Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Pole - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
11 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pole - ebook

Zaczęło się od poszukiwania sposobu na zwalczenie kryzysu paliwowego w 1973 roku, a skończyło jako rewolucyjne odkrycie naukowe, porównywalne z osiągnięciami teorii względności i fizyki kwantowej, przeprowadzono dowód: jesteśmy połączeni z resztą świata.

Na początku lat siedemdziesiątych, w samym środku kryzysu energetycznego, garstka naukowców, próbując znaleźć substytut ropy naftowej przypadkowo zaobserwowała niezwykłe zjawisko, jak się okazało z dziedziny mechaniki kwantowej - pole punktu zerowego. Pole o niewyobrażalnie wielkiej energii, ocean mikroskopijnych wibracji - odpowiedź na ważkie pytania, rozwiązanie wielu problemów. To, w tak zwanej "martwej przestrzeni", znajduje się klucz do życia, komunikacji międzykomórkowej, DNA, rozwiązanie zjawisk paranormalnych, takich jak postrzeganie pozazmysłowe i leczenie duchowe, a także zbiorowa nieświadomość.

Pole. W poszukiwaniu tajemniczej siły wszechświata to mrożąca krew w żyłach opowieść z CIA, tajemnymi rosyjskimi ośrodkami doświadczalnymi i kosmicznymi programami NASA w tle. To podróż w czasie, w trakcie której garstka naukowców odkrywa fizykę niemożliwości.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8252-933-3
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Książka ta zaczęła powsta­wać osiem lat temu, kiedy w toku pracy zaczę­łam napo­ty­kać cuda. Nie cuda w zwy­kłym zna­cze­niu tego słowa, jak roz­stę­pu­jące się morze czy mno­żące się wykład­ni­czo bochenki chleba, ale jed­nak cuda, ponie­waż kom­plet­nie zmie­niały spo­sób, w jaki myślimy o funk­cjo­no­wa­niu świata. Cuda, z któ­rymi się zetknę­łam, doty­czyły ści­słych dowo­dów sku­tecz­no­ści metod lecze­nia, które lek­ce­wa­żyły wszystko to, co wie­dzie­li­śmy na temat naszej bio­lo­gii.

Odkry­łam na przy­kład tro­chę dobrych prac na temat home­opa­tii. Bada­nia ran­do­mi­zo­wane, podwój­nie śle­pych, z zasto­so­wa­niem metody pla­cebo – naj­lep­szy stan­dard współ­cze­snej medy­cyny nauko­wej – poka­zały, że można wziąć jakąś sub­stan­cję, roz­cień­czyć ją tak, że nie zostaje nawet jedna czą­steczka, podać ten roz­twór pacjen­towi – teraz już w postaci samej wody – a pacjent zaczyna zdro­wieć*1. Odkry­łam też podobne bada­nia doty­czące aku­punk­tury; wyka­zano w nich, że nakłu­wa­nie skóry cie­niut­kimi igłami w kon­kret­nych miej­scach ciała, wzdłuż tzw. kana­łów ener­ge­tycz­nych, może być sku­teczne w lecze­niu nie­któ­rych scho­rzeń.

Co do uzdra­wia­nia ducho­wego, to choć nie­które bada­nia były złej jako­ści, pewna ich liczba była jed­nak na tyle wia­ry­godna, by suge­ro­wać, że fak­tycz­nie mamy tu do czy­nie­nia z czymś cie­ka­wym i że w lecze­niu na odle­głość może być coś wię­cej niż tylko efekt pla­cebo czy przy­pad­kowa poprawa samo­po­czu­cia. W wielu bada­niach pacjenci nie wie­dzieli nawet, że ktoś pró­buje ich uzdra­wiać. A jed­nak były dowody, że nie­któ­rzy ludzie potra­fią sku­pić się na odda­lo­nym pacjen­cie i w jakiś spo­sób zaczyna się on czuć lepiej.

Odkry­cia te wywo­łały u mnie cie­ka­wość, ale rów­nież głę­boki nie­po­kój. Wszyst­kie te prak­tyki opie­rały się na cał­ko­wi­cie odmien­nym modelu ludz­kiego orga­ni­zmu niż obo­wią­zu­jący we współ­cze­snej nauce. Były to sys­temy medyczne, które dzia­łały jakoby na jakichś „pozio­mach ener­ge­tycz­nych”, a ja byłam cie­kawa, jaką to wła­ści­wie ener­gię wyko­rzy­stują.

W śro­do­wi­sku osób zaj­mu­ją­cych się medy­cyną alter­na­tywną powszech­nie używa się okre­śleń takich jak „sub­telna ener­gia”, ale dla nie­do­wiarka wewnątrz mnie nie było to satys­fak­cjo­nu­jące wyja­śnie­nie. Skąd pocho­dzi ta ener­gia? Gdzie rezy­duje? Co to zna­czy, że jest sub­telna? Czy ist­nieje coś takiego jak pole ener­gii czło­wieka? I czy to ono jest odpo­wie­dzialne nie tylko za te alter­na­tywne metody uzdra­wia­nia, ale rów­nież za wiele innych tajem­ni­czych zda­rzeń, które nie dają się wyja­śnić? Czy było jakieś źró­dło ener­gii, któ­rego nie rozu­miemy?

Jeśli działa coś takiego jak home­opa­tia, to staje na gło­wie wszystko, co wiemy na temat naszej fizycz­nej i bio­lo­gicz­nej rze­czy­wi­sto­ści. Jedna z tych dwóch rze­czy musi się mylić – albo home­opa­tia, albo stan­dar­dowa wie­dza medyczna. Wydaje się, że aby zaak­cep­to­wać to, co wydaje się prawdą w tak zwa­nej medy­cy­nie sub­tel­nych ener­gii, potrzeba i nowej bio­lo­gii, i nowej fizyki.

Zaczę­łam wła­sne bada­nia, pró­bu­jąc usta­lić, czy jacyś naukowcy pro­wa­dzą bada­nia suge­ru­jące alter­na­tywną wizję świata. Poje­cha­łam do wielu miejsc na świe­cie, spo­tka­łam się z fizy­kami i innymi zna­nymi pio­nie­rami nauki w Rosji, Niem­czech, Fran­cji, Anglii, Ame­ryce Połu­dnio­wej i Środ­ko­wej, i w USA. Kore­spon­do­wa­łam i roz­ma­wia­łam przez tele­fon z wie­loma bada­czami w innych kra­jach. Bra­łam udział w kon­fe­ren­cjach, na któ­rych pre­zen­to­wano zupeł­nie nowe odkry­cia. Ogól­nie rzecz bio­rąc, posta­no­wi­łam trzy­mać się naukow­ców o usta­lo­nej reno­mie, dzia­ła­ją­cych zgod­nie z rygo­ry­stycz­nymi zasa­dami pracy nauko­wej. W śro­do­wi­sku osób zaj­mu­ją­cych się alter­na­tyw­nymi meto­dami lecze­nia było już dość spe­ku­la­cji, a ja – żeby móc to roz­gryźć i zro­zu­mieć – chcia­łam, by wszel­kie nowe teo­rie miały solidne pod­stawy w dowo­dach mate­ma­tycz­nych lub doświad­czal­nych – pre­cy­zyj­nych rów­na­niach, praw­dzi­wej fizyce.

Kiedy zaczę­łam się zagłę­biać w tema­cie, odkry­łam małą, lecz spójną spo­łecz­ność, zło­żoną ze zna­ko­mi­tych naukow­ców o uzna­nym dorobku, która zaj­mo­wała się pew­nym nie­wiel­kim aspek­tem tego samego. Ich odkry­cia były nie­sa­mo­wite. To, nad czym pra­co­wali, zda­wało się oba­lać współ­cze­sne prawa bio­che­mii i fizyki. Ich praca nie tylko wyja­śniała, dla­czego może dzia­łać home­opa­tia i uzdra­wia­nie duchowe. Ich teo­rie i doświad­cze­nia skła­dały się na nową naukę, nowe widze­nie świata.

_Pole_ powstało głów­nie dzięki wywia­dom z wszyst­kimi głów­nymi naukow­cami wspo­mnia­nymi w tej książce oraz na pod­sta­wie lek­tury ich naj­waż­niej­szych publi­ka­cji. Byli to: Jacques Benve­ni­ste, Wil­liam Braud, Brenda Dunne, Bern­hard Haisch, Basil Hiley, Robert Jahn, Ed May, Peter Mar­cer, Edgar Mit­chell, Roger Nel­son, Fritz-Albert Popp, Karl Pri­bram, Hal Puthoff, Hel­mut Schmidt, Eli­sa­beth Targ, Rus­sel Targ, Char­les Tart i Mae Wan-Ho. Uzy­ska­łam olbrzy­mią pomoc i wspar­cie od każ­dej z tych osób, tele­fo­nicz­nie i listow­nie. Więk­szość z nich godziła się na roz­liczne wywiady – czę­sto dzie­sięć lub wię­cej. Jestem im wdzięczna za zgodę na tak liczne kon­sul­ta­cje i zezwo­le­nie na pra­co­wite spraw­dza­nie poda­nych fak­tów. Tole­ro­wali moje cią­głe wtrą­ca­nie się, a także mą igno­ran­cję, a ich pomoc była nie­oce­niona.

Szcze­gól­nie muszę podzię­ko­wać Deanowi Radi­nowi za naucze­nie mnie sta­ty­styki, Halowi Puthof­fowi i Pete­rowi Mer­ce­rowi za to, co uro­sło do kursu fizyki, Kar­lowi Pri­bra­mowi za zazna­jo­mie­nie z neu­ro­dy­na­miką mózgu i Edga­rowi Mit­chel­lowi za dzie­le­nie się ze mną naj­now­szymi odkry­ciami.

Jestem też wdzięczna wielu oso­bom, z któ­rymi roz­ma­wia­łam lub kore­spon­do­wa­łam, byli to: Andrei Apo­stol, Hanz Betz, Dick Bier­man, Marco Bischof, Chri­sten Blom-Dahl, Richard Bro­ugh­ton, Toni Bun­nel, Wil­liam Cor­liss, Debo­rah Dela­noy, Suibert Ertel, Geo­rge Farr, Peter Fen­wick, Peter Gara­iev, Vale­rie Hunt, Enzio Insinna, David Lori­mer, Hugh Mac­Pher­son, Robert Mor­ris, Richard Obo­usy, Mar­cel Odier, Beverly Rubik, Rupert Shel­drake, Den­nis Stil­lings, Wil­liam Til­ler, Mar­cel Truzzi, Die­ter Vaitl, Harald Walach, Hans Wendt i Tom Wil­liamson.

Wpraw­dzie do mych prze­my­śleń i wnio­sków przy­czy­niła się cała gama ksią­żek i publi­ka­cji, jed­nakże jestem szcze­gól­nie zobo­wią­zana za zesta­wie­nie dowo­dów na ist­nie­nie feno­me­nów psy­chicz­nych zawarte w książce Deana Radina _The Con­scious Uni­verse: The Scien­ti­fic Truth of Sychic Phe­no­mena_ (New York: Har­per Edge, 1997) i książce Richarda Bro­ugh­tona _Parap­sy­cho­logy: The Con­tro­ver­sial Science_ (New York: Bal­lan­tine, 1991). To samo odnosi się do auto­rów takich jak Larry Dossey, któ­rego liczne publi­ka­cje były nie­zwy­kle uży­teczne w doku­men­to­wa­niu uzdra­wia­nia ducho­wego, oraz Ervin Laszlo, autor fascy­nu­ją­cych teo­rii próżni przed­sta­wio­nych w książce _The Inter­con­nec­ted Uni­verse: Con­cep­tual Founa­da­tions of Trans­di­sci­pli­nary Uni­fied The­ory_ (Sin­ga­pur: World Scien­ti­fic, 1995)_._

Mam też ogromny dług wdzięcz­no­ści wobec całego zespołu wydaw­nic­twa Har­per­Col­lins, zwłasz­cza mej redak­torki, Wandy Whi­te­ley, za natych­mia­stowe zro­zu­mie­nie, o czym jest ta książka, i wspar­cie mnie swym entu­zja­zmem. Jestem szcze­gól­nie wdzięczna Andrew Cole­ma­nowi za jego pie­czo­ło­witą redak­cję ory­gi­nału. I mam dług wobec mego zespołu w „What Doctors Don’t Tell You” za ich popar­cie dla tego przed­się­wzię­cia. Julie McLean i Sha­ryn Wong szcze­gól­nie za pierw­szą pomoc o jede­na­stej i Kathy Mingo za nie­za­wodne wspar­cie, które umoż­li­wiło mi balan­so­wa­nie mię­dzy domem i pracą.

Szcze­gólne podzię­ko­wa­nia należą się Pete­rowi Robin­so­nowi, memu bry­tyj­skiemu przed­sta­wi­cie­lowi, oraz Danie­lowi Beno­rowi, mię­dzy­na­ro­do­wemu agen­towi lite­rac­kiemu, za entu­zja­styczne usto­sun­ko­wa­nie się do tego pro­jektu. Bar­dzo też chcia­ła­bym podzię­ko­wać memu agen­towi w Ame­ryce, Rus­se­lowi Gale­nowi, któ­rego nie­słab­nąca wiara w celo­wość tej publi­ka­cji była co naj­mniej zadzi­wia­jąca.

Muszę też wspo­mnieć o mych dzie­ciach, Caitlin i Anyi, poprzez które doświad­czam codzien­nie ist­nie­nia Pola. I jak zwy­kle naj­więk­sze podzię­ko­wa­nia należą się memu mężowi, Bry­anowi Bub­brdowi, za pomoc w zro­zu­mie­niu praw­dzi­wego zna­cze­nia tej książki i praw­dzi­wego zna­cze­nia połą­cze­nia wza­jem­nego.Przedmowa

Moja matka zmarła cztery dni przed Bożym Naro­dze­niem. Spę­dzi­li­śmy ten smutny, ostatni tydzień 1996 roku w jej domu na Flo­ry­dzie, odda­jąc jej ostat­nią posługę, porząd­ku­jąc jej rze­czy, wią­żąc razem setki luź­nych koń­ców, które pozo­sta­wia śmierć. Pew­nego popo­łu­dnia, prze­glą­da­jąc lary i penaty w jej sypialni, natknę­łam się pod jej łóż­kiem na małe rdzawe pudełko z pamiąt­kami i odkry­łam w nim, tuż obok różo­wego dzie­cię­cego albumu i kilku spło­wia­łych pola­ro­ido­wych foto­gra­fii, paczkę moich listów do domu z cza­sów nauki w col­lege’u.

Otwo­rzy­łam kilka kolo­ro­wych kopert i przy­sia­dłam, by odczy­tać zagma­twane pismo z cza­sów mojej mło­do­ści, szcze­gó­łowy opis mojego pierw­szego roku poza domem. Pośród naj­roz­ma­it­szych wymy­ślo­nych osią­gnięć – dys­kret­nie upew­nia­ją­cych mych rodzi­ców w sen­sow­no­ści ich inwe­sty­cji – zna­la­złam takie zda­nie: „Dziś mam zamiar poznać astro­no­mię”.

Uśmiech­nę­łam się, wspo­mi­na­jąc tę pre­ten­sjo­nalną, młod­szą mnie, ale wszel­kie roz­ba­wie­nie szybko zni­kło, gdy uświa­do­mi­łam sobie, że moja matka by tak nie zare­ago­wała. Ona natych­miast poję­łaby praw­dziwe zna­cze­nie tego zda­nia – _mam zamiar nauczyć się astro­no­mii w jeden dzień_; ona, która tyle wło­żyła w tę cechę mego cha­rak­teru, byłaby zado­wo­lona z tej mej wcze­snej pew­no­ści, że jestem w sta­nie bez­piecz­nie poło­żyć na łopatki każ­dego potwora, który sta­nie mi na dro­dze.

_Dziś mam zamiar poznać astro­no­mię_. To zda­nie stało się czymś w rodzaju przy­sło­wia, które mój mąż i ja czę­sto powta­rza­li­śmy w cza­sie pisa­nia tej książki. Dla nie­nau­kowca takiego jak ja pomysł tej publi­ka­cji wyda­wał się rów­nie gro­te­skowy co próba połknię­cia całej wie­dzy astro­no­micz­nej jed­nym łykiem.

_Pole_ powstało dzięki pod­stę­powi. Prze­ko­na­łam moich wydaw­ców, by zain­we­sto­wali w coś, co było w zasa­dzie podróżą bez kom­pasu – aby zoba­czyć, czy jest coś takiego jak „pole ener­ge­tyczne czło­wieka”. Zaczę­łam, jak zwy­kle robią to dzien­ni­ka­rze, od żero­wa­nia na goto­wym. Jeź­dzi­łam na kon­fe­ren­cje. Czy­ta­łam arty­kuły naukowe. Skon­tak­to­wa­łam się z pio­nie­rami tych badań na całym świe­cie.

W pew­nym momen­cie zda­łam sobie sprawę, naj­pierw z cie­ka­wo­ścią, a potem z prze­ra­że­niem, że wkro­czy­łam w obszar nowy i nie­bez­pieczny, naukę racz­ku­jącą, będącą w sta­dium powsta­wa­nia. Naukowe pod­stawy, które przy­ję­li­śmy, na któ­rych spo­czy­wały pełne prze­ko­na­nia zało­że­nia na temat nas samych i naszego miej­sca w świe­cie, roz­pa­dały się dosłow­nie na moich oczach. Wyglą­dało na to, że książka mająca mnie wpro­wa­dzić w świat pisar­stwa będzie wyma­gała ni mniej, ni wię­cej, tylko przede­fi­nio­wa­nia naszych współ­cze­snych poglą­dów na rze­czy­wi­stość.

_Dziś mam zamiar poznać astro­no­mię._ Przez kilka lat, zbie­ra­jąc mate­riały do _Pola_ i zapo­zna­jąc się z kolej­nymi bada­niami w tej dzie­dzi­nie, pobie­ra­łam nauki u mniej wię­cej dwu­dzie­stu pię­ciu cier­pli­wych pio­nie­rów nauki. Wier­ci­łam im dziurę w brzu­chu, pod­li­zy­wa­łam się, żąda­łam wyja­śnień i wyłu­dza­łam od każ­dego z nich nie­zli­czone godziny, do dwu­dzie­stu wywia­dów na głowę, wycią­ga­jąc infor­ma­cje, a w końcu wymu­sza­jąc jakieś pro­ste tłu­ma­cze­nie kon­cep­cji, które czę­sto dla fizy­ków ist­nieją tylko w postaci mate­ma­tycz­nej. _Co to wła­ści­wie jest spój­ność kwan­towa? Dla­czego ist­nieje pole punktu zero­wego?_ Bra­łam ich czę­sto nie­zro­zu­miałe odpo­wie­dzi i prze­twa­rza­łam na meta­fory, aż wresz­cie oby­dwoje byli­śmy zgodni co do brzmie­nia tego laic­kiego przy­bli­że­nia.

Pod­ję­łam próbę dia­logu sokra­tej­skiego, przed­sta­wia­jąc każde odkry­cie jako pro­blem filo­zo­ficzny, na który należy spoj­rzeć w szer­szym kon­tek­ście. _Czy ist­nieje świa­do­mość, czy to tylko pole punktu zero­wego?_ Jed­nakże poza kil­koma zapa­leń­cami, takimi jak fizyk Hal Puthoff, były dzie­kan szkoły inży­nie­ryj­nej w Prin­ce­ton Robert Jahn i jego kole­żanka, psy­cho­log Brenda Dunne, wszy­scy z wyra­cho­wa­niem uni­kali wszel­kich roz­mów na temat meta­fi­zycz­nych impli­ka­cji tych badań. Nikt nie miał ochoty roz­ma­wiać, przy­naj­mniej publicz­nie, o szer­szej per­spek­ty­wie, kolek­tyw­nym zna­cze­niu tak wielu poje­dyn­czych odkryć czy doko­nać syn­tezy wszyst­kich tych mate­ria­łów w całość. To zada­nie, jak z bólem zro­zu­mia­łam, pozo­sta­wiono mnie.

Przez kilka lat drep­ta­łam po przed­po­koju, łka­łam za biur­kiem, zanie­dby­wa­łam dzieci i odkła­da­łam inne prace w sto­sie na bla­cie. Nocami dys­ku­to­wa­łam z mężem, absol­wen­tem wydziału filo­zo­fii, na odwieczne tematy: _Czym wła­ści­wie jest czas i prze­strzeń? Czy jeśli nie patrzymy, Wszech­świat znika?_ „Zostaw na boku czas i wszystko zaczyna mieć sens”, rzu­cił kie­dyś Bob Jahn od nie­chce­nia. Czy to moż­liwe? Albo, wra­ca­jąc do rze­czy, czy była to koniecz­ność?

W tym cza­sie pisa­łam w gorącz­ko­wej panice, budu­jąc książkę jak tort, doda­jąc nową war­stwę zna­czeń, gdy jakiś niu­ans stał się dla mnie jasny, a koń­cową powłokę doda­łam dosłow­nie na kilka mie­sięcy przed publi­ka­cją.

W pew­nym momen­cie zaczę­łam pisać w kon­wen­cji suge­ru­ją­cej, że ten pro­ces zacho­dzi PRZEZE MNIE. Każ­dego ranka szłam do kom­pu­tera, a słowa i kon­cep­cje wyle­wały się ze mnie w języku, któ­rzy brzmiał obco – aż zda­łam sobie sprawę, że zna­la­złam nowy głos i nowy temat, czy może to one w końcu mnie zna­la­zły. Kiedy książka się uka­zała, prze­czy­ta­łam ją ze zdzi­wie­niem, że fak­tycz­nie jest to moja praca.

Zaczę­łam swą dzien­ni­kar­ską karierę w latach sie­dem­dzie­sią­tych jako dzien­ni­karz śled­czy i to podej­ście do pracy, trudne i bazu­jące na fak­tach, ni­gdy mnie nie opu­ściło. Przez wiele lat reda­go­wa­łam biu­le­tyn pod tytu­łem „What Doctors Don’t Tell You” (_Czego nie mówią wam leka­rze_), kry­tykę współ­cze­snej medy­cyny. Wpraw­dzie moja sym­pa­tia leży po stro­nie medy­cyny alter­na­tyw­nej, po latach stu­diów nad ogra­ni­cze­niami kla­sycz­nej medy­cyny Zachodu, na­dal wyma­gam dowo­dów. Nie zwró­ci­łam się ku wschod­niej ezo­te­ryce czy misty­cy­zmowi i mam skłon­ność do potę­pia­nia prze­ja­wów napu­szo­nej ducho­wo­ści Nowej Ery, wszyst­kich twier­dzeń o medy­cy­nie „kwan­to­wej” bez solid­nych dowo­dów i róż­nych nie­uza­sad­nio­nych i nie­pre­cy­zyj­nych zasto­so­wań słowa „ener­gia”. Nie ma we mnie zbyt wiele egzal­ta­cji.

Jed­nakże pro­ces two­rze­nia _Pola_ zmie­nił samego herolda. Gdy tylko ten alche­miczny pro­ces dobiegł końca, sta­łam się innym czło­wie­kiem, nie tylko ina­czej mówią­cym, ale także zupeł­nie ina­czej patrzą­cym na świat. Nie­zwy­kłe odkry­cia tych bada­czy suge­ro­wały, że współ­cze­sny czło­wiek patrzy na świat przez mętne szkło oraz że zasto­so­wa­nie tych odkryć do naszego życia będzie wyma­gało ni mniej, ni wię­cej, tylko zbu­do­wa­nia świata od nowa.

Joan Didion stwier­dziła kie­dyś, że opo­wia­damy sobie histo­rie po to, by żyć. Z naszych wszyst­kich opo­wie­ści to wła­śnie te naukowe defi­niują nas naj­bar­dziej. To one kreują naszą per­cep­cję Wszech­świata i metod, jakimi on ope­ruje; na tej pod­sta­wie two­rzymy wszyst­kie nasze struk­tury spo­łeczne: nasze rela­cje mię­dzy­ludz­kie i rela­cje ze śro­do­wi­skiem, nasze metody robie­nia inte­re­sów i naucza­nia naszych dzieci, orga­ni­zo­wa­nia się w osie­dla i mia­sta, okre­śla­nia gra­nic naszych kra­jów i naszych pla­net.

Wpraw­dzie postrze­gamy naukę jako prawdę osta­teczną, jed­nakże w sumie jest ona tylko opo­wie­ścią opo­wia­daną na raty. Uczymy się naszego świata po kawałku, w pro­ce­sie nie­ustan­nego popra­wia­nia i recen­zo­wa­nia. Nowe roz­działy uzu­peł­niają – a czę­sto zastę­pują – roz­działy wcze­śniej­sze. Bio­rąc pod uwagę odkry­cia wyszcze­gól­nione w tej książce oraz te, do któ­rych doszło już po jej opu­bli­ko­wa­niu, widać jasno, że histo­ria, którą opo­wia­dano, zosta­nie wkrótce zastą­piona jakąś jej grun­tow­nie zmie­nioną wer­sją.

Nasza obecna naukowa opo­wieść jest ponad­trzech­set­let­nią histo­rią, opartą w dużej mie­rze na odkry­ciach Iza­aca New­tona, o Wszech­świe­cie, w któ­rym cała mate­ria poru­sza się w trój­wy­mia­ro­wej prze­strzeni i cza­sie, w zgo­dzie z usta­lo­nymi pra­wami. New­to­now­ska wizja świata opi­suje odpo­wie­dzialne miej­sce zamiesz­kane przez prze­wi­dy­walną i łatwą do ziden­ty­fi­ko­wa­nia mate­rię. Wizja świata wyła­nia­jąca się z tych odkryć pod­trzy­my­wana jest też przez filo­zo­ficzne impli­ka­cje dar­wi­now­skiej teo­rii ewo­lu­cji, z jej suge­stią, że prze­trwa­nie jest zare­zer­wo­wane dla osob­ni­ków o sil­nej kon­struk­cji gene­tycz­nej. W grun­cie rze­czy opo­wie­ści te ide­ali­zują osob­ność. Od chwili naro­dzin mówią nam, że tam, gdzie jest zwy­cięzca, musi być prze­gry­wa­jący. Z tej zawę­żo­nej wizji zbu­do­wa­li­śmy nasz świat.

_Pole_ opo­wiada cał­kiem nową histo­rię naukową. Naj­now­szy jej roz­dział, napi­sany przez grupę w więk­szo­ści nie­zna­nych odkryw­ców nauko­wych rubieży, suge­ruje, że w grun­cie rze­czy ist­nie­jemy jako jed­ność, współ­za­leż­ność – cał­ko­wi­cie zależne od sie­bie wza­jem­nie czę­ści, w każ­dej chwili wpły­wa­jące na całość.

Ta nowa histo­ria ma dla naszego rozu­mie­nia życia i dla kon­struk­cji naszej spo­łecz­no­ści kolo­salne zna­cze­nie. Jeśli pole kwan­towe wiąże nas wszyst­kich swoją nie­wi­dzialną sie­cią, to będziemy musieli na nowo prze­my­śleć defi­ni­cję nas samych i na nowo okre­ślić, co to wła­ści­wie zna­czy być czło­wie­kiem. Jeśli pozo­sta­jemy w sta­łym i natych­mia­sto­wym dia­logu z naszym oto­cze­niem, jeśli cała infor­ma­cja z Kosmosu prze­pływa w każ­dej chwili przez pory naszej skóry, to nasze obecne poję­cie o moż­li­wo­ściach istoty ludz­kiej jest zale­d­wie migawką tego, czym powinno być.

Jeśli nie jeste­śmy oddzielni, nie możemy wię­cej myśleć o nas samych w kate­go­riach „zwy­cięzca” i „prze­grany”. Musimy na nowo zde­fi­nio­wać, co okre­ślamy jako „ja” i „nie-ja”, i zre­for­mo­wać spo­sób, w jaki współ­dzia­łamy z innymi ludźmi, pro­wa­dzimy inte­resy czy postrze­gamy czas i prze­strzeń. Musimy roz­wa­żyć na nowo, jak wybie­ramy i wyko­nu­jemy pracę, budu­jemy nasze spo­łecz­no­ści i wycho­wu­jemy dzieci. Musimy wyobra­zić sobie inny spo­sób na życie, cał­ko­wi­cie nowy spo­sób „bycia”. Musimy odrzu­cić wszyst­kie nasze spo­łeczne kre­acje i zacząć od nowa, budu­jąc na zglisz­czach.

Więk­szość czy­tel­ni­ków myl­nie sądzi, że mate­rię tej książki sta­no­wią współ­cze­sne odkry­cia naukowe. W rze­czy­wi­sto­ści _Pole_ to histo­ria. Do nauko­wych prze­ło­mów opi­sa­nych na stro­nach tej książki doszło jedną trze­cią stu­le­cia temu. Jed­nakże od opu­bli­ko­wa­nia _Pola_ przed­sta­wieni w tej książce naukowcy dowie­dli zadzi­wia­ją­cej umie­jęt­no­ści prze­wi­dy­wa­nia. Wpraw­dzie ich główne bada­nia pro­wa­dzone były w latach sie­dem­dzie­sią­tych i osiem­dzie­sią­tych XX wieku, naj­now­sze odkry­cia w czo­ło­wych labo­ra­to­riach na całym świe­cie przy­no­szą dowody potwier­dza­jące, że dziwna kon­cep­cja mecha­niki kwan­to­wej – o któ­rej kie­dyś sądzono, że zarzą­dza jedy­nie świa­tem naj­mniej­szych czą­stek – w rze­czy­wi­sto­ści doty­czy całego świata. Dodat­kowe wzmoc­nie­nie dla idei, że świa­do­mość może mieć klu­czowe zna­cze­nie dla kształtu naszego świata, dają, doko­nane przez nie­któ­rych z tych bada­czy, odkry­cia na temat zmien­nej natury ato­mów i czą­ste­czek.

Dzie­siątki naukow­ców z róż­nych dzie­dzin na całym świe­cie dowio­dło, że cała mate­ria egzy­stuje w bez­kre­snej kwan­to­wej sieci połą­czeń mię­dzy isto­tami oży­wio­nymi a ich śro­do­wi­skiem. Jesz­cze inni wyka­zali, że świa­do­mość jest sub­stan­cją wystę­pu­jącą poza gra­ni­cami ludz­kiego ciała. Mózg i DNA, uwa­żane zawsze za głów­nych dyry­gen­tów orga­ni­zmu, powinny być raczej roz­wa­żane jako prze­twor­niki – które prze­ka­zują, otrzy­mują i w końcu inter­pre­tują infor­ma­cję kwan­tową pobraną z pola. Nawet w krę­gach tra­dy­cjo­na­li­stów nasze współ­cze­sne rozu­mie­nie czasu jako cze­goś jed­no­znacz­nie ukie­run­ko­wa­nego zostało zde­ma­sko­wane jako kon­struk­cja nie­kom­pletna, która wymaga, być może, grun­tow­nego prze­glądu.

W ciągu kilku dzie­się­cio­leci, które minęły od odkryć tych pierw­szych bada­czy, dowie­dziano się tyle o natu­rze świa­do­mo­ści, że odczu­łam potrzebę napi­sa­nia dru­giej czę­ści. _The Inten­tion Expe­ri­ment_ to roz­wi­nię­cie suge­stii zawar­tych w _Polu_, że ukie­run­ko­wane myśli są jed­nym z głów­nych czyn­ni­ków powsta­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści – teo­rii, która jest stale testo­wana w maso­wych, cią­głych mię­dzy­na­ro­do­wych eks­pe­ry­men­tach z czy­tel­ni­kami (http://www.the­in­ten­tio­ne­xpe­ri­ment.com).

Od pierw­szej publi­ka­cji tej książki pole punktu zero­wego, jako pole wszel­kich moż­li­wo­ści i dar­mowe źró­dło nie­wy­obra­żal­nej ener­gii, przy­cią­gnęło uwagę i pobu­dziło wyobraź­nię ludzi. Próby eks­tra­ho­wa­nia ener­gii z pola punktu zero­wego jako egzo­tycz­nego spo­sobu podróży kosmicz­nych – kie­dyś obiekt sekret­nych pro­jek­tów finan­so­wa­nych z umiar­ko­wa­nych kapi­ta­łów star­to­wych – są dziś chęt­nie spon­so­ro­wane przez takie giganty kor­po­ra­cyjne jak Loc­kheed Mar­tin. Pole weszło do słow­nika wyra­zów gier kom­pu­te­ro­wych, fil­mów, seriali tele­wi­zyj­nych i pio­se­nek. W kre­skówce _Inie­ma­mocni_ główny prze­ciw­nik boha­te­rów filmu, Syn­drome, do unie­ru­cho­mie­nia swo­ich opo­nen­tów wyko­rzy­stuje ręka­wice wypo­sa­żone w źró­dło „ener­gii pola zero­wego”. Podobno tech­no­lo­dzy roz­wi­ja­jący wiel­kie wyszu­ki­warki inter­ne­towe upa­trują w polu punktu zero­wego spo­sobu na zaawan­so­wane wyszu­ki­wa­nie intu­icyjne.

Sądząc po set­kach listów, które dosta­łam od chwili opu­bli­ko­wa­nia pierw­szego wyda­nia _Pola_, każdy czy­tel­nik widzi w tej książce coś innego. Jed­nakże każdy też rozu­mie, że jej głów­nym prze­sła­niem jest nadzieja na nowe moż­li­wo­ści. W cza­sie gdy stara opo­wieść naukowa, ta kła­dąca nacisk na tech­niczne opa­no­wa­nie Wszech­świata, zagraża trwa­niu naszej pla­nety, _Pole_ ofe­ruje odmienną przy­szłość. Główny nurt naukowy oko­pał się na swych fun­da­men­ta­li­stycz­nych pozy­cjach, zdo­mi­no­wany przez bar­dziej wymow­nych naukow­ców, któ­rzy sądzą, że nasza naukowa opo­wieść jest już pra­wie kom­pletna. Jed­nakże nie­wielki ruch oporu na­dal kwe­stio­nuje ten ogra­ni­czony spo­sób myśle­nia. Każ­dym nie­orto­dok­syj­nym pyta­niem, każdą nie­praw­do­po­dobną odpo­wie­dzią pio­nier­scy naukowcy, tacy jak ci opi­sani w _Polu_, budują nasz świat na nowo. Być może oni i im podobni wskażą nam drogę.

Lynne McTag­gart

Czer­wiec 2007Roz­dział drugi

Ocean światła

Bill Church miał pusty bak. Nor­mal­nie nie byłaby to sytu­acja mogąca zruj­no­wać cały dzień. Ale w 1973 roku, kiedy Ame­ryka pogrą­żona była w pierw­szym kry­zy­sie pali­wo­wym, napeł­nie­nie baku ben­zyną zale­żało od dwóch czyn­ni­ków: jaki to był dzień tygo­dnia i jaka była ostat­nia cyfra na twej tablicy reje­stra­cyj­nej. Ci, któ­rych tablice koń­czyły się na cyfry nie­pa­rzy­ste, mogli tan­ko­wać w ponie­działki, środy i piątki; numery parzy­ste tan­ko­wały we wtorki, czwartki i soboty. Nie­dziele były dniami wol­nymi, bez ben­zyny. Bill miał numer nie­pa­rzy­sty, a był to wto­rek. To zna­czyło, że bez względu na to, gdzie się wybiera i jak ważne jest jego spo­tka­nie, musi tkwić w domu, niczym zakład­nik kilku naf­to­wych poten­ta­tów ze Środ­ko­wego Wschodu i OPEC. Nawet gdyby numer jego tablicy reje­stra­cyj­nej paso­wał do dnia tygo­dnia, to i tak cze­kałby może nawet dwie godziny w któ­rejś z kole­jek, które zyg­za­kami ota­czały rogi sąsia­du­ją­cych ze sta­cją ulic. Oczy­wi­ście gdyby udało mu się zna­leźć jakąś dzia­ła­jącą sta­cję.

Dwa lata wcze­śniej paliwa było dość, by wysłać Edgara Mit­chella na Księ­życ i z powro­tem. Obec­nie połowa sta­cji ben­zy­no­wych w kraju była zamknięta. Pre­zy­dent Nixon zwró­cił się do narodu, pro­sząc wszyst­kich Ame­ry­ka­nów o przy­krę­ce­nie ter­mo­sta­tów, zor­ga­ni­zo­wa­nie wspól­nych dojaz­dów (tzw. _car­po­oling_) i zuży­wa­nie nie wię­cej niż 40 litrów ben­zyny na tydzień. Firmy popro­szono, by zmniej­szyły oświe­tle­nie o połowę i wyłą­czyły świa­tła w halach i maga­zy­nach. Waszyng­ton dał przy­kład za pomocą tra­dy­cyj­nej świą­tecz­nej cho­inki, usta­wio­nej bez świa­te­łek na traw­niku przed Bia­łym Domem. Naród, syty i zado­wo­lony z sie­bie, przy­wy­kły do kon­su­mo­wa­nia ener­gii jak zbyt wielu che­ese­bur­ge­rów, był w szoku, zmu­szony po raz pierw­szy iść na dietę. Deba­to­wano o racjo­no­wa­niu publi­ka­cji książ­ko­wych. Pięć lat póź­niej Jimmy Car­ter nazwałby to „moral­nym ekwi­wa­len­tem wojny” i wła­śnie tak odczu­wała to więk­szość Ame­ry­ka­nów w śred­nim wieku, któ­rzy nie musieli oszczę­dzać ben­zyny od cza­sów II wojny świa­to­wej.

Bill wpadł do środka i zadzwo­nił do Hala Puthoffa, by się poskar­żyć. Hal, fizyk, spe­cja­li­sta w dzie­dzi­nie lase­rów, czę­sto bywał nauko­wym alter ego Billa. „Musi być jakiś lep­szy spo­sób”, krzyk­nął zała­many Bill.

Hal zgo­dził się, że pora zacząć szu­kać cze­goś, co zastą­pi­łoby paliwa kopalne w trans­por­cie – cze­goś innego od węgla, drewna czy ener­gii ato­mo­wej.

„Ale co może być jesz­cze?”, zapy­tał Bill.

Hal wyre­cy­to­wał lita­nię moż­li­wo­ści. Było to sto­so­wa­nie ogniw sło­necz­nych, pali­wo­wych, wod­nych (próba prze­kształ­ce­nia wodoru z wody w elek­trycz­ność). Był wiatr i odpadki, nawet metan. Jed­nakże żadna z nich, nawet naj­bar­dziej egzo­tyczna, nie wyda­wała się dość trwała czy realna.

Bill i Hal zgo­dzili się, że w rze­czy­wi­sto­ści potrzebne jest cał­kiem nowe źró­dło: tani, nie­wy­czer­py­walny, być może jesz­cze nie­od­kryty zasób ener­gii. Ich roz­mowy czę­sto skrę­cały w stronę takich spe­ku­la­cji. Hal był na ogół fanem nowych tech­no­lo­gii – im coś bar­dziej futu­ry­styczne, tym lep­sze. Był bar­dziej wyna­lazcą niż zwy­kłym fizy­kiem i w wieku 35 lat miał już opa­ten­to­wany prze­stra­jalny laser na pod­czer­wień. Hal był czło­wie­kiem suk­cesu; za naukę zabrał się jako nasto­la­tek, po śmierci ojca. W 1958 roku, w rok po wystrze­le­niu Sput­nika I, otrzy­mał dyplom Uni­ver­sity of Flo­rida, ale dora­stał w okre­sie rzą­dów Ken­nedy’ego. Podob­nie jak wielu mło­dych ludzi jego poko­le­nia wziął sobie do serca pod­sta­wową jego meta­forę, mówiącą, że Stany Zjed­no­czone weszły na pio­nier­ską drogę. Przez wszyst­kie te lata, a nawet po tym, jak pro­gram kosmiczny USA zała­mał się w wyniku braku zain­te­re­so­wa­nia i pie­nię­dzy, Hal trwał w ide­ali­stycz­nym podej­ściu do swej pracy i prze­ko­na­niu o klu­czo­wym zna­cze­niu nauki dla przy­szło­ści rodzaju ludz­kiego. Hal był prze­ko­nany, że to nauka jest moto­rem cywi­li­za­cji. Ten niski czło­wiek o moc­nej budo­wie ciała, lek­kim podo­bień­stwie do Mic­keya Rooneya i buj­nej kasz­ta­no­wej czu­pry­nie skry­wał swe bogate życie wewnętrzne za fleg­ma­tycz­nym i bez­pre­ten­sjo­nal­nym wyglą­dem. Na pierw­szy rzut oka nie przy­po­mi­nał naukowca z pierw­szej linii frontu. Co nie zmie­nia faktu, że był fak­tycz­nie mocno prze­ko­nany, że pio­nier­ska praca naukowa ma pod­sta­wowe zna­cze­nie dla przy­szło­ści Ziemi, dostar­cza­jąc inspi­ra­cji dla naucza­nia i wzro­stu gospo­dar­czego. Lubił też wycho­dzić ze swego labo­ra­to­rium, sta­ra­jąc się sto­so­wać fizykę w życiu codzien­nym.

