- W empik go
Pomroki - ebook
Pomroki - ebook
„Wszędzie dobrze, ale w życiu najlepiej”.
Choć Pomroki są kontynuacją Mroków, to obie książki, poza imieniem i nazwiskiem podmiotu lirycznego (Duet Zezowaty), dzieli właściwie wszystko. Główną bohaterką Mroków była śmierć, a w Pomrokach jest nią miłość: do Słońca, do Urszuli Sipińskiej, do królików, do Janka Wędrowniczka, do starych rowerów, do Włodzimierza Lubańskiego, do świetlicy szpitala psychiatrycznego, do Krosna Odrzańskiego i miliona innych ludzi, rzeczy i zjawisk... W książce sprzed 35 lat Duet zastanawiał się jak pięknie umrzeć, a w Pomrokach – jak pięknie żyć, bo „Wszędzie dobrze, ale w życiu najlepiej”.
Jarosław Borszewicz
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-244-0467-4 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– bez których nie ukończyłbym tej książki –
dziękuję
WIESŁAWOWI UCHAŃSKIEMU
oraz
Leszkowi Bugajskiemu
Annie Dymnej
Agnieszce Dziewulskiej
Włodzimierzowi Lubańskiemu
Andrzejowi Mleczce
Krzysztofowi Obłuckiemu
Magdzie Piekorz
Urszuli Sipińskiej
Mireli Tomczyk
Julii Uchańskiej
Składam także zaoczne podziękowania
AGNIESZCE OSIECKIEJ
za pomoc w publikacji tomiku Zezowaty Duet
Siostrze – Barbarze Borszewicz
– ...Duet Zezowaty?! – powtórnie zapytał Piotr. – Nie mam cię w kartotece! Na pewno z Ziemi przybywasz?
– Tak, z Ziemi! Duet... Duet Zezowaty, Krosno Odrzańskie, Bolesława Chrobrego 30, pierwsze piętro – odpowiedziałem, trzęsąc się ze strachu, że mnie wyrzucą z kolejki.
– Hm, no nie mam cię w ewidencji! A w jakich latach żyłeś?
Podałem dokładne daty i godziny narodzin oraz śmierci, ale na niewiele się to zdało, bo Stróż Raju i tym razem nie odnalazł mnie w rejestrze Ziemian.
– No i co teraz ze mną będzie? – zapytałem strwożony.
– Jest tylko jeden ratunek: musisz udowodnić, że żyłeś.
– Ooo, dziękuję z całego serca! Oczywiście, że żyłem i bez trudu to udowodnię! A ile mam czasu?
– Tyle co wszyscy: w i e c z n o ś ć ...!
OSTATNI LIST OD PIERWSZEJ MIŁOŚCI
Nie pisz do mnie więcej!
A jeżeli już musisz,
to nie pisz atramentem z mojej krwi!
I zapamiętaj, proszę,
że miłość nie jest dworcową poczekalnią,
do której o każdej porze dnia i nocy
można wejść albo z niej wyjść.
Dlaczego ja cię w ogóle wpuściłam do swego życia?!
Nie, nie! Ja cię nie wpuściłam!
Tyś się do mojego życia po prostu włamał!
Zresztą i tak tego nie zrozumiesz,
bo cudze życie boli inaczej niż własne.
Pytasz, czy możemy spróbować jeszcze raz?
Nie możemy, bo nie da się wrócić do czegoś,
czego już nie ma.
Zapomniałeś,
że nawet nasze zegarki nie chciały iść razem przez życie,
bo twój zawsze musiał dominować
i kiedy mój wskazywał południe,
to na twoim była już 12.01!
Ale powiem ci na pociechę,
że najdłużej pamięta się to,
co się nigdy nie zdarzyło...
I dlatego tę miłość zapamiętamy
aż do pocałunku śmierci!
Jaki Bóg – tacy ludzie...
Wszędzie źle,
ale w życiu najgorzej...
Jeżeli Boga nie ma,
muszę to wiedzieć najpóźniej do godziny 19.47 w piątek.
Najtrudniejsza rzecz po przebudzeniu: POGODZIĆ SIĘ Z ŻYCIEM!!!
cykcykcykcykcyk
cyk cyk cyk cyk cyk
CYK CYK CYK CYK CYK
Słyszysz?
To mija twoje życie!!!
Kiedy się budzę później niż o siódmej rano, to przez całe przedpołudnie jestem trupowaty!
Świat już działa, sprawy są rozkręcone, ludzie się rozpędzają, co ładniejsze dziewczyny na Starówce są już adorowane, decyzje zapadają, najchrupniejsze bułeczki już wykupione, najtwardsze pomidorusie sprzedane, a ja – choć już nie zmarły – to jeszcze nie zmartwychwstały...!
LIŚCIOR OD NIEOBECNEJ
Tak, najpóźniej do piątku muszę wiedzieć:
jest Bóg czy go nie ma?!
– Dzisiaj znowu mam 123 lata,
tyle co najstarszy człowiek świata...
– A jeszcze wczoraj mówiłeś,
że czujesz się jak noworodek!
– Popatrz, jak ten czas zapierdala:
w jedną noc minęły 123 lata...!
Hm, co zrobić, aby od razu po przebudzeniu mieć dobry humor? Może nad łóżkiem – na wprost oczu – powiesić zdjęcie? Ale czyje?
Pana Boga? A jeśli tak, to którego?
Misia koali?
Urszuli Sipińskiej? Włodka Lubańskiego?
A może zaczynać dzień od jakiegoś wiersza czy piosenki? Już wieczorem ustawić na szafce magnetofon z taśmą zatrzymaną na ukochanej piosence albo tomik wierszy otwarty na ulubionym tekście – i natychmiast po przebudzeniu wysłuchać lub przeczytać toto?
Aha – już to widzę, jak będę czytał o szóstej rano wierszyki, wiedząc, że koń jest głodny! Poza tym: skąd wziąć tę poezję i piosenki, po których chce się żyć, jak wszędzie tylko mroki, samotność, mroki, rozpacz, mroki, rozstania i mroki... i mroki... i mroki...
Pierwsze lęki każdego ranka po przebudzeniu:
czego może mi dzisiaj zabraknąć?!
Chałki? Tak!
Klientów? Tak!
Miejsca na postoju dorożek? Tak!
Mrocznych myśli? Nie!!!
Tego czarnowidztwa mam zawsze pełną łepetynę...
Piekło zaczyna się o 7.15,
a więc zostało mi jeszcze aż półtorej godziny...
„Mistrz rzekł:
Choćbym miał lichym żywić się jadłem,
Pić tylko wodę
I zgięte ramię mieć w nocy za poduszkę,
To i tak w tym stanie radość znajdę”.^()
Najważniejsza sprawa po przebudzeniu: POLUBIĆ ŻYCIE!!!
A jak nie da się polubić, to chociaż zaakceptować!
A jeśli i zaakceptować się nie da, no to choć tolerować to życie...
Wczoraj widziałem Monikę – mogłem się przywitać i spróbować...
Tfu!
Przestań wreszcie reżyserować swoją przeszłość!!!
Dlatego natura dała ci oczy tylko z przodu głowy, żebyś nie oglądał się za siebie, ale patrzył na wprost!
Nie da się wrócić do czegoś,
czego już nie ma!
Boże!
Zrób coś,
żeby mi się chciało żyć!
Nigdy nie osiągniesz celu, jeżeli nie wiesz, co jest tym celem! – powtarzam sobie co wieczór.
...i każdego ranka znowu nie wiem, dokąd zmierzam!?
Hm, jak to niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia: czasem wystarczy zrobić siusiu...
Za ścianą.
– Dom nie służy do kłócenia! W domu nie powinno się tego robić!
– A co się powinno robić?
– W domu powinno się robić dom!
Ale teraz problem numer 1 to ustalenie do godziny 19.47 w piątek, czy jest Bóg?!
Żyje się tylko raz... a umiera codziennie!
Czy to jest sprawiedliwe!?
To moje mieszkanie chyba mnie nie lubi!
Każdy przedmiot ma jakiś problem:
żarówka wypalona,
długopis wypisany,
szklanka wyszczerbiona.
Każdy kwiatek chce czegoś ode mnie:
storczyk przelany,
paprotka wyschnięta,
a kaktus cierpi na przewlekłą melancholię.
Każda ściana o coś mnie prosi:
wschodnia o inny kolor,
zachodnia o zlikwidowanie zmarszczek,
a południowa – by ją wyprostować.
Każdy mebel żałośnie do mnie skrzypi:
sofa, że pęknięta,
szafa, bo drzwi się jej nie domykają,
a krzesło łże, że ma reumatyzm.
Każdy ciuch ma jakieś pretensje:
koszula – że niewyprasowana,
skarpetka – że dziurawa,
a garnitur – że nie jest smokingiem...
Co ja mam zrobić z tym swoim życiem?
Tam, gdzie mnie nie ma, to już byłem.
No to może pójdę tam, gdzie jestem...?
Tak! Świetny pomysł! Jadę tam, gdzie jestem!
Starówka.
Watahy ludzi – jak tu nadać sens każdemu człowiekowi?
Skąd wziąć tyle sensów?
W dorożce.
Studencka para na lekkim rauszu.
Gdy zatrzymaliśmy się pod światłami na Świętokrzyskiej, podbiegła ich rówieśnica.
– Co robicie w sobotę wieczorem? – zapytała.
– Córeczkę! – roześmiała się dziewczyna.
– A w niedzielę?
– Synka! – odkrzyknął chłopak.
Motylki wspomnień.
Gdy 328 dni temu spacerowałem z Moniką Krakowskim Przedmieściem,
to na jej widok ze wzruszenia topił się śnieg.
Szoferzy wjeżdżali na skrzyżowania przy czerwonym świetle,
a menele spod monopolowego cmokali:
– Taka śliczna i nie w ciąży?!
Gołębie przestawały polować na końskie pamiątki,
a prawy chodnik zazdrościł lewemu,
że Monika stąpa właśnie po nim.
Staromiejskie maszkaronidła zagadywały swoich adonisów,
by paplaniną odwrócić ich uwagę od Moniki,
a oni ślepili w witryny sklepów
z nadzieją, że może ujrzą tam choć jej odbicie...
W dorożce.
– Tato, czy to prawda, że Ziemia się kręci?
– Prawda.
– A w którą stronę się kręci?
– W niedobrą, synku, w bardzo niedobrą...
Ja: Zobacz tę rycinę!
Oktawian, syn Alberyka,
w wieku osiemnastu lat został papieżem
i przyjął imię Jan XII...
On: No i co z tego,
że osiemnastolatek został papieżem?
Czy dzięki temu
ubyło chociaż pół jakiejkolwiek wojny?
Czy choć jedno dziecko stało się szczęśliwsze?
Czy to ocaliło od egzekucji choćby jedno drzewo?
LIŚCIOREK OD NIEOBECNEJ
Dlaczego Pan Bóg nie dokończył świata?
Zmęczenie? Kontrrewolucja? Samobójstwo?
Zaczął rewelacyjnie i do soboty wszystko było cacy, ale w niedzielę zachciało mu się odpoczynku i po tym jednodniowym urlopiku nie wrócił już do pracy, zostawiając świat rozgrzebany...
Hm, kto i dlaczego przerwał Panu Bogu tworzenie świata?
Babcia Marysia do likwidacji?!
Kura ma pióra, ja wam dam likwidację babci Marysi!
...warczałem sam do siebie, krocząc dziarsko do cmentarnej kancelarii.
Na szczęście była już nieczynna! Na szczęście, bo widząc odbicie swojej twarzy w oknie kancelarii, zauważyłem na ustach białą pianę.
W dorożce.
– Świat mi się zawalił!
– Zazdroszczę ci, bo mój świat wciąż istnieje...!
Zamroczony zegar uderzył jedenaście razy zamiast dziesięciu, bo choć od miesiąca obowiązywał czas letni, to on kukał jeszcze po zimowemu.
Ruszyłem już dorożką w stronę stajni, gdy podpełzła jakaś zołza z rozmytym wzrokiem i trzęsącą się ręką podsunęła mi legitymację w mrocznej oprawie. Wystraszyłem się, że to Urząd Skarbowy, esbecja, sanepid, Państwowa Inspekcja Pracy, Towarzystwo Przyjaciół Zwierząt, milicja, Najwyższa Izba Kontroli, Wydział Handlu, Stowarzyszenie Praw Konsumenta, Związek Hodowców Koni, prokuratura, Wydział Zatrudnienia, Stowarzyszenie Dorożkarzy...
...a to tylko dziennikarka „Wieczoru Warszawy”!
– Marlysia – dygnęła nienaturalnie.
– Marlysia?! – zarechotałem rozbawiony jej dykcją.
– Marlia Borlszewicz. Przeprlaszam, ale erl nie wymawiam – zarumieniła się prowincjonalnym burakiem.
– No i...? – niecierpliwiłem się.
– Na wywiad... – mruknęła.
– Co, na wywiad?! – syknąłem. – Przyszła pani do mnie o dziesiątej w nocy na wywiad?
– Uhm – przytaknęła mrocznie głową. – Trzy wywiady miałam umówione... i wszyscy nawalili.
– Jutro – zaproponowałem, licząc na to, że co się odwlecze, to uciecze.
– Wyrzucą mnie z rledakcji! O ósmej rlano muszę oddać wywiad!
– No to pytaj, dziewczyno, zanim ja i mój koń padniemy ze zmęczenia!
– Wiozłeś... kogoś... – widać było i słychać, że każde wypowiadane słowo bardzo ją boli.
– Jak to: czy wiozłem kogoś?!
– No, papieża... albo prlemierla rlolnictwa – zaczęła bredzić, trzęsąc się, choć wieczór był upalny.
– Ta, wiozłem prezydenta! domu wariatów! – roześmiałem się, podcinając konia. – Do niezobaczenia!
Kura ma pióra! Jak ma być dobrze w Polsce, skoro do redakcji przyjmują takie ofermy?! – zastanawiałem się w drodze do domu. Ani toto wysłowić się nie potrafi, ani toto aparycji nie ma... i ten „prlemierl rlolnictwa”... No, kabareciara!
Hm, tak marzyłem o kolacji i łóżku – no i co?! Najadłem się, wykąpałem, a sen – mimo północy – nie nadchodził!
Czemu ta poczwara podeszła akurat do mnie? I dlaczego ona tak od rzeczy gada? Premier rolnictwa... niby dziennikarka, a nie wie, że rolnictwa to może być co najwyżej minister?! I te jej białe, spierzchnięte wargi. No tak, trzy osoby zrobiły ją w rurę z wywiadem, to z rozpaczy podeszła do pierwszego lepszego faceta...
Ale – właściwie to dlaczego ja jej odmówiłem? Przecież to byłaby rewelacyjna reklama mojej dorożki! W dodatku bezpłatna! Poza tym „Wieczór Warszawy” dobrze mi się kojarzy: jak miałem pięć, nie! sześć lat, to wygrałem konkurs tej gazety na najładniejszy rysunek Syrenki. Pamiętam nagrody: książka O Janku Wędrowniczku i kilogram landrynek w metalowym, wielobarwnym pudełku. Książkę mam do dzisiaj. Pudełko też; przechowuję w nim rodzinne fotografie.
Ale – gdzie to pudełko stoi?!
A na półce pod twoją łepetyną!
Aha! A książka z dyplomem?
A leży pod pudełkiem, na którym ono stoi!
Zmęczony, przeżółkły dyplom z logo „Wieczoru Warszawy” i równie spatynowana książka O Janku Wędrowniczku Marii Konopnickiej.
O, jak ślicznie tam daleko,
Pod tym lasem nad tą rzeką!
Jak się słonko w wodzie złoci!
Co tam w łąkach jest stokroci,
Co tam zboża, co tam chat,
Jak szeroki, piękny świat!
Przeczytałem książkę dwa razy – przez kilkadziesiąt minut znowu miałem sześć lat – po czym rozsypałem wszystkie fotografie z pudełka po landrynkach, które otrzymałem w nagrodę za zwycięstwo w konkursie na rysunek Syrenki.
Trzy godziny miodu dla oczu! Mimo że połowa ludzi z tych zdjęć już nie żyła, a druga połowa też umarła, ale jeszcze o tym nie wiedziała. Hm, jak wiele osób z tych fotografii pokochałem dopiero po ich śmierci!
Gdy o świcie odkładałem pudełko, książkę, dyplom i rysunek, to wiedziałem, że ten regał do końca życia nie będzie już dla mnie taką zwyczajną półką, jaką był przez dziewiętnaście lat, ale kinem, cmentarzem, biblioteką i rodzinną kroniką jednocześnie.
A wracając do tej – pożal się Boże – dziennikarki, to dlaczego ja ją spławiłem? No tak, byłem głodny! Ale już się nasyciłem. Piąta rano... Hm, szkoda, że już nie da się tej gafy naprawić. A jeżeli rzeczywiście wyleją ją przeze mnie z redakcji?! Może zadzwonię i zrobimy ten wywiad przez telefon? Ale nie mam numeru! Książka telefoniczna! Tylko jak ona się nazywa? Bolszewik? Nie, w jej nazwisku było „r”. Borusiewicz? Nie ma takiego w książce! Może Broszkiewicz? Też nie ma! Ooo, jest: Borszewicz Maria!
DZWONIĘ!!!
Odebrała zdenerwowana matka: tak, ma córkę Marię, ale wieczorem dzwonili ze szpitala Babińskiego, że tam leży.
Szpital Babińskiego? Przecież to psychiatryk! No, pięknie! Przeze mnie zwariowała!
Ruszyłem w te pędy!
– Jestem bratem Marii Borszewicz – okłamałem portiera, wsuwając mu do kieszonki dyszkę. – Muszę podać siostrze bieliznę i takie tam babskie różności...
– Znamy Marysię, oj, znamy! Delirka, drugie piętro.
Marysia – ukrzyżowana kaftanem bezpieczeństwa – leżała na mrocznym wyrze w wieloosobowej sali i zwierzała się spacerującej po jej kaftanie bezpieczeństwa muszce.
– Rodzice trzy razy dziennie powtarzają mi:
„To jest twoje życie
i jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz!”
...no to ja się, qrwa, pytam:
jakie to jest to moje życie,
jak w tym moim życiu nie ma nic mojego?!
Jak to nie ja wybrałam epokę, w której się urodziłam!
Jak to nie ja wybrałam sobie swoją płeć!
Jak nawet swoje imię i nazwisko nie ja sobie wybrałam!
Jak to nie ja wybrałam sobie ojczyznę!
Jak więc, qrwa, można powiedzieć,
że to jest moje życie?!
Jeżeli ochrzcili mnie bez mojej wiedzy i zgody!
Jeżeli to nie ja decyduję, do jakiego kraju wolno mi wyjechać!
I to nie ja wybrałam sobie narodowość i kolor własnej skóry!
I to nie ja wybrałam swój charakter i osobowość!
I to nie ja wybrałam swój własny wygląd!
I to nie ja wybrałam rodzinę, w której przyszłam na świat!
I to nie ja wybrałam świat, w którym przyszłam na świat!
Jak zatem, qrwa, można powiedzieć, że to jest moje życie,
jak ja nawet nie mam wpływu na długość tego życia?!
Jak nie mam wpływu na to, kiedy i w kim się zakocham,
ani kiedy i od kogo się odkocham!
...a rodzice mi, qrwa, na to,
że jak chcę, to przecież mogę wszystko zmienić:
imię, nazwisko, płeć, rodzinę, religię...
– Zgoda, mówię, rzeczywiście mogę wszystko zmienić,
ale po kiego członka mi takie moje życie,
w którym mam wszystko zmieniać?!
Przecież jak wszystko w tym moim życiu zmienię,
to to moje życie nie będzie już moje!
A czyje będzie? Niczyje...!