- promocja
Rzeźniczka z Małej Birmy - ebook
Rzeźniczka z Małej Birmy - ebook
Piąta część serii z policjantem Gunnarem Barbarottim z miasta Kymlinge.
Inspektor Gunnar Barbarotti po dłuższej przerwie wraca do pracy w policji. Dostaje do zbadania dawno zakończone śledztwo. Sprawa okazuje się dużo bardziej zawikłana, niż sądził z początku. Jeśli Ellen Bjarnebo jest niewinna i nie popełniła zbrodni, za którą została skazana na jedenaście lat więzienia, to kto zamordował i poćwiartował swoją ofiarę w 1989 roku? Gunnar Barbarotti wyrusza w podróż przez Szwecję. Los prowadzi go z rolniczej Małej Birmy w pobliżu Kymlinge do położonego na odludziu pensjonatu górskiego. Podróż zakończy jego zmagania ze światem i Bogiem – choć może to tylko kwestia interpretacji…
Håkan Nesser (ur. 1950) jeden z najpopularniejszych szwedzkich pisarzy. Największą popularność przyniósł mu składający się z dziesięciu części cykl powieści kryminalnych o komisarzu Van Veeterenie. Większość książek z tej serii stała się podstawą scenariuszy filmowych. Nesser trzykrotnie otrzymał nagrodę za najlepszy szwedzki kryminał, a jego książki przetłumaczono na ponad dwadzieścia języków.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-914-5 |
Rozmiar pliku: | 1 015 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
29 kwietnia 2012
1
Poranek jak każdy inny.
Obudził się. Jeśli w pokoju dało się wyczuć jakąś zmianę, on jej nie wyczuwał.
Cisza była taka jak zwykle. Szare poranne światło, delikatnie prześwitujące przez cienkie zasłony, było zwyczajne. Wszystko było jak zwykle, a raczej takie się wydawało: niska kamienna ława pod oknem, wiklinowe krzesło w najciemniejszym kącie, ich ubrania na wieszaku, uboga w liście palma, zdjęcia dzieci wiszące rzędem przy drzwiach – wszystko takie samo jak cztery lata temu, kiedy się tu wprowadzili.
A wewnątrz fragment snu: pokój przesłuchań ze stołem i pozbawionym twarzy starszym mężczyzną, który właśnie powiedział coś ważnego – zbladł i zniknął we własnym, tajemniczym świecie.
I wreszcie ciężkość i zmęczenie w każdej części ciała – także znajome i przybierające na sile. Miał pięćdziesiąt dwa lata, co samo w sobie nie było powodem do zmartwień, a jedynie faktem, z którym trzeba było jakoś żyć. Odwrócił głowę i spojrzał na budzik. Dwadzieścia po szóstej. Zadzwoni za dziesięć minut. Niechętnie wyciągnął rękę i wyłączył alarm. Obrócił się z wysiłkiem i prawym ramieniem objął Marianne. Wsunął się pod kołdrę, żeby poczuć jej skórę. Nieważne, w którym miejscu.
Jeszcze przez sekundę był to najzwyklejszy poranek pod słońcem.
Zaraz potem przytomność rozeszła się po nim jak wstrząs elektryczny – od dłoni przez ramię i całe ciało. Strzeliła w głowie jak lodowa błyskawica.
Nieobecność. Chłód.
Kompletny bezruch i cisza.
Każda komórka i każdy atom w jego ciele czuły, co się wydarzyło, zanim twarda membrana jego świadomości pękła z niemym krzykiem. Nie!
To się stało.
Stało się. Przez kilka chwil istniały tylko te dwa słowa. Nic innego.
Stało się. Stało się.
Po chwili doszło coś więcej.
Rzeczywistość. To nie strach. Ani przywidzenie. To się naprawdę stało.
Leżę tutaj.
Marianne tu leży.
Jest ranek.
Leżymy tu, rankiem, po nocy jak każda inna.
Ale tylko ja tutaj leżę.
Ona nie leży obok mnie. Nigdy już nie będzie leżała.
To się stało.
Naprawdę.
Znów położył dłoń na jej ciele. Nieważne, w którym miejscu.
Na ciele, ale nie na niej. Nikt nie jest tak zimny.
Śmierć.
Była szósta dwadzieścia sześć rano. Dwudziesty dziewiąty kwietnia 2012 roku.
Marianne nie żyła. Było tak, a nie inaczej.
Nie inaczej.
Jej oczy nie były do końca zamknięte. Podobnie jej usta. Tak jakby mimo wszystko zabrała ze sobą ostatni obraz. Jakby w ostatniej sekundzie zamierzała mu coś powiedzieć.
Może to zresztą zrobiła. Powiedziała coś do niego, wydobyła z siebie kilka słów, które być może wcisnęły się pod ciężki pancerz jego snu. A może tego nie zrobiły.
Może zmarła, nie będąc nawet tego świadoma? Nigdy się nie dowie. Nigdy nie przestanie się zastanawiać.
Jeszcze tu leżę, pomyślał. Jeszcze tylko ja o tym wiem. Wciąż można wmawiać sobie, że wszystko jest normalnie. Może też być tak, że teraz śpię, a to tylko sen. To się nie może dziać tak nieprawdopodobnie szybko. Niedorzeczność. W ciągu jednej sekundy. To po prostu nie…
Te wszystkie myśli były jednak cieńsze od ścianek pryskającej bańki mydlanej.
I pryskały. Wszystko prysło.
– Marianne? – wyszeptał. – Marianne?
Gdzieś wewnątrz niego rozległ się jej głos:
– Nie ma mnie tutaj. Przykro mi ze względu na ciebie, ale jestem o krok dalej. Przykro mi ze względu na ciebie i dzieci. Zajmij się nimi. Kocham was. Wam jest najtrudniej, ale pewnego dnia się spotkamy. Wiem o tym.
Wziął ją za rękę i nawet jeśli nie należała już do niej, nie puszczał. Poczuł niemy chłód i zamknął oczy.
Wstał za piętnaście siódma. Usłyszał, że po domu chodzi któreś z dzieci, a więc nadszedł czas, aby powiedzieć im, że mama nie żyje.
Że umarła w nocy, w łóżku.
Pewnie tętniak, jak ostatnio. Pęknięte małe naczynko w mózgu. Jak półtora roku temu. Nie był więc nieprzygotowany – taka ewentualność tkwiła w nim jak zatruty kolec. Teraz kolca już nie było.
Nim zdążył dotrzeć do drzwi, żal powalił go na podłogę. Uderzył od tyłu jak huraganowy wiatr i pchnął go do przodu. Leżał tam skulony jakiś czas, po czym złożył ręce i zaczął prosić Boga o siłę.
Siłę, aby zejść do kuchni, zebrać dzieci wokół stołu i wszystko im powiedzieć.