- W empik go
Powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego. Tom 23 - ebook
Powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego. Tom 23 - ebook
Powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego. Tom 23 to kolejny zbiór znakomitych utworów jednego z najbardziej płodnych pisarzy w historii literatury polskiej. Józef Ignacy Kraszewski (1812-1887), autor setek powieści, zasłynął z mistrzowskiego realizmu i umiejętności przenikania w psychologię swoich postaci. Jego twórczość w wyjątkowy sposób oddaje obraz życia w Polsce na przestrzeni wieków, łącząc wciągające fabuły z historycznym tłem. W Tomie 23 znajdziemy pięć wyjątkowych powieści: • Rok ostatni panowania Zygmunta III. Obraz historyczny • Sąsiedzi. Powieść z podań szlacheckich z końca XVIII-go wieku • Sceny sejmowe. Grodno 1793. Opowiadanie historyczne • Sekret pana Czuryły. Historya jeszcze jednego rezydenta • Serce i ręka. Powieść To idealna lektura dla miłośników klasyki, którzy cenią zarówno literaturę realistyczną, jak i powieści z elementami fantazji i historii.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-726-9 |
Rozmiar pliku: | 798 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
Tysiąc sześćset trzydziestego drugiego roku, jednego z dni miesiąca kwietnia, w komnacie bocznego skrzydła Warszawskiego Zamku, kobieta średniego wieku, przechodziła się szybkim krokiem.
Zmierzchało, przez szyby tylko, wdzierał się wieczorny promień zachodzącego słońca, i mała przestrzeń wypogodzonego nieba, okryta zarumienionymi chmurkami, ukazywała się przez długie i wąskie okna, których szyby oprawne w ołów, rozlicznemi połyskały barwami. Na ścianach komnaty pozawieszane były liczne obrazy świętych w złoconych ramach, otoczone wieńcami robionych kwiatów. Łoże wysokie, okryte niebieskim adamaszkiem w złocone kwiaty i podobnemiż zasłonione firankami, stało w kącie, a nad niem unosił się pawilon wstrzymywany od kilku pozłocistych słupów. Stół ogromny z Paroskiego marmuru, jak śnieg białego, zajmował miejsce między oknami. Na nim stał krzyż niewielki złoty i djamentami sadzony relikwiarz, leżało także mnóstwo papierów i zwojów pargaminowych, obok szkatuł okutych srebrem lub złotem, i kilku ksiąg grubych z ozdobnymi klamrami.
W drugiej stronie tejże komnaty była nisza, w której się wznosił ołtarzyk kamienny z kilką stopniami, a nad nim krzyż i relikwiarz srebrny. Obok stały lichtarze złote, a na srebrnym łańcuchu zawieszona była wiecznie gorejąca lampa, przed tym przybytkiem pobożności.
Z pomiędzy obrazów celował jeden, wystawujący Królewicza Władysława w dziecinnym wieku, inne wyobrażały po większej części świętych, lub Biskupów i Papieżów, a jeden wizerunek S. Urszuli, olejno malowany, nosił złotymi głoskami podpis. Sigismundus Rex. fecit.
Z przeciwnej strony wisiał obraz Biskupa Lipskiego i dwóch Królowych Anny i Konstancyi, na reszcie zaś pozostałego miejsca tejże ściany, z małych odcisków srebrnych, wyobrażających znaczniejsze wypadki w Piśmie Stym wzmiankowane, ułożone były głoski J. N. R. J. — Na suficie widać było al fresco odmalowane Wniebowzięcie Naj. Panny, a komoda z hebanu perłową sadzona macicą nosiła na sobie godła Męki Pańskiej. Na niej zaś widać było otwartą Biblią i kilka różańców z drogich kamieni. Przez drzwi pół otwarte z prawej strony ukazywał się długi szereg ozdobnych komnat, pozawieszanych kobiercami, kosztownymi malowidłami i rozlicznemi fraszkami drogiemi już dla rzeczywistej wartości, już dla roboty i sztuki. Z liczby tych ostatnich był wielki zegar harlemski, cały perłową macicą sadzony, zrobiony w kształt Jerozolimskiego Kościoła, z opisów najdokładniejszych, stojący na kolumnie z marmuru Karara, z napisem: Vladislaus. Blisko niej, w drugiej komnacie, siedział uśpiony męszczyzna, suchej postaci, z głową zwieszoną na piersi, i rękoma na krzyż założonymi, w barwie dworu.
Kobieta o której wspomniałem, była tak ubraną, iż niełatwo odgadnąć przyszło, czyli zamężną lub dziewką jeszcze była. Głowę jej okrywało czółko przetykane złotem i sadzone perłami, a włosy splecione spadały na ramiona. Okrywała ją jedwabna z ruchem suknia, zapinana szmaragdowymi guzami, i obszyta w około złotym forbotem czyli koronką. Po wierzchu okrywał ją lekki płaszcz pąsowy popielicami podbity, a u ręku, wisiał ze złotym krzyżem opalowy różaniec. Bogactwa zgromadzone, w jednej tej tylko sypialni, wystarczyły by dziś zapewne do ozdobienia całego domu, taki był przepych owczesncgo dworu! Przechadzająca się kobieta miała twarz dosyć wdzięczną, niebieskie pełne ognia oczy, zadarty nosek i usta małe, ściśnione i wąskie. Między białością opalów jej różańca i ręki, niewielka była różnica, a nóżka, która się niekiedy wysuwała z pod fałdzistej sukni, była tak kształtna i mała, że się zdawała należeć do Chinki lub Hiszpanki. Z tem wszystkiem znikł był już dawno z tej twarzy ów kwiat pierwszej wiosny, nie było na niej, tej świeżości, tego rumieńca, który jak lekki pyłek na kwiecie, jest dowodem niedawnego rozwinienia.
W oczach jej malował się zapał dumy i chęć władzy, usta silnie ściśnione i nienawykłe, jak się zdawało, do uśmiechu, milcząc rozkazywały. Czoło nosiło już ślady kilku przelotnych marszczek gniewu, a wszystkie poruszenia, oznaczały czucia gwałtowne, namiętny stan duszy i ciągłe działanie umysłu. Głowę miała wzniesioną, a oczy nieruchome, jakby ją ważna myśl zajmowała, usta wprawdzie odprawiały różaniec, i palce przesuwały dość prędko opale na jedwabnym sznurku, ale znać było, że wyrazy wymawiane tylko były z nawyknienia i bez myśli. Po kilku chwilach takowego nabożeństwa, złożyła różaniec na stole, ucałowała relikwiarz i westchnęła. Lecz czas już podobno powiedzieć, że ta kobieta, jest sławna faworytka, i pełnomocniczka Zygmunta III, przebiegła Bawarka, fanatyczka i Jezuicka protektorka — Urszula Meyerinn, czyli Meyer.
Po ukończeniu różańca i modłów, myśli Bawarki wolniej jeszcze bujać zaczęły, ale w krótce je przerwało skrzypnienie lekkie drzwi w dalszych komnatach. Panna Urszula bacznie spójrzała przez uchylone podwoje na przychodnia, i za pierwszem wejrzeniem nabrała poważniejszej jeszcze miny, ścisnęła wargi i zdawała się, oczekując przyjścia osoby, którey stąpań odgłos coraz bliżej drzwi słyszeć się dawał, zdawała się mówię na wymówki gotować. W krótce ukazał się pierwszy Kamerdyner Panny Urszuli, Piotrowski, a za nim wcisnęła się naprzód głowa blada z długim ciemnym włosem, i pokornem wejrzeniem zdawała się prosić o dozwolenie wnijścia.
