Przedziwna śmierć Europy - ebook
Przedziwna śmierć Europy - ebook
Dlaczego Stary Kontynent popełnia samobójstwo?
Spadająca stopa urodzin, masowa imigracja oraz pielęgnowanie braku zaufania do siebie i nienawiści do własnych wartości składają się na to, że Europejczycy nie potrafią wystąpić we własnej obronie ani oprzeć się kompleksowym przemianom swojego społeczeństwa, które w końcu doprowadzą do jego unicestwienia.
Książka Murraya jest nie tylko analizą realiów demograficznych i politycznych, ale również bardzo osobistą relacją naocznego świadka autodestrukcji kontynentu. Przedziwna śmierć Europy zawiera reportaże z podróży po całym kontynencie, o miejscach, do których migranci przybywają i do których ostatecznie trafiają, a także tych, które ich nie akceptują.
Na każdym etapie Murray cofa się o krok, aby objąć spojrzeniem szersze kwestie, które mogą doprowadzić do upadku kontynentu europejskiego, od atmosfery masowych ataków terrorystycznych po stopniową erozję naszych wolności. Autor podejmuje takie tematy jak rozczarowująca porażka multikulturalizmu, wolta Angeli Merkel w kwestii migracji, brak repatriacji i zachodnia fiksacja na punkcie poczucia winy. Murray jeździ do Berlina, Paryża, Skandynawii, na Lampedusę i do Grecji, wszędzie odkrywając chorobę, która toczy europejską kulturę od środka, a także słuchając historii ludzi, którzy przybyli z dalekich krajów do Europy.
„Jest to niezwykle ważna książka, której treść powinni poznać wszyscy ludzie mający wpływ na bieg wydarzeń w tym krytycznym dla historii Europy okresie”.
Sir Roger Scruton
Jeden z największych bestsellerów literatury faktu w Europie tego rok.
Kategoria: | Nauki społeczne |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8116-245-6 |
Rozmiar pliku: | 977 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Początek
Aby zrozumieć skalę i szybkość zachodzących w Europie zmian, warto się cofnąć o kilka lat, do czasu sprzed ostatniego kryzysu migracyjnego, czyli do okresu „normalnej” imigracji. Warto również przyjrzeć się krajowi, który ostatnie zawirowania w gruncie rzeczy ominęły.
W 2002 roku opublikowano spis powszechny dla Anglii i Walii. Zebrane rok wcześniej dane pokazywały, w jakim stopniu kraj się zmienił na przestrzeni dekady, która upłynęła od poprzedniego spisu powszechnego. Wyobraźmy sobie, że w 2002 roku ktoś postanawia wysnuć z tych informacji prognozę na następne dziesięć lat. Wyobraźmy sobie, że jeden z wniosków brzmi następująco: „Pod koniec obecnej dekady biali Brytyjczycy staną się mniejszością w swoim stołecznym mieście, a liczba ludności muzułmańskiej podwoi się w ciągu następnych dziesięciu lat”.
Jak zostałyby przyjęte takie przewidywania? Z pewnością posłużono by się takimi sformułowaniami jak „alarmistyczne” i „sianie strachu”, ale najprawdopodobniej pojawiłyby się również takie pojęcia, jak „rasistowski”, a także „islamofobia” (chociaż słowo to dopiero rozpoczynało swoją karierę). W każdym razie możemy z dużą dozą pewności założyć, że tego rodzaju ekstrapolacje danych ze spisu powszechnego nie zostałyby powitane zbyt przychylnie. Jeżeli ktoś ma w tej kwestii inne zdanie, to niech sobie przypomni jeden reprezentatywny incydent z 2002 roku, kiedy dziennikarz „Timesa” wypowiedział się w sposób znacznie mniej radykalny na temat prawdopodobnej przyszłości imigracji, a chroniony immunitetem parlamentarnym ówczesny minister spraw wewnętrznych, David Blunkett, ocenił jego słowa jako „ocierające się o faszyzm”1.
Jednak wszelkie możliwe obelgi nie zmieniłyby faktu, że historia przyznałaby absolutną rację osobie, która w 2002 roku przedstawiłaby taką analizę. Następny spis powszechny, sporządzony w 2011 roku i opublikowany pod koniec 2012 roku, ujawnił znacznie więcej niż tylko wspomniane powyżej fakty. Pokazał, że liczba mieszkańców Anglii i Walii, którzy urodzili się za granicą, wzrosła o prawie trzy miliony w ciągu minionej dekady. Okazało się również, że zaledwie 44,9% londyńczyków uważa się za „białych Brytyjczyków”. Ujawnił wreszcie, że prawie trzy miliony osób w Anglii i Walii mieszka w gospodarstwie domowym, w którym ani jedna dorosła osoba nie posługuje się angielskim jako swoim pierwszym językiem.
Zmiany etniczne o takiej skali należałoby uznać za bardzo głębokie w dowolnym okresie, a nałożyły się na nie równie zaskakujące odkrycia na temat przekroju religijnego Wielkiej Brytanii. Okazało się na przykład, że rośnie liczba wyznawców wszystkich religii z wyjątkiem chrześcijaństwa. Tylko historyczna religia narodowa Wielkiej Brytanii notowała gwałtowny spadek liczby wiernych. Od poprzedniego spisu powszechnego odsetek osób uważających się za chrześcijan obniżył się z 72 do 59%. Liczba chrześcijan w Anglii i Walii spadła o ponad cztery miliony, z 37 do 33 milionów.
Podczas gdy chrześcijaństwo doświadczyło takiego załamania się liczby wyznawców — fachowcy prognozowali dalsze przyspieszenie tego procesu — masowa migracja była jednym z czynników, który niemalże doprowadził do podwojenia się liczby ludności muzułmańskiej. W okresie od 2001 do 2011 roku liczba muzułmanów w Anglii i Walii wzrosła z 1,5 miliona do 2,7 miliona. Istniało przy tym rozpowszechnione przekonanie, że rzeczywiste dane znacznie odbiegają od oficjalnych. Liczbę nielegalnych imigrantów, którzy raczej nie trafili do spisu powszechnego, szacowano na co najmniej milion osób, a dwie miejscowości, które najszybciej się rozrastały (o 20% w ciągu dziesięciu lat), już wcześniej notowały najwyższy w Zjednoczonym Królestwie odsetek ludności muzułmańskiej (Tower Hamlets i Newham). Jednocześnie co piąte gospodarstwo domowe w tych miejscowościach nie wypełniło ankiety, zaliczając się pod tym względem do krajowych rekordzistów. Wszystko to sugerowało, że szokujące dane ze spisu powszechnego są drastycznie niedoszacowane. Jednak nawet w swojej łagodniejszej wersji nie mogły nie wzbudzić zaskoczenia.
Mogłoby się wydawać, że społeczeństwo będzie sobie przyswajać tę wiadomość przez co najmniej rok, tymczasem już po paru dniach zapomniano o całej sprawie — jak o każdej ulotnej wiadomości w mediach. To nie była jednak ulotna wiadomość, tylko wiarygodny opis niedawnej przeszłości, teraźniejszości i nieuchronnej przyszłości kraju. Przyglądając się wynikom spisu powszechnego z 2012 roku, nie sposób było uciec szczególnie od jednej konkluzji: masowa imigracja gruntownie zmieniała, a raczej już gruntownie zmieniła Wielką Brytanię. W 2011 roku Wielka Brytania była zasadniczo innym krajem od tego, który istniał przez stulecia. Jednak reakcje na zawarte w spisie powszechnym fakty, na przykład że w 23 spośród 33 dzielnic Londynu „biali Brytyjczycy” stanowili teraz mniejszość, były równie pouczające jak same dane2. Rzecznik urzędu statystycznego (ONS) uznał wyniki za krzepiący przejaw „różnorodności”3.
Reakcje polityków i mediów zaskakiwały swoją jednomyślnością. Politycy wszystkich najważniejszych partii politycznych uznali wyniki spisu powszechnego za powód do radości. Pod tym względem od lat nic się nie zmieniło. W 2007 roku ówczesny burmistrz Londynu, Ken Livingstone, z dumą mówił o tym, że 35% londyńskich pracowników urodziło się za granicą4. W powietrzu wisiało pytanie, czy istnieje w tej kwestii jakiś optymalny poziom. Od lat się wydawało, że o zmianach demograficznych wypada mówić wyłącznie z radością i optymizmem umacnianym przez rzekomy fakt, że proces ten nie jest niczym nowym.
Tymczasem przez większość dziejów kraju, a już na pewno w ubiegłym tysiącleciu, brytyjski skład ludnościowy był zaskakująco stabilny. Nawet na skutek podboju normańskiego w 1066 roku — prawdopodobnie najważniejszego wydarzenia w historii Albionu — odsetek ludności normańskiej w Anglii nie przekroczył 5%5. Wcześniejsze i późniejsze ruchy ludnościowe zasadniczo odbywały się między główną wyspą a Irlandią oraz między krajami, które później miały się złożyć na Zjednoczone Królestwo. Po drugiej wojnie światowej Wielka Brytania musiała wypełnić braki na określonych obszarach rynku pracy, zwłaszcza w sektorze transportowym i w nowo powołanej Narodowej Służbie Zdrowia. Tak zaczął się okres masowej migracji, z początku powolnej. Ustawa o narodowości brytyjskiej z 1948 roku zezwoliła na imigrację z terenów dawnego imperium — obecnej Brytyjskiej Wspólnoty Narodów — i na początku lat pięćdziesiątych z możliwości tej korzystało kilka tysięcy osób rocznie. Pod koniec dekady liczba przybyszów szła już w dziesiątki tysięcy, a w latach sześćdziesiątych w setki tysięcy. Zdecydowana większość imigrantów przyjeżdżała z Indii Zachodnich, a także z Indii, Pakistanu i Bangladeszu. Wielu z nich podejmowało pracę w brytyjskich fabrykach i polecało to samo innym — na ogół członkom własnej rodziny albo klanu.
Chociaż pojawiały się zaniepokojone głosy dotyczące tych procesów, kolejne rządy laburzystowskie i konserwatywne, które wymieniały się u władzy, nie były w stanie zbyt wiele zrobić, żeby powstrzymać ten ruch ludnościowy. Podobnie jak we Francji, Holandii czy w Niemczech nie było jasności, a tym bardziej zgodności poglądów na temat konsekwencji napływu pracowników zza granicy — ba, nie było nawet pewności, czy ci ludzie zostaną tu na stałe. Dopiero kiedy zniknęły wątpliwości w tej ostatniej kwestii, czyli kiedy stało się oczywiste, że imigranci zostaną i sprowadzą do Wielkiej Brytanii rodziny, społeczeństwo brytyjskie uzyskało większą jasność co do niektórych skutków tego procesu.
W kolejnych latach parlament uchwalał bardzo konkretne ustawy dotyczące na przykład przestępczości wśród imigrantów. Niewiele było jednak prób odwrócenia ogólnego trendu, a część ustaw, które w zamierzeniu miały zaradzić pewnym niepokojącym dla społeczeństwa problemom, przyniosła nieoczekiwane skutki. Na przykład uchwalona w 1962 roku Ustawa o imigrantach z Brytyjskiej Wspólnoty Narodów mająca na celu ograniczenie napływu imigrantów i przekonanie niektórych z nich do powrotu do domu, miała przeciwstawny efekt, mianowicie wielu imigrantów sprowadziło do Zjednoczonego Królestwa całe rodziny, dopóki jeszcze istniała taka możliwość. Innym czynnikiem zachęcającym do przyjazdu był fakt, że po 1962 roku imigranci z Brytyjskiej Wspólnoty Narodów nie musieli już mieć z góry zagwarantowanej pracy. Następną próbę zahamowania napływu imigrantów podjęto dopiero w 1971 roku za pomocą ustawy imigracyjnej. Innymi słowy, chociaż migracja na tak wielką skalę nigdy nie była planowana, kolejne rządy musiały sobie radzić z konsekwencjami sytuacji, w której znalazł się naród brytyjski. Sytuacji tej nikt nigdy dokładnie nie przewidział i każdy rząd musiał reagować na jej reperkusje.
Reperkusje te obejmowały wybuchy poważnych konfliktów rasowych. W 1958 roku w Notting Hill doszło do brutalnych starć między imigrantami z Indii Zachodnich i białymi londyńczykami. Jednak takie punkty zapalne są nadal pamiętane właśnie dlatego, że stanowiły wyjątek, a nie regułę. Chociaż wśród zwykłych obywateli obecność imigrantów bez wątpienia obudziła nieufność i niepokój, wszelkie próby politycznego wykorzystania tych nastrojów konsekwentnie kończyły się klęską. Dobitnym tego przykładem jest Oswald Mosley, były przywódca Brytyjskiej Unii Faszystów, a obecnie szef Ruchu Związkowego. Kiedy Mosley usiłował wykorzystać zamieszki w Notting Hill do celów wyborczych i w 1959 roku ubiegał się o mandat poselski, osiągnął wynik jednocyfrowy. Brytyjczycy dostrzegali, że masowa imigracja rodzi problemy, ale mieli również świadomość, że rozwiązań nie należy szukać u ekstremistów, których wcześniej odprawili z kwitkiem.
Nie zmienia to jednak faktu, że problemy się pojawiały, między innymi dla przybyszów, którzy padali ofiarą dyskryminacji. W reakcji na te problemy parlament uchwalił ustawy o stosunkach rasowych — w 1965, 1968 i 1976 roku — zakazujące dyskryminacji z powodu „koloru skóry, rasy lub pochodzenia etnicznego bądź narodowego”. Ustawy te zawsze powstawały w reakcji na jakiś poważny incydent, co pokazuje, jak słabo przemyślany był ten temat. Żadnej ustawy o stosunkach rasowych nie przygotowano na przykład w 1948 roku, a to dlatego, że nikt nie przewidział, jak dużo ludzi przybędzie do Zjednoczonego Królestwa i jak nieprzyjemne konsekwencje to za sobą pociągnie.
W całym tym okresie sondaże pokazywały, że większość społeczeństwa brytyjskiego jest przeciwna polityce migracyjnej kolejnych rządów i uważa, że poziom migracji jest za wysoki. W kwietniu 1968 roku ankieterzy Gallupa ustalili, że według 75% Brytyjczyków przepisy imigracyjne są za mało restrykcyjne. Liczba ta miała niedługo wzrosnąć do 83%6. Właśnie wtedy imigracja mogła osiągnąć rangę ważnej kwestii politycznej. W tym samym miesiącu członek konserwatywnego gabinetu cieni, Enoch Powell, wygłosił na forum konserwatywnego stowarzyszenia w Birmingham przemówienie, po którym rozgorzała dyskusja, ale równie szybko zgasła. Powell posłużył się trochę innymi sformułowaniami niż te, które mu przypisano, ale przemówienie o „rzekach krwi” opierało się na proroctwie, że jeżeli tempo imigracji się utrzyma, Wielką Brytanię czeka ponura przyszłość. „Kiedy bogowie chcą kogoś zniszczyć, najpierw doprowadzają go do obłędu — oświadczył Powell. — Musimy być obłąkani, dosłownie obłąkani, jako naród zezwalający na roczny napływ około 50 tysięcy świadczeniobiorców, którzy w większości stanowią materiał na przyszły rozwój ludności pochodzenia imigranckiego. To jest tak, jak byśmy obserwowali naród, który pracowicie buduje sobie stos pogrzebowy”7. Chociaż przemówienie Powella dotyczyło tożsamości i przyszłości kraju, były w nim również kwestie praktyczne, na przykład czy przy tak ogromnych obciążeniach budżetowych dla wyborców i ich dzieci starczy miejsc w szpitalach i szkołach.
Przewodniczący Partii Konserwatywnej, Edward Heath, natychmiast usunął Powella z gabinetu cieni i Powell stracił wszelkie szanse na zyskanie poparcia polityków głównego nurtu, a jego kariera polityczna legła w gruzach. Jednak jego poglądy cieszyły się powszechnym poparciem społecznym — z sondaży wynikało, że około trzech czwartych społeczeństwa podzielało jego opinie, a 69% uważało, że Heath niesłusznie go zdymisjonował8. Wiele lat później jeden z przeciwników Powella z Partii Konserwatywnej, Michael Heseltine, powiedział, że gdyby zaraz po swoim przemówieniu Powell stanął do walki o przywództwo Partii Konserwatywnej, wygrałby w cuglach, a następnie Partia Konserwatywna odniosłaby „miażdżące zwycięstwo” w wyborach powszechnych9. Stało się jednak inaczej i Powell do końca życia pozostał poza polityką.
Od czasu przemówienia „rzeki krwi” w Wielkiej Brytanii panuje przekonanie, że wystąpienie Powella zniszczyło nie tylko jego karierę, ale również wszelkie szanse na pogłębioną i uczciwą debatę o imigracji. Powell posłużył się tak drastycznymi sformułowaniami i snuł tak ponure wizje, że każdemu, kto wyrażał zaniepokojenie kwestią imigracji, przylepiano etykietkę „powellisty”. Nie da się ukryć, że niektóre fragmenty przemówienia Powella ułatwiły zadanie jego przeciwnikom politycznym i były wodą na młyn dla prawicowych ekstremistów. Ale kiedy dzisiaj czytamy jego przemówienie i reakcje na nie, najbardziej zaskakują te fragmenty, za które wtedy go piętnowano, a które dzisiaj wydają się wręcz banalne, na przykład kiedy twierdził, że w Wielkiej Brytanii jest ulica, przy której mieszka tylko jedna biała kobieta. W późniejszych dyskusjach uznano to za zmyślone, ponieważ w powszechnym przekonaniu taka ulica nie mogła istnieć. Ale gdyby ktoś w 1968 roku zaproponował Powellowi, aby wykorzystał swoje przemówienie w Birmingham do postawienia prognozy, że jeszcze za życia większości słuchaczy osoby określające się jako „biali Brytyjczycy” będą stanowiły mniejszość w stolicy kraju, uznałby takiego doradcę za szaleńca. Podobnie jak we wszystkich innych krajach Europy nawet najsłynniejszy prorok w imigracyjnej kwestii w rzeczywistości nie docenił powagi sytuacji.
Prawdziwość tezy, że wystąpienie Powella uniemożliwiło dyskusję o imigracji na okres jednego pokolenia, wynika z faktu, iż politycy zyskali pretekst, aby nie musieć się tłumaczyć z konsekwencji swojej polityki. Wielu z nich najwyraźniej doszło do wniosku, że z drogi, na którą wkroczył kraj, nie można już zejść. W latach sześćdziesiątych wciąż toczyła się w parlamencie debata o odsyłaniu imigrantów do ich kraju pochodzenia, jeśli na przykład popełnili w Wielkiej Brytanii przestępstwo10. Później wprowadzono przepisy utrudniające „małżeństwa z rozsądku”, których jedynym celem było uzyskanie obywatelstwa brytyjskiego11. Jednak w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych społeczność imigrancka osiągnęła takie rozmiary, że żadna polityka zmierzająca do ich ograniczenia nie odniosłaby już skutku, nawet gdyby uznano ją za pożądaną. Podobnie jak inne kraje Europy Wielka Brytania znalazła się w sytuacji, w której nie zamierzała się znaleźć i musiała improwizować w reakcji na wszelkie wyzwania i korzyści związane z nową rzeczywistością. Jednak o wyzwaniach rzadko rozmawiano, ponieważ nawet przedstawianie faktów uchodziło za nieprawomyślne.
W styczniu 1984 roku dyrektor szkoły w Bradford, Ray Honeyford, opublikował artykuł w niskonakładowym czasopiśmie „Salisbury Review”, dzieląc się swoimi refleksjami na temat pewnych aspektów kierowania szkołą w rejonie w dziewięćdziesięciu procentach zamieszkanym przez dzieci imigranckich rodziców. Wspomniał, że niektórzy muzułmańscy ojcowie nie pozwalają swoim córkom uczestniczyć w zajęciach tanecznych, teatralnych czy sportowych, a władze oświatowe milczą w kwestii tej i innych praktyk kulturowych, na przykład zabierania dzieci do Pakistanu w trakcie roku szkolnego. Przekonywał również, że uczniów należy zachęcać do mówienia językiem ich kraju zamieszkania i do poznawania jego kultury, a nie do prowadzenia równoległego życia. Honeyford uważał bowiem, że specjaliści od stosunków rasowych popychają imigrantów właśnie w tę stronę.
Środowisko zajmujące się stosunkami rasowymi, skrytykowane przez Honeyforda w jego artykule, błyskawicznie zorganizowało kampanię przeciwko niemu. Muzułmański burmistrz Bradford zażądał dymisji Honeyforda, a wiele lat później oskarżył go między innymi o „szowinizm kulturowy”12. W atmosferze protestów i rozlegających się w całym kraju okrzyków „rasista” Honeyford został wyrzucony z pracy i już nigdy nie pracował w szkolnictwie. W inkryminowanym artykule stwierdził, że życie polityczne, a nawet język debaty tak się zdegenerowały, że o takich sprawach trudno pisać uczciwie — sposób, w jaki go później potraktowano, dobitnie zilustrował tę tezę. Dlaczego lubiany dyrektor, na którego nie było innych skarg, został zmuszony do odejścia z zawodu za przedstawienie tego rodzaju argumentów? Jedyne wyjaśnienie brzmi, że w tamtym czasie nawet najzwyklejsza prawda o migracji nie była jeszcze możliwa do przyjęcia. Od jakiegoś czasu funkcjonował paradygmat polityczno-społeczny niezbyt zgrabnie nazywany „multikulturalizmem” i w 1984 roku nie dało się jeszcze podważyć fundamentów tego modelu. Chociaż dla Raya Honeyforda nie byłoby to zbytnim pocieszeniem, po paru dekadach od ukazania się jego artykułu znacznie więcej ludzi mówiło, że w jego tekście chyba było coś na rzeczy, a zanim zmarł w 2012 roku, zasadnicze zręby jego tezy zyskały powszechną akceptację.
W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych pod nowym sztandarem „multikulturalizmu” utrzymywał się nieprzerwany strumień imigracji z Półwyspu Indyjskiego i innych obszarów. Istniał jednak niewypowiedziany konsensus, w ramach którego po cichu ograniczano imigrację (mimo to rosnącą). Po miażdżącym zwycięstwie wyborczym Partii Pracy w 1997 roku konsensus ten się rozpadł. Chociaż w manifeście wyborczym ani w wypowiedziach polityków Partii Pracy nie pojawił się taki postulat, rząd Tony’ego Blaira otworzył granice na skalę niespotykaną nawet w okresie powojennym. Zlikwidowano „przepis o podstawowym celu”, który miał za zadanie uniemożliwiać zawieranie fikcyjnych małżeństw. Otworzono granice dla każdej osoby uznanej za niezbędną dla gospodarki brytyjskiej, przy czym definicja była tak szeroka, że kelnerów sklasyfikowano jako „pracowników wykwalifikowanych”. Kilka lat później otworzono również granice dla obywateli nowych państw członkowskich UE z Europy Wschodniej. Skutki tych wszystkich działań, a także wielu innych złożyły się na obraz kraju ujawniony przez spis powszechny w 2011 roku.
Istnieją oczywiście rozmaite interpretacje wzrostu imigracji po 1997 roku. Autorem najbardziej znanej z nich był Andrew Neather piszący przemówienia dla polityków Partii Pracy, który w 2009 roku stwierdził, że rząd Tony’ego Blaira celowo złagodził przepisy imigracyjne, aby „utrzeć prawicy nosa różnorodnością” i zbudować elektorat, który — jak naiwnie wierzono — okaże się lojalny wobec laburzystów13. Wypowiedź ta wywołała skandal i Neather później ją stonował. Politycy laburzystowscy z tamtych czasów przekonywali, że nie mają pojęcia, kto to jest Neather. Jednak nietrudno dostrzec, że każdy polityk, niekoniecznie blisko związany z władzami partyjnymi, mógł odnieść wrażenie, iż rząd Blaira kieruje się właśnie takimi pobudkami.
Na przykład odkąd Barbara Roche została mianowana ministrem ds. azylowych i imigracyjnych za pierwszej kadencji Blaira, widać było, że dąży do całkowitej przebudowy brytyjskiej polityki imigracyjnej i azylowej. Podczas gdy premier skupiał się na innych sprawach, Roche zmieniała każdy aspekt polityki rządu brytyjskiego w tym obszarze. Od tej pory każda osoba ubiegająca się o azyl, nawet bezpodstawnie, mogła pozostać w Wielkiej Brytanii, bo jak Roche poinformowała pewnego urzędnika, „wydalenie zajmuje zbyt dużo czasu i budzi zbyt duże emocje”. Poza tym Roche uważała tymczasowe ograniczenia imigracji za „rasistowskie”, a całą „atmosferę” wokół imigracji za „toksyczną”. Pełniąc urząd ministra, wielokrotnie wyrażała ambicję przeobrażenia Wielkiej Brytanii. Jak powiedział jeden z jej kolegów, „Roche nie uważała, że jej zadaniem jest kontrolowanie napływu ludzi do Wielkiej Brytanii, lecz »holistyczne« spojrzenie na szerszy obraz, rzekomo pokazujący, że społeczeństwo wielokulturowe jest korzystne”.
Ani premier, ani minister spraw wewnętrznych, Jack Straw, nie byli zainteresowani kwestionowaniem nowej polityki azylowej, czy też faktu, że za czasów Roche każda osoba wjeżdżająca do Wielkiej Brytanii automatycznie zamieniała się w „migranta ekonomicznego”, nawet jeżeli przed przyjazdem nie znalazła sobie pracy.
Kiedy pojawiała się krytyka polityki Roche, wewnątrzpartyjna bądź zewnętrzna, pani minister odrzucała ją jako rasistowską. Barbara Roche — która krytykowała swoich kolegów, że są za bardzo biali — przekonywała, że samo wspominanie o imigracji jest rasistowskie14. Wraz ze swoim najbliższym otoczeniem dążyła do gruntownej transformacji społeczeństwa brytyjskiego. Roche, potomkini Żydów z londyńskiego East Endu, uważała, że imigracja w każdych okolicznościach jest dobra. Dziesięć lat po wprowadzonych przez siebie zmianach powiedziała do dziennikarza, któremu udzielała wywiadu: „Kocham różnorodność Londynu. Po prostu czuję się z nią dobrze”15.
Działania Roche i kilku innych przedstawicieli rządu Partii Pracy w 1997 roku wskazują na celową politykę przemian społecznych: wojnę kulturową przeciwko społeczeństwu brytyjskiemu z wykorzystaniem imigrantów jako swoistego tarana. Inna teoria, niekoniecznie sprzeczna z powyższym poglądem, brzmi, że wszystko to było wynikiem biurokratycznej nieudolności, z której kolejne rządy nie umiały się wyplątać, a pod rządami „nowej” Partii Pracy sytuacja już całkowicie wymknęła się spod kontroli. Może o tym świadczyć rozbieżność między liczbą nowych przybyszów oczekiwaną przez rząd laburzystowski a rzeczywistymi danymi. Na przykład w 2004 roku po przyznaniu obywatelom nowych państw członkowskich UE prawa wjazdu do Zjednoczonego Królestwa rząd brytyjski ogłosił prognozę, że z możliwości tej skorzysta około 13 tysięcy osób rocznie. Autorzy zleconego przez rząd raportu utrzymywali, że po zniesieniu ograniczeń władze będą w stanie „całkowicie kontrolować” napływ imigrantów. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Przepisy dotyczące pozwoleń na pracę tak zmieniono, że wykwalifikowani i niewykwalifikowani imigranci mogli wjechać do Wielkiej Brytanii i pozostać tam jako „zagraniczni pracownicy”. Większość z nich wybrała stały pobyt. Jak można było przewidzieć, rzeczywiste liczby znacznie przekroczyły szacunki nawet największych zwolenników masowej migracji. Prognozowano, że liczba imigrantów spoza Unii Europejskiej wzrośnie ze 100 tysięcy w 1997 roku do 170 tysięcy w 2004 roku. Jak się okazało, rządowe przewidywania zostały przekroczone o prawie milion osób16. Rządowi eksperci nie przewidzieli między innymi, że Wielka Brytania może być szczególnie atrakcyjnym miejscem dla ludzi z krajów ze znacznie niższymi przeciętnymi dochodami albo bez płacy minimalnej. W każdym razie przyjęte rozwiązania poskutkowały tym, że liczba wschodnich Europejczyków mieszkających w Wielkiej Brytanii wzrosła ze 170 tysięcy w 2004 roku do 1,24 miliona w 2013 roku17.
To, że rządowe prognozy okażą się drastycznie niedoszacowane, potrafiłaby oczywiście przewidzieć każda osoba mająca choć trochę wiedzy na temat historii powojennej imigracji — historii cechującej się tym, że liczba przybyszów zawsze była nieporównanie wyższa od oczekiwanej. Doszedł do tego jednak dodatkowy czynnik, mianowicie w pierwszych latach rządów nowej Partii Pracy kontrola imigracji po prostu nie należała do priorytetów władzy. Stworzono również klimat, w którym jakiekolwiek restrykcje imigracyjne uchodziły za „rasistowskie” (nawet jeżeli dotyczyły mieszkańców Europy Wschodniej), co tłumiło wszelkie wewnątrzpartyjne i opozycyjne głosy sprzeciwu. Niezależnie od tego, czy polityka wzrostu liczby imigrantów była niezauważana czy oficjalnie akceptowana, nie ulega wątpliwości, że w rządzie brytyjskim nikt jej nie krytykował.
Zostawiając na boku kwestię, jakie były pobudki rządu, warto zwrócić uwagę na rzadko dostrzegany fakt, że reakcje społeczeństwa na szybki wzrost imigracji i gwałtowne przemiany w wielu regionach Wielkiej Brytanii były wyjątkowo tolerancyjne. W ciągu kolejnych dekad nie dochodziło do poważniejszych czy długotrwałych wybuchów rasistowskich nastrojów, czy przemocy, a jedyna rasistowska partia polityczna w kraju — Brytyjska Partia Narodowa — ponosiła wyborcze klęski. Sondaże opinii i obserwacje życia społecznego wskazywały, że większość ludzi nadal nie czuje osobistej wrogości do imigrantów i osób o innym pochodzeniu etnicznym. Z kolejnych sondaży wynikało jednak, że większość Brytyjczyków jest głęboko zaniepokojona całym zjawiskiem i martwi się w tym kontekście o przyszłość. Mimo to wszelkie próby podniesienia tej kwestii przez polityków (na przykład plakat wyborczy Partii Konserwatywnej z 2005 roku sugerujący „ograniczenia” imigracji) były potępiane przez resztę klasy politycznej, skutkiem czego nie toczyła się poważna debata publiczna dotycząca imigracji.
Być może kolejne rządy zarówno konserwatywne, jak i laburzystowskie przez kilkadziesiąt lat odkładały jakąkolwiek dyskusję na ten temat nie tylko dlatego, że społeczeństwo miało w tej sprawie inne zdanie, ale być może podejrzewały również, że straciły kontrolę nad tym aspektem rzeczywistości. W 2010 roku Partia Konserwatywna obiecała zmniejszyć imigrację z setek tysięcy do dziesiątek tysięcy rocznie i powtórzyła tę obietnicę już po dojściu do władzy i zawiązaniu koalicji z Liberalnymi Demokratami. Nawet nie zbliżyła się jednak do wyznaczonego celu, podobnie jak następna konserwatywna ekipa, która rządziła już samodzielnie i podtrzymała wcześniejszą obietnicę. Po pięciu latach rządów koalicyjnych i po pierwszym okresie kadencji rządu konserwatywnego, także głoszącego hasło zmniejszenia imigracji, napływ przybyszów z zagranicy nie tylko się nie obniżył, ale wzrósł do rekordowego poziomu 330 tysięcy osób rocznie18.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki