- promocja
Poza wiarą - ebook
Poza wiarą - ebook
Dlaczego tu jestem? Co stanie się z nami po śmierci?
To jedne z najtrudniejszych pytań, jakie może usłyszeć rodzic. Wyjaśnienie dziecku sensu życia jest wystarczająco skomplikowane nawet wówczas, gdy macie wsparcie wspólnoty religijnej, do której przynależycie. Jeśli jednak postanowiliście wychować swoje dzieci bez religii, może wam się wydawać, że to zadanie jest ponad wasze siły.
Poza wiarą to poradnik oferujący wsparcie w wychowaniu niezależnie myślących, wrażliwych i otwartych dzieci. Eseje wybitnych świeckich specjalistów pokażą wam, jak obchodzić święta w humanistycznej rodzinie, nauczyć dziecko pokory, empatii, moralności, pomóc mu w poszukiwaniu sensu życia czy w żałobie po stracie bliskiej osoby. To pierwsza tak pouczająca książka skierowana do rodziców, nauczycieli i wychowawców.
Dale McGowan – wielokrotnie nagradzany doktor sztuk muzycznych, nauczyciel, pisarz, redaktor i mówca. Autor ośmiu książek i trzech podcastów z dziedziny ateizmu, wychowania dzieci w rodzinie wolnej od religii, w tym wydanej w 2012 roku nakładem Wydawnictwa Czarna Owca książki pod tytułem Jak wychować wolnomyśliciela. Praktyczny poradnik wychowania poza wiarą.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-982-4 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
LICENCJA NA ŚWIECKIE WYCHOWANIE
W filmie Rona Howarda z 1989 roku „Spokojnie, tatuśku” (_Parenthood_) bohater, Tod Higgins − grany przez Keanu Reevesa młody człowiek o spojrzeniu szaleńca, wychowany przez samotną matkę i próbujący odnaleźć w życiu własną drogę − skarży się przyszłej teściowej, że choć trzeba mieć prawo jazdy, zgodę na posiadanie niebezpiecznego psa, a nawet kartę wędkarską, to żeby zostać ojcem, nie potrzeba żadnego zezwolenia.
Rząd, wtykający nos niemal we wszystkie prywatne sprawy obywateli, nie ingeruje, dzięki Bogu, w kwestię wychowania dzieci. Mimo to uwaga Higginsa wydaje się uzasadniona. Od kandydatów na rodziców nie wymaga się bowiem ukończenia żadnego kursu na temat wychowania. Zostałem ojcem tak jak wszyscy − bez wcześniejszego planu. Dopóki nie miałem dzieci, nie przywiązywałem większej wagi do spraw wychowania. A kiedy moje dzieci przyszły na świat, nauczyłem się roli rodzica podobnie jak inni − pełniąc ją w czasie rzeczywistym. Od tej pory minęło piętnaście lat, a ja nadal się uczę.
Żałuję, że nie miałem pod ręką _Poza wiarą_, kiedy rozpoczynałem tę niekończącą się (i nieskończenie wypełniającą) podróż. Książka ta jest pełna rad i wskazówek, sugestii i zaleceń, anegdot i poruszających (a często także zabawnych) opowieści będących dziełem zróżnicowanego kręgu autorów. Sprawiają one, że czytelnik jednocześnie śmieje się i płacze. Jest też jedyną znaną mi książką na temat wychowania dzieci bez religii. W naszej kulturze uznaje się niemal za pewnik, że dzieci należy wychowywać w jakiejś religii, w przeciwnym razie wyrosną na przestępców. To nieprawda. Przypuszczenie owo jest tak bigoteryjne i zuchwałe, że nie zasługuje na poważną krytykę. Mimo to niewierzący autorzy tej książki poświęcili mu uwagę. Wykazali, że wychowanie dzieci bez religii nie tylko jest etycznym i pełnym wrażliwości sposobem podejścia do roli rodzica, lecz także zasługuje na pochwałę i szacunek.
Wspólnie z żoną wychowuję naszą córkę, Devon, w środowisku wolnym od religii. To nie świadoma decyzja czy wcześniej obmyślony plan. Nie wierzymy w istnienie Boga, więc temat ten zwyczajnie nie pojawił się w naszych rozmowach. Ponieważ jestem socjologiem, zdaję sobie sprawę z potężnego wpływu, który rodzice wywierają na religijne, polityczne i społeczne postawy dzieci. Gdybym więc podjął w tej kwestii jakieś kroki, starałbym się nie zachęcać zbyt silnie mojej córki do pójścia w jakimkolwiek kierunku. Oto fragment listu, który do niej napisałem, gdy szła do liceum:
_Nasze poglądy na temat ludzi, społeczeństwa, polityki, gospodarki, religii i wszystkich innych rzeczy są kształtowane przez rodziców i rodzinę, przyjaciół i rówieśników, nauczycieli i opiekunów, książki i gazety, telewizję i internet, czyli kulturę jako taką. Nie mamy poglądów, które nie pozostawałyby pod silnym wpływem wszystkich wymienionych źródeł. Do tej pory − czyli do wczesnego okresu dojrzewania − twoje poglądy były kształtowane przede wszystkim przeze mnie i przez mamę. Ponieważ zajmuję się prowadzeniem badań, pisaniem o różnych poglądach oraz publicznym wyrażaniem własnych poglądów, lękam się, by moje silne przekonania nie wywarły na ciebie nadmiernego wpływu. Mam nadzieję, że niezależnie od tego, w co zdecydujesz się wierzyć, dokładnie to przemyślisz i upewnisz się, że są to twoje własne przekonania, a nie przekonania twoich rodziców. Twoje poglądy w jakiejś konkretnej sprawie są dla mnie mniej ważne niż to, czy starannie je przemyślałaś, badając argumenty i dowody oraz dokonując głębokiej refleksji._
Wszyscy staramy się być dobrymi rodzicami. Te starania to główny temat wspomnianego przeze mnie filmu. Pamiętam scenę, w której Gil Buckman (grany przez Steve’a Martina) ma nocny koszmar, że jego syn wyrósł na osobę nieprzystosowaną i jest przetrzymywany na dzwonnicy college’u, ponieważ ojciec pomieszał mu w głowie, każąc grać na drugiej bazie. Żałosne usprawiedliwienia Gila − że starał się robić, co mógł − można przypisać każdemu rodzicowi. Przypominam sobie także riff Robina Williamsa na temat rodzicielstwa. Opisuje on w nim dwa sny. W pierwszym jego syn oznajmia: „Chciałbym podziękować członkom Komitetu Noblowskiego za to wysokie wyróżnienie”, w drugim pyta: „Chcesz do tego frytki?”.