Pani domu wiedziała dobrze, kto przybywał, ale z niewiadomej przyczyny obojętnie wzrok ku oknom zwracając zapytała w niemieckim języku.
— Kto tam?
— Ja — Wielmożna Pani, odpowiedział drzący głos we drzwiach — ja — sługa jej i podnóżek Mikołaj Oelhaf.
Nic na te grzeczności nie odpowiedziała Bawarka i obojętnie tylko spójrzała na przybywającego, który przełożył ostróżnie przez próg jedną nogę, potem drugą, przymknął za sobą drzwi po cichu i kłaniać się zaczął.
— Dość tych ceremonii, Panie Oelhaf, przerwała mu z niechęcią Urszula, przystąp bliżej i usiądź, jeśli ci się podoba.
Mimo tego zachęcenia Doktor znowu kłaniać się zaczął i w wielkiej odległości od gospodyni, usiadł na brzegu krzesła stojącego u drzwi i bojaźliwie oglądać się zaczął w około.
Obie przytomne osoby, były w dość przykrem położeniu. Doktor Oelhaf był tchórzliwego charakteru, pełen ceremonii i pochlebstw przy osobach grających wielką rolę na dworze; ażeby się więc gadaniem nie naprzykrzyć, czekał cierpliwie chwili, w którejby go Panna Urszula łaskawie zapytać raczyła. Ona zaś pełna dumy, zaufana w swej sile, i jednym tylko Jezuitom podległa, nie chciała zaczynać rozmowy, a raczej żądała, aby Doktor sam z siebie zdał jej sprawę z wykonania poleconych mu czynności.
Oboje tedy milczeli — Doktor spoglądał po komnacie, lub ukradkiem na Panią domu, bojaźliwe rzucał wejrzenie, ona zaś bawiła się ametystowym krzyżem wiszącym na piersiach, i z wyraźnem nieukontentowaniem liczyła minuty, których długość niecierpliwe jej oczekiwanie podwajało.
Kamerdyner zaś Bawarki, który po wpuszczeniu Doktora był się zdrzymnął, obudziwszy się chciał chwalebnym swoim zwyczajem podsłuchać rozmowy, a nic nie słysząc, osądził, że Oelhaf wyjść już musiał. Zdawało mu się jednak, że słyszy sapanie Niemca i westchnienia swojej Pani, a w tej niepewności, postanowił sobie, zręcznie zajrzeć, co się działo wewnątrz komnaty.
Ten zamiar jednak niepowiódł mu się, bo uchyliwszy nieco podwoi, i nachyliwszy się wewnątrz, utracił równowagę i nagle wpadł do komnaty. Ta okoliczność, mało sama z siebie znacząca, poruszyła Bawarkę i tak już niecierpliwą, a Pana Medyka tak przestraszyła, że sam niewiedział gdzie się ukryć, niepojmując tego co się stało. Postrzegła także po tym wypadku Panna Urszula, iż należy dopomódz do mówienia przybyłemu i ukończyć z nim interess, a zwyciężając własną niechęć rzekła.
— Mów więc Panie Oelhaf; bo ja czekam, co słychać? jaką masz nadzieję?
— Źle, źle słychać Wielmożna Pani, odpowiedział kłaniając się, dotąd ieszcze pełen bojaźni Doktor — Królewicz Władysław wybiera się pozajutro na łowy. Królewicz Kazimierz cierpi na głowę, Królewicz Albert dostał bicia serca, Królewicz Ferdynand, od tygodnia nigdzie się nie pokazuje. Wspomnienie najpierwsze o Władysławie mocno zdawało się uderzać Bawarkę, która ścisnęła brwi nagle i tak gniewne rzuciła na mówiącego wejrzenie, iż mimowolnie cofnął się mówiąc ciągle aż ku drzwiom.
— Niepytam się oto — dodała natychmiast pierwsza, ale o najdroższe całej Rzeczypospolitej zdrowie jego Królewskiej Mości — którego od kilku godzin oglądać nie mogłam — i w tem waszego zdania potrzebuję.
— Zdaje się, Wielmożna Pani, odpowiedział Medyk z ukłonem, sam niewiedząc jak ma mówić — zdaje się, że Król Jegomość ma się lepiej, chociaż równie teraz, iak i przed kilką godzinami z krzesła o swojej sile wstać nie może. To tylko źle, że Pan nasz miłościwy przepisanych lekarstw brać nie chce, bo ten upór złe skutki za sobą pociągnąć może.
— Wasz upór, Panowie Lekarze, przerwała prędko i głośno Urszula, wasz upór zgubić może Króla. Czyliż bowiem prócz tego jednego leku, przeciw któremu Król Jegomość czuje wstręt wrodzony; nie znajdziecie nic więcej, co by mu pomódz mogło?
Ze spuszczonymi oczyma i głową słuchał doktór przykrych wymówek, z miną człowieka, który niemogąc się oprzeć, postanawia cierpliwie znosić przywalający go ciężar. Tym czasem dumnem spojrzeniem zmierzyła go od stóp do głowy Meyer, a widząc, że się wcale odpowiadać nie zabiera, dalej z większem jeszcze uniesieniem mówić zaczęła.
— Rozumniejsza zapewne od was wszystkich jest natura, która gdy sama oznajmować się zdaje, iż ten medykament zdrowia J. K. M. nie polepszy, ale owszem pogorszy; wam pozostaje szukać w słabych głowach czegoś innego coby skutecznem w takowym razie być mogło.
— Ale wy, Panie Oelhaf, dodała tonem wymówki obracając się do zmięszanego doktora, wy, chociaż jak widzę, cierpliwie mię słuchacie, co ja przyzwoicje z waszej strony uważam i oceniać umiem, wiem że zapewne ani myślicie o tem, o czem wam mówię — Nie prawdaż?
Tym sposobem nie spodzianie zagadnięty Lekarz, nie słychanie się zmięszał, zaczął miąć w ręku kapelusz i po długim namyśle, nie bez sowitych i niskich ukłonów, odpowiedział.
— Nie mogę fałszu zadawać słowom Wielmożnej Pani, ale najuroczyściej ją zapewniam, iż, ile tylko będzie w mocy mojej przyłożę starań do zachowania drogiego nam zdrowia, Pana, od którego tyle dobrodziejstw odebrałem.
— Tak — mój Panie — przerwała utopiwszy wzrok w ziemię Bawarka, jest to wasza powinność; i jeżeli potraficie z tego stanu niemocy Króla Jegomości wyprowadzić, taką nagrodę otrzymacie, jak wielka będzie wasza usługa. Zaręczam wam to mojem słowem, na którem, jak się spodziewam, nikt się dotąd omylić nie mógł — Teraz zaś idźcie i śpieszcie do swego obowiązku.
Po tych słowach, ciężar spadł z głowy Doktora, a pociecha wstąpiła do zatrwożonego serca, a gdy wychodził wśród tysiącznych ukłonów i pełnego uszanowania pocałowania ręki; spotkał we drzwiach dość bogato przybranego szlachcica, który wchodził do komnaty, a za nim niosący Kamerdyner dwie świece w srebrnych świecznikach, dawał jakieś znaki swojej Pani. Te zrozumiawszy zapewne Bawarka usiadła niewidząc niby przybywającego, na krześle przed stołem, i obojętnie papiery przerzucać zaczęła — Za Piotrowskim zaś Kamerdynerem, w głębi poprzedniej komnaty, ukazała się nagle głowa Jezuity i znikła. Przybywający Szlachcic, był dość bogato ubrany, ale twarz miał odrażającą i ponurą. Liczne marszczki okrywały mu krzyżując się skronie, czoło i policzki, oczy małe i zapadłe lecz lśniące, okrywały brwi spuszczone, a głowę miał nisko podgoloną.
Szedł cicho ostróżnie i układnie, a w lewem ręku z miną niechęci i przymusu unosił ogromną karabelę, ażeby nie szczękała wlokąc się po marmurowej posadzce. Kamerdyner przywykły zapewne do podobnych wydarzeń, oznajmił średnim głosem, postawiwszy lichtarze na stole, iż Jegomość Pan Zenowicz Starosta Opacki prosi o posłuchanie.
— Niech wejdzie — rzekła poważnie, tonem uroczystym Urszula i zwróciła ku drzwióm oczy, dumnie tylko na widok Pana Starosty, głowę uchyliwszy, gdy tym czasem przybyły, dość nisko, nie bez dumy jednak niejakiej, się ukłonił.
— Czegoż to Waszmość żądacie odemnie? Panie Starosto — zapytała z udaną łagodnością, zwykłą wiele znaczącym osobom Bawarka. W czem Wam pomocną być mogę?
— Wielmożna Pani! odpowiedział tonem w pół żartobliwym, w pół uniżonym Zenowicz — spędziłem wiek mój, służąc z bronią w ręku krajowi, i siwieć zaczynam, zawsze będąc równo wiernym sługą J. K. Mości. Dziś, gdy już do pracy nie zdolnym być zaczynam, a ze Starostwa mi wydzielonego nie łatwo utrzymać się przystojnie można, chciałbym przez łaskę Wielmożnej Pani, trafić do Króla z prośbą, aby przez wzgląd na usługi moje raczył mi wydzielić drugie jakie z wakujących Starostw.
W ten sposób zagadnięta Panna Urszula, odpowiedziała lekkiem głowy skinieniem i rzekła:
— Trzeba się wam było widzieć wprzódy z Sekretarzem moim, i wyłożyć mu całą tę sprawę, aby mi ją podał na regestrze.
— Widziałem się — odpowiedział Szlachcic tonem bardzo do żartobliwego zbliżonym, i złożyłem w ręce jego, pięć tysięcy....
Tu czoło pełnomocnicy dworu, na tak wyraźną wzmiankę o pieniądzach nieco się zachmurzyło i zarumieniona, niedając dokończyć przybyłemu mowy, odpowiedziała:
— Dobrze więc! dobrze! będę o tem pamiętać — i zrobię co będę mogła. U mego sekretarza dowiecie się o wypadku, za dni cztery, lub pięć — żegnam was. To mówiąc odwróciła się do stolika, a gdy Szlachcic wahał się jeszcze, czy miał wychodzić, czy powiedzieć to, czego był jeszcze, niedokończył, Kamerdyner dał mu znak, aby wyszedł, a ten rad nie rad, z miną pełną niechęci, z przymuszonym, satyrycznym uśmiechem, wyniósł się tak cicho, jak przyszedł.
Za tym klientem z kolei, wsunął się, daleko śmielej od dwóch poprzednich — otyły, poważny, z uśmiechającą się ale przenikliwy miną Jezuita. Zdawało się, że pani domu, poznała go po chodzie, bo się natychmiast szybko odwróciła, powstała z krzesła, a ustępując mu pierwszego miejsca, powitała niskim i pokornym ukłonem. Ksiądz spoglądał na swoją pacientkę, z pewnym rodzajem dumy i radości, z jakim rodzice spoglądają na dzieci, które doszły do wyższego od nich stopnia.
— Deus te benedicat! rzekł Prałat żegnając z głębokiem świątobliwych piersi westchnieniem, całującą go w rękę dewotkę. Siadaj moje dziecię — a każ mi dać wina, bo straszne mam pragnienie.
— Piotrowski! Piotrowski! zawołała natychmiast ku drzwiom podchodząc posłuszna Bawarka. Każ tu podać wina, starego — tego co zawsze się daje dla Księdza Floryana.
Słysząc to, uśmiechnął się staruszek i przybierając potem minę poważną i pełną pobożności rzekł, westchnąwszy znowu z głębi serca.
— Moje dziecię! módl się szczerze Panu Bogu i świętey swey Patronce, za Króla Jego Mości — a może modlitwy, twojej czystej duszy dójdą do niego — Źle albowiem być może z nami po jego śmierci, bo jeśli, jak się zdaje — Królewicz Władysław. Tu chmurka nieukontentowania zaćmiła czoło Panny Urszuli, a Ojciec Florjan, o czem innem mówić zaczął.
— Porzućmy te rzeczy światowe — mówmy o duchownych. Czy nie potrzebujesz, córko moja, nauki, lub pociechy, zdajesz mi się cóś zgryziona, może ci co dolega? Wyznaj szczerze, bo pokutującemu Pan Bóg grzechy odpuszcza — Za tą perorą nastąpiło podwójne westchnienie, a Panna Urszula, poruszona mową Księdza, zakryła twarz rękoma i zamyśliła się.
— Moja Panno! dodał po chwili Pater Florjan, stawiając próżny kielich na stole, widzę iż dusza twoja uciśniona jest ciężarem grzechu, ale i żal twój widzę także. Lepszy zaiste jest jeden pokutujący, jak, jak — tu Xiędzu brakło erudycij; ale dał sobie radę, bo napiwszy się wina znowu penitentkę swoją do spowiedzi zachęcać zaczął.
— Ojcze! rzekła nakoniec poruszona Urszula, na twoje łono, troski moje wyleję!
Zaczęła się tedy spowiedź, przerywana łkaniem i westchnieniami, i po kilku chwilach ukończyła się, a zawstydzona Bawarka, podniosła zarumienione czoło i spuściła w dół czerwone od łez oczy. Prałat zaś napił się wina po tej świętej pracy i znowu mówić zaczął.
— Córko moja! Bóg jest miłosierny i dobry, może ci grzechy twoje przebaczyć, ale powinnaś odbyć pokutę, która by własne sumienie twoje uspokoiła. Lecz jakaż jest pokuta najlepsza? o to zaiste ta, która ku pożytkowi twej duszy, i cudzemu dobru służyć może — to jest: Jałmużna.
Błogosławieni litościwi! bo im litość dana będzie! W skutek tego otrzymałaś indulgentiam plenariam, ale musisz dać na ubogich, dwa tysiące czerwonych złotych; przy tem uszyć mi kazać komżę, co najpiękniejszą i wymódz u Króla, podpisanie tych petycij, które tu ci oddaję.
Wypełnij to duszo pobożna, a zbawiona będziesz! dodał Pater Florjan ciągnąc z kieszeni plik papierów i oddając go milczącej i upokorzonej grzesznicy.
Milczenie panowało po tem chwil kilka, w ciągu którego Ksiądz wzdychał i popijał, a Urszula przeglądała petycije; nareście Spowiednik podniósł się z kanapy i rzekł:
— Córko moja! Pismo Święte powiada, ażeby lewica niewiedziała, co prawica daje — na ręce więc moje złóż ofiarowaną dla ubogich jałmużnę, a ja, sam ją podzielę. Nie bądźcie bowiem tacy jako Faryzeusze, którzy bębniąc i trąbiąc, po rogach ulic, dumnie rozrzucają jałmużnę, ale sami przed sobą, kryjcie się ze swymi dobrodziejstwami.
— Piotrowski! zawołała znowu Panna Urszula, podaj no mi szkatułkę.
— A grzechy wasze będą odpuszczone — dodał Pater Florjan, zabierając i garnąc szybko do kieszeni podawane mu rulony dukatów.
— Błogosławieni ubodzy! mówił dalej zapinając suknię wierzchnią. Łatwiej wielbłądowi przecisnąć się przez licho igielne, niż bogatemu pójść do nieba! Córko moja! pozbywaj się bogactw, które ci do nieba drogę zagrodzić mogą. Oddawaj nam, na klasztory i ubogich; a Bóg ci stokroć to odpłaci. Nie można razem Mościa Panno! służyć Bogu i Mammonie światowej. Twoja pobożność i świątobliwość, może ci wyjednać zbawienie, ale biada tobie, jeżeli duszą przylgniesz do bogactw i skarbów. Pość i módl się — a nadewszystko, powtarzał ciągle Pater Florjan ku drzwiom idąc — dawajcie co najwięcej na klasztory i pomnażajcie nasze dochody. My, którym Bóg dał władzę rozwiązywania lub związywania na tym padole, wystawiamy go i reprezentujem. Co nam dacie, to wam P. Bóg odda w niebie — Błogosławieni ci, którzy uposażają klasztory, osobliwie Jezuickie, bo ich będzie królestwo niebieskie — Nie zapomnij Córko moja, o tych papierach, żeby je Król podpisał, bo rozgrzeszenie o tyle tylko waży, o ile dopełniono pokuty. Na komżę będę czekał. O pacierzach nie trzeba zapominać: Kołataj a będzie ci otworzono. Vale in Christo. Amen.
Po tych odwiedzinach, zaczęła Panna Urszula szybko przechadzać się po komnacie; zdaiąc się przewidywać, rachować i układać. Różne znaki niecierpliwości domyślać się kazały, że rozum podawał jej to, czego ona nie chciała.
Takim się zdawał być, stan duszy Panny Urszuli, aż do chwili w której przez drzwi uboczne, weszły dwie Panny służące. Obie były w kwiecie wieku, ubrane w suknie modre, z złotem bramowaniem, w czółkach, z rozpuszczonymi włosami —; jedna z nich niosła na srebrnej tacy lekki wieczorny posiłek, druga zaś flaszę kryształową, ze słodkim muszkatelowym winem, i obrus, którego kraje, wyszywane były perłami, w rozliczne wzory. Wysunęły one mały stolik marmurowy, na którym zwykle jadała Panna Urszula, będąc w domu i dały znać, że wieczerza była gotowa. Długa, pobożna modlitwa i liczne przeżegnania poprzedziły wieczerzę, bardzo lekką, postną, lecz przeładowaną korzeniami, które całą komnatę zapachem swym napełniły.
Zaledwie pierwsze dwie służebne wyniosły ostatki jadła, temiż drzwiami weszło dwie drugie i stanęło przy drzwiach, na zawołanie. Dziewczęta te, były z liczby dwunastu ubogich Bawarek, które Panna Urszula zawsze przy sobie trzymała, wyposażała, lub osadzała w klasztorach.
Tym czasem zaraz wstawszy od stołu, udała się Urszula ku ołtarzowi, uklękła i z fanatyczną żarliwością modlić się zaczęła. Pomimo nieco posuniętego już od młodości wieku, nie można była w ówczas, odmówić jej postaci, pochwał, na jakie zasługiwała. Ręce miała wzniesione, włos rozpuszczony spadał po ramionach, długa szata, w licznych fałdach osłaniała udatną jej kibić, oczy wzniesione miała ku niebu z zapałem, a usta wśród westchnień poruszały się gorącą modlitwą — lampa zaś nad jej głową zwieszona, rzucała jasny okrąg blasku na jej oblicze. Takiemi zwykle malują święte w zachwyceniu; ale w tej twarzy zapał nie był zupełnie czysty, zupełnie niebieski, cząstka jakaś uczuć ziemskich mięszać się z nim zdawała.
Wśród tych modłów, usłyszano nagle, chód ciężki i niezgrabny w poprzednich komnatach, i dwie służebne szeptały spoglądając na drzwi, które się wkrótce rozwarły z trzaskiem, i Kamerdyner Króla, oglądając się w około, wbiegł do komnaty. Modląca się, szybko powstała i w niemem, ale niecierpliwem oczekiwaniu, zbliżyła się do niego.
— Król Jegomość, ma się coraz gorzej, rzekł prędko przybyły, i usilnie prosi, aby Wielmożna Pani udała się do niego. Doktorowie bardzo źle już o zdrowiu Królewskim trzymają, chociaż my nieuki, nic tak złego nie widzim, bo Król Jegomość jest tylko osłabiony, jak dawniej; ale oni mówią, że ponieważ słabość się nie deklaruje, powiększa się niebezpieczeństwo.
2.
Trudno jest w naszym wieku, który odrzuca przesądy, i bardziej na wewnętrznych serca uczuciach, jak na powierzchownych znakach, pobożność gruntuje, trudno mówię, wyobrazić nawet sobie — jak ściśle, jak surowo, z jakim poddaniem się i zapałem, wiek siedemnasty wypełniał fanatyczne obrzędy nawet i nic nie znaczące formalności. Było to polityką Jezuitów, ażeby ile możności pobudzać i żywić ten święty ogień, który im bardziej płonie, tem bliższy jest zgaśnienia. Natura ludzka słaba, może się tylko na chwilę zająć jedynie niebem ale zapomnieć zupełnie o ziemi, człowiek jako ziemska istota, nigdy nie może. Jawnym dowodem tej niezaprzeczonej prawdy, która się teologom i fanatykom nie podobać może, byli sami owi nauczyciele i podbudziciele do fanatycznego zapału i wypełniania próżnych i nic nieznaczących powierzchowności, dowodem tego mówię, byli samiż Jezuici. Starali się oni powierzchownie, jako z powołania duchowni, myśleć tylko o niebie, pokazało się jednak na końcu, iż pod pokrywką bezstronności, snuli ogromne zamysły, i płaszczem dobra dusznego pokrywając swoje czynności, zbierali skarby i nieznacznie rozpuszczali po wszystkich stanach wpływ swój, tak szkodliwy dla narodów, w których się gnieździli. Ciągłem do sprawy religij napominaniem, odwracali oni uwagę ludzi, od swojch czynności — potrzeba im było właśnie, ażeby niepostrzeżeni rozpostarli swoją władzę, i dokazali swego: zwracając wszystkie oczy w stronę, z której ich czynności widać nie było, lub z której w powabnem sprawiedliwości, słuszności i bezinteressowności świetle, wydawać się mogły. Nie licząc szkód jakie, ci kuglarze przynieśli dla krajów, w których im bytu dozwolono, nie licząc tego, że wysysali bogactwa i zręcznie udając uniżonych, chwytali wszystką władzę, jaką tylko opanować mogli, nie licząc mówię tego niewymówną samej sprawie i czystości religii szkodę przynieśli. O ile, bowiem powierzchowne ich wypełnianie obrzędów, budowało; o tyle odkryte ich sztuki, zamiary, szalbierstwa, zatrudnienia, zgorszały. Dosyć jest spójrzeć w roczniki ich zakonu, dosyć przypatrzyć się dziełom, i rozważyć skutki ich czynności, aby się przekonać, że byli więcej szkodliwi, niż pożyteczni; a obrońcy ich, przypisujący im rozszerzenie światła w narodzie, niech spójrzą na spory, któremi zaburzali spokojność Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Długo oczy ludzkie, okryte zasłoną, narzuconą przez Jezuitów, nie widziały nic, nad ich zalety: ale w czasie nawet kiedy największe mieli zaufanie, znajdowali się zawsze tacy, którzy na nich bezstronnym patrzyli okiem, i gardzili ich łaskami. W tym rzędzie liczyć było można, najznamienitszych mężów owego wieku; lecz niższe klassy, już to z potrzeby, już z bojaźni, sarkać na nich nieśmiały, a większą część wstrzymywała obawa, ażeby wyśmiewając kapłanów, nie stali się winnymi obrazy religii, chociaż jedno z drugim wcale nie ma związku. Tak w rękopismie Biblioteki Pijarskiej Wileńskiej, znajduje się list Szlachcica do drugiego pisany w roku 1606, w którym wytykając przywary wszech stanów i klass, gdy do Jezuitów przychodzi, tem się wymawia, że o nich pisać nie może, »O Jezuitach nie godzi mi się pisać Katholikowi, atoli chceszli Waszmość co wiedzieć, dowiesz się Waszmość od ludzi passim, że o nich dziwy powiadają.« Tenże dalej, prócz innych wad, wyraźnie im wytyka, niestosowne i szkodliwe mieszanie się do spraw Rzeczypospolitej. Za czasów Zygmunta III. Jezuicki zakon wiódł prawdziwy wiek złoty. Anna, pierwsza żona tego Króla, żyła dość krótko, a mimo opierania się wielu, pojął później Zygmunt rodzoną jej siostrę. Ten postępek chociaż za zezwoleniem stanów i Papieża uczyniony, ściągnął jednak na Króla wiele wymówek i szemrań. Wszyscy prawie odradzali mu, dla tak bliskiego spowinowacenia, tych szlubów, ale Zygmunt był dumny i uparty. Posiadam w tej mierze dowód historyczny, jak dalece nieżyczono sobie tych związków; gdyż mam kopiją ośmiu listów Wojewody Krakowskiego do Króla, stale mu odradzających pojęcia Konstancij za żoną. Rokosz Zebrzydowskiego między innymi zarzutami, i ten szlub Królowi wyrzucał, lecz powróćmy do rzeczy.
Nigdy podobno zgodniejsze charaktery nie połączyły się razem w jedno stadło. Królowa była fanatyczką, Król był słaby, lękliwy, nieudolny i fanatyk. A czegoż więcej potrzeba było zręcznym Jezuitom, do osiągnienia tej władzy, o jaką się wiecznie kusili? — W krótce Dwór królewski napełnili duchowni, a słaby umysł Króla, po niewielkim oporze sam wpadł w zastawione sidła, zakon zaś Lojoli, raz ująwszy przewagę umiał nią tak zręcznie kierować, ażeby strona przeciwna, nie mogła się z pod jego władzy wywinąć. Jarzmo w jakie Jezuici dwór i najznaczniejsze wprzęgli osoby, tak zręcznie było włożone, iż się wcale jarzmem nie wydawało, a władza ich, tak wielka, tak przeważna, kryła się pod płaszczem uniżoności i posłuszeństwa. Sprężyną ich mocy była religija, ale nie owa czysta i naturalna, którą pierwszy jej dawca objawił, ale zarzucona drobnostkami, obrzędami, gruntująca się większą częścią na powierzchownościach, porywających wprawdzie umysł i zajmujących władze człowieka, lecz na chwilę tylko. Bacznie działali synowie Ignacego, a wiedząc, że człowiek do umysłowych rzeczy ciągle i bez przerwy przywiązanym być nie może, powiększali to, co zajmowało silniej, powiększali obrzędy zmysłowe, ażeby tem samem odwrócić oczy ludzkie od swoich czynności. Do rozszerzenia wziętości swojej, bez wątpienia posłużyły im liczne ich szkoły, z których wypuszczali na świat młodzież, napojoną swymi zasadami i przywiązaną do nich, skutkiem nawyknienia. Przez tych to skrytych ajentów, najsilniej działali, i przecinali czynności swych nieprzyjaciół. Jednym z najgorliwszych stronników tego zakonu, na dworze Zygmunta III, był Andrzej Bobola, człowiek łaską Jezuitów wysoko wzniesiony, i umiejący im się odwdzięczać. Godna zadziwienia zręczność tych chytrych intrygantów, gdy znając gust Króla do Alchemij, Bobolę w niej wydoskonalili, abym tem łatwiej wkradł się w zaufanie i serce królewskie.
Tym sposobem usługiwał on Jezuitom, badał sposób myślenia, donosił o wszystkiem co słyszał i widział, aż dopóki go publicznie nie uznano za sługę Jezuitów i ich faktora.
Drugą osobą przez którą pewniej, śmielej i łatwiej trafiali do dworu była pomieniona już Bawarka Urszula Meyer. Ta faworytka zmarłej Królowej i umierającego Króla, przez cały ciąg panowania nawet, była więcej czynną, i więcej znaczącą, nad tych, którzy stali u steru rządu; a jako kobieta, więcej wymagać o więcej rzeczy prosić mogła, jako faworytka i razem zręczna Jezuitów stronniczka, czyniła wiele i łatwo, jako przebiegła, pomimo swych żądań i czynności, zawsze równo podobać się umiała. Jezuici byli panami jej sumienia, a groźbą niełaski Bożej, wymagali na niej dobra i zapisy dla siebie. Kasztellanie i Starostwa dla swoich klientów, ona zaś będąc absolutną panią serca Króla i Królowej, czegoż uczynić dla nich nie mogła?
Nie będę się tu rozszerzał nad szczegółami jej życia, lecz przywiodę tylko przysłowie, od Naruszewicza wspomniane. Że Jezuici wszystko mogą u Meyerinn, a Meyerinn wszystko może u Króla.
Długi czas zostawując na dworze, wcieliła się niejako do familij Królewskiej, a ku końcowi panowania, najwięcej podobno znaczyła. Królewicz bowiem Władysław otoczony Kazanowskimi i kobietami, oddany był zabawom, Jana Kazimierza charakter nie był mocny; Król zaś słaby koniecznie potrzebując, aby nim któś władał, po śmierci Konstancij, zupełnie się oddał Pannie Urszuli. Przywiązanie jego do niej, nie było namiętnością, ale tylko nałogiem zaciągniętym z potrzeby. Zaiste w tym czasie, jedno słowo tej możnej faworytki, więcej znaczyło, niż dowody poświęcenia się i gorliwości dla kraju, a za kulissami historij owoczesnej największą gra rolę ta kobieta, która tylu stworzyła urzędników, tyle łask rozsiała, tylu zrobiła sobie nieprzyjaciół przez niesprawiedliwy szafunek łask swoich i tak zręcznie umiała władać, raz nabytą przewagą. Gdyby nie to, iż Jezuici nią rządzili, gdyby ją nie byli zarazili, chęcią zysku, frymarczenia i przedajności, gdyby nie dali jej poznać sił własnych, i nie zachęcili do użycia onych; może, ale to może nasza Bawarka, na lepsze by ich była użyła.