Bill Church był może sku­tecz­nym biz­nes­me­nem, ale cecho­wał go podobny ide­alizm jak Hala i rów­nież wie­rzył, że siłą dosko­na­lącą cywi­li­za­cję jest nauka. W porów­na­niu z Halem był jak skromny Medici na tle Leonarda da Vinci. Jego krótka przy­goda z nauką skoń­czyła się zaraz po tym, gdy musiał prze­jąć rodzinny biz­nes, Church’s Fried Chic­ken, tek­sa­ską ripo­stę na Ken­tucky Fried Chic­ken. Dzie­sięć lat zajęło mu roz­wi­ja­nie tego biz­nesu i wła­śnie wpro­wa­dził firmę na rynek. Zbił mają­tek i nabrał ochoty, by wró­cić do swych mło­dzień­czych aspi­ra­cji; bez wykształ­ce­nia musiał mieć do tego pośred­nika. Hal był ide­al­nym uzu­peł­nie­niem – uta­len­to­wany fizyk, skłonny badać obszary, na które inni z miej­sca mach­nę­liby ręką. Na pamiątkę tej współ­pracy Bill poda­ro­wał Halowi we wrze­śniu 1982 roku złoty zega­rek z dedy­ka­cją: „Lodow­co­wemu Geniu­szowi od Śniegu”. Cho­dziło o to, że Hal był spo­koj­nym wyna­lazcą, wytrwa­łym i chłod­nym jak lodo­wiec, a Bill, Śnieg, sta­wiał przed nim nowe wyzwa­nia, sypiąc nimi obfi­cie jak drob­nym puchem.

„Jest jeden ogromny rezer­wuar ener­gii, o któ­rym jesz­cze nie mówi­li­śmy”, powie­dział Hal. Każdy fizyk kwan­towy, wyja­śnił, dobrze wie o polu punktu zero­wego. Mecha­nika kwan­towa wyka­zała, że nie ma nic takiego jak próż­nia czy nicość. To, o czym zwy­kli­śmy myśleć jako o bez­kre­snej prze­strzeni, w któ­rej nic nie ma, jak gdyby cały Kosmos został wymie­ciony z ener­gii i mate­rii, jest z punktu widze­nia mecha­niki kwan­to­wej praw­dzi­wym ulem.

Zasada nie­ozna­czo­no­ści, sfor­mu­ło­wana przez Wer­nera Heisen­berga, jed­nego z głów­nych twór­ców mecha­niki kwan­to­wej, mówi, że żadna cząstka nie pozo­staje w spo­czynku, ale jest w nie­ustan­nym ruchu dzięki ener­gii stanu pod­sta­wo­wego, oddzia­łu­jąc nie­ustan­nie z mate­rią na pozio­mie ele­men­tar­nym. To zna­czy, że naj­bar­dziej pod­sta­wową struk­turą Wszech­świata jest morze pól kwan­to­wych, któ­rym nie zaprze­cza żadne znane prawo fizyki.

To, co uwa­żamy za sta­bilny, sta­tyczny Wszech­świat, jest w grun­cie rze­czy kipią­cym wirem czą­stek ele­men­tar­nych, losowo poja­wia­ją­cych się i zni­ka­ją­cych. Wpraw­dzie zasada Heisen­berga przede wszyst­kim odnosi się do nie­ozna­czo­no­ści zwią­za­nej z pomia­rem wła­ści­wo­ści fizycz­nych świata sub­a­to­mo­wego, ale ma też inne zna­cze­nie: nie możemy znać zarówno ener­gii, jak i czasu życia cząstki, a zatem zacho­dzące w ułamku czasu zda­rze­nie sub­a­to­mowe wymaga nie­zna­nej ilo­ści ener­gii. Zgod­nie z teo­rią Ein­ste­ina i jego sław­nym rów­na­niem _E = mc_2, wią­żą­cym ener­gię z masą, wszyst­kie cząstki ele­men­tarne oddzia­łują ze sobą, wymie­nia­jąc ener­gię za pomocą innych czą­stek kwan­to­wych, o któ­rych się sądzi, że poja­wiają się zni­kąd, powsta­jąc i ani­hi­lu­jąc się nawza­jem w mniej niż mgnie­nie oka – kon­kret­nie w 10–23 sekundy – i powo­du­jąc przy­pad­kowe fluk­tu­acje ener­gii bez wyraź­nej przy­czyny. Chwi­lowe cząstki powstałe w tym ułamku chwili są znane jako „cząstki wir­tu­alne”. Róż­nią się od praw­dzi­wych czą­stek tym, że ist­nieją tylko w trak­cie tej wymiany – w cza­sie dopusz­czo­nym przez zasadę nie­ozna­czo­no­ści. Hal lubił myśleć o tym zja­wi­sku jako o mgiełce kro­pe­lek roz­cho­dzą­cej się od dud­nią­cej ściany wodo­spadu*7.

To sub­a­to­mowe tango, choć krót­kie, to jed­nak po zsu­mo­wa­niu w całym Wszech­świe­cie daje gigan­tyczną ener­gię, więk­szą niż ta zawarta w całej mate­rii świata. W okre­śle­niu „pole punktu zero­wego”, zwa­nym też przez fizy­ków „próż­nią”, zero ozna­cza, że fluk­tu­acje pola są wykry­walne w tem­pe­ra­tu­rze zera bez­względ­nego, w naj­niż­szym moż­li­wym sta­nie ener­gii, gdzie nie ma żad­nej mate­rii i nie zostało nic, co może się poru­szać. Ener­gia punktu zero­wego to ener­gia obecna w naj­bar­dziej pustej prze­strzeni przy naj­niż­szej moż­li­wej ener­gii, kiedy nie ma już mate­rii, którą można by usu­nąć – w sta­nie, w któ­rym ruch mate­rii sub­a­to­mowej zbliża się naj­bar­dziej do zera*8. Jed­nakże zgod­nie z zasadą nie­ozna­czo­no­ści ist­nieje zawsze jakiś rezy­du­alny ruch wyni­ka­jący z wymiany czą­stek wir­tu­al­nych. Zazwy­czaj bywa omi­jany, jako coś, co jest obecne zawsze. W rów­na­niach fizycz­nych więk­szość fizy­ków naj­chęt­niej odrzuca tę kło­po­tliwą ener­gię punktu zero­wego – w pro­ce­sie zwa­nym „renor­ma­li­za­cją”*9. Ponie­waż ener­gia punktu zero­wego jest wszech­obecna, przy­jęto, że niczego nie zmie­nia. A ponie­waż niczego nie zmie­nia, więc się nie liczy*10.

Hal inte­re­so­wał się polem punktu zero­wego od kilku lat, od chwili, gdy natknął się w biblio­tece na publi­ka­cje Timo­thy Boy­era z City Uni­ver­sity w Nowym Jorku. Boyer wyka­zał w nich, że fizyka kla­syczna, wspo­ma­gana przez rezy­du­alne fluk­tu­acje pól punktu zero­wego, może wyja­śnić wiele dziw­nych zja­wisk zwią­za­nych z mecha­niką kwan­tową*11. Gdyby wie­rzyć Boy­erowi, to do opisu wła­sno­ści Wszech­świata nie byłyby potrzebne dwie różne fizyki – kla­syczna new­to­now­ska i kwan­towa. Wszystko, co dzieje się w świe­cie kwan­to­wym, można by wyja­śnić na grun­cie fizyki kla­sycz­nej – pod warun­kiem że uwzględni się pole punktu zero­wego.

Im wię­cej Hal o tym myślał, tym bar­dziej był prze­ko­nany, że pole punktu zero­wego speł­niało wszyst­kie kry­te­ria, które sobie zało­żył: było dar­mowe, nie­skoń­czone, niczego nie zanie­czysz­czało. Pole punktu zero­wego mogło zatem sta­no­wić coś w rodzaju nie­ogra­ni­czo­nego źró­dła ener­gii. „Gdyby można było z niego zaczerp­nąć – powie­dział Hal do Billa – można by nim nawet napę­dzać statki kosmiczne”.

Bil­lowi spodo­bał się ten pomysł i zapro­po­no­wał, że sfi­nan­suje jakieś pio­nier­skie bada­nia w tej dzie­dzi­nie. Finan­so­wał już inne, bar­dziej zwa­rio­wane pomy­sły Hala. W pew­nym sen­sie nade­szła pora Hala. W wieku 36 lat Hal zna­lazł się w zawie­sze­niu. Jego pierw­sze mał­żeń­stwo się roz­pa­dło, wła­śnie skoń­czył pisać swą część książki, która oka­zała się waż­nym pod­ręcz­ni­kiem elek­tro­niki kwan­to­wej. Zale­d­wie pięć lat wcze­śniej na Uni­wer­sy­te­cie Stan­forda zro­bił dok­to­rat z inży­nie­rii elek­trycz­nej i miał doko­na­nia w dzie­dzi­nie lase­rów. Kiedy praca na uczelni zaczęła go nużyć, prze­niósł się i obec­nie zaj­mo­wał się lase­rami w SRI (Stan­ford Rese­arch Insti­tute), gigan­tycz­nym jar­marku badań nauko­wych, w owym cza­sie sto­wa­rzy­szo­nym z Uni­wer­sy­te­tem Stan­forda. Insty­tut, usa­do­wiony w sen­nym zakątku mia­steczka Menlo Park, wci­śnięty mię­dzy semi­na­rium św. Patryka i pokryte dachów­kami budynki Uni­wer­sy­tetu Stan­forda, sam był jak uczel­nia, ze skom­pli­ko­waną sie­cią dwu­pię­tro­wych domów z czer­wo­nej cegły. W owym cza­sie SRI był dru­gim co do wiel­ko­ści think tan­kiem na świe­cie, gdzie każdy mógł stu­dio­wać dosłow­nie wszystko, tak długo, jak długo potra­fił zna­leźć na to fun­du­sze.

Hal poświę­cił kilka lat na prze­stu­dio­wa­nie lite­ra­tury nauko­wej i wyko­na­nie pod­sta­wo­wych obli­czeń. Przyj­rzał się dokład­niej innym, pokrew­nym aspek­tom próżni i ogól­nej teo­rii względ­no­ści. Hal, raczej nie­zbyt wylewny, sta­rał się ogra­ni­czyć do obsza­rów ści­śle inte­lek­tu­al­nych, ale od czasu do czasu nie mógł się powstrzy­mać od wybie­ga­nia myślami w przód. Już w tych pierw­szych latach wie­dział, że tra­fił na coś o pod­sta­wo­wym zna­cze­niu dla fizyki. Był to nie­wia­ry­godny prze­łom, być może spo­sób na zasto­so­wa­nie mecha­niki kwan­to­wej do świata na wielką skalę, a może nawet zupeł­nie nowa nauka. To było coś innego niż lasery i wszystko, co robił dotych­czas. Czuł się tro­chę tak, z zacho­wa­niem pro­por­cji, jak Ein­stein, kiedy odkry­wał teo­rię względ­no­ści. W końcu zro­zu­miał, do czego zmie­rza: był na progu odkry­cia, że „nowa” fizyka świata sub­a­to­mo­wego może się mylić – a przy­naj­mniej wymaga grun­tow­nego prze­glądu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

D. Reilly, Is evi­dence for home­opa­thy repro­du­ci­ble?, „The Lan­cet”, 1994; 344: 1601–1606.

2.

Jeśli cho­dzi o podróż dr. Mit­chella, opie­ra­łam się na: E. Mit­chell, The Way of the Explo­rer: An Apollo Astro­naut’s Jour­ney Thro­ugh the Mate­rial and Mysti­cal Worlds (G.P. Put­nam, 1996): 61. M. Light, Full Moon (Lon­don: Jona­than Cape, 1999); wizy­cie na wysta­wie foto­gra­fii księ­ży­co­wych (Lon­don: Tate Gal­lery, listo­pad 1999); oso­bi­stych wywia­dach z dr. Mit­chel­lem (lato i jesień 999); T. Wolfe, The Right Stuff (Lon­don: Jona­than Cape, 1980) i A. Cha­ikin, A Man on the Moon (Har­mond­sworth: Pen­guin, 994).

3.

E. Mit­chell, Way of the Explo­rer: 61. Rezul­taty dr. Mit­chella były opu­bli­ko­wane w „Jour­nal of Parap­sy­cho­logy”, czer­wiec 1971.

4.

D. Loye, An Arrow Thro­ugh Chaos (Roche­ster, Vt: Park Street Press, 2000).

5.

Uważa się, że nie­lo­kal­ność została udo­wod­niona w eks­pe­ry­men­tach prze­pro­wa­dzo­nych przez Ala­ina Aspecta i jego współ­pra­cow­ni­ków w Paryżu w 1982.

6.

M. Schiff, The Memory of Water: Home­opa­thy and the Bat­tle of Ideas in the New Science (Thor­sons, 1995).

7.

H. Puthoff, Eve­ry­thing for nothing, „New Scien­tist”, 28 lipca 1990: 52–5.

8.

J. D. Bar­row, The Book of Nothing (Lon­don, Jona­than Cape, 2000): 216.

9.

Pro­ste rów­na­nie, poka­zu­jące ener­gię oscy­la­to­rów har­mo­nicz­nych, można przed­sta­wić jako H=ΣiħΩi(ni+1/2), gdzie 1/2 ozna­cza ener­gię punktu zero­wego. W trak­cie renor­ma­li­za­cji fizycy po pro­stu pomi­jają 1/2. W poro­zu­mie­niu z Halem Puthof­fem, 7 grud­nia 2000.

10.

Pole punktu zero­wego jest zawarte w sto­cha­stycz­nej elek­tro­dy­na­mice. Nato­miast w zwy­kłej, kla­sycz­nej fizyce jest ono renor­ma­li­zo­wane.

11.

T. Boyer, Devia­tion of the black-body radia­tion spec­trum without quan­tum phy­sics, „Phy­si­cal Review”, 1969; 182: 137–83.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: