Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rok i trzy dni - ebook

Data wydania:
3 lutego 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
45,00

Rok i trzy dni - ebook

A co, jeśli ci powiem, że jest sposób na wieczną młodość? Możesz ją mieć… pod jednym warunkiem… Poznasz dokładną datę swojej śmierci, co do minuty. To jak? Wchodzisz w to? Nina Anderson to ambitna, młoda kobieta, a do tego bardzo majętna. Wydaje się, że niczego jej nie brakuje do szczęścia. Żyje w czasach, gdy medycyna znalazła rozwiązanie na największe bolączki ludzkości – starość i choroby, a sztuczna inteligencja towarzyszy człowiekowi na każdym kroku i wyręcza go niekiedy nawet w myśleniu. Nina wie, że za tym dobrodziejstwem kryje się tajemniczy wynalazek jej matki, która poświęciła życie, by nie dostał się on w niepowołane ręce. Po latach cienie przeszłości wracają wraz z naszyjnikiem ze złotą salamandrą. Pewien urodzinowy wieczór, a raczej intrygujący solenizant przeorganizuje uporządkowaną i nudną codzienność Niny w pasmo niebezpiecznych przygód w zmieniającej się jak w kalejdoskopie scenerii egzotycznych wysp. Wątek sensacyjny splata się tu ze wzruszającą historią o miłości i przemijaniu. Marta Maciejewska w najnowszej książce zastanawia się nad tym, co decyduje o szczęściu i sensie naszego życia. Czy liczba przeżytych dni? Czy to, jak i z kim je przeżyliśmy?

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-972838-1-7
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORKI

Kochani Czytelnicy, chciałabym Wam opowiedzieć, jak powstała historia _Rok i trzy dni_ i co zainspirowało mnie do jej napisania. Zacznę od tego, co zaskoczyło mnie najbardziej, gdy stałam się autorką powieści.

Książki towarzyszyły mi od dziecka. Zawsze zajmowały ważne miejsce w moim rodzinnym domu. Wychowywałam się w poczuciu miłości i szacunku do słowa pisanego. Historie tworzone przez pisarzy zabierały mnie w miejsca, o których nawet nie marzyłam na jawie, pokazywały inną perspektywę, uczyły czegoś nowego. Od zawsze doceniałam wartość książki, ale gdy myślałam o osobie, która stworzyła powieść, nie widziałam już tak wielu atutów. Jeszcze w czasach szkolnych wyrobiłam sobie zdanie, że pisarz musi być bardzo samotną osobą, która wykonuje tytaniczną i niechcianą pracę. Wydawało mi się, że zamyka się w czterech ścianach i główkuje, co by tu napisać… Sądziłam, że takiej osoby nie czeka w życiu żadna ekscytacja.

W jakim wielkim byłam błędzie!

Próbowałam różnych ścieżek kariery: od prowadzenia kanału na YouTubie po prowadzenie szkoły tańca czy kreatywnych zajęć dla dzieci i dorosłych. Poznałam wielu fantastycznych ludzi. Nigdy się nie nudziłam, ale nigdy też nie miałam czasu, by zatrzymać się na moment. Nigdy nie żyłam tu i teraz.

W pewnym momencie poczułam silną potrzebę, by poukładać chaos w głowie, powstały z myśli, słów i przemyśleń. Zaczęłam pisać, tworzyć i wyobrażać sobie.

I właśnie wtedy rozpoczęła się moja najbardziej ekscytująca i ciekawa podróż w życiu. Stałam się spokojniejsza, bardziej uważna na to, co mnie otacza, otwarta na nowości, ale przede wszystkim odzyskałam czas.

Życie nieustannie dostarcza mi materiału na nowe powieści, inspiruje mnie. Czasem jedno zdanie albo gest sprawia, że w mojej głowie układa się historia, którą chciałabym opowiedzieć. A niekiedy jest tak, że spotykam ludzi, którzy mają wiele do powiedzenia. Posiadają wiedzę i inne spojrzenie na świat niż moje.

I tak właśnie było w przypadku powieści _Rok i trzy dni_.

Część z Was już mnie zna, więc doskonale wiecie, że moja córka Julia urodziła się jako skrajny wcześniak (więcej przeczytacie o tym w _1200 gramów szczęścia_). W pierwszych miesiącach po opuszczeniu szpitala takie dzieci wciąż są pod stałą kontrolą oddziału neonatologicznego i rodzice są zobligowani do biegania od lekarza do lekarza, by skontrolować, czy wszystko jest w porządku.

Pewnego dnia, gdy byłam już bardzo zmęczona taką rutyną, gdy znowu musiałam wstać o piątej rano, nakarmić dziecko, ubrać w kombinezon zimowy, włożyć wózek do auta i, by dojść do lekarza, ponownie wyjąć ten wózek z auta, rozebrać dziecko w poczekalni i lecieć na czas na kolejną wizytę, miałam dosyć. Moja córka też. Przez moment nie miałyśmy nawet czasu, by po prostu się poprzytulać. Byłam zmęczona, czułam się jak tragarz i emocje wzięły nade mną górę. Po prostu miałam dosyć, a wtedy niestety nie umiem trzymać języka za zębami.

Tego dnia ponownie wytaszczyłam wózek z auta, ale przypomniało mi się, że przychodnia jest na piętrze i żeby tam dotrzeć, trzeba pokonać milion schodów. Nie miałam na to siły, więc powiedziałam sobie: „Pieprzyć to!”.

Wzięłam córkę na ręce i obładowana jak wielbłąd udałam się do przychodni. Wzburzona stwierdziłam, że powiem lekarzowi, że to skandal, by w przychodni dla dzieci było tyle schodów, że to skandal, że nikt o nas, matkach, nie myśli. Pomyślałam sobie, że jeśli nie będziemy mówić o tym, co nam przeszkadza, to rzeczywistość wokół się nie zmieni, bo każdy pomyśli sobie, że taki stan rzeczy nam odpowiada.

Zatem gdy przyszła moja kolej, wpakowałam się do gabinetu lekarskiego z córką na rękach, z rzeczami pod pachą i frustracją.

– Wie pan co? To skandal, by w przychodni dla dzieci było tyle schodów. Jak niby my, matki, mamy sobie poradzić? Kogoś to w ogóle obchodzi? – zaczęłam swoją tyradę.

Lekarz słuchał mnie z niewzruszoną miną. Nie przerwał mi, poczekał, aż skończę. Kiedy wszystko z siebie wyrzuciłam, lekarz wciąż się nie odezwał, nie zmienił nawet wyrazu twarzy. Po prostu wstał zza biurka, przeszedł przez gabinet, otworzył na oścież drzwi i ręką wskazał mi wyjście.

I jak z początku byłam wielce harda, tak w tamtym momencie dotarło do mnie, że przesadziłam, że zachowałam się zbyt impulsywnie i co najważniejsze, nie uzyskam badania dla dziecka. Kiedy otrzeźwiałam, zaczęłam układać w głowie słowa skruchy.

Wtedy lekarz odezwał się po raz pierwszy:

– Proszę spojrzeć w prawo i powiedzieć, co pani widzi.

Wykonałam jego polecenie i… poczułam się bardzo głupio. Przygryzłam wargę, zmarszczyłam brwi i przepraszającym wzrokiem spojrzałam w stronę lekarza.

– Proszę czytać – lekarz nie dawał za wygraną. – Na głos! – dodał.

Pełna wstydu zaczęłam czytać:

– Winda – jeszcze tak zażenowana to chyba nigdy nie byłam.

Lekarz zamknął drzwi i kazał mi usiąść na krześle obok w gabinecie.

– Proszę ochłonąć i przygotować córkę do badania.

Wykonałam polecenie w ciszy, bo odzywając się ponownie, sprawiłabym tylko, że poziom zażenowania sytuacją wzrósłby do niebotycznych rozmiarów.

Lekarz szczęśliwie postanowił rozładować napięcie i zapytał:

– Czym się pani zajmuje na co dzień?

– Piszę książki – pokornie odpowiedziałam.

– Świetnie, a ja wiersze.

– Ooo… – Zaskoczyła mnie ta odpowiedź. Nie wiedziałam, czy brać ją na poważnie, czy nie.

– Gdyby mogła pani wybierać, na co by pani postawiła: na wieczną młodość, zatrzymanie się procesów starzenia i życie w pełnym zdrowiu oraz siłach witalnych, znając przy tym dokładną datę swojej śmierci, czy jednak wybrałaby pani starzenie się z godnością i niewiedzę na temat okoliczności swojego odejścia?

Zaintrygowało mnie to pytanie. Moja wyobraźnia zaczęła działać. Na szybko zaczęłam sobie wyobrażać, jak mógłby wyglądać świat, gdyby ludzie się nie starzeli.

– Mogę wykorzystać ten pomysł na książkę? – zapytałam bez ogródek i pełna optymizmu.

– Jasne – zgodził się lekarz.

Później opowiedział mi więcej o ludziach Sieriożyna, o działaniu czipa, który wyłącza procesy starzenia, i o procesach apoptozy.

Kilka dni później doktor przyniósł do gabinetu także zeszyt z wierszami, które pisał przez całe życie. Na ich podstawie zbudowałam historię miłosną moich bohaterów i wykreowałam świat przedstawiony w niniejszej powieści.

To było ciekawe doświadczenie, które przyczyniło się do powstania tej książki. Mam nadzieję, że bohaterowie skradną Wasze serca. Przyjemnej lektury!PROLOG

9 maja 2034 roku, Rohrdorf, Bawaria

Słońce nad Rohrdorf chyliło się już ku zachodowi, oświetlając pobliskie zaśnieżone szczyty Alp. Kobieta o zgrabnej sylwetce i gustownie upiętych w kok blond włosach z lubością wystawiała twarz na jego promienie. Oparła się o barierkę hotelowego tarasu, przymknęła powieki i pozwoliła, by przyjemne ciepło pieściło jej odsłonięte ramiona. Kathrine Anderson przez moment zatraciła się w ożywczym powiewie budzącej się do życia alpejskiej wiosny. Myślami przeniosła się do wspomnień, kiedy beztrosko brodziła bosymi stopami po oceanicznej plaży. Od tego czasu tak wiele się wydarzyło… Teraz miała wrażenie, jakby jej dawne życie należało do kogoś innego. Odkąd przystąpiła do projektu badawczego Salamandra, wraz z córeczką praktycznie nie opuszczały terenu ośrodka. To w nim zamknęła się codzienność całego personelu: od pracy przez prowadzenie gospodarstwa domowego aż po kontakty towarzyskie.

To miejsce spełniało marzenia zawodowe każdego z zatrudnionych naukowców, ale niekoniecznie służyło ich rodzinom. Gdzieś z tyłu głowy Kathrine uwierała myśl, że takie rozwiązanie źle wpłynie na psychikę jej ośmioletniej córeczki. Miała wyrzuty sumienia, że Nina nie dorasta wśród rówieśników. Oczywiście korporacja zapewniła jej opiekę na najwyższym poziomie, gwarantując wykwalifikowane nianie i najlepsze zabawki edukacyjne. Tyle że Kathrine nie raz i nie dwa dostrzegała, jak bardzo samotna jest jej córka. Niestety nie było szans na to, by w ośrodku mogły przebywać inne dzieci. Pomysłodawcy bardzo rygorystycznie podchodzili do przestrzegania zasad, zrobili jeden jedyny wyjątek dla Kathrine. Zależało im bowiem na tym, by nie kto inny, ale właśnie ona kierowała zespołem naukowców. Gdy zaproponowali jej pracę, kobieta była już w ciąży i tylko dlatego zgodzili się na to ustępstwo.

Poza tym jako matka obawiała się, że po zakończeniu projektu Nina będzie miała trudności w odnalezieniu się w normalnym środowisku, że nie będzie potrafiła nawiązać kontaktu z rówieśnikami poza murami ośrodka. Zdawała sobie sprawę, że coś je obie bezpowrotnie omija. I z tego powodu miała ogromny dylemat. Jako naukowiec spełniała swoje ambicje, ale jako matka miała sobie sporo do zarzucenia.