Pomimo słabości nie mógł tego przenieść na sobie Król Jegomość, ażeby w dzień wielkiego Piątku nieodwiedził grobów, które dawnym zwyczajem, tegoż dnia po południu otworzono. Licznie zgromadzeni dygnitarze, przyboczni dworzanie, faworyci, urzędnicy dworscy i Królewicze, należeć mieli do orszaku, który się w tę pobożną wędrówkę wybierał. Ulice Warszawy dnia tego pełne były dusz pobożnych i ciekawych, ciągnęły się wzdłuż nich długie sznury, czarno ubranych kleryków — szły pojazdy których Panowie pieszo wędrowali od grobu do grobu. Umilkły wszystkie dzwony, posępny tylko odgłos organów i muzyki przerywał gdzieniegdzie milczenie, w tonach uroczystych i smutnych. Przesadzały się Zakony i Klasztorzy, ażeby przy tem zdarzeniu, okazać jak najwięcej przepychu i bogactwa, ale Kościoł S. Jana wszystkie, muzyką wytwornymi ozdobami i starannem wykonaniem zwyciężał. Około godziny trzeciej z południa, podług naszej teraźniejszej rachuby, wszyscy już byli w zamku zgromadzeni. Król Zygmunt przybrany w hiszpańskie żałobne szaty, oczekiwał jeszcze kilku dworskich, siedząc na swem przenośnem krześle. Twarz jego była wychudła i blada, oczy pozbawione ognia i życia i prawie całkowicie zamknięte, a ręce bez ruchu spadły na kolana. Szeroki kapelusz, z czarnemi pióry, umieszczony, na czarnej ciepłej czapeczce, okrywał mu głowę i zaciemiał większą część twarzy skrzydłami. Na czarnej żałobnej sukni błyszczał wielki krzyż złoty z relikwiami, na palcach miał kilka pierścieni, i kosztowna śpinka zdobiła długi płaszcz, opadający w około. Zdawał się ciągle nieruchomym, ponurym i iakby przywalonym wielkim smutku ciężarem, którego pokonać nie mógł. Widok tej postaci, podobniejszej do martwego, jak do żyjącej istoty we wszystkich przytomnych wzbudzał wrażenie smutku, a Panna Urszula stojąca przy jego krześle, równie, a może i więcej od innych osób strapioną się zdawała. Królewicz Władysław oparty był o okno i zdawał się głęboko zamyślonym. Jan Kazimierz smutno po przytomnych żałobnie ubranych poglądał, a Infantka z Pannami swego dworu oczekiwała również chwili, w której by razem z ojcem udała się do obchodu grobów. Po kilkochwilowem oczekiwaniu, dał nakoniec znać Marszałek dworu, że czas nadszedł, do wyruszenia, i wszyscy razem z Królem niesionym w krześle udali się do Kościoła S. Jana.
Mnóstwo osób zgromadzonych tam było, a rozliczne postacie w rozmaitych ubiorach, pomykały tu i ówdzie po kościele, przy bladem lamp świetle. Grób ubrany był w dolnym kościele, gdzie Król i dwór cały się udał; i wnet ozwała się dobrana włoska muzyka i śpiewacy dworscy. Posępna jakaś cisza, panowała w około i prócz cichego odgłosu muzyki i pobożnych szeptów zgromadzonych osób, prócz serdecznych westchnień i cichych stąpań po ziemi usłanej czarnem suknem, nic słychać nie było. Grób był zrobiony nakształt pieczary, której boki zdobiły wszystkie precjoza i klejnoty, jakie tylko skarbiec kościelny posiadał. Ułożono je misternie w cyfry i wieńce, ustawując pomiędzy niemi zwierciadła, mnóstwo świec, i lamp różnokolorowych. W głębi ukazywało się ciało Chrystusa Pana, strzeżone od dwóch rycerzy u boku grobu opartych na szablach, i uśpionych. Przez mały zaś okrągły otwór u góry, przesuwały się na szkle malowane postacie, męki pańskiej. Dwie zaś fontanny, wśród powszechnej ciszy, szemrały wyrzucając w górę srebrne krople pachnących wódek, któremi oddychało powietrze. Król modlił się długo i bacznie, a dwóch laików nakoniec podało mu krzyż do ucałowania.
— Czy wiesz? — mówił Jezuita Marquat Spowiednik Króla, do leżącego na obszernem i wygodnem łożu, chorego Spowiednika zmarłej Królowej Ks. Walentego Seidel, Król Jegomość ma się gorzej i gorzej, i nowy cios podobno serce jogo poruszy.
— Jaki? odezwał się po cichu chory, o czem mówisz?
— O Księciu Hetmanie Litewskim Radziwille, który dziś właśnie przybył do naszego miasta.
— Czy nie na to, umyślnie przyjechał, przerwał chory, ażeby w ostatniej chwili Królowi spokojnie umrzeć nie dał, całe życie mu zatruwszy, i kraj nieszczęsnymi rosterkami swymi rozdarłszy.
— Nie — odpowiedział Marquat, powiadają, chociaż tego nikt przewidzieć nie może, że się przyjechał z Królem pogodzić i o przebaczenie go prosić.
— W czas, rzekł po cichu osłabiony Seidel, gdy już tyle ile mógł złego uczynił, gdy kraj wyniszczył i wiernych poddanych w smutku pogrążył, przed skonaniem, prosi Króla o przebaczenie! — ~ o! ten człowiek wielki ciężar poniesie na sumieniu.
— A któż z nas bez grzechu? odpowiedział Marquat, nalewając sobie spory puhar wina; wszakże, jeżeli on winien, winien temu, między nami mówiąc, i Król Jegomość.
— A któż z nas bez grzechu? przerwał znowu chory, to wiadomo każdemu — z kądże Hetman jedzie.
— Z Wilna, przybył tu w sto pięćdziesiąt koni, prosić o przebaczenie, i dziś podobno jeszcze ma się stawić u Dworu, bo mu powiedziano, że Król Jegomość ma się gorzej. Niechce więc ani chwili utracić, aby z nią i przebaczenie na wieki od niego odsuniętem nie było.
— I cóż więcej słychać na dworze? zapytał znowu słabym głosem Pater Seidel, odwracając twarz wychudłą i bladą, ku opowiadającemu.
— A cóż? — nic, odpowiedział Spowiednik królewski kiwając głową. Wszędzie posępność i smutek, luctus et moeror nobiscum sunt. Panna Urszula nie pomału zdaje się zasmucona, i około Króla się krząta.
— A Królewicz? a Kazanowscy — zapytał chory.
— Gotują się panować — rzekł Marquat. Królewicz dawnym żyje trybem przy kobietach i winie; a Kazanowscy pomagają mu do tego. Młodzież cała przepada za nim, bo też prawdą a Bogiem, nie widziałem hojniejszego pana i uprzejmego bardziej dla wszystkich. To tylko dziwna, że wiele na przyszłość nie pamięta, i z wielkich swoich dochodów, grosza nigdy nie utrzyma — takiego też właśnie i potrzeba dla pochlebców. Ale niewiem, czy można Kazanowskich zwać pochlebcami.
— Zapewne, że nie — odpowiedział gasnącym głosem Spowiednik zmarłej Królowej — są to raczej przyjaciele jego młodości i towarzysze zabaw. Kto wie tylko, jak mu się odwdzięczą, ale to pewna, że jemu wszystko winni, a gdyby im Królewicz serce tylko dał swoje, i tak godni by byli zazdrości.
— Zapewne, odpowiedział Marquat wzdychając i oglądając się w około. Bylibyśmy i my może mieli znaczenie u Królewicza, gdybyśmy byli umieli z okoliczności korzystać. Rodził się już i zaciągał ten węzeł, który miał szczęście przyszłe zakonu naszego stanowić, kto wie nawet, czy nie samiśmy go rozerwali.
— Wiem o czem mówisz, odrzekł Pater Walenty — były to piękne dla nas zamysły, i łatwe nawet do wykonania, ale niezręczność je popsuła. Czy Ksiądz Florjan był u Panny Urszuli?
— Był wczoraj — już to pono ostatki łask jej na nasz zakon się zlewają bo jak Król oczy zamknie, Mejerinn mniej od nas będzie znaczyła, trzeba z chwili korzystać.
— Trzeba! rzekł westchnąwszy Spowiednik Królowej i zamilkł.
Tegoż samego dnia, to jest w sam Wielki Piątek, dał znać Hetman W. Ks. L., iż prosi Króla o posłuchanie i przebaczenie. Siedział w ówczas Zygmunt w sypialnej komnacie swojej na łożu, pijąc winną polewkę, gdy Marszałek Dworu, doniósł o tem żądaniu.
W pierwszej chwili otrzymania tej wiadomości, słowa z zadziwienia Król wymówić nie mógł, przyszedłszy jednak trochę później do siebie — rzekł niewyraźnie słabym głosem do przytomnych.
— Nie długo już zapewne pożyję, kiedy się tak wszystko płaszczy przedemną. Czemuż Książe wprzódy tego nie uczynił?
Na to pytanie nie umieli odpowiedzieć przytomni i milczeli, sama tylko Panna Urszula, u której wprzódy jeszcze był tajemnie Radziwiłł, odważyła się przełożyć Królowi, że zgoda choćby najpóźnieysza szkodzić nie może. Nic na to nie rzekł Zygmunt i nowe nastało milczenie, medycy zaś, a między niemi Oelhaf z uwagą wpatrywali się, to w twarze przytomnych, to w nieruchome i ciężkim tylko poruszane oddechem oblicze chorego.
Tym czasem, żadnej chwili niechcąc utracie, z pośpiechem żądał Zygmunt, aby dozwolono wejść Hetmanowi; lecz gdy przez usta panny Urszuli zapytał medyków, czyliby na to zezwalali, długie i przeciągłe milczenie, w wątpliwość wprawiać go zaczynało. Doktorowie patrzali z powątpiewaniem jeden na drugiego, a przytomni wlepiali w nich wzrok ciekawy, oczekując w tem jak od wyroczni, stanowczego głosu.
Wśród licznych wreście ukłonów, Oelhaf odezwał się, ale tak po cichu, że nic nie usłyszano, tylko jakieś porozrywane i nie składne dźwięki.
— Prosim głośniej, przerwano mu ze stron różnych, a po nowych ukłonach Doktor ku środkowi komnaty postąpił, i rzekł.
— Sprawa ta, ważniejszą jest, niż się zdaje, i większy daleko wpływ mieć może na zdrowie Króla Jegomości, niżeli sądzą ci, którzy medycyny nie znają, et hoc ipso nie pojmują, jakie bywały i bywają, skutki poruszenia umysłu, osobliwie w chorobie. Proszę tedy nomine współbraci moich, o chwilkę czasu, do wspólnego roztrząśnienia tej rzeczy i ogłoszenia zdania naszego. To kończąc skłonił się jeszcze kilkakrotnie, na wszystkie strony, i zaprosił medyków do ubocznej komnaty; a gdy odchodzić mieli Panna Urszula pokazała na migach Księdzu Marquat, aby się również udał z niemi.
W przyległej więc komnacie, poczet bałamutnych mędrców, otoczył w koło pierwszego doktora, i natężył słuch, na mające wyiść z ust jego wyrazy.
Medycy byli w liczbie siedmiu, ósmy był Ksiądz Marquat, a Pater Florjan od dawna siedzący w tej komnacie i czekający wyjścia swej penitentki, był dziewiątym.
— Mości Panowie! rzekł w końcu Oelhaf, sądzę — iż przy tak opłakanym stanie zdrowia naszego Pana i Króla Jegomości Zygmunta III, z Bożej łaski, Króla Polskiego i wszystkich prowincij do tego kraju należących, Króla Szwedzkiego i Wielkiego Księcia Litwy etc. etc. etc. — iż mówię, w opłakanym stanie zdrowia, szczęśliwie nam, od czterdziestu pięciu lat panującego; sumienie nasze nie dozwala nawet potwierdzić bytności W. Hetmana — nie podobna albowiem, aby przy tem łez nie wylano.
— Będą to łzy radości — przerwał Marquat, i cóż zaszkodzić mogą?
— Wszelkie łzy ze wzruszenia pochodzą, a wszelkie wzruszenia, odpowiedział poważnie Oelhaf, oglądając się w około, przez zwykły wpływ na humory i ciało, chorobę powiększyć i pogorszyć mogą.
— Owszem — przerwał znowu Marquat, mnie by się zdało, chociaż nie jestem medykiem, że radość lecząc rany serca, i polepszając umysłowy stan człowieka, przez tenże wpływ, o którem Waszmość mówiłeś; dobry mieć może skutek. A któż się nie zgodzi na to, że pojednanie się nieprzyjaciół, obudwu radości wewnętrznej nie będzie przyczyną?
Doktor stał nic nie mówiąc; zdziwiony trochę i zmięszany razem tym sofizmatem, którego odbić się nie spodziewał, gdy w tem suchy i mały, uśmiechający się brunet, medyk nadworny, przerwał milczenie.
— Inaczej uważają, powiedział, ci, którzy są nieświadomi wpływu uczuć, na humory. Hippokrates i Gallen zalecają ażeby chory, we wszelkiej cięższej chorobie, affectus morbo graviori, zostawał jak najspokojniejszym, nie stosuje się to jedynie do ciała, ale bardziej jeszcze do duszy — nie wchodząc w to czyli poruszenie, sprawione będzie, radością, lub smutkiem. Z tego powodu potwierdzam w zupełności zdania Wielmożnego Oelhafa, zgodne ze wszelkiemi przepisami, których złamanie grozi nie uchronną śmiercią — tak! śmiercią! powtórzył — śmiercią która jest morbus in cura bilis.
Po tej dyspucie, nastąpiło ogólne milczenie, którego nawet Ksiądz Marquat, przerwać nie chciał, czy nie mógł, gdy w tem jeden z Doktorów, okrągłej postaci, wielkiej głowy, cieńkich nóg, w jasno szarym hiszpańskim obcisłym stroju, postąpił i zapytał, bardzo cicho i ostróżnie.
— Jak sądzicie, Panowie, czyli Król długo jeszcze pożyć może? Medycy z niepewnością spójrzeli po sobie i nie wiedzieli co na tak stanowcze pytanie odpowiedzieć, jeden nareście odezwał się, jakby w imieniu wszystkich z miną powątpiewania i udanej niechęci.
— Niema wielkiej nadziei.
— I ja tak sądzę — rzekł Oelhaf, spuszczając oczy w ziemię.
— I ja — I ja — odezwali się z cicha drudzy — I ja — przydał pierwszy pytający — a właśnie dla tego, dozwoliłbym tej ostatniej może w życiu przyjemności Królowi Panu naszemu — ponieważ jej żąda tak usilnie. Przy tem, rzekł zniżając głos znacznie, aby nam później złego nie przypisywano, trzeba wcześnie zaskarbić sobie względy wszystkich, a dwor i Panna Urszula żądają tego.
— Panna Urszula żąda tego? zapytał śpiesznie, zmartwiony Oelhaf.
— Tak jest, odpowiedział Marquat.
— Niechże więc tak będzie.
— Niech tak będzie! zawołano jednogłośnie, i wszyscy zmierzyli ku sypialnej komnacie. Zastali oni Króla w równym jak dawniej stanie, nieco uśpionego, z ciężkim i przerywanym oddechem. Za ich wejściem podniósł bezsilne powieki i cicho zapytał. — Quid nam?
Panna Urszula powstała także z krzesła pytając, co uradzono.
— Niechcemy, odpowiedział Oelhaf poważnie, schylając się do ziemi prawie przed Królem, pozbawiać Najjaśniejszego Pana naszego, Króla Polskiego i Szwedzkiego i W. Księcia Litewskiego, tej pożądanej przyjemności, i chętnie na nią zezwalamy.
— Nie będzież to ze szkodą zdrowia? zapytała znowu Bawarka, to wzruszenie....
— To wzruszenie, przerwał z uniżonością Oelhaf, mogłoby wprawdzie sprawić revolutionem, ale gdyśmy głębiej ten przedmiot roztrząsnęli, przekonaliśmy się, że wzruszenia przyjazne, dobre muszą mieć skutki.
— Tak więc sądzicie, przerwała Urszula, i obracając się ku Marszałkowi Dworu, rozkazała oznajmić Wielkiemu Hetmanowi, iż przyjść może.
Tym czasem nowy spor wszczął się pomiędzy medykami, z których każdy inaczej chorobę królewską uważał, i odmienne chciał dawać leki, na które się drudzy nie zgadzali. W tej niepewności Panna Urszula silnie nalegała, ażeby na próżnych rozterkach czasu nie tracili, i wśród tych kłótni choremu umrzeć nie dali. Z dziwną gorliwością, dworka ta umiała się Krolowi przypodobać, ale najwięcej przywiązała go do siebie, troskliwością w jego ostatniej chorobie. Nie znała ona, ani snu, ani żadnych rozrywek lub zatrudnień, nad ciągły dozor chorego, który utracił już był siły i większą część przytomności.
Pobożny Król, ledwie chwil kilka napróżno wysiedziawszy, żądał, aby mu podano brewiarz i kazał zawołać zwykłego swego lektora, aby mu ten odczytał kapłańskie pacierze. Wszedł więc Pater Grothus Lektor Jego Królewskiej Mości, z brewiarzem, i Król podniosł się za pomocą lekarzy na łóżku. Pater Grothus zdawał się być surowym i silnego charakteru człowiekiem, był mocnej budowy ciała, ciemny włos nieco podstrzyżony spadał mu po skroniach, głowę miał dumnie wzniesioną; wyraz jogo oczu był posępny, a głos mocny i nakazujący. — Spojrzawszy na niego, każdy by sądził, że on był, z rzędu ludzi zimnych i nieczułych, lub raczej z tych, którzy się karmią wyższymi uczuciami, których przeciwności pokonać nie mogą, z tych nakoniec, którzy sobie mają za obowiązek karcić cudze ułomności i wady, patrząc na wielkość wykroczenia, nie zaś na słabość tego, co je popełnił. Tak każdy sądził by może o Księdzu Grothusie; chociaż ani jeden rys, wykreślonego charakteru, nie zgadzał się z istotnymi przymiotami jego.
Głos Ks. Grothusa w czytaniu grzmieć się zdawał, przestraszał i przeszywał serca, ale nie pocieszał tą słodką łagodnością, która mocniej czuć dając błędy nasze, zawstydza nas i na drogę prawą prowadzi. Ku końcowi codziennych, zwykłych pacierzy, które Król, jako Tercjarz Ks. Jezuitów odmawiał, dano znać o przybyciu Hetmana Radziwiłła.
Ksiądz Grothus powstał natychmiast z miejsca, zamknął poważnie księgę i rzekł.
— A odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.
Otwarły się podwoje i Książe w orszaku Dygnitarzy i Senatorów wszedł do komnaty. Cała jego postać nosiła na sobie oznaki wycierpianych trudów, przykrości i niewygod. Twarz jego była wielka i pełna wyrazu, był łysy, czoło miał wysokie i zorane, nos rzymski, oczy pełne ognia i żywości, a usta dumnie wzniesione. W tej nawet chwili bliskiej pojednania i zgody, nie straciło jego oblicze szczególniejszego piętna, jakiem je przyrodzenie nacechowało.
Z pozorną uniżonością, łączyła się ledwie dostrzeżona chmurka nie ukontentowania i przykrości. Był on w bogatej długiej delij z djamentowymi guzami, na wierzchu jej wdział delikatny srebrny pancerz, w ręku trzymał buławę, a po ramionach spływał szkarłatny płaszcz aksamitny, sobolami podbity; w drugim ręku ściskał podobnyż sobolowy kołpak z bogatą śpinką i czaplim piórem.
Jak tylko wszedł, z uniżonością postąpił ku łożu, i przyklęknąwszy ucałował rękę Krolewską. Widać było, że i Pan i poddany umieli czuć całą radość tego pojednania, bo rozczulony nieszczęśliwym stanem Króla, Radziwiłł nawet wylał łez kilka. Król przypominając sobie wszystkie nieszczęścia, którym to pojednanie koniec kładło, wylał łez kilka, a przytomni umieli czuć także i dzielić radość jednających się nieprzyjaciół. — Zaraz po ucałowaniu ręki Królewskiej dał Zygmunt znak, aby Hetman powstał, a ten w następnych przemówił wyrazach.
» — Najjaśniejszy Panie! Widzisz oto przed sobą najniegodniejszego ze sług swoich, który błaga cię, o łaskę i przebaczenie, nie zasłużywszy na nie. Umiem ja czuć mocno cały ciężar przewinienia mego, które tem staje się większem, im większa jest łaskawość i dobroć J. Królewskiej Mości. Stokroć to mu Pan Bóg, w tem i przyszłem życiu nagrodzi, iż nie odmawiasz żadnemu z występnych, przystępu do tronu. Zaiste wielkie są występki moje, przed obliczem Jego Królewskiej Mości i Rzplitej, ale czas, okoliczności i wiek burzliwy i młody, były większą częścią powodem do postępku, którego teraz ciężko żałuję. Wciągniony i poduszczany ciągle do złego, nie miałem dość siły, aby się odeń oderwać, i nie mając nadziei przebaczenia, zostałem zatwardziałym grzesznikiem. Będzie dzień dzisiejszy pamiętnym i najszczęśliwszym w życiu mojem, gdyż cel najgorętszych i tajemnych życzeń moich osiągnąłem. Od tej chwili starać się będę godnie okazać, ile cenię, łaskę J. Królewskiej Mości i dowieść, że jako byłem złym, tak dziś wiernym i posłusznym będę, jego poddanym.«
Z upodobaniem wysłuchał Król tej mowy i z wyraźną radością powtórnie uścisnął Hetmana, a przytomni od szczerych łez wstrzymać się nie mogli.
Doktorowie nakoniec lękając się ażeby zbytnie poruszenie nie szkodziło Królowi, poradzili, żeby się Hetman oddalił, co też natychmiast, ze względu na drogie zdrowie Zygmunta, uskutecznionem zostało.
Szczerze zapewne ten raz ostatni, przebaczono sobie ze stron obydwóch, i, choć za późno, zapomniano wszelkich krzywd i przykrości wzajemnie sobie wyrządzonych.
Szkoda tylko, że ta kłótnia możnego Pana z Królem, za późno się ukończyła i więcej szkodziła krajowi, niżeli im obudwóm.
3.
Dotąd jeszcze....................