- W empik go
Ptasie ulice - ebook
Ptasie ulice - ebook
Cztery opowiadania: Kondukt, Staruszek, Manuskrypt Izaaka Feldwurma i Mieszkanie. Piotr Paziński powraca w nich do tematyki znanej z Pensjonatu. Pisze o utraconej tradycji żydowskiej Warszawy, o nieobecności i odchodzeniu bliskich. Sugestywnie łączy warszawskie tu i teraz z biblijną przypowieścią, czasem ironizujeąc, tworzy przejmującą metaforę żydowskiego losu.
Narracje metafizyczne Piotra Pazińskiego krążą po obrzeżach tego, co nazwano rzeczywistością wyniszczoną. Sięgają po magię postpamięci, dopisującej legendy światu ocalałych. Pustkę po ich odejściu wypełnia mitotwórcza praca wyobraźni. „Znam wasze dziwactwa – czytamy – i wasze historie, znam niejedną tajemnicę, tu opowieść, tam jakiś kawałek, wszystko w strzępach, jak poprzecierane sukno, więcej milczenia niż mowy”. A więc fantazmatyczna wędrówka w labiryncie cmentarza żydowskiego przy warszawskiej ulicy Okopowej, dzieje szarlatańskiej księgi adresowej, poszukiwanie zaginionej opowieści o Dzielnicy Północnej i noc w pełnym wspomnień mieszkaniu zmarłej – to cztery nielegalne i problematyczne odnogi czasu, jakie odkrył niegdyś Bruno Schulz. „Spróbujmy tedy odgałęzić w którymś punkcie historii taką boczną odnogę, ślepy tor, ażeby zepchnąć nań te nielegalne dzieje”...
Jan Gondowicz
Piotr Paziński – filozof, pisarz, tłumacz, naczelny redaktor żydowskiego dwumiesięcznika "Midrasz", autor książek o Jamesie Joysie. Za przekład 12 opowiadań Szmuela Josefa Agnona zebranych w tomie Przypowieść o skrybie został wyróżniony Nagrodą im. Boya-Żeleńskiego 2017.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62795-56-7 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Osobno stał mężczyzna w ciężkim ubraniu. Jakub nigdy wcześniej go nie spotkał, ani na ulicy, ani na cmentarzu. Człowiek ów rozglądał się nieśmiało, po trosze lustrował żałobników, rejestrując ich obecność z niedowierzaniem. Na pewno nie stąd, przyjezdny, przemknęło Jakubowi przez głowę. Odniósł wrażenie, że nieznajomy, podobnie jak on przed chwilą, liczy obecnych i że robi to nader skrupulatnie, koncentruje się na każdej twarzy, jakby chciał wszystkie odcisnąć w pamięci. Dziwne było, że nikt na niego nie patrzy. Zgromadzeni albo po prostu go nie dostrzegali, zaabsorbowani sytuacją, albo przeciwnie, ignorowali z rozmysłem, ponieważ nie uważali za jednego ze swoich.
Jakub pożałował nieznajomego. Już miał sam siebie przekonać, by podejść i powitać go niejako w imieniu ogółu, gdy tamten zwrócił wzrok w jego stronę. Patrzył intensywnie wielkimi oczami, w których współczucie mieszało się z jakąś surowością, a może z maskowanym gniewem. Przeszywał Jakuba na wskroś, nieledwie dotykając muru za jego plecami, a Jakub od razu poczuł się winny, że nie potrafi odwzajemnić się jakimkolwiek gestem.
Ludzie na placyku zaszumieli. Od pewnego czasu obserwowali nieznanego mężczyznę i coraz głośniej komentowali jego zachowanie. Jedna z kobiet wskazywała go ręką, tłumacząc coś towarzyszom, mistrz ceremonii zdradzał objawy zdenerwowania, jakby cały pogrzeb, za który czuł się odpowiedzialny, właśnie wymykał się spod jego władzy.
Zamieszanie irytowało Jakuba. Zdecydował, że przeczeka uroczystość gdzieś na cmentarzu, a grób odwiedzi, kiedy wszyscy już sobie pójdą. Zanim jednak zdążył ruszyć się spod studni, wyrósł przed nim człowieczek w kraciastym kaszkiecie. Jakub nie znał jego nazwiska.
– Proszę do nas, niechże się pan tak nie kryje – zachęcił. – Co prawda jest już dziesięć, ale dodatkowy nie zawadzi.
Jakub nie odpowiedział. Tamten nie zamierzał odejść.
– Niedawno mówił o panu, pan wie? Chwalił pańskie – zastanowił się – no to, co pan pisał ostatnio. Dobrze, mówił, ale wszystko nie tak, to zupełnie inaczej było. Pan tam pokręcił, pododawał. On co innego pamiętał.
– Nie wiedziałem, że czytał.
– A czytał, czytał – odparł jak człowiek doskonale poinformowany. – Jakub idzie w moje ślady. Tak mówił. Jakub mnie wyręczy, Jakub podejmie wątek, Jakub zacznie tam, gdzie ja nie mam siły dalej pisać.
Wspiął się na palce, żeby mówić Jakubowi prosto do ucha:
– On bardzo dużo darł w tych dniach. Opiekunka wynosiła kubły papierów. Poszło wszystko na zmarnowanie! Mówiłem, niech to się komuś na coś przyda, może Jakub, właściwie dlaczego on miałby tego nie przeczytać, zna się przecież, czytał niejedno, może mógłby... Wszyscy tutaj byliśmy tego samego zdania. Ale nie. Upierał się, że nie, nic nie da, nic nie zostawi, no i nic nie zostało. Jak to się mówi, do ostatniego papierka. Jakub idzie w moje ślady. Cały czas to powtarzał! Darł i wciąż powtarzał, to jedyne, co wtedy mówił: Jakub i Jakub. I darł. Wyrzucał z teczek na podłogę, leżało to w kupach, chodzić nie można było, chyba że po tym, aż człowiekowi płakać się chciało, że tyle tego idzie, ale co tu płakać! Darł ciągle, na karteluszki, co ja mówię, na małe okrawki, na pół paznokcia, że nic nie szło odczytać, może jedna litera na świstku. Niekiedy nawet kawałka litery nie było. Przemieszane! I jak to teraz złożyć? Dotychczas nikomu się nie udało. No i tak!
Zamruczał zadowolony, po czym dodał ze wstydem:
– To ja już pana zostawię.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------