–dispuesta ya, y al dar las diez, como por máquina de reloj, se iban alejando, aunque hubiera puestas, para el siguiente día. Entre tanto, la marquesa dormitaba y las hijas del marqués hacían labores, leían libros de edificación–acaso otros obtenidos a hurtadillas–o reñían una con otra.

Porque como para matar el tedio que se corría desde.................DOS MADRES

I

¡Cómo le pesaba Raquel al pobre don Juan! La viuda aquella, con la tormenta de no tener hijos en el corazón del alma, se le había agarrado y le retenía en la vida que queda, no en la que pasa. Y en don Juan había muerto, con el deseo, la voluntad. Los ojos y las manos de Raquel apaciguaban y adormecían todos sus apetitos. Y aquel hogar solitario, constituído fuera de la ley, era como en un monasterio la celda de una pareja enamorada.

¿Enamorada? ¿Estaba él, don Juan, enamorado de Raquel? No, sino absorto por ella, sumergido en ella, perdido en la mujer y en su viudez. Porque Raquel era, pensaba don Juan, ante todo y sobre todo, la viuda y la viuda sin hijos; Raquel parecía haber nacido viuda. Su amor era un amor furioso, con sabor a muerte, que buscaba dentro de su hombre, tan dentro de él que de él se salía, algo de más allá de la vida. Y don Juan se sentía arrastrado por ella a más dentro de la tierra. «¡Esta mujer me matará!»–solía decirse, y al decírselo pensaba en lo dulce que sería el descanso inacabable, arropado en tierra, después de haber sido muerto por una viuda como aquélla.

Hacía tiempo que Raquel venía empujando a su don Juan al matrimonio, a que se casase; pero no con ella, como habría querido hacerlo el pobre hombre.

Raquel.–¿Casarte conmigo? ¡Pero eso, mi gatito, no tiene sentido...! ¿Para qué? ¿A qué conduce que nos casemos según la Iglesia y el Derecho Civil? El matrimonio se instituyó, según nos enseñaron en el Catecismo, para casar, dar gracia a los casados y que críen hijos para el cielo. ¿Casarnos? ¡Bien casados estamos! ¿Darnos gracia? Ay michino–y al decirlo le pasaba por sobre la nariz los cinco finísimos y ahusados dedos de su diestra–, ni a ti ni a mí nos dan ya gracia con bendiciones. ¡Criar hijos para el cielo..., criar hijos para el cielo!

Al decir esto se le quebraba la voz y temblaban en sus pestañas líquidas perlas en que se reflejaba la negrura insondable de las niñas de sus ojos.

Don Juan.–Pero ya te he dicho, Quelina, que nos queda un recurso, y es casarnos como Dios y los hombres mandan...

Raquel.–¿Tú invocando a Dios, michino?

Don Juan.–Casarnos así, según la ley, y adoptar un hijo...

Raquel.–¡Adoptar un hijo...! ¡Adoptar un hijo...! Sólo te faltaba decir que del Hospicio...NADA MENOS QUE TODO UN HOMBRE

La fama de la hermosura de Julia estaba esparcida por toda la comarca que ceñía a la vieja ciudad de Renada; era Julia algo así como su belleza oficial, o como un monumento más, pero viviente y fresco, entre los tesoros arquitectónicos de la capital. «Voy a Renada–decían algunos–a ver la catedral y a ver a Julia Yáñez.» Había en los ojos de la hermosa como un agüero de tragedia. Su porte inquietaba a cuantos la miraban. Los viejos se entristecían al verla pasar, arrastrando tras sí las miradas de todos, y los mozos se dormían aquella noche más tarde. Y ella, consciente de su poder, sentía sobre sí la pesadumbre de un porvenir fatal. Una voz muy recóndita, escapada de lo más profundo de su conciencia, parecía decirle: «¡Tu hermosura te perderá!» Y se distraía para no oírla.

El padre de la hermosura regional, don Victorino Yáñez, sujeto de muy brumosos antecedentes morales, tenía puestas en la hija todas sus últimas y definitivas esperanzas de redención económica. Era agente de negocios, y éstos le iban de mal en peor. Su último y supremo negocio, la última carta que le quedaba por jugar, era la hija. Tenía también un hijo; pero era cosa perdida, y hacía tiempo que ignoraba su paradero.

–Ya no nos queda más que Julia–solía decirle a su mujer–; todo depende de como se nos case o de como la casemos. Si hace una tontería, y me temo que la haga, estamos perdidos.

–¿Y a qué le llamas hacer una tontería?

–Ya saliste tú con otra. Cuando digo que apenas si tienes sentido común, Anacleta...

–¡Y qué le voy a hacer, Victorino! Ilústrame tú, que eres aquí el único de algún talento...

–Pues lo que aquí hace falta, ya te lo he dicho cien veces, es que vigiles a Julia y le impidas que ande con esos noviazgos estúpidos, en que pierden el tiempo, las proporciones y hasta la salud las renatenses todas. No quiero nada de reja, nada de pelar la pava; nada de novios estudiantillos.

–¿Y qué le voy a hacer?

–¿Qué le vas a hacer? Hacerla comprender que el porvenir y el bienestar de todos nosotros, de ti y mío, y la honra, acaso, ¿lo entiendes...?

–Sí, lo entiendo.

–¡No, no lo entiendes! La honra, ¿lo oyes?, la honra de la familia depende de su casamiento. Es menester que se haga valer.

–¡Pobrecilla!

–¿Pobrecilla? Lo que hace falta es que no empiece..................
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: