- promocja
Ptaki - ebook
Ptaki - ebook
Kultowa norweska powieść w nowym przekładzie.
Rodzeństwo siedziało na schodku przed chałupiną, w której mieszkało samowtór. Czerwcowy wieczór był ładny, ciepły, a stare drewno ścian oddawało leniwie zapach po słonecznym dniu.
Mattis i Hege są rodzeństwem, które łączy silna więź emocjo¬nalna. Hege opiekuje się bratem, o którym miejscowi mówią „taki trochę głupek”. Mattis nieco inaczej patrzy na otaczającą go rzeczywistość, nie przejmuje się opiniami innych, ale za¬chwyca go nieprzenikniony świat przyrody, który dla niego jest prosty i łatwy. Kiedy nad domem pojawiają się słonki – ptaki, których nigdy wcześniej nie widział w okolicy, a Hege się zakochu¬je, Mattis czuje, jakby jego świat się rozpadał. Podejmuje więc rozpaczliwą próbę walki o uwagę siostry. Ale czy nie jest już za późno?
W nowym wydaniu dołączone jest opowiadanie Niedojda, które stało się dla autora bezpośrednią inspiracją do napisania Ptaków.
Bezradność wobec życia jest wiecznotrwała. W końcu wszyscy jesteśmy niedojdami, tyle że w „Ptakach” na najwyższym literac¬kim poziomie. Piękna powieść! Warto wrócić.
Ignacy Karpowicz
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788368263220 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od Niedojdy do Mattisa
Dla miłośników twórczości Tarjeia Vesaasa Ptaki są dziełem szczególnym. Szerszej publiczności stały się znane dzięki mistrzowskiej ekranizacji z 1968 roku zatytułowanej Żywot Mateusza w reżyserii Witolda Leszczyńskiego, w której niezapomnianą rolę zagrał Franciszek Pieczka. Sama powieść, wydana w Norwegii w 1957 roku, ukazała się w Polsce w przekładzie Beaty Hłasko sześćdziesiąt lat temu, w 1964 roku. Różnica dwóch pokoleń w odbiorze formy powieściowej to dużo, przyszła więc pora, by powtórnie zmierzyć się z prozą liryczną symbolisty i klasyka norweskiego modernizmu.
Nowy przekład powieści Vesaasa trafia do rąk Czytelników poprzedzony nowelą Niedojda (Tusten). W Norwegii opublikowano ją w 1952 roku, a w Polsce, przetłumaczona przez Ewę Grabarczyk jako Głupi, znalazła się w wydanym w 1988 roku wyborze opowiadań Koń z Hogget.
Umieszczenie obu tekstów w jednym tomie pozwala w wyjątkowy sposób prześledzić ewolucję tworzenia przez autora postaci głównego bohatera – od wrażliwego na piękno przyrody i nie w pełni sprawnego fizycznie Niedojdy do refleksyjnego, próbującego zrozumieć świat i siebie Mattisa, w którym otoczenie widzi głównie przygłupiego obiboka. Przybliżanie się do tematu w różnych gatunkach prozy, czy będzie to nowela, słuchowisko czy powieść, a nawet w liryce, jest zresztą cechą charakterystyczną twórczości Vesaasa, o czym wspominano w posłowiach do wcześniej opublikowanych nowych przekładów Wiosennej nocy i Zamku z lodu.
W Ptakach mamy do czynienia z modernistyczną wersją Künstlerroman, powieści o artyście, zawierającej wątki autobiograficzne. Sam Vesaas przyznał to w gawędzie Om Tusten (O Niedojdzie) z 1959 roku:
Redaktor prosił, żebym opowiedział, jak „powstawała” postać Mattisa Niedojdy. Mogę to zrobić tylko od zewnątrz. Nie wezmę na siebie przedstawienia psychologicznego procesu . Najbliżej prawdy o Niedojdzie znajdę się, gdy nazwę to autoportretem z pewnymi zastrzeżeniami.
Błędem jest nazywanie Niedojdy niedorozwiniętym umysłowo (jak to się czasami robi). Nieporadność to tylko coś, w co został wyposażony, żeby móc mówić (ważne) rzeczy, których nie mógłby powiedzieć, gdyby uchodził za zwykłego bystrzaka (Baumgartner, s. 253).
W rękopisie z 1968 roku pod tytułem Mattis’ liv (Żywot Mateusza) Vesaas nawiązuje pośrednio do cech artysty poety Mattisa w pochwale „mistrzowskiego odtwórcy” – Franciszka Pieczki:
Wielka sztuka to przedziwna sprawa: nie wydawałoby się, by silny, wysoki Pieczka nadawał się do przedstawienia bezradnego Mattisa – a wręcz przeciwnie – olbrzym całkowicie zniknął, pozostał zaś prawdziwy Mattis, niepraktyczny i zagubiony w realnym życiu, lecz delikatnymi ptasimi rysami zarówno w duszy, jak i wokół siebie, z poetyckimi wizjami i pięknymi, pozbawionymi nadziei sennymi marzeniami, z wrażliwością poety na słowa i z bogatym w niuanse życiem wewnętrznym.
Tylko taki człowiek spotyka na swej drodze cudownego ptaka – i traci tegoż ptaka tak nagle i brutalnie (Baumgartner, s. 256).
Wróćmy jednak do gawędy Vesaasa o powstawaniu opowieści o Niedojdzie:
Książka żyła w myślach przez długi czas. Konkretny początek dała jej replika, którą usłyszałem w 1933 roku. Przypadkowy człowiek, którego nazwiska nie znam ani nie wiem, gdzie się on znajduje, mówił, że „niedoszłe świerki w bagnie mogą komuś dać wiele do myślenia”. Zdanie wgryzło mi się w pamięć, lecz przez wiele lat pozostawało tam jedynie jako wypowiedź, nic więcej.
Podczas wojny napisałem potem pierwszą nowelę o Niedojdzie. Nazwałem ją Niedoszłe świerki. To, w jaki sposób postać przybrała kształt, dawno przykrył kurz niepamięci, jednak punktem wyjścia były owe drobne, uschnięte świerczki na bagnie, tkwiące tam bez warunków do wzrostu.
Kiedy nowela została ukończona, stało się jasne, że trzeba napisać o Mattisie więcej. Tymczasem nowela czekała i wyszła w formie książkowej dopiero w 1952 roku. Niemniej z upływem lat zebrało się wiele notatek o Niedojdzie oraz zestaw niedojdowych replik, takich choćby jak ta, że „płaskie kamienie nadają się do siedzenia”. Niedojda stał się więc znajomym, toteż łatwo było napisać książkę – na tyle, by wiedzieć, jaki będzie możliwy koniec (Baumgartner, s. 254).
Olav Vesaas, nieoceniony biograf swojego ojca, podaje wyciąg z zapisków autora w jego notatnikach. Tak więc w 1943 roku pojawia się wypowiedź o płaskich kamieniach, w 1953 roku Vesaas notuje, że ma pomysł na powieść Tusten og paradiset (Niedojda i raj) lub Tusten og engelen (Niedojda i anioł). Rok później zapisuje w notatniku, że „Niedojda odkrywa ciągi słonki nad chałupą. Będzie to decydująca sprawa”. W lutym 1956 roku Vesaas zaczyna pisać powieść Rugdetrekket (Ciągi słonki). Kończy ją w lipcu tegoż roku i bierze się za przepisywanie jej na czysto – jednak już pod innym tytułem. Kolejne redakcje i przepisywania oraz liczne przymiarki do innych tytułów trwają do połowy stycznia 1957 roku, kiedy to Vesaas wysyła do wydawnictwa „nową powieść pod tytułem Fuglen (Ptak)”. Ostateczny tytuł powstał po naradzie z wydawcą, a powieść ukazała się jednocześnie w Norwegii, Danii, Szwecji i Finlandii na początku września 1957 roku. Tarjei Vesaas właśnie ukończył sześćdziesiąty rok życia.
Olav Vesaas pisze we fragmencie poświęconym Ptakom, że w dwóch pierwszych wersjach powieści autor trzymał się symbolu świerczków na bagnie z noweli, dopiero zaś w trzeciej wersji, gotowej do druku, zastąpił je dwiema uschłymi osikami zwanymi potocznie Mattis-i-Hege.
Wspomina też, że jego ojca interesowały loty tokowe słonek na długo przed powstaniem powieści. W 1935 roku Tarjei Vesaas napisał dla bożonarodzeniowego numeru pisma „Speidern” opowiadanie pod tytułem Rugdetrekk (Ciągi słonek) o starym cieśli, który zbudował sobie dom pod trasą lotów tokowych słonek. W 1940 roku zaś, kiedy w Juvstøyl w Setesdalu pisał Nocne czuwanie, również obserwował w pobliżu ciągi tego ptaka.
Przymiarki do powieści i kolejne wersje tytułów świadczą o tym, że Tarjei Vesaas stopniowo oddalał się od postaci Niedojdy z noweli i rozwijał wątek przeżyć wewnętrznych Mattisa oraz związku z ptakiem, z którym ten się identyfikuje. Przepiękne sceny korespondowania Mattisa ze słonką to kwintesencja twórczości poety i istoty poezji. Można to też uznać za szczytowy punkt Vesaasowej symbolistycznej odmiany Künstlerroman.
W biografii pióra Olava Vesaasa znajduje się fragment brudnopisu przemówienia, które pisarz wygłosił w ambasadzie w Londynie w 1968 roku z okazji wprowadzenia na rynek angielski przekładu Ptaków. Tarjei Vesaas ujął to wówczas tak:
Jest to w gruncie rzeczy książka o tak zwanej sytuacji artysty w życiu. Artysta jest często bezradnym dzieckiem, więźniem marzeń i pomysłów, co bardziej realistycznie nastawieni ludzie nazywają raczej fantazjowaniem. Przeżywa on chwile wzniosłe i momenty trudne, czasami wszystko wydaje mu się chaosem. Dość popularny jest pogląd, że pisarz to raczej bałaganiarz . Wolałbym, żeby na postać bezradnego Mattisa patrzono jak na poetę, który ma na wyciągnięcie ręki kuszącą, nieznaną krainę, do której nigdy nie dociera. Jedno czy drugie poetyckie słowo wydobędzie się w nim na powierzchnię i uczyni go na mgnienie szczęśliwym, unieruchomi i odejmie mowę, a potem zaraz zniknie (Vesaas, s. 312).
Nie miejsce tu na pełnowymiarową analizę Ptaków. Nie należy też odbierać Czytelnikom satysfakcji samodzielnego interpretowania tekstu powieści. Warto jednak zwrócić uwagę na dość skomplikowaną formę narracji, co opisał literaturoznawca Frode Hermundsgård i co zostało stosunkowo wiernie oddane w tłumaczeniu. Otóż modernista i symbolista Vesaas swobodnie zmienia w Ptakach trzy różne perspektywy spojrzenia na Mattisa. Widzimy go od zewnątrz, jak wygląda w oczach innych, od wewnątrz, gdy opisane są jego myśli i przeżycia, oraz czasami bezpośrednio, gdy dochodzi do głosu jego własne widzenie świata w pierwszej osobie liczby pojedynczej.
Wielu krytyków i czytelników podkreślało, że odbierają Mattisa jak osobę z krwi i kości i mogą się z nim identyfikować.
Tu warto zacytować Halldis Moren Vesaas, która w swych wspomnieniach o mężu napisała:
Ze swej strony sądzę, że łatwo jest też identyfikować się z siostrą Mattisa, Hege – i uważam, że bierze się to nie tylko stąd, że zawsze reagowałam na kobiety w książkach Tarjeia, jakby były one rzeczywistymi postaciami, moimi siostrami. Według mnie Hege także jest główną bohaterką w książce. Z serca życzy się jej – jak sam pisarz to uczynił – późnego szczęścia z Jørgenem i ma się nadzieję, że nie pojmie ona związku z utonięciem Mattisa – bo jeśli go pojmie, to raczej niewiele szczęścia czeka ją w przyszłości (Moren Vesaas, s. 106).
Maria Gołębiewska-Bijak
W opracowaniu wykorzystano i przełożono cytaty z następujących źródeł:
Tarjei Vesaas, Huset og fuglen. Tekster og billete 1919–1969, redigert av Walter Baumgartner.
Halldis Moren Vesaas, Båten om dagen. Minne frå eit samliv 1946–1970.
Olav Vessas, Løynde land. Ein bok om Tarjei Vesaas, s. 305–315.
Frode Hermundsgård, Depicting subjektivity in the Film Adaptation of Tarjei Vesaas’ Novel Fuglane..., za: Gunnar Iversen, https://montages.no/2020/05/analysenfuglane-2019/.NIEDOJDA
.
Niedojdę zatrzymano na środku gościńca i zapytano, czy mógłby się podjąć rąbania drewna. Stanął przed nim wysoki, barczysty mężczyzna i spojrzał mu w oczy.
– Co? – zapytał zaskoczony Niedojda. Nie wierzył, że dobrze usłyszał. Miewał czasami szum w uszach. Ale czy ten mężczyzna nie powiedział „Mattis”?
Tamten powtórzył:
– Po prostu zapytałem, czy mógłbyś podjąć się dla mnie ścinki i rąbania, Mattis.
Mattis, powiedział. Jak gdyby nigdy nic. Jakby tu był jakiś inny robotnik.
Niedojda tak się ucieszył, że zrobiło mu się gorąco. Szybko jednak ukrył w sobie tę radość, żeby tamten nic nie zauważył. Wiedział, że robotnicy nie drżą z radości, jeśli dostaną taką ofertę. Odpowiadali po prostu tak albo nie, w zależności od tego, jak im pasowało. Tylko że ten mocno zbudowany mężczyzna powiedział Mattis. A do wszystkich, którzy mówili do niego „Mattis”, natychmiast przytwierdzała się jakby gwiazda. Jeżeli się zdarzyło, że ktoś do niego zagadał, rzadko używał imienia. Mattis dobrze wiedział, że między ludźmi nigdy nie nazywał się inaczej niż Niedojda.
– Tak – odparł, gdy uporządkował sobie to wszystko w głowie.
– Możesz to wziąć na siebie?
– Tak.
Mężczyzna zapytał trzy razy. Dlaczego musiał to robić?
– To dobrze.
To dobrze, powtórzyło się jak echo w duszy ożywionego Niedojdy.
– Naprawdę jestem akurat w potrzebie – rzucił mężczyzna. Potem szybko odchrząknął zakłopotany.
– Gdzie to jest? – zapytał Niedojda, nawet nie usłyszawszy tego, co powiedział mężczyzna.
– Mam na myśli Zachodnie Zbocza. Tam rośnie tyle wysokich brzóz.
– Tak, zgadza się – przytaknął Niedojda, choć wcale nie znał tamtej okolicy.
– Widać znasz tamten rejon.
Niedojdę przepełniała duma. Mężczyzna wciąż jeszcze tu stał. Stoi na środku drogi i rozmawia ze mną. Ten silny mężczyzna, właściciel lasów i zboczy. Gdyby pojawiła się tu jeszcze cała gromada ludzi i to zobaczyła. Mogłaby się zbiec cała parafia. Przydałoby się im. Choć po prawdzie to nie niedziela. A droga tak pusta, jak tylko może być.
Mężczyzna jeszcze stał. Jeszcze nie skończył. Pozwolił Niedojdzie pławić się w tej łasce.
Znieruchomiały Niedojda pławił się w tej łasce i czekał.
Działo się to gdzieś w drugiej połowie maja. Jezioro poniżej drogi od dawna było wolne od lodu, oddychało i od nowa żyło. Woda w nim wezbrała. Błękit nieba pociemniał. Pachniało świeżym listowiem i ziemią. Czuło się, że to wszystko jest osobliwe. Że być na ziemi to tajemnica.
Życie i praca na roli. Wszyscy się trudzą. Każdy trochę zarabia. Trafiło się też temu niedojdzie Mattisowi, zatrzymano go na środku drogi i zaproponowano cięcie drzew na opał.
Mężczyzna wyglądał na zadowolonego. Znalazł drwala do dalekich lasów na Zachodnich Zboczach. Nic nie wspomniał o tym, że Niedojda jest ostatnim z pytanych po tym, jak wszyscy inni powiedzieli „nie”. Podobna myśl przemknęła Niedojdzie przez głowę, bo miał złe doświadczenia, ale odsunął ją od siebie. Przecież tym razem nie musi tak być.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni zardzewiały klucz. Podał go Niedojdzie:
– To jest klucz do koleby.
Niedojda wziął go, nie ruszając się z miejsca.
– Dobrze – powiedział cicho.
Był to jakby klucz do wielkiego skarbu. Albo do nadzwyczajnego domu. Za nim szła moc. Niedojda przyjął wraz z kluczem oznakę władzy i odpowiedzialności.
Tymczasem mężczyzna mówił:
– Za długo by trwało, gdybyś każdego dnia płynął tam i z powrotem, więc chyba będziesz musiał tam zamieszkać.
– Dobrze.
– Chyba się nie boisz spać sam?
Niedojda poczerwieniał, a mężczyzna poczuł lekkie zakłopotanie. Powiedział coś, czego nie powinien mówić, bo przecież dotyczyło to Niedojdy. Zwykłego robotnika nie pyta się, czy się nie boi spać sam w chacie po drugiej stronie jeziora. Mężczyzna stracił swoją gwiazdę – była taka krucha i nietrwała, że nie istniało nic aż tak nietrwałego.
– No dobrze – pospieszył ze zmianą tematu. – To zaczniesz może już jutro, jeśli masz czas. Ściąć trzeba tylko wysokie brzozy. Zresztą są oznakowane, wystarczy tym się kierować. Potem potniesz je na zwykłą długość do sprzedaży i ułożysz w półfamny. To drewno, które będę sprzedawał.
Słowa płynęły z ust mężczyzny i przyciągały Niedojdę. Wiedział też jakby dlaczego. Słuchał uważnie z kluczem w ręce.
– W takim razie szczęśliwej drogi – zakończył mężczyzna.
– Szczęśliwej drogi – powiedział Niedojda.
Znów był sam na drodze.
Niedojda szedł do domu. Bardzo chciał spotykać ludzi idących mu naprzeciw. Zazwyczaj tego unikał, dziś jednak czuł wprost przeciwną potrzebę. Brało się to od owego zardzewiałego klucza, który ściskał w pięści schowanej w kieszeni spodni. Dano mu klucz do domu. Miał mieć władzę rządzenia tym domem, otwierać go i zamykać, kiedy zechce. Cieszył się, a kiedy na kogoś się natykał, patrzył mu prosto w twarz, aż ludzie się dziwili. Rozmawiano z nim, dostał zarobek i klucz. Wszystko w ciągu jednego dnia. Szara tkań minionych dni wisiała w pamięci – odsunął ją, zostawił za sobą. Przecież i tak tam przynależała. Była jak stara okurzona pajęczyna z resztkami much. Na tym tle zawisły teraz gwiazdy. To, co w jego sercu najpiękniejsze, wyszło na jaw, tak przynajmniej się wydawało.
Główna droga, którą szedł, prowadziła przez bagno, rozległe, kwaśne, nieuprawne bagno z wiechciami niedoszłych świerków tu i ówdzie we mchu. Małych drzewek, które nigdy nie dorastały, jedynie ledwie się przebijały przez życie, pokryte ciemnymi porostami i suchymi, cienkimi, pokręconymi gałązkami.
Zostały tam...
Niedojda spojrzał na nie z lękiem.
W tej samej chwili zbliżyło się szybkim krokiem kilku wyrostków. Z książkami pod pachą. Pewnie ze szkoły. Albo może z egzaminów przed konfirmacją na plebanii. Byli w tym wieku.
Na dzisiaj skończyli. Weseli, z bystrym wzrokiem. Nastawieni na hecę. Niedojda ich zobaczył i chciał uciec, bo to najgorsze, co go spotykało. Jednak nie było jak umknąć. Na takich nie pomagał nawet klucz.
Zauważył ten błysk, który przebiegł po ich twarzach, gdy w pośpiechu szukali, co by tu specjalnego powiedzieć Niedojdzie. Nie mieli nic przygotowanego, nic wystarczająco niezużytego, chyba żeby coś wpadło w ostatniej chwili...
Może dlatego, że lśniła jasna gwiazda – w każdym razie sam nie wiedział, kiedy wskazał na bagno:
– Patrzcie na nie! – rzucił ni stąd, ni zowąd.
Wpatrzyli się zdumieni. Strzał, który właśnie miał paść z ich edukowanych mózgów, nie padł. Nic tam nie widzieli.
Niedojda wskazywał palcem:
– Patrzcie na niedoszłe świerki!
Odebrało im mowę. Niedojda stał przed nimi, ściskając w kieszeni klucz. Niski, suchy i pokręcony, do tego z rzadką bródką jak ciemny porost pod szczęką. Nigdy się nie zdarzyło, żeby w pełni pozbył się tej sfuszerowanej brody, zawsze trochę jej tam zwisało.
Chłopakom krew uderzyła do głów i szybko poszli dalej. Niedojda ruszył w swoją stronę. Trochę sam sobą zdziwiony, ale szczęśliwy. Dawno już nie odniósł takiego zwycięstwa. Wielokrotnie przeżywał to wydarzenie od nowa.
Wyciągnąłem rękę i wskazałem prosto na drzewa. Chłopaki pewnie nawet o tym nie śniły. Patrzcie na niedoszłe świerki!, tak im powiedziałem. A im się to nawet nie śniło.
Ścisnął klucz w kieszeni.
No i ścinka drzew. Jak inni mężczyźni. Na drewno opałowe.
Mam teraz z czym wracać do siostry, pomyślał i przeszedł na drugą stronę gościńca do ich chałupy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------