Wiedziała jednak, że gra była warta świeczki, chodziło bowiem nie tylko o duże pieniądze, ale przede wszystkim o udział w projekcie, który pozwalał dokonać niemożliwego – zmieniał dotychczasowy porządek świata. Dodatkowo gwarantował prestiż i już na zawsze zapisywał nazwiska badaczy na kartach historii jako tych, którzy przysłużyli się ludzkości. Jak bowiem powszechnie wiadomo, tylko to, co zostawimy po sobie dla przyszłych pokoleń, zapewnia nam wieczność.

Ceną za to wszystko był w zasadzie tylko jeden warunek, ale bardzo restrykcyjny – zero kontaktu ze światem zewnętrznym.

Na co dzień dało się o tym zapomnieć. Nina dorastała co prawda w pamiętającym zimną wojnę poamerykańskim kompleksie koszarowym, lecz zwykły laik nawet się nie domyślał, że przestarzały na pierwszy rzut oka bastion został od środka wyremontowany i wyposażony w najnowocześniejsze urządzenia technologiczne i udogodnienia. Szare budynki i hangary kryły w sobie luksusowe kwatery i innowacyjny sprzęt do badań łączących w sobie biotechnologię, medycynę, genetykę i informatykę. To właśnie tutaj mieściło się najbardziej strzeżone laboratorium w całej Europie.

Kathrine przystała na propozycję kierowania zespołem, choć godzenie obowiązków naukowych z obowiązkami młodej matki było dla niej prawdziwym wyzwaniem. Wiedziała jednak, że ta sytuacja jest tylko na jakiś czas. Projekt bowiem, jak wszystko w życiu, miał mieć swój kres. Prowadzone badania przewidziane zostały na dekadę, ale dzięki temu, że do grupy naukowców zostali powołani najwybitniejsi badacze z całego świata, udało się je sfinalizować już po ośmiu latach. I właśnie dziś cały zespół po raz pierwszy od dawna mógł opuścić mury laboratorium. Ten dzień przyszło im świętować w odrestaurowanym, sporym bawarskim gasthofie1.

Dźwięk tłuczonego szkła natychmiast sprowadził Kathrine na ziemię. Otworzyła oczy i błądząc wzrokiem po ogrodzie, natychmiast zlokalizowała źródło hałasu. Jedna z kelnerek obsługujących event upuściła tacę z kieliszkami. Szefowa projektu skrycie przewróciła oczami i odetchnęła z ulgą, że tego wieczoru była jedynie gościem i żadne bieżące problemy organizacyjne jej nie dotyczyły. Ostatnio mnóstwo czasu i energii kosztowało ją gaszenie wszelkich pożarów wybuchających w tak różnorodnym, międzynarodowym zespole i doprowadzenie projektu do końca.

Jej pracodawca, czyli konsorcjum europejskie o niezbyt wyszukanej, ale dźwięcznej nazwie Euro Gen, w którego zarządzie byli najzamożniejsi ludzie, dyplomaci i biznesmeni z branży biotechnologicznej z całej Europy, za cel obrało sobie zmianę istniejącego porządku świata. Dzięki połączeniu sił i swoich majątków oraz uzyskanej w ten sposób wysokiej pozycji, twórcy Euro Genu czuli się panami życia i śmierci. Finalizacja projektu tylko przypieczętowała ten stan rzeczy. Jak inaczej bowiem nazwać kogoś, kto wyznacza datę śmierci drugiego człowieka? Kogoś, kto ma wpływ na stan jego zdrowia? Kogoś, kto ingeruje w ludzką naturę?

Plan inwestorów zakładał stworzenie czipa, który zatrzyma procesy starzenia organizmu człowieka w najbardziej korzystnym z punktu widzenia biologii momencie jego rozwoju. U kobiety wyznaczono go na wiek dwudziestu ośmiu lat, a u mężczyzny trzydziestu dwóch. Wszczepione pod skórę urządzenie zagwarantuje jednostce niczym niezaburzone zdrowie dzięki nieustannemu inicjowaniu procesu samoregeneracji i odbudowy komórek oraz odnowy energii. Każda kobieta będzie zdolna urodzić maksymalnie dwójkę dzieci. Oczywiście projekt nie przewidywał produkcji nadludzi ani cyborgów. Jego pomysłodawcy nie mieli też na celu wyeliminowania śmierci jako takiej. Pierwotnie istniał taki pomysł, ale przyczyniłby się on do problemu przeludnienia, a co za tym idzie – pojawiłoby się zagrożenie braku wystarczającej ilości wody pitnej, pożywienia i miejsca. Dlatego szybko odrzucono zamiar stworzenia ludzi niezniszczalnych czy kuloodpornych. Czip binarny miał jedynie sprawić, by człowiek mógł w pełni cieszyć się życiem, dożyć sędziwego wieku w pełnym rozkwicie, nie martwiąc się chorobami czy utratą witalności. Kres życia każdego osobnika przypadnie dokładnie na wiek dziewięćdziesięciu pięciu lat i trzech dni. Śmierć nastąpi w wyniku gwałtownej apoptozy, czyli zsynchronizowania procesu umierania komórek z zatrzymaniem pracy serca. Śmierć nastąpi bezboleśnie, nadejdzie jak sen. Tyle że tym razem bez nadziei na przebudzenie.

Do tej pory fakt istnienia projektu i jego działalności starano się utrzymać w wielkim sekrecie. Każdy, kto związał się z pracą w laboratorium – czy to naukowiec, czy żołnierz – zostawał objęty tajemnicą zawodową, za złamanie której groziły potężne kary finansowe. I oczywiście nie one stanowiły największy problem, a możliwe konsekwencje ze strony inwestorów. Wystarczyło jedno słowo kogoś z zarządu, by delikwent został na lodzie ze zniszczonym życiem. Oprócz kwestii technicznych sporym zagrożeniem stało się także zainteresowanie projektem ze strony innych krajów. Tajni rosyjscy agenci już podjęli kilka nieudanych prób szpiegowania w celu wykradnięcia prototypu czipa.

Kiedy w środowisku badaczy rozeszła się wieść, że zarząd Euro Genu poszukuje naukowców do pracy nad innowacyjną technologią związaną z biologią, wszyscy zapragnęli dołączyć do zespołu. Po pierwsze, konsorcjum zapewniało nieograniczone środki na badania, a po drugie, to była jedyna i niepowtarzalna okazja, by dokonać czegoś wielkiego.

Spośród najmądrzejszych i najwybitniejszych naukowców z całego świata do projektu zakwalifikowana została jedynie garstka najlepszych z najznakomitszych specjalistów w swoich dziedzinach.

I choć może początkowo założenia projektu wydawały się szalone, a przede wszystkim niemożliwe do zrealizowania, to po ośmiu długich latach pracy nad czipem zespół odniósł niekwestionowany sukces. Przyczyniły się do niego między innymi Chen i Suan, biotechnolożki z Wuhan, oraz światowej sławy informatyk Artiom, który w dwa tysiące dwudziestym trzecim roku dostał specjalne odznaczenie od prezydenta Ukrainy za zasługi dla oddanego żołnierza wojsk specjalnych. Resztę ekipy stanowili wybrańcy, czyli osoby, które jako pierwsze pomyślnie przeszły proces zaimplantowania podskórnego: Jacques, świetny francuski genetyk kliniczny, oraz Mateusz, trzydziestodwuletni polski transplantolog i internista ze zrobionym na Harvardzie doktoratem z badań nad hybrydyzacją DNA, zwany przez współpracowników „doktorem ciacho”. Został on także pierwszym ze względu na wiek, stan zdrowia i własne poczucie odpowiedzialności zaczipowanym eksperymentalnie człowiekiem.

Szefowa projektu przeszła przez ogród, wzdłuż suto zastawionego szwedzkiego stołu, docierając na tyły zabytkowego zajazdu, w którym odbywało się przyjęcie.

Kathrine kochała otaczać się luksusem. Jak większość kobiet uważała się za estetkę. Lubiła zdjąć laboratoryjny fartuch, założyć elegancką sukienkę i porzucić przynajmniej na chwilę sterylne otoczenie. Takie wieczory jak ten zdarzały się w jej dotychczasowym życiu niezwykle rzadko. A na tak prestiżowym bankiecie znalazła się po raz pierwszy. Z uznaniem powiodła wzrokiem po efektach pracy dekoratorki. Krzesła bez wyjątku lśniły nieskazitelną bielą pokrowców, a na każdym stole królował złoty kandelabr ozdobiony świeżymi kwiatami.

– Tak sądziłam, że was tu zastanę. – Kathrine odezwała się do swoich współpracowników, obdarzając ich promiennym uśmiechem, i stanęła przy jednym z wysokich, koktajlowych stolików. Zapaliła papierosa i idąc za przykładem innych, wzięła od kelnera kieliszek z szampanem.

– Gdzie są ci inwestorzy? – niecierpliwiła się Chen, zerkając przez ramię w stronę parkingu.

– Nie łudź się, że ich dzisiaj poznasz. Wątpię, by się tu zjawili. Najpewniej przyjedzie tylko Dominique. – Kathrine kolejny raz zaciągnęła się papierosem, łamiąc tytoniową abstynencję. Zmrużyła oczy i patrząc na swoją chińską przyjaciółkę, wypuściła dym w jej stronę.

Nawet z reguły spokojna Suan spojrzała na zegarek i odezwała się, podkreślając swoje zniecierpliwienie:

– To do niej niepodobne, zawsze taka ułożona i punktualna. A teraz spóźniona pół godziny. No cóż, niektórzy mogą sobie pozwolić na takie zachowanie. Zwłaszcza jak jest się sekretarzem w gabinecie prezesa Euro Genu, Walta Rozenkranza.

– Dlaczego ludzie z zarządu mieliby nie przyjechać? Przecież dzisiaj oficjalnie kończymy projekt, innej okazji nie będzie… – Chen do końca łudziła się, że po ośmiu latach pracy w końcu pozna swoich pracodawców. Tak jak cały zespół poczuła się urażona ich nieobecnością.

– Wątpię, by się tu zjawili – do rozmowy wtrącił się Matt, zjawiskowo przystojny Polak, za którym oglądały się wszystkie kobiety w ośrodku. – Gdyby tak bardzo nie zależało im na anonimowości, już dawno byśmy ich poznali. Obstawiam, że dziś zjawi się jedynie delegacja. Ludzie, którzy są blisko nich, którzy wiedzą dużo, znają sporo tajemnic, ale tak jak my są jedynie pionkami. No może poza Dominique… Dla pewności wyślą kogoś zaufanego, by przypilnował, żeby wszystko szło zgodnie z planem. W dobrym stylu podziękują nam za naszą pracę, a jutro na koncie każdego z nas pojawi się obrzydliwie wielka kasa i rozejdziemy się każdy w swoją stronę. Za ostra gra i za duże ryzyko, by się teraz ujawnić.

– Dlatego dziś cieszmy się wieczorem. Należy nam się on za lata spędzone w tych koszarach i odosobnieniu. I mimo że było mi tu dobrze i czułem się bezpiecznie, to jednak cieszę się, że jutro w końcu znajdę się za murem. Przypomnę sobie, jak wygląda świat po drugiej stronie. Wynajmę łódź i popłynę w rejs dookoła naszego pięknego globu. Po tych wszystkich latach harówki czas zacząć korzystać z życia. – Artiom uniósł kieliszek i nie czekając na nikogo, wychylił jego zawartość. – A ty, Kathrine – zwrócił się jeszcze do szefowej – masz jakiś plan? Ułożona pani naukowiec, mamuśka, która ani razu nie pozwoliła sobie na szaleństwo w ośrodku. Wyluzuj trochę i korzystaj z tego, co świat oferuje, bierz pełnymi garściami.

Kathrine sprawiała wrażenie, jakby puściła uwagę kolegi mimo uszu i zapatrzyła się w dal. Zawiesiła na dłużej wzrok na potężnych alpejskich szczytach w promieniach zachodzącego słońca. Część towarzystwa poszła w jej ślady i gapiła się na malowniczy widok. I gdy wydawało się, że wszyscy zapomnieli, o czym była mowa, Kathrine zaczęła rozmarzonym głosem:

– Wiecie, że nawet polubiłam tę bawarską pipidówkę? Obiecałam córce, że gdy tylko projekt się zakończy, wyruszymy na kilka dni w Alpy. Mimo że ciągle były one na wyciągnięcie ręki, to jednak stanowiły jedynie abstrakcję… Można to porównać do czekolady za szybą. Dobrze wiecie, co mam na myśli.

– Zamierzasz wdrapać się po stromym zboczu z ośmioletnią córką na plecach na sam wierzchołek Alp? Chyba wypiłaś więcej niż ja… – Artiom zaśmiał się, popijając kolejnego drinka.

– Jestem silna jak na szwedzką kobietę dla wikinga przystało. – Roześmiała się.

Mimo wszystko lubiła Artioma i jego prosty żołnierski sposób rozładowywania napięć w zespole. Chcąc jednak zakończyć rozmowę, przeniosła uwagę na córkę i z czułością obserwowała jej zabawę z Mefisto, pięknym owczarkiem szkockim, który w wyniku eksperymentu stał się pierwszym ssakiem ze skutecznie wprowadzonym implantem. To był prawdziwy i jedyny do tej pory przyjaciel Niny.

Kathrine przysiadła na kocu przy dziewczynce, zamyślając się na dłuższą chwilę. Oczywiście, że zdobycie górskiego szczytu z dzieckiem u boku było jedynie mrzonką, ale tylko to wyobrażenie, ta fantazja pozwoliła jej przetrwać lata samotności. Artiom nie mógł tego zrozumieć – mimo że był uczonym, to przede wszystkim pozostawał żołnierzem i zawsze robił wszystko zgodnie z wytycznymi. Jak nikt potrafił odciąć się od emocji. Kathrine poza nieustępliwością badaczki z profesorskim tytułem uniwersytetu w Uppsali posiadała też duszę romantyczki.

– Nie przejmuj się kulawym, za dużo wypił. – Nie zauważyła, kiedy przy jej boku pojawił się Matt.

Spojrzała na niego i przez moment zastanowiła się, jak to możliwe, że na ojca swojego dziecka wybrała właściciela dużej firmy z branży technologicznej, zimnego i zadufanego w sobie drania, kiedy w tym samym czasie po świecie chodził Matt. To on spędził z Niną więcej czasu niż jej rodzony ojciec, dla którego ważniejsza była własna wygoda aniżeli rodzina. Gdyby Kathrine poczekała kilka miesięcy dłużej, poznałaby „doktora ciacho”, szalenie przystojnego, szarmanckiego, ale przede wszystkim odpowiedzialnego mężczyznę. Od początku między nimi iskrzyło. I kto wie… może wtedy to on…

Kathrine przecząco potrząsnęła głową, jakby próbowała wyrzucić z niej niewygodne myśli. Rozum podpowiadał jej, że żadna historia miłosna nie może się między nimi wydarzyć. Matt był przecież jej podwładnym.

Pojawienie się na horyzoncie Thomasa Wernickego skutecznie ostudziło kłębiące się w niej emocje. Potężnie zbudowany szef ochrony o ruchach lamparta odezwał się zaniepokojony:

– Nie mogę się dodzwonić do Dominique. Delegacja już dawno powinna tu być. Ona i jej szofer mają wyłączone telefony… mam złe przeczucia.

Kathrine odruchowo dotknęła wiszącej na szyi złotej salamandry, podniosła się z koca, strzepując niewidoczne pyłki z muślinowej sukienki, i sięgnęła do maleńkiej, zawieszonej na ramieniu torebki, skąd wyjęła komórkę.

Szczęśliwie, nim wybrała numer, zza zakrętu wynurzyła się kolumna czterech wielkich hybrydowych SUV-ów. Uspokojona Kathrine chwyciła córkę za rękę.

Na widok aut Chen i Suan rozpromieniły się, Matt poprawił nerwowo kołnierzyk koszuli, a kulejący Artiom oparł się o poręcz krzesła. Natomiast Jacques, oaza spokoju, bez ekscytacji dopijał swojego merlota. Samochody z cichym chrzęstem opon na białych kamyczkach dojazdowej alejki zatrzymały się na podjeździe. Jak w filmie akcji wyskoczyli z nich agenci Secret Service. Siedmiu rosłych mężczyzn w idealnie skrojonych garniturach, śnieżnobiałych koszulach, ze słuchawką przy uchu i ciemnych okularach na nosie błyskawicznie obstąpiło środkowe auto. Gdy otworzyły się w nim drzwi, wzrok zgromadzonych powędrował na wysuniętą smukłą nogę obutą w kremową szpilkę z niebotycznym obcasem. Zaraz po niej pojawiła się jej właścicielka w beżowym kostiumie w stylu Coco Chanel. Wszyscy z zachwytem śledzili jej kocie ruchy. Dominique wzbudzała powszechny podziw nie tylko ze względu na swoją zniewalającą urodę, ale przede wszystkim dlatego, że należała do elity. Tylko ona miała wstęp za kulisy i dostęp do tego, co zakazane. A to czyniło ją jeszcze bardziej atrakcyjną i pożądaną.

Jedynie Kathrine spojrzała na nią zupełnie innym wzrokiem. Dostrzegła jej bladą i spiętą twarz. Mogłaby nawet przysiąc, że jej przyjaciółka jest przerażona, dlatego rozejrzała się za kimś jeszcze z firmy, ale Dominique towarzyszyli jedynie ochroniarze. Kobiety od jakiegoś czasu przyjaźniły się. Łączył je ten sam wiek dwudziestu dziewięciu lat i w związku z tym świadomość, że niestety nie zostaną zaczipowane. Może właśnie dlatego stały się sobie na tyle bliskie, że dzieliły się poufnymi informacjami. Kathrine wiedziała, że Dominique dotrze na przyjęcie wraz ze swoim współpracownikiem… po którym teraz nie było najmniejszego śladu.

