Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Róża polna. Nowele i fantazje - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 marca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Róża polna. Nowele i fantazje - ebook

Twórczość Antoniego Langego była tematycznie różnorodna i wszechstronna: obejmowała ponad 50 tytułów z niemal wszystkich znanych wówczas gatunków literackich. Różnorodności tej towarzyszyły również liczne przemiany światopoglądowe poety: od twórczości zaangażowanej społecznie, przez lirykę filozoficzno-refleksyjną, aż do estetyzującej. Końcowa zaś faza przyniosła regres w postaci powrotu do „pieśni gminnej” i anonimowej liryki staropolskiej. Lange był bowiem poetą trzech epok i trzech literackich tendencji; debiutował u zmierzchu pozytywizmu publikując zbiór pieśni patriotycznych Pogrobowcom, w okresie Młodej Polski przeżywał rozkwit swej twórczości, który słabł wraz z nastaniem dwudziestolecia międzywojennego. Zbiór zawiera następujące utwory: „Róża polna”, „Testament”, „Schadzka”, „Pojednanie”, Melodramat”.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7639-230-1
Rozmiar pliku: 703 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

RÓŻA POLNA.

I.

Młoda Elfryda wybiegła w ranek,

By ślubny wieniec uszczknąć na skroń.

Tak miłym i dźwięcznym głosem śpiewała panienka, siedząca na oknie w salonie cioci swojej, pani Marskiej, przez pół odwrócona na pokój, a przed pół na ogród za oknem.

Okno wychodziło na słońcem oblany, niewielki ogródek, który jednakże w mieście mógł uchodzić za dość obszerny. Wprost okna szła w małem oddaleniu główna aleja ogrodu, wysadzona dwoma szeregami czerwonych, ciemno-fijoletowych i białych malw, które się kołysały od powiewów zefiru i wydawały się zdala, jak procesja dziewcząt w kolorowych sukniach. Nad tą barwistą linją stały wysmukłe głogi i akacje, kwiatem różowym i biało złotym obsypane, a w dalszej części trawnika wiśnie i jabłonki, z których kwiat wiosenny już oblatywał; wreszcie, jakby na straży, na czterech krańcach ogrodu – stały dwa kasztany i dwie topole nadwiślańskie, połączone linją kunsztownie wyciętych grabów. Ogród huczał od wrzawy pszczół, bąków i chrabąszczy, i świergotu pliszek, pośmieciuch i wróbli.

Całe to życie ogrodu, pełnego dziewanny, słoneczników i maku, gdzie parę krzaków róż i fantazyjnych ostów stanowiło niby wytwór kultury wyższej – całe to życie nadawało jakiś wiejski charakter temu miłemu ustroniu, w którem przebywałem.

Był to salonik dość obszerny o starem umeblowaniu z lat pięćdziesiątych lub sześćdziesiątych; o sprzętach mahoniowych, krytych czerwoną materją; w kącie stała serwantka, pełna różnych osobliwych przedmiotów z porcelany i szkła, a obok niej stary, długi fortepian; stół duży, pokryty ciężkim dywanem – stał przed kanapą, a na nim stare albumy i kilka nigdy nie czytanych książek, w edycjach luksusowych. Pod zwierciadłem, pochyło zawieszonem, konsola – z kandelabrami, a śród nich figurki porcelanowe: pasterze i pasterki. Pod piecem stało pudło, w którem świeżo pomieszczono dwa parotygodniowe szczeniaki.

W chwili, o której mówię – siedziała w saloniku pani domu, p. Marska, z małym, czarnym kotkiem na ręku, jej towarzyszka, p. Eliza, nauczycielka Francuzka, wreszcie na oknie siedziała owa młoda, śpiewająca panienka.

Spoglądała ona przez pół w ogród, uważając, jak słońce powoli płynie z ogrodu do salonu; przez pół zaś zwrócona była do nas: buzia jej się nie zamykała, i trzeba przyznać, była to panienka bardzo wymowna i rozmowna.

Zaczynała rok dwudziesty i miała figlarne, iskrzące się niebieskie oczy i nad wyraz różowe, świeże, półwilgotne wargi, a za niemi białe, jak perły, zdrowe ząbki, które przy ciągłym śmiechu nieustannie nam pokazywała; przy uśmiechu też powstawały dwa czarowne dołeczki w kącikach ust na biało-różowej, świeżej, jak wiśnia, twarzy. Niebieskawe żyłki snuły się koło szyi, a złote, bujne, niepokorne włosy dowolnie się wiły koło czoła, koło skroni, koło uszu... W tych włosach było coś anarchicznego.

To cudowne zjawisko w kretonowej bluzce lila i w sukni barwy chamois, w tualecie bardzo prostej i niewyszukanej, siedziało na oknie, założywszy ręce po napoleońsku i kołysząc nóżkami, aż się w słońcu jarzyły jej czarnozłote pantofelki i migały białe, ażurowe pończoszki.

Ciocia Marska siedziała koło kanapy na fotelu pod oknem i w zachwycie patrzała na dziewczynę, a panna Eliza nalewała czarną kawę w filiżanki.

Z panienką poznałem się niedawno, gdyż dopiero parę tygodni temu przyjechała do Warszawy wraz ze swoim bratem, studentem prawa, i zamieszkała u ciotki, którą odwiedzałem od czasu do czasu.

Osóbka ta, średniego wzrostu, ale zbudowana tęgo i postawnie, patrzała na mnie zabawnie wyzywającym wzrokiem i, lekko z białoruska przeciągając, tak mi opowiadała:

– Tak, proszę pana, mam na imię Elfryda. To bardzo śmieszne imię – romansowe. Ale mam takie imię przez mamę, a nawet przez tatusia, bo tatuś właśnie tak zrobił, jak mama kazała. A to było tak, że kiedy się mój tatuś z mamą ożenił, to bardzo się kochali, a raz mama śpiewała tę samą pieśń, co ja, bo ja tę pieśń bardzo lubię.

Młoda Elfryda wybiegła w ranek,

By ślubny wieniec uszczknąć na skroń...

Tam ją w dolinie czekał kochanek,

I w takie słowa przemówił doń:

Edgarem jestem, koronę noszę!

Powiedz, Elfrydo, czy kochasz mnie?

To bardzo miła śpiewka – i to uszczknąć ogromnie mi się podoba. Ale nie o tem chcę mówić. Kiedy mama tak parę zwrotek zaśpiewała, mówi do tatusia: – ˝Janku, jak będziemy mieli córkę, to ją nazwiemy Elfrydą!˝ – Ale ojczuś strasznie się rozgniewał: – ˝Niech Bóg broni – zawołał – to jakieś imię z teatru, z opery! Wolę Magdę albo Baśkę!˝ – a mamusia na to: – ˝Nie, nie! musi być Elfryda!˝ – I tak się długo sprzeczali, aż nakoniec tatuś zawołał: – ˝Wolę wcale nie mieć córki, niż żeby się nazywała Elfryda!˝ – Tak powiedział ojczuś w złą godzinę, a ja się bardzo tem zmartwiłam i nie chciałam się urodzić! Aż trzy lata minęło – bardzo smutnie – i raz tatuś mamę pocałował w rękę – i tak powiada: – No, niech już będzie Elfryda, byleśmy mieli dziecko. Więc, kiedy ojczuś tak powiedział, jak mama kazała, dopiero wtedy się urodziłam – i tatuś mnie nazwał Elfrydą, ale zawsze śmiał się ze mnie: – ˝ty, figura z Fra-Diavola!˝ – Ale mamusia była zadowolona, bo postawiła na swojem... Bo mamusia jest trochę uparta, nawet bardzo uparta! Śliczna kobieta, żeby pan ją znał, toby się pan w niej zakochał na śmierć. Mamusia bardzo a bardzo ojca kocha, ale jak chce co zrobić, to napewno zrobi, żeby tam tatuś nie wiem jak długo mówił: – ˝nie i nie!˝ – Tak to, panie, dostałam takie imię z opery, ale naprawdę – to panu powiem, że ja jestem Joasia, a tamto Elfryda, to tylko w oficjalnych bumagach...

Ciocia patrzała na dziewczynę okiem, pełnem miłości. Była to miła staruszka, niegdyś pewnie bardzo piękna osoba; przed piętnastu laty utraciła młodocianą córkę i całą swoją miłość przelała na Elfrydę.

– Jak ta laleczka szczebiocze – mówiła. – Zdaje mi się zawsze, że to małe dziecko, a przecież ma lat dziewiętnaście, niby to naiwna, ale bardzo mądre stworzenie i serce złote! Roztrzepana ogromnie, ale uczyła się doskonale i skończyła pensję w Rydze z nagrodą. Tu się zamierza dalej kształcić.

– Ale co też ciocia mówi! Nie mam wcale dziewiętnastu lat, tylko dwadzieścia i nawet jeszcze miesiąc – i wcale nie jestem naiwna, bo mam już dużo doświadczenia, i wcale nie mam złotego serca, bo najlepiej to chciałabym być, jak lady Makbet albo Lukrecja Borgia! Ale teraz inne czasy: trzeba się uczyć, i właśnie przyjechałam tu na latający uniwersytet, bo kocham naukę i chciałabym umieć wszystko od a do zet. Stasiek zapisał się na prawo; będzie adwokatem, ale teraz mówi, że się głównie uczy hulać. Ach, jak ja chciałabym hulać! jak ja chciałabym być chłopcem! To wielka niesprawiedliwość, że dziewczyna nie może się zmienić w chłopca! I cóż z tego, że ja się nauczę biologji, psychologji, fizjologji, antropologji, socjologji, ekonomji, malarstwa, rzeźby, muzyki, literatury, geologji, statystyki i tego wszystkiego...

– O Boże! – zawołałem – tego wszystkiego chce się – pani nauczyć?

– Rozumie się!

– Co za genjusz! – mówiła ciocia.

– Rozumie się, i jeszcze wielu innych rzeczy: filozofji, metafizyki, trygonometrji, chemii, fizyki, mechaniki, i tańca, i gimnastyki!... I, proszę pana, poco mi ta cała nauka, jeżeli mi niewolno iść samej do teatru, do kawiarni, ani do kabaretu! Cóż to? niewolno mi być samodzielną kobietą? Jeżeli chcę się nauczyć tego wszystkiego, to właśnie, żeby być samodzielną kobietą! Pan wcale nie wie, jaka ze mnie anarchistka! J a cały świat przewrócę do góry nogami i będę żyła zupełnie inaczej... Ja zostanę prostytutką!...

– Co też ty wygadujesz, Lalu, na miłość Boga! – zawołała przerażona ciocia.

– O co wam idzie? czego się ciocia gniewa? czyż ja powiedziałam co złego?

– Ależ, dziecko, ta prosty...

– No, właśnie! Prostytutka: kobieta prosta, szczera, prawdziwa, naturalna i bez ceregieli...

– Mais elle ne comprend pas ce qu’elle parle. Ależ ona nie rozumie tego, co mówi – przerwała panna Eliza, która, choć nie mówiła po polsku, ale wszystko rozumiała.

– Czyż powiedziałam jakie głupstwo? Chcę być kobietą bez ceregeli i bez konwenansu... i będę sama chodziła do teatru i do kawiarni. Nawet bez panny Elizy, i bez cioci, i bez Staśka... Tylko chcę, żeby mnie kiedy Stasiek zaprowadził na jakie pijaństwo, żeby tak się zabawić po kawalersku... Palić papierosy umiem i piję koniak, jak grenadjer!

Słuchałem tej gawędy z zaciekawieniem, obserwując tę szczególną osóbkę, na którą spoglądałem z najwyższą sympatją. Panna Eliza dała Elfrydzie filiżankę kawy i ciastko kremowe, żeby jej ˝dzióbek zatkać˝. Gdyż wraz z ciocią dystyngowana ochmistrzyni była pełna obawy, co powie nieobliczalna Elfryda. Panienka ze smakiem zjadła ciasteczko i wypiła haustem czarną kawę, już zimną, przyczem cudownie w górę podniosła swą łabędzią szyję, a potem znowu do mnie się zwróciła:

– Pan się ze mnie śmieje, bo panu się wydaje, że ja plotę, jak sroka! Ale ja nie jestem takie dziecko, jak się panu zdaje. Ja mam już dwadzieścia lat, ale czy pan myśli, że w Pogoryszkach można się rozwinąć umysłowo. Dopiero tu, w Warszawie, zaczęłam poznawać życie. Już byłam raz w cyrkule, w szpitalu odwiedzałam znajomą, byłam u rejenta, nawet w lombardzie byłam! A jakże! Wszystko widziałam. Ja jestem bardzo ciekawa, jak mamusia, i uparta, jak mamusia! Ja chcę wszystko poznać! Ja wiem, te pan się zbiera w jednej ˝knajpie˝ (z dumą użyła tego wyrazu) ze znajomymi, i że wy tam urządzacie ˝Platońskie˝ biesiady. Tak mi mówił doktór Lędźwiłł, i wiem, że tam bywa kilku poetów i malarzy, i kilku bardzo zabawnych ludzi: p. Henryk Nawara, Dantyszek, ten sławny pisarz, i profesor Tarło, i Styczeń: będę musiała kiedyś być na waszem zebraniu, to już pan mię tam wprowadzi! A możebym została inżynierem, jak pan! Budowałabym mosty. Wie pan, chciałabym zbudować taki most do samego nieba!

– Ależ pani jest sama mostem do nieba! – zawołałem mimowoli.

– Ach, jak mi się to podoba, co pan powiedział! To coś, jakby z sonetów Michała Anioła!

I klasnęła w ręce, zeskoczyła z okna i zaczęła naraz skakać po pokoju, wziąwszy z rąk cioci czarnego kotka i, niby to skacząc, niby tańcząc, całowała to wypieszczone stworzonko i śpiewała:

Kochanków liczę na tuziny,

Sam na sam z chłopcem, to mi raj!

Poczem rzuciła kotka, który, łyskając zielonem okiem........................TESTAMENT.

Pan Seweryn siedział w swej jadalni starokawalerskiej – przy herbacie wieczornej i kończył zapiski na dzień jutrzejszy.

˝W sobotę, o gdz. 7-mej, być na posiedzeniu Towarzystwa Spraw Bezużytecznych˝.

Gdy już wskazania zajęć sobotnich były systematycznie zanotowane – pan Seweryn wziął do ręki ˝Kurjer Wieczorny˝. Przerzucił swym zwyczajem bardzo szybko artykuł wstępny, przegląd polityczny, telegramy, feljeton, wiadomości bieżące – i odrazu dziennik otworzył na tej stronicy, na której mieszczą się zawiadomienia o ślubach i nekrologja, gdyż wogóle najwięcej go zajmowało – kto się ożenił i kto umarł w Warszawie.

I naraz oczy jego padły na następujące słowa: ˝Ś. p. Leokadja z Orczyków Dunoyer, wdowa po pułkowniku N. ułańskiego pułku gwardji, po krótkich, lecz ciężkich cierpieniach zmarła w wieku lat 51˝. Dalej była wzmianka o dniu i godzinie pogrzebu: nikt na ten obrzęd nie prosił. Zmarła widocznie krewnych nie miała: ktoś obcy pewnie zajmował się jej pogrzebem, choć nie była to osoba nieznana w mieście; owszem, imię jej często figurowało, zwłaszcza w rubryce dobroczynności.

Pan Seweryn, przeczytawszy to nazwisko, aż się podniósł na krześle.

– Tam do licha! Leośka umarła? Nagle! Ktoby to myślał! Przyszedł na nią czas! Prędko! Szelma była, bo była, ale miała szyk, co się zowie! i gdyby nie to... Jak to lata płyną! 51! No-no! Ileż to czasu minęło od...

Zaczął rachować w myśli. Dwadzieścia trzy lata! Minęło – jak z bicza trzasł. Miała wtedy 28 lat, on był od niej o ośm lat młodszy. Zbliżał się do pełnolecia – i miał wkrótce być usamowolniony przez opiekę... Chwili tej wyczekiwał z niecierpliwością, gdyż miał otrzymać należną mu po rodzicach sumę 30.000 rubli, o której nieraz marzył cudownie. Co to możnaby zrobić za taką sumę! Czasami roił, aby wyjechać w podróż naokoło świata – i poznać całą kulę ziemską. Albo znów chciał założyć wielką gazetę, któraby miała sto tysięcy abonentów, albo właśnie rzucić się na drogę przemysłową: ufundować pierwszą w kraju fabrykę zegarków, o czem wówczas szeroko pisano. Albo wyjechać na naukę do Hejdelberga czy Paryża: studjowałby naprzykład ekonomję polityczną, albo wstąpiłby do szkoły rzeźbiarskiej. Albo znowu kupić majątek ziemski, albo jeszcze lepiej: przedtem zrobić wyprawę do Monte-Carlo – rozbić bank, z miljonami wrócić do kraju i rozpocząć nową erę życia kulturalnego. Czasami jeszcze dalej unosiły go marzenia: wyjechać do Chin, zreorganizować armję, wyrobić sobie wpływy na dworze bogdychana, przy pomocy wojsk chińskich opanować Syberję, założyć tam samodzielne państwo i stamtąd zaszachować sąsiednie imperjum.

Marzył tak rozmaicie. Wreszcie fundusz spadkowy otrzymał – i po niezbyt długich rozmyślaniach złożył wizytę Leokadji Orczykównie, znanej swego czasu kokocie warszawskiej, jednej z najsławniejszych dam półświatka.

Nie był u niej po raz pierwszy; ona go wtajemniczyła w arkana miłości. Była to pierwsza kobieta............................SCHADZKA.

Kiedy na człowieka czyha nieszczęście, to już ze wszystkich stron. Nigdy może ta prawda nie dała mi się tak we znaki, jak wczoraj. Zdawałoby się, że jakieś złowrogie bóstwo wytężyło wszystkie swoje siły, aby mnie zgnębić do szczętu.

A było to tak. Pewien bardzo tkliwy stosunek łączy mnie z panną Iloną Serblay, z pochodzenia wiedenką, która obecnie zajmuje stanowisko nauczycielki u państwa Mirkowskich. Bywam czasami w tym domu, gdyż Mirkowski – to mój dawny kolega szkolny.

U nich też zapoznałem się z Ilką. Później spotkałem ją kilkakrotnie na ulicy; bywała już to z dziećmi, już bez dzieci. Ostatecznie takeśmy sobie przypadli do gustu, że zaczęliśmy sobie naznaczać pozaprogramowe godziny spotkań w Ogrodzie Botanicznym, na Powązkach, albo na dworcu kolei Wiedeńskiej.

Opisywać Ilki nie będę. Była to czarowna wiedenka, pół-kotka, pół-dziecko, pieszczotliwa, dobra, naiwna i zuchwała zarazem. Lubiła muzykę, lody, czekoladę i czerwone wstążki. Mieszały się w niej różne rasy, składające ludność wiedeńską: oficjalnie była Niemką, ale miała w sobie więcej krwi węgierskiej, kroackiej, rumuńskiej i ormiańskiej, niż niemieckiej – i ta mieszanina tworzyła typ bardzo oryginalny, ognisty i pełen życia..................POJEDNANIE.

Ostatnia scena, jaką miałem z Emilją, spowodowała zerwanie, jak mi się zdawało, ostateczne. W gruncie przyczyna była błaha.

Przeczytaliśmy w dzienniku wiadomość, że piękna p. Irena K. wyszła zamąż. Znaliśmy ją oboje – i zacząłem wychwalać jej osobę: jej piękność, inteligencję, dobroć, szlachetność. W Emilji naraz zbudziła się nieokreślona zazdrość i zrobiła mi gwałtowną scenę, a że miałem właśnie rozmaite przykrości i byłem nieco rozdrażniony, zacząłem jej również czynić wyrzuty z powodu różnych momentów jej niewłaściwego zachowania..................MELODRAMAT.

– Wy, moi panowie-literaci – mówił Okolicz, kierownik instytucji pod nazwą ˝Biuro powszechne˝ – wy, moi panowie, grubo się łudzicie, jeżeli wam się zdaje, że naprawdę znacie to, co się zowie życiem. Wy znacie tylko niektóre linje życia i nic więcej... A kto chce \naprawdę zgłębić życie, do mnie pójdź na naukę! Moje biuro – to mikrokosmos społeczności, esencja życia stolicy i całego kraju. Biuro moje dzieli się na 77 departamentów, obejmujących wszystkie dziedziny życia społecznego; otrzymuje dziennie po 500 listów z rozmaitych stron świata i widuję po 200 do 300 osób – ze wszystkich sfer ludności, od najwyższych do najniższych... Teraz pomyślcie, jak szerokie pole mam do studjowania tego zwierzęcia, które się zowie homo... Moje biuro to czatownia, z której widzę życie ze wszech stron, jak szerokie, szumiące morze... Niejedno bo też przesunęło się przed mojem okiem. Widziałem dramaty, jakichby żaden pisarz nie wymyślił. Nie wierzycie? Opowiem wam historję, która właśnie – że tak powiem – przeszła przez moje biuro. Gdybym umiał pisać, tobym wam napisał taką powieść, czy dramat, że poprostu włosyby czytelnikom stawały dęba! Natri bromati musieliby zażywać na uspokojenie. Prawdziwa tragedia. Uważajcie............................
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: