Po Rzymie. Szkice włoskie - ebook
Po Rzymie. Szkice włoskie - ebook
Włochy w książce Piotra Kępińskiego są żywe i autentyczne. I niemiłosiernie ambiwalentne. Przyciągające i odpychające zarazem. Pachnące i śmierdzące. Rozwrzeszczane i milczące w skupieniu. Chaotyczne i precyzyjne. Pełne przemocy i nadzwyczaj delikatne. Wzniosłe i niskie. Wielkie i małe. Autorowi udała się niezwykle ryzykowna sztuka – wziąć te wszystkie sprzeczne, skłócone ze sobą ingrediensy, z których składa się włoska kultura i włoska mentalność, a następnie przemieszać je tak, że lektura staje się doświadczeniem pasjonującym. Książka Kępińskiego, choć kipi od erudycji, nie zawiera ani grama akademickiej sztywności. Choć mieni się dziełami sztuki, a historia i teraźniejszość, literatura i architektura, nieustająco się tu przeplatają – nawet na chwilę nie staje się męczącą wyliczanką. Wszystko dlatego, że autor żyje tym, co pisze i żyje w tym, o czym pisze. W mieście, kulturze, języku. Tomasz Stawiszyński Świetna książka – od dawna żaden tom eseistycznych tekstów nie sprawił mi tak wiele przyjemności i satysfakcji w trakcie lektury. Leszek Bugajski
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66180-05-5 |
Rozmiar pliku: | 802 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dwudziestego drugiego stycznia 2016 roku, na Piazza Gentile da Fabriano, tuż przy Lungotevere Flaminio, zaledwie parę kroków od słynnego Ponte della Musica, rozpadł się dom. Mieszkańcy ocaleli cudem, albowiem Agea Rodriguez, zajmująca apartament na poddaszu, usłyszała dziwne odgłosy dochodzące z korytarza. Było grubo po północy. Kobieta pomyślała, że do kamienicy włamali się złodzieje, zaalarmowała więc sąsiadów, a potem zadzwoniła na policję. W Rzymie to nic dziwnego. Kradzieże domowe są tutaj nagminne, dlatego w mieście okratowane są w zasadzie wszystkie okna mieszkań od parteru do trzeciego piętra. No i poddasza też. Niezależnie od statusu dzielnicy. Tym razem jednak żadnego złodzieja nie było. Policjanci po przyjeździe zauważyli za to, że w kamienicy zaczynają pękać mury. Po chwili ktoś zobaczył, że w jednej ścianie widnieje dziura wielkości ludzkiej głowy. Wezwano straż pożarną. Rozpoczęła się ewakuacja. Jedenaście rodzin powędrowało na ulicę.
Nad ranem trzy piętra z hukiem runęły na plac i ruchliwą ulicę, biegnącą nieopodal Tybru. Teatr Olimpico, który znajduje się w tym samym budynku, nie ucierpiał, ale kilka samochodów zostało zmiażdżonych przez beton i cegły.
Jedna z mieszkanek opowiadała dziennikarzom, że przez cały tydzień z piątego piętra dochodziły odgłosy remontu. Ktoś szykował sobie w mieszkaniu „open space”. Prawdopodobnie powycinał kolumny nośne i niewykluczone, że struktura domu wybudowanego w połowie lat dwudziestych nie zniosła kolejnych drgań, które, jak przyznali zgromadzeni przed telewizyjnymi kamerami mieszkańcy, „przypominały wystrzały artyleryjskie”. Dlatego dom padł.
Plac, przy którym kamienica stała i ciągle stoi, ale jakby niepełna, doskonale znam. Na rogu znajduje się uczęszczana knajpa, Ponte della Musica to też miejsce popularne, nieopodal znajduje się muzeum Maxxi, którego budynek zaprojektowała Zaha Hadid. Z via Calderini, gdzie mieszkam, to rzut beretem.
W roku 2015 na dziedzińcu Maxxi, które z mozołem dorabia się własnej oryginalnej kolekcji, Pedro Cabrita Reis, znany artysta portugalski, odsłonił instalację zatytułowaną La casa di Roma. Rzecz była częścią projektu L’albero della Cuccagna. Nutrimenti dell’arte, którego pomysłodawcą i kuratorem był Achille Bonito Oliva.
Z betonowego bloku Maxxi wystawały kikuty sztucznie dobudowanego „domu”, który został odarty z tynku, a po dawnej świetności zostały tylko poranione cegły przypominające antyk, ale tylko z daleka. Z bliska widać było robotę zupełnie dwudziestowieczną, czyli delikatne, jakby jednorazowe ażurowe cegłówki, przez które można było zobaczyć wielki plac otaczający półokręgiem muzeum, na którym, jak zawsze zresztą, bawiły się dzieci. (To jedyne rzymskie muzeum, w którym tłumy przebywają przed wejściem do budynku, w środku natomiast pustki).
Ta niewielka instalacja zdawała się być oczywistością, drewnem, które artysta przywiózł do lasu, albowiem akurat w tych okolicach, nieopodal Auditorium zaprojektowanego przez Renzo Piano, współczesnych ruin aż nadto.
Co drugi dom przypomina tekturową makietę, mogącą się za chwilę rozpaść – do momentu, w którym skończyłem pisać książkę, w stolicy Włoch zdążyło rozwalić się jeszcze kilka budynków. Prawie zawsze na miejsce tragedii przyjeżdżała młoda prezydent miasta – Virginia Raggi z Ruchu Pięciu Gwiazd, zapewniając, że nad wszystkim czuwa, że od teraz będzie lepiej, że za jej rządów domy będą piąć się w górę i śmieci znikną z ulic. Mówiła, że rzymianie zmiany zauważą już po dwóch tygodniach jej rządów.
Kto w to uwierzył? Chyba nikt. Bo i teraz prawie każda ulica w mojej dzielnicy obfituje w dziury tak wielkie, że nawet droga z Przemyśla do Drohobycza na Ukrainie wydaje się być lepsza. Jechać wieczorem przez te, bynajmniej nie peryferyjne ulice Rzymu to prawdziwe wyzwanie.
Ludzie jednak nie zwracają już na to uwagi. Wszyscy przyzwyczaili się do smrodu śmieci w pojemnikach, które stoją gdzie popadnie. Znają dziury na pamięć. Niektórzy tylko podejmują nierówną walkę z administracją i cierpliwie zgłaszają je w odpowiednich urzędach. Albo biorą udział w internetowych sondażach ogłaszanych od czasu do czasu w dzienniku „La Repubblica”: „Okolica w której mieszkam przypomina strefę wojenną. Dziury w drogach? To jeszcze nic. Dziury w głowach urzędników są jeszcze gorsze. Degradacja miasta postępuje z roku na rok”; „Jeszcze trzydzieści lat temu Rzym był miastem wspaniałym. A dzisiaj? Otaczają mnie hałdy śmieci, brud. Do nosa wciska się smród. Ceny mamy takie jak w Paryżu, standard jak w Kairze”.
Kiedy Alberto Moravia opisywał ów kwartał w swojej nudnawej z lekka książeczce Uwaga (L’attenzione, polskie wydanie w roku 1968), wszystko tu lśniło czystością, podobnie zresztą jak całe miasto, a zwłaszcza centrum. A centrum było wtedy jakby dalej niż dzisiaj. Bo chociaż Ponte Milvio z Piazza del Popolo łączy najstarsza w Rzymie linia tramwajowa, w głowach tubylców via Flaminia znajdowała się zawsze na marginesie Wiecznego Miasta. Dzisiaj wszyscy mówią, że to śródmieście...
Nowoczesny i szybki tramwaj jedzie dziesięć minut. O ile nie będzie zepsuty albo nie będą prowadzone prace na torowisku, co zdarza się regularnie kilka razy w roku.
A w latach sześćdziesiątych co tu było? Wybudowane w czasach Mussoliniego wielkie osiedle mieszkaniowe, koszary policji i wojska, przeróżne instytucje militarne i monumentalne kamienice. Dalej za Tybrem, przy via Cassia, jak pisał Moravia, „domy były już rzadsze, potem pustkowie pomiędzy dwoma zarosłymi trawą wzniesieniami, nad którymi górowały żywopłoty z bzu”.
Obecnie? To całkiem dobry rzymski adres. Może nie tak dobry jak Parioli czy Prati, niemniej jednak na mieszkanie tutaj trzeba wyłożyć porządną sumkę. Adwokaci, dyplomaci (którzy w pobliżu mają swoją Farnesinę, czyli Ministerstwo Spraw Zagranicznych), lekarze, stare babcie i dziadkowie, którzy pamiętają fantastyczne lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte, kiedy kapitalistyczne Włochy kwitły, a pracownikom z roku na rok przybywało fajnych urlopów i dodatków, całkowicie skolonizowali te okolice. Nie narzekam. Babcie i dziadkowie nie są co prawda bardzo kontaktowi, można nawet powiedzieć, że kontakty mają oni w całkowitym poważaniu, niemniej jednak imprez nie robią, głośno muzyki nie słuchają, chodzą spać przykładnie o dwudziestej trzeciej, zatem kłopot z nimi żaden.
W ruinach mieszkają ruiny. Niegdysiejsze pałace zostały zawłaszczone przez nieruchome mumie, które w windach wywieszają karteczki: „prosimy o dokładne zamykanie drzwi, albowiem mieszkamy na szóstym piętrze a nogi już nie tak młode”. Czasami, kiedy do młodszych mieszkańców nie docierają takie sygnały, toczona jest walka na słowa.
Mumia nie wejdzie przecież po schodach. Ruina nie wdrapie się na ruinę. Ruiny milczą. W tych okolicach tylko nieliczni odpowiadają na pozdrowienie, jeszcze rzadszy jest uśmiech. Ruina nie ma twarzy.
No chyba, że tą ruiną jest wspomniane Auditorium. Ta ruina ma twarz ponowoczesną: jeszcze nie nazbyt zniszczoną, niemniej jednak trochę już opuszczoną i zaniedbaną, chociaż – jak widzę – od czasu do czasu czyszczoną i pucowaną.
Ten kompleks znakomitych, genialnie wręcz zaprojektowanych sal koncertowych, których akustyka bywa wychwalana przez najlepszych krytyków muzycznych na świecie, gdzie przyjeżdżają największe pianistyczne sławy z Krystianem Zimermanem na czele, ma dzisiaj już kompletnie zryte fasady, wystrzępione chodniki, błyszcząca niegdyś blacha okrywająca dachy przypomina te, które używane są do budowy baraków dla bezdomnych, a wokół śmietniska. W słońcu, ten wzniesiony w 2002 roku kompleks, wygląda jakby ledwo trzymał się na nogach.
Przyznam się, że kiedy w zeszłym roku zobaczyłem na dziedzińcu Auditorium lodowisko, na którym więcej było wody niż lodu, pomyślałem, że to doskonała metafora, oddająca charakter nie tylko tego budynku, ale także całego współczesnego Rzymu. Błyszczy nie błyszcząc, jest a jednocześnie go nie ma, istnieje ale w formie kruchej, po której trzeba stąpać delikatnie, żeby nie uszkodzić, niewątpliwie jest piękny, ale bardziej w słońcu niż w deszczu (co, dzięki Bogu, tutaj często się nie zdarza), fantastyczny i żałosny – jednocześnie.
Nikogo nie trzeba namawiać, żeby tutaj przyjechał, wystarczy rzucić okiem na nazwiska artystów: jutro ma koncert Ennio Morricone, a tłumy rzucą się do kas biletowych. To jasne.
Tutaj nawet na biletowanym spotkaniu autorskim z Orhanem Pamukiem (co prawda kosztującym tylko dwa, trzy euro) pojawią się hordy studentów. Rzymianie chwalą się, że w ciągu kilku lat od otwarcia kompleks rocznie odwiedza ponad milion widzów.
I ten biedny milion, żeby zobaczyć i usłyszeć to co na świecie najcenniejsze, musi – idąc z przystanku autobusowego czy tramwajowego – przeskakiwać olbrzymie progi chodnikowe, omijać zaparkowane byle jak samochody, unikać dziur i kałuż, uskakiwać z drogi pędzącym motocyklistom. Renzo Piano zrobił to co można jak najlepiej. Jednak „didaskalia” wołają o pomstę do nieba. Kilka metrów od Auditorium znajduje się najbrzydsza chyba arena sportowa świata (Palazzetto dello Sport zaprojektowany przez Piera Luigiego Nerviego i Annibale Vitellozziego), pozostałość po olimpiadzie z 1960 roku, gdzie podczas igrzysk rozgrywano mecze koszykarskie i siatkarskie. Tym celom hala służy zresztą i dzisiaj, niemniej jednak z zewnątrz wygląda tak wigwam umierającego indiańskiego wodza (Virginia Raggi zapowiedziała renowację areny, ale naturalnie żadnych terminów nie sprecyzowała).
Paradoksalnie była wioska olimpijska, która dzisiaj została wchłonięta przez miasto, jest przez architektów podawana za pozytywny przykład katalizatora zmian w krajobrazie miejskim, jaki trudno znaleźć w innej europejskiej metropolii. Miasteczko powstało w miejscu koszmarnej dzielnicy, w której stały drewniane baraki przyjezdnej biedoty, przed wojną zaś urządzano tam parady wojskowe, a miejsce nazywano Campo Dux. Pod koniec dziewiętnastego wieku z kolei, miejsce to było świadkiem spektakli Buffalo Bill’s Wild West, na które ciągnęły tłumy robotników z Testaccio.
Dzisiaj biedota znowu tutaj wróciła. Cyganie koczują w kamperach, prostytutki – jak w czasach olimpiady – przyjmują gości w przyczepach kempingowych.
Wspaniały europejski brutalizm i fantastycznie zaprojektowane miasteczko idealne? Zapraszam w te okolice po zmroku, wtedy bloki byłej wioski olimpijskiej zaczynają przypominać podparyskie slumsy, a dosztukowane i całkiem współczesne rzeźbo-bryły, które ktoś poustawiał na placach między budynkami, przywiodą na myśl pokraczne i zwielokrotnione pająki z horrorów klasy B (jak chociażby Il Cubo di Ceroli, który ustawiono niedaleko siedziby Włoskiego Komitetu Olimpijskiego z okazji Mundialu w roku 1990).
Mam wątpliwości, czy owe dzieła przetrwają nawet w formie ruin tak długo jak domy sprzed 2,5 tysiąca lat, które w Wiecznym Mieście od czasu do czasu odkrywają archeolodzy.
Jakiś czas temu media obiegła informacja, że pod gmachem Palazzo Canevaro (w którym mieścił się kiedyś Instytut Geologiczny, tuż obok Piazza della Repubblica) znaleziono doskonale zachowane resztki domu rzymskiego, liczącego około czterdziestu metrów kwadratowych, z okresu rządów Tarkwiniuszy.
„Jak twierdził nadzorca dóbr archeologicznych Wiecznego Miasta Francesco Prosperetti to zaskakująca wiadomość, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż dotychczas uważano, że w VI wieku p.n.e. obszar Wzgórza Kwirynalskiego był całkowicie niezamieszkany.
Dom znajduje się na terenie wykopalisk, gdzie już dokonano innego ciekawego odkrycia – odkopano pozostałości dużej świątyni, pochodzącej prawdopodobnie z V wieku p.n.e.” – pisał o wydarzeniu portal imperiumromanum.edu.pl.
W dniu, w którym przeczytałem tę wiadomość, na placu Gentile da Fabriano, gdzie do dzisiaj stoją ruiny domu, zawaliło się jeszcze jedno piętro. 10 lutego 2016 roku, nad rankiem, strażacy znowu bezradnie przyglądali się, jak solidne przedwojenne rzymskie mury zapadają się w sobie. Tym razem wgniotły kolejny balkon. Lungotevere Flaminio ciągle była zamknięta. Policja w dzień i w nocy ochraniała budynek. A dziennikarze o temacie zapomnieli. Ludzie, którzy znaleźli się na bruku zostali poinformowani, że wszelkie szkody będą musieli naprawiać sami. Miasto w niczym nie pomoże, bo ma teraz inne, poważniejsze sprawy na głowie – musi obecnie wykwaterować z mieszkań komunalnych dosyć bogatych delikwentów, którym wiele lat temu ktoś pozwolił mieszkać w apartamentach, za które miesięcznie płacili dziesięć euro. Zamiast kilku tysięcy.
A pozostawieni na lodzie ludzie z Lungotevere Flaminio muszą najpierw zapłacić za szkody, których nie spowodowali, następnie wytoczyć sprawę w sądzie sąsiadowi, który do tragedii doprowadził, poczekać z dziesięć lat, tylko po to, żeby dowiedzieć się, że sąsiad do więzienia nie pójdzie i za szkody też nie zapłaci.
Na pobliskich ulicach walają się jeszcze teraz odłamki cegieł, a wszystko, chociaż od tragedii minął już miesiąc, pokryte jest kurzem. Nikt nie wie, co zrobić z tą współczesną ruiną.
Policjant, który w okolicach pilnuje ruchu, wzrusza tylko ramionami, kiedy pytam go, co się stanie z budynkiem. Mówi, że to przecież nic nadzwyczajnego.
– Od czasu do czasu coś się wali – podsumowuje z miną filozofa. – Taki kraj. Pałac cesarza Nerona, Domus Aurea, też się zawalił...
– Ale kiedy to było? – pytam.
– Jak kiedy? Kilka lat temu... – mówi, dziwiąc się, że nie wiem. – Kilkanaście lat zabytek był remontowany. I tak go wyremontowali, że się zawalił.
Domus Aurea, wzniesiony w latach sześćdziesiątych naszej ery, był największą i najbogatszą rezydencją Nerona (przed wejściem stał prawie czterdziestometrowy posąg władcy w stroju Apolla). Przez kolejne wieki popadał w ruinę, aż w końcu porosły go chwasty. Restaurację rozpoczęto w latach siedemdziesiątych osiemnastego wieku, a prace dokumentował między innymi Franciszek Smuglewicz, który przyjechał do Wiecznego Miasta również po to, żeby dekorować wnętrza kościoła św. Stanisława (tzw. polskiego). Od 2005 roku we wnętrzach Domus Aurea archeologowie pracowali i zabezpieczali cenne sklepienia, rzeźby i podłogi.
W marcu 2010 roku część dachu jednak runęła na ziemię. Podobno z powodu cieków wodnych, które podmyły fundamenty. Podobno zabrakło pieniędzy. Podobno ówczesny minister kultury Rocco Buttiglione był tak wściekły z tego powodu, że zaczął oskarżać innych ministrów o zaniedbania. Podobno cięcia kasy na ratowanie zabytków, były w czasach rządu Silvio Berlusconiego regularne (podobno nawet o 35 procent).nota biograficzna autora
Piotr Kępiński (ur. w 1964 r. w Poznaniu) – poeta, krytyk literacki i eseista. Pracował m.in. w „Czasie Kultury” (1997-1999), „Dzienniku” (2006-2008) i „Newsweeku” (2001-2006, 2008-2012); publikował w „Rzeczpospolitej”, „Tygodniku Powszechnym” i „Życiu”; obecnie współpracuje z „Nową Europą Wschodnią” i „Twórczością”. Juror Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus (2007-2016) i Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (od roku 2017). Mieszka w Rzymie. Wydał tomy poetyckie: Most przed źródłem (1989), Porcelana (1992), Cudne historie (1999), Wszystko to więcej (1999), Cień kości (2002), Słona mgła (2006), Na wynos! (2010), Ludzkie nieludzkie (2017); książki eseistyczne: Bez stempla. Opowieści o wierszach (2007), Litewski spleen (2017), Po Rzymie. Szkice włoskie (FORMA 2019) oraz tomy rozmów: Któż to opisze, któż to uciszy. Rozmowy z Wincentym Różańskim (1997, wspólnie z Andrzejem Sikorskim), Nie byłem Papkinem. Rozmowy z Jerzym Stasiukiem (1999, wspólnie z Andrzejem Sikorskim) i Rozmowa Litwina z Polakiem (2015, wspólnie z Herkusem Kunciusem / po litewsku: Lietuvio ir Lenko pokalbis, 2016).w serii piętnastka ukazały się:
Henryk Bereza „Względy”, „Zgłoski”, „Zgrzyty”
Kazimierz Brakoniecki „Dziennik berliński”
Maciej Cisło „Błędnik”
Wojciech Czaplewski „Książeczka rodzaju”
Marek Czuku „Stany zjednoczone”
Jan Drzeżdżon „Łąka wiecznego istnienia”
Anna Frajlich „Czesław Miłosz. Lekcje”, „Laboratorium”
Paweł Gorszewski „Niecierpiące zwłoki”
Małgorzata Gwiazda-Elmerych „Czy Bóg tutaj”
Tomasz Hrynacz „Noc czerwi”
Lech M. Jakób „Do góry nogami”, „Poradnik grafomana”, „Poradnik złych manier”, „Rzeczy”,
Paweł Jakubowski „Kopuła”
Zbigniew Jasina „Drzewo oliwne”
Jolanta Jonaszko „Bez dziadka. Pamiętnik żałoby”
Gabriel Leonard Kamiński „Pan Swen (albo wrocławska abrakadabra)”
Piotr Kępiński „Po Rzymie. Szkice włoskie”
Bogusław Kierc „Cię-mność”
Artur Daniel Liskowacki „Capcarap”, „Kronika powrotu”, „Ulice Szczecina”, „Ulice Szczecina (ciąg bliższy)”
Krzysztof Lisowski „Czarne notesy (o niekonieczności)”, „Motyl Wisławy. I inne podróże”
Krzysztof Maciejewski „Dziewięćdziesiąt dziewięć”, „Osiem”
Tomasz Majzel „Opowiadania w liczbie pojedynczej”, „Treny Echa Tropy”
Piotr Michałowski „Cisza na planie”
Mirosław Mrozek „Odpowiedź retoryczna”
Ewa Elżbieta Nowakowska „Merton Linneusz Artaud”
Halszka Olsińska „Bliskie spotkania”, „Małostki”, „Złota żyła”
Paweł Orzeł „Cudzesłowa”
Mirosława Piaskowska-Majzel „(Po)między”
Karol Samsel „Jonestown”, „Prawdziwie noc”, „Więdnice”
Bartosz Sawicki „Krucha wieczność”
Eugeniusz Sobol „Killer”
Ewa Sonnenberg „Wiersze dla jednego człowieka”
Wojciech Stamm „Pieśni i dramaty patriotyczne i osobiste”
Grzegorz Strumyk „Re _ le rutki”
Leszek Szaruga „Kanibale lubią ludzi”
Wiesław Szymański „Skrawki”
Michał Tabaczyński „Legendy ludu polskiego. Eseje ojczyźniane”
Paweł Tański „Glinna”, „Kreska”
Maria Towiańska-Michalska „Akrazja”, „Engram”, „Z Ameryką w tle”
Andrzej Turczyński „Źródła. Fragmenty, uwagi i komentarze”
Miłosz Waligórski „Długopis”
Henryk Waniek „Notatnik i modlitewnik drogowy (1984-1994)”
Sławomir Wernikowski „Passacaglia”
Leszek Żuliński „Suche łany”