- promocja
- W empik go
Przystań śpiących wiatrów. Szepty jesieni. Tom 3 - ebook
Przystań śpiących wiatrów. Szepty jesieni. Tom 3 - ebook
Trzeci tom ciepłej i dającej nadzieję serii „Przystań Śpiących Wiatrów” Magdaleny Kordel – autorki bestselerowych powieści obyczajowych.
Stella jest całym sercem zaangażowana w remont dworu w Kotkowie. Mela chyba zadomowiła się w Bieszczadach na dobre, a Julka… No właśnie Julka, najmłodsza z sióstr, w ramach szukania swoje drogi życiowej postanawia się zająć czarami! I to na poważnie. Zapisuje się na tajemnicze elitarne warsztaty, które przyniosą jej wiele niespodzianek, od poznania dziwnego Bodzia, po konieczność ukrywania się we własnym mieszkaniu. Pozna też Ołenę, szeptuchę z Podlasia, kobietę niezwykłą i mądrą, która pomoże jej zrozumieć, na czym naprawdę polega magia.
„Szepty jesieni” to ciepła powieść pokazująca siłę relacji rodzinnych. Magdalena Kordel znów rozbudzi w czytelniczkach inspirację do życia oraz nadzieję, że zawsze warto próbować. A to wszystko w uroczym klimacie małego miasteczka ze szczyptą ludowych wierzeń.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8387-259-9 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Julka od pięciu dni udawała, że nie ma jej w domu. Nie podchodziła do drzwi, nie reagowała na dźwięk dzwonka i nie zapalała świateł. Wieczory spędzała w łazience – niech chwała będzie architektowi, który projektował budynek, za brak polotu i wyobraźni. Zapewne nawet przez myśl mu nie przeszło, że wiele lat później dzięki jego dyletanctwu ktoś nie będzie musiał żyć pogrążony w całkowitej ciemności. Bo przynajmniej w tym jednym pozbawionym okien pomieszczeniu Julka mogła korzystać z dobrodziejstw elektryczności, nie musząc się obawiać, że jasna poświata zdradzi jej obecność. I pomyśleć, że jeszcze do niedawna wieszała psy na biednym architekcie, twierdząc, że nawet jej siostrzeniec Franio dostrzega mankamenty jej łazienki i na swoim rysunku przedstawiającym mieszkanie Julki wyposażył pomieszczenie w ogromne okna. Skoro nawet dziecko widzi, że ich tam brakuje, to podobnego pomyślunku można by chyba oczekiwać od architekta. Nawet takiego ograniczonego realiami PRL-u, kiedy blok, w którym mieszkała Julka, powstawał.
Teraz jednak odczuwała li i jedynie wdzięczność. Doszła nawet do wniosku, że w każdym mieszkaniu powinno na wszelki wypadek istnieć choć jedno takie bezokienne, zaciemnione pomieszczenie.
Na podobne przemyślenia miała naprawdę mnóstwo czasu.
Początkowo łudziła się, że wystarczy jeden, góra dwa dni spędzone w ukryciu i wszystko się uspokoi. Żywiła nadzieję, że cokolwiek zażył ten kretyn, w końcu przestanie to na niego działać i wróci mu choć odrobina zdrowego rozsądku. Niestety nie doceniła przeciwnika. Był niebywale wytrwały.
Ale tego właściwie powinna się spodziewać i naiwnością z jej strony było założenie, że jej prześladowca podda się tak szybko. Z substancjami odurzającymi, których tamtego wieczoru niewątpliwie nadużył, czy bez nich Bodzio był niesamowicie uparty. W końcu upór to jedna z charakterystycznych cech fanatyków. I wariatów. A wszystko wskazywało na to, że na jej nieszczęście facet był i jednym, i drugim – czego niestety nie zauważyła, dopóki nie było za późno. W ogóle umknęło jej mnóstwo rzeczy. Między innymi taki drobiazg jak ten, że Bodzio ma na jej punkcie chorobliwą obsesję. I oto teraz ponosiła tego bolesne konsekwencje. Tym bardziej dotkliwe, że raniły również jej ego. Z wykształcenia była przecież psychologiem! Nie wykonywała wprawdzie wyuczonego zawodu, ale pracowała z ludźmi i w związku z tym najlepszą możliwą praktykę miała na co dzień. Szczyciła się tym, że rozumie ludzkie dusze. I dostrzega niewidoczne dla większości niuanse. Dla części jej klientów seanse tarota, którym oddawała się z pasją, były tylko pretekstem, bo tak naprawdę przychodzili do Julki przede wszystkim po to, żeby się wygadać i posłuchać tego, co ma im do powiedzenia. Bywało i tak, że talia kart leżała nietknięta, a mimo to klient wychodził spokojniejszy, śmielej patrzący w nadal nieodgadnioną, ale jakby nieco przyjaźniejszą przyszłość.
Jednak z Bodziem ewidentnie coś poszło nie tak i teraz Julka ponosiła tego dotkliwe konsekwencje. Straciła czujność i wpakowała się w niezłą kabałę. Nie dość, że bała się wyściubić nos za próg mieszkania, to musiała zrezygnować ze wszystkich sesji karcianych, które były jej głównym źródłem utrzymania. W końcu odbywały się u niej w domu, a skoro jej w tymże domu rzekomo nie było, to logiczne, że odbywać się nie mogły.
Na całe szczęście zdołała odwołać wszystkie zaplanowane na ten tydzień spotkania. Jednak tydzień właśnie dobiegał końca i tym samym sprawa sterczącego pod blokiem Bodzia stawała się coraz bardziej paląca. Bo o ile Julka oczywiście mogła po raz drugi obdzwonić klientów i przekonująco usprawiedliwić swoją nieobecność w kolejnym tygodniu, a nawet i dwóch albo trzech, o tyle czy miała się dalej godzić na bycie więźniem we własnym domu? Kwestia pieniędzy również nie była bez znaczenia; Julka wprawdzie nie miała noża na gardle, pieniędzy wystarczyłoby jej jeszcze na długo, ale plan zakładał zupełnie co innego. Na codzienne wydatki zarabiała na bieżąco. To, co zostawało, odkładała. I wkurzało ją, że musi naruszyć swoje oszczędności. I to, było nie było, przez własną naiwność i głupotę! Co więcej, nie miała pojęcia, co z tym fantem zrobić. Żadnego, nawet szczątkowego planu.
A nic niestety nie wskazywało na to, by Bodzio zamierzał sam z siebie odpuścić. Widać było, że jest zdeterminowany, i – co gorsza – nie był sam. Gdyby działał w pojedynkę, jakoś udałoby się jej wymknąć, bo przecież nawet najbardziej fanatyczny fanatyk nie mógłby stać pod jej domem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Musiał jeść, korzystać z toalety i jednak trochę spać, choć – o tym już zdążyła się przekonać – Bodzio zbyt wiele snu nie potrzebował. I kiedy wybierali się na tę przeklętą wyprawę – którą, o bogowie! sama zorganizowała – to Bodziowe niewielkie zapotrzebowanie na sen wydawało się jego ogromnym atutem. W ogóle całe to przedsięwzięcie jawiło jej się jako wielka przygoda, która mogła okazać się nowym początkiem w jej życiu. A Julka od jakiegoś czasu czuła, że potrzebuje wyzwań, odmiany. Ekscytacji i adrenaliny. Spokój i stabilizacja sprawiły, że powoli pogrążała się w marazmie. Nawet jej ulubieni bywalcy tarotowych seansów zaczęli ją nie tylko nużyć, ale i jakby irytować. A to już było wysoce niepokojące. Uznała więc, że czas najwyższy na zmiany. Trzeba było ruszyć z miejsca i zrobić kolejny krok. W kierunku, który od długiego czasu zaprzątał jej uwagę i zajmował myśli.