Nagroda Nobla lub powiększone frytki! Niezależnie od tego, jak potoczą się losy mojej córki, zawsze będę ją kochał i będę próbował jej wpoić fundamentalne zasady moralne. Zasady te zachowują ważność niezależnie od tego, czy Bóg istnieje, lecz nabierają szczególnego znaczenia wówczas, gdy Boga nie ma. Jeśli Bóg nie istnieje i jeśli nikt nie prowadzi rachunków, zadanie rodziców urasta do rangi transcendentnego wyzwania.
Michael Shermer
Michael Shermer jest wydawcą magazynu „Skeptic” (www.skeptic.com), publicystą pisującym na łamach miesięcznika „Scientific American” oraz autorem książek _Why People Believe Weird Things_ (Czemu ludzie dają wiarę dziwactwom), _How We Believe_ (Jak wierzymy), _The Science of Good and Evil_ (Nauka o dobru i złu) oraz _Why Darwin Matters_ (Czemu Darwin się liczy).WSTĘP
_Dobre życie to życie natchnione miłością i kierowane przez wiedzę._
Bertrand Russell
Doskonale pamiętam pierwszą osobę niejedzącą mięsa, którą poznałem − moją przyjaciółkę z college’u imieniem Kari. Kari wyrzekła się tego, co uważałem za jedną z największych rozkoszy życia. Do końca życia miała nie skosztować obsmażanej kaczki z pomarańczami, _filet mignon_ w sosie musztardowo-kaparowym ani kurczaka pieczonego na sposób południowy. Nie potrafiłem tego pojąć. W końcu te potrawy są naprawdę przepyszne. Tłumaczyłem sobie, że może Kari nigdy nie miała okazji zjeść dobrego steku. Cóż, mogło być i tak.
Pewnego dnia przerwałem Kari chrupanie lunchu złożonego z marchewki i spytałem, dlaczego jest wegetarianką.
Przyznała, że miała niejedną okazję, żeby spróbować dobrego steku. Od dzieciństwa przepadała za kotletem schabowym z kością. Chociaż uwielbiała smak mięsa, gdy zastanowiła się − znacznie poważniej niż ja − nad kwestiami związanymi z jego spożyciem, zdecydowała, że negatywne skutki przeważają nad pozytywnymi. „Jedzenie mięsa jest bardzo niezdrowe − oznajmiła − na dodatek łączy się z zadawaniem niewypowiedzianych cierpień innym stworzeniom”.
Kiedy ukończyliśmy college, nasz kontakt się urwał, lecz idę o zakład, że jeśli Kari ma dzieci, wychowuje je w oparciu o te same wartości, bo pragnie dla nich tego, co najlepsze. Ponieważ ją znam, wiem również, że będzie chciała, aby dzieci samodzielnie przemyślały sprawę i dokonały wyboru, aby nikt ich do tego nie zmuszał. Jej dzieci wiedziałyby, że mama ma zdecydowane przekonania, i znały uzasadnienie tych przekonań. Ale zdecydowałyby same, czy zgadzają się z mamą, kiedy byłyby wystarczająco dojrzałe.
Bardzo cenię ten sposób wychowania.
Tak się składa, że wychowuję własne dzieci, próbując przekazać im swoje najlepsze doświadczenia i swoje wartości. Nie jestem wegetarianinem, chociaż od czasu poznania Kari uważam to za wadę. Istnieje jednak inna dziedzina, w której mam zdecydowane przekonania − to dziedzina wiary i praktyk religijnych.
Kari zjadła wiele pysznych steków. Ja miałem mnóstwo pozytywnych doświadczeń z ludźmi religijnymi oraz instytucjami kościelnymi. Poznałem wiele wspaniałych osób wierzących, miałem okazję zetknąć się z fascynującymi i niosącymi pocieszenie elementami nauczania religijnego.
Zainteresowałem się „wielkimi pytaniami życia” w wieku trzynastu lat, gdy zmarł mój ojciec. Smutek i ból łagodziła ogromna ciekawość śmierci, która stała się źródłem tysięcy wątpliwości. Zacząłem poważnie rozmyślać nad zagadnieniami z dziedziny religii, chodzić do kościołów dziewięciu wyznań, czytać pisma święte religii, w której wyrosłem, zadawać pytania duchownym i kapłanom, teologom i ludziom świeckim oraz uważnie analizować argumenty przemawiające za wiarą i przeciw niej. W końcu doszedłem do przekonania, że religia jest ludzkim wymysłem.
Moi religijni przyjaciele są zdumieni. Powiadają, że religia jest „pyszna”. Nagroda po śmierci, bezwarunkowa miłość, ostateczny sens życia… Zgoda, same pyszności. Doszedłem jednak do przekonania, że wiara religijna, choć dostarcza pociechy i daje wiele innych korzyści, wyrządza również ogromną szkodę jednostce i zbiorowości. Uznałem, że wady religii znacznie przewyższają jej zalety, dlatego odsunąłem ją na bok.
Nie jestem obojętny na kwestie teologiczne, podobnie jak wegetarianka Kari nie jest obojętna na sprawy związane z dietą i sposobem traktowania zwierząt. Pytania dotyczące religii nie przestają mnie fascynować, mam do nich bardzo poważny stosunek. Postawa Kari wyrosła z jej głębokiego zainteresowania pewnym zagadnieniem. Dziewczyna doszła do przekonania, że wegetarianizm stanowi słuszny wybór, uważała nawet, że i ja mogę przejść na tę dietę, chociaż nie zamierzała zmuszać do tego ani mnie, ani nikogo innego. Właśnie dlatego jestem przekonany, że jej dzieci samodzielnie dokonają wyboru.
To samo można powiedzieć o moim poglądzie na temat wychowania religijnego. Jestem przekonany, że dokonałem najlepszego moralnego i intelektualnego wyboru, odsuwając na bok religię. Uważam, że negatywne skutki wiary religijnej znacznie przeważają nad skutkami pozytywnymi, nie chcę jednak zmuszać nikogo do tego, by myślał tak samo. Dotyczy to również moich dzieci. One zasługują na to, aby samodzielnie rozstrzygnąć tę kwestię. Liczy się proces, a nie ostateczny rezultat, do którego ten proces prowadzi.
W ten sposób przechodzimy do ostatniej sprawy.
_Poza wiarą_ to książka dla kochających i troskliwych rodziców, którzy pragną wychować swoje dzieci bez religii. Nie uważam, że jest to jedyna dobra metoda wychowania. Byłbym głupcem, gdybym twierdził, że nie można wychować inteligentnych, moralnych i kochających dzieci w religijnym domu. Istnieje jednak wiele chrześcijańskich książek poświęconych tematyce wychowania. Ludzie niewierzący nie mają żadnej.
Religia ma wiele do zaoferowania rodzicom: stabilną wspólnotę, wyraźnie określony system wartości, terminologię i symbole, obrzędy przejścia i środki pozwalające wzbudzić zadziwienie, pocieszające odpowiedzi na wielkie pytania życia i otuchę pomagającą znieść przeciwności losu oraz bolesne straty. Ludzie niewierzący zwykle uważają, że korzyści te wymagają zapłacenia zbyt wysokiej ceny. Wielu z nich ma poczucie, że musiałoby pójść na kompromis w dziedzinie intelektualnej uczciwości, a pojęcie „wartości” staje się narzędziem walki „my kontra oni”. Chociaż religijne odpowiedzi są często uznawane za nieprzekonujące, przedstawia się je jako bezdyskusyjne. Szukając tego, co najlepsze dla naszych dzieci, staramy się wytyczyć ścieżkę omijającą Kościół i często okazuje się, że czynimy to bez żadnego kompasu.
Książka _Poza wiarą_ pokazuje, że często można się cieszyć niezaprzeczalnymi korzyściami wynikającymi z religii, a pominąć jej strony ujemne. Wegetarianin musi znaleźć źródła witamin, minerałów i białka pochodzenia roślinnego. Niewierzący rodzice muszą poszukać innych niż religijne sposobów definiowania wartości, obrzędów przejścia, znajdowania pocieszenia w obliczu śmierci i nadawania życiu sensu. Na szczęście wegetarianie mają fasolę, wzbogaconą mąkę, mleko sojowe. A niewierzący rodzice − _Poza wiarą_.
Oto książka o wychowaniu dzieci dla teologicznych wegetarian.
Sposób podejścia i akcenty
Nie jest to wyczerpujący, kompletny podręcznik wychowania dzieci. Nie zajmujemy się niemowlęcą wysypką, agresywnym zachowaniem ani skarżeniem na kolegów. Książka ta ma pełnić funkcję źródła różnorodnych opinii, przemyśleń i doświadczeń związanych z jednym zagadnieniem − wychowaniem dzieci w środowisku wolnym od religii − oraz innymi sprawami, które są z nim bezpośrednio związane.
Wyraźny jest tu brak narzuconych z góry rozwiązań. Chociaż autorami esejów zawartych w tym tomie są lekarze medycyny, doktorzy, a nawet dwóch doktorów teologii, naszym zamiarem nie było wskazywanie autorytatywnych odpowiedzi. Autorzy sugerują, informują, rzucają wyzwanie i zachęcają, ale nie twierdzą, że prezentują jedyne słuszne rozwiązania. (Poradniki, które stoją przede mną na półce, mają ambitne tytuły w rodzaju _Kompletny, pełny i miarodajny podręcznik._ Święty Boże!) Dodam, że ludzie niewierzący są zwykle wolnomyślicielami. Charakteryzuje ich silne pragnienie samodzielnego rozważenia wszystkich aspektów danej sprawy i podjęcia niezależnej decyzji.
Nie jest to książka poświęcona argumentom obalającym wiarę religijną, nie podejmujemy też próby przekonania czytelnika, aby laicko wychowywał dzieci. Książka ta ma na celu wspieranie i zachęcanie tych, którzy już postanowili, że będą wychowywali swoje dzieci bez religii, i szukają zachęty oraz wsparcia.
Istnieje wiele znakomitych książek dla dorosłych, którzy chcą rozważyć argumenty za wiarą i przeciw wierze. Jest to bardzo ważne zadanie: miarą intelektualnej i etycznej dojrzałości jest gotowość do ciągłej refleksji nad tym, co uważamy za dobre i prawdziwe. Rodzice powinni umieć w każdej chwili wyjaśnić dzieciom podstawy swoich wartości i przekonań. Pozbawione uzasadnienia, niepoddane badaniu przekonania religijne lub świeckie są najbardziej sztywne, najmniej podatne na ponowne rozpatrzenie i rewizję. Aby wychować dzieci opierające własne przekonania na osobistej refleksji i otwarte na zmiany, trzeba dawać im przykład takiej postawy.
Być może znajdziesz w tej książce nowe słowa, między innymi określenia różnych rodzajów niewiary oraz koncepcji zaczerpniętych z filozofii. Każdy z tych terminów został zdefiniowany w słowniku terminów umieszczonym na końcu.
* * *
Wychowanie dzieci to jedno z najtrudniejszych wyzwań, przed którymi stajemy. Prowadzenie świeckiego stylu życia w religijnym świecie należy do najtrudniejszych społecznych wyborów. Kiedy wyzwania te połączą się z innymi i rodzice zapragną wychować dziecko w środowisku wolnym od religii, trudności jeszcze się pogłębią. Mimo to rośnie liczba rodziców podejmujących się tego zadania. W 1990 roku osiem procent uczestników badania przeprowadzonego przez „USA Today” określiło się mianem ludzi areligijnych. W 2001 roku liczba ta wzrosła do 14,1 procent¹. Spis powszechny przeprowadzony w 2000 roku wykazał, że w Stanach Zjednoczonych jest 37,3 miliona rodzin z dziećmi w wieku szkolnym. Zestawienie tych liczb pozwala na ostrożny szacunek, że w dzisiejszej Ameryce żyje siedem milionów niewierzących rodziców. Jednym z celów tej książki jest wyraźne podkreślenie tego prostego faktu. Łatwo przyjąć, że każdy rodzic w okolicy, kibicujący swoim pociechom podczas meczu piłki nożnej lub wędrujący między regałami w supermarkecie, jest człowiekiem religijnym, regularnie uczęszczającym do kościoła. W naszej kulturze uważa się to za pewnik. Nie jest to jednak prawdą. Warto to sobie uświadomić. A zatem nie jesteś sam.
Dobrym przykładem zjawiska skrywanej niewiary są spotkania organizowane w dyskusyjnym klubie książki, w których uczestniczę po ukazaniu się moich nowych powieści. Ich główny bohater jest niewierzącym humanistą, a intryga łączy się z zagadnieniem wiary i niewiary, zatem dyskusja zawsze obraca się wokół przekonań członków klubu. W pewnej chwili ktoś wstaje i mówi: „Wie pan co? Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy odpowiednie słowo, lecz wydaje mi się, że ja również jestem niewierzącym humanistą”. Pozostali nie kryją zaskoczenia: nie potępiają ani nie osądzają, lecz wyrażają szczere zdumienie z powodu tego, jak często przyjmujemy błędne założenia na temat ludzi, którzy wydają się nam dobrze znani. „Ja również nim jestem” − zgłasza się druga osoba, a po niej trzecia i czwarta. Zwykle okazuje się, że trzydzieści, a nawet pięćdziesiąt procent obecnych to ludzie niewierzący, choć wszyscy uważali się za osamotnionych w swoich poglądach. Obalenie fałszywych sądów i ujawnienie różnorodności przekonań dostarcza prawdziwej pociechy, a towarzyszy temu wzbogacenie związków międzyludzkich.
Podobnie się dzieje z niewierzącymi rodzicami. Jesteśmy obecni, lecz rzadko komunikujemy swoje poglądy. Mnożenie się forów dyskusyjnych dla niewierzących rodziców i organizacji zrzeszających wolnomyślicielskie rodziny potwierdza rosnące zainteresowanie tym tematem. Potrzebna jest książka, która poruszałaby zagadnienia leżące na sercu świeckim rodzicom. Książka taka może również pomóc w inny sposób: pokazując, że wokół nas ludzie wychowują zdrowe, szczęśliwe, etyczne dzieci w środowisku wolnym od ideologii religijnej.
Kiedy pracowałem jako redaktor kolumny „Family Issues” (Sprawy rodzinne) na stronie internetowej Atheist Alliance (Towarzystwa Ateistycznego), uświadomiłem sobie, jak mało materiałów pomocniczych mają niewierzący rodzice. Przez krótki czas myślałem o samodzielnym napisaniu tej książki, lecz na szczęście porzuciłem ten pomysł i tak narodził się jej obecny kształt − zbiór esejów rozmaitych ludzi o różnorodnych poglądach i doświadczeniach. Przeczytasz tu esej doktor Jean Mercer o rozwoju moralnym dziecka, esej aktorki komediowej, Julii Sweeney, opowiadającej o swoich wątpliwościach i często komicznych zmaganiach z wpływem religii na życie jej adoptowanej córki, otwarty list Richarda Dawkinsa do jego córki, esej iluzjonisty i satyryka, Penna Jillette’a, o tym, jak został niewierzącym ojcem, esej doktora Garetha Matthewsa o sposobie rozmawiania z dziećmi o złu, esej Donalda B. Ardellego o świeckim celu i sensie istnienia, esej słynnego muzyka bluegrassowego, Pete’a Wernicka, o „związkach mieszanych”, esej Toma Flynna i mój o pytaniach związanych z postacią Świętego Mikołaja, fragmenty książek Marka Twaina, Bertranda Russella i Margaret Knight oraz eseje ponad dwudziestu lekarzy, pedagogów, pisarzy, psychologów i zwyczajnych niewierzących rodziców. Znajdziesz także informacje o źródłach pomocnych w dalszym badaniu tego rozległego tematu.
Przez całą książkę przewija się jeden wątek: oto powinniśmy zachęcać dziecko do racjonalnego myślenia, a następnie zaufać, że to uczyni. Usunięcie religii nie gwarantuje, że dziecko zacznie samodzielnie i poprawnie myśleć. Dzieci dorastające w świeckim domu są narażone na takie samo ryzyko podejmowania nierozważnych decyzji jak dzieci z rodzin głęboko religijnych. Aby mogły formułować samodzielne wnioski, muszą się dowiedzieć jak najwięcej o religii jako kulturowym wytworze człowieka, a jednocześnie nie popaść w chore przekonanie, że otrzymają nagrodę w niebie (lub zostaną ukarane w piekle) z powodu dokonanego wyboru − nigdy nie powinniśmy stosować tego rodzaju intelektualnego terroru wobec dzieci i samych siebie. Dzieci muszą się również dowiedzieć o zarzutach pod adresem religii. A jeśli moje dzieci, nauczone racjonalnego i samodzielnego myślenia, dojdą do innych wniosków niż ja? Cóż, będę musiał dopuścić możliwość, że byłem w błędzie. Tak czy owak, aby zachęcić dzieci do formułowania i podtrzymywania samodzielnych wniosków, trzeba im pozwolić dojść do nich w sposób niezależny. Cudowne, a jednocześnie skomplikowane zadanie rodzica polega między innymi na ułatwieniu tego procesu, bez wywierania presji.
Jako redaktor zachęcałem wyjątkowych autorów tej książki do zachowania indywidualnego stylu i sposobu podejścia do tematu, a nawet wyrażania odmiennych opinii w różnych sprawach. Jestem bowiem pewny, że niewierzący rodzice zdołają sobie poradzić z tą różnorodnością i nie będą pragnęli niczego innego. Na tym właśnie polega rola „wielkiego namiotu świeckiej myśli”, który gromadzi pod kopułą różnorodne, często sprzeczne wizje życia bez religii. Czy w innej książce znalazłyby się eseje autorstwa dwóch duchownych i Penna Jillette’a? Jedni autorzy przyjmują podejście akademickie, drudzy spontaniczne i zaprawione komizmem, jeszcze inni inspirujące, odkrywcze, zuchwałe, pełne gniewu i radości, pewności siebie i zagubienia. Istnieje nieskończenie wiele sposobów bycia człowiekiem niereligijnym, nie ma więc potrzeby narzucania wszystkim jednego schematu.
Chciałbym również zwrócić uwagę na fakt, że cały materiał redakcyjny − wprowadzenie do każdego z rozdziałów, streszczenie książki, wstęp i moje eseje − wyraża jedynie mój własny punkt widzenia na poruszane kwestie. Nie ukrywam, że jest to najbardziej błyskotliwy i interesujący punkt widzenia, lecz stanowi zaledwie jeden z wielu i nie należy zakładać, że inni autorzy całkowicie się z nim zgadzają.
Mam nadzieję, że uznacie tę książkę za wartościową, podejmując się cudownego, a jednocześnie uczącego pokory zadania wychowania kolejnego pokolenia, natchnieni miłością i kierowani wiedzą.
dr Dale McGowan
_Moim rodzynkom − Becce, Erinowi, Delaney i Connorowi_PODZIĘKOWANIA
Wielu ludzi poświęciło swój cenny czas, swój talent i swoją mądrość, aby ta książka mogła trafić w Wasze ręce.
Przystąpiłem do pracy, szukając wskazówek u tak wielkich wolnomyślicieli jak Jan Loeb Eisler, Dan Barker, Annie Laurie Gaylor, Bobbie Kirkhart i Margaret Downey. Jestem im wdzięczny za rady i zachętę, a także pomoc w skompletowaniu imponującej listy współautorów.
Niemal każdy autor, którego poprosiłem o napisanie eseju, zgodził się na to, zwykle z ogromnym entuzjazmem, a następnie okazywał niezwykłą cierpliwość podczas długiego procesu redakcyjnego. Nie wyobrażam sobie bardziej inteligentnej i przychylnie nastawionej grupy do wykonania tak złożonego zadania.
Składam gorące podziękowania największemu agentowi literackiemu w branży, doktorowi Uwe Stenderowi z Triada US Literary Agency, za spokojne i fachowe przekazanie książki do wydawcy.
Wyrazy wdzięczności kieruję do Christiny Parisi z Amacom Books za to, że dostrzegła wartość tej książki i wzięła ją pod swoją opiekę przed wydaniem, nie szczędząc trudu, by zrozumieć sens rodzicielstwa i wydając na świat własne dziecko.
Jestem zobowiązany Pauli Wagner Lutz, Johnowi Pellegriniemu i Becce McGowan za opinie i rady, dzięki którym książka zyskała na wartości.
Najgłębsze wyrazy wdzięczności kieruję do czterech osób, bez których powstanie tej książki nie byłoby możliwe, to one bowiem sprawiły, że jestem ojcem. Dziękuję Becce, mojej najukochańszej żonie i najbliższemu przyjacielowi, oraz Erinowi, Delaney i Connorowi − trójce naszych wspaniałych, fantastycznych dzieci.Rozdział 1
REFLEKSJE OSOBISTE
Wprowadzenie
Pierwszym i najważniejszym celem, który stawia sobie książka _Poza wiarą_, jest zakomunikowanie niewierzącym rodzicom, że nie są osamotnieni, że miliony rodzin stają wobec podobnych wyzwań i zadają sobie podobne pytania. W rozdziale tym zawarte są osobiste przemyślenia niezależnie myślących rodziców i dzieci oraz dorosłych, wspominających czasy swojego dzieciństwa. Wszyscy oni szukają odpowiedzi na podobne pytania. Z trudem je znaleźli i teraz dzielą się doświadczeniem z rodzicami, którzy wychowują swoje potomstwo w świecki sposób.
Drugie zadanie, o którym wspomniałem już we wstępie, polega na rozstawieniu wielkiego namiotu niewiary. Nie ma jednego „właściwego” sposobu wychowywania dzieci, nie istnieje także jeden rodzaj braku wiary. Ramy tego rozdziału tworzą dwa świetne przykłady ilustrujące zróżnicowane podejście do świeckiego wychowania. Penna Jillette’a można porównać do słonia w składzie porcelany. Za to Julia Sweeney krąży wokół, sprząta talerze i powtarza „Jezu”. Sposób podejścia obojga autorów jest odmienny, lecz głębia mądrości i zrozumienia zawarta w ich esejach mogłaby oświetlić główną ulicę Las Vegas. Norm Allen opowiada, jak dorastał w domu wierzących baptystów, wspominając matkę, która nieustannie zachęcała dzieci do niezależnego, samodzielnego sposobu myślenia, a nawet kwestionowania istnienia Boga.
Biolog z Oksfordu, Richard Dawkins, dzieli się wzruszającym listem adresowanym do dziesięcioletniej córki, Juliet, w którym opisuje swoje wartości intelektualne. Jednych czytelników mogą denerwować częste wzmianki o duchownych, inni mogą uznać podejście Dawkinsa za pozbawione szacunku dla wiary religijnej. Ale Dawkins ma uzasadnienie: nie szanuje przekonań religijnych. Wcale a wcale.
Rodzi się wobec tego ważne pytanie, nadające się świetnie na temat rozmowy przy stole: czy można nie okazywać szacunku wierzeniom innych ludzi? Proszę zwrócić uwagę na fakt, że chodzi tu o _wierzenia_, a nie o _wierzących_. Wszyscy się chyba zgodzą, że ludzie jako tacy zasługują na szacunek. Czy można sobie jednak pozwolić na brak poszanowania dla cudzych opinii? Podkreślam: nie na niezgadzanie się z cudzymi opiniami, ale właśnie na brak poszanowania dla nich?
Jeśli słowo „szacunek” ma zachować jakikolwiek sens, nie można obdarzać nim automatycznie wszystkich opinii. Mogę nie zgadzać się z jakimś poglądem, a mimo to go szanować, uznając, że jest uzasadniony. Mam kilku przyjaciół, zwolenników libertalizmu, którzy uważają, że wszystkie podatki mają charakter represyjny i powinny zostać zniesione. Ja z kolei uważam, że rozsądne podatki są doskonałym sposobem realizowania ważnych celów społecznych. Chociaż zdecydowanie nie zgadzam się z moimi przyjaciółmi, szanuję ich zdanie, ponieważ jest poparte rozsądnymi argumentami.
Inni moi przyjaciele sądzą, że ich życiem rządzą gwiazdy. Kiedy pytam o powody takiego przekonania, przytaczają różne anegdoty, wybiórcze przypadkowe obserwacje i argumenty emocjonalne. Kocham ich i szanuję, lecz byłoby głupie powiedzenie, że szanuję także ich wiarę w astrologię, nie akceptuję bowiem sposobu myślenia, który się za tym kryje. Zwykle nie napadam na nich z tego powodu, bo ich poglądy wywierają niewielki wpływ na świat, choć odmawiam szacunku ich poglądom.
Ponieważ Robert Dawkins uważa, że religia wywiera silny negatywny wpływ na świat, brak szacunku dla światopoglądu religijnego skłania go do gwałtownego i ostrego sprzeciwu wobec tego, co uważa za realne, stale obecne zagrożenie. Po atakach terrorystycznych z 11 września napisał: „Resztki mojego szacunku dla religii rozwiały się wśród dymu i duszącego pyłu 11 września 2001 roku, po którym nastąpił »Narodowy dzień modlitwy«”². Chociaż czytelnicy mają pełne prawo nie zgadzać się z tą opinią lub ze sposobem, w jaki ją wyrażono, chłodny i dobrze poinformowany głos Dawkinsa nie powinien być wykluczony z rozmowy w naszym wielkim namiocie, podobnie jak głos zatroskanych ateistów.
Emily Rosa jest dobrą przedstawicielką niewierzących dzieci, opisującą, jak wychowywano ją w duchu poszukiwania prawdy. Eksperyment, który przeprowadziła na lekcji przyrody w czwartej klasie, na krótko skierował na nią wszystkie reflektory. Rosa dostarcza trzeźwych rad niewierzącym rodzicom, zachęcając ich do tego, żeby _wyluzowali się_, _bawili_, _śmiali_ i _zachowywali pogodę ducha_ − po to, by nie wychować ponurego pokolenia obsesyjnych kontestatorów.
Anne Nicol Gaylor, podobnie jak Emily Rosa, wychowała się w świeckiej rodzinie. Opisuje kontakty swojej rodziny z religijnymi sąsiadami w kategoriach postawy „wolę pobawić się na dworze”. Poznamy również środowisko, w którym dorastał dwudziestowieczny filozof i orędownik pokoju Bertrand Russell, mimo wyraźnej woli zmarłego ojca oddany pod opiekę ludzi wierzących. Próba zakorzenienia w chłopcu religii zawiodła, przyczyniając się do narodzin jednego z najbardziej wymownych i przekonujących rzeczników współczesnego agnostycyzmu. Rozdział kończy prezentacja fascynującej dualistycznej postawy Dana Barkera. Jako ewangeliczny duchowny Dan stworzył czwórce swoich dzieci chrześcijański dom, a później stracił wiarę, rozwiódł się i ponownie ożenił, by wychowywać córkę w domu pozbawionym wartości religijnych.
Czytelnicy mogą się zastanawiać, dlaczego eseje zebrane w tej książce − a przynajmniej większość z nich − mówiąc o „religii”, odwołują się niemal wyłącznie do chrześcijaństwa. Fakt ten stanowi odzwierciedlenie kulturowego kontekstu życia autorów książki i jej odbiorców. Ponieważ większość czytelników wychowała się w kulturze pozostającej pod wpływem religii chrześcijańskiej, jest rzeczą naturalną, że dyskusja o religii nawiązuje do lokalnego przejawu wiary religijnej. Autorzy częściej odnoszą się też do religii katolickiej niż do poglądów innych wyznań. Wynika to z dwóch faktów. Po pierwsze, katolicyzm to najstarsze i najbardziej dogmatyczne wyznanie chrześcijańskie. Po drugie, większość niewierzących była kiedyś katolikami. I tym razem kontekst życia autora w naturalny sposób przesądza o treści jego pracy.
Chociaż każda z opowieści zawartych w tym rozdziale jest wyjątkowa, łączą je odwaga, uczciwość i pogoda ducha. Istnieje wiele dobrych metod wychowania dzieci z elementami religii i bez nich. Przykłady, które podajemy, nie są wzorem do naśladowania, lecz zaproszeniem do poszukiwania własnej drogi i zapewnieniem, że ją odnajdziecie.LAWIROWANIE WOKÓŁ STOŁU
Julia Sweeney
ZWYKLE BYŁAM SZCZĘŚLIWA, ŻE JESTEM KATOLICZKĄ. Z jednej strony nie lubiłam, gdy ludzie nie odpowiadali na moje pytania lub lekceważąco traktowali naturalne przejawy mojego sceptycyzmu. Z drugiej strony czułam się szczęściarą. Uważałam, że bycie katoliczką jest spoko. Było mi żal ludzi, którzy nie należeli do Kościoła. Nawiasem mówiąc, znałam takich niewielu. Wszyscy moi przyjaciele byli katolikami. _Należeli −_ podobnie jak ja. Nie tylko do katolickich parafii i szkół, lecz również do wielkiego katolickiego klubu. Wszyscy uczestniczyliśmy w tych samych obrzędach i nosiliśmy te same stroje: szkolne mundurki. Wszyscy księża nosili czarne ubrania, chyba że odprawiali mszę i wkładali ornat! Bardzo mi się to podobało. Na dodatek wiele w tym było elementów średniowiecznych. Klękałam, wyrażając w ten sposób posłuszeństwo i poddanie, lecz nie było w tym dla mnie niczego upokarzającego. Czułam się tak, jakbym żyła na zamku! Czasami w kościele palono kadzidło, lecz i to wydawało mi się osobliwie mistyczne, nieziemskie. Prócz tego wszyscy od dawna dobrze się znali, chodzili do tych samych szkół, do których chodzili ich rodzice… Stwarzało to atmosferę bliskiej zażyłości i bezpieczeństwa.
Kiedy dorosłam, przejrzałam na oczy i zdałam sobie sprawę z tego, że nie wierzę w nadprzyrodzone powody robienia tego wszystkiego. Doszłam do wniosku, że nie istnieją przekonujące dowody na istnienie Boga, a już z pewnością na to, że troszczy się on o swój Kościół i opiekuje nim. Przeniosłam się ze Spokane do Los Angeles, miasta, w którym Kościół katolicki nie ukształtował społeczności lokalnej w sposób, który był mi znany. Gdy chodziłam do kościoła w Los Angeles, mój umysł nabrał nieznośnego nawyku autentycznego _słuchania_ słów wypowiadanych podczas mszy. Jako antropolog zwykle wychodziłam z kościoła rozgniewana, speszona i z poczuciem obcości, a już z pewnością pozbawiona poczucia więzi. W końcu zaprzestałam chodzenia na nabożeństwa i zaczęłam się określać mianem ateistki. Później stałam się _dumna_ z tego powodu. W tym okresie adoptowałam dziewczynkę pochodzącą z Chin.
Początkowo nie zdawałam sobie sprawy z tego, że nie wychowuję jej w duchu jakiejś religii. „Religia” to były obrzędy, w których uczestniczyłam, odwiedzając rodzinne miasteczko. Nabożeństwa nadal trochę mnie bawiły − tata i brat trzymali moją córeczkę, która wierciła się jak inne dwu- i trzylatki. Później wydarzyło się kilka rzeczy, które wszystko zmieniły.
Pierwszym wydarzeniem była śmierć ojca.
Dopiero wówczas stwierdziłam, jak bardzo się zmieniłam. Nie powiedziałam córce, że mój ojciec „odszedł”. Wiedziałam, że to nieprawda. On zwyczajnie umarł. Córka miała wówczas cztery i pół roku, czuła się bardzo blisko związana z moim tatą. Wysyłała do niego kartki z życzeniami na Dzień Ojca i lubiła, gdy ją przytulał. Tata często drzemał obok niej. Zapamiętałam taki niezwykle ciepły, uroczy i kojący obrazek: on z aparatem tlenowym i ona zwinięta tuż obok niego. Jego śmierć była dla niej wielkim ciosem. Oczywiście nie obyło się bez pytań.
Kiedy córka spytała: „Co się dzieje po śmierci?”, odrzekłam: „Mówiąc szczerze, kochanie, rozkładamy się”. Koniecznie chciała się dowiedzieć, co to znaczy. Kiedy w naszym ogrodzie zdechł ptaszek, obserwowałyśmy, jak znika po trochu każdego dnia. Gdy opowiadałam ludziom tę historię, spoglądali na mnie z przerażeniem, jakbym wmuszała okropną prawdę dziecku, które jest zbyt małe, by ją pojąć. Myślę, że córka zrozumiała, o co chodzi, ponieważ nie ograniczyłam się do tego. Powiedziałam jej także inne rzeczy: „Kiedy umieramy, nasze ciało ulega rozkładowi. Rozpada się na maleńkie cząsteczki, takie jak pył czy powietrze, których nie można dostrzec. Później te cząstki stają się czymś innym”. Moja córeczka spytała: „Czym?”. Odpowiedziałam: „Kwiatem, powietrzem, trawą, pyłem, a nawet inną osobą”. Rezolutnie stwierdziła: „Chcę się zamienić w inną osobę!”. „Rozumiem, jednak nawet jeśli niektóre z twoich cząstek staną się częścią innej osoby, to nie będziesz ty. Jesteś sobą, a gdy umrzesz, nie będzie takiej drugiej osoby na świecie. Jesteś tak wyjątkowa i szczególna, że nie może być takich osób więcej. Wraz z tobą bezpowrotnie zniknie twoja postać! Jesteś jedyna. Tutaj i teraz”.
Odniosłam wrażenie, że zrozumiała, o co mi chodzi. Poczuła się kimś szczególnym.
Później powiedziałam jeszcze, że jej dziadek żyje po śmierci w pamięci ludzi, którzy go wspominają. Żyje dzięki wpływowi, który na nich wywarł, nawet jeśli akurat o nim nie myślą. Na przykład dziadek uwielbiał sorbet pomarańczowy, dlatego wspominamy go zawsze, gdy jemy ten deser. Czasami wspominamy go nieświadomie, na przykład oglądając w telewizji mecz baseballowy. Dziadek uwielbiał transmisje meczów baseballowych. Jesteśmy inni z jego powodu. Przypuszczalnie na tysiące, a nawet miliony sposobów. Ta inność powoduje, że dziadek żyje w nas po śmierci.
Zrozumiała.
Pojawił się jednak pewien problem: koledzy ze szkoły pytali ją, czy dziadek jest w niebie. Córka czuła się wewnętrznie rozdarta, ponieważ zaprzeczenie wypadłoby źle, a przytaknięcie nie byłoby zgodne z tym, co jej powiedziałam. Pewnego dnia wracałyśmy z parku do domu w towarzystwie jednej z jej przyjaciółek. „Czy widziałaś, jak po śmierci duch twojego dziadka uniósł się do nieba?” − spytała koleżanka. Córka popatrzyła na mnie i odpowiedziała: „Czy tak było?”. „Nie, nie wierzymy w takie rzeczy” − odpowiedziałam. Córka spojrzała na mnie i powtórzyła jak papuga: „Tak, nie wierzymy w takie rzeczy”. Przez chwilę wydawała się pewna siebie, lecz po chwili wykrzywiła się, spojrzała gniewnie i odwróciła głowę.
Nagle zrobiło mi się żal mojej małej dziewczynki. Jak poradzi sobie w świecie, w którym będzie się czuła inna? Ja nie musiałam dźwigać takiego ciężaru. Mówiono mi to samo co pozostałym dzieciom. Dziadkowie umierają i idą do nieba. Spotkamy się z nimi, gdy umrzemy. Było mi łatwiej niż jej.
Kiedy nad tym rozmyślałam, córka i jej przyjaciółka zaczęły prowadzić beztroską rozmowę o lalkach. Nic wielkiego. Po chwili przyszło mi do głowy, że właśnie w tym okresie rozpoczynają się wszystkie rozmowy o „wierze”. Poczułam się nieswojo. Córka często zaczynała zdania słowami: „My wierzymy… ”. Szczerze mówiąc, znienawidziłam te słowa. Znienawidziłam również to, że córka uważa moje wypowiedzi za prawdę absolutną, w moim idealnym świecie nie było bowiem miejsca na jakąkolwiek indoktrynację. Powinna przychodzić do mnie z własnymi odpowiedziami, zamiast powtarzać „my wierzymy” lub „my nie wierzymy”. Później stałam się bardziej dojrzałą matką. Zrozumiałam, że nasze zadanie polega na utrzymywaniu stałego kontaktu z dzieckiem, a ono rozwija się i poszukuje u nas odpowiedzi. Nieudzielanie ich jest błędem.
Zrobiło mi się żal mojej małej dziewczynki. Jak poradzi sobie w świecie, w którym będzie się czuła inna?
Z większym przekonaniem zaczęłam mówić o tym, w co „wierzymy”. Na przykład wierzymy, że wynoszenie śmieci na śmietnik jest właściwe. Szczerze mówiąc, gdy piszę te słowa, wydają mi się głupie, jednak właśnie w ten sposób nabrałam większego przekonania do używania tego słowa. Wierzymy, że ludzi należy traktować uprzejmie. Wierzymy, że nie wolno ich okłamywać. Wierzymy, że trzeba odrabiać pracę domową. W _takie_ rzeczy wierzymy.
Na koniec poczułam się tak swobodnie, że mogłam powiedzieć: „Bardzo wielu ludzi wierzy, że ci, którzy umarli, nadal żyją. Myślą tak, bo to łagodzi smutek po śmierci ukochanej osoby. Uważam, że ludzie, którzy umarli, przestali żyć. Powinniśmy odczuwać prawdziwy żal, a jednocześnie być wdzięczni, że piękny kwiat, do którego byli podobni, zakwitł”. Chociaż wielu moich przyjaciół uważa, że to zbyt trudne do pojęcia dla cztero- czy pięcioletniej dziewczynki, myślę, że po kilka razy powtórzonym wyjaśnieniu moja córka zrozumiała.
Nie oznacza to, że inni ludzie, na przykład moja matka, nie opowiadali jej o tym, w co sami wierzą. Kiedy odwiedzam mamę, robi ciasteczka razem z moją córką. Słyszę, jak opowiada jej, że dziadek jest w niebie i że zobaczymy go ponownie. Że jest teraz z Mikiem, moim bratem, który też odszedł. Kiedy córka spytała mnie później o te rozbieżności, odpowiedziałam zwyczajnie: „Babcia i ja wierzymy inaczej”. O dziwo, Mulan przyjęła tę odpowiedź, chociaż mnie ona rozdrażniła. Która odpowiedź wyda się jej lepsza? Ta, że po śmierci człowiek ulega rozkładowi, czy ta, że wraz z innymi, którzy odeszli, zasiada przy wielkim stole zastawionym w niebie? Obraz rozkładu nie ma szans w porównaniu z obrazem ucztowania przy zastawionym stole. Na szczęście okazało się, że dla mnie i dla Mulan rozbieżności te okazały się mniej bolesne, niż się spodziewałam.
Kilka miesięcy później Mulan zaczęła chodzić do przedszkola przy szkole publicznej. Podczas zajęć musiała wyrecytować „Przysięgę wierności”. Z dumą powtórzyła mi przysięgę, a ja wzdrygnęłam się na słowa „poddany woli Boga”. Kiedy spytałam: „Czy wiesz, że nie musisz powtarzać »poddany woli Boga«?”, wybałuszyła oczy. „O co ci chodzi?” − zapytała. „Możesz zamknąć usta i nic nie mówić − powiedziałam. − Ja nie wierzę w Boga. Rząd wstawił tam te słowa znacznie później. Na twoim miejscu bym ich nie powtarzała”.
Kiedy któregoś dnia Mulan wróciła do domu, stwierdziła: „Muszę je powtarzać. Chcę być uprzejma. Jeśli chcesz być uprzejma, musisz to powiedzieć”. Nie sądziłam, że kiedykolwiek usłyszę bardziej bolesne słowa z ust własnego dziecka. Jestem na to bardzo uczulona z wielu innych powodów, nie tylko religijnych. Od lat staram się zaprzestać robienia pewnych rzeczy tylko dlatego, że uważa się je za „uprzejme”, przytłoczona milionem gestów, które wykonujemy z czystej „uprzejmości”. Z drugiej strony dziecko powinno umieć się dostosować. Takie postępowanie ma głęboki sens − sprzyja budowaniu wspólnoty.
Na szczęście przyjaciółka podsunęła mi rozwiązanie. „Powiedz jej, aby powtarzała »poddany prawu« zamiast »poddany woli Boga«”. Wspaniały pomysł! Natychmiast wspomniałam o tym córce. Spojrzała na mnie tak, jakbym przyleciała z Marsa. Po raz pierwszy dostrzegłam w jej oczach myśl: „Moja matka oszalała”. Teraz jednak, gdy wraca ze szkoły, mówi mi prawdę. „Dzisiaj powiedziałam »poddany woli Boga«, wczoraj »poddany prawu«”. Myślę, że kiedyś odnajdzie własny rytm.
Ostatnio pojechałam z Mulan do Spokane na Memorial Day, dzień pamięci poległych na polu chwały. Całą rodziną wybraliśmy się na cmentarz Holy Cross, tam pochowano wielu naszych bliskich. Uwielbiam ten cmentarz, chociaż jest katolicki, a na trawnikach widać mnóstwo świętych symboli. Chcę być tam pochowana razem z moją rodziną. Dodaje mi to otuchy. Czasami wybieram się tam na piknik, gdy nie ma święta. Wszyscy w mojej rodzinie to robią. Pewnego dnia każdy z nas tam się znajdzie.
Tego dnia moja córka była w mrocznym, kłótliwym nastroju. Nie chciała z nami jechać. Mama, która prowadziła samochód, nieopatrznie powiedziała: „Bóg chce, abyśmy tam pojechali”. Chciała ją rozweselić, lecz córka krzyknęła: „Nie wierzę w Boga! Wierzę tylko w to, czego można dowieść, a nie można dowieść istnienia Boga!”. Zrobiła to w sposób nadąsany i bezczelny. Byłam na nią wściekła. Dotarło do mnie jednak, chociaż musiałam ją zganić za ton i buntowniczą postawę, że powiedziała prawdę. Miała dość odwagi i przytomności umysłu, aby ośmielić się powiedzieć coś niepopularnego (przynajmniej w tamtej chwili). Była to najlepsza rzecz, jakiej ją mogłam nauczyć − oprócz niewiary w Boga.WOLĘ SIĘ POBAWIĆ NA DWORZE⁴
Anne Nicol Gaylor
PONIEWAŻ WYCHOWAŁAM SIĘ W RODZINIE o poglądach wolnomyślicielskich, było mi łatwo powstrzymać się od indoktrynowania dzieci w sprawach mających jakikolwiek związek z religią. Moja własna postawa wobec religii była liberalna − przyjmowałam ją w sposób naturalny. Religią zajmowali się inni ludzie. Sądzę, że wiele osób uczęszcza do kościoła ze względów czysto towarzyskich. Jeśli rodzina ma znajomych gdzie indziej, _raison d’etre_ chodzenia do kościoła zwyczajnie nie istnieje.
Kiedy nasze dzieci były małe, wierzący sąsiad zapytał, czy może zabrać najstarszego syna do szkółki niedzielnej. Ponieważ był członkiem Kościoła kongregacjonalnego, a nie jakiejś sekty, zgodziłam się na to bez najmniejszego wahania.
Po powrocie spytałam sąsiada, czy naszemu synowi podobało się w kościele. Ze smutnym uśmiechem odpowiedział: „Powiedział, że woli się pobawić na dworze”.
Rodzina mojego męża jest religijna, więc gdy jego rodzice przyjeżdżają do Madison lub gdy nasze dzieci jadą do nich w odwiedziny, bez słowa pozwalamy im chodzić z dziadkami do kościoła. Kilka razy sama je nawet zawiozłam na nabożeństwo lub inną uroczystość. Ich reakcja przypominała naszą własną: inne rzeczy były dla nich bardziej pożyteczne i ciekawsze.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
C. Grossman, „Charting the unchurched in America” (O Amerykanach niechodzących do kościoła), „USA Today”, 3.07.2002: www.usatoday.com./life/dcovthu.htm.
2.
„Religion’s Misguided Missiles” (Chybione pociski religii), „Guardian”, 15 września 2001 roku.
3.
Noble Ig są parodią Nagrody Nobla. Są sponsorowane przez „Annals of Improbable Research” (Roczniki Badań Nieprawdopodobnych), satyryczną wersję pisma naukowego. Stanowią formę uznania dla dziwacznych, zabawnych lub niecodziennych naukowych i pseudonaukowych dokonań.
4.
Fragment artykułu „Lead Us Not into Penn Station” (Nie wódź nas na Pennsylvania Station), © Anne Nicol Gaylor, cytujemy za zgodą fundacji Freedom From Religion Foundation.