Pozornie obojętny wzrok Artioma także dostrzegł, że coś jest na rzeczy. W okolicy ramienia na kremowej sukience Dominique mieniła się brunatna plama. Mężczyzna doskonale znał ten kolor. Od czasu wojny zabarwiał jego sny koszmarem. Starając się ukryć zdenerwowanie, dyskretnie przyjrzał się każdemu ochroniarzowi z osobna. Na jednym z nich zawisł spojrzeniem o ułamek sekundy dłużej. Mógłby przysiąc, że skądś zna tego faceta. Instynktownie zaczął się rozglądać w poszukiwaniu jakiejś broni.

Nim w jakikolwiek sposób zdążył zareagować, ochroniarz stojący za Dominique objął ją od tyłu za szyję, a drugą ręką wyszarpnął spod swojej marynarki uzi, oddając strzał w powietrze. Pozostali ochroniarze również wyjęli krótkie pistolety maszynowe i wycelowali je w zgromadzonych gości. Reakcja Thomasa i jego ekipy była natychmiastowa.

Szef ochrony błyskawicznym ruchem wyjął zza paska glocka i jednym strzałem przedziurawił czoło napastnika, który zasłaniał się Dominique. Ten chwilę później osunął się bezwładnie na ziemię, a dziewczyna stała nieruchomo, przerażona, zabryzgana krwią i mózgiem.

Agenci nie dawali za wygraną, jeden z nich ruszył jak taran w stronę Kathrine, oddając celny strzał.

Szefowa projektu natychmiast poczuła przeszywający ból w piersiach. Ale to teraz nie miało dla niej żadnego znaczenia. Jak w amoku zaczęła rozglądać się dookoła i szukać Niny.

– Gdzie jest moje dziecko?! – zawołała, czując, jak ogarnia ją słabość.

Zdążyła zobaczyć szerokie męskie plecy zasłaniające jej córkę i koszulę mokrą od krwi.

Oczy Kathrine zaszły mgłą. Ledwo dojrzała leżącego obok, nieżywego napastnika, z wbitym w gardło nożem do krojenia pieczeni. Minęła go resztkami sił i ostatni raz spojrzała w oczy Dominique. Na jej pokrytą krwią twarz.

Ta, niewiele myśląc, rzuciła się do niej i próbowała ją podtrzymać.

– Zaopiekuj się Niną… – Kathrine wyszeptała, z trudem łapiąc oddech. Zerwała jeszcze z szyi złotą salamandrę i ułożyła ją na dłoni przyjaciółki, wypowiadając ostatnie słowa: – Zaopiekuj się nimi…ROZDZIAŁ 1

29 czerwca 2096 roku, Sztokholm

Ostatni raz przejrzałam się w lustrze. Jasne włosy przeczesałam szczotką i podkreśliłam usta krwistą pomadką. Posłałam całusa swojemu odbiciu. Przede mną stała dziewczyna w lekkiej sukience, pod którą dyskretnie rysowały się młode i zdecydowanie niewymagające biustonosza piersi. Trochę jak nie ja. Na co dzień chodziłam raczej w eleganckich, ale stonowanych ubraniach. Nie chciałam się za bardzo wyróżniać wśród współpracowników. Pragnęłam uchodzić za jedną z nich. Posiadanie ogromnych pieniędzy wcale w tym nie pomagało, przeciwnie – z reguły nikt nie jest wtedy w stosunku do ciebie szczery. Przyjaźń traktuje się w kategoriach inwestycji, staje się ona rodzajem interesu, który w końcu musi się zwrócić. Większość ludzi widzi tylko to, co mam, a nie jak ciężko musiałam na to zapracować. Poza tym moje stanowisko wymagało ode mnie profesjonalizmu, a przepych i ekstrawagancja raczej nie szły z nim w parze. Jednak ten wieczór to zupełnie coś innego. Inna bajka, inny kaliber.

Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, obróciłam się jeszcze do lustra, by sprawdzić tył sukienki. I biłam się z myślami, czy aby czasem nie przesadziłam z wycięciem na plecach. Jednak z drugiej strony, odkąd system zatrzymujący procesy starzenia się stał się dość powszechny, nikt z nas nie przejmował się tym, co wypada w konkretnej grupie wiekowej, a co nie. Wszyscy byliśmy jak dobre wino, z wiekiem coraz lepsi.

W lutym skończyłam siedemdziesiąt lat, ale nadal byłam dwudziestoośmiolatką i na pewno tak też się czułam.

Kolejny dzwonek do drzwi wyrwał mnie z zamyślenia.

– Idę już, idę! – krzyknęłam z uśmiechem do gościa po drugiej stronie drzwi i otworzyłam je z radością.

– Witaj, mamo. – Pocałowałam ją w policzek i zaprosiłam do środka. Niezmiennie od wielu lat rozczulały mnie jej siwe włosy i zmarszczki na twarzy, które nadawały jej wyrazistości i najpiękniej układały się w uśmiechu.

Mimo że mama za młodu była ważną osobą w Euro Genie, nie została zaimplantowana. Do tej grupy szczęśliwców zakwalifikowano osoby, które w chwili wynalezienia implantu nie przekroczyły granicznego wieku. I co najważniejsze – tych, których po prostu było stać na taki wynalazek. Był on bowiem zarezerwowany dla wąskiej elity z Europy, Chin i Stanów Zjednoczonych.

Oczywiście mowa tutaj o mojej przybranej mamie, bo biologiczna zmarła tragicznie, gdy byłam dzieckiem. Nie pamiętam tamtych zdarzeń, terapeuta mówi, że to przez wyparcie.

Od tamtego feralnego dnia wychowywała mnie Dominique Krupp. Wiem, że od początku miała świadomość, iż jej wiek dyskwalifikuje ją do wzięcia udziału w programie. I wiem też, że w tamtym momencie nie przejęła się tym zbytnio. Wszyscy się starzeli, taka była kolej rzeczy, to było normalne i naturalne. Nikt nie znał innego świata. Poza tym, kto mógł przypuszczać, że implant zostanie tak mocno spopularyzowany i skomercjalizowany. A jednak! Zamysł, który początkowo wydawał się naukową mrzonką, okazał się sukcesem. Oczywiście wśród tych, których najzwyczajniej w świecie było na to stać. Reszta musiała umierać jak dawniej.

I teraz, kiedy tak stałam w tej olśniewającej sukience, pełna energii i chęci do życia, żal ściskał mi serce na widok starzejącej się Dominique. Patrząc na nią, wiedziałam, że jej koniec jest już bliski…

Oczywiście moje dni też były policzone. I to dokładnie. Tak jak wszystkich innych, których organizmy napędzał czip. Też miałam kiedyś umrzeć… jednak w spokoju i bez cierpienia starzejącego się ciała.

Od jakiegoś czasu ze smutkiem patrzyłam na Dominique. Obserwowałam, jak każdego dnia ubywa jej sił i gaśnie. Zwykłe, codzienne czynności, jak wejście po schodach czy zrobienie zakupów, były dla niej wyczynem. My, nowe pokolenie, nie mieliśmy już tych zmartwień. Mogliśmy wszystko. Rozwijająca się wszechobecnie sztuczna inteligencja oraz nowoczesna technologia umożliwiły nam bycie tym, kim chcemy. Pozwoliły nam na błędy, które mogliśmy poprawić. Dziś, przy naszym zdrowiu i długowieczności, mogliśmy realizować rozmaite plany na życie, być astronautami czy artystami, a po kilku dekadach spróbować innej ścieżki zawodowej, na co przed wszczepieniem czipa nie starczyłoby nam sił i życia.

Niestety, moja przybrana matka była już w takim wieku i w takim stanie zdrowia, że lada moment mogła odejść z tego świata. Od jakiegoś czasu czułam lęk przed odbieraniem obcych telefonów, spodziewając się tej najgorszej wiadomości. Przewagą pokolenia Euro – jak nas wszyscy nazywali – nad naszymi rodzicami i dziadkami było to, że znaliśmy dokładny termin i przebieg naszej śmierci. Noc przed datą naszego kresu kładliśmy się do łóżka i zasypialiśmy, by już nigdy się nie obudzić.

Oczywiście to był ten optymistyczny wariant, bo przecież mogliśmy zginąć w wypadku samochodowym. Tak czy owak, gdy się nie narażaliśmy, mogliśmy wieść długie i satysfakcjonujące życie. Nie zmagaliśmy się z żadną grypą, rakiem czy stwardnieniem rozsianym.

– Usiądź, mamo! Przyniosę ci sok. Rano wycisnęłam go ze świeżych owoców. – Podprowadziłam ją na kanapę, podałam jej szklankę z napojem i jeszcze raz stanęłam przed lustrem. – Czy aby nie przesadziłam z wycięciem na plecach? Jak uważasz? Od godziny biję się z myślami.

– Ślicznie wyglądasz. Niczego nie zmieniaj. – Matula z trudem wstała z kanapy, podeszła do mnie i wysuszoną dłonią pogłaskała mój policzek.

Złapałam jej rękę i z czułością pocałowałam.

– Tak bardzo jesteś podobna do matki – szepnęła.

Uśmiechnęłam się, lubiłam, gdy mnie do niej porównywała.

– Dobrze, że nie do ojca…

Cała Dominique. Zawsze mówiła to, co myślała. A o moim ojcu nie miała najlepszego zdania. Aczkolwiek w tej kwestii się z nią zgadzałam. Ja też nie wspominałam go najlepiej. Choćby dlatego, że zostawił mnie i mamę, gdy byłam mała. Tak naprawdę utkwiło mi w głowie tylko jedno wspomnienie z nim i wcale nie było dobre.

Pamiętam, że na początku mieszkał z nami w ośrodku. Gdy mama przystąpiła do programu badawczego, spodziewała się dziecka. Zarządowi bardzo zależało na tym, by pokierowała projektem, ona jednak nie chciała rodzinnej rozłąki. Wynegocjowała więc to, że przeprowadzi się na teren bastionu razem z tatą. Tyle że ojciec nie dostał w nim pracy. Zarząd uważał, że jest za słaby jako naukowiec. Jestem w stanie wyobrazić sobie jego pokrzywdzone ego i urażoną dumę. Wytrzymał tak z nami pięć lat, aż w końcu coś w nim pękło.

Z perspektywy czasu wcale mu się nie dziwię. Obowiązywały go te same zasady co wszystkich, zupełnie nie mógł kontaktować się ze światem zewnętrznym. Tyle że jako jedyny nie miał nic do roboty w ośrodku. Dziś jestem w stanie sobie wyobrazić, że czuł się zbędny. Pamiętam go zawsze z jakąś książką w dłoni albo jeżdżącego na rowerze stacjonarnym. W końcu nie wytrzymał.

W mojej dziecięcej pamięci pozostał dzień piekielnej kłótni rodziców. Oboje myśleli, że śpię w swoim łóżku, ale zbudziły mnie ich krzyki. Zaniepokojona uchyliłam drzwi od swojego pokoju, stanęłam w progu i podglądając ich z ukrycia, słuchałam.

Tamtego dnia ojciec stanął przed mamą i jakby nigdy nic obwieścił jej, że dostał ofertę pracy jako kierownik laboratorium w Oslo i opuszcza rodzinę.

– O czym ty do cholery mówisz? – Mama nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. – Przecież oboje się na coś umówiliśmy. To była nasza wspólna decyzja. Po skończonym projekcie to ty miałeś rozwinąć skrzydła i realizować się zawodowo. Ciągle możemy spełnić nasze marzenia o pięknym domu w jakimś urokliwym miejscu… Pamiętasz? – w głosie mamy pobrzmiewał żal. – John, wiem, że ci ciężko, masz prawo czuć się nieszczęśliwy i niespełniony, ale proszę, wytrzymaj jeszcze chwilę… – Podeszła do niego i próbowała go objąć ramionami, ale on odsunął się od niej i odwrócił plecami.

– Sprawa jest już zamknięta – rzekł twardo. – Rozmawiałem z kierownictwem, to oni przydzielą mnie do laboratorium w Norwegii. Będę pracował nad szczepionką, która wyeliminuje wiele nieuleczalnych dzisiaj chorób. Będę robić coś ważnego. Zostanę szefem tamtejszego oddziału.

– Jak ty to sobie wyobrażasz? A co z nami? Co z Niną? Ona potrzebuje ojca! – Mama kompletnie nie rozumiała jego decyzji. Kochała go przecież ponad wszystko. Jego i mnie.

– Nina może odwiedzać mnie w Norwegii w każde lato. – Ojciec w końcu spojrzał na mamę.

– Dobrze wiesz, że nie możemy wyjść na zewnątrz, dopóki projekt się nie skończy.

– Proszę, Kathrine! – Teraz on złapał matkę za ramiona. – Nie traktuj tego osobiście. Dobrze wiesz, że za pięć lat będę bezużyteczny jako naukowiec. To moja ostatnia szansa, by być kimś, by zrobić karierę. Nie utrudniaj tego, proszę!

– W dupie mam twoją karierę! A co z nami?

Ojciec przez chwilę tylko się jej przyglądał, w końcu pogłaskał ją po policzku i rzekł lodowatym tonem:

– Jako naukowiec powinnaś mnie zrozumieć.

– A Nina?

– Zawsze będę jej ojcem, zawsze może do mnie zadzwonić. A gdy opuścicie ośrodek, znowu będziemy mogli się spotykać. Zobaczysz, czas szybko minie.

Mama, nie zastanawiając się długo, chwyciła walizkę z ubraniami, które ojciec zdążył w międzyczasie spakować, i niemal wybiegła z nią z mieszkania, po czym wyrzuciła ją na trawnik.

– Wypieprzaj z naszego życia, gnojku!

Pamiętam, jak ojciec przechodząc obok mojego pokoju, zauważył mnie. Na chwilę zatrzymał się, spojrzał mi głęboko w oczy i przez moment miałam nadzieję, że zmieni zdanie, że zostanie z nami. On jednak uklęknął przede mną, ucałował mnie w czoło i odwracając wzrok, wyszedł z mieszkania. Od czasu, gdy zatrzasnął za sobą drzwi, widziałam go zaledwie parę razy, aż do jego tragicznej śmierci siedemnaście lat później podczas wyjazdu na narty do Falun.

Z perspektywy czasu trochę mi go żal. Poświęcił rodzinę dla kariery, czego nie mogłam mu wybaczyć. Ale to była jego decyzja…

– Zasmuciłaś się, córeczko. – Dominique objęła mnie ramieniem i wyrwała z krainy bolesnych wspomnień. – Nie rozpamiętuj tego, nie warto. Przeszłość trzeba zostawić za sobą. Musisz się teraz skupić na tym, co przed tobą.

Uśmiechnęłam się do niej, miała rację. Ale tęskniłam za mamą. To nic, że od tak wielu lat byłam dorosła, że minęło tak dużo czasu od jej śmierci. Nigdy nie zapomniałam o tym, jak dawniej byłyśmy sobie bliskie. To dzięki niej miałam szczęśliwe dzieciństwo. A poza tym każdego dnia wspominałam ją właśnie po to, by nie zapomnieć. Pamięć potrafi zawodzić, wspomnienia blakną, a ja chciałam zachować w głowie obraz jej pogodnej twarzy, delikatnych rysów i oczu pełnych miłości.

– Nina, wróć na ziemię i skup się. Musisz zapamiętać coś ważnego. – Dominique spojrzała na mnie tak przenikliwym wzrokiem, jakiego dawno u niej nie widziałam.

– Tak?

– Prosiłam, byś w moim imieniu wybrała się na przyjęcie urodzinowe nie tylko po to, by spotkać starych znajomych twojej mamy, ale by przede wszystkim, by poznać solenizanta. Musisz coś mu przekazać. To moje ostatnie zadanie związane z pracą dla Euro Genu. – Z eleganckiej torebki mama wyjęła złoty wisiorek. – To salamandra twojej mamy, niech ci przyniesie szczęście – mówiąc to, zawiesiła mi ją na szyi. – koniecznie musisz ją mieć na tym spotkaniu i strzec jak oka w głowie. To bardzo ważne w odpowiednim momencie przekażesz ją solenizantowi.

Na znak zgody skinęłam głową, a Dominique zadzwoniła po Alberta, swojego kierowcę i ochroniarza. Przez ostatnie lata świat motoryzacji poszedł mocno do przodu, aktualnie każdy mógł wynająć cybertruck, czyli samochód obsługiwany przez sztuczną inteligencję. Auta, które nie potrzebują kierowcy, bo same się prowadzą. Odkąd zostały wprowadzone na rynek, liczba wypadków automatycznie spadła do zera.

Jednak ci, którzy ulegli procesom starzenia, tęskniąc za minionymi czasami, woleli korzystać z usług już niemal wymarłych korporacji taksówkarskich lub własnych samochodów. I choć Dominique od zawsze kochała nowinki technologiczne, to jednak od czasu wydarzeń w Rohrdorf czuła się bezpiecznie, mając zawsze u swego boku sprawdzonego, tego samego od lat ochroniarza.

Niekiedy miałam wrażenie, że wraz z upływem czasu moja mama dziwaczeje. Nam – zaczipowanym takie rzeczy nie groziły. My do końca zachowywaliśmy trzeźwy umysł i jasne myśli.

Ostatni raz spojrzałam na matkę z czułością, kiedy zajmowała miejsce pasażera, a ja machałam jej na pożegnanie. Gdy zniknęła za horyzontem, poszłam do garażu.

Wsiadłam do porsche carrery z napędem hybrydowym, a Ari, mój osobisty bot, uruchomiła elektryczną jazdę miejską, choć korciło mnie, by wjechać na imprezę z rykiem potężnego silnika spalinowego. Lecz stłumiłam to pragnienie w zarodku. Porsche ruszyło cicho, z delikatnym szumem opon